Natura rozkoszy
11 maja 2024
18 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Wjeżdżając na teren leśnej posiadłości, zobaczyłam wielkie, kilkusetletnie konary drzew noszące ślady historii. Las ewidentnie żył swoim własnym rytmem. Przeciwnym do wielkomiejskiego zgiełku pod względem dźwięków, lecz tożsamym pod względem mnogości życia i niekończących się procesów natury. Planowałam ten urlop od dawna. Po wielu latach niestabilnego życia, przepełnionego pracą oraz miłosnymi historiami bez happy endu, moją największą namiętnością tych wakacji jest ona. Pożądana. Piękna.
Cisza.
Szutrowa droga prowadząca do wynajętego przeze mnie domu urzekała barwną łąką, która ją otaczała. Jej celem był niewielki budynek o fasadzie z ciemnego dębu, łączący wiejski styl z nowoczesnym minimalizmem. Mój bagaż jak nigdy złożony był tylko z kilku rzeczy wciśniętych w plecak. Zero zbędnych ubrań. Dresy, bielizna, kosmetyczka jako minimum kobiecego wyposażenia oraz seksowna koszulka nocna – nie dla innych, a dla mnie samej.
W imię pieprzonej samoakceptacji.
Drzwi otworzyły się z miłym, dźwięcznym łoskotem, ukazując przeszklony salon z widokiem na las. Całość urządzona funkcjonalnie, ze smakiem, w kolorach natury i przeważającej bieli. Moim oczom ukazały się trzy najciekawsze elementy: stojak z winem, kominek oraz łóżko. Cholernie duże, luksusowe łóżko.
Cudownie!
W oczach wyobraźni widziałam już butelkę czerwonego wina, kąpiel, książkę oraz dźwięki lasu wydobywające się zza wielkich uchylonych okien. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz. Dreszcz ludzkiej, banalnej rozkoszy.
Rzuciłam plecak niedbale na środku pokoju. Czas na ucieczkę od poukładanej codzienności. Od perfekcjonizmu, zboczonego pedantyzmu, z jakim podchodziłam każdego dnia do wszystkiego, co mnie otaczało. Dziś zamierzam zerwać ze wszystkim. Ze wspomnieniem szefowej o ewidentnie zbyt dużym rozmiarze biustu i zbyt małej objętości mózgoczaszki. Z irytującymi przygłupami w mojej pracy, udającymi zainteresowanie w sposób godny pryszczatego nastolatka. Z chronicznym brakiem czasu dla siebie, a nawet wkurwiającą sprzedawczynią osiedlowego sklepiku.
Raj wolny od idiotów.
Po głębszym zastanowieniu uznając, że jest to hasło godne wytatuowana na własnym tyłku, udałam się do miejsca mojej niezrealizowanej wizji. Jako że natura nie znosi próżni, a dzień bez zawodu to dzień stracony, zamiast wanny zobaczyłam ładną, choć skromną łazienkę z prysznicem.
Kurwa.
Powtarzając jeszcze kilka razy w głowie ten słowny synonim polskości, wzięłam głęboki wdech. W takim miejscu po drugiej butelce wina nawet to nie zepsuje mi humoru. W tej samej chwili zwróciłam uwagę na czerwoną kopertę leżącą na półce pod lustrem. Widniał na niej napis, pociągnięty ewidentnie piórem z lekkością i gracją godną dawnych mistrzów kaligrafii:
Sz. Pani Marta Zawiła
Bez wątpienia byłam jedyną Martą Zawiłą w całym domu, dlatego nie czekając dłużej, sięgnęłam po kopertę, otworzyłam ją, a moim oczom ukazała się kartka z tajemniczą instrukcją i pozdrowieniem.
Dziękujemy za skorzystanie z oferty wynajmu willi Natura Rozkoszy. Dokładamy wszelkich starań, aby nasi klienci przeżyli niezapomniany czas w otoczeniu naturalnego spa dla ciała i duszy. Proszę korzystać ze wszystkich udogodnień. Poczynając od kolekcji win najwyższej jakości, a kończąc na pozostałych niespodziankach obiektu.
Ważne. Po zmroku koniecznie proszę włączyć przycisk przy drzwiach łazienki, oznaczony liczbą siedemnaście.
Z pozdrowieniami – obsługa.
W pierwszej chwili poczułam się mile połechtana formą pozdrowienia i cichym przyzwoleniem na bezczelne opróżnienie stojaka z winem. Zastanawiała mnie jednak ta dziwna sugestia z włącznikiem. Co to ma być? Mechanizm uzbrojenia bomby? I dlaczego po zmroku? Mimo to uznałam, że to mało ważne. A już na pewno mniej ważne od rzeczonego, półwytrawnego wina z dobrego rocznika. Niezłe. Jak to mówią – przyjemność kosztuje, a mnie kosztowała niemało.
Wieczór minął dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. No oczywiście poza wanną. Kąpiel zamieniła się w szybki prysznic, a oddanie się literaturze romansu w bąbelkach kąpieli, zastąpiło wylegiwanie się na stylowej, salonowej kanapie. Kieliszek za kieliszkiem odmierzał mijający czas, a cisza wypełniała każdą część mojego zmęczonego codziennością ciała.
Czując wspaniały nastrój lenistwa z subtelnym, acz zauważalnym zakręceniem w głowie, naszła mnie ochota na papierosa. Za oknem było już ciemno. Tym bardziej że nieruchomość była położona pośrodku gęstego lasu.
Wyjęłam z torebki paczkę złotych Marlboro i rozpoczęłam poszukiwania jakiegokolwiek źródła światła na zewnątrz. Starałam się ostrożnie stawiać kroki, aby moja przygoda nie skończyła się w krzakach i to bynajmniej nie z powodu ludzkiej chuci. Zaczęłam korzystać ze wszystkich dostępnych włączników, dochodząc aż do tego z eleganckim, wygrawerowanym numerem siedemnaście. W zasadzie włączyłam go szybciej, niż przypomniałam sobie o tajemniczym dopisku w znalezionym liście powitalnym. Z lekkim stresem zaczęłam ostrożnie rozglądać się wokół i nagle…
Za oknami salonu zobaczyłam setki światełek, ciągnących się w głąb malowniczej działki.
Nie zastanawiając się długo, wyszłam na dwór i zaczęłam bezczelną medytację nad papierosowym dymem. Wsłuchując się w dźwięki nocy, muszę przyznać, że malowniczość ustąpiła miejsca niewyjaśnionemu poczuciu tajemniczości. Ptaki drące się w godach miłości za dnia, teraz pohukiwały bardziej tajemniczo i złowrogo. Las wciąż jednak był kojący i mistyczny zarazem.
Wychodząc, byłam ubrana jedynie we wspomnianą wcześniej seksowną, satynową koszulkę nocną. Powiew wiatru w miły sposób pieścił moje nogi i gołe ramiona, sprawiając, że czułam się wolna i bliższa naturze bardziej niż kiedykolwiek. Nie zwracając na to uwagi wcześniej, prawdopodobnie przez portugalskie wino – zobaczyłam, że światła zostały umieszczone w bardzo specyficzny sposób. Tak jakby wskazywały ścieżkę w jakieś konkretne miejsce. Mimo że było ono rozświetlone nieco bardziej, z tej odległości nie potrafiłam go zidentyfikować.
Ludzie mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Nie poczułam jednak strachu, a wyzwanie. Wzięłam z domu dwie rzeczy. Sportowe buty, niewątpliwie sprawdzające się dużo lepiej niż klapki oraz kolejną butelkę wina. Jeśli wspomóc czymś odwagę to przynajmniej tym, co jednocześnie da mi odrobinę przyjemności.
Nie czekając długo, zaczęłam przedzierać się przez leśną gęstwinę wzdłuż świateł, które jak się okazało, oświetlały starannie wykarczowaną i utwardzoną ścieżkę. Czułam się jak Alicja w krainie czarów, mijając wielkie dęby, oświetlone magicznie i z ewidentnym pomysłem. Spacer trwał nie dłużej niż dwie minuty. Na końcu ścieżki stała pergola, otulona gęstym bluszczem niczym drzwi do magicznego ogrodu. Przechodząc przez nią, zaskoczyłam się tak, że jedynym słowem, jakie z siebie wydusiłam, było słynne, magiczne i dobitne…
Kurwa.
Pośrodku klimatycznie oświetlonej polany, stała pośrodku duża wanna z podestem. Nad naczyniem przyjemności namiętnie unosiła się para, bijąca z gorącej wody pełnej płatków róż. Nie wiem, kto projektował koncepcję architektoniczną tego hotelu, ale ewidentnie była to kobieta. Na pewno hedonistka po przejściach, mająca za główny cel w życiu, uszczęśliwiać kobiety nieszczęśliwe.
Stałam osłupiała przed dłuższą chwilę. Z jednej strony czułam się jak we wstępie do taniego horroru, z drugiej jak dopieszczona klientka nietaniego obiektu hotelarskiego. W ocenie sytuacji i dalszych wydarzeń pomógł mi mój zacny ekwipunek, z jedenastoprocentową zawartością alkoholu. Z uwagi, że kąpiel była dzisiaj moim niespełnionym marzeniem, zsunęłam z siebie buty na podeście i pozwoliłam mojej koszuli nocnej opaść z delikatną pieszczotą po moich ramionach… aż na sam dół. Zaśmiałam się głęboko wewnątrz, zdając sobie sprawę, że nigdy w życiu nie zrobiłam czegoś podobnego. Głównie z niskiego poczucia własnej wartości. Niby podobałam się mężczyznom, ale na pewno byłam daleka od ideału. Tu za dużo, tam za mało, tu za krótko, a do pedałów w aucie trzeba było jakoś sięgać stopami, uświadamiając sobie fakt, że jest się daleko od modelek na wybiegach.
Wszystko jednak przestało mieć wtedy znaczenie.
Wiatr delikatnie smagał moje ciało, sprawiając, że sutki stały się nagle twarde i stojące na baczność. Podnieciła mnie wizja kąpieli w sercu natury. Woda okazała się przyjemnie gorąca. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz ciała czułam wstęp do emocjonalnej uwertury. Nietypowość sytuacji wyzwoliła we mnie również inne uczucie.
Delikatne mrowienie w dole brzucha.
W myślach cofnęłam się do ostatnich miesięcy, gdzie seks był ostatni na liście planów do zrealizowania. Zarówno przez brak interesującego partnera, jak i ciągłe przepracowanie. Tak dawno czułam na sobie dotyk męskiej ręki, umiejącej dać kobiecie to, czego naprawdę oczekuje. Zdecydowanego, silnego chwytu, pełnego zarówno czułości, jak i brutalnej miłosnej prostoty.
Pogrążona w wizjach i zapatrzona w jeden punkt zorientowałam się, że tuż obok eleganckiego, stojącego kranu, zamontowano również owalny stojak z włącznikiem. Nie mając żadnych oporów, musnęłam po nim wilgotną dłonią, a moje oczy nagle zostały ukojone przygaszonym wokół światłem. To była kulminacja snobistycznego szczęścia i luksusu tej nocy.
Dreszcz przeszedł mi po ramionach w tej samej chwili, co wiatr głaszczący moje włosy i kark. Automatyczne ścisnęłam swoje uda, między którymi było wilgotno już nie tylko z powodu gorącej kąpieli. Przeciągnęłam się rozkosznie, skupiając na tym, co czułam. Moje oczy powędrowały w stronę gwiazd.
Zamknęłam je.
Dłonią zaczęłam wędrować po własnej szyi, co w połączeniu z letnim, ciepłym wiatrem było niczym orgia dotyku i bodźców. Przesunęłam ją niżej, zatrzymując się na wciąż twardych sutkach, z coraz większą ochotą kierując się do magicznej, mokrej rzeczywistości między nogami. Dotykając łechtaczki, z moich ust wydobył się niekontrolowany jęk. W pierwszej chwili zakłócony myślą, czy na pewno jestem w tym miejscu sama. W drugiej jednak strach przed zauważeniem, zamienił się w jeszcze większe podniecenie.
Opera rozkoszy przechodziła już w fazę kulminacji.
Nie wiem, czy była to głęboko ukryta nudystyczna fantazja, połączona z ogromnym poczuciem napalenia, jednak w kolejnych minutach moje zahamowania zupełnie znikły. Dźwięk ciszy był agresywnie przerywany pluskiem wody, wylewającej się z wanny na równi z jękami rozkoszy. Oparłam stopy mocno o kant wanny, czując, że każdy wirujący dotyk mojego palca pomiędzy płatkami kobiecości, zbliża mnie do niemal zapomnianego orgazmu. Moje piersi nabrzmiałe od naprzemiennego uczucia chłodu i ciepła, jeszcze bardziej przyspieszyły mój oddech. Ciało spinało się do granic możliwości, będąc zdecydowaną informacją o nadchodzącej eksplozji.
W tej samej chwili do moich uszu dobiegł głośny, niespodziewany dźwięk niosący się po całej polanie głuchym echem.
Krach. Trzask. Zaskoczenie.
Zerwałam się niemal do pionu niczym karp walczący o ostatnie chwile życia przed wizytą na wigilijnym stole. Wraz z rozbryzgiem wody, która niemal w całości opuściła naczynie niedawnego relaksu, owinęłam się szybko koszulką, nałożyłam buty i wybiegłam niczym łania, spłoszona dźwiękami nadchodzącego myśliwego. Zatrzymałam się dopiero w środku domu, zamykając go na cztery spusty i łapiąc oddech.
Oddech zmieszany z poczuciem strachu, wstydu i obnażenia.
A co, jeśli ktoś mnie podglądał? Jeśli to miejsce to jakaś podpucha, do której zwabiają kobiety i w sytuacji, kiedy są bezbronne i pijane – porywają je i sprzedają do jakichś niemieckich burdeli?
Z każdym łykiem wina odzyskiwałam zdrowy rozsądek. Otworzyłam laptopa i sprawdziłam firmę wynajmującą obiekt hotelowy. Oczywiście wraz z referencjami od klientów biznesowych, które nie mogły być sfałszowane. Po analizie uznałam, że może to ktoś z innej nieruchomości kompleksu, które, mimo że były stosownie oddalone, były otwarte dla innych gości. Przypuszczenia rozwiał mail z obsługi, w którym przepraszano za ewentualne niedogodności związane z uszkodzeniem drzew po ostatniej burzy. Okazało się, że pomimo zabezpieczenia mogły się łamać, będąc przyczyną hałasów.
A wystarczyło wcześniej sprawdzić maila.
Wyjaśnienie sytuacji sprawiło, że nagle poczułam totalny zalew emocjonalnego i fizycznego zmęczenia. Rzuciłam się na wygodne łóżko, zapadając w sen równie silny, co moja nocna potrzeba orgazmu.
Kolejne dni wykorzystałam na relaks przy książkach i filmach. Zniechęcona ostatnią eskapadą, nie miałam ochoty na kolejne przygody w leśnej wannie. Uniemożliwiła to również pogoda, która zamiast słońca i ciepła – przyniosła burze i chłód. Od obsługi ośrodka w ramach przeprosin za niedogodności, dostałam wielki kosz prezentowy. Dla odmiany zawierał już nie wino, a szkocką whisky oraz pokaźną ilość lokalnych przysmaków takich jak: sery, ciasta i kilka innych bomb kalorycznych.
Czwartego dnia poczułam się już na tyle spokojna, że wraz ze słońcem wdzierającym się do wnętrza domu, na nowo nabrałam ochoty na kąpiel. Tym razem już bez seksualnego scenariusza.
Tuż po zachodzie słońca udałam się na miejsce w hotelowym szlafroku i z drinkiem w ręku, oddając się ponownie ciepłej kąpieli. Wychodząc z niej, poczułam się wewnętrznie oczyszczona. Ciepły, pluszowy szlafrok mile otulał wilgotne ciało. Ostatnio oddaliłam się z tego miejsca w pośpiechu godnym maratończyka. Tym razem rozejrzałam się wokół z należytą starannością, na nowo doceniając każdy szczegół luksusowo zaprojektowanego zagajnika.
Zauważyłam też jeszcze coś.
Delikatnie migoczące światła w oddali, połączone długą linią prowadzącą jak widać po podobnej ścieżce – do domu położonego w głębi lasu. Poczucie beztroski oraz powracające uczucie podniecenia popchnęło mnie do tego, aby się tam zbliżyć. Nigdy nie należałam do wścibskich osób, ale z drugiej strony ciekawiło mnie, kto jeszcze może być gościem leśnego przybytku. A może to już efekt samotności i wielodniowej ciszy? Zdałam sobie właśnie sprawę, że od kilku dni nie zamieniłam z nikim słowa.
Droga do drugiej posiadłości była dużo cięższa. Nie prowadziła tam żadna wykarczowana ścieżka, w końcu domy miały za zadanie zapewniać odpowiednie poczucie prywatności. Im bliżej znajdowałam się alternatywnej polany, tym delikatniejsze kroki stawiałam w leśnej gęstwinie. Udając, że nie czuję pajęczyn wpadających mi do oczu, minęłam największe krzaki zakrywające teren leśnej wanny. Chwilę później wlepiłam wzrok w finał mojej wędrówki. Był nim mężczyzna zażywający właśnie kąpieli.
Wpatrywałam się w niego długo. Bardzo długo.
Nie wiem, dlaczego, ale było w nim coś samczego i urzekającego. Po pierwsze spał – widać również poczuł kojący wpływ lasu i architektonicznej niespodzianki. Zdaje się, że również był samotnym gościem. W końcu, jaka kobieta odmówiłaby sobie kąpieli ze swoim partnerem w takiej scenerii?
Z wyglądu nie był wymuskanym lalusiem. Widząc go tylko w połowie, w oczy rzucały się szerokie ramiona, męski zarost oraz świeżo ostrzyżone włosy – bez zbędnego pedantyzmu. Dziwny spokój emanował z jego śpiącej twarzy.
Przez to zamyślenie i jednoczesny ucisk w dole brzucha podczas tej godnej pożałowania akcji taniego podglądacza zapomniałam, w jakim miejscu się znajduję. Tracąc przez chwilę równowagę, stanęłam na grubą gałąź, która wydała z siebie donośny trzask. Co gorsze sprawiła, że wylądowałam rękoma na ziemi twarzą zwróconą wprost na mężczyznę.
– Kurwa – wyrwało mi się dobitnie, wraz z pojawieniem czerwonego otarcia na nodze.
– Kto tu jest? – zapytał mężczyzna, którego głęboki głos zmieszał się z pluskiem wody, bogato wylewającej się z wanny.
W pierwszej chwili się zaśmiałam, mając w głowie obraz szamoczącego się karpia w wodzie. Co prawda do podglądanego przeze mnie mężczyzny, bardziej pasowało porównanie z dorodnym sumem, ale przez idiotyzm sytuacji nie mogłam się opanować. Nie dość, że podglądałam kogoś zza krzaków, to jeszcze robię z siebie idiotkę.
Pięknie.
– Co Pani tu robi? – dodał mężczyzna ponownie, zakrywając się kulturalnie ręcznikiem – aaa… to pani.
Zbita z tropu zaczęłam wyduszać z siebie dziwny dźwięk zaskoczenia.
– Pan mnie zna?
– Tylko ze słyszenia. – Odpowiedział lekko zakłopotany mężczyzna, nie mogąc ukryć jednocześnie subtelnego uśmiechu.
– Ze słyszenia? – zapytałam jak upośledzone echo jego wypowiedzi.
– Widzę, że ma Pani na sobie szlafrok hotelowy. Dodatkowo wyszła Pani zza krzaków. Teren całej posiadłości jest ogrodzony i zamknięty dla wszystkich… poza gośćmi. Dedukuję więc, że jest Pani drugim gościem w Naturze Rozkoszy. – Przed wypowiedzeniem nazwy zawahał się na chwilę, jakby czuł zawstydzenie.
– W takim razie co miało znaczyć, że zna mnie pan ze słyszenia? – zapytałam zaczepnie, uświadamiając sobie w tej samej chwili, jaką jestem kretynką.
Słyszał mnie tamtej nocy. Tej przyjemno-feralnej nocy, kiedy robiłam sobie dobrze. Pięknie kurwa. Nie wiem, czy to dlatego, że dostałam piekielnych wypieków, czy mój rozmówca zrozumiał niezręczność sytuacji, ale nie ponowił pytania.
– Napije się Pani? – przerwał ciszę, za co byłam w tym momencie bardzo wdzięczna.
Nie pij i zawróć. Nie pij i zawróć. Nie pij i zawróć – powtarzałam sobie w głowie, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Nie zawróciłam.
– Chętnie – wydukałam cienkim głosikiem, ewidentnie grając słodką idiotkę dla złagodzenia sytuacji.
– Niech Pani usiądzie, zaraz nam naleję.
Usiadłam na brzegu mokrego od wody podestu, przeznaczając dłuższą chwilę na obserwację nieznajomego. Gdybym miała go opisać, nazwałabym go po prostu mężczyzną. Samiec z krwi i kości normalnej, męskiej budowy ciała. Lekkość i zdecydowanie jego ruchów mimo paradowania w samym ręczniku, wydawały się dowodem tego, że nie przejmuje się on zbytnio ani tym, co myślą inni, ani niestosownością zaistniałej sytuacji. Nie wiedziałam, czy to dobrze. Za to czułam się zaintrygowana.
– Marek – przedstawił się nieznajomy, podając mi szklankę z ciemną zawartością.
– Marta – odpowiedziałam, nie rezygnując w dalszym ciągu z udawania słodkiej idiotki o niewinnym spojrzeniu.
– Na długo tu przyjechałaś?
– Jutro wyjeżdżam. Chyba i tak byłam tu za długo, zaczynam świrować z samotności.
– To dlatego dzisiaj do mnie przyszłaś?
– Nie planowałam tego. To był chyba impuls ciekawości i chęć rozprostowania nóg. Nie wiedziałam, że ktoś tu będzie.
– Zawsze ulegasz ciekawości? – zapytał tym razem już z nieukrywanym uśmiechem.
– Hmm… nie zawsze. Choć to miejsce dziwnie mnie… nastraja.
– To prawda. Przyjeżdżam tu czasem, kiedy jestem na skraju zawodowego i życiowego wypalenia.
– Pomaga?
– Częściowo. Czasem myślę, że skoro tu wracam, to moja historia nie uległa znaczącej poprawie. Zwłaszcza że przyjeżdżam tutaj sam.
– Brak szczęścia w miłości?
– Raczej brak zadowolenia byle czym. Co więcej, sam nie jestem ideałem.
– Cóż za skromność.
– Drwisz ze mnie?
– Nie, skądże! Po prostu większość mężczyzn ma ewidentnie wybujałe ego i samoocenę, która wręcz przytłacza.
Marek nie skomentował. Patrzył się w jeden punkt, ewidentnie odpływając myślami. O czym myśli? Odkąd go zobaczyłam, ciekawość wypełniała mnie do reszty. Chciałam go poznać.
Dogłębnie.
Cisza między nami trwała już dłuższą chwilę. Patrzyliśmy się oboje w lukę między drzewami, za którą z blaskiem świecił księżyc. Co ciekawe cisza, która między nami narastała – nie była wcale krępująca. Wręcz przeciwnie. Czułam niesamowity spokój – połączony z obecnością drugiego człowieka. Człowieka, którego nie znałam, a z drugiej strony z niewyjaśnionych przyczyn wydawał mi się bardzo bliski. Razem na odludziu.
Sami, ale nie samotni.
Nie wiem, czy to magia tego miejsca, czy efekt wielomiesięcznego braku bliskości, ale nie zastanawiając się ani chwili dłużej, położyłam dłoń na jego ramieniu. Kiedy odwrócił się w moją stronę, spojrzałam mu głęboko w oczy, widząc znowu ten sam ogień co wcześniej.
Wyglądał, jakby się powstrzymywał. Jakby jedna strona jego emocji chciała dać im się upust, druga natomiast go w czymś blokowała. Nie trwało to dłużej niż głęboki oddech. Wsadziłam mu język w usta, ściskając go mocno za ramię. Odpowiedział pocałunkiem, ale nie był łapczywy. Był jak zaproszenie do tańca. Wiedział, co robi, ale wkładając w to grację i kulturę – nie naciskał.
Delektował się mną.
A ja delektowałam się nim.
Podest, na którym siedzieliśmy, był wystarczających rozmiarów, żebym mogła na nim usiąść. Zrobiłam to zdecydowanym ruchem, czując, że jest zaskoczony. Po raz kolejny z wielkim wyczuciem odwzajemnił inicjatywę, delikatnie mnie obejmując. Cały czas odwzajemniałam kontakt wzrokowy. Jedną z dłoni położyłam na jego policzku, czując twardość męskiego zarostu. Drugą natomiast sięgnęłam do pasa szlafroka, który zsunęłam subtelnym ruchem ramienia, odsłaniając przed nim swoje nagie, nabrzmiałe piersi.
Z nieba nagle zaczęły sączyć się ciepłe krople letniego deszczu.
Popatrzyłam w górę. Czułam na policzkach, jak krople muskają moją rozpaloną skórę. Jak zmierzają w dół, rysując linie na rozpalonych ciałach nieznajomych kochanków. Czułam się jak mokra bogini hedonizmu.
Marek z uporem dżentelmena cały czas patrzył mi w oczy. Siedząc na nim, czułam, jak rośnie pod mokrym ręcznikiem.
Ja nie chciałam czekać.
Chciałam go poczuć.
Uniosłam kolana i odchyliłam się do tyłu, jeszcze bardziej uwydatniając mokre od deszczu piersi. Dłonią chwyciłam za ręcznik, sięgając do sztywnego źródła jego myśli. Był twardy i gorący. Cały czas trzymając go w dłoni, schyliłam się do jego ust, aby złożyć na nich pocałunek. Miał w sobie niesamowite pokłady samokontroli. Nie był to wstyd. Wiedział, co robi. Wiedział, czego potrzebowałam w tamtej chwili. Zrozumiał, dlaczego grasowałam jak idiotka po krzakach.
Wiedział o mnie więcej niż ja sama.
Trzymając język w jego ustach, nakierowałam dłonią jego męskość prosto we mnie. Poczułam, jak rozchyla mnie centymetr po centymetrze. Jak ociera się coraz głębiej po ściance mojej mokrej rozkoszy. Poruszałam się powoli, ale zdecydowanie. Odchyliłam głowę do tyłu, pozwalając mu bez wstydu patrzeć nie tylko na moje oczy, ale również na moje nagie, drżące ciało.
Mimo że miałam wiele kompleksów, w tamtej chwili ich nie czułam. Niedoskonałości figury były głęboko przykryte falami deszczu i rozkoszy.
Natura była razem z nami.
Położył swoje dłonie na mojej talii, jeszcze bardziej przyciągając do siebie. Po chwili poruszał swoje ciało na równi z moim, wchodząc w głęboki rytm miłosnych posunięć. Złapał mnie za szyję, przyciągając do swoich ust i przejmując na chwilę inicjatywę. Czułam, jak unosi biodra. Czułam, jak moja rozkosz płynie po jego męskości.
Podniosłam się. Przesunęłam dłonią po jego klatce piersiowej, czując zarys mięśni. Stanęłam nad nim, patrząc głęboko w oczy, po czym położyłam się obok. Rozchyliłam nogi, najszerzej jak potrafiłam. Wiedział, co robić. Wiedział, czego mi trzeba.
Klęknął przede mną, położył dłonie na moich udach i dał mi to, czego potrzebowałam. Złapałam go za włosy, jeszcze bardziej dociskając do swoich warg. Jego język zwinnie wirował wokół mojej łechtaczki, doprowadzając do skurczów ciała i dawno zapomnianych pragnień. Będąc już blisko zakończenia, zapragnęłam poczuć go w sobie.
Czytał mi w myślach. Podniósł się, złapał moje nogi w kostkach i wszedł z głęboką precyzją. Patrzył mi prosto w oczy, rozchylając sobą każdy centymetr moich pragnień.
Wiedział, czego potrzebuje. Rozumiał mnie.
Czułam, że jego oddech jest coraz szybszy. Czułam, jak drży. Jak każdy ruch zbliża go do finału. Chciałam, żeby skończył. Chciałam czuć, jak jego gorący nektar zalewa mnie od środka.
Nie chciałam orgazmu. Byłam bardziej spełniona niż kiedykolwiek. Chciałam czuć, wracając do swojego domu, jak jego nasienie spływa po moich udach. Chciałam czuć go we śnie. Chciałam czuć go rano, jak historię, która jeszcze nie miała finału.
Jak słodkie niedopowiedzenie.
Złapał mnie za ręce, wyginając się jednocześnie do tyłu w spazmatycznym ruchu. Czułam, jak zalewa mnie jego ciepło. Jak nasze mokre ciała zaczynają spowalniać.
Objęłam go mocno nogami i przycisnęłam do siebie.
Leżeliśmy tak długo. Co jakiś czas zaczepialiśmy się pocałunkami, jak para gówniarzy, która przeżywa zakochanie pierwszy raz, łaknąc kontaktu i bliskości. Wstaliśmy niemal jednocześnie. Objął mnie mocno, nalał nam kolejną szklankę mocnego koniaku, nałożył szlafrok na moje lekko zmarznięte ramiona i odprowadził do domu.
Po drodze potykając się wiele razy o gałęzie, rozmawialiśmy o wszystkim. O codzienności, filmach, planach na życie, ludziach, książkach. Tak po prostu. Uprawialiśmy platoniczny seks za pomocą słów.
Na do widzenia pocałował mnie delikatnie, życząc spokojnej nocy.
Cała ta historia była tak naiwna i piękna w swojej prostocie, że nawet nie chciałam się nad nią zastanawiać. Położyłam się do wielkiego łóżka, czując zaschniętą spermę na swoich udach. Zasnęłam jak dziecko. Pierwszy raz od dawna zasnęłam z totalnym poczuciem spełnienia.
Rano zbudził mnie dzięcioł, agresywnie atakujący jedno z pobliskich drzew. Był to dzień mojego wyjazdu. Spakowałam się szybko, pijąc w międzyczasie poranną kawę. Moje myśli były całkowicie wypełnione nocnymi wydarzeniami. Chciałam się pożegnać.
Nie musiałam.
Niosąc torbę do auta, zauważyłam list pod drzwiami. W takiej samej, czerwonej kopercie, co list od obsługi hotelu. Po jego otwarciu moim oczom ukazała się krótka notatka, napisana tym samym, eleganckim pismem:
Nie chcę zapomnieć. Marek
Pod spodem był numer telefonu. Uśmiechnęłam się radośnie do samej siebie.
Wiedziałam, że już niebawem tu wrócę, aby kolejny raz odkrywać prawdziwą naturę rozkoszy.
Jak Ci się podobało?