Nigdy nie schodź ze szlaku (II)
10 września 2013
Nigdy nie schodź ze szlaku
25 min
Poczułam jak strach ściska mnie za gardło. Uciekać, uciekać!
- Nie, nie, tak tylko sobie skracam drogę - wydusiłam.
- A dokąd?
- Na szlak.
- Jaki? - miałam ochotę się skulić pod tym gradem pytań. Moją niepewność potęgował też fakt, iż dalej nie mogłam dostrzec twarzy nieznajomego. Jedyne co zauważyłam to, że jest bardzo wysoki.
- Zielony. To ja może nie będę dłużej przeszkadzać... - próbowałam się powoli wycofać.
- Aha, czyli zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że idziesz dokładnie w odwrotnym kierunku? - stwierdził złośliwie, a mnie ogarnęła panika. Cały czas oddalałam się od szlaku!
- A schronisko...? - wydukałam słabo.
- Jak się sprężysz i nie pójdziesz w przeciwnym kierunku, to na wschód słońca powinnaś zdążyć - tym stwierdzeniem mnie dobił, miałam ochotę położyć się na ziemi i płakać. Chyba coś wyczuł, bo złagodniał - Mam namiot tu niedaleko, jak chcesz możesz pójść ze mną i przeczekać do rana.
- Yyyy, a to nie jest nielegalne?
- Co?
- Rozbicie namiotu w parku narodowym?
- Jest - odpowiedział dobitnie. Uświadomiłam sobie, że głupio pytam. Ekipa Kaśki też się czasami rozbijała na dziko.
- Wspinasz się? - zmieniłam temat.
- Wspinałem. Od dwóch dni jestem sam, więc nie mam asekuracji. Dobra, bardzo miło się z tobą gada, ale chciałbym wrócić do namiotu. Idziesz? - przez moment chciałam się zgodzić, ale potem rozsądek kazał mi odmówić. Nie wiem kim jest. Na dodatek przyznał, że jest sam.
- Wiesz co, chyba jednak jeszcze trochę pochodzę - mam wrażenie, że na moment go zatkało.
- Ok, uważałbym tylko na niedźwiedzie - stwierdził powolutku się ode mnie odwracając - No to cześć!
- Niedźwiedzie? - aż mnie zatkało.
- Niedźwiedzie, wilki rysie...
- A dziki??? - wydukałam słabo.
- Dziki...? - lekko się zająknął - A tak, bardzo się rozmnożyły ostatnio. Jest mnóstwo loch z młodymi.
Wiecie jak się fachowo nazywa lęk przed dzikami? Ja wiem. A wiecie skąd wiem? Bo go mam. Nie przyznaje się do tego głośno, bo to dość obciachowe, ale jest jak jest.
- A wiesz co, to pójdę z tobą - podeszłam do niego dziarsko - Daleko jest twój namiot?
***
- Chyba zgubiłaś drogę dziewczynko - Różowe Straszydło w końcu mnie zauważyło. Stanęła jak wryta i wydukała:
- Nie, nie, tak tylko sobie skracam drogę.
- A dokąd?
- Na szlak.
- Jaki? - dobijemy gówniarę gradem pytań. Niech ma za swoje.
- Zielony, to ja może nie będę dłużej przeszkadzać.
- Aha, czyli zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że idziesz dokładnie w odwrotnym kierunku? - stwierdziłem nie bez pewnej satysfakcji.
- A schronisko...? - aż ją lekko przytkało.
- Jak się sprężysz i nie pójdziesz w przeciwnym kierunku, to na wschód słońca powinnaś zdążyć - chyba przesadziłem, bo spojrzała na mnie jak zbity pies. Trochę wbrew sobie dodałem - Mam namiot tu niedaleko, jak chcesz możesz pójść ze mną i przeczekać do rana.
- Yyyy, a to nie jest nielegalne? - matko droga, o czym ta małolata myśli?
- Co? - aż bałem się usłyszeć odpowiedź.
- Rozbicie namiotu w parku narodowym - a oto jej chodziło...
- Jest - stwierdziłem krótko. Na moment, ale bardzo krótki, zapadło milczenie.
- Wspinasz się? - spytała. Nie dość, że różowa to jeszcze wścibska.
- Wspinałem. Od dwóch dni jestem sam, więc nie mam asekuracji. Dobra, bardzo miło się z tobą gada, ale chciałbym wrócić do namiotu. Idziesz? - wyraźnie się wahała.
- Wiesz co, chyba jednak jeszcze trochę pochodzę - no to teraz pojechała po bandzie. Nie wie gdzie jest, nie umie czytać mapy. Zrobiło mi się żal chłopaków z TOPR - u, którzy będą ją wyciągać z jakiejś rozpadliny. Zaraz zobaczymy, czy jest taka odważna.
- Ok, uważałbym tylko na niedźwiedzie - bezlitośnie ją uświadomiłem . Miałem ochotę się roześmiać, gdy zobaczyłem jej wydłużającą się minę - No to cześć! - dodałem.
- Jakie zwierzęta? - zapytała przerażona.
- Niedźwiedzie, wilki rysie... - wymieniałem z satysfakcją.
- A dziki??? - i tu wbiła mi klina. Chodząc poza szlakami widziałem tropy wilków, miśków, saren, jeleni, ale nigdy dzików. Choć może gdzieś niżej, w reglu dolnym?
- Dziki...? - bez zająknięcia skłamałem - A tak, bardzo się rozmnożyły ostatnio. Jest mnóstwo loch z młodymi - ale ją nastraszyłem.
- A wiesz co, to pójdę z tobą - powstrzymałem się żeby nie parsknąć śmiechem, bo w dwóch podskokach wylądowała u mojego boku - Daleko jest twój namiot?
***
Namiot był na szczęście niedaleko. W między czasie udało mi się zapytać nieznajomego o imię - Adam i zlustrować jego wygląd. Był wysoki i szczupły. Zauważyłam, że faceci, którzy się wspinają jakkolwiek wysportowani i silny, nie mają jakiejś masy wystających muskułów. Co do twarzy ciężko powiedzieć, bo trzy czwarte zasłaniała broda i wąsy. W jakim był wieku? Obstawiałabym, że około trzydziestu lat. Próbowałam go zagadywać, ale wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę. Poza tym odniosłam dziwne wrażenie, że przez dziwaczne ciuchy traktował mnie jak smarkulę. Zirytowałam się, ale po chwili stwierdziłam, że na dobrą sprawę to mi nawet pochlebia. W końcu nie każdy wygląda młodziej niż wskazuje na to metryka.
Gdy dotarliśmy do namiotu już całkowicie oswoiłam się z Adamem. Mogłam się mylić, ale intuicja podpowiadała, że nie zrobi mi krzywdy, to nie ten typ. Obstawiałam, że należał do kategorii wilków samotników, co to głośno szczekają, ale nie gryzą.
Trzeba przyznać, że miejsce wybrał rewelacyjne. Ze wszystkich stron osłonięte skałami, tak że można było je wypatrzyć tylko z helikoptera. Ponieważ w końcu wyszliśmy z pomiędzy drzew zorientowałam się, że jest pełnia. Eh, już prawie zapomniałam jak piękne bywają noce w górach. Z romantycznych rozmyślań wyrwał mnie kamyk, o którego się potknęłam. Pewnie bym wyrżnęła, ale Adam złapał mnie w ostatniej chwili. W jaki sposób idąc przede mną zdążył zareagować? Nie wiem.
- Uważaj jak chodzisz, nie będę cię znosił jak skręcisz nogę - burknął. Nic nie powiedziałam, tylko zrobiłam smutną minkę. Trzy, dwa jeden... - Nie boli cię stopa? - dodał zaraz opiekuńczo. Ha, mam cię! Jest tak jak myślałam Pan Adam „mam to wszystko w dupie”, nie jest wcale takim twardzielem i mrukiem za jakiego chce uchodzić.
- Nie - uśmiechnęłam się promiennie - Fajnie, że mnie złapałeś - dałabym sobie uciąć rękę, że się speszył. Szybko zanurkował w małym namiocie i po chwili wynurzył się z karimatą i palnikiem. Podał mi piankę.
- Jak chcesz to możesz sobie na niej siąść - powiedział. Sam zajął się pichceniem. Po chwili woda bulgotała w garnku, a Adam chyba nie bardzo wiedział, co z sobą począć. Postanowiłam go trochę podenerwować:
- A co robisz?
- To znaczy?
- Gdzie pracujesz?
- Robię doktorat na uczelni.
- A w jakiej dziedzinie?
- Fizyka.
- A ile masz lat.
- Trzydzieści jeden - zestawił garnek z palnika i wsypał kuskus. Potem szybciutko wszedł do namiotu, by wrócić z puszką szynki konserwowej i otwieraczem. Szynkę wkroił do garnka, a całość wymieszał. Dzięki temu powstała breja, którą w normalnych warunkach nie zaserwowałabym nawet bezdomnemu psu. Działalność Adama przypomniała mi jednak, jak bardzo jestem głodna.
- Chcesz spróbować? - spytał. Bardzo możliwe, że wpatrywałam się w niego uporczywie.
- Nie, nie dzięki. Nie jestem głodna - i dokładnie w tym momencie z mojego brzucha wydobyło się naprawdę głośne burczenie. Ja z kolei miałam okazję po raz pierwszy zobaczyć szeroki i szczery uśmiech Adama. Trzeba przyznać, że jakkolwiek faceci z brodą nie są w moim typie, wyglądał uroczo.
- Dam ci trochę - powiedział, dzieląc breję na pół. Chwyciłam podany mi garnek z godnością. Dystyngowania i dobrych manier starczyło mi jednak na dwie łyżki, bo resztę pochłonęłam w tempie ekspresowym. Adam patrzył na mnie z nieprzeniknioną miną.
- Kiedy ostatnio jadłaś? - spytał.
- Koło dwudziestej.
- A co ty właściwie robiłaś sama na szlaku?
- Miałam dołączyć do znajomych w schronisku. Są w Tatrach od kilku dni i się wspinają - na słowo „wspinają” jakby się ożywił.
- I oni cię tak puścili samą? - zdziwił się.
- No a czemu mieliby mnie nie puścić? Mam trzydzieści lat i samodzielna jestem już od dłuższego czasu - w jego oczach dostrzegłam bezbrzeżne zdumienie.
- Ile ty masz lat..?
- Trzydzieści - powtórzyłam zirytowana - A myślałeś, że ile?
- Dziewiętnaście, dwadzieścia - wyjąkał. Na moment zapadło milczenie, a za chwilę ni z gruszki ni z pietruszki zapytał:
- Lubisz postacie z bajek? - nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Jego zagubienie było urocze.
- Średnio. Jeśli masz na myśli moje ubranie, to są rzeczy, które nosiłam w podstawówce. Nic innego nie miałam u rodziców. W ostatniej chwili dowiedziałam się, że idę w góry - wyraźnie trawił informacje, które mu przekazałam. Nie bardzo chciało mi się czekać na wynik jego analiz. Sięgnęłam po ortalionowy plecak i wyciągłam „Dwie beczki wiśniowe”. Jeśli Adam wcześniej był zagubiony, to teraz miał minę dziecka we mgle.
- Beczka wiśniowa...dwulitrowa - mamrotał rozmarzony - Ty to tu przytachałaś...?
- Miała być impreza w schronisku - stwierdziłam spokojnie - Może być impreza w namiocie. Jestem elastyczna.
- Jezu, ile ja mam wspomnień z beczką - jęknął. Cóż, to coś nas jednak łączy.
- Dobra, dość gadania. Masz jakiś kubek?
- Mam.
- To dawaj - zarządziłam. Już po chwili entuzjastycznie siorbaliśmy siarczany i siarczyny. Chyba jeszcze nigdy beczka nie smakowała tak wybornie. Procenty zrobiły swoje, bo Adam zaczął sam zagadywać.
- A ty co robisz?
- Teraz to pracuję w agencji reklamowej.
- A wcześniej?
- Wcześniej to różnie, trochę sprzątałam, udzielałam korków z polskiego, bawiłam dzieci. Co się trafiło. To cud, że udało mi się z tą agencją.
- Aha, a co studiowałaś?
- Polonistykę.
- O kurwa, byłem noga z polskiego.
- A ja z fizyki był całkiem niezła. Zdawałam nawet maturę z matmy.
- Serio? - nie bardzo mi dowierzał - Znasz jakiegoś polskiego matematyka? - spytał przebiegle.
- Stefan Banach - chyba mu zaimponowałam - Ten od przestrzeni Banacha.
- Jesteś chyba pierwszą osobą nie z branży, która go kojarzy - powiedział z odcieniem podziwu. Na szczęście nie kontynuował tematu, bo o ile o życiu Banacha wiedziałam co nieco z pewnej książki, o tyle jego osiągnięć zawodowych nie znałam w ogóle. Całkiem miło się rozmawiało. Tak miło, że nie zauważyłam, gdy wypiłam kubek „terminatora”. Jednak lekkie wirowanie, które czułam w głowie oraz pełny pęcherz, były dowodem na to, że mój organizm nie dał się oszukać.
- Wiesz co, jeśli mamy kontynuować spożycie beczki, to ja bym poszła zrobić siku. I chyba się już przebiorę do spania, bo później mogę nie dać rady - mrugnęłam do niego.
- Jedna beczka to za mało, żeby we wsi się coś działo - zacytował przysłowie znane wszystkim koneserom i zgodnie się roześmialiśmy. Z plecaka wyciągnęłam świeżą koszulkę, getry i mini-kosmetyczkę. Wstając znowu się zachwiałam i Adam usłużnie mnie podtrzymał.
- No księżniczko, czy ty w ogóle posiadasz błędnik? - zapytał trochę złośliwie, ale w jego głosie przebijała ciepła, troskliwa nuta. Dziwne, ale odczuwałam coraz większą sympatię do tego gbura. Chodź poświecę ci czołówką - powiedział i ruszył za mną. Pomimo, iż księżyc w pełni oświetlał okolicę lepiej niż nie jedna lampa halogenowa, znów nie zauważyłam nierówności terenu. O tym, że lecę do przodu na tak zwany zbity pysk przekonałam się dopiero gdy ziemia zaczęła się niebezpieczni zbliżać do mojej twarzy. Silne ręce złapały mnie od tyłu i postawiły na nogi. Przez moment staliśmy przytuleni a ja poczułam się jakoś tak błogo. Zawsze byłam samodzielną dziewczyną. Mój eks wywinął mi taki numer, że chcąc nie chcąc nauczyłam się liczyć tylko na siebie. Miło było jednak poczuć, że ktoś nade mną czuwa. Powolutku się odwróciłam i zadarłam głowę by spojrzeć na Adama. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i nie umknęło mojej uwadze, że intensywnie się we mnie wgapia. Może to wyświechtane porównanie, ale jak kot w mysz. Nawet się oblizał! Jego spojrzenia prześlizgnęło się po mojej twarzy i skoncentrowało na ustach. Gdyby to był amerykański film zagrałaby romantyczny muzyka, a Pan Gbur zmieniłby się w Rhetta Butlera składającego namiętny pocałunek na moich drżących ustach. Niestety rzeczywistość wyglądała tak, że Adam nagle odskoczył jak oparzony i szybko mnie wyminął.
- Jak ty dożyłaś do trzydziestki? - zapytał. Magia minęła.
***
Już po chwili pożałowałem chwilowego odruchu empatii. Nie lubię ludzi, nie umiem z nimi rozmawiać. Najgorzej zaś wychodzą mi kontakty z kobietami. To znaczy żeby nie było, że jestem mizoginem. Posiadam koleżanki z pracy i ze ścianki. Traktuję je jednak bardziej jak kumpli z cyckami. Im laska ładniejsza i bardziej pociągająca, tym beznadziejniej wychodzi mi z nią rozmowa. Posiadam też niesamowity dar zaprzyjaźniania się z kobietami, które mi się podobają. Średnio po roku czasu zdobywam się w końcu na odwagę, by przejść do działania i wtedy słyszę: „Jesteś dla mnie za dobry, bądźmy nadal przyjaciółmi”. Przypomina mi się post jakiegoś kolesia, z którym partnerka rozstała się podobnymi słowami. Miał ochotę jej przypierdolić i spytać: „Nadal jestem dla ciebie kochanie za dobry?”. Wcale się mu nie dziwię.
Różowa gówniara dreptała za mną bezustannie gadając. Totalnie ją ignorowałem, by nie zachęcać jej do dalszego trucia, ale i tak zdążyła się przedstawić - miała na imię Ania. Na wszelki wypadek obserwowałem ją kątem oka i dobrze. Zagapiła się w gwieździste niebo, zrobiła maślane oczy i potknęła o pierwszy wystający kamyk. W ostatniej chwili ją złapałem. Nie było to trudne, bo ważyła tyle co średniej wielkości kanarek. Speszyło mnie, że weszliśmy w tak bezpośredni kontakt, więc burknąłem coś nieprzyjemnego. Popatrzyła na mnie smutnie i momentalnie opanowały mnie wyrzuty sumienia.
- Nie boli cię stopa? - spytałem.
- Nie – dopiero teraz zauważyłem, że może nie jest pięknością, ale ma niesamowicie promienną twarz.
- Fajnie, że mnie złapałeś - dodała, a ja uświadomiłem sobie, że jest całkiem sympatyczna. Emanowała z niej radość i siła.
Szybko udało się jej jednak zetrzeć pozytywne wrażenie, bo zbombardowała mnie masą pytań. Drugą w kolejności rzeczą, której nie cierpię tylko odrobinę mniej od kontaktu z ludźmi, jest inwigilacja mojej osoby. Żeby się jakoś od tego uwolnić wziąłem się za przygotowywanie kolacji. Nie był to zdecydowanie posiłek na miarę Sheratonu. Powiem szczerze, że po tygodniu jedzenia kuskus z różnymi dodatkami miałem już odruch wymiotny na myśl o tym gównie. Ku mojemu rozbawieniu okazało się jednak, że szara breja kogoś bardzo zainteresowała. Różowa Ania wpatrywała się w parujący garnek błyszczącymi oczami.
- Chcesz spróbować - spytałem. Zrobiła minę pełną godności i szybciutko odpowiedziała.
- Nie, nie dzięki. Nie jestem głodna - dokładnie w tym momencie z jej brzucha wydobyło się głośne burczenie. Nie wytrzymałem i parsknąłem. Trzeba jej przyznać, że miał dystans do siebie, bo zamiast się obrażać dołączyła do śmiechu. Po chwili wyjadała już dymiącą kaszkę z garnka. Gdy skończyła postanowiłem ją trochę przepytać. W pewnym momencie wyłapałem, że mówi, iż ma trzydzieści lat. Nie możliwe, musiałem się przesłyszeć. Spytałem jeszcze raz, a ona potwierdziła. Przyglądnąłem się dokładniej. Była niska, szczupła i miała małe cycki. W błąd wprowadzała też jej dziewczęca twarz. Posiadała lekko szpiczaste rysy laski z mangi - duże, błyszczące oczy i mały, zadarty nosek.
- Lubisz postacie z bajek? - zapytałem idiotycznie. Znów się śmiała. Normalnie pewnie bym się obraził, ale ona robiła to w taki sposób, że czułem, że śmieje się do mnie a nie ze mnie. Energicznie sięgnęła do plecaka i wyciągnęła plastikową butelkę o dobrze znanej mi etykiecie. Jezu, ile miałem wspomnień związanych z „Wiśniową Beczką”. Pierwsze porządne upicie się, niezliczone wagary, ogniska z piosenkami Nirvany i mój pierwszy raz.
Siedzieliśmy na karimacie i sączyliśmy beczkę z jednego, metalowego kubka. Zrobiło się błogo. Złapałem się na tym, że rozmawiam z Anią zupełnie swobodnie, zero spiny. Kiedy powiedziała, że naprawdę lubiła matmę, nie bardzo mogłem uwierzyć. Nie byłbym sobą gdybym nie spróbował jej podpuścić.
- Znasz jakiegoś polskiego matematyka? - spytałem. Jakże się zdziwiłem, gdy praktycznie natychmiast usłyszałem odpowiedź - Stefan Banach.
Powiem szczerze, że naprawdę mi zaimponowała. Była z wykształcenia humanistką, zawodowo zajmowała się zupełnie czym innym, a mimo to kojarzyła Banacha. Fiu, fiu.
Obaliliśmy pół litra wina miło sobie rozmawiając, gdy Ania stwierdziła, że pora się umyć i skorzystać z toalety. Chyba trochę jej uderzyło do głowy, bo gdy wstawała straciła równowagę. Była rozkosznie nieporadna. Założyłem czołówkę i zaproponowałem, że z nią pójdę. Strumyk znajdował się tuż obok, zero szans na zgubienie, ale lepiej chuchać na zimne. Oczywiście okazało się, że mam rację. Znawczyni matematyków polskich znów się potknęła i leciała twarzą w dół wprost na ostre skały. Złapałem ją od tyłu i przyciągnęłam do siebie. Była leciutka i mięciutka, a ja nie bardzo miałem ochotę ją puszczać. Wolno obróciła się do mnie i zadarła głowę. Księżyc świecił tak mocno, że widziałem wszystkie szczegóły jej twarzy. Zauważyłem delikatne piegi na nosie i malutkie zmarszczki wokół oczu od uśmiechania się. Moje spojrzenie zjechało na czerwone usta. Miała je lekko uchylone i naszła mnie dzika chęć, żeby ją jeszcze mocniej przyciągnąć i pocałować. Mówiąc szczerze, miałem ochotę na o wiele więcej. To dziwne, bo Ania nie była nawet w moim typie. Wolałem wysportowane, wspinające się laski, minimum metr siedemdziesiąt. Przede mną stało wiecznie potykające się chuchro i patrzyło na mnie okrągłymi oczami. Nagle otrzeźwiałem. Kurwa ja się na nią gapię i cały czas trzymam w objęciach. Złapałem się nawet na tym, że oblizałem usta na myśl o tym co bym z nią zrobił. Nie mogła tego nie zauważyć. Ale obciach. Zwolniłem uścisk i wystrzeliłem jak z procy.
***
Adam odprowadził mnie do strumyczka. Szybciutko ochlapałam strategiczne miejsca, a resztę przetarłam mokrymi chusteczkami, które dostałam jako gratis do babskiej gazety. Pachniałam przez nie jak guma balonowa Donald. Kto na boga wymyśla takie zapachy?! Przebrałam się w czyste getry i podkoszulek. Tym razem udało mi się uniknąć odcieni różu. Było jednak małe „ale”. T-shirt również pochodził z mojego dzieciństwa, a na jego przedzie dumnie prężyły się Spice Girls.
***
Po tym jak zostawiłem Anię nad brzegiem strumyka (głębokość 5 centymetrów, chyba się nie utopi?), postanowiłem samemu zadbać o higienę. Gdy lądowałem w górach, sprawy takie jak czystość schodziły na drugi plan. Jasne, że myło się w strumykach, a co jakiś czas schodziło do schroniska. Trochę to pomagało, trochę. Niestety całodzienne wspinanie i łażenie po górach ma swoje konsekwencje. Najgorzej było w zimie, bo wtedy odpadało mycie się na zewnątrz. Pamiętam jak wracając z kumplem ze styczniowej wyprawy po Tatrach sterroryzowaliśmy zapachem cały autobus. Po dziesięciu minutach zrobiła się wokół nas totalna pustka.
Z bólem serca postanowiłem poświęcić ostatni czysty podkoszulek, który miałem naszykowany na powrót. Pochodził jeszcze z czasów liceum i był odzwierciedleniem mojej fascynacji metalem. Na mojej piersi dumnie prezentował się kościotrup na tle pełni księżyca.
***
Spotkaliśmy się pod namiotem. Adam również się przebrał. Zaczęłam się mocno śmiać, gdy zauważyłam nadruk Iron Maiden na jego piersi, doprawdy ciężko byłoby znaleźć lepszy kontrast dla moich „spajsetek”. Znowu był rozluźniony, bo nawet się uśmiechnął. Siedliśmy by dopić wino. Rozmowa potoczyła się naturalnie i miałam wrażenie, że jak na swoje możliwości Adam się rozgadał. Mówiliśmy o liceum, czasach studiów, przez moment zahaczyliśmy nawet o temat związków. Zdziwiłam się jak spokojnie i bez emocji opowiedziałam mu historię o moim byłym.
***
Ania przebrała się ze swoich różowych ciuchów. Mój wzrok przykuły czarne getry, które szczelnie opinały jej pupę i nogi. Na chwilę się zdekoncentrowałem i nie bardzo rozumiałem z czego się śmieje. Dopiero po chwili zauważyłem Spice Girls. Miejmy nadzieję, że od tego czasu gust muzyczny jej się trochę poprawił. Siedliśmy by zakończyć sprawę z „Wiśniową Beczką”. I jakoś tak się wszystko potoczyło, że z godzinę rozmawialiśmy na różne tematy. Nie wiem jak to zrobiła, ale opowiedziałem jej o moich damsko-męskich problemach. Nikomu o tym nigdy nie mówiłem. Ona z kolei streściła mi historię swojego ostatniego związku. Cała sprawa była bardzo nieciekawa. Dla niego się przeprowadziła, wzięli razem kredyt na mieszkanie. Ni stąd ni zowąd znalazł sobie inną. Bardzo chamsko się z nią rozstał, odebrał pierścionek zaręczynowy, który podarował jej następczyni. Przejął mieszkanie. Niby oddał jej wkład i spłacał raty, ale kredyt nadal był również i na jej nazwisko. Z tego powodu nie mogła wziąć kolejnego, choć bardzo chciała kupić własne mieszkanie. Muszę powiedzieć, że bardzo mi zaimponowała, bo o całej sprawie mówiła spokojnie, nawet momentami się uśmiechała. A o tym dupku powiedziała tylko: ”Dziwne, że wcześniej nie zorientowałam się jaki jest”. Miałem ochotę ja przytulić, ale jedyne na co się zdobyłem to asekuranckie poklepanie jej po ramieniu. Zresztą spójrzmy prawdzie w oczy, odważyłem się na to tylko dzięki litrowi wina.
***
Robiło się coraz później i zaczynaliśmy powoli zasypiać.
- Trzeba iść spać - rzuciłam. Chyba miał ochotę jeszcze posiedzieć, bo nie wyglądał na zadowolonego. Mimo to szybciutko rozłożył karimaty.
- Masz śpiwór? - spytał.
- Nie - na chwile się zamyślił i powiedział:
- Oddam ci mój - na to nie mogłam się jednak zgodzić.
- Adam nie ma mowy, nie będziesz płacił za moją głupotę. Możemy spać pod jednym - i na tym stanęło. Wgramoliliśmy się do małego namiotu. Słyszałam jak rozpina pasek i ściąga spodnie. Naszły mnie różne frywolne myśli. Trochę mu się wcześniej poprzyglądałam. Nie był typem modela z okładki, ale wyglądał bardzo apetycznie. Poza tym miał ładne dłonie z długimi palcami. Otrząsnęłam się z wizji do czego można by je wykorzystać...
Uświadomiłam sobie, że jeszcze czegoś mi brakuje. Nie miałam poduszki. Zwinęłam brudny podkoszulek i wcisnęłam go pod głowę, ale był za mały. Adam zauważył moją szamotaninę.
- Chcesz coś po głowę? Mogę ci dać bluzę - zaproponował.
- Bardzo chętnie, bo strasznie mi twardo - szybko się zgodziłam. Chyba naszły go wątpliwości, bo dodał:
- Tylko jest mocno przepocona...
- Nie ma sprawy - i już po chwili mościłam na jego bluzie. Faktycznie mocno pachniała. Trochę proszkiem do prania, trochę dezodorantem, ale głównie Adamem. Ta intensywność wcale mi jednak nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie wydawała się seksownie męska. W głowie miałam kłębowisko myśli. Uświadomiłam sobie, że nie całowałam się z nikim od ponad roku. O seksie lepiej nie wspominać. Fakt ze Adam leżał oddalony ode mnie o kilka centymetrów nie bardzo pozwalał mi się wyciszyć. Usilnie próbowałam zasnąć, nic z tego jednak nie wychodziło. Ciągle zmieniałam pozycje i kręciłam się jak opętana.
***
Sam nie wiem czemu gdy Ania zaproponowała żebyśmy poszli spać przyjąłem to z lekkim żalem. Naszykowałem karimaty i uświadomiłem sobie, że ona nie ma się czym przykryć.
- Masz śpiwór? - spytałem.
- Nie - odpowiedziała.
- Oddam ci mój - zaproponowałem.
- Adam nie ma mowy, nie będziesz płacił za moją głupotę. Możemy spać pod jednym - powiedziała to głosem nie znoszącym sprzeciwu, a mnie ulżyło. Miałem nadzieję, że zaproponuje coś takiego. Zrzuciłem spodnie i zostałem w samych bokserkach. Przypomniałem sobie jej pośladki opięte czarną tkaniną i śliczne, czerwone usta w kształcie serca. Poczułem, że mi staje. W duchu podziękowałem za ciemność. Szybko wślizgnąłem się pod śpiwór i postanowiłem jak najszybciej zasnąć. Jak nie to kurwa będę się męczył z erekcją do rana.
Ania jak na złość nie miała jednak nade mną litości i wierciła się niczym opętana. W pewnym momencie jej kucyk wylądował na mojej twarzy. Miała miękkie włosy. Nie wiem jak to zrobiła, ale pachniała watą cukrową.
- Pachniesz jak trzynastolatka... - wyrwało mi się bez sensu. Ania dostała ataku śmiechu.
- Ty pedofilu - odwróciła się do mnie i chichrała w moje ramie. Czułem drobne ciało przytulone do mojego boku. Nie wytrzymałem i zacząłem ją całować. Na początku znieruchomiała ze zdziwienia, ale po chwili zaczęła reagować z pasją. Dlatego też nie rozumiałem czemu ni stąd ni zowąd parsknęła śmiechem.
- Co się stało - spytałem zdezorientowany.
- Mam straszne łaskotki - wykrztusiła.
- I...? - nie bardzo rozumiałem.
- Jeszcze nigdy nie całowałam się z facetem z brodą - no to wbiła mi klina.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - odpowiedziałem i z premedytacją zacząłem się o nią ocierać zarostem. Dotykałem twarzy, uszu, szyi, ramion, jednocześnie ją całując. Ania zwijała się ze śmiechu. Próbowała mnie odpychać, ale nie miała żadnych szans. Jedną dłonią trzymałem obydwie ręce w żelaznym uścisku. Jej bezsilność była cholernie podniecająca. W końcu odpuściłem, leżała zdyszana.
- Strasznie jesteś ciężki - stwierdziła. Zabrzmiało to jak wyzwanie, więc błyskawicznie przeniosłem się na górę. Podparłem się na łokciach, bo miałem wrażenie, że w innym przypadku ją zmiażdżę.
- Wydaje ci się - powiedziałem i dmuchnąłem jej zaczepnie w nos. Wyciągnęła ręce i położyła na mojej piersi. Widziałem, że ciężko oddycha, ale nie mogłem się powstrzymać żeby jeszcze trochę jej nie podokuczać. Uniosła głowę i lekko ugryzła mnie w dolną wargę. Ta zniewaga krwi wymaga! Pochyliłem się i przyszpiliłem do ziemi tym razem całym ciężarem. Całowałem mocno i z pasją. W pewnym momencie zacząłem kąsać jej usta. Jeśli miałem jakieś obawy, czy to co robię zyskuje aprobatę, jej język, który poczynał sobie coraz śmielej był najlepszą odpowiedzią. Jakkolwiek podobno podduszanie potęguje doznania, nie chciałem żeby Ania padła zemdlona. Jednym sprawnym ruchem zmieniłem ustawienie i teraz to ona była na górze. Ciężko dysząc, wolniutko się podniosła i usiadła, obejmując moje biodra nogami.
- Potrafisz zmęczyć kobietę - stwierdziła z uśmiechem.
- Nawet nie zacząłem cię jeszcze męczyć - odparowałem.
- To może teraz ja zajmę się tobą...? - zabrzmiało to trochę jak groźbą. Leciutko się pochyliła i zaczęła ugniatać dłońmi moją klatkę piersiową jak kot szykujący się do spania. Jednocześnie ocierała się o mnie pupą. Miałem wrażenie, że mój penis zaraz wyskoczy z bokserek. Ona też to chyba czuła, bo przesunęła się do przodu by móc sięgnąć do mojej erekcji. Gładziła ją delikatnie przez cieniutki materiał. Kiedy dotykał mnie tam ktoś inny niż ja sam? Na chwilę przerwała i pocałowała mnie namiętnie w usta. Wykorzystałem ten moment by podnieś podkoszulek do góry, pomogła mi go całkowicie zdjąć. Pomimo, iż w namiocie było ciemno widziałem zarys białych półkul. Były małe, okrągłe i sterczące jak piersi nastolatki. Wyciągnąłem ręce i zamknąłem je w uchwycie. Ania mruknęła i wygięła się do tyłu poddając mojemu dotykowi. Ugniatanie przestało mi wystarczać więc przyciągnąłem ją do siebie, by lizać sutki. Były cudowne, sprężyste i jędrne. Ania coraz mocniej się wierciła, ocierając o wybrzuszenie. Nagle wyswobodziła się z mojego uścisku i wyprostowała. Jej ręka powędrowała wprost do bokserek, a zwinne palce wślizgnęły się pod gumkę. Delikatnie badała powierzchnię penisa, bawiła się skórką. Kciukiem przesuwała od nasady aż do czubka. Było to niesamowicie rozluźniające. Miałem wrażenie, że zaraz rozleję się po podłodze. Potem zaczęła drażnić wędzidełko. Nie chciałem być dłużny, więc sięgnąłem między jej nogi, gładząc elastyczny materiał legginsów. W pewnym momencie ruchy naszych dłoni się zsynchronizowały. Czułem, że jeszcze chwila i skończę. Doprowadzała mnie do szaleństwa. Jakby to wyczuła, bo nagle się zatrzymała. Walka z bielizną zajęła nam kilka chwil, ale w końcu obydwoje byliśmy nadzy. Nagle dopadły mnie wątpliwości:
- Ania, nie mam gumek - zrobiło mi się strasznie żal.
- Biorę pigułki - wyszeptała. Pomimo alkoholu i napalenia, naszła mnie nagle myśl, że przecież od ponad roku jest sama. Muszę przyznać, że była niesamowita w odczytywaniu cudzych myśli i uczuć, bo od razu wyłapała moją niepewność.
- Zażywam tabletki, ze względu na problemy z hormonami - długo nie musiała mnie przekonywać. Wróciła do pieszczot i wyszeptała:
- Duży jesteś - byłbym hipokrytą gdybym zaprzeczył. Nie mam może gadanego, jestem introwertykiem, ale jeśli chodzi o te sprawy to nie poskąpiono mi rozmiaru. Ania niespeszona wielkością pewnie chwyciła moją męskość, lekko się uniosła i zaczęła niespiesznie obniżać. Szło to wolno, bo była bardzo, bardzo ciasna. Bałem się, że może czuć ból. Delikatnie sięgnąłem do łechtaczki, a druga ręką masowałem twardy sutek. W końcu z jękiem dobiła do końca. Chciałem ją poczuć bliżej, więc przyciągnąłem do siebie. Musiała się nabić jeszcze mocniej, bo głośno krzyknęła.
- Wszystko ok? - zmartwiłem się.
- Jeszcze nigdy nikogo nie czułam tak intensywnie - wyszeptała gryząc mnie w szyję. Puściłem ją, a ona wyprostowała się i niespiesznie zaczęła poruszać w górę i dół. Powoli spokojne tempo przerodziło się w galop. Wychodziłem jej na przeciw ruchem bioder. Była coraz bardziej mokra i rozogniony. Czułem że finisz jest bliski, więc jednym sprawnym ruchem położyłem ją pod sobą. Teraz to ja nadawałem tempo. Pilnowałem się by ją nie przygnieść, ale rżnąłem ostro. Dostosowywała się ruchem całego ciała i wbijała paznokcie w plecy. Chciałem to jeszcze przeciągnąć, ale nie dałem rady, długi post zrobił swoje. Padłem na jej spocone ciało zmęczony, a jednocześnie totalnie zrelaksowany. Poczułem, że delikatnie głaska mnie po głowie. Miałem wrażenie, że zabrakło jej kilku chwil. Normalnie nie odważyłbym się zapytać wprost, ale przy Ani czułem się dziwnie swobodny.
- Nie zdarzyłaś dojść prawda? - spytałem po prostu.
- Troszkę mi brakło - odpowiedziała bez wahania.
- Coś na to zaraz poradzimy - obiecałem i nie kłamałem. Położyłem ją na plecach i przytuliłem się do jej boku. Jedną ręką masowałem piersi, drugą gładziłem między nogami. To było niesamowite uczucie wsłuchiwać się w jej ciało. Nie jęczała, nie krzyczała, choć nie była też niema. Nie wiem jak to robiła, ale mruczała jak kot. Zafascynowany nieznaną mi dotąd reakcją zacząłem posuwać ją dwoma placami. Miałem wrażenie, że zaraz zrobi mostek z zadowolenia. Dołączyłem jeszcze jeden palec, tak że była napięta do granic możliwości. Zachłannie wychodziła naprzeciwko moim ruchom, niewiele jej brakowało. Przyciągnąłem jej twarz do siebie i brutalnie pocałowałem w wpół otwarte usta. Była moja i tylko moja. Czułem konwulsyjne skurcze na palcach. Potem się rozluźniła. Delikatnie gładziłem płaski brzuchu.
- Dawno nie było mi tak dobrze - powiedziała po chwili lekko zachrypłym głosem. Przytuliłem się do jej pleców i pocałowałem w kark. Jedną ręką objąłem pierś, a nogę przerzuciłem przez biodro. Powoli zasypialiśmy.
***
Gdy się obudziłem, Ania nadal spała. Kucyk się rozpadł i jej głowę otaczała burza blond loków. Była chyba jedyną kobietą na świecie, która wyglądała uroczo chrapiąc. Miałem ochotę ją przelecieć tak z rana, ale się powstrzymałem. Pewnie chciałaby jeszcze pospać. Pogłaskałem miękkie włosy i pocałowałem w ucho. Jeśli mam odmówić sobie gwałtu muszę się czymś zająć. Wstałem by zrobić śniadanie.
***
Gdy się obudziłam, świat lekko wirował przed moimi oczami. Pierwsze co zobaczyłam to niebieski materiał namiotu. Stopniowo przypomniałam sobie wydarzenia z zeszłego wieczoru. Oprócz siarczystego kaca czułam tylko i wyłącznie zadowolenie. Niestety chyba nie wyglądałam zbyt dobrze z potarganymi włosami. Sięgnęłam po koszulkę i getry, przygładziłam też rozczochrane kołtuny. Odsunęłam zamek namiotu i lekko się wychyliłam. Adam kucał tyłem do mnie, mieszając coś zawzięcie w garnku. Odwrócił się i uśmiechnął.
- Cześć piękna.
- Cześć, głodna jestem.
- Właśnie szykowałem śniadanie do łóżka, ale zepsułaś niespodziankę.
- A co dobrego przygotowałeś?
- Kuskus z pasztetem - nie było innego wyjścia, musieliśmy się roześmiać.
Jak Ci się podobało?