Niełatwy los polskiego pisarza
16 marca 2013
10 min
I.
Życie pisarza nie jest życiem prostym. Pozbawionym przesady będzie również stwierdzenie, że to życie trudne, bardzo zawiłe. Nie tylko egzystencjalnie, w tym sensie, że pisarz wszystko komplikuje, sobie i innym, aby uchodzić za bardziej oryginalnego, tajemniczego, czy coś w tym stylu. To się zdarza. Zwłaszcza u kiepskich pisarzy. Z gryzipiórków przeradzają się szybko w marnych aktorów. Sceną czyniąc swoje życie, a życie bliskich nieznośnym.
Pod innym jeszcze względem można mówić o ciężkim losie, o masywnym krzyżu dźwiganym przez pisarza. Mianowicie, zwłaszcza w Polsce, jest on niedoceniany i nieopłacany. Dymają go wszyscy, od wydawców po sprzedawców. Komornicy wyrywają sfatygowanego laptopa, którego klawiatura jest doszczętnie wytarta, ekran zapluty kawą, procesor działa jedynie dzięki ręcznej stymulacji, a sam komputer odpala się nożnie. Piszę w bibliotekach, kawiarniach, wszędzie, gdzie darmowy jest prąd i nie wywalają po kilku minutach. W domu to już tylko świeczki, jak się uda zajumać ze sklepu podczas polowania na promocje. Czerstwy chleb, przeterminowany jogurt... Tak, nie ma lekko, jak to mówią.
Pisarz nie ma lekko. Na żadnym etapie produkcji. Kiedy napisze już dzieło, czy też dziełko, nieważne, to wtedy czekają go kolejne przeszkody, bezdenne przepaście, drzwi bez klamek. No, może to ostatnie, to jeszcze nie teraz. Zwykle jest to ukoronowanie twórczego życia. Dostaje się wtedy stylową, biała koszule, ze specjalnie zawiązanymi z tyłu rękawami: nie pisz już, już nie musisz. Cisza, biel, czyste trwanie w pełni, darmowe posiłki, seksowne służące, przystojni kamerdynerzy, lekarze... Ale to później, najpierw przepaście, otchłanie, uzbrojeni bramkarze w klubie – to trzeba przejść.
Jedną z przeszkód jest konieczność korekty. Są osoby życzliwe, które by mogły bezinteresownie pomóc, ale jest ich mało i z reguły nie mają czasu. Zresztą, jeżeli jesteś na odpowiednim poziomie zaawansowania pisarskiego, niewiele ludzi jest wokół ciebie. Lista znajomych skraca się proporcjonalnie do postępów w pracy. W takiej sytuacji pozostaje zamówić korektę. Tylko, że koszty przewyższą twój zarobek. Mówimy o sytuacji, kiedy pisarz chce działać jako self, ale też przed wysłaniem do wydawnictwa przyda się, aby nie odesłali, o ile ktoś, ktokolwiek, przeczyta to, co im zostało dostarczone, za nadmiar literówek.
Mówię o tym wszystkim M., kiedy zaprosiła mnie na kawę. Częściowo mówię o tym, aby mówić, żeby ciszy nie było. Tak z grzeczności. Z nadzieją, że poda ciastko. Może doleje jeszcze filiżankę. Młoda wdówka nudzi się wieczorami. Noce, mówi, też są trudne. Mam takie duże łóżko, które ciężko ogrzać samemu. Rozumiem, odpowiadam. Chociaż łóżka dawno nie mam. Śpię na podłodze. Ale tego jej nie mówię. Skoro, mówi ona, tak trudno jest być pisarzem, czemu nie zajmiesz się czymś innym. Wzruszam ramionami. Niby czym? Nic nie umiem robić. Poza tym, to co teraz napisałem, to będzie sukces, czuję to. Niech tylko trafi do sprzedaży, a nędza stanie się przeszłością. Skoro tak, to warto spróbować, niechętnie, z wahaniem, przyznaje mi racje. Pewnie lubi być nieomylna. Nic dziwnego, że jej mąż skoczył z okna. Chociaż pewnie ona myśli, że w tym geście też się mylił. Jego fart, że już o tym nie podyskutują.
Wie pan, mówi wdówka, chyba będę mogła panu pomóc. Spotkajmy się jutro około siedemnastej. Mam znajomą, która czasami zajmuje się korektą. Przełykam ślinę. Drogo? - pytam. To się ustali, ale wiadomo, po znajomości... Liczę, że to głęboka, mocna znajomość, która zadowoli się dobrym słowem, bo z trzy grosze może bym wyszperał. Tego oczywiście nie mówię. Się zobaczy, stwierdzam. Się zobaczy, to moja życiowa dewiza. Skuteczna. Zawsze coś się w końcu zobaczy.
II.
Przed spotkaniem umyłem się pod kranem w publicznej toalecie. Jakiś facet spoglądał groźnie, gdy wyginałem się nagi nad zlewem. Miałem to gdzieś. Jeden z plusów trudnego życia – człowiek na pewnym poziomie wykluczenia przestaje się czegokolwiek bać. Możliwe, że samo życie staje się tak przerażające, że nic a nic nie jest w stanie konkurować w kategorii groza z istnieniem. Nieistnienie? To się jawi jako wypoczynek!
Kobiety czekały na mnie. Młoda wdówka ubrana jak zawsze elegancko, miała na sobie czarną, obcisłą sukienkę z dużym dekoltem odsłaniającym pełne kształty. Po konwencjonalnym powitaniu wprowadziła do salonu, gdzie korektorka siedziała na sofie. Krótkie blond włosy, szczupła twarz. Ogólnie drobnej budowy. Niebieska koszulka na ramiączkach, jeansy. Głos miała lekko zachrypnięty.
Zostałam już wprowadzona w temat, powiedziała, gdy zasiedliśmy. Filiżanki pełne mocnej kawy parowały na małym stoliku. Podane zostały ciastka, co zanotowałem z radością. Rozumiem pana... Rakso jestem, przerwałem. Nie lubię tych pan, pani, to takie pretensjonalne, dodałem. Aha, mruknęła, może tak być. Jestem J. Wracając, to wiem jaką pan, jaką masz sytuację, jaka jest ogólna sytuacja na rynku... Przysłuchiwałem się z uwagą, zastanawiając się po co robi wykład ekonomiczno-polityczny. W dodatku banalny. W związku z tym mam propozycję, a może raczej mamy propozycję. Przytaknąłem z ustami pełnymi ciastka i kawy. Może się ona wydać niecodzienna... Zaczęła mówić z wielkim trudem, jakby z jakiś powodów obawiała się powiedzieć wprost. Niedługo potem dowiedziałem się skąd brał się lęk, a może wstyd. Trochę ekscentryczna, jeżeli to dobre słowo... Wszystko ma swoją cenę, wtrąciła M. szorstko. I trochę bez sensu. Tak, przytaknęła J., wszystko... Wiemy, że nie masz pieniędzy, ponownie odezwała się M., i nie wiadomo, kiedy będziesz miał. Jesteś jednak mężczyzną, zdrowym, młodym, nawet trochę przystojnym, chociaż zaniedbanym, ale to nie problem. Do czego zmierzam... Też byłem ciekawy. Zmierzam do tego, że chcemy abyś w zamian za naszą pomoc wyświadczył nam pewne usługi. Jakie? Wybełkotałem przez ciastka i kawę. Domowe, szybko rzuciła J. M. przytaknęła. Właśnie, drobne usługi domowe. Wiesz, obie jesteśmy samotne. A co dokładnie mam robić? Obie poczerwieniały. M. drżącymi dłońmi dolała mi kawy. Takie męskie obowiązki. Jesteście dwie, to jak, mam raz u jednej, raz u drugiej? Korekta zajmie mi około dwóch tygodni, powiedziała J., wstępna korekta... ustaliłyśmy, że zamieszkam u M. Będzie wszystkim łatwiej. Może, odpowiedziałem bez przekonania. Wciąż nie wiem, czego ode mnie wymagacie. Zamieszkasz z nami i... I będziesz nam pomagać, jak będzie trzeba, dodała szybko M. Zrobię co w mojej mocy, odparłem śliniąc się na myśl o pełnej lodówce.
III.
Powiedziały żebym przeniósł swoje rzeczy. Nie było tego wiele. Stary laptop i para wytartych spodni na zmianę. Majtki dawno się rozlazły. Trochę czułem się przez to niekomfortowo.
Powiedź nam co umiesz, J. paliła w kuchni papierosa. Wiele rzeczy, odparłem nie do końca zgodnie z prawdą, zależy co potrzeba. Może zrobisz smaczną kolację? M. kupiła wino, wiesz, żebyśmy się lepiej poznali. Wzruszam ramionami. Coś mogę zrobić. A co lubisz? Wolno oblizuje wargi czubkiem języka. Uśmiecha się delikatnie. Zdam się na twój gust, odpowiada. Wino jest czerwone, dodaje przechodząc obok. Mimowolnie spojrzałem na tyłek J. Nie był za duży. Taki w sam raz. Jeansy opinały mocno okrągłe, twarde kształty. M. miała szersze biodra. Spore pośladki, które trzęsły się delikatnie, gdy szła. M. w ogóle była miękka, okrągła, J. twarda, styl fitness. Płaski, umięśniony brzuch, drobne piersi... Odwróciłem wzrok. Brak majtek mógłby zdradzić moje uczucia. Sterczały boleśnie w wytartych spodniach.
Na kolację przygotowałem różności. Grzanki z oliwą i ziołami. Talerz serów pleśniowych. Mozzarelle z pomidorami i bazylią. Pomidory faszerowane twarogiem i kiełkami. Nic wielkiego, ale wyglądało imponująco. Rozstawiłem niski stolik, wokół którego usiedliśmy na miękkich poduszkach. M. zapaliła kilka świec i zgasiła światło. Kieliszki napełniły się winem.
Widać, że masz nie tylko talent pisarski, zażartowała M. Z tym talentem pisarskim to bym nie przesadzał, odpowiedziałem uśmiechając się. Nie został jeszcze dostrzeżony, dodałem. To chyba trudna sprawa, tak utrzymywać się z pisania, zapytała J. Przeżuwała mozzarelle. Drobne ząbki miażdżyły soczyste liście bazylii. Niemożliwa, ale się staram. Napisałeś już coś? Kilka rzeczy, ale wątpię, aby ktoś to czytał. Miałem dwie, może trzy recenzje. Ci ludzie na pewno nie przeczytali żadnej mojej książki. Myślisz, że z tą będzie inaczej? - spytała J. Taką mam nadzieje, mruknąłem.
Powoli rozmowa stawała się coraz luźniejsza. Z każdym łykiem wina robiła się głośniejsza i bardziej chaotyczna. Dowiedziałem się, że J. pracuje od zlecenia do zlecenia. Wiedzie życie podobne do mojego. Drobna różnica: ma dobre zlecenia. Ja nie mam wcale.
M. wyciągnęła kolejną butelkę. Poszła się przebrać w coś bardziej luźnego. J. stwierdziła, że do niej dołączy. Wysączyłem w ciszy lampkę cierpkiego trunku. Zza zamkniętych drzwi dobiegał przytłumiony szept przerywany nerwowym chichotem. Nie sądziłem, że niedługo dowiem się przyczyn ich wcześniejszego zaczerwienienia.
W końcu wróciły. M. ubrana w luźną, białą koszulę i czarne legginsy. Dostrzegłem zarys pełnych piersi, sterczące sutki wybrzuszały cienki materiał. Z kolei J. zdjęła jedynie jeansy. Pośladki opinały sportowe, krótkie spodenki. Z trudem oderwałem od nich wzrok. Usiadły obok mnie, opierając się o kanapę.
Jak się czujesz w nowej roli? - zapytała J. biorąc łyczek wina. Języczkiem przeciągnęła po wilgotnych ustach. Błyszczały się w płomieniach świec. Tak jak jej błękitne oczy. Jeszcze się nie czułem, odparłem. Wydaje mi się, że nie najgorzej mu idzie, mruknęła M. dotykając koniuszkiem palców mojego ramienia. Staram się, odparłem, aby powiedzieć cokolwiek. Instynkt samca podpowiadał, że jest szansa na wydarzenie. Nie byłem pewien, czy temu instynktowi do końca ufać. Nigdy wcześniej mnie nie zawiódł, lecz może tylko dlatego, że rzadko go słuchałem.
Przyznam, że kolacja była smakowita, mruknęła M., ale brakuje mi deseru. Tak, również czuję niedosyt, szepnęła przez wilgotne wargi J. Przysunęła się bliżej. Co nam szef kuchni zaproponuje? Deser o tej porze, mruknąłem, to mogłoby nie wyjść na zdrowie. Odsunąłem się lekko, niechcący przytulając się do miękkiej M. Ona nie zareagowała. Muskając wargami moje ucho szepnęła coś o różnych rodzajach słodyczy. J. oparła dłonie na moich kolanach. Może niekonwencjonalny deser, stwierdziła uśmiechając się szeroko. M. objęła mnie. Jej dłoń wolno przesuwała się po torsie w dół. Można pomyśleć, odpowiedziałem niepewnie. Usta J. przybliżyły się. instynktownie, kierowany irracjonalnym impulsem pocałowałem J. Tylko na to czekała. Przywarła mocno, namiętnie. M. muskała językiem moją szyję. Dłoń dotarła do krocza. Oswobodziła nabrzmiałego penisa.
J. zdjęła koszulkę odsłaniając twarde, średniej wielkości piersi o regularnych kształtach i drobnych, różowych sutkach. Schyliła się. Jej usta wędrowały wokół fallusa. Delikatnie całowała brzuch, uda, językiem drażniła jądra.
M. wstała zostawiając nas samych. Położyłem się oddając pod władanie ust i dłoni J., która z prawą pieściła nabrzmiałego penisa. Fale ciepła ogarniały coraz bardziej. Nawet nie zauważyłem, kiedy M. wróciła. Na nagim ciele osadzał się drżący blask świec. Ciężkie, obfite piersi kołysały się majestatycznie. Łono miała dokładnie wygolone. Podoba ci się? spytała widząc moje spojrzenie. Zrobiłam to specjalnie dla ciebie, a raczej zrobiłyśmy. Przytaknąłem lekko. To teraz twoja kolej na wyświadczenie mi przyjemności, stwierdziła. Uklękła podając wilgotne wargi sromowe do całowania. Pieściłem dłońmi jędrne pośladki delikatnie muskając językiem miękką słodycz ociekającą rozkosznym sokiem. M. przejęła penisa od J. Wolno lizała go od nasady po sam czubek. Z trudem powstrzymywałem wytrysk. Zanurzałem język w gorącej cipce. Dłonie masowały pośladki. Jeszcze nie, szepnęła J. jakby odgadując moje myśli.
Dziewczyny zamieniły się miejscami. M. dosiadła twardego fallusa z cichym westchnieniem ulgi. Poczułem wilgotne ciepło ogarniające podbrzusze. Tymczasem J. podała mi do pieszczot wygolone dokładnie łono. Zagłębiałem się w soczyste, delikatne wargi. M. zataczała wolno kręgi biodrami. Rytmiczne krążenie powoli wprowadzało mnie w trans. Zanikałem jako osoba. Pod dwiema boskimi kobietami byłem czysta, niezmąconą rozkoszą.
Dziewczyny nie szczędzą sobie pieszczot. Mruczą rozkosznie, niczym kocice wylegujące się w słońcu. Leniwie obdarzają się własnymi ciałami. Blask świec tańczy na spoconej skórze. Perli się w kroplach śliny spływających po udach, szyi, piersiach. Zwisających na wilgotnych wargach, rozchylonych w ekstazie.
M. zsuwa się z mojego penisa. Ta zmiana wytrąca mnie z transu. Fala rozkoszy roztrzaskuje na tysiące drobnych kawałków. Fala spermy zalewa obficie brzuch. Dziewczyny śmieją się. Zlizują nasienie, po czym kładą się obok mnie.
No, to chyba wprowadziliśmy cię we wszystkie twoje obowiązki, stwierdziła M. Możesz nam naleć jeszcze po lampce wina.
IV.
I tak rozpoczęła się moja praca za korektę. J. przesiadywała całe dni w domu, stając się coraz bardziej wymagająca. W wolnych chwilach próbowałem pisać, ale byłem zbyt wykończony. Kiedy J. się nasyciła, M. zdarzyła zgłodnieć. Gdy nasyciły się oboje, trzeba było zrobić obiad. Gdy zjadły, nadchodziła pora deseru. Myślę, że tak to już jest. Pisarz ma przejebane, wszyscy go pierdolą. Niekiedy tylko, ma z tego odrobinę przyjemności.
Jak Ci się podobało?