Niewinność w świetle księżyca
17 lutego 2020
5 min
Zapraszam do lektury i oceny braku mocnego języka. A może ten język także jest mocny...?
Starałem się nie ruszać. I nie oddychać.
Noc pełna była ciemności i gorąca. Nabrzmiała zapachem rozpalonej ziemi, wpadającym przez okno i oblepiona światłem księżyca, jak mokrą koszulką. Noc pełna była cykad, szelestu liści, oddechów wiatru i... czegoś jeszcze. Szelestu pościeli. Stłumionych westchnień. Walczących ze sobą ciał. W ciszy. W nocy.
Starałem się nie ruszać. Noc zmagała się tak tuż przy moim boku. Rytmicznie. Skrzypnięcia materaca i kontra... Oddechu? Oddechów. I coś jeszcze. Miękko poddającego się ciszy. Coś jeszcze, oprócz zaciskających się warg i szarżujących języków, także grało w ciemności tej nocy.
Poczułem, jak wzdłuż lewego boku żona ociera się bezwiednie o mnie unoszonym udem. Nie udało jej się ukryć głębokiego, charakterystycznego stęknięcia, a łóżko ustąpiło pod zwiększonym ciężarem.
Ugięcia materaca stały się wyraźnie mocniejsze. Oddechy dwojga ludzi zaczęły świszczeć ostrzej — jękliwie, błagalnie i... regularnie. Wyobraziłem sobie usta zwarte w uścisku. Języki zamknięte jak w klatce. I już wiedziałem na pewno, co jeszcze wilgotnie grało w ciemności tej nocy.
Uchyliłem powieki i ostrożnie zerknąłem na scenę rozgrywającą się obok.
Żółta szmata księżycowego światła leżała na pogniecionej pościeli jak porzucona koszulka. Porzucona koszulka mojej żony trzymała się desperacko oparcia krzesła. Jej majtki, opierając się grawitacji, zwisały z wyprężonej stopy, kołysząc się jeszcze, pewnie z całym światem...
Rozgorączkowany cień, wbity podbrzuszem między uniesione nogi, dzięki wydatnej pomocy, pozbywał się właśnie reszty swojej garderoby. Tylko naprawdę drapieżne zwierzęta potrafią tak gwałtownie i dziko pozbywać się futra upolowanej zdobyczy.
Tkwiłem więc nieruchomo, niemy świadek, kamienna maska, cichy łowca na bezkrwawych łowach. Lubieżny obserwator. Koneser obrazu. Miłośnik srebra i czerni. Kolekcjoner oddechów.
Zerkałem na połączonych kochanków, czując delikatny aromat rozgrzanych ciał, ich namiętność wibrującą w księżycowym pyle... Byli namaszczeni ogniem, wrzącym gejzerem, wulkanem rozbudzonym ze snu do niepowstrzymanej, bezwstydnej erupcji. Gdzieś tam między nimi, między biodrami, między dłońmi, przyparte do dna rozkoszy, jak do muru, drżały resztki świadomości. Nie miały szans, zatopione w morzu pożądania. Tonęli, łapczywie zaczerpując oddechów, tonęli, płonąc niepowstrzymanym płomieniem.
Niesamowite jet obserwowanie ludzi zatraconych w miłości, dających sobie siebie, tak do końca, bez granic...
Wtedy na prawym ramieniu poczułem niespokojny oddech i łaskotanie krótkich włosów. Wargi otarły się o koniuszek ucha, a pomiędzy nimi — gorący język. Czyjaś dłoń zachłannie przesuwała się po moim udzie. Wilgotny szept lubieżnie i niecierpliwie starał kryć się w ciszy, ale brzmieć tuż pod oddechami kochającej się pary.
- Są tu już jakiś czas... nie chciałam cię budzić...
Skinąłem głową, tylko odrobinę, nie chcąc spłoszyć tej nocy, tej sceny i tego księżyca. Dłoń, z początku delikatnie, teraz zdecydowanie wędrowała między mną a drgającym w ekstatycznym uścisku udem mojej żony. Narząd sycącego się nią mężczyzna, tkwiący głęboko we wnętrzu, musiał nieustannie pulsować, gdyż raptownie i głośno wciągnęła powietrze, ledwie hamując jęk, gdy w końcu mogła przyciągnąć do swoich piersi, jego nagi tors. Byli dla siebie całym światem, ich oczy lśniły nieobecnie w świetle księżyca.
Starałem się nie drgnąć, ale ta... Dłoń... przesunęła się wzdłuż biodra, zaciskając się wreszcie na sterczącym... mi, jakbym... jakbyśmy nie...
- ...ale teraz chcę...! — szept znowu otarł się o moje ucho, tak samo gorący, ale naglący bardziej niż przed chwilą. Naga, smukła noga objęła mnie pod pościelą, a do uda przywarł, przyparty biodrami, gładki, najwyraźniej wilgotny, kształt. Drapieżne zęby zacisnęły się na koniuszku konchy, włosy na karku zjeżyły się pod nerwowym oddechem.
Przez chwilę nie byliśmy w stanie oderwać oczu od sceny obok. Mężczyzna, który ponownie szeroko rozchylił uniesione w górę nogi mojej żony, bezpardonowo i rytmicznie wpychał się w głąb uchylonego wejścia. Jej lubieżnie wypięte biodra ułatwiały ten ruch — bez reszty poddawała swoją płeć penetracji natarczywie wystającą częścią ciała partnera. Cała unosiła się w srebrzystym blasku i opadała — w rytmie nocy, cykad i niezaspokojonego pożądania.
Ledwo słyszalne dotąd mlaśnięcia, były coraz głośniejsze. Dzięki obszernym ruchom bioder para rozłączała się niemal całkiem, światło księżyca wydobywało jednak nabrzmiałe wargi, do ostatniego momentu obejmujące w jakiś obscenicznie piękny sposób wzwiedzioną męskość, rozpychającą się w szczelince między nimi.
On wynurzał się wreszcie całkiem. Niemal czarna w wąskiej strudze blasku główka, jak desperacki pływak, wyzwalała się z lubieżnego uścisku, jakby z lepkich fal, po czym z impetem wbijała się na powrót w otwarte, mokre wnętrze.
Dłoń mojej ślubnej, z rozpaczliwie rozwartymi palcami, bezwiednie zaciskała się na pościeli, to niknąc, to pojawiając się w księżycowej poświacie. Resztką sił próbowała chwycić się czegoś realnego, czegoś, co powstrzymałoby ją przed zupełnym zapomnieniem się w morzu rozkoszy.
Kobieta, której mokra mufka ocierała się przed chwilą o moje udo, chwyciła ją swoją dłonią (Dłonią?) i poprowadziła wprost do miejsca, gdzie, nie mogąc już zupełnie powstrzymać podniecenia, prężyłem się zachłannie i nieprzystojnie. Pozwoliła jej przesunąć się wzdłuż i oprzeć na nasadzie.
Wędrująca dłoń zacisnęła się tam. Jakby z ulgą, gdy mokra mufka nasunęła się na mnie, niecierpliwie ukrywając sterczącą konieczność. Kobieta jęknęła, dosiadając mnie z ulgą. Odrzucone prześcieradło zabłysło na moment jaskrawym odbiciem, gasnąc w cieniu. W tym momentalnym błysku biodra rozpoczęły zachłanną wędrówkę w górę i w dół
Potem dłonie zaciskały się w gorączkowych, chaotycznych uściskach, uda ocierały się o lędźwie, biodra zderzały się z pośladkami a sutki, twarde i mokre od śliny i ciszy, krzyczały w ciemności oświetlonej księżycem. Wybrane światłem, jak ostrym skalpelem, wznosiły się króciutkie włoski na szczytach spierzchniętej skóry, każdy lśniący srebrno-żółtą pożogą. Oddechy zagrały zgodne unisono, wargi odnajdywały drogę do siebie, a pulsujący krzyk rodził się między ustami, mocny i nieubłagany, obślizgły i spocony, ale gwałtownie skuteczny.
Noc zamilkła, słuchając otwartego okna w zamkniętym pokoju.
*
Wyczerpani, bez sił, leżeliśmy jakiś czas, obejmując się razem, pod wędrującą z wolna plamą okna. Leżałem na wznak, zaciskając dłoń na pasku wilgoci, i z wolna rozdzielając go palcami. Leniwie śledziłem linie nagich ciał. Nieskromny szept tym razem nie ukrywał się tak bardzo.
- Ten mój mąż i ta twoja żona...! — zawibrował w rytm ruchów Dłoni trzepiącej coraz intensywniej sztywniejącą, męską dumę.
- Tak! — odpowiedziałem, obserwując, jak żona całuje mężczyznę, leżącego przy niej... Jak sięga po to, co pozwoliła sobie tak ochoczo wprowadzić między nogi, wręcz nieustannie wbijać do wnętrza, a teraz obrzmiewało, rosło, pobudzane otwartą pieszczotą... Jednocześnie wypięła biodra w moją stronę. Dawno nie byłem tak wyprężony, gdy właścicielka Dłoni, tej Dłoni, zdecydowanie pokierowała mną między usłużnie uchylone przez jej męża pośladki mojej żony... wprost do jądra ciemności. Patrzyliśmy na siebie, słuchając uważnie swoich pragnień. Oczy lśniły księżycem.
I pomyśleć, że zaczęło się tak niewinnie.
Jak Ci się podobało?