Niemoralna propozycja (VII, ostatnia część)
10 czerwca 2022
Niemoralna propozycja
44 min
Zatem moi oponenci i tak tej części nie przeczytają, zaś zwolennicy, mam nadzieję, jakoś strawią.
Długo ze mnie nie wychodził. Jakby chciał napawać się sytuacją. A może, jakby chciał rzeczywiście obdarować mnie maksymalnie dużą ilością spermy…?
Wreszcie czuję, jak wyciąga go ze mnie.
Ale… znowu zostaję zaskoczona – nie pozwala mi ani wycierać się… ani iść pod prysznic.
- Poparaduj damulko teraz tu przede mną. Chcę popatrzeć, jak z twojej pipki kapie mój nektar… Jak spływa ci po nogach. Jak sączy się na pończochy.
“Co za zboczeniec!” – myślę o nim w duchu. Ale co mam robić? Skonsternowana, jednak przechadzam się przed nim, jak modelka na wybiegu.
Czuję, jak wycieka ze mnie substancja, która spływa mi na uda… Czuję się, niczym naznaczona nią… jak ostemplowana…
- Panienko… stąpaj tak, bym widział twoją cipkę…
Te słowa też mnie zawstydzają. Ale o dziwo… jawi mi się to, jako przyjemne uczucie… Ustawiam się do niego przodem.
“A patrz stary capie! Gap się na moją cipę! Połykaj wzrokiem jak cieknie… jak ją naznaczyłeś...”
Teraz pozwala mi się ubrać. Ale nadal, bez wcześniejszego wycierania się.
- Niech twoje majteczki przesiąkną moją spermą!
Nasuwam majtki, czuję jak szybko stają się mokre… Zakładam spódnicę. Cały czas na jego oczach. Odnoszę wrażenie, że sprawia mu przyjemność oglądanie mnie przy takich czynnościach. Obserwuje jak układam stanik na biuście… jak zapinam bluzkę.
- Ależ ja lubię takie elegantki! – rzuca. – Zapraszam zatem panią na kolację!
Już wyobrażam sobie, że usiądziemy przy stole z tymi tirowcami. Już słyszę w uszach rechot i dwuznaczne uszczypliwości, w stylu – “To jak tam, paniusiu, rzeczywiście tak mocno skrzypiało łóżeczko?” – albo “Naprawdę z niego taki długodystansowiec?”. Mogą też komentować o wiele wulgarniej, np. – “boli coś tam naszą ślicznotkę?”.
Gdy schodzimy, już na schodach witają nas wiwaty. Znacznie głośniejsze niż ostatnio. Wszak towarzystwo jest o wiele bardziej podchmielone.
- Brawo!
- Oj, coś nasza damulka mocno wymęczona! Coś ma obolałą minkę…
- A może i co innego ma obolałe. Ha, ha, ha!
- Co ci się Martusiu przytrafiło?
- Może panna została gdzie ukłuta! Ha ha ha!
- A może przygnieciona?!
Nadal czuję, jak coś cieknie mi po nodze… Mam wrażenie, że wszyscy to widzą. Że wszyscy patrzą na znak “oznaczenia” mnie…
Potwornie krępuje mnie świadomość, że wszyscy ci mężczyźni domyślają się, że właśnie zostałam “zaliczona”, choć w ich terminologii raczej – “wydymana”. Pewnie wasza samcza wyobraźnia właśnie rysuje obrazy – jak to się stało? A może raczej – jak wy to byście ze mną robili… I coś mi podpowiada, że nie byłyby to delikatne sceny “kochania się”…
A więc dosiądziemy się do nich. I tu spotka mnie cała seria krępujących odzywek. Dwuznacznych. Albo i całkiem jednoznacznych… Zwłaszcza, że pewnie uznają mnie za “puszczalską”, a może wręcz za dziwkę. Jak wtedy mnie potraktują? Zapytają, ile biorę za loda? Albo, czy daję bez gumki?!
A jednak Antoni nie prowadzi mnie do nich. Mijamy stolik z tirowcami. W rogu znajduje się stolik z trzema krzesłami, przy którym siedzi jeden mężczyzna, odwrócony tyłem. To tam zmierzamy. Podchodzimy bliżej i… oczom nie wierzę!
Ten człowiek to Tomasz Blagier. Najbardziej nikczemna kreatura na świecie, jaką poznałam.
To właśnie on winien jest katastrofy firmy mojej mamy. Urządzając jakąś karuzelę fakturową, spowodował jej finansowe kosmiczne zadłużenie, samemu pięknie się wybielając. Pod wszystkimi dokumentami podpisana była moja rodzicielka… on pod żadnym…
A na początku wydawał się takim miłym i arcyuczciwym człowiekiem… niemal się w nim zakochałam. Pozwalałam się zabierać na randki… Naprawdę niewiele brakowało, żebym się z nim wtedy przespała… Bardzo niewiele… Zwłaszcza, że zdaje się, miał na mnie niemałą chrapkę… Na tych randkach prawił takie komplementy, że omal nie odlatywałam. Całował jak wariat. A ja, naiwna gąska… a raczej, głupia cipa… pozwalałam mu na bardzo dużo. Stanowczo zbyt dużo.
Kiedy już właściwie byłam zdecydowana pójść z nim do łóżka, przypadkowo podsłuchałam jakąś rozmowę, która mnie poważnie zaniepokoiła, mimo, że dobiegały do mnie ledwie jej strzępy. Za dużo było tam podejrzanych zwrotów “lewe faktury”, “wrobić”, “prosty wał” itp.
Mimo, że byłam wtedy u niego w domu, na wpół rozebrana i wszystko wydawałoby się zmierza do tego, że zaraz mnie w końcu zdobędzie, nie uległam mu.
Ależ był zawiedziony. I wściekły. Obawiałam się, że weźmie mnie siłą. I był tego na prawdę bliski. Z wielkim trudem udało mi się temu zapobiec.
Od tej chwili bacznie przyglądałam się wszystkim jego ruchom w firmie. A on… po tym, gdy mu nie dałam się przelecieć… jeszcze bardziej mnie pożądał. Odniosłam wrażenie, że chęć zaliczenia mnie, stała się jego życiową obsesją. Nachodził mnie. Bombardował telefonami. Groził, że zrobi wszystko, żeby mnie zdobyć.
Dość szybko obnażał swoją drugą twarz – nikczemnika, gnębiciela…
W międzyczasie zorientowałyśmy się, że w firmie wystąpiły nieprawidłowości. Jednak zbyt późno. Zdążył nas zadłużyć i wkręcić w karuzelę vatowską. Doprowadził mamę do finansowej katastrofy i jednocześnie utraty zdrowia.
Największy nikczemnik, jakiego znałam…
A teraz ten typ siedzi sobie tutaj, jak gdyby nigdy nic i bezczelnie szczerzy do mnie zęby. Uśmiecha się uwodzicielsko, niczym jakiś małomiasteczkowy casanova.
- Przysiądźmy się do pana Tomka! – Antoni popycha mnie w stronę stolika, lekko klepiąc po tyłku.
- Z tym draniem? Nigdy. – odpowiadam cicho.
- Ależ tak, moja… – tu szukał słowa – kobietko.
“No przecież nie ma sensu mu się stawiać… zwłaszcza po tym, jak już mnie miał… Jeszcze obraziłby się, zerwał umowę… i okazałoby się, że przespałam się z nim, zupełnie na darmo… Przespałam? Pozwoliłam się perwersyjnie wykorzystać!”
Jednocześnie świta mi w głowie niepokojąca myśl – “a może oni są w zmowie?!”
Niepokoję się tym bardziej, że witają się ze sobą nad wyraz serdecznie. Ten drań – Tomasz – patrzy na Antoniego pytająco, jakby zaciekawiony, zdaje się zgadywać – “I co? Puknąłeś ją?”
Zaś urzędnik, uśmiechając się, jakby sprośnie, zdaje się triumfować i wieszczyć – “Spokojna głowa. Miałem ją, jak chciałem!”
Teraz przenosi wzrok na mnie.
- Marto! Jesteś piękna i kusząca, jak zawsze!
Powinnam podziękować za komplement, ale milczę.
- Wyglądasz na nieco wymęczoną? – powiedziwszy to, porozumiewawczo przymróżając oko, zerka na kierownika.
“Boże! Co za wstyd! Właśnie przed chwilą nadstawiłam tyłka staremu, obłudnemu urzędniczynie… żeby inny hultaj, napawał się tym i pewnie wkrótce mi to wytykał… Zaraz powie – “mi nie chciałaś dać, a ten starszy pan cię przeleciał...”
Oczywiście nic nie odpowiadam. Chciałabym popatrzeć mu w oczy wyzywająco, ale sytuacja, w jakiej się znajdowałam – zupełnie temu nie sprzyjała.
Antoni, celowo na oczach tego łotra, gładzi moje kolano i udo. Jakby demonstrując, że jestem kobietą, która należy do niego. Jednocześnie, patrząc mi w oczy, zagaja:
- Marta, nie przywitasz się z Tomkiem? Z tego co wiem, nie był on tobie zbyt obcy… Zdaje się, że nawet dopuściłaś go blisko… a nawet, bardzo blisko…
Wstydzę się teraz, że ten szubrawiec oglądał mnie nagą… że dotykał wszystkich zakamarków mego ciała… Całe szczęście, że mnie nie wydymał…
Blagier gapi się na mnie z uśmiechem.
- Marta uwielbia czasem milczeć. Być tajemniczą. Co jest zresztą nawet bardzo kusicielskie…
“No tak! Wyobrażaj sobie!” – rugam go w myślach – “wyobrażaj, że chcę cię skusić!”
Jednak ten kontynuuje:
- Nie raz już była wobec mnie tajemniczą i nie raz kusiła… I nie raz skusiła! Tajemnicza, a jednak odkryła przede mną swoje sekrety. – Uśmiecha się szelmowsko. – Wszystkie sekrety!
“No tak! Chwal się! Pochwal się, że zaglądałeś mi pod spódnicę...”
Antoni w tym momencie ożywia się.
- Ano właśnie… to ja ciekawym tego… Opowiedz brachu coś więcej o tej waszej znajomości…
Czuję, jak się czerwienię.
- No co by tu powiedzieć… – puszy się Tomasz – byliśmy istotnie bardzo blisko… bardzo… Przyznaję, że wtedy o niczym innym nie myślałem, jak tylko o tym, żeby zdobyć Martę.
- Ech ty hultaju, chciałeś taką porządną pannę zbałamucić! Ha, ha, ha! – W głosie urzędnika brzmiała wyczuwalna nutka szyderstwa.
Jednocześnie czuję na udzie uścisk jego dłoni, silny uścisk…
- Ano cóż… kto inny widno ją zbałamucił… Ha, ha, ha! Może nawet wiem kto?! – Tomasz podejmuje szyderczy ton kolegi.
Antoni zaśmiał się pod nosem szelmowsko.
- Ano tak… zbałamucić tak przyzwoitą pannę, panią profesor… to nie byle co!
Krępuje mnie ta rozmowa. Czekam w jakim kierunku zmierzy. Ale gdy na stół wędruje duża butelka wódki, zaczyna mnie to niepokoić.
Po kilku kolejkach, gdy nagle zaczyna grać muzyka, Tomasz prosi mnie do tańca. Oczywiście stanowczo odmawiam. Jednak Antoni zmusza mnie. Wzrokiem, który wskazuje, kto tu rządzi, przywołuje mnie do porządku. Powolna idę na parkiet.
Już przy pierwszych rytmach ten szubrawiec próbuje przyciskać mnie do siebie. Staram się go odpychać.
Blagier szepcze mi do ucha:
- Co, pana kierownika chyba tak nie odpychałaś?
Odwracam wzrok.
- Antoniemu chyba dałaś się poprzytulać?!
Najchętniej spoliczkowałabym go. Jednak wiem, że teraz nie mogę tego zrobić.
- Jesteś dziad i kawał chama.
- Ależ już mi to przecież mówiłaś. A co powiedziałaś Antoniemu? Że pozwolisz mu zapukać do twego serduszka? Zapukać… ha, ha…
“Najwyraźniej łachudrę podnieca fakt, że musiałam pójść do łóżka z urzędnikiem...”
- Zapukał do twojego serduszka i coś mi mówi, że nie tylko serduszka… Ha, ha.
- To ty, kanalio wrobiłeś nas w to nieszęsne położenie!
- Czyli to przeze mnie wskoczyłaś do łóżka pana kierownika?
- Przez te twoje machinacje! Powinieneś siedzieć!
- A to miłe wyznanie, że panna, która tak chroniła cnotkę… nagle ochoczo rozłożyła nogi przed starym prykiem! A co do więzienia, to raczej twoja mamuśka powinna tam trafić.
Zalewa mnie krew, gdy to słyszę. Usiłuję go odepchnąć, ale ten, przewidując taki ruch, trzyma mnie jak w stalowych kleszczach.
Dostrzegam, że bacznie przyglądają nam się tirowcy, pokazują na nas palcami i coś komentują.
Nie chcąc robić zamieszania, przestaję się wyrywać, jednak Tomasz to wykorzystuje, zjeżdża dłonią na mój tyłek.
- Przestań. Proszę, przestań.
Ten jednak nadal trzyma mnie za pośladki.
- Kiedyś lubiłaś jak łapałem cię za dupkę. Nie pamiętasz? – Szczerzy zęby. Jednocześnie masując pupę.
Nic już nie odpowiadam, więc on kontynuuje. Zatacza coraz szersze kręgi po tyłku, jakby badał go.
Znów próbuję się wyrwać, ale znów bezskutecznie. Za co nagle zostaję skarcona.
- Lubiłaś też klapsy!
I jednocześnie lekko pacnął mnie w tyłek.
- Nie… nie rób tego…
- Ty zawsze lubiłaś się opierać… pamiętasz, jak protestowałaś, gdy wpychałem rękę pod spódnicę? A potem sama przyznałaś, że to lubisz! Że lubisz protestować. Więc skąd mam prawo przypuszczać, że nie chcesz…
- Zakończmy ten taniec…
- O nie! Jeszcze nie zmacałem ci dostatecznie zadka! A widzisz, jak ochoczo przyglądają się nam ci panowie? Niech też mają coś z tego.
W tym momencie mocno ściska mi pupę. Bezczelnie obłapia ją na oczach kierowców.
Próbuję odepchnąć rękę… ale bezkutecznie. Raz odepchnięta dłoń, ląduje natychmiast na drugim pośladku.
Nie chcę robić widowiska z szamotaniny, więc poddaję się. Pozwalam, żeby nachalnie dotykał tyłka na oczach rozochoconych mężczyzn, którzy, jak okazuje się, najwyraźniej mu kibicują! Trzymają kciuki w górze, jak Rzymianie dający sygnał gladiatorom. Tyle, że w tym wypadku znaczy zupełnie cokolwiek innego. – “Zmacaj ją! Zmacaj jej tę zgrabną, dużą dupcię!”
Wreszcie puszcza mój tyłek, po to, żeby zrobić obrót w tańcu. Wykorzystuje to do tego, żeby przejechać się dłonią po cyckach!
- Pamiętasz, że zawsze podziwiałem twój biust? Zawsze zachwycał mnie tym, że jest taki duży. Pamiętam, że nie mogłem doczekać się, kiedy zobaczę twoje piersi nagie…
- Przestań… przestań o tym mówić…
- Ale dlaczego? Doskonale pamiętam chwilę, kiedy pierwszy raz zobaczyłem je w samym staniku! Nawet pamiętam go. Taki fioletowy, koronkowy. Ależ się zachwyciłem! Jak ja się nie mogłem doczekać, kiedy go rozepnę! A ty, chyba celowo dozowałaś napięcie… nieprędko na to pozwoliłaś…
- To był mój błąd…
- Pamiętam też ten biustonosz, który wreszcie mogłem rozpiąć. Pewnie celowo założyłaś taki z rozpięciem z przodu na tamtą randkę… Szykowałaś się, że mi pozwolisz… Ten czarny, pamiętasz, jak drżały mi ręce? Aż wreszcie… wreszcie zobaczyłem twoje cyce nagie!
Pamiętałam tę chwilę doskonale. “Boże, jaka ja byłam wtedy naiwna! Chyba zakochana… podniecona… pragnęłam, żeby wreszcie podziwiał moje piersi… Żeby je pieścił… całował.”
- Ja to już zapomniałam.
- Doprawdy?! Niemożliwe! Ale ja mogę ci to chętnie przypomnieć… Jak wzdychałaś, kiedy miętosiłem twoje balony… albo jak jęczałaś, kiedy ssałem sutki.
- Przestań… co było, a nie jest…
- Możemy zapisać w rejestr. Wszystko można odwrócić. Ja cały czas mam na ciebie chętkę.
W tym momencie kolejny obrót w tańcu umożliwia mu znacznie silniejsze schwycenie piersi.
- Cudowne cyce! Mam wrażenie, że jeszcze bardziej jędrne! Czyżby to Antoni je tak przygotował?
Jednocześnie jakiś tirowiec aż klasnął w ręce, widząc, jak jestem obłapiana przez Tomasza.
- Jesteś bezczelny!
- A to wiem. – Śmieje się w sposób demonstrujący pewność siebie. – Ale czyż nie tacy właśnie wygrywają. I dostają to co chcą.
Zadrżałam.
“Przecież on zawsze w swoje łapska chciał dostać mnie...”
Po skończonym tańcu, nie nasiedzieliśmy się przy stoliku. Antoni zakomenderował, że wracamy do pokoju.
Idę z bijącym mocno sercem, gdyż okazuje się, że Blagier idzie z nami. Żegnają nas owacje tirowców, którzy jakby nie spuszczali ze mnie oka. Teraz widzą, jak wychodzę z dwoma mężczyznami… Jestem skrajnie zawstydzona…
Już od progu, otrzymuję polecenie Antoniego – załóż to. Po czym podaje mi strój… pokojówki!
Gdy biorę ubranie do rąk, od razu znajduję je jako wyjątkowo skąpe… Są tu czarne pończochy, spódnica… a właściwie króciutka mini.
Już rozchylam usta, żeby protestować… ale jakaś siła każe mi być uległą. Głos wewnętrzny wtóruje jej – “pamiętaj o biednej, schorowanej matce!”
Idę do łazienki. Zmieniam pończochy, zakładam tę spódniczkę. Faktycznie, wyjątkowo kusa. Nie zakrywa koronkowych manszet pończoch. Biała bluzeczka – cieniutka, prześwitująca, doskonale ujawnia wzorki stanika. Wreszcie biały fartuszek, do pasa, ozdobiony falbankami.
Od zawsze podniecała mnie myśl, że przebieram się za pokojówkę. Nie zakładałam jednak, że aż w tak seksowny strój. Teraz znów ogarnia mnie ten sam rodzaj podniecenia. Dodatkowo wzmacniany faktem, że wszak wystąpię tak ubrana przed dwoma mężczyznami… i to oboma, którzy mnie pożądają…
Kiedy wychodzę z łazienki, witają mnie okrzyki podziwu.
- O! La, la!
- Pokojóweczka co się zowie!
Moje podniecenie narasta. Ich najwyraźniej też. Widzę to po ich twarzach… i po spodniach.
Antoni drżącym głosem wydaje polecenie:
- Obróć się, chcemy zobaczyć jak dobrze leży ten strój.
Obracam się powoli, wokół własnej osi.
- Ależ pięknie ta spódnica eksponuje dupeczkę!
I, w momencie, gdy jestem do nich okręcona tyłem, dostaję klapsa od Antoniego.
- Auuaaa! Proszę sobie tak nie pozwalać… – udaję, że się oburzam.
- Sprężysta pupcia pokojóweczki! – zarechotał urzędnik.
Próbuję obciągnąć spódnicę w dół, ale nie wiele to daje. Jedynie moje usiłowania nakręcają obu mężczyzn.
- No pokojóweczko. Zdaje się, że tu są jakieś okruszki… – kierownik wskazuje na podłogę obok niego.
Z jednej strony, wydaje mi się cała sytuacja mocno upokarzająca, ale z drugiej, czuję, że kręci mnie takie usługiwanie mężczyznom.
Kucam przed nim. Moja spódnica jeszcze bardziej podjeżdża do góry. Obaj dranie mają na mnie świetny widok – całe uda w seksownych pończochach oraz spory dekolt – bluzeczka nie posiadała dwóch guziczków na górze…
- Uuuu, la, la! – zachwyca się Tomasz.
A kierownik komenderuje, wyszukując wyimaginowanych śmieci:
- Jeszcze tu okruszek… jeszcze tu…
Ja poslusznie przemieszczam się, pozostając w pozycji “w kucki”. W pewnym momencie tracę równowagę i opadam na kolana.
- U! Lllaaa… la! – Blagierowi świecą się oczy.
- Właściwa pozycja dla panny służącej! – kpi urzędas. – A teraz proszę obczyścić z okruszków moje spodnie.
Dotykam jego spodni i usuwam te wyimaginowane okruszki. Widzę, że spodnie są napięte…
- Wyżej, sięgnij Marto wyżej.
Drżą mi ręce i oczyszczam jego uda.
- O tu. – Pokazuje na okolice rozporka.
Dotykam go tam. Podnieca mnie to, że jest taki naprężony, gotowy do walki.
- A teraz, pokojówko, oporządź mego przyjaciela…
Wzdrygam się. “Czego on ode mnie chce? Żebym na oczach tego kanalii Blagiera, wyłuskiwała ze spodni fajfusa urzędniczyny???”
- Sprzątaj, sprzątaj pokojóweczko… bierz się za garderobę mojego kumpla – Tomka.
Co to, to nie! – myślę – nie dotknę nawet tego gnoja. Kręcę głową.
- Ależ Martusiu – słodko zwraca się do mnie były wspólnik matki – przecież nie raz już widziałem ciebie na kolanach – kpi.
“No tak… kilka razy zrobiłam mu dobrze ustami… Nie dałam mu tyłka… ale mu przecież zrobiłam laskę.”
Pamiętam to doskonale. On ma przecież bardzo grubego kutasa… Mimo, że nie jest szczególnie długi, to ma średnicę… Aż bolała mnie szczęka. Możliwe, że będąc przerażona rozmiarem, nie chciałam mu ulec? Może podświadomie obawiałam się o moją ciasną cipkę?
- Prawda Martusiu, że pamiętasz? Mówiłaś wtedy, że nie wierzysz własnym oczom. Nieprawdaż? A, i mówiłaś jeszcze później, że strasznie boli cię szczęka…
- Nie… – szepczę zdruzgotana. Widzę, że wszystko zmierza do tego, żebym klęcząc w stroju pokojówki przed tym najpodlejszym z szubrawców, robiła mu loda… ssała jego fiuta… “O! Niedoczekanie! A może jeszcze miałabym przed nim, w tym dziwkarskim stroju “maid” pozwolić się wydupczyć?!”
- Nie pamiętasz? A to ja chętnie ci przypomnę. A może nie tylko przypomnę? Może czas na nowe doznania?
Staję się poważnie zaniepokojona.
- To, co Antek. Tak jak obiecałeś?
- Pewnie. – spokojnie odpowiada kierownik Surowy.
Zrywam się z nóg, wstaję. Serce wali mi jak oszalałe.
- Jak to? O co chodzi… Co to ma znaczyć? – oburzam się.
- Marta… – nadal spokojnie ciągnął Antoni – spójrz na swoją sytuację… Sama poszłaś z dwoma facetami do numeru… Jesteś ubrana w dziwkarski strój pokojówki…
Muszę przyznać mu rację. Jestem zupełnie bezradna… Ale… Czyżbym musiała teraz oddać się też temu parszywcowi?
- Nie. Nie pozwalam… – mówię cicho, i dodaję, ku swemu zaskoczeniu – chyba, że chcesz mnie wziąść siłą…
Boże! Ty głupia cipo! – Rugam siebie samą w myślach. – Dlaczego ja mu to podpowiadam i dlaczego… tak cholernie się podniecam myślą, że posiadłby mnie siłą? Dlaczego?!
- Tak? – z przekąsem pyta Blagier – Na pewno? Mówisz tak, bo jesteś pewna, że tego nie zrobię? Ale ty jeszcze nie wiesz, do czego jestem zdolny. A mówiłem ci, że ja dostaję to, czego chcę!
W tym momencie porozumiewawczo skinął na Antoniego, a ten natychmiast wybrał numer telefonu.
“Gdzie on dzwoni?!”
Po raz pierwszy w życiu tak mocno czuję, jak przechodzą mnie ciarki.
- Benek? Już, teraz. – Lakonicznie rzucił do słuchawki kierownik Surowy.
Mam ochotę uciakać, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Boję się, ale jednocześnie czuję, że ten strach mnie podnieca! “Benek? Czy to nie ten najpotężniejszy z tirowców?! Boże! Co oni zechcą mi zrobić?!”
W tej chwili otwierają się drzwi, a w nich rzeczywiście pojawia się chłop na schwał, niczym gladiator i jego kompan, którego ochrzciłam wtedy w myślach – “baryłeczką”, w berecie z antenką.
Czuję, że nogi mam jak z waty.
- To co, Marta? Dasz po dobroci? – Blagier pyta z taką obojętnością w głosie, jakby oba scenariusze interesowały go porównywalnie.
- Nie… nie… – szepczę cichutko, przełykając ślinę.
Jakaś część mojej duszy wręcz domaga się, żeby to nie było “po dobroci”.
- Panowie… to gdzie mi ją przytrzymacie?
Przerażona dostrzegam drapieżny wzrok dwóch podchmielonych kierowców. Idą powoli w moim kierunku. Nie uciekam. Czuję się jak na obławie. Czekam na bycie schwytaną.
Z lubością łapią mnie za ramiona.
- Panie Tomku, przytrzymamy ci ją, gdzie zechcesz. – Benek najwyraźniej jest gotów dotrzymać prawdopodobnie zawartej uprzednio umowy.
- Na każdym meblu będziesz mógł ją wygrzechotać. Jak trzeba, to nawet na żyrandolu! Ha, ha, ha! – Baryłka wczuwa się w sytuację.
- Przyprowadźcie ją tutaj, do tej komody.
Czuję się, jak prowadzona na rzeź. Ale nie opieram się im, bo wiem, że nie ma to najmniejszego sensu. Na rzeź? Może raczej na rżnięcie… czy też, jak oni mówią – “grzechotanie”…
Pochylają mnie nad komodą, jednocześnie zmuszając bym się wypięła. Ten kanalia – Blagier – już stoi za mną.
- Tegom chciał! – zakrzykuje, niczym jakiś bohater “Ogniem i Mieczem” – mówiłem, że dostaję to, czego żądam! Patrz. Nie chciałaś mi udostępnić dupci, a teraz patrz, jak ją potulnie nadstawiasz.
W tym momencie czuję na pośladkach sążnistego klapsa.
- Auuua! Nie…
- Jeszcze dziś sobie pojęczysz… oj pojęczysz moja panno! Moja! – Z lubością Blagier wypowiada zwłaszcza ostatnie słowo.
- Nie… nie… – szepczę. Choć zdaję sobie sprawę, że moje protesty mają charakter czysto symboliczny. Jednak, nawet tak nikły opór – podnieca mnie… podnieca, jak cholera.
“A więc zaraz ten łotr spod ciemnej gwiazdy dopełni upokorzenia nade mną… nad moją rodziną… najpierw zrujnował nas finansowo, teraz sponiewiera mnie w inny sposób…”
Czuję jak podwija moją, i tak skąpą spódniczkę.
- O żesz kurwa! – wyrywa się “panu Baryłce” – ale dupa! Ta kobitka aż się sama prosi, żeby ją wychrobotać!
- A jak! – Tomasz się popisuje. – Zadek stworzony do klapsów!
- Nie… nie… – protestuję.
Dostaję dwa klapsy – w lewy i prawy posladek.
- Patrzcie chłopy, jak się ładnie trzęsą półdupki! – Cieszy się Blagier.
I ponawia akcję, po czym rzuca:
- Ale, dosyć tej gry wstępnej!
Po czym ściąga ze mnie stringi, które osuwają się i zatrzymują w okolicy kolan.
Swoją dłoń Tomasz kładzie na mojej szparce.
- Znajoma mi cipka… oj, znajoma, a wiecie chłopaki, że ta pinda nie pozwoliła mi w nią załadować?! Taką cnotkę zgrywała. Co wy na to? Myślicie, że teraz mi pozwoli?
Rechoczą.
- Ano próbuj! Zobaczym. My tam zrobim swoje, i przytrzymamy ją tak, że ani drygnie. – Huczy Benek.
Czuję ich silne dłonie na ciele. Jedna z nich trzyma mnie za pierś. To “Baryłka”. Wykorzystuje okazję, by mnie macać.
Słyszę odgłos rozpinania paska. Wkrótce potem na pośladku wyczuwam mięsisty przedmiot.
Baryłka zaśmiewa się.
- Uuu! Kolego, masz się czym pochwalić! Nasza paniusia zaraz cię poczuje… Oj, poczuje!
- Dokładnie. Wkrótce pani profesor zapozna się dogłębnie z moim przyjacielem… I coś mi się zdaje, że popamięta to spotkanie. – Blagier wypowiada przez zaciśnięte zęby.
Drżę ze strachu. “Na pewno będzie bolało… Jestem przecież ciasna… A może on się nie zmieści? Przeciesz to prawdziwy potwór! Z wielkim trudem pomieściłam go wtedy w ustach...”
- Nie… proszę… nie rób mi tego… – Protestuję, zdając sobie doskonale sprawę, że jedynie bardziej go zachęcam…
Istotnie. Niemal natychmiast napiera. Próbuję się szarpnąć. Zsuwa się.
- Ejże, pani profesor… chyba się nie zrozumieliśmy…
Mężczyźni chwytają mnie mocniej. Stabilizują, teraz nie mam ani centymetra pola manewru. Zaraz posiądzie mnie z łatwością.
A jednak nie jest tak łatwo. Napiera ponownie na wejście do mojej cipki… ale… nie chce się zmieścić.
- Nie… nie… – wciąż protestuję.
- Spokojnie… jak się popieści, to się pomieści. – Blagier jeździ czubem swego potwora po wargach sromowych.
Jestem wilgotna, mój organizm nie potrafi ukryć tego, że pragnę zostać wziętą.
Wreszcie naciera. Czuję ból, a jednek on nadal nie może wejść.
- O kuźwa! Jaka ciasna!
- No my ci chyba nie pomożemy. – Żartuje Benek.
- No chyba nie wsadzimy jej lejka, ha, ha, ha! – Popisuje się dowcipem Baryłka.
Myślę w duchu, że może jednak ten szubrawiec mnie nie posiądzie, że natura wybroni mnie przed tym bydlakiem.
Jednak Tomek nie daje za wygraną. Szoruje swoim czubem po cipce, jakby chciał ją jeszcze bardziej zmiękczyć… Rzeczywiście, staje się coraz bardziej mokra…
- Panie kieowniku – Baryłka zwraca się do Antoniego – ale pan ją ten teges? Znaczy się, trachnął?
Kątem oka widzę, jak urzędnik puszy się z dumy.
- A to może niech ci opowie nasza pokojóweczka, co ją tu spotkało?
Wzdrygam się. “Co za cham, co chciałby usłyszeć? Że powiem – tak, pan kierownik mnie w tym pokoju ostro wydymał…?”
Oczywiście milczę. Ale Baryłka nie daje mi spokoju.
- No, pokojóweczko. Odpowiedz grzecznie… Bo będzie klepane w tę słodką dupcię!
- Auuć! – krzyczę.
Klapsy są dotkliwe. Najwyraźniej Baryłka chce rzeczywiście wydobyć ze mnie sekretne wyznanie.
Zaczyna mnie to podniecać… fakt, że jestem zmuszana by przyznać się obcym facetom, że zostałam wydupczona…
Szepczę cicho:
- Tak… pan kierownik mnie tu… wziął…
Nie tylko mnie to podnieca…
Baryłka sapie:
- Panienko, troszki głośniej…
Podnoszę głos o ton wyżej.
- Tak bardzo chcecie to słyszeć…? Dobrze… Pan Antoni, w tym pokoju mnie… zerżnął…
Wszyscy mężczyźni patrzą na mnie łakomie.
Rozochocony Blagier chrapie:
- To ja też cię zerżnę.
I natychmiast naciera swoim taranem. I to pcha się z całej siły, podczas gdy Benek z Baryłką trzymają mnie tęgo, byle wspomóc kolegę.
Czuję jeszcze większy ból. To ten pal powoli zaczyna wdzierać się we mnie. Najpierw jego wielka żołądź wypełnia mnie mocno.
- Aaaaa! Aaaaaa! – jęczę mimowolnie.
Tomasz trzyma mnie za biodra, niczym w stalowych kleszczach i ładuje się na siłę.
- Zaraz… zaraz cię będę miał… – sapie niemiłosiernie.
Jeszcze kilka pchnięć i czuję obce ciało wpychane we mnie niczym olbrzymie tłoczysko… Rozpycha mi ścianki pochwy bezlitośnie.
- Achhh! – wzdycham.
- Jedziesz, Tomek jedziesz! – dopingują go Benek z Baryłką – zapnij ją na maksa!
Moja norka stawia coraz słabszy opór.
- Auuuuaaa! – stękam.
Widzę spore ożywienie na twarzy kierownika Surowego. Jakby usilnie kibicował swemu kompanowi.
Wreszcie czuję, że ten potworny wał dotarł do dna pochwy. “Zostałam w pełni zdobyta. Zdobyta przez tą nikczemną kreaturę… która teraz penetruje mnie dogłębnie. Faszeruje swą okrutną piką...”
Tomasz nadal trzyma mnie, jak w imadle i nie porusza się. Tkwi jak najgłębiej we mnie, jakby nie chciał oddać pola… albo jakby chciał delektować się chwilą.
- Jest moja! – oznajmia wszem i wobec.
- Brawo! – zakrzyknął Antoni.
- Tomeczku! No, no! – raduje się Benek.
Zdopingowany Blagier zaczyna mnie posuwać. Ale bardzo powoli. Zwłaszcza wysuwa się, jakby z wielką ostrożnością, żeby nie wypaść z mojej norki. Po czym pakuje się z powrotem.
- Aaaaa… aaaaa… – pojękuję cichutko.
Czuję dotkliwie pracujący we mnie tłok. Ogarnia mnie przerażenie.
“Rozepcha mnie. Rozerwie mi piczkę...”
- Pracuj Tomeczku, pracuj! – Aktywizuje drania Benek.
- Daj do pieca pokojówce! Rozepchaj jej ciasnotkę! Ha, ha, ha! – Wspomaga Baryłka.
Pchnięcia Blagiera natychmiast stają się odważniejsze, mocniejsze. Pojękuję nieco głośniej. Mimo to słyszę komentarz urzędniczyny.
- Cóś słabo stęka ta nasza pani profesor. A wiem, że jak chce, to potrafi…
Tomek chyba bierze sobie “na ambit” słowa kierownika, bo jego natarcia na moją cipkę stają się wręcz druzgocące.
- Aaaaa! Aaaaaa! – intonuję bardziej przeraźliwie.
- No, Tomeczku… daj jej popalić! – Ekscytuje się Baryłka.
Pchnięciom zaczynają towarzyszyć klapsy.
- Auuuaaa!
Wtem, nagle rozlega się donośny dzwonek telefonu. Antoni, bez pozwolenia, zaczyna grzebać w mojej torebce.
- O! Mamusia dzwoni! – rechocze.
- Nie wie, kiedy córeczce ma przeszkadzać. – Baryłka wykrzywia usta.
- Ależ, dlaczego przeszkadza? – Ożywia się Blagier. – Dlaczegóż Marta nie miałaby odebrać telefonu od mamci? Niech porozmawia z nią sobie… Może zechce podzielić się wrażeniami?
Twarz Tomasza promienieje, wyjkrzywia ją grymas ni to drwiny ni to podstępności.
Temat ochoczo podchwytuje Antoni.
Odbiera telefon, po czym zwraca się do słuchawki:
- Tak, Marta może rozmawiać.
Przysuwa komórkę do mojej twarzy i włącza tryb głośno-mówiący.
- Martusiu, gdzie jesteś? – Słychać zaniepokojony głos matki.
- Musiałam… musiałam… wyjechać za miasto…
- Ale to z tobą jest ten pan z urzędu skarbowego?
- Nnno takkk… – jąkam się.
- Ale to co wy tam robicie?
Mężczyźni zakrywają usta, żeby nie gruchnąć śmiechem. Nie dają mi telefonu do ręki, bo nadal trzymają mnie za ramiona.
- Co robimy? Co robimy? No cóż… omawiamy tę sprawę faktur…
- I co? Posuwa się to w dobrym kierunku?
W tym momencie Blagier, z szerokim usmiechem, najpierw wysunął się ze mnie, by potem mocno wsunąć… i znowu.
Kierowcy cudem się powstrzymują, żeby nie parsknąć śmiechem.
Baryłka szepcze, chichocząc:
- Posuwa… oj posuwa…
- Córeczko… słyszę chyba jakieś szmery… więc jak?
Zaciskam zęby, żeby nie jęknąć do słuchawki, gdy twardy taran dociska się do dna mojej pochwy.
- Tak mamo… posuwa się… do przodu…
Nawet kierownik Surowy zatacza się ze śmiechu.
- Córeczko, tylko tam uważaj na siebie… żeby ten urzędas aby cię nie zbałamucił… Widziałam wtedy w biurze, jak patrzył się na ciebie… jakby chciał cię… przygruchać…
- Mamo… no coś ty… przecież wiesz, że nie jestem taka…
I w tym momencie czuję kolejny potężny sztos.
- Aaaaaa… Ach! – Wyrywa mi się stęknięcie.
- Co tam córeczko? Co mówisz? Czy tobie nic przypadkiem nie doskwiera?
Chciało mi się powiedzieć, że i owszem, że doskwiera… i to coś całkiem dużego… i to dość dotkliwie… wręcz świdruje.
Jakby na potwierdzenie natarczywości takowego uwierania, otrzymuję kolejny bezpardonowy cios. A potem koleiny. I kolejny. Całą serię. Jakby chciał, żebym wybuchnęła do słuchawki lawiną jęków. Z ogromnym trudem to powstrzymuję. Ale dwa razy głęboko wzdycham.
- Aaachh! Aaaaach…
Aby uprzedzić rodzicielkę, zaraz szybko dodaję.
- Ja tylko mamo… nierówno stanęłam… zabolała mnie…
Chcę dodać – “noga”.
Ale mężczyźni parskali śmiechem.
- Cipa! – wyrywa się półszeptem Baryłce.
- Córuchno! Czy tam ktoś jeszcze jest?
Chcę uspokoić ją i odrzec – “Nie, tylko pan kierownik.”
Ale w tym momencie Blagier zaczyna mnie na prawdę ostro pieprzyć. Dlatego wyrywa mi się:
- Aaaaa… nieeee… aaaaa… nieeemaaa… jest tylko aaaaa… pan kierownik… aaaaa!
Jasne, że mamuśka nie uwierzy ukochanej córze, że nie daje się wykorzystać urzędnikowi.
- Martusiu… pamiętaj, tylko nie daj się… zbałamucić…
Mężczyźni nie wytrzymali. Gruchnęli salwą śmiechu. Baryłce poszły łzy z oczu, krztusząc się, powtarza:
- Martusiu, nie daj się… zbałamucić…
Natomiast Blagier jeszcze przyspiesza tempo ruchów posuwisto-zwrotnych. Cedzi przez zęby:
- No, może jednak cię trochę po-ba-ła-mucę…
Nie daję rady wytrzymać. Stękam.
- Aaaaaa… aaaaa… aaaaaa!
Biedna mamunia nie ma teraz wątpliwości… domyśla się, co właśnie spotyka córkę. Słyszy rechotanie kilku mężczyzn.
- Marta! O Boże! Co oni tam ci robią?! Krzywdzą cię?! Dzwonię na policję!
Antoni poczerwieniał.
- Uspokój matkę! Jeszcze jakieś służby nam tu potrzebne! – Syczy mi do ucha, zasłaniając mikrofon.
Tomasz nieruchomieje. Nadal pozostając we mnie, powstrzymuje się od jakichkolwiek ruchów.
- Mamo… to nie tak, jak myślisz… po prostu spotkaliśmy starych znajomych pana Antoniego.
- Marta, ale ja słyszałam jak jęczysz, jak podczas… i jakieś śmiechy!
- Ale to nic… mamo… takie żarty… panowie sobie dworują ze mnie… ale tak niewinnie…
“Boże! Co ta biedna matka sobie teraz o mnie pomyśli?! Że porządna, cnotliwa córka, przykładna nauczycielka, gdzieś się tam teraz puszcza?! Boże… co za wstyd! Moja własna matka uzna mnie za puszczalską…”
Zaraz po rozłączeniu się z mamą, Blagier poleca kompanom.
- A teraz chcę brać ją tak, żeby widzieć jej twarz, jej miny… patrzeć się jej w oczy.
Wzdrygam się. Ja, z kolei, absolutnie nie życzę sobie obserwować parszywą fizis tego gangstera… Ale, kto by się liczył z moim zdaniem.
- Panie Tomeczku, to co, dajemy ci naszą pokojówkę na wyrko? Na plecy ją… – Baryłka mróży świńskie oczka.
- Na plecy. Ale nie na łóżko.
Zaciekawieni tirowcy patrzą na Blagiera pytająco.
- Na podłogę! Zawsze chciałem przedymać ją na podłodze.
Znowu jestem prowadzona przez dwóch osiłków. Zmuszają mnie, żebym rozłożyła się na plecach na dywanie. Przypominają mi się słowa piosenki “Sowieci”, zdaje się Kazika. “Zgwałcą srodze. Na skradzionej gdzieś podłodze.” Pamiętam, jak kiedyś wyobrażałam sobie właśne taką scenę. Że zostaję tak zgwałcona przez żołdaków…
Tomasz kpiąco patrzy mi w oczy, kiedy kładzie się na mnie. Czuję specyficzny rodzaj upokorzenia, na myśl, że będzie mnie brał na podłodze.
“Jak służebną dziewkę… No tak, przecież nawet mam na sobie strój pokojówki.”
Kierowcy nadal mnie trzymają jak w imadle, niepotrzebnie, nie mam w sobie żadnej woli oporu. Ale przez to czuję się nadal zniewolona.
Zastanawiam się, czy odwracać głowę? Czy patrzeć mu w oczy?
Wchodzi we mnie znacznie łatwiej. Mam odwrócony wzrok na bok. Pojękuję.
Antoni i kierowcy oglądają ten akt, jak jakiś fascynujący spektakl. Nie odrywają ode mnie oczu. Zdaje mi się, że odnotowują każde moje westchnięcie, każdy jęk.
A ten bydlak, Blagier, wydaje się mieć niespożyte siły.
Wreszcie patrzę mu w oczy. Widzę w nich zaciekłość. Czytam w nich: “No pani profesor, przerucham cię za wszystkie czasy! Wyłomoczę ci cipsko tak, że popamiętasz ruski miesiąc! Oj, popamiętasz!”
Nigdy nie sądziłam, że tak niewygodnie może być na podłodze. Może to przez to, że tak ostro mnie traktuje?
Nagle Antoni wrzuca:
- A co to za wizjer jest zamocowany tam przy suficie? Czy to aby nie kamerka? Tak! To nasz portier chyba musiał sobie tu zamontować to ustrojstwo… Nic dziwnego, że wyłącznie to ten pokój poleca, jak bierze się go na godziny…
Jestem zdruzgotana. A więc jeszcze jakiś lubieżnik ogląda sobie moją hańbę. Pamiętam minę tego starego, patrzył na mnie, jakby też miał na mnie chrapkę…
- Nie… nie… tak nie można… – wyrywa mi się z ust.
Ale to tylko jeszcze bardziej podnieca tych gnojków. Tomasz nawet macha do kamerki.
- Panie Janku, pozdrowienia! Jak się panu podoba nasza pokojówka?
Po czym od razu przystępuje do jeszcze ostrzejszego rżnięcia. Czuję jak szybko i mocno pracuje we mnie. A ja sama zalewana jestem wstydem i… coraz większym podnieceniem. “Dlaczego tak nakręca mnie fakt, że jakiś staruszek obserwuje, jak jestem brana?”
Monitoring pokoju inspiruje Antoniego.
- Zaraz, zaraz, a dlaczego by tu nie trzelić paru fotek naszej gwiaździe?
Podchodzi z telefonem i kieruje go na nas.
- Nie! Nie! Co pan robi?! – krzyczę.
- Martusiu. Nie chcesz być sławną modelką? Dziewczyny przecież o tym marzą.
Pstryk!
- Nie! Nie zgadzam się!
Pstryk! Pstryk!
Odwracam głowę. Doskonale zdaję sobie sprawę jaki obraz uwidoczniony jest na zdjęciu… Ja, w stroju pokojówki… leżąca z zadartą kiecką pod tym łotrem…
Pstryk!
Podchodzi z drugiej strony.
- O, stąd najlepiej widać, jak ją faszerujesz swoim rożnem!
Pstryk!
- Patrzcie chłopaki, jak tu dobrze widać i cipkę i grubego drąga!
- Ano! Widać jak jest rozciągnięta pizda! – Cieszy się Baryłka.
Zalewa mnie niewiarygodna fala wstydu.
- To co, może wyślę tę fotkę mamuni?
- Nie! Tylko nie to! – Wołam przetraszona.
- Ale dlaczego by nie? O. Poszło!
Mam nadzieję, że tylko blaguje. Że nie wysłał mamie czegoś takiego.
Za chwilę jednak słyszę sygnał sms-a przychodzącego na mój numer.
- O. Odpowiedziała mamuśka! Co ona tu pisze? Zaraz… O! Jest tak: “Córeczko, co ty mi wysyłasz?! Przecież to jakieś wulgarne ekscesy!”
Czuję, że mi wstyd jak cholera. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię.
Tymczasem Surowy nadal się pastwi.
- Patrzcie, mamusia nie rozpoznała cipki córeczki… Chociaż tu dobrze widać, jaka ciasna… Trzeba wysłać więcej szczegółów.
Przybliża znów moj telefon.
- Nie! Proszę… nie… – błagam kierownika.
Pstryk!
- Poszło. Zobaczymy, jak teraz zareaguje mamusia.
-Pip! – Odpowiedź jest natychmiastowa.
- Córeczko! Przecież to te same szpilki co ci kupiłam! – Czyta odpowiedź Antoni.
Próbuję się wyrwać, ale jestem skutecznie przygwożdżona do podłogi.
- A może teraz nakręcimy film z panią profesor w roli głównej? – Głośno śmieje się urzędnik.
- Oj, to najlepszy pomysł! Będzie widać, jak ostro się Tomek uwija i słychać jak nasza pokojóweczka słodziutko jęczy! – Zachwycił się Baryłka.
- Nie! Nie – Wystraszona, podnoszę larum.
Surowy zbliża komórkę w moją stronę, a Tomasz, jak na zawołanie przystępuje do szybszego i mocniejszej penetracji.
Odwraczam głowę, żeby nie dać się sfilmować. Jednak mężczyźni absolutnie chcą uczynić mnie nieanonimową aktorką tej produkcji. Baryłka chwyta mnie za głowę i nakierowuje przed kamerkę.
- Niech się pani przedstawi widzom! – Z olbrzymim ubawieniem zachęca mnie urzędnik. – Niech pani powie, jak się nazywa i co robi?
Próbuję odkręcić głowę, ale bezskutecznie. Baryłka trzyma mnie jak w imadle. Jedyne co mogę, to zaciskać zęby. Pchnęcia Tomasza są coraz dotkliwsze.
- Nie chce się pani przedstawić? – Ciągnie Surowy. – To my panią przedstawimy. Oto pani Marta, szanowana pedagog, historyczka tutejszego liceum.
Jestem zdruzgotana. Wstyd jest wszechogarniający.
Tomasz napiera. Syczy mi do ucha:
- Jęcz suczko… jęcz… niech cię słyszą.
A kierownik kontynujue ten swoisty wywiad ze mną.
- Proszę pani. A jak to jest na podłodze? Nie bolą plecy? No i we wcześniejszym ujęciu zrobiliśmy zbliżenie na sam akt… widać jak rozciągnięta… zatem ciasna jest pani wagina… a penetrowana jest przez iście okazały organ… Czy na pewno nie boli panią intymna dziurka?
Czuję się potwornie upokorzona. Zaś Surowy tryumfuje.
- Jak słyszycie drodzy widzowie, nasza pani profesor nie odpowiada… a to dlatego, że tak bardzo jest oddana… oddawaniu się panu Tomkowi… A jeszcze wcześniej pani Marta ten sam zaszczyt również mi uczyniła… Ech, że też nie słyszeliście, jaka wtedy była głośna! Czyżby teraz już opadła z sił? Czyżby tak została wyeksploatowana przez Tomasza?
Jednocześnie z inincjatywą wychodzi pan Baryłka i wyciąga moją pierś ze stanika.
- A tu patrzajcie, jakie ona ma cyce!
Urzędnik zbliża kamerkę do mojego cycka.
- Winien jestem wam ważną uwagę. Biust pani historyczki nie dość, że jest tak duży, to jeszcze sprężysty i miły w dotyku. Palce lizać! Potwierdzasz kolego?
Baryłka ściska moją pierś przed kamerą. Maca.
- No pewno! Ale jędrny!
W tym momencie Tomasz przyspiesza. Staje się jasne, że finiszuje. Przed kamerą dopełnia aktu. Zastanawiam się, gdzie wytryśnie…
Kończy w środku.
Mężczyzna wstaje ze mnie, wygląda na piekielnie zmęczonego ale jeszcze bardziej uradowanego. Dumnego.
- Wreszcie… – cieszy się – Wreszcie to zrobiłem.
Ja, zmaltretowana, szybko okrywam się kusą spódnicą. Ale nadal pozostaję na podłodze, siedząc i wtulając twarz w kolana.
Tomasz ciężko oddycha, napawający rozpierającą go dumą, chwali się.
- A wiecie, że nie tylko ją zaliczyłem, ale i matkę?
- Oooo! – Zaciekawiwszy się, mężczyźni dopytują. – Opowiadaj! Jak to było?
Wzdrygnęłam się. Tego kompletnie się nie spodziewałam, że moja matka z kimś takim mogła pójść do łóżka! Rozumiem, że jest samotną i wciąż atrakcyjną kobietą… Ale bez przesady.
Blagier snuł opowieść..
- Ano… poderwałem ją.
- Łatwa była?
- A no… właśnie nie. Z początku nawet bardzo niełatwa. Specjalnie zapraszałem ją na różne wyjazdy, żeby zaistniała potrzeba nocowania w hotelach. Ale… nie chciała mnie wpuścić do swojego pokoju. Nawet podczas jazdy autem, co ją łapałem za kolano, to odpychała rękę…
- Jak cię znam, to użyłeś jakiego podstępu… – Benek bacznie wpatrywał się w popisującego się chwalipiętę.
- A pewnie. Raz jej winko czymś tam wzmocniłem. Wtedy dała się pocałować i pościskać cycki.
- A jakie ma cycory? – Zaintrygował się Baryłka.
- No takie same wielkie, jak jej córa! Tyle że może nieco obwisłe. Ale tym lepiej się takie miętosi.
- To potem poszło łatwiej? – Dopytywał Surowy.
- Potem kolejny fortelik. Przekupiłem portiera… i wtedy okazało się, że nie było wolnych pokojów. Tylko taki z łóżkiem małżeńskim.
- I na tym łóżku małżeńskim ją wydupcyłeś?! – Barłce zaświeciły się świńskie oczka.
- Też jeszcze nie… Nadal mi nie chciała dać… Ale jak ja jej wtedy cipę wypalcowałem! Jęczała, jak marzenie. Ale to i tak nic w porównianiu z tym jak pięknie mi pociągnęła kutasa! Po prostu, ósmy cud świata! Mistrzyni. Bogini loda.
- To kiedy ją w końcu dmuchnąłeś? Pewno też jakimś podstępem?
- Po prostu kiedyś przyjechałem z kwiatami i nabajerowałem jej, że się w niej zakochałem. Wtedy już była całkiem łatwa. Bez problemu ją wtedy wydupcyłem.
- Jaka była? Jaka była w łóżku?
- Miodzio. Mówię wam, miodzio. Kutasa ssała, klasa! Dała się wypieprzyć we wszystkich pozycjach. Boska była na pieska… bo tak jej cyce latały, jakby się miały urwać! Zresztą cyce – idealne do hiszpana! Tak je zacisnęła na wacku, że… klekajcie narody!
- Ale nie tylko raz ją przeleciałeś?
- Pewno, że nie. Miałem ją, kiedy chciałem. Dawała dupy na każde zawołanie. Raz od już progu czekała w szlafroczku, żeby tylko jak najszybciej dać się wykołatać.
- Ja pierdole! – Najwyraźniej zazdrościł Baryłka.
- Ja ją chyba widziałem. – Jakby szukał w pamięci Benek. – Taka szczupła czterdziestka?
- Dokładnie. – Włączył się Antoni. – Ma czterdzieści osiem wiosen, a wygląda na conajmniej dziesięć mniej.
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Mama.
Kierownik popatrzył na wyświetlacz. – A co wy panowie na to, żeby ją też tu zwabić?
- Co nie, jak tak! – Ucieszył się Baryłka. – Tomeczek jest specem od podstępów.
Zanim odbierają telefon od mamy, Baryłka zsuwa z moich kostek majtki i próbuje mnie nimi skneblować. Okazują się zbyt skąpe do spełnienia celu, więc mężczyzna zatyka mi dłonią usta.
Niestety, podstęp się im udaje doskonale. Antoni wmawia mamie, że ja jej potrzebuję natychmiast i już wysyłają po nią kierowcę. Baryłka, mimo, że trochę alkoholu już wchłonął, bez wahania jedzie po moją rodzicielkę.
Gdy tu przyjeżdża, jakże jest zaskoczona obecnością Tomasza.
Jeszcze bardziej jest zaskoczona, gdy widzi mnie w pogniecionym stroju pokojówki. W kusej spódniczce, która nawet nie okrywa koronek pończoch.
- Boże! Co się tu dzieje! Obawiałam się, że krzywdzą ciebie!
Antoni podchodzi z szelmowskim uśmiechem:
- Ależ raczej panią Martę admirujemy… ale… ale… usłyszeliśmy tu wiele o pani wspaniałych umiejętnościach.
Marzena, moja matka, patrzy na Tomasza z pogardą i wyrzutem, lecz też obawą.
- Co ty im za bzdury naopowiadałeś?
- Samą prawdę, moja droga… samą prawdę. Po prostu wyznałem, że potrafisz mężczyznom sprawić wiele dobra…
Patrzę, jak matka nieruchomieje.
Surowy zbliża się do niej powoli.
- Sama pani widzi, czterech chłopów na schwał… i jedna dziewczyna… Szkoda jej… żeby miała zbyt ciężko… Dlatego właśnie, w trosce o nią, tutaj panią ściągnęliśmy by ulżyła córeczce, a że za pomocą drobnego forteliku…
Matka jest przerażona. A ja przepełniona wyrzutami winy, przecież to przeze mnie została narażona.
- Pani Marzeno. – Kpi nieustannie Antoni. – Mamy tu dwóch tęgich kierowców, którzy aż się palą do poeksploatowania wymęczonej Martusi… istnieje jedyny sposób, by ich powstrzymać. Zatem, wszystko w pani rękach, pani Marzeno… O pardon… no może nie w rękach… ha, ha, ha.
- Dranie. – Matka jest oburzona.
Obawiam się, żeby nie zrobiła czegoś glupiego.
- Mamo… – mówię cicho – nie powiedziałam ci, że pan Antoni jest gotów umorzyć tę nieszczęsną sprawę skarbową… to właśnie dlatego ja tutaj… – Szukam odpowiedniego sformułowania. Przecież nie powiem matce “dałam mu dupy”. – Dlatego się z nim tu spotkałam…
Matka jest wyraźnie rozdarta. Domyśla się mojego poświęcenia. Patrząc na mnie, domyśla się, że już im uległam.
- Córeczko… na co ty się zgodziłaś…?
- Mamo. Dlatego nie możemy tego zniweczyć.
Matka jest załamana. Nie opiera się, gdy tirowcy biorą ją za ręce.
Baryłka znalazł się w siodmym niebie. Stojąc za mamą, nagle od tyłu łapie ją za piersi.
- Co robisz! – Mama chce się wyrwać, ale Benek już w stalowym uchwycie trzyma ją za łokcie. Bidulka nie ma z nimi szans. Baryłka obmacuje jej biust i komentuje.
- A słyszeliśmy, że mamuśka ma cycki nie mniejsze niż córunia! Słyszeliśmy. Teraz i my se pooglądamy.
- Zostawcie ją… – Protestuję. – Ja zrobię wam to, czego chcecie.
Chcę oszczędzić upokorzenia matce, a ja sama przecież już to przeszłam.
Benek najwyraźniej się tym ucieszył, chyba miał większą chrapkę właśnie na mnie, bo w try miga znalazł się tuż obok.
Ledwie się spostrzegam, a już przy mojej twarzy ląduje kawał drąga.
Baryłka idzie w jego ślady. Zmusza mamę, żeby uklękła i natychmiast rozpina rozporek, brutalnie chwyta ją za głowę i pakuje do ust swego kutasa.
Ja sama, nie chcąc doświadczyć brutalnego aktu, ulegle obejmuję ustami czub Benka.
Obydwaj mężczyźni wydają odgłosy zadowolenia. Benek chrząka wpychając swą męskość do gardła, natomiast Baryłka po prostu pieprzy usta mojej rodzicielki, sapiąc przy tym głośno.
- Słyszelim, że ty pani Marzenko jesteś dobra w lodach…
To dla mnie niesamowity widok. W lustrze widzę nas obie – siebie i mamę, jak klęczymy przed dwoma tirowcami i obie trzymamy w ustach ich fajfusy… To potwornie upokarzające. Tym bardziej, gdy sobie uświadamiam, że gapią się na nas – największa menda, stąpająca po tej ziemi – Tomasz i kierownik Surowy – autor naszych skarbowych kłopotów. Gapią się?! Mało tego. Urzędas pstryka nam fotki a były wspólnik kręci filmik!
A ja w tym czasie ssę kutasa kierowcy Benkowi… Na jego polecenie, zasysam go i jednocześnie językiem pieszczę żołądź. Potem muszę przyjąć jego pchnięcia, które docierają aż do mojego gardła.
Jakże się myliłam, sądząc, że to już dno naszego upokorzenia.
Nagle Antoni żada, żebyśmy, jak to określa “poprzytulały się” z mamą.
Samo poprzytulanienie nie wydaje się być czymś zdrożnym, ale moja kobieca intuicja podpowiada, że na tym wcale nie musi się skończyć.
Ledwie objęłyśmy się z rodzicielką, Surowy żąda, żebyśmy się “głaskały”. Dziwne to, ale spełniamy polecenie. Każe byśmy głaskały się po… biustach!
Jesteśmy zaskoczone. Nie podejmujemy się takiego zadania. Ale po ponagleniu kierownika, przełamuję się, dotykam piersi mamy… Ku mojemu zaskoczeniu, odczuwam specyficzny rodzaj podniecenia. Kręci mnie to, że ona ma takie duże cycki…
Jeszcze bardziej zaczyna mnie podniecać, gdy Marzena dotyka mojego biustu…
- Pięknie! – Delektuje się Antoni. – Pościskajcie mocniej swoje piersi.
To niebywałe! Podniecam się tym, że trzymam w dłoniach balony mojej mamusi… I tym, że ona dzierży moje. Wręcz nabieram ochoty, żeby pocałować rodzicielkę… ale… nie zdobywam się na to.
- Bardzo ładnie. A teraz wyciągnijcie sobie nawzajem cycuszki ze staników. – Zaskakuje nas poleceniem Surowy.
Nie! To niemożliwe! – Niemal krzyczę w duchu. A jednak natura wręcz mnie kusi. Tak. Chciałabym wysupłać cyce Marzeny z tych jej koronkowych miseczek… I chciałabym, żeby ona to samo zrobiła z moimi…
W życiu codziennym obie unikałyśmy pokazywania siebie nawzajem nago. Nawet, gdy jesteśmy w samych biustonoszach. Czasami, w wyjątkowym pośpiechu, mignęła jedna drugiej gołymi cyckami. Zawsze jednak wtedy ta druga odwracała wzrok. Zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy bardziej pruderyjne niż inne kobiety.
Tymczasem teraz doszło do tego, że mamy same siebie nawzajem obnażać.
Jednak byłam już do tego “urobiona”. Po tym, jak oddałam się Surowemu, po tym jak wkrótce siłą posiadł mnie Tomasz, po tym jak ssałam fiuta tirowcowi, byłam gotowa na wiele.
Drżącymi rękami wyłuskiwałam cyce mamy ze stanika. Wielkie, istotnie nieco obwisłe. Patrzę jak ona się wstdzi, ale… jednocześnie chyba też podnieca. Tak. Widzę to w jej oczach. Ona chce, żebym dotykała jej nagich “bimbałów”… Chce, żeby je widzieli obecni tu mężczyźni.
Chwytam jej piersi. Przecież to te piersi kiedyś ssałam. Ona tymczasem bierze moje. Całuje mnie w brodawkę. Boże! Jakie to podniecające. Odwzajemniam pocałunek. Biorę w usta jej sutek. Ona bierze mój… Jakże się role odwróciły. Moja rodzicielka ssie mój cycek!
- Aaaachhh! – Wzdycham bardzo głośno.
Mężczyźni nam kibicują.
- A teraz, cycki do cycków! – Komenderuje Surowy.
Dlaczego to mnie tak ekscytuje? Nigdy, przenigdy nie kochałam się z kobietą. A teraz nie dość, że robię to na ich oczach, to jeszcze z moją własną matką. Polecenia naszych “kibiców” nakręcają mnie jeszcze bardziej.
Obie jednocześnie chwytamy dłońmi swe piersi. Patrzymy sobie nawzajem w oczy. Zbliżamy się do siebie i ocieramy biust o biust. Jezu! Jak to mnie rozpala. Rozpala jak cholera. Czuję jak mój sutek zaczepia o brodawkę mamy. Dociskamy piersi do siebie. I mocniej. Coraz mocniej. Ależ sterczą moje sutki. Podobnie ma Marzena.
Mężczyzn najwyraźniej nie mniej to rozognia. Kierownik się rozkręca.
- Pięknie! Na prawdę pięknie! A teraz, uwaga. Cipa o cipę!
Chyba obie tak samo jesteśmy zaskoczone, co podniecone. Myśl, że miałabym się ocierać swoją piczką o cipkę mojej matki, wręcz mnie paraliżuje. Czuję, jak przechodzi przeze mnie fala gorąca.
Mężczyźni dopingują nas:
- No panie… nie ociągajcie się. – Ponagla Surowy.
- Tak jest. Psitą o psitę! – Emocjonuje się Baryłka.
Patrzę w oczy mamy, jest oszołomiona. A jednak, powoli podciąga spódnicę do góry, widzę, że wręcz płonie z pożądania. Obie rozchylamy uda, obserwuję to jednocześnie w lustrze. Przysuwamy się do siebie.
- Dalej dziewczyny! – Nawet Benek nie może powstrzymać emocji.
Marzena ma na sobie koronkowe majtki. Nie zdejmuje ich, ale szerzej rozwiera nogi. Ja również szerzej je rozkładam, dając dostęp do mojej muszelki.
Wreszcie stało się. Poczułam dotyk gorącego łona i szorstkiej koronki majtek mojej rodzicielki.
- O tak! Pizda po piździe! – Krzyczy Baryłka.
Obie wzdychamy jedna po drugiej.
Ocieramy się cipkami bardzo starannie. Podnieca mnie to, że po moich wargach sromowych szoruje pipa mojej mamy. Ona robi to z takim zaangażowaniem, że aż majtki zsuwają się z jej szparki. Teraz mamy możliwość dotykać się bezpośrednio wargami sromowymi. Korzystamy z tego skwapliwie. Co za wrażenie – czuć gorącą cipę rodzicielki na swojej własnej. Obie jesteśmy mokre… Obie wzdychamy coraz głośniej.
Wreszcie, obie zdajemy sobie sprawę z tego, jaki dajemy pokaz.
Mężczyźni zbyt mocno się tym jarają. Teraz chcą sami.
Benek nie może się doczekać.
- To co, ich dwie. Wypada po jednej na dwóch. Jak się dzielimy?
Przypadam w udziale tirowcom. Marzena – Surowemu i byłemu wspólnikowi.
Obie wiemy, że nasz opór jest nadaremny, dlatego, żadna z nas nie stawia oporu. Wkrótce czuję na sobie olbrzymie cielsko Baryłki. Kątem oka widzę, że na mamę gramoli się Antoni.
Czuję jak penis zdobywcy szuka drogi do mej norki. I dość łatwo ją znajduje. Gdy wydaję z siebie pierwszy jęk, moja matka stęka już przeciągle. Widzę, że Tomasz chce podać jej swego fajfusa do ust, ale ta go odpycha. Tego samego chce ode mnie Benek. Wiem, że i tak dopnie swego, niezależnie od mojej zgody, wobec czego pozwalam mu wylądować w buzi.
Pierwszy raz w życiu mam sobie dwóch mężczyzn na raz. Moje myśli są jednoznaczne: – oddaję się, jak na jakimś pornolu… oddaję się jak dziwka.
Kierowca władczo trzyma mnie za włosy, zdaje się komenderować – Ssij, suczko… ssij.
Nie przestaję kątem oka obserwować Marzeny. Odrzucony Blagier znajduje sobie inne miejsce. Prosi kierownika by przytrzymał mamę nabitą już przez niego, by on sam mógł wziąć ją… w pupę!
Obserwowanie mojej własnej rodzicielki, jak jest posuwana, już samo w sobie jest czymś co najmniej mocno odjechanym, zaś przyglądanie się, jak dobiera się do niej ten nikczemnik i do tego ładuje ją w zadek, to prawdziwa perwersja…
Natychmiast potem widzę, jak dwaj mężczyźni pracują przy mojej mamie jak dwaj kowale kujący na przemian żelazo… Nawet sapią jak miechy kowalskie… A mama? Jest rozpalona, jak kute żelazo… Jej jęki nie pozostawiają wątpliwości, że jest jej dobrze… że jest jej rozkosznie.
Tymczasem tirowcy, rozkoszujący się moimi wdziękami, jakby im pozazdrościli. Postanawiają brać mnie w nieco inny sposób. Chcą posiąść mnie jednocześnie wchodząc w moją cipkę. Przestraszona protestuję. Przecież mogą mnie rozerwać! Jednak oni nie zważają na moje protesty, mało tego, zachowują się tak, jakby była to dla niech nie pierwszyzna.
- Pamiętasz tę rudą Ukrainkę Olgę w Radomiu, tę wysoką trajkotkę – przypominał Benek kompanowi – jak żeśmy ją wtedy posunęli?
- Co mam nie pamiętać! Ale była jazda! Trochę żeśmy jej cipulkę rozepchali. Ale jazgotała!
Przerażona, próbuję ich powstrzymywać:
- Nie… nie róbcie mi tego…
Jednak czuję, jak do wacka “Baryłkowego” dołącza drugi twardy walec. Gdy ten pierwszy się wysuwa, drugi zajmuje jego miejsce.
Jęczę jak oszalała.
- Jak możecie jej to robić! – To moja matula włącza się w obronę córki. Surowy zatyka jej usta, ale Tomasz, śmiejąc się, odwodzi go.
- Ależ pozwól wypowiedzieć się pani Marzenie. To jej matczyne prawo, bronić córuchny.
Jednak, wypowiadając te słowa, ładuje się jej w tyłek z całej siły.
- Aaaaaach… jak wy nas traktujecie… achhh! – Mama najwyraźniej czuje zarówno upokorzenie, jak i rozkosz.
Mężczyźni nie tylko się tym nie przejmują, ale wręcz tym chętniej podejmują próbę wbicia się we mnie jednocześnie.
- Auuuaaa! – krzyczę.
Ich ręce trzymają mnie za biodra potężnie, równocześnie tirowcy wpychają we mnie swe twarde maszty.
- Nie… aaa… nie… – jęczę nieprzerwanie. Wreszcie czuję, jak me ciało im ulega. Zdobywają mnie tak, jak chcieli.
Czuję tam ból, ale o wiele bardziej czuję coś na kształt spełnienia. Olbrzymiego spełnienia.
Mężczyźni zrazu działają, jakby na przemian, jak tłoki. Raz jeden się wsuwa, raz drugi. Jeden się wsuwa po drugim. Raz czuję “żołnierza” Benka, raz Baryłki.
Po pewnym czasie kierowcy postanawiają zjednoczyć siły i synchronizują ruchy. Pracują równomiernie, teraz dopiero czuję ból, mając na raz oba tarany w sobie. Twarde, bezlitosne, gotowe długo pastwić się nad moją biedną, ciasną jamką.
Sygnalizuję to. Jęczę żałośliwie, jakbym przeżywała istne katusze.
- Aaaaaa! Aaaaaa! Auuuuu!
Mama, słysząc to, pełna obawy o mnie, protestuje:
- Dajcie jej spokój! Jak możecie ją tak traktować?!
Sama jednak też, jak słyszę i widzę, nie ma łatwo. Wzięta w kleszcze między kierwonika i Blagiera, także stęka jak na mękach.
Po pewnym czasie, w tym samym tempie, tirowcy przyspieszają. Robią to jakby starając zachować niezwykłą staranność, aby jeden nie wyprzedził drugiego.
Odczuwam to dotkliwie, więc jęczę jeszcze głośniej.
- Aaaaaa! Aaaaaa!
Odnoszę wrażenie, że zaraz te dwa pale wbiją mi się głęboko w brzuch.
Najwyraźniej ubu kierowców to cholernie rajcuje. Wydają z siebie gardłowe odgłosy. Zwłaszcza Baryłka. Mimo to, jak na komendę, jeszcze bardziej przyspieszają.
Teraz dopiero jestem głośna. Stękam w niebogłosy.
- Aaaa… oooo!
Wiem, że długo tego tempa nie wytrzymają, wiem, że zaraz dojdą… I tego właśnie chcę. Niech już kończą…
Dochodzą. Jak na zawołanie, jak jeden mąż, obaj równocześnie. Czuję w swojej norce dwa wystrzały, jeden po drugim. Pierwszy Baryłka, który ledwo zipał, teraz niemal wyje dziko, po nim Benek ziejący na potęgę.
Jak tego jest dużo! Nigdy w życiu nie miałam w sobie tyle białej, kleistej substancji…
Mężczyźni puszczają mnie.
Opuszczając spódnicę i fartuszek, obserwuję mamę, obskakiwaną od przodu i od tyłu. Stękającą na potęgę. Ci dwaj też przyspieszyli, dźgają Marzenę tak ostro, że aż mi jej szkoda.
Wreszcie też finiszują. Boże! Moja rodzicielka ledwie oddycha!
- No dziewczynki! To daliśmy wam popalić! – Urzędniczyna jest dumny z siebie, mimo, że sapie jak parowóz.
Uwolniona mama podchodzi do mnie, obejmując opiekuńczo.
- Nic ci nie jest? – pyta ckliwie.
- Nie, nie… – uspakajam ją. Choć wiem, że przeszłyśmy swoje. I fizycznie, i psychicznie. Domyślam się, że obie czujemy się mocno upokorzone. W duchu myślę, że przynajmniej problemy skarbowe mamy z głowy.
Z hotelu wychodzę ze spuszczoną głową. Odwracam ją tylko na chwilę. Żeby spojrzeć na starego portiera, który wpatruje się na mnie lubieżnie, z uśmiechem pełnym kpiny, jakby mówił: – niezła z ciebie suczka! Niezgorsza kurewka!
Tymczasem, uśmiechając się sprośnie, żegna nas:
- Zapraszamy do naszego hotelu obie panie ponownie. Liczymy, że pozostwią panie nasz przybytek w swej łaskawej pamięci! Duszę, że dostarczyliśmy paniom ekscytujących wrażeń.
***
Mijają trzy dni.
Z bijącym sercem pędzę do listonosza i na jego oczach rozrywam kopertę.
Z szybkością błyskawicy przebiegam wzrokiem po piśmie. Wyławiam strzępy zdań:
“Pani prośba została odrzucona”… “ale istnieje możliwość odwołania się do kierownika Antoniego Surowego.”
Jak Ci się podobało?