Na kolanach przed panem
23 kwietnia 2025
4 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Wesele było wystawne, ale coś w nim trąciło prowincją. Złote kokardy na krzesłach, girlandy z bibuły i orkiestra grająca stare polskie przeboje z przesadnym entuzjazmem. Pachniało bigosem, kadzidłem i czymś jeszcze – czymś nieuchwytnym, jakby wesele odbywało się na styku dwóch światów.
Wśród gości – ciotki w cekinach, mężczyźni z przypiętymi numerkami do garniturów, dzieci ciągnące za obrusy. I ona. Violettka.
Nie pasowała tu. Zjawiła się samotnie, nikt nie znał jej nazwiska. Suknia – głęboka śliwka, gładka i ciasno opinająca biodra – odcinała ją wizualnie od reszty kobiet, których stroje zdawały się rywalizować w kiczu. Włosy spięła niedbale, w ucho włożyła tylko jeden kolczyk – srebrny krzyżyk. Symbol? Zgrywa? Może jedno i drugie.
Siedziała z boku sali, z kieliszkiem białego wina, obserwując tłum. Nie tańczyła, nie śmiała się, nie klaskała w rytm „Przez Twe oczy zielone”. Tylko patrzyła.
I wtedy go zobaczyła.
Stał w cieniu, przy stole z alkoholami, rozpięta sutanna, ciężki krzyż na piersi. Arek. Biskup. Jego obecność tłumaczono pokrewieństwem z panną młodą, ale w rzeczywistości nikt nie wiedział, co go tu sprowadziło. Był wysoki, smukły, z wyrazem twarzy człowieka, który długo się modlił – i od jakiegoś czasu przestał.
Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, ale to wystarczyło.
Kiedy podszedł do niej, nie zapytał o zgodę. Usiadł naprzeciw, z kieliszkiem czerwonego wina.
– Niezwykłe imię – powiedział.
– Niezwykły tytuł – odparła.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Violettka, prawda?
– Arek, choć podejrzewam, że twoi wierni mówią na ciebie „Ekscelencjo”.
– Ale dziś nie jestem ich biskupem.
– A ja nie jestem twoją owcą.
Zapadła cisza. Między nimi zawisło coś gęstego, napięcie tak wyraźne, że gdyby ktoś obok upuścił kieliszek, dźwięk szkła rozniósłby się jak strzał.
– Zatańczysz ze mną? – zapytał po chwili.
– A wolno ci?
– Bóg nie zabrania dotyku. Tylko intencji.
Wyszli na parkiet, nie patrząc na resztę gości. Dźwięki muzyki stały się tłem dla ich ruchów. Violettka tańczyła blisko, jej ciało przylgnęło do niego jak druga skóra. Czuła jego dłoń na talii, pewną, ale zaskakująco czułą. Jego oddech był tuż przy jej uchu.
– Masz piękne imię – szepnął.
– A ty masz piękne dłonie, jak na człowieka, który nie powinien dotykać.
Zadrżał. Ale nie cofnął się.
Po trzecim tańcu wyszli na zewnątrz. Noc była ciepła, z powietrzem ciężkim od wiosennego zapachu. Za domem weselnym rozciągał się sad – stare jabłonie i trawa, którą noc rozciągnęła jak aksamit.
Szli w ciszy. Kiedy się zatrzymali, stanęła naprzeciw niego.
– To teraz mnie pocałujesz? – zapytała bez uśmiechu.
Arek przysunął się. Dłoń położył na jej karku, delikatnie, jakby pytał o zgodę. Ale ona już go całowała. Ich usta spotkały się łagodnie, z rosnącą siłą. Jej ręce wplotły się pod sutannę, wyczuwając ciepło jego ciała, napięcie mięśni, oddech przyspieszony.
– Nie powinienem – wyszeptał między pocałunkami.
– A ja powinnam? – odparła.
Oparł ją o pień jabłoni. Jego usta zsunęły się na jej szyję, potem niżej – aż do odsłoniętego ramienia. Jej dłonie znalazły guziki sutanny i zaczęły je rozpinać, powoli, jakby rozbrajała bombę. Sutanna zsunęła się na trawę.
Pod spodem – prosty czarny podkoszulek, ciało nie ascetyczne, ale mocne. Mężczyzna, nie duch. Jej suknia rozpięła się z boku bez większego oporu. Zsunęła się z ramion, ukazując ciało miękkie, pachnące. Wszystko prawdziwe, wszystko na wyciągnięcie ręki.
Oparł się o jabłoń i wziął ją na kolana, całując między piersiami, potem niżej, delikatnie, jakby każda część jej ciała była święta, patrzyła mu prosto w oczy. Wszedł w nią powoli ale głęboko.
– Nie mogę się tobie oprzeć… jesteś za idealna. – Szepnął jej do ucha
Lekko się zarumieniła i uśmiechnęła się.
– Nie wierzę że nie masz żadnego faceta – dodał
Zarumieniła się jeszcze bardziej.
Delikatnie ruszał swoim ciałem, a ona powoli błądziła palcami po jego karku.
W tle grała muzyka z sali, a oni? Kochali się powoli i namiętnie, nie chcąc tego przerywać, jakby czas przestał istnieć, smakowali każdy dotyk jak najlepsze i najcenniejsze wino.
Ich ciała zgrały się jak dwie melodie z jednego instrumentu. Jego ruchy były spokojne, rytmiczne, pewne – bez pośpiechu, jak modlitwa, jak grzech odprawiany z namaszczeniem. Ona poddała się temu całkowicie, drżąc pod jego dotykiem, odpowiadając pocałunkiem na każdy szept, każdy jęk.
W chwili, gdy szczyt namiętności zbliżył się jak burza, trzymała go za kark i szeptała mu do ucha:
– I ty miałeś mnie nauczać czystości.
Nie odpowiedział. Tylko mocniej przycisnął biodra do jej ciała.
Po wszystkim leżeli obok siebie, oddychając ciężko, a noc niosła ich ciepło jak matka. Violettka przytuliła się do niego, a on głaskał jej plecy, jakby próbował zapamiętać każdy centymetr.
– Myślisz, że nas ktoś widział? – zapytała.
– Może Bóg – odpowiedział cicho.
– I co teraz?
– Teraz? – Wziął jej dłoń. – Teraz możesz mnie wyspowiadać.
Violettka zaśmiała się cicho i pocałowała go jeszcze raz, jakby to było ostatnie „amen” tej grzesznej liturgii.
Po zajściu w sadzie, Violettka nie odzywała się długi czas.
Jak Ci się podobało?