Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy sięEKHEM! (I) Zapoznać
3 września 2021
Na górze róże, na dole... na górze... Nie mogę się skupić, chodźmy się...
1 godz 3 min
Użyta czasem forma nijaka jest użyta specjalnie. Wstawki obcojęzyczne zostały wyjaśnione na końcu tekstu. Mam nadzieję, że wszystkie.
Uwaga na neologizmy. Troszkę ich tu jest.
Użycie wielkiej litery w niektórych słowach jest celowe. Dla podkreślenia ich wagi i zwrócenia uwagi na fakt, że dla bohaterów są traktowane bardziej jako nazwy własne niż słowa jako takie.
Ach. No i jest zmiana narracji. Za każdym razem zaznaczona "~~"
Miłego czytanka.
Można po mnie jeździć, spoko. Tylko konstruktywnie poproszę.
Noc była wyjątkowo ciemna. Księżyc robił, co mógł, by rozjaśnić jej mroki, jednak nawet blask zbliżającej się pełni nie był w stanie przebić się przez gęste chmury. Co jakiś czas srebrna tarcza wyłaniała się i na chwilę rozświetlała Ziemię, by zaraz schować się za kolejnymi, pędzącymi po niebie obłokami.
W wyjątkowo zdziczałej części parku na obrzeżach Wrocławia, Jordan właśnie kończyła swoją nocną przekąskę. Wyjątkowo niesmaczną przekąskę. Ale czemu się dziwić? W tych czasach ludzie żyją zupełnie inaczej niż kiedyś. Żywią się tak zwanym jedzeniem śmieciowym, palą rakotwórcze zwitki jakiegoś szajsu, który ma niby udawać tytoń i godzinami siedzą na tych swoich niby jędrnych tyłeczkach zbudowanych na suplementach i siłce, która niczego do życia nie wnosi. No ale za modą trzeba iść. Dobrze, że chociaż trochę się jeszcze ruszają.
Dziewczyna, którą Jordan właśnie wypuściła z silnych objęć powoli zaczęła dochodzić do siebie.
— Ojej. Wszystko z panią w porządku? – zapytała przesadnie miłym głosem, podtrzymując chwiejącą się blondynkę. Lekko "pod wpływem”, oczywiście.
Młoda doktorantka właśnie wracała z imprezy u znajomych i zupełnie nie pamiętała, że przed chwilą służyła za pożywkę. W sumie… w tamtym momencie ogólnie niewiele pamiętała.
Skupiła wszystkie siły by zfokusować wzrok.
— Halo? Słyszy mnie pani? – dopytywała wampirzyca. Oczywiście teatralnie miło, ale nie mogła powstrzymać się, by nie wywrócić oczami, kiedy tamta wciąż nie mogła pozbierać myśli.
„No już, debilko, ile można dochodzić do siebie po małym zauroczeniu?”
— Co… Co się stało? – zapytała całkiem nieporadnie.
— Nie wiem – skłamała Jordan. – Akurat wracałam do domu z nocnej zmiany i zauważyłam, że dziwnie się pani chwieje. Podeszłam i podtrzymałam panią. Leciała pani przez ręce. Czy mam wezwać pogotowie?
Na dźwięk słowa „pogotowie” dziewczyna momentalnie otrzeźwiała. Albo raczej… udawała, że otrzeźwiała. Bo we krwi prócz alkoholu, Jordan wyczuła też nieco kokainy.
— Nie, nie… dziękuję. Nie trzeba. Może po prostu zasłabłam… Ostatnio kiepsko sypiam… - tłumaczyła się. Już w pełni wyprostowana i gotowa, by odmaszerować.
„Jakbyś przestała oglądać te głupie seriale po nocach to może byś się bardziej wysypiała”, mimowolnie pomyślała Jordan.
— Och, no dobrze. A odprowadzić gdzieś panią może? Pomóc w czymś? – odgrywała jedną ze swoich standardowych ról.
— Nie, nie… Dziękuję. Mieszkam tuż na skraju parku… Dziękuję. I przepraszam. Dobranoc – powiedziała i odwróciła, się by jak najszybciej odejść.
Jordan uśmiechnęła się do siebie. Niezwykle rada, że to krwiste faux pas* sobie poszło.
Coraz ciężej było zdobyć smaczną i zdrową krew. Jak nie śmieciowe żarcie, to nałogi. Jak nie nałogi, to choroby, jak nie choroby, to masa trendy ulepszaczy i stylizatorów. Matka Jordan z pewnością nie wyobrażała sobie, że tak będzie wyglądać życie jej potomków. Że będą zmuszeni zadowalać się takimi ochłapami, że mimo życia na bardzo wysokim poziomie, będą żywić się takim świństwem.
Przynajmniej smród perfum, którymi tak teraz lubią się wszyscy psikać, nie był na tamtej dziewczynie tak intensywny…
Jordan zaczęła się poważnie zastanawiać nad propozycją Michaiua, który spraszał do siebie najsmaczniejszych ludzi z różnych zakątków świata. Wynajmował im pokoje w którejś ze swoich siedzib i pił ile chciał. Wielokrotnie namawiał Jordan, by zrobiła to samo, ale kobieta wciąż nie mogła przekonać się do czasochłonnego siedzenia w internecie tylko po to, by zweryfikować swoje jedzenie. No i bądźmy szczerzy – uwielbiała polowanie. Uwielbiała ten aromat zaskoczenia i strachu. Te autentycznie dzikie spojrzenia. Dostępne tylko w wersji outdoor*.
Tym razem jednak zdecydowanie zmalała jej ochota na panikarzy. Dopiero co wypuszczona doktorantka zafundowała jej wystarczającą dawkę histerii i wymachiwania łapami, zanim wampirzyca zdecydowała się ją zauroczyć.
Pociągnęła nosem, szukając następnego wracającego nocą do domu nieszczęśnika. Zastrzygła uszami.
I wyłapała to. Cichy rytm ludzkiego serca. Wyjątkowo powolny, jak na kogoś, kto przechadza się tak niebezpiecznymi miejscami.
Powoli skierowała się w stronę źródła tego przyjemnego pulsowania. Im bliżej się znajdowała, tym wyraźniej czuła jego przedziwny zapach. Nie było tam ani śladu perfum, ani śladu chemii, a jednocześnie… człowiek nie wydawał się być parkowym żulikiem. Wyczuła to lekko spocone ciało. Spocone, ale o całkiem przyjemnym zapachu. Coś… jakby las przybrał postać ludzką. Las, szumiące drzewa, pachnące łąkowe kwiaty, lekka bryza strumienia. I dzikie, niczym nie zniewolone zwierzęta.
Zauroczona zapachem wyliczyła punkt spotkania. Nie miała ochoty psuć sobie zabawy i podglądać. Wolała zaczekać, aż postać sama do niej dotrze. Tak samo wolała też, by tym razem ten aromat nie został zdominowany przez strach. Strach był dobry, potrafił zakamuflować wszystkie inne smaki. Zupełnie jak chili w ludzkiej kuchni.
Ale tym razem żadna z przypraw nie była jej potrzebna. Chciała skosztować tego takiego, jakie było. W pełnej swojej istocie. I już wiedziała, że będzie to jej danie główne.
Wzięła mały kamyk i rzuciła nim w pobliską latarnię. Żarówka pękła z niewielkim hukiem. Pachnąca postać była coraz bliżej. I ku swemu zaskoczeniu, Jordan wciąż nie mogła rozpoznać jej płci. A hormony przecież rozróżniała wyśmienicie.
Bez większego zastanowienia rzuciła swój smartfon w krzaki i zaczęła kręcić się w kółko. Udając nieco zagubioną, wkurzoną i jednocześnie potrzebującą pomocy kobietę.
W końcu zza zakrętu wyłoniła się ludzka sylwetka. Wampirzyca przyjrzała się przybyszowi kątem oka lecz mimo idealnej widoczności – dalej nie była w stanie stwierdzić płci postaci. A postać była dość interesująca.
Z twarzy – podlotek jeszcze. Pewnie świeżo upieczony studenciak. Zniewieściały chłopiec, albo męska kobieta. Włosy średnio długie. Lekko do ramion. Te na czubku związane w tak popularny ostatnimi czasy koczek samuraja albo koczek architektki. Zależy od właściciela. Oczy szeroko otwarte, zielonkawo niebieskie ze złotą wstawką wokół źrenic. Nos lekko rzymski. Usta ani nie wąskie, ani przesadnie pełne. Twarz w sumie lekko jajowata. Dołeczek na brodzie, piegi pod oczami i na nosie.
Sylwetka w miarę zgrabna, ale bez szału. A przynajmniej nie przez te workowate, nieco hipisowskie ubrania. Jordan widziała jednak pulsującą krew. Czuła twarde mięśnie. Nie za duże, ale dość mocne. Ewidentnie wyrabiane po prostu życiem, a nie bezmyślnym powtarzaniem tych samych ćwiczeń i zajadaniem sproszkowanego białka. Było też kilka kilogramów tłuszczu, ale nie na tyle dużo, by negatywnie wpłynął na smak krwi.
Najbardziej zrobił jednak na Jordan wrażenie wzrok młodzika. Bardzo świadomy. Od razu ją zauważył, choć natychmiast to ukrył.
Wampirzyca uśmiechnęła się do siebie. „Zapowiada się wyjątkowo ciekawie”.
Kiedy postać zbliżyła się, Jordan wyszła z cienia i zaczęła spektakl.
— Cześć… Amm… Mógłby… mogłaby… Możesz mi pomóc? – spytała wreszcie, zachowując nastawienie twardej, świadomej siebie kobiety, której życie właśnie lekko przypierdoliło i zmusiło, by zwróciła się do kogoś o pomoc.
~~
Wysoka, ciemnowłosa kobieta, która przed chwilą szwendała się w krzakach zwróciła się właśnie do mnie. Czy ja śnie? Czy o co chodzi? Może to ta jebitna ciemność? Może wcale nie jest taka piękna, jak mi się wydaje? Może to tylko sen mrówki na wyspie? Albo halucynacje z niedożywienia? Albo znowu coś kurna channelinguję*…
Jej gęste włosy są lekko falowane. Luźno związana kitka opada na lewe ramię i swobodnie spływa nieco za pierś. Wokół twarzy pałęta się kilka niesfornych kosmyków, przez co cała fryzura nabiera niezwykle pociągającego wyglądu.
Nie widzę koloru jej oczu. Ale mam przedziwne wrażenie, że są jasno niebieskie. Głęboko osadzone i duże. Ale bardziej przypominające migdały, niż pięciozłotówki. Nos jak nos. Ot, zwykły, prosty, proporcjonalny. Usta dość wąskie, kryjące zęby, których śnieżną biel widać nawet w ciemności. Twarz trójkątna. Z ostrymi rysami.
Figura zgrabna, wysportowana. Na pewno ćwiczy. Ciekawe co może ćwiczyć taka kobieta?
Czarny płaszcz ma rozchełstany. Pod spodem widać ciemną koszulę z bordowym żabotem. Dość cienki ubiór jak na początek zimy. Nawet w dobie klimatycznego armagedonu. Dalej… Obcisłe rurki i… Zaraz, czy ona ma buty za kolano? O kurwa. Nie wierzę. Skórzane botki za kolano. Jakie rzemienie… Jakie stare zapięcia… Czysta zajebistość. Och Boże! Bierz mnie już. Błagam!
Weganie by mnie chyba wykluczyli ze społeczeństwa za taki zachwyt skórzanym odzieniem.
Dobra. Już. Opanuj się. Pani o coś pytała.
~~
Postać z koczkiem uśmiechnęła się przyjaźnie.
— To zależy w czym – odpowiedziała. Głosem dość niskim jak na kobietę, ale nieco zbyt dziewczęcym jak na mężczyznę.
Jordan straciła przez to wszelkie nadzieje na samodzielne odszyfrowanie płci. Ale w końcu – komu to było potrzebne? Zwłaszcza w dobie gender, niebinarności i innych dziwnych zjawisk samoświadomości.
To, co zwróciło uwagę wiekowej wampirzycy to fakt, że odpowiedź była bardzo precyzyjna. Uśmiechnęła się, przenikliwie wpatrując w przybysza, który odwzajemniał spojrzenie.
— Poszłam za potrzebą – zaczęła po chwili ciszy. – I… Niestety gdzieś w krzakach wypadł mi telefon – wyjaśniła. – Możesz do mnie zadzwonić i pomóc mi szukać? – poprosiła, pięknie udając zakłopotaną. – Jestem Jordan – dodała po chwili i wyciągnęła rękę.
— Nir – przedstawiła się druga istota i chwyciła jej dłoń na przywitanie. W momencie uścisku Jordan poczuła coś bardzo dziwnego. Jakby zaczęła w nią wpływać energia. Bardzo ciepła energia. Od razu skojarzyło jej się to z młodością. Z czasami przed przemianą, kiedy jeszcze uwielbiała słońce. Kiedy zachwycała się, jak jego promienie muskały jej ciało i napełniały niesamowitą przyjemnością.
Wycofała rękę.
— Oczywiście – odparło chodzące słońce i sięgnęło do kieszeni grubej, pachworkowej* bluzy.
Jordan omal nie wybuchła śmiechem kiedy zobaczyła, jak Słońce – tak mimowolnie zaczęła myśleć o postaci – wyciągnęło starą Nokię 6310.
— Podaj numer.
I Jordan podała numer. Zaprowadziła też Słońce w zarośla, miedzy którymi się rzekomo załatwiała. I dałaby sobie rękę uciąć, że wraz z przybyciem dzieciaka zrobiło się jakoś jaśniej. Nie, żeby tego potrzebowała, dokładnie widziała swój telefon rzucony ekranem w dół.
— Niestety ma ustawione tylko wibracje, więc możemy go nie usłyszeć… Ale w tak cichą noc, powinno nam się udać.
Słońce uśmiechnęło się i przytaknęło. Stało, z dzwoniącym telefonem i penetrowało wzrokiem ciemność. Jordan zauważyła też, jak lekko rusza lewą ręką. Jakby skanowało nią teren.
I po chwili postać ruszyła idealnie w kierunku ukrytego urządzenia.
„Cholera! Może to czarownica? Albo szaman?” zaczęła się zastanawiać. W obu przypadkach próba wypicia krwi mogłoby źle się dla niej skończyć. Wampiry nie były zbyt lubiane w ich społecznościach. A nawet więcej, przez niektóre organizacje – były aktywnie zwalczane.
Kiedy ona chodziła pod dużym drzewem, Słońce schyliło się i podniosło jej smartfona.
— Jest. Znaleziony – zakomunikowało i skierowało się w jej stronę.
Podeszła, niezwykle ucieszona.
— O. Dziękuję bardzo! To super.
Przez chwilę wpatrywała się w telefon, coś poklikała, aż w końcu znów podniosła oczy na Słońce. Obserwowało ją uważnie. Uśmiechało się miło. Ale było coś jeszcze w tym uśmiechu. Jakby tłumione nadzieje.
— Mogę zapisać sobie twój numer? – spytała. – Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć. Może skoczymy na kawę, czy coś?
Uśmiech pogłębił się. Nadzieje przestały być tłumione.
„Oj dzieciaku. Ale się przejedziesz na tych oczekiwaniach”.
— Z przyjemnością.
~~
Jezus. Mariusz. To na pewno jakiś sen. Bożu! Proszę! Spraw, by trwał. Dziękuję całemu wszechświatowi za to opóźnienie komunikacyjne i za brak dojazdu! Dziękuję, za wskazanie tej trasy! Dziękuję! Dziękuuuujęęęę!
Ale zaraz, chwila. Spokojnie. Powiedziała, że chce się tylko odwdzięczyć za pomoc. No i dalej jest skonfundowana. Nie wie jakiej jestem płci. Ale i tak zaprosiła mnie na kawę! Dla niej wypije nawet kawę. Och, jak wspaniale!
Tylko przestań sobie roić w głowie tyle tych sytuacji seksualnych! To niemal molestowanie.
Jordan. Dziwne imię. W sumie… moje nie lepsze. Polski ma faktycznie polski. Ciekawe…
Kobieta podchodzi jeszcze bliżej. Zdecydowanie za blisko jak na kogoś nowo poznanego. W głowie mi się lekko kręci. Opanuj się.
Jest w niej coś takiego… No na bank jakiś zbłąkany demon, który chce wyssać moją duszę! Ale ten demon jest piękny, starszy i wyższy i nosi buty za kolano!
— A może częściowo odwdzięczę ci się już teraz? – słyszę zmysłowy szept, od którego miękną mi kolana. Lekko dotyka mojej brody i unosi moją twarz. Teraz nasze usta niemal się stykają.
Och jej. Zaraz się rozpłynę. Zrób coś. No zrób. Ja nie mogę. Całkowicie mnie zamoczyło. Czy umiem jeszcze ruszyć ręką?
W końcu, pewnie ośmielona brakiem odmowy, zaczyna mnie całować. Najpierw kilkukrotnie lekko muska moje wargi. Jakby dla sprawdzenia, czy na pewno może pójść dalej.
Kiedy kładzie drugą dłoń na moim karku, przypomina mi się nagle, że też umiem się ruszać. Odpowiadam na pocałunki. Coraz mocniejsze z resztą. Bez zastanowienia puszczam telefon i obejmuję ją. Od jej zimnych palców przechodzi mnie dreszcz. Dziwny. Bardzo dziwny. Jakby dotykała mnie sama otchłań. Ale co z tego? Czymże jest otchłań przy takim napaleniu?
Szybkim, stanowczym ruchem rozpina moją bluzę i ściąga ją, ale tylko do łokci i połowy pleców. Obejmuje mnie, a z pocałunkami schodzi na szyję.
Odchylam głowę w przyjemności. I nagle pod zamkniętymi powiekami widzę jej twarz. Bardzo, ale to bardzo przerażającą twarz. Skąpaną we krwi. Z pożądliwymi oczami i szaleńczym uśmiechem. Od razu interpretuję ostrzeżenie - uciekaj.
Czyli jednak demon. No cóż. Nie obce mi ani takie komunikaty, ani takie obrazy, więc nie zamierzam na to reagować.
I właśnie wtedy ciszę nocy przerywa głośny wrzask kruka.
~~
Nawet mimo tego upierdliwego kruka Słońce w jej objęciach nie spanikowało. Wzdrygnęło i owszem, ale zaraz znów dało się pochłonąć pożądaniu. Jordan już przejechała dłońmi po klatce ofiary i wyczuła ukryte pod ubraniem piersi.
„A więc jednak dziewczynka”.
Na początku miała ochotę jedynie na krew, ale dotyk dziewczyny sprawiał jej niezwykłą przyjemność. Jej błądzące po plecach dłonie pałały tym samym ciepłem, które odczuła przy powitaniu. Ba. Całe ciało pałało tym ciepłem. Ciepłem i jakby jakąś obietnicą. Obietnicą… wybawienia?
„Jakby było mnie z czego wybawiać…” żachnęła się w myślach.
Młoda całą sobą niemal krzyczała "weź mnie” więc Jordan nie miała najmniejszych oporów. Ale najpierw chciała skosztować przynajmniej odrobinę. Dlatego już podczas rozpinania spodni swojej ofiary obnażyła kły i wbiła je w odsłoniętą tętnicę szyjną.
Już przy pierwszych kroplach była zachwycona. To była ambrozja. Poezja, czysta rozkosz.
Jordan nigdy jeszcze nie poznała tak złożonej a jednocześnie tak prostej struktury krwi. Znów miała wrażenie, że pochłania słońce. Czystą Światłość. Tak upajającą i tak piękną… Że od razu oderwała się od tego źródła. Wiedziała, że przy wyjątkowo smacznych posiłkach czas płynie zupełnie inaczej. Że niewiarygodnie łatwo zatracić się w spełnieniu i zapomnieć, by nie przekroczyć granicy, tak istotnej dla drenowanego człowieka. Granicy życia i śmierci.
Kiedy kobieta oderwała się od Nir już wiedziała, że do granicy było jeszcze daleko. Ale mimo tego, postać w jej objęciach zaczęła wiotczeć. Oczy zaszły jej mgłą.
~~
— Nie nie, nie. No weź! Co z tobą?! Halo! Ocknij się! Przecież nie przegięłam! – dochodzi do mnie jak zza szklanej ściany.
Tyaaa. Nie przegięłaś. Oczywiście, że przegięłaś! Moja krew bardzo nie lubi mnie opuszczać! A zwłaszcza, kiedy jest wysysana prosto z żył czy tętnic. Z ran może się lać strumieniami. Ale jak tylko ktoś próbuje ją celowo wydobyć… To koniec. Panie pobierające krew zawsze na mnie psioczą, że nie mówię, że źle to znoszę.
Ciekawe… Zemdleję, czy nie? A jak zemdleję… To mnie zabije, czy nie?
Odeszły wszelkie siły. Świat zaczyna zanikać… Aż tu nagle chlast! Niczym wstrząs elektryczny! Dziwny impuls wstrząsa całym moim ciałem.
Ciemność braku świadomości zaczyna zamieniać się w zwykłą ciemność nocy.
To bardzo znajomy impuls.
~~
Nir była człowiekiem dość specyficznym. Zainteresowanym zgłębianiem filozofii, parapsychologii i innych teorii magicznych. Ciekawiły ją różnego rodzaju kulty i religie. I miała niemal obsesję na punkcie autentyczności swojego jestestwa. I komunikacji z samą sobą.
Wierzyła w wielowymiarowość rzeczywistości, energie i istoty pozaludzkie. Medytowała, eksperymentowała i eksplorowała różne stany świadomości.
Dlatego też doskonale interpretowała sygnały, które dawało jej i Ciało i Dusza. W tym przypadku strzał, który przed chwilą dostała mógł oznaczać tylko jedno.
„Masz tu trochę adrenaliny. Będzie ci potrzebna, bo zaraz coś się totalnie spierdoli.”
Zaczęła dochodzić do siebie. Szybko. Przed oczami ujrzała twarz kobiety, którą przed chwilą poznała. Bezczelnie się na nią gapiła. Ewidentnie zadowolona, że Nir znów była sobą. I jak tylko upewniła się, że dziewczyna jest w pełnej sprawności zmysłowej, uśmiechnęła się cwaniacko i znów skierowała głowę w stronę jej szyi.
I w tym właśnie momencie Nir zauważyła, jak coś wyłania się z mroku za plecami Jordan.
Ogromny, jasny wilk biegł prosto na nie.
Skoczył. Z wyszczerzonymi kłami rzucił się na wampirzycę.
A ta zachowała się jakby jej to zupełnie nie zaskoczyło. Tuż przed momentem zetknięcia, odwróciła się i biorąc zamach kopnęła szarżujące stworzenie w bok. Zwierzak odleciał kilka metrów, ale z boku wyleciał na nią drugi. Jeszcze większy. Czarny. Warczał i gryzł.
I to nie zrobiło na niej zbytniego wrażenia. Wyczekała moment i kiedy zaatakował, przywaliła mu pięścią w nos. Pisnął, kiedy impet odrzucił go spory kawałek. Jaśniejszy wilk już się pozbierał i znów zaatakował.
Mimo ciemności Nir widziała szał w jego oczach. Cierpienie i żądze mordu. I piane lecącą z pyska. Jordan musiała mieć w tym spore doświadczenie, bo z nadzwyczajną szybkością poradziła sobie z napastnikami.
Jednemu roztrzaskała czaszkę, a drugiego wręcz rozerwała na pół. Bez najmniejszego wysiłku rzuciła oba truchła na ziemię i sięgnęła do paska po jakąś fiolkę. Odkorkowała ją zębami, skropiła jej zawartością martwe istoty. Te zaraz zaczęły gnić i jakby się rozkładać w przyspieszonym tempie. Na moment zaśmierdziało zepsutym mięsem i palonym futrem. Moment.
— Pieprzone pchlarze. Nawet przed pełnią już wariują.
I było po wszystkim.
~~
I odwraca się znów w moją stronę. A jej twarz wygląda dokładnie tak, jak mi ją wcześniej wyświetliło. Cała zakrwawiona. Przerażająca. Złośliwie uśmiechnięta i przepełniona pragnieniem. Pragnieniem mojej krwi.
— Na czym to stanęłyśmy? – zagaduje niewinnie, lekko przekrzywiając głowę. I podchodzi bliżej.
Cofam się o krok. Ciało samo reaguje. Naprawdę. W mojej głowie jest pustka. Staje się po prostu obserwatorem.
Wyraz jej twarzy zmienia się nieco. Nie jest zadowolona z mojej reakcji. Dopada mnie z nadludzką szybkością. Uśmiecha się przebiegle. I hipnotyzuje. Słowo daję. No widzę, że hipnotyzuje tymi swoimi wampirzymi oczami. No i faktycznie. Są kurczę jasnoniebieskie.
— No już – słyszę niby kojący ton. – No już. Nic się nie dzieje – mówi, jedną ręką obejmując mnie w pasie, a drugą trzymając moją twarz. Szarpię się, ale to nic nie daje. – Nic się nie stało. Byłyśmy w całkiem miłej sytuacji, pamiętasz? – kontynuuje. – Wcale nie widzisz tej krwi na mojej twarzy. To tylko złudzenie. Jest tak, jak wcześniej – manipuluje. – Zgubiłam telefon. A ty pomogłaś mi go znaleźć. Spodobałyśmy się sobie. Zaczęłyśmy się całować…
Czuję, jak moje ciało się uspokaja. To bardzo dziwne. Ciało wchodzi w stan podobny do stanu przed snem. W umyśle nic nie ma. Całkowita pustka. Tylko ja. Ja, które to obserwuje. I widzi zbliżającą się Ciemność.
No weź porusz tym ciałem, kretynie! Wyrwij się. To już nie przelewki!
– Było nam tak miło… - mówi tym swoim obezwładniającym głosem i wsadza mi rękę we wciąż rozpięte spodnie. Twarzą kieruje się ku szyi.
— Tak. A później rozszarpałaś dwa wilczki na moich oczach! – mówię, tonem całkiem wkurwionym.
I to ją stopuje. Całkiem zbija z pantałyku.
Zadziwiona odchyla się lekko a ja wykorzystuję ten moment. Kopię ją w piszczel i rzucam się do ucieczki.
Nawet zaklęła. Uwielbiam te filmowe zagrania. Piszczele, kolana i tym podobne. Tego nikt się nigdy nie spodziewa.
— Stój – słyszę. Ale nie uszami. W mojej głowie.
S p i e r d a l a j z m o j e j g ł o w y !
Nie powiem, ale czuję, że mimo wszystko nieco bawi ją ta sytuacja. Mnie w sumie też. Tak odrobinkę.
Dopada mnie. Co jak co, ale zbytnich szans z wampirem to raczej nie mam. Zwłaszcza, że mimo wszystko raczej nie chcę jej krzywdzić. Zasrany pacyfista ze mnie. No ale trochę się szarpię. Trochę wyrywam. Przynajmniej coś-tam popróbuję. Ona też. Ona próbuje mnie po prostu przytrzymać. Nie bije. Ale po ciosie łokciem w brodę i po palcach wbitych w wątrobę traci cierpliwość. Bierze mnie za fraki i mocno przygważdża do pobliskiego świerkowego pnia. Impet zapiera mi dech.
Całe drzewo się zatrząsnęło do cholery.
Czuję dziwny ból w okolicy prawej nerki. Przeszywa mnie i paraliżuje. Czyżby złamała mi dolne żebra? I coś też tak dziwnie ciepło robi się w okolicy lewej łopatki…
— No i po ci się szarpiesz?! – pyta zirytowana. – Przecież czułam, że tego chciałaś.
Nie mam jak się ruszyć.
Przyciska mnie do pnia tak, że wiszę na ziemią. Dzięki temu szyję mam idealnie na wysokości jej zębisk. Zębisk, które wbija we mnie zachłannie.
Otchłań zbliża się coraz bardziej.
No cóż. Fajnie było. Umrzeć poprzez wydrenowanie przez seksowną wampirkę to w sumie coś. Zwłaszcza w dobie technologii i bagatelizacji ludowego folkloru czy świata nadprzyrodzonego. W sumie…
Całkiem to było ekscytujące.
~~
Ofiara znów zaczęła wiotczeć w jej rękach. Ale tym razem Jordan postanowiła skupić się na faktycznej granicy, a nie na jakichś wyimaginowanych problemach swojego obiadu. Z każdym kolejnym łykiem czuła jednak, jak smak się zmienia. Czuła, że coś jest nie tak. Jakby gasło słońce.
Po kilku kolejnych pociągnięciach zaczęła czuć, że sama Śmierć się im przygląda.
Natychmiast oderwała się od dziewczyny. Spojrzała na jej sflaczałe ciało. Potrząsnęła, ale bez efektów. Odsunęła się więc, ale mimo bezwładności, jej obiad wciąż wisiał na drzewie.
— Kurwa! – zaklęła.
Zewłok zdążył opaść na jej wyciągnięte ręce. Na plecy poszkodowanej nie patrzyła. Wystarczył jej widok dwóch, zakrwawionych, ostro zakończonych kikutów na pniaku. Ze wściekłością wzięła wysoki zamach i silnym pociągnięciem nogi w dół, odłamała oba patyki.
Już miała zacząć leczyć dziewczynę, kiedy usłyszała głosy. Jeszcze całkiem daleko, ale nie było co ryzykować. Zarzuciła ciało na plecy i wzbiła się w powietrze. Niewiarygodnie szybko poszybowała do swojej posiadłości.
***
Stara, poniemiecka willa na obrzeżach miasta miała ten plus, że niewielu jeszcze posiadała sąsiadów. Z resztą, była to cała posiadłość należąca tylko i wyłącznie do niej od 1912 roku, więc nie miała się czym przejmować. Po drugiej stronie ulicy wybudowało się już kilka nowych domków, ale nikt jej nie niepokoił.
Szybko zaniosła dziewczynę do łaźni. Rozebrała do połowy i z niesmakiem przyjrzała się ranom. Młoda jeszcze żyła, ale straciła zdecydowanie za dużo krwi. Żeby przeżyć, będzie musiała się ocknąć. Przynajmniej na chwilę. Przynajmniej, żeby napić się krwi Jordan.
Kobieta wyszła po swój przybornik i wróciła z małą walizeczką, wypełnioną eliksirami i różnego rodzaju specyfikami. Nożem ze srebrnym ostrzem nacięła swój nadgarstek, ale ku jej zdziwieniu, zaczął się on natychmiast goić. Zupełnie, jakby było to zwykłe ostrze.
To najpewniej krew Nir tak na nią wpłynęła. Klęcząc nad półnagim ciałem sięgnęła po sole trzeźwiące i podetknęła jej pod nos. I znów rozcięła sobie nadgarstek. Tym razem jednak nie zabrała ostrza a wciąż poruszała nim lekko, by rana nie zdążyła się zasklepić.
I jak tylko docuciła swój felerny obiad, od razu podsunęła mu pod usta krwawiącą rękę.
— Pij – nakazała i dosłownie wsmarowała swoją krew w jej usta. Udało jej się wlać w Nir jakieś kilka łyków zanim ta zaczęła oponować.
— Pij bo umrzesz – zagroziła władczo.
Zadziałało, bo po tych słowach młoda posłusznie przestała zaciskać wargi i pozwoliła by ściekała do nich krew Jordan.
I po chwili była już jak nowo narodzona.
Jordan od razu rozpoznała zmianę w jej oczach. Nie pierwszy raz leczyła rannych. Zadziwiło ją jednak, że pomimo przyjęcia tak dużej ilości (dla ludzi jeden łyk to aż nadto), nic nie mąciło trzeźwości spojrzenia. Młoda wcale nie zatracała się tak, jak większość populacji ludzkiej. Nie poczuła też nagłej i nieopanowanej miłości do swej wybawicielki i co gorsza – zdawało się, jakby miała wszystko idealnie zapamiętać.
Zupełnie nie tak miał wyglądać ten obiad.
Kobieta odsunęła się nieco, by dać dziewczynie przestrzeń.
— Spokojnie – powiedziała powoli, siadając pod ścianką obudowanego jacuzzi. – Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Nic ci nie bę…
Nie dokończyła, bo jej gość wystrzelił jak oparzony i pognał przez mieszkanie.
Jordan westchnęła i wywróciła oczami. Policzyła od czterech w dół. To ponoć jakaś znana metoda by się nieco uspokoić. Po kilku takich sesjach dopadła gówniarę z nadprzyrodzoną prędkością. Tuż przy schodach na niższy poziom. Dużo dalej, niż się spodziewała.
Już bez zbędnych ceregieli złapała uciekinierkę za gardło i przygwoździła do ściany. Choć tym razem szybko sprawdziła czy nie wystaje stamtąd żaden felerny kołek.
— Spierdalaj! – Wrzasnęła półnaga zdobycz i wbiła jej w ramię coś ostrego.
Jordan zacisnęła usta próbując nadto się nie zirytować. Spojrzała na wystające z ciała nożyczki do bandaży, wyjęła je i znów zaczęła liczyć w głowie. Tym razem coś nieco bardziej skomplikowanego, bo dziewczyna rzucała się niczym pstrąg wyciągnięty z wody. Nad wyraz ją denerwując.
Kiedy z sukcesem rozwiązała drugi już zestaw całek, małolat całkiem się uspokoił. Wielkie, jasne oczy wpatrywały się w nią przenikliwie.
— Już? Mogę cię odstawić? – zapytała. – Nic ci nie zrobię. Tylko zostań na miejscu.
Przez chwilę trwała w ciszy, analizując sytuację. W końcu skinęła głową.
~~
No w sumie nic innego mi nie zostało. A przynajmniej nie jak mnie tak trzyma. Zasrana pijawa.
Powoli opuszcza mnie na ziemię, rozluźnia uścisk na szyi. Widać, że ma wątpliwości, czy będę jej posłuszne. Ha! No i prawidłowo. Ale niech sobie jeszcze chwilę poczeka. Potrzebuję jakoś zająć jej uwagę.
Puszcza mnie i od razu pokazuje dwie otwarte dłonie w geście pokoju. Powoli się ode mnie odsuwa.
Ale dalej stoję przy ścianie. Z przyciśniętymi plecami. A to wszystko przez te oczy. Tymi swoimi błękitnymi oczami wciąż mnie przeszywa. Zasrana pijawa.
Zasrana.
Pijawa.
Pijawa.
Pijawa.
Zasranie piękna.
Serio. Najgorsze jest to, że tak bardzo bym ją… Ten, no... Ten pocałunek był taki…
Uciekanie.
Tak. Tak. Na uciekaniu się mam skupić. Może jak chwilę się tak pobawimy w kotka i myszkę to mnie nawet puści sama z siebie?
— Trochę przesadziłam, wybacz – mówi. – Musiałam cię stamtąd zabrać, bo mocno ucierpiałaś.
— Bo mną kurwa chciałaś chyba przewalić drzewo! – samo się odpowiada. W sumie całkiem trafnie.
Wywraca oczami. Oddycha rytmicznie. Ha! Wampirka, a też liczy sobie wdechy i wydechy na uspokojenie. Ciekawe co tam wcześniej liczyła…
— Próbowałam delikatniej – wypomina.
Rozluźniam się nieco. No ma rację. Próbowała. Ale to jej nie usprawiedliwia.
— Wsadziłaś mi rękę w spodnie i wgryzłaś się w szyję.
Ups. Niepotrzebnie poruszałam temat spodni. Teraz uśmiecha się prowokująco. Już widzę, jak ciśnie się jej na usta złośliwy komentarz.
— Byłam głodna – mówi jedynie. – A ty nie powinnaś niczego pamiętać. – Odwraca się do mnie plecami i zaczyna iść w głąb pokoju. – Poza tym, na początku jakoś nie oponowałaś… - dodaje nieco ciszej.
A jednak! Zasrana Pijawa!
— To było zanim zmasakrowałaś dwa pieski! – rzucam.
Eh… Pieski. Dobra nazwa na te dwie bestie.
Słyszę jej parsknięcie. Zatrzymuje się w przejściu do następnego pokoju. Opiera ramieniem o framugę i patrzy na mnie z założonymi rękami.
Dopiero teraz dociera do mnie, że cały pokój jest wypełniony książkami. Stylizowany na jakiś średniowieczny gabinet-bibliotekę, sufit ma dopiero na następnym piętrze. Widzę balustradę tego piętra.
Stare lampy, przyćmione światło, fotele obite bordową skórą ze złotymi okuciami. No kurka.
I te książki! Jedyny fragment ściany jest chyba za mną. Bo wszystkie inne są zastawione regałami. Ochbożu! Dajcie mi to wąchać!
— Pieski – parska. – A co twoim zdaniem miałam z nimi zrobić? – jej głos wyrywa mnie z moich bibliotecznych fantazji. Znów kieruję na nią wzrok.
Stoi tam, taka smukła, wysoka kobieta. O gęstych, czarnych włosach, ostrych rysach… No i tak jakoś przypominają mi się nieco i n n e biblioteczne fantazje...
– Czekać aż zagryzą mnie, a potem ciebie? – pyta cynicznie. – Czy może uciec i po prostu patrzeć jak zagryzają tylko ciebie?
Skubana. Nie pomaga mi tym cwaniackim spojrzeniem. Tą pewnością siebie.
— Na pewno mogłaś je tylko przestraszyć. Nie musiałaś ich od razu rozczłonkowywać! – próbuję przekonać. Siebie też.
Nie odpowiada od razu. No bo i po co? Lepiej powpatrywać się we mnie uporczywie. Przeciągnąć to. Dodać nieco napięcia. Pewnie.
Spoko. Poczekam sobie. Może poczytam?
Skoro nie odpowiada, to sięgam po pierwszą lepszą książkę z regału obok. Duża. Gruba. W języku, którego nawet nie potrafię zidentyfikować. I zaczynam przeglądać.
Dobra. Im dłużej tu siedzę, tym bardziej zapominam, że mam uciekać. Jeszcze tego brakowało. Wdawania się w dyskusję z tą podstępną pijawą. O nie!
Odkładam książkę i zerkam na nią.
— Dobra. Słuchaj – mówię. – Powiedzmy, że jesteśmy kwita. Niemal mnie nie zabiłaś, ale też uratowałaś. Dzięki. A teraz chcę już wracać. Więc… ja już sobie pójdę, okej? – powoli kieruję się znów do wyjścia. A przynajmniej tak mi się wydaje. – Nikomu nic nie powiem. No hard feelings, bro.*
— Nie mogę cię tak wypuścić – mówi. Całkiem spokojnie. I całkiem konspiracyjnie.
— A to dlaczego? – pytam. – Nawet jakby ktoś coś ode mnie usłyszał, to przecież i tak nikt mi nie uwierzy! Żyjemy w świecie całkowitej negacji zjawisk supernaturalnych!
Lekko unosi kącik ust. Tylko po jednej stronie.
— Kto żyje ten żyje – parska znów. Bardziej do siebie, niż do mnie. A potem przybliża się niemal natychmiast. Jej twarz jest tuż przy mojej twarzy.
— Chcesz tak paradować półnaga po ulicach? – pyta prostując się i wpatrując w mój…
O cholera! Cycki! Co one tu robią? na wierzchu?
Nawet nie próbuję się zakryć. Tylko patrzę w dół z zażenowaniem. No to przecież jest jakaś farsa!
— Amm… No tak. Czy mogłabyś…
— Twoje rzeczy są zniszczone – przerywa mi. – Ale zaraz ci coś znajdę – mówi z psotnym uśmieszkiem. I odchodzi. Powolnym krokiem. Dystyngowanym. Kołysząc biodrami. Zasrana Pijawa. Robi to specjalnie. Kusi mnie. A ja mimowolnie wpatruję się w jej tyłek. Serio. Pewnie mnie zahipnotyzowała. Na bank!
Jak tylko znika za framugą udaje mi się odzyskać zmysły. To moja szansa! Pal licho! Przy wyjściu z pewnością ma jakiś płaszcz, czy co. No to lecę.
Na ślepo oczywiście. Wybiegam z biblioteki i ciemnym korytarzem kieruję się ku schodom. Zbiegam w dół i już widzę przedpokój. Drzwi do wolności.
No i jest. Wisi na ścianie jakiś ciemny płaszcz. Chwytam go w biegu i łapię za klamkę.
No i to oczywiście jest koszmarny błąd.
Zamknięte.
I nie dość tego. Podłączone, kurcze, do prądu!
Pokopało mnie! Zasraństwo.
I coś ruszyło. Jakiś mechanizm. Okna. Duże okno przy drzwiach zaczęło się zasuwać ciężkimi roletami niedopuszczającymi i tak nikłego światła nocy.
Stłumione „kurrwa” w głębi mieszkania nie wróży nic dobrego.
~~
—Kurrwa! – zaklęła pod nosem Jordan. Właśnie przypomniała sobie dlaczego nigdy nie przyprowadzała do domu ludzi, którzy nie byli pod wpływem uroku a nie byli jej przyjaciółmi. A już na pewno przypomniała sobie, dlaczego nie warto puszczać obiadu samopas.
Przestała wybierać i wyciągnęła z szafy pierwszą lepszą rzecz. Akurat była to luźna, czarna, satynowa koszula, w której czasem spała. Przerzuciła ubranie przez ramię i wyszła z garderoby.
Kucnęła tam, gdzie duże, misternie rzeźbione łoże z baldachimem stykało się ze ścianą i podniosła mebel jedną ręką. Kłem nakłuła sobie kciuka i szybko wcisnęła go w małe zagłębienie na spodzie nogi od łóżka. Kiedy odciągnęła dłoń, drewniany fragment miała przyklejony do palca. Na jego miejscu zaś była dziura ukazująca niewielki ekranik i małą klawiaturę. Szybko wpisała kod i zatwierdziła, a następnie zamknęła skrytkę i odstawiła łóżko na miejsce.
Ze zrezygnowaniem patrzyła, jak rolety dojeżdżają do samego końca. Wiedziała, że zaraz uruchomią się wbudowane w sufity lampy UV.
— Przecież prosiłam, żebyś zaczekała – rzuciła zirytowana, stając w progu przedpokoju.
Dziewczyna wzdrygnęła się jej nagłą obecnością. Obróciła i cofnęła w stronę drzwi.
— Wypuść mnie! – zażądała.
— Powiem ci, że mam cię już serdecznie dość. I nawet z chęcią bym to zrobiła. Ale włączyłaś właśnie system antywłamaniowy. Teraz musimy tu siedzieć i grzecznie czekać, aż ktoś nas łaskawie otworzy.
Nir zamrugała, przetwarzając tę informację.
— A ty nie możesz go wyłączyć? To nie twój dom? – zdziwiła się.
— To b a r d z o d o b r y system antywłamaniowy. Przeciw wampirom i innym Istotom. Kto uruchamia go ze środka- zostaje zamknięty w pułapce – wyjaśniła.
— No… dobra. Ale to t w ó j system antywłamaniowy. Nie masz jakiegoś zabezpieczenia? – polemizowała.
— Czego nie rozumiesz w zestawieniu słów "bardzo-dobry-system-antywłamaniowy” i "zamknięty-w-pułapce”? – irytowała się. – Jakby było jakiekolwiek wewnętrzne zabezpieczenie umożliwiające otwarcie domu od środka, to czy nazywałoby się to pułapką?
Mrugała chwilę, trafiona logiką.
— No… w sumie to nie – przyznała. – Ale przecież mogłoby to być bardzo ciężkie do wykrycia rozwiązanie… – próbowała.
Jordan tylko westchnęła. Już nawet nie liczyła, by się uspokoić.
— To jakaś farsa – mruknęła do siebie kręcąc głową i dłonią zasłaniając oczy. – Masz. W tym ci będzie wygodniej – rzuciła w nią koszulą i skierowała się ku schodom na górę.
Urządzony w starym, ale bogatym stylu salon zawsze ją uspokajał. Zdecydowanie wolała przestrzeń na piętrze. Parter był od lat zmieniany i przerabiany "z duchem czasu”. Zawsze modny i zawsze dość mało zamieszkały. Używany tylko na pokaz.
Wyższe piętra były już tylko Jordan. Dostosowane do niej, korespondujące z nią i nieco sentymentalne.
Salon akurat, podobnie do biblioteki, miał ciemną drewnianą podłogę i karminowe, pikowane kanapy i fotele. Zachowało się nawet kilka świeczników. Niektóre na ścianach, niektóre stojące, z abażurami. Niski, ale ogromnie ciężki mahoniowy stolik do kawy znajdował się w centrum. Stał na kremowobiałym, puchatym dywanie w poplątane wzory.
Pod ścianami po lewej od wejścia stało kilka regałów na książki. Po drugiej stronie pokoju dominowały gabloty z różnorakimi artefaktami. Kamieniami, rzeźbami, starą bronią i innymi ciężkimi do zidentyfikowania przedmiotami. Wśród gablot był także barek z najróżniejszymi alkoholami.
Przy zamkniętych obecnie oknach stało kilka roślin, a przy drzwiach rosła w kwietniku olbrzymia paproć.
Jordan od razu sięgnęła po swoja ulubioną śliwowicę i nalała sobie nieco do szklanki. Jak tylko rozłożyła się na kanapie, na suficie rozbłysły nagle lampy UV. Oczywiście znajdujące się za brylantowym szkłem.
Kobieta zaklęła pod nosem i wzięła kilka łyków. Odchyliła głowę w tył i zamknęła oczy.
Kiedy je otworzyła, zobaczyła stojącą w drzwiach dziewczynę w za dużej koszuli i całkowicie niepasujących, grubych, lnianych spodniach w leśne wzory.
Stała niepewnie. A jednocześnie pewnie nad wyraz. Pewna siebie samej, ale niekoniecznie tej całej sytuacji.
Wampirzyca wstała i bez słowa nalała trunku do drugiej szklanki. Wyciągnęła ją w kierunku gościa, ale ta cofnęła się zdegustowana.
— Nie pijam alkoholu – powiedziała.
Czarnowłosa parsknęła śmiechem. No tak. W jej krwi zdecydowanie nie było czuć tego zanieczyszczenia.
— To nie alkohol – powiedziała. – To czysta ambrozja – zadrwiła. – I świetny lek na wszystko. Samoróbka ze starej receptury. Siedemdziesiąt trzy procent. Już się takich nie pija.
O dziwo małolat od razu się ożywił.
— Siedemdziesiąt trzy? – wyraźnie ucieszona podeszła kilka kroków.
Jordan z zaskoczeniem uniosła brwi.
— Nie mniej. Nie więcej – zapewniła.
Młoda wahała się. Ale tylko chwilę. A po niej podeszła i sięgnęła po szklankę. Powąchała i wzięła łyka. I ku jeszcze większemu zdziwieniu wampirzycy, w ogóle się nie skrzywiła. Nie zaczęła charczeć, kaszleć ani płakać pod wpływem mocy napoju. Zamiast tego uśmiechnęła się zadowolona.
— Dawno nie piłam prawdziwej śliwowicy – powiedziała cicho.
„A może to nie będzie jednak taka udręka” pomyślała Jordan widząc jej podejście. Nachyliła się ku dziewczynie i szepnęła jej na ucho.
— Sekret leży w specyficznych owocach – pokusiła się o swój najbardziej podniecający ton. I najsubtelniejszą nutę hipnozy.
Ruda wzdrygnęła się i chlusnęła w nią zawartością szklanki. Odskoczyła.
— Ani mi się waż, ty zasrana pijawo!
Jordan syknęła, bo część płynu wlała się jej do oczu. Nie zdążyła zacząć liczyć. Odruchowo skoczyła na smarkulę i przyszpiliła ją do ziemi. Dopiero wtedy przypomniała sobie o tej zbawiennej metodzie. Oczywiście nieco rozszerzonej. Tylko dzięki kilku wdechom nie zdrenowała dziewczyny na śmierć.
— Zrób tak raz jeszcze, to przestanę być miła – wycedziła, siedząc na niej okrakiem i podnosząc ją za kołnierz.
— Sama podlazłaś! – odgryzła się, urażona uznaniem za winowajcę.
Jordan odepchnęła ją z impetem i wstała. Sięgnęła po odstawioną szklankę i wypiła wszystko. Zaraz nalała sobie więcej.
~~
Ufff. Było blisko. Bożu! Dlaczego wystawiasz mnie na takie próby!? Dlaczego?! Przecież jej się nie da opierać!
Pieski. Myśl o martwych pieskach.
Martwe, rozszarpane pieski.
Wilki. Zabite. I biedne.
Bestia. Bezwzględna, dzika bestia, która pewnie tylko chciała mnie zeżreć. I rozszarpała niewinne pieski, które mogłyby mnie ocalić.
Tak. Tak było!
Tylko… Po co u licha mnie w takim razie ratowała?
Żeby zrobić sobie ze mnie żarcie na zawołanie. Pewnie tak. Pewnie moja krew jej posmakowała. Ha! Przynajmniej sprawdziła się moja teoria, że krew wegan smakuje lepiej! Przebić to może tylko wegańskie dziecko antyszczepionkowców. Przynajmniej teraz wiem, dlaczego mnie rodzice szczepili. Bo jakby nie szczepili, to pewnie ta krew byłaby tak smaczna, że nie byłoby już dla mnie ratunku. A tak wegański antyszczepionkowiec może dać radę! Szkoda, że akurat żadnego nie ma pod bokiem. Jak są potrzebni, to się chowają po kątach. Eh…
I założę się, że jest stąd jakieś wyjście. No przecież tylko skończony debil nie robi sobie wyjścia awaryjnego.
Tylko skończony debil, albo… Ktoś, kto styka się z naprawdę niebezpiecznymi rzeczami.
…
Hmm…
Ciekawe co ona ma w tym domu. Może przynajmniej pozwiedzam? Zobaczę sobie coś, skoro tu jestem? Niech ona sobie pije. Alkoholiczka. I czy to jej przypadkiem nie powinno zabijać?
~~
Wampirzyca stała, opierając się o szafkę i sącząc bimber. Obserwowała, jak jej niedoszły obiad rozgląda się po pomieszczeniu. Jak zaczyna wałęsać się w tę i we w tę.
— To kiedy mnie wypuścisz? – zapytała dziewczyna podchodząc do gabloty z kryształami i przyglądając się kamieniom.
— Ja cię tu nie trzymam – żachnęła się. – System posłał informacje do zaufanych mi osób. Któraś z nich przyjdzie nas otworzyć.
— Czyli nie robisz ani jednego super skomplikowanego zabezpieczenia w środku, ale na zewnątrz to już jest ich k i l k a ? – wytknęła schylając się, by zobaczyć kryształy na niższych półkach.
— Nie kilka, tylko para – poprawiła ją. – I uwierz mi, gdyby ktoś był w stanie odebrać im klucze, to bardziej interesowałoby mnie wysadzenie takiej osoby w powietrze niż łapanie w pułapkę.
— Uhum.
Jordan przyglądała się goszczonej podfruwajce z równym zafascynowaniem, co ona kryształom i obecnie – stroceltyckim artefaktom.
Ten dzieciak owszem, był denerwujący, ale do tego przeogromnie interesujący. To światło, które biło od Nir w pewien sposób pociągało. Jej zuchwałość również.
— No to… jak długo mamy tu czekać, dokładnie? – zapytała, prostując się i patrząc na kobietę – Pytam, bo mam kilka miejsc, które miałam odwiedzić, a moja nieobecność może kogoś zaniepokoić – dodała niefrasobliwie.
— Nie wiem dokładnie. Ale system nie wpuści tu nikogo przez kolejne pięć godzin.
Dziewczyna uniosła brwi w zdziwieniu.
— Nie żartuj, proszę. Ja mam jutro pracę. Potrzebuję się wyspać. Potrzebuję wrócić do domu!
Jordan nie mogła się powstrzymać przed parsknięciem.
— Podobają mi się twoje priorytety, Słoneczko.
— Hę? – młoda zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc.
Wampirzyca wzięła butelkę, szklankę i przeszła na sofę. Rozsiadła się wygodnie i chwilę przeciągała ciszę. W końcu jednak łaskawie podjęła się wyjaśnień.
— Priorytety masz fajnie – powtórzyła. – Po pierwsze, twoim głównym problemem, z tego co zrozumiałam, nie jest fakt, że jestem wampirem, ani że cię ugryzłam, tylko fakt, że rozszarpałam dwa, wściekłe kundle bez… czego? Cywilizowanej rozmowy? – strzeliła. – Po drugie, kiedy już okazuje się, jesteś zamknięta z wiekowym wampirem w jego domu i przez dłuższy czas sąd nie wyjdziesz, ty skupiasz się na tym, że nie wyśpisz się do pracy? Wow. Naprawdę ciekawe podejście.
Nir wzruszyła ramionami i wróciła do oglądania artefaktów.
— Mogę? – spytała, wskazując na stojak ze starymi, srebrnymi grotami od strzał.
Kobieta rozłożyła ręce w zapraszającym geście.
— Proszę bardzo. Nie krępuj się – jej ton był dość cyniczny. – W końcu to tylko niezwykle rzadkie i niezwykle cenne artefakty.
Gówniara udawała, że nie pojęła jej tonu. Sięgnęła po środkowy grot i przeszła z nim na fotel przy stoliku. Usiadła po turecku i spojrzała na Jordan.
— Wiekowym, tak? – zapytała. – To ile w sumie masz lat?
Jordan wywróciła oczami. Miała ochotę zbyć ją typowym powiedzonkiem w stylu „kobiet się o wiek nie pyta”, ale zrezygnowała z tego pomysłu kiedy zobaczyła jej wzrok.
Słońce pewnie nawet nie zdawało sobie z tego sprawy, ale jego oczy wręcz iskrzyły ciekawością. Wyglądało jak małe dziecko, które czeka na pokaz sztuczek magicznych. W takim napięciu, z taką nadzieją i czystą radością. Nie mogła odmówić tego pokazu.
— Pewnie niewiele więcej niż ty – odparła z uśmiechem. – W którym roku się urodziłaś?
Młoda zmarszczyła nieco brwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
Jordan roześmiała się perliście.
— No powiedz, powiedz – zachęcała. – Obiecuję, że odwdzięczę się tym samym.
Nir wahała się przez chwilę. Analizowała, czy może jej zaufać.
— W dziewięćdziesiątym trzecim – powiedziała.
Tym razem to Jordan była zaskoczona. Dziewczyna wyglądała znacznie młodziej. I s m a k o w a ł a znacznie młodziej.
— Naprawdę? – dziwiła się. – No proszę. To jestem starsza od ciebie jedynie sześć lat. Sześć lat i dwa wieki – dodała.
Oczy Nir znów się zaświeciły. Najpierw się wyprostowała, naprężyła jak struna pod wpływem usłyszanej odpowiedzi. A potem zaczęła niecierpliwie wiercić się w fotelu.
— Masz dwieście trzydzieści dwa lata? – zapytała zaciekawiona.
Tym razem jej zachowanie skojarzyło się Jordan ze szczeniakiem. Ucieszonym i rozochoconym psiakiem. Niemal widziała, jak Nir merda nieistniejącym ogonem. Zaraz jednak osiadła z powrotem na siedzisko. Odchrząknęła i znów zaczęła bawić się wyciągniętym grotem.
— Ahem. Stara więc z ciebie pijawa – powiedziała niższym głosem, udając naburmuszoną i całkowicie niezainteresowaną.
Wampirzyca nawet nie próbowała się powstrzymywać. Buchnęła gromkim śmiechem.
I śmiała się długo. Bardzo długo.
Już dawno temu nikt jej tak nie rozbroił.
Wiedziała już, że noc, choć prawie postna, może być bardzo udana.
Kobieta zdawała sobie sprawę, że Słońce czuje w stosunku do niej wiele więcej fascynacji, niż strachu. Ale uporczywie zapewniało, że jest inaczej.
Rozmawiały więc. I o dziwo, Jordan wcale nie nudziła się tą rozmową. Mimo, że rozmawiała z człowiekiem. Mimo, że rozmawiała z jakimś małolatem. Młoda nie zadawała zbyt wielu szablonowych pytań. A nawet jeśli już, to przemycała je w bardzo ciekawy sposób. I reagowała na nie zupełnie nietypowo.
Jordan zrozumiała, że jej gość postawił sobie odgrywanie tej niechęci i antypatii do niej za najwyższy cel. Ale często się zapominał. Zdecydowanie z a często, jak na człowieka zamkniętego w domu wampira, który chciał go zjeść.
Kiedy w rozmowie zaczęły się podteksty, a młoda i tak zacięcie ją prowadziła, Jordan zdecydowała się na coś więcej. Najpierw zbliżyła się do niej. Usiadła na kanapie, na którą przeniosła się dziewczyna. Potem sukcesywnie znajdowała coraz więcej pretekstów, by jej dotknąć, czy usiąść jeszcze bliżej. Aż w końcu postanowiła spróbować czegoś więcej.
— No to jak to jest z tymi mocami? – dopytywała Nir. – Jesteś super szybka, super silna… – wyliczała.
— Super seksowna – dodała.
Nir obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem. Wampirzyca uśmiechnęła się niewinnie, więc Nir wzruszyła ramionami i kontynuowała.
— Potrafisz latać, hipnotyzujesz… No przestań się tak na mnie gapić dziwnie – powiedziała, odsuwając się lekko. – Powiedz co jeszcze wampiry potrafią.
Uśmiech Jordan zmienił się z niewinnego w przebiegły.
— Mogę ci zdradzić jeszcze jedną moją umiejętność. Ale na ucho – zaproponowała.
Słońce patrzyło na nią chwilę. Analizowało. Zmrużyło oczy i zmarszczyło twarz. Całą.
— Obiecuję, że naprawdę ci powiem – zapewniła Jordan. Nawet uniosła dwa palce – Słowo harcerza.
Nir parsknęła i pokręciła głową z pobłażaniem. Ale była zbyt ciekawa. Kobieta dobrze wiedziała, co robi.
— Ok. To mów – zgodziła się.
Jordan pozwoliła sobie chwilę ją obserwować. Trzymać w lekkim napięciu. Aż w końcu faktycznie nachyliła się do jej ucha.
— Wampiry widzą cały układ krwionośny człowieka – zaczęła. – Kiedy chcą, mogą określić gdzie dokładnie idzie jaka żyła, czy tętnica… – delikatnie sięgnęła dłonią ku szyi niedoszłego obiadu. Palcem zaczęła wodzić po dekolcie, jakby śledząc drogę płynącej tam krwi. – Bardzo, ale to bardzo dobrze znają też ludzką anatomię – kontynuowała coraz bardziej uwodzicielskim tonem. – Doskonale wiedzą, które rejony pobudzić, by sprawić człowiekowi niezwykłą przyjemność – zaraz po tym delikatnie liznęła jej ucho.
Dziewczyna od dłuższego czasu miała już gęsia skórkę. Wystarczyło, że czuła na sobie oddech Jordan. Ale po dotyku języka, całym ciałem wstrząsnął dreszcz i jakby sparaliżował Nir. Wampirzyca wykorzystała sytuację i mocniej chwyciła ją za kark. Odchyliła głowę i zaczęła całować po szyi. Przyjemność zaczęła odurzać młodą. Odbierać jej wolę…
— Odejdźże ode mnie ty pijawo przebrzydła! – warknęła nagle i odchyliła się. W grożącym geście uniosła nad głowę rękę, w której trzymała srebrny grot.
— Och daruj sobie ten teatrzyk – wywróciła oczami ze zrezygnowaniem – Przecież obie wiemy, że się mnie nie boisz.
— A właśnie, że się boję! – zakrzyknęła twardo. – Jestem… Przerażona! Biedna! Bezbronna i schwytana w leżu jakiejś nocnej zjawy! Bardzo się boję!
~~
Dlaczego ja się jej u licha nie boję? Przecież to wszystko prawda. Czy ten mój pacyfizm i wszystkomiłowość naprawdę aż tak zryły mi psychikę? Że się teraz już niczego nie boję? Czy ja zginę przez to moje przyjazne nastawienie?
— Aktorką to ty jesteś raczej kiepską – drwi. – Mogłabyś przynajmniej włożyć w tę wyliczankę trochę emocji. Nieco zadrżeć głosem…
— Odejdź, ty zasrana pijawoo! Bo jak cię…
— Co? – nagle zjawia się tuż przed moją twarzą. Serce przyspiesza. Nie ze strachu oczywiście. W gaciach i tak mam już mokro przez to jej wcześniejsze zagranie. Zasrana pijawa! – Obie wiemy, że mnie chcesz – zauważa. – Dlaczego więc wciąż się opierasz?
I wyciąga tę swoją smukłą, chłodną dłoń z długimi palcami. I chce znów ująć mą twarz… O nie nie enie nie! Jak to zrobi to już nie dam rady się jej opierać.
— Zastaw bo cię zegzorcyzmuję tym srebrnym grotem! – krzyczę.
Odsuwa się, zirytowana. Szybkim ruchem odbiera mi broń.
— No i dobrze – fuka i wstaje.
— Dobrze! – powtarzam, siląc się na zdenerwowanie.
— Dobrze! – zapewnia i opada na fotel.
Ręce zwisają jej po obu jego stronach, głowę ma odchyloną w tył. Ale widzę przecież, jak się uśmiecha lekko. Tylko udaje wkurzoną.
W sumie… Tak jak i ja.
Milczymy chwilę. Chcę zapytać o całą masę innych rzeczy, ale przecież nie mogę tak od razu. Jeszcze pomyśli, że wcale nie było to dla mnie przerażającym przeżyciem, że chciała ze mną… Bożu. Kogo ja oszukuję? Po co u licha ją odpycham? Przecież to jak spełnienie moich marzeń… No dooobra. Dowiem się jeszcze trochę i zobaczymy. Może mi wystarczy. Wystarczy, żeby umrzeć w spełnieniu. Hmmm…
Patrzę na nią.
Siedzi. I tym starym, poszarpanym wiekami grotem ora sobie nadgarstek. Co chwila przecina i patrzy jak się zasklepia.
— Widzisz? – pyta, wyciągając w moją stronę zdrową rękę. – I tak nie na wiele zdałaby się ta twoja broń.
W sumie ma rację. To dosyć dziwne, że nie działa na nią srebro.
— Ale przecież z moich życiowych badań tematu wampirów wynika, że akurat informacje o parzącym srebrze są właściwe – mówię, zanim zdążam się ugryźć w język. – Dlaczego na ciebie to nie ma wpływu?
Podnosi się lekko, by lepiej usiąść. Uśmiecha się i lustruje mnie wzrokiem.
— Najpewniej dzięki twojej krwi – mówi.
— Czyli jak się napijesz do syta, to nie działa na ciebie srebro i słońce? – pytam.
— Słońce? – dziwi się.
Tylko wskazuję głową w stronę jarzących się UV’ek. Z aprobatą unosi na chwilę brwi. Chyba nie sądziła, że się zorientuję. No co za… Ma mnie za debila, czy co?
Wzrusza ramionami.
— Do "syta” to zdecydowanie za dużo powiedziane, Słoneczko. Miałaś być daniem głównym. Ale okazałaś się jedynie apetizerem*. Dość upierdliwym apetizerem.
Sraty pierdaty. Niech nie marudzi. Ale… Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ona może być głodna. Shit.
— Możesz przestać się ciąć? – nie wytrzymuję tego seansu nastoletniego weltschmerzu*.
Tylko unosi na mnie wzrok.
— To bez sensu – mówię. – A jak zużywasz na to swoją energię, to szybciej zgłodniejesz – udaje mi się wybrnąć. – A to nie byłoby zbyt komfortowe w tej sytuacji…
Parska śmiechem. Ale odkłada grot na szafkę obok fotela.
— Na to już trochę za późno.
Shit. Czyli jednak. Jednak jest głodna. No to suuuuper.
Wstaje, bierze grot i powoli idzie z nim w kierunku gabloty.
— Powiedz… Dlaczego właściwie tak bardzo chcesz mi się opierać? – pyta, zamykając witrynę. – To wszystko byłoby zdecydowanie prostsze, gdybyś tylko pozwoliła sobie na to, czego chcesz.
Siada na kanapie obok mnie. Opiera się o boczne podpory sofy. W jednej ręce trzyma szklankę śliwowicy a drugą prostuje na tylnym oparciu. Przysuwam się do drugiego końca, by być jak najdalej.
— Chcę, to stąd wyjść – staram się zapewnić. Tak ją jak i siebie.
Patrzy się na mnie z tym swoim zasranym uśmieszkiem. Tym seksownym, złośliwym…
— Wiesz, że potrafię też czytać w myślach? – pyta rozbawiona.
— Uuu – udaję zachwyt. – No to dawaj! – zachęcam. Może tym razem to ja się trochę pobawię.
I od razu czyszczę umysł absolutnie ze wszystkiego. Jedyne, co mnie przepełnia, to czyste światło. I tylko ono istnieje.
~~
Jordan spięła się, by nie dać po sobie poznać, że została wręcz poparzona. Natychmiast wyszła z głowy młodej. Lekko zmarszczyła brwi. No tego to już zdecydowanie za wiele. Jak na człowieka. Ona nie mogła być człowiekiem.
— Ha! No? I co? – wywyższała się. – To się nazywa gnoza, bro.
Mistyka nie była Jordan obca nawet wtedy, kiedy jeszcze była człowiekiem. A przez kolejne stulecia zdążyła dogłębnie zapoznać się z tematami paranormalnymi i magicznymi. I jednego była pewna – to w żadnym wypadku n i e była gnoza. Gnoza to stan całkowitej pustki. A głowa młodej była czymś przeładowana. I to coś było bardzo, ale to bardzo szkodliwe dla wampirów. Zupełnie jak w przypadku… Ale nie, to niemożliwe…
Kiedy dziewczyna upewniła się, że Jordan doceniła jej kunsztowny popis, wywróciła oczami i z pożałowaniem pokręciła głową.
— Czytać w myślach – parsknęła. – Jakby to było przypisane tylko dla krwiopijców.
— Chcesz powiedzieć, że też potrafisz? – zaciekawiła się. Noooo! To byłby dopiero zwrot akcji.
— A co? – myślała, że ją podpuszcza. – Chcesz mi dać dostęp do swojej głowy? – uśmiechnęła się dziwnie.
Jordan zaśmiała się w głos widząc jej nastawienie.
— Słoneczko, tam nie ma nic takiego. Na wszystko odpowiadam ci zgodnie z prawdą.
— To twoje słowa – powiedziała. – Poza tym… Nawet jakbyśmy tu siedziały tydzień, to nie byłabym w stanie… - urwała, zauważając, że Jordan wyjątkowo uważnie się jej przygląda.
— No co? – zirytowała się. – To chcesz się przekonać czy umiem, czy nie?
— Niech ci będzie – zgodziła się uśmiechnięta.
— Ale proooszę, pomyśl o czymś bardziej skomplikowanym niż to, jak bardzo chciałabyś mnie zdrenować do ostatniej kropli, ok?
— O! Czyli faktycznie umiesz! – zachwyciła się teatralnie.
Słońce żachnęło się. Ale i uśmiechnęło lekko. Styl prowadzenia konwersacji wywoływał poczucie satysfakcji.
— No, dawaj, Słoneczko. Czekam – powiedziała i nachyliła się w jej stronę by dziewczyna mogła bez przeszkód spojrzeć w jej oczy.
— Dlaczego mówisz do mnie „słoneczko”? – zirytowała się. – Przecież powiedziałam ci jak mam na imię, Jordan.
Ale Jordan już była w innym świecie. Bardzo, ale to bardzo intensywnie myślała, jak zabawić się z młodą. Bez cenzury mieliła w głowie sytuacje, jak bierze ją na różne sposoby. Jak doprowadza do szaleństwa…
Wyraz jej twarzy Nir był bezcenny. I dał bardzo jasno do zrozumienia, że faktycznie potrafiła przejrzeć myśli innych.
— Co jest? Zobaczyłaś coś niespodziewanego? – spytała kobieta ze złośliwym uśmieszkiem, kiedy szok wciąż nie znikał z twarzy jej gościa.
Małolata zdawała się być wręcz sparaliżowana. Ani w jedną, ani w drugą. Ani jej to nie zgorszyło, ani nie podnieciło. Przy tym było tak szczere (w końcu poznała absolutne podejście właścicielki myśli), że nie była w stanie jakkolwiek z tego zakpić. A przynajmniej nie przez pierwszą minutę.
— Co? – wyjąkała w końcu i otrząsnęła się. Jej wzrok znów nabrał ostrości. – Ty tak serio? Jak można uprawiać seks na budynkach publicznych? Przecież to… To nawet nie podchodzi pod żaden fetysz. Co to za pomysły? – dziwiła się. – To takie hobby mają wampiry?
Jordan parsknęła śmiechem. To był specjalny pokaz dla Nir. Nie, żeby wzgardziła przeciągłym numerkiem na balkonie muzeum, ale nie było to coś, co robiła jakoś często. Ani coś, co było jej potrzebne, by się dobrze bawić.
— Abneo tefeo starrum efneil – powiedziała Jordan patrząc jej w oczy.
— Eciepecie trolololo maciu piciu – odparła młoda bez krępacji.
Jordan początkowo aż zaniemówiła z tak szybkiej reakcji. A później roześmiała się głośno. I śmiała się dłuuugo. Bardzo długo. Aż dziewczynie zaczęło być nieco niezręcznie.
— Ha. Wybacz… – próbowała się uspokoić. – Naprawdę… – wciąż salwy śmiechu nie pozwalały jej się wypowiedzieć. – Dawno nikt mnie tak nie ubawił.
— Uhuuuum – młoda próbowała zachować powagę ze wszystkich sił, ale widok zwijającej się ze śmiechu wampirzycy mocno jej to zadanie utrudniał.
— Chodź, Słoneczko. Przejdźmy do biblioteki. Mam tam kilka książek, które mogłyby cię zainteresować – zaproponowała wstając.
— A powiesz mi co cię tak rozbawiło? – ciekawska już stała obok niej. Wampir jak wampir, ale książki są bezcenne. Już dawno chciała pobuszować w tych zbiorach.
— Moooże – odparła tajemniczo i… rozpłynęła się w powietrzu.
~~
Wow. Dobra. To było dobre.
~~
Przez następne kilka godzin przekładały książki i rozmawiały. Nir z ochotą przeglądała coraz to starsze i starsze skrypty. I coraz bardziej zapominała, że nie znajduje się w tym domu z własnej woli. Żarty i drobne złośliwości w rozmowach z Jordan naprawdę dodawały jej skrzydeł. Podobało jej się ironiczne podejście kobiety.
Jordan z kolei coraz częściej zapominała, że to małe, świecące coś, co buszowało w jej kolekcjach to miał być jej obiad. Z uważnością i dziwnym zainteresowaniem przyglądała się tej osobliwej istocie. Kilkukrotnie nawet złapała się na tym, że wręcz r o z c z u l a ją zachowanie Słońca.
W końcu nie wytrzymała i sam wzięła książkę. Starą, w zapomnianym obecnie języku. Traktowała o różnych rodzajach starożytnych istot żyjących kiedyś na Ziemi. Wytypowała kilka opisów, które jej zdaniem były w miarę prawdopodobne. I jeden… Jeden, który był wręcz niemożliwy, bo Istoty Anielskie już dawno, dawno temu zdecydowały się opuścić fizyczny wymiar Ziemi. Ale to właśnie ten opis pasował do Nir najlepiej. Wbrew wszystkiemu, co powinno być.
Wampirzyca zaproponowała rozochoconej dziewczynie mały "test osobowościowy”, na który ta przystała bez oporu. Kobieta czytała więc opisy poszczególnych stworzeń i niektóre informacje przemieniała na pytania, a inne czytała, i prosiła o potwierdzenie lub zaprzeczenie.
Im dalej szły, tym mniej Jordan cofała się na opisy prawdopodobnych istot, a bardziej oscylowała w grupach anielskich.
Pod koniec praktycznie nie miała wątpliwości. Zgadzało się niemal osiemdziesiąt procent informacji. Łącznie z tym, że krew Aniołów jest dla Wampirów "zbawienna". Że są odporne na hipnozę, że nie zatracają świadomości pijąc krew Wampirów et cetera. No i oczywiście… Że często w przypadku prób czytania myśli Aniołów, czytający wchodzi w Boskie Światło, które jest naturalną strefą bytowania skrzydlatych. A takie światło jest bardzo nieprzyjemne dla stworzeń Mroku, jakim była Jordan.
— A co sądzisz o Bogu? – zagadnęła w końcu.
— Którym? – chciała sprecyzować Nir.
— Jedynym.
Nir patrzyła na nią długo. Przeciągle. Nawet spoważniała na chwilę.
— Nic na ten temat nie sądzę – odparła wzruszając ramionami.
— A wierzysz, że istnieje? – Jordan nie dawała za wygraną.
— Wierzę w Źródło, Jordan. Źródło wszelkiego Istnienia. Matkę i Ojca. Harmonię. Istotę tak Wolną, że nasze pojmowanie może widzieć ją tylko ograniczoną.
Wampirzyca uśmiechnęła się jednostronnie. Sceptycznie uniosła jedną brew chcąc wyrazić powątpiewanie. Ale dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami i wróciła do książki.
— Uhuuuumm… To mam już prawie wszystko… jeszcze tylko jedno pytanie… - zawiesiła głos dla napięcia. Była już prawie pewna, że "testowana" jest Aniołem i choć więcej nie była już w stanie z niej wyciągnąć, to nie mogła powstrzymać tego głupiego tekstu, który od razu przyszedł jej na myśl. – Bolało, jak spadłaś z nieba?
Wiele kosztowało ją, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Dziewczyna parsknęła, zanim jeszcze na nią spojrzała. A jak już spojrzała, to całe jej ciało trzęsło się od bezgłośnego chichotu.
— Co? – wydusiła.
— Pytałam, czy bolało, jak spadłaś z nieba – powtórzyła, ważąc i dobitnie wypowiadając każde słowo. I z każdym słowem na twarzy małolaty widniał jeszcze większy szok i jeszcze szerszy uśmiech.
— Wymieniamy się teraz najbardziej lamerskimi tekstami na podryw?
— No możemy – stwierdziła z prowokującym uśmieszkiem. – Znasz jakieś?
— No ba! Żenujące teksty zupełnie naturalnie tworzą się z tego co mówię. Ale kilka popularnych też znam… – jej rozbawienie nagle przygasło nieco. Jakby przypomniała sobie, że siedzi w domu krwiopijcy, który bezrefleksyjnie zabija pieski i o mało nie zabił i jej.
— Ale robiłaś mi jakiś "nadnaturalny” test. Chcę wyniki – zażądała. – Czymże tam ci powychodziło, że jestem? Wróżką Zębuszką, czy Leśnym Skrzatem?
— Na skrzata jesteś zdecydowanie za duża. One są takie malutkie – pokazała przestrzeń między rozciągniętym kciukiem a środowym palcem. – A wróżki zębuszki mają skrzydełka.
Dziewczyna zamrugała w ten swój komiczny sposób wyrażający zaskoczenie.
— Wyszło, że jesteś Aniołem, Nir – to pierwszy raz, kiedy użyła jej imienia. I pewnie właśnie przez to, młoda nieco poważniej odebrała jej słowa.
Siedziała chwilę nie wiedząc jak zareagować.
Jordan nie mogła patrzeć, jak jej gość się męczy.
— To jak? Bo dzwonili do mnie z nieba, że jeden Anioł im uciekł… Jak się ze mną umówisz, to cię nie wydam – rzuciła kolejnym tekstem.
Idealnym, żeby odblokować systemy w jej głowie.
Zaraz na twarz wrócił uśmiech, a w oczach pojawiła się świadomość.
— A ty masz majtki w księżyce? – zaczęła dziewczyna.
— Dziś akurat nie – odpowiedziała jej.
— Uhuuum… To dziwne, bo masz tyłek nie z tej ziemi.
Jordan nawet parsknęła lekko. Tego nie słyszała, ale sensu też to zbytnio nie miało. Ale skoro już przy majtkach stanęło…
— Mój magiczny zegarek mówi, że ty z kolei w ogóle majtek na sobie nie masz – zauważyła Jordan.
Nir uśmiechnęła się zawadiacko. Znała ten tekst i nie zamierzała pozwolić na jego rozwinięcie.
— No to chyba się późni o jakieś pół godziny, bo właśnie wracam od mojej dziewczyny. Buuum! – kończąc wypowiedź zrobiła nieokreślony gest rękami. Najprawdopodobniej mający wskazywać na jakiś gest wygranej.
— Wiesz, gdyby nie to końcowe „Bum”, to nawet nie byłoby takie żenujące…
— Mówiłam – przypomniała z uśmiechem. – To dla mnie całkiem naturalne.
Powymieniały się tak jeszcze kilkoma tekstami, pośmieszkowały, aż w końcu Nir poczuła się zupełnie swobodnie. Usiadła obok Jordan i sięgnęła po księgę, którą ta wciąż trzymała w rękach. Otworzyła i z zaciekawieniem wertowała strony. Przyglądała się rycinom, patrzyła na dziwne znaki, a później na Jordan.
~~
Cholera. To wygląda tak dziwnie znajomo… Ten język… Czy to nie jest przypadkiem głagolica? Mogę się jej o to zapytać? Niby mogę, ale… Mam takie dziwne wrażenie… O. Anioł. Ale coś nie widzę testu… A może się nie znam?
— To jak? Co z tym Aniołem? Jakiś opisik? Coś o tych Aniołach się dowiem? – pytam.
Patrzy na mnie dziwnie. Lekko przechyla głowę. Ma takie kochające oczy… Znowu świat jakby zwalnia, kiedy się w nie wpatruję. I znów mam taką przemożoną ochotę, by się do niej przytulić…
Szybko! Odpowiedz. Odpowiedz coś! Bo walne kolejnym głupim tekstem.
— No jest opisik. Możesz sobie przeczytać – mówi, wskazując na książkę. – Akurat masz o hierarchiach rozpiskę.
Patrzę na nią unosząc jedną brew. Skupiam się mocno na utrzymaniu tej powątpiewającej minki. Serio. Bo wciąż chcę się do niej przytulić. Bożu! Co ten celibat robi z człowiekiem! Już się do wampirów chcę tulić.
— Uhuum. No tylko, że nie czaję głagolicy.
Lekko unosi brwi z aprobatą.
— Ooo, czyli wiesz, że to głagolica? No proszę, proszę…
— Tylko nie umrzyj z tego zachwytu – mówię złośliwie. – No czytaj lepiej – i na powrót wciskam jej książkę w ręce.
O-oo. Jesteśmy tak blisko. Świat znów stoi. Rzeczywistość się rozciąga. Czuję, jakby zabranie dłoni trwało kilka godzin. Zabieram ją i zabieram i coś zabrać nie mogę. Chciałabym… Ruszyła się. No świetnie. Patrzę, jak przez chwilę nasza skóra się dotyka. I czuję dziwny prąd idący po całym moim ciele. Od razu przypomina mi się nasz pierwszy pocałunek. A zaraz po nim moment, kiedy mnie obejmowała, chcą wyssać krew. To było w sumie… Całkiem przyjemne…
— Mi to by już różnicy nie zrobiło – słyszę.
Och, dzięki ci Bożu! Wyrwało mnie to z tego międzyświata kosmicznego. Punkt zaczepienia do rzeczywistości zrobiło.
— W sensie? Że co? – pytam, jak gdyby nigdy nic.
— W sensie, że ja i tak nie żyję – mówi. Mam wrażenie, że słyszę nutkę goryczy w jej głosie. Parskam prześmiewczo.
— A co to znaczy żyć? – pytam. To w sumie dobre pytanie jest. Co to jest życie?
Jordan wzrusza ramionami.
— Na pewno nie żyję w ludzkim tego słowa znaczeniu.
— Aaaa. No to w tym, to ja chyba też nie żyję – mówię. – Zupełnie nie popieram obecnych trendów.
Uśmiecha się lekko. Och, jaka ona jest słodka.
Opanuj się! To wampir.
Wampiry są be. Fuj. A zwłaszcza te atakujące pieski!
— Poza tym – jesteś tu. Ruszasz się, mówisz, myślisz, czujesz… Głód, na przykład – dodaję porozumiewawczo, co chyba jej się spodobało. – Więc żyjesz. Serce ci bije…
— Nie bije – przerywa mi.
— Jak to? Przecież krew ci krąży w żyłach – dziwię się. – To jak to?
— Krąży za pomocą magii. Tej samej, której używam na przykład do latania – wyjaśnia, jakby to było całkiem normalne.
— Serio?! Mogę sprawdzić? – wyrywa mi się. Ups… – To znaczy…
— Proszę – przerywa mi tłumaczenie i lekko przekręca w moją stronę. Sięga do tyłu i odpina bordowy żabot, który nieco przysłaniał środek jej klatki. Patrząc na mnie wymownie, powoli wyciąga trzymającą go rękę poza obszar kanapy i puszcza. Jakby rzucała mi wyzwanie.
Cholera. Wie jak mnie podejść. No przecież to oczywiste, że chcę zobaczyć. Ale… No weźmie to za podtekst, czy nie? Ech… No na bank weźmie. Będzie mi jeszcze pewnie wypominać do końca życia.
No trudno. Miałom umierać w spełnieniu.
Decyduję się sprawdzić. Wyciągam rękę i przykładam nieco pod lewą piersią.
Wow. Naprawdę nic nie czuję.
A przynajmniej jeśli chodzi o bicie jej serca. Bo uczuć to mam sporo. Dziwnym trafem większa ich cześć kumuluje się gdzieś między moimi nogami.
A ona jest taka… Uspokajająca. I lekko chłodna jakby. Ale zupełnie inaczej niż martwe ciało. Martwe ciało jest sztywne. A ona, mimo faktu, że jest dość umięśniona i szczupła – to jest dość miękka. Zwłaszcza w okolicach piersi, he he.
Im dłużej trzymam rękę, tym jaśniej dochodzi do mnie, co mi to przypomina. Mam wrażenie podobne do tego, kiedy dotyka się czegoś w czym przepływa woda. Niemal słyszę ten nieustający, cichy szum jej krwi. Ciągły. Trwający. Nieskończony.
Całkiem to…
— Piękne – wyrywa mi się mruknięcie.
No świetnie, czy ja mam nagle jakiegoś pseudo Tureta, czy o chuj chodzi?
Patrzy na mnie unosząc brwi. I pesząc mnie mocno.
Zabieram rękę. Odchrząkam. I zerkam za nią.
— Ekhem. Kwiatki. Kwiatki są piękne – mówię. – Nie zauważyłam wcześniej. Ale te paprotki… Naprawdę pięknie ci się rozrosły – i wstaję, by do nich podejść.
Parska śmiechem i z politowaniem kręci głową. Kiedy przechodzę obok, lekko chwyta mnie za nadgarstek. Zatrzymuje.
Kiedy nasze spojrzenia się spotykają… Mam wrażenie, jakby patrzyło na mnie samo Bóstwo. Nieskończoność w jej oczach wręcz dotyka mojej Duszy. Ogląda ją. I zaprasza. Pyta, dlaczego? Dlaczego uciekam? Dlaczego, skoro jest tu. Przyszła. I może mnie ukochać. Rozumie mnie.
Oj jak ciężko… Jak ciężko jest odwrócić wzrok. Ale wiem, że to jeszcze nie teraz. Coś cały czas mnie blokuje. Nie mogę teraz pozwolić jej sięgnąć po to, czego oboje pragniemy.
~~
Kiedy tak patrzyły na siebie, Jordan też miała wrażenie, jakby patrzyło na nią samo Bóstwo Najwyższe. Potężne, a jednocześnie takie małe i bezbronne. Niewinne, zaskoczone, że ktoś je dojrzał w tym świecie.
I wtedy Jordan olśniło.
Dziewczyna nie walczyła z n i ą . Ona walczyła z samą sobą.
Czegoś jej ciągle brakowało. I nawet chyba wiedziała czego, ale nie była w stanie jeszcze tego zdobyć. I kiedy to do Jordan doszło, jej wzrok zmienił się nieco. Nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała jej sprowokować.
Wciąż lekko trzymając ją za nadgarstek wstała, albo raczej – uniosła się. Bo do wykonania ruchów używała głównie mocy. Dzięki temu wydawała się niemal pływać w powietrzu. Lekko stąpając stanęła za Nir. Delikatnie przylgnęła do jej pleców. Objęła i wtuliła nos w jej włosy.
— Wystarczy, że po prostu sobie odpuścisz, kochanie – wyszeptała czule i pocałowała ją nad uchem. Lekko przejechała językiem po górnej jego części. – Przecież widzę, że się męczysz…
~~
Jej dotyk sprawia mi niesamowitą przyjemność. A kiedy trzyma mnie tak, obejmując… Mam wrażenie, jakby całą sobą chroniła mnie przed zewnętrznym światem. Wiele. Oj tak wiele kosztuje mnie, by się w tym nie zatracić. By nie rzucić się na nią w fali pożądania.
Wyślizguję się zręcznie.
Pozwala mi na to. Niechętnie, ale przystaje na moje warunki. Kiedy się odwracam, widzę w jej oczach, że najchętniej przytrzymałaby mnie tak długo, aż się poddam. Aż przestanę się opierać i będziemy mogli namiętnie się kochać. Widzę, jak tłamsi swoje pożądanie. Jak trzyma je na wodzy, ujarzmia butem, by się nie wyrywało.
— Powiedz mi lepiej czemu rozszarpałaś te biedne pieski – mówię, żeby doszczętnie zniszczyć ten dziwny nastrój, jaki zapanował w pomieszczeniu. Żeby przerwać to połączenie, które się między nami nawiązało.
I przechodzę za kanapę. Odchyla głowę w tył i wydaje z siebie zirytowany dźwięk.
— To nie były żadne pieski, ty kretynko. To były dzikie bestie, które żyły w wiecznych męczarniach niezaspokojonej żądzy krwi.
— Powiedział wampir – wytykam. – Po prostu nie lubisz wilkołaków. Wszyscy to wiedzą – mówię z teatralnym akcentem.
Patrzy na mnie rozbawiona. Ale i z coraz mniejszą dozą cierpliwości.
— To nie były zwykłe wilkołaki, zrozum wreszcie – mówi i sięga po butelkę z jakąś zieloną nalewką, którą przyniosła z dołu. Leje do szklanki i pije kilka łyków. Po tym ze zrezygnowaniem opada na fotel.
— Dobra. Wyjaśnię ci to, jak tak bardzo tego potrzebujesz – mówi. – Po pierwsze to, że wilkołaki i wampiry się nie lubią to nie taka prosta sprawa. To trochę tak, jakby powiedzieć, że biali i czarni też się nie lubią. Trochę w tym prawdy jest ale głównie jeśli chcesz rozpatrywać ogół. A kiedy podejdziesz do pojedynczych jednostek, wychodzi na to, że mało kto ma problem z tym, czy ktoś jest wampirem, wilkołakiem, czy innym dziwakiem. Generalnie i tak większość nadnaturalnych najbardziej nie lubi l u d z i . To ludzie są naszym największym zagrożeniem. Nawet mimo faktu, że są tak upośledzonymi jednostkami. Dlatego nie, nie zabiłam tych bestii z powodu niechęci do wilkołaków. Sama mam kilku bliskich przyjaciół, którzy są wilkołakami. I świetnie się dogadujemy.
Znów ciągnie kilka łyków. I patrzy na mnie pytająco.
— To nektar z wyciągiem z pokrzywy – wyjaśnia. – Od znajomej wróżki. Bez alkoholu.
Kiwam głową i podaję jej swoją szklankę. Uśmiecha się, nalewając mi.
— W sumie… jakbyś chciała jeść, to też coś się znajdzie… - mówi, jakby nagle zdała sobie sprawę, że nie dopełniła zasad gościnności.
Urocze.
— Nie. Dziękuję. Mów dalej – proszę i siadam na brzegu sofy, by być bliżej niej. Samo w sumie nie wiem dlaczego.
— Tak samo, jak chorują ludzie, inne Istoty też chorują. Istnieje coś, co nazywa się na przykład dyfuzją wewnętrzną. To taka choroba, której przebieg jest bardzo bolesny. Jeśli ktoś zostanie zarażony, na przykład przez ugryzienie, lub choćby draśnięcie – podkreśla to i upewnia się, czy do mnie dociera. Tylko wywracam oczami, żeby kontynuowała. – To zaczyna chorować. Po upływie kilkunastu - do kilkudziesięciu godzin, wchodzi w pierwszą fazę choroby, która trwa od tygodnia do miesiąca. Zależy. Jeśli organizm szybko się podda, to trwa krócej. Jeśli nie – delikwent dłużej cierpi. Po tym czasie albo zdrowieje, albo wchodzi w drugie stadium, albo się zabija. Różne są wersje – dodaje niefrasobliwie. Celowo bagatelizując sprawę samobójstwa. Wyczuwam, że jest to po to, by pokazać mi, jak bardzo nie pojmuję powagi sytuacji.
— W fazie drugiej, organizm zaczyna walczyć sam ze sobą. Chory zamyka się w jakimś ciemnym i wilgotnym miejscu i wchodzi w stan na pograniczu jawy i snu. Na ciele zaczynają pojawiać się różne deformacje, wszystko boli, mutuje. Po jakichś trzech dniach osiąga najbardziej zezwierzęconą swoją formę i wchodzi w trzecią i ostatnią fazę. Znika świadomość jako taka, a zastępuje ją nienasycona żądza krwi. Takie istoty żyją już tylko po to, by polować i zabijać. Często nawet nie zjadają swoich ofiar, bo ich krew i tak nie jest w stanie zaspokoić ich pożądania. Błąkają się więc po świecie, w nienasyceniu i nieustającym bólu. Żaden z nich nie jest w stanie jakkolwiek normalnie się porozumieć. Części mózgu, odpowiedzialne za tak zwane funkcje wyższe – są zabijane w fazie drugiej. Stamtąd nie ma już powrotu.
Kiedy tak mówi… Mam wrażenie, jakby nie mówiła z czystej wiedzy. Słowa, płynące z jej ust ewidentnie są powiązane z osobistym doświadczeniem.
Aż znów zachciało mi się ją przytulić.
— Dlatego owszem, masz rację. Zabiłam te "pieski”. Zakończyłam ich wspaniały i beztroski żywot, makabrycznie rozrywając na strzępy.
Patrzę na nią w milczeniu. Trochę mi głupio. Ale co mogę zrobić? Wciąż jestem tu wbrew mojej woli. Wciąż jestem tu, bo o mało mnie nie zabiła.
— No… dobra… To nieco zmienia postać rzeczy… – przyznaję.
— No dziękuję – mówi z irytacją, że to tyle trwało, ale zadowoleniem, że w końcu pojęłam.
— Ale wciąż nadziałaś mnie na świerk! – wytykam. – I trzymasz w zamknięciu wbrew mojej woli.
Wzdycha, jakby straciła wszelkie nadzieje. Opiera się i odchyla głowę w całkowitej rezygnacji.
— Nie wiem co jeszcze mam zrobić, żebyś przestała stwarzać sobie sztuczne problemy – rzuca. A po chwili podnosi się. Łokciami opiera o kolana i nachyla w moją stronę.
— Zdecydowanie prościej byłoby, gdybyś otwarcie powiedziała czego chcesz, zamiast owijać to wszystko w jakieś nieistotne problemy. Może nawet nie zdajesz sobie sprawy, że mogę ci to dać.
Ooo! Już ja dobrze wiem czego chcę. Ale na razie nie jest mi w stanie tego zapewnić.
— Chcę stąd wyjść – mówię.
Co w sumie jest prawdą.
— Aaaargh – warczy w bezsilności. – Wiec było nie uciekać jak spłoszona zwierzyna! Mówiłam, że cię wypuszczę!
— Nie, mówiłaś, że nie możesz mnie t a k wypuścić – przypominam jej słowa. – Więc wybacz, że jakoś nie zaufałam twojej obietnicy przyszłej wolności!
Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem, kręcąc głową.
— Touché*. To teraz obie będziemy się męczyć, bo nie mogłyśmy sobie zaufać? Świetnie.
— Świetnie – powtarzam, też udając zirytowanie.
~~
— A… tak w sumie to ile jeszcze tak będziemy się męczyć? – zapytała dziewczyna. Coraz bardziej zmęczona.
— Zaraz sprawdzę. Powinnam już mieć wiadomość – posiedziała Jordan i pomknęła do sypialni, w której miała pager. Ze zgrozą popatrzyła do wnętrza schowka na widniejące na wyświetlaczu cyfry.
Miała dwie odpowiedzi. Jedną z liczbą trzydzieści sześć, a kolejną z liczbą szesnaście.
Oznaczało to nic innego, jak ilość godzin, której potrzebowały jej siostry, by dostać się do jej mieszkania. Miały połączone pagery i wzajemnie widziały swoje wiadomości. Logiczne więc było, że przybędzie ta, której zajmie to mniej czasu.
Nie dość, że obie potrzebowały go ogromnie dużo, to jeszcze przybyć miała jej starsza siostra. Zdecydowanie mniej wyrozumiała jeśli chodziło o sprawy wampirzo-ludzkie. Jordan przewidywała, że będzie musiała zmierzyć się z długim i ogromnie meczącym pouczeniem.
Spojrzała na zegarek na ścianie i ze zgrozą policzyła, że minęło dopiero dziewięć godzin od czasu zamknięcia systemu i otrzymania informacji zwrotnej. Czekało ją jeszcze siedem godzin wstrzemięźliwości. Tak seksualnej jak i żywieniowej.
Do tego niebawem miało nastać południe. A ona nie spała dzień wcześniej i była coraz bardziej zmęczona.
Kiedy czuła, jak wzrasta w niej frustracja pomyślała, że najlepiej będzie, jak odizoluje się od dziewczyny. W innym przypadku zaistnieje szansa, że zrobi jej krzywdę. A tego, jak do niej dotarło, bardzo by nie chciała.
Zamknęła więc wszystko jak należy, ustawiła na miejsce łóżko i wróciła do biblioteki.
— Niestety moja siostra otworzy nas najwcześniej za jakieś siedem godzin… – oznajmiła ze zmęczeniem.
— Co? – nie dowierzał podlotek. – A tak w ogóle, to która jest?
— Za dwadzieścia dwunasta – powiedziała, zajmując miejsce obok.
— Co?! Ale… Jak to? – starała się ożywić. – Przecież ja od jakichś pięciu godzin powinnam już być w pracy… – jęknęła ze zrezygnowaniem. – No ale to by wyjaśniało, dlaczego tak bardzo chce mi się spać… – mruknęła.
— Mi też – odmruknęła jej Jordan. Oczy same się już zamykały.
Poczuła, jak dziewczyna przysuwa się do niej. Jak opiera się o jej ramię.
— Ej... to możemy się umówić, że idziemy spać? – zapytała z nadzieją.
Jej dziecięcy ton rozbawił Jordan na tyle, że lekko uniosła jedną powiekę, by zerknąć, jak smarkula się na niej układa.
— No możemy – zgodziła się.
— A możemy się też umówić, że jak zasnę, to mnie nie zjesz? – spytała, ziewając na końcu.
Tym razem wampirzyca nawet lekko się zaśmiała.
— Nie pochlebiaj sobie, Słoneczko. Jakbym chciała cię zjeść, to nie musiałabym czekać aż zaśniesz.
— No nie wiem nie wiem… Pewnie przestraszyłaś się tych moich anielskich zdolności. W książce było napisane, że wampiry pożądają krwi aniołów, ale nie mogą pić jej wbrew ich woli, bo ma wtedy inne właściwości. Czyli jesteśmy umówieni, tak? Picie mojej krwi jak śpię, jest z d e c y d o w a n i e wbrew mojej woli.
Jordan podniosła drugą powiekę. A nawet lekko uniosła głowę. Tego akurat dziewczynie n i e przeczytała. Była jednak zbyt zmęczona, by teraz głowić się na tym wszystkim.
— Możesz spać spokojnie. Obiecuję, że cię nie tknę.
Rudzielec wtulił się w nią jeszcze bardziej. Zarzucił nawet jej rękę na swój bok.
— No może bez przesady z tym tykaniem – bąknął. – Jestem trochę przylepnym stworzeniem.
Po tych słowach, po całym ciele Jordan rozeszło się ogromnie przyjemne ciepło. Znów zaświeciło Słońce. W jej wnętrzu. Delikatnie pogładziła włosy dziewczyny drugą ręką. Spojrzała na nią czule.
— A możemy przenieść się do sypialni? – zaproponowała. – Tam będzie wygodniej.
— Tak. Ale straciłam już władzę nad nogami.
Jordan uśmiechnęła się patrząc na nią.
— Zaniosę cię więc.
— Okeeej – powiedziała ziewając.
Jordan sięgnęła po nią i najpierw ułożyła sobie na udach, a dopiero potem wsunęła ręce pod nogi i plecy, i wstała.
Wstała całkowicie sama. Nie pomagając sobie ani odrobiną magii.
Z nieznanych sobie przyczyn, pragnęła czuć wszystko jak najbardziej materialnie. Jakby chciała sprawdzić, czy dziewczyna rzeczywiście istnieje. Chciała czuć jej ciężar. Chciała czuć swoje mięśnie. Pragnęła wiedzieć, jaki wysiłek potrzebowałaby wykonać, gdyby nie została przemieniona w wampira. Gdyby to wszystko było jej życiem. Gdyby Słońce po prostu zasnęło w jej ramionach po długiej i ciekawej konwersacji, a ona miała zanieść je do ich sypialni. Gdyby były razem…
— Podoba mi się twój zapach, wiesz? – usłyszała cichy szept. Niesiona przekręciła się, by jeszcze bardziej wtulić się w jej klatkę piersiową. – Przypomina mi zapach górskiej nocy.
Jordan była pewna, że młoda już nie kontaktuje. Że jest w stanie półsnu. Ale wiedziała, że mówi prawdę. Czyli jednak Anioł. Wampiry bowiem nie posiadały zapachu, który mógłby wyczuć człowiek lub zwierz.
— Cieszę się. A powiesz mi jeszcze, z której hierarchii jesteś? – spróbowała.
Ha ha. Ta informacja jest obecnie niedostępna.
Po ciele Jordan przeszedł dreszcz. Odpowiedź pojawiła się prosto w jej umyśle. I mimo, że "głos" zdawał się imitować głos Nir, był mocno… podejrzany. Wampirzyca od razu wyczuła obecność Istot z innego wymiaru. A kiedy spojrzała na skuloną dziewczynę, zobaczyła słabe światło wydobywające się z jej pleców i formujące się jakby na kształt skrzydła. A wokół głowy pełgała słabo złotawa aureola.
Kiedy Jordan szła powoli do sypialni, kilkukrotnie miała wrażenie, że widzi jasne postaci obserwujące ją z różnych stron. Ale kiedy tylko skupiała na nich wzrok, znikały, jakby nigdy ich tam nie było.
— Zmęczenie robi ze mną dziwne rzeczy – mruknęła do siebie i delikatnie położyła śpiącą na swoim łóżku. Krytycznie spojrzała na jej spodnie i po chwili zastanowienia zdecydowała się ją ich pozbawić. Buty i skarpetki młoda sama ściągnęła już dawno temu.
Widok czarnych bokserek z namalowanym złotym porożem nawet ją rozbawił. A zwłaszcza napisany między porożem tekst.
„Nigdy nie ufaj okładce. Zawsze lepiej zajrzeć do środka.”
Darowała sobie jednak zaglądanie. A przynajmniej na razie. Sama całkiem się rozebrała i poszła pod prysznic. Szybko umyła się, wytarła i założyła czarną, satynową koszulkę. Ubranie było długie na tyle, że w pełni zakrywało jej pośladki i krocze, więc nie pofatygowała się o bieliznę. Ułożyła się obok dziewczyny i natychmiast usnęła.
C.D.N
*faux pas – gafa;
*outdoor – na zewnątrz;
*channeling – fenomen parapsychologiczny, polegający na odbiorze informacji z paranormalnych źródeł;
*patchwork – https://pl.wikipedia.org/wiki/Patchwork
*No hard feelings, bro – Bez urazy, brachu;
*apetizer –przystawka;
*weltschmerz – „ból istnienia”. Opisuje ono taki stan, w którym człowiek, poddany nieprzeciętnej umiejętności dramatyzowania, patrzy na świat w sposób melancholijny. Jego życie wydaje się nie mieć sensu, a zadania, które wykonuje, bardziej przypominają bezsensowną rutynę niż rozsądne działania. Smutek gra tu pierwsze skrzypce. (źródło: polszczyzna.pl)
*touché – określenie wyrażające aprobatę, docenienie argumentu rozmówcy;
Jak Ci się podobało?