Na drugim końcu świata
27 listopada 2016
26 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
- Na pewno tego chcesz?
W tych pięknych, czarnych niemal oczach widzę strach. Plami on całkowicie ich wizerunek, jest puzzlem, który nie pasuje do reszty układanki, wepchnięty na siłę.
Zawsze chciałam widzieć je z bliska. Po ciemnobrązowych oczach nie ma śladu, całkowicie zawładnęła nimi czerń. Muszę przygryźć wargę, żeby nie uśmiechnąć się na myśl, że to moja sprawka. Przypomina kota, którego źrenice przysłaniają kompletnie tęczówkę, kiedy jest podekscytowany.
Jest tylko jedna możliwa odpowiedź na to pytanie. W wyszeptane słowa wkładam całe moje skupienie jakie pozostało mi w tej chwili, aby dać mu niepodważalną pewność mojego wyboru.
- Z całą pewnością.
Dosięgam jego warg i wpijam się w nie. W głowie mi szumi i właściwie nie słyszę własnych myśli, jeśli w ogóle myślę. Po co myśleć? Chcę zatracić się w tej chwili, przeciągać ją do wieczności, zarejestrować i odtwarzać w koło i w koło. Jestem ogniem pod szklaną kopułą, bezzwłocznie potrzebującym świeżego powietrza.
Jego ręce obejmują mnie w talii, jego usta niespiesznie pieszczą moje wargi, jego język gubi się w mojej zachłanności. Drżę, a on dotyka mnie tak delikatnie, tak ostrożnie, jakbym była z porcelany. Nie mam pojęcia, jak udaje mu się powstrzymywać i zastanawiam się, czy możliwa jest śmierć z zachwytu.
Puszczam jego usta, gdy płuca nie nadążają pobierać wystarczającej ilości tlenu. Dyszę zupełnie jakbym przebyła dwa maratony, co jest całkiem prawdopodobne biorąc pod uwagę, jak bardzo trzęsą mi się nogi. Przed upadkiem na pewno powstrzymuje mnie fakt, że z poziomu podłogi jest do niego za daleko.
Nagle jestem w jego ramionach. Podrywa mnie od ziemi zupełnie jakbym ważyła tyle, co francuski piesek noszony do torebki. Układa mnie pośrodku łóżka, ani na moment nie odrywając ode mnie oczu. Przesuwa dłońmi po moim ciele, obserwując, niemal bawiąc się, jak to na mnie wpływa.
Cierpię katuszę z dystansu, jaki dzieli naszą dwójkę. Wszystko stoi w ogniu, tonę w falach uczuć, w niebotycznej cudowności jego ciała.
Jego usta znienacka atakują moją szyję, smakują mój obojczyk i czuję, jak jego oddech jest szybszy niż mój.
Opiera łokcie po obu stronach mojej głowy. Czuję, jak napięte są mięśnie jego nóg, by móc tak pochylać się nade mną. Nie odważa się o mnie oprzeć. Patrzy mi w oczy, głęboko i przenikliwie, jakby szukał w nich odpowiedzi na najbardziej frapujące pytania. Czerwienię się z rozkoszy i niedowierzania.
Na jego twarzy odciśnięte są linie uczuć, tak dogłębne, że zastanawiam się, kim muszę dla niego być.
Chcę mu powiedzieć, potrzebuję wyznać mu coś, cokolwiek, dać upust wszystkim tym uczuciom, które się we mnie kłębią. Chcę, żeby to wiedział.
Nie mam pojęcia, jak ubrać to w przyziemne słowa.
- Chcę, żebyś pragnął mnie, tak jak ja pragnę ciebie.
Nie poznaję swojego głosu, łamiącego się, całkiem zachrypniętego.
To nie ma znaczenia. Każda chwila za daleko niego jest przepełniona katuszą, to potężny ból, przemożna potrzeba bliskości, której nie da się zaspokoić. Zawsze będzie za daleko.
Ale on nic z tym nie robi. Jego usta zmieniły się w wąską siną kreskę i niepokojąco zacisnął zęby.
Boję się, że wszystko popsułam. Że naszły go wątpliwości. Jestem pełna obaw, że zaraz się ode mnie odsunie, przeprosi i wyjdzie, nie chcąc już nigdy do mnie wracać.
Odchylam jego lewą rękę i przekręcam się, zmieniając role. Chcę powiedzieć mu, co ze mną robi. Zatrzymać tutaj choć na chwilę dłużej.
Zgarniam roztargane włosy za uszy. Przed moimi oczami rozpościera się tak zniewalający widok, że na tę jedną chwilę zapominam, jak się oddycha.
Pochylam się nad nim, uciążliwie garbiąc, ale to nie jest ważne. Ujmuję jego twarz w dłonie, starając się być nierealnie subtelna. Jego oczy błądzą po mojej twarzy, a ja boję się, co mam na niej wypisane. Składam pocałunek w kąciku jego ust.
Uśmiecha się. Najpierw to czuję, dopiero potem widzę. Schodzi ze mnie całe napięcie w momencie, kiedy go odwzajemniam.
Zamyka oczy, zupełnie jakby oddawał się w błogostan.
Oddaje się mi.
Całuję miejsce pomiędzy brwiami, rozluźniam jego skronie, przelotnie muskam wargi. Chciałabym nasycić się każdą sekundą. W pewnym momencie bierze głęboki oddech i chwyta mnie za ramiona. Przyciąga mnie do siebie, więc mimowolnie przesuwam się dalej wzdłuż jego ciała. Ale jakby mu to nie przeszkadzało.
Jestem dopasowana do kształtu jego sylwetki, mój podbródek sam nalazł oparcie na jego ramieniu. Przyciska policzek do mojej głowy. Miarowy oddech wzburza moje włosy, przez co łaskoczą kark, ale tak jest dobrze. Blisko i kochająco. Jestem też przekonana, że chłonie zapach moich włosów. Mimowolnie przechodzą mnie ciarki.
Leżymy tak dłuższą chwilę. Zastanawiam się, czy nie jest mu ciężko, ale odpuszczam sobie nadopiekuńczość. Nie teraz. Wiem jednak, co chce tym osiągnąć. Uspokoił mnie. Przestałam się trząść ani nie zasysałam powietrza jak nieszczelny odkurzacz.
- Już. Ochłonęłam.
Miałam zamiar powiedzieć to normalnym głosem, jednak wydobywa się ze mnie szept. Czyli kłamię, jeszcze przydałoby mi się pięć minut.
Śmieje się cicho. Tembr jego głosu znacząco przypomina mi mruczenie kociaka. Nie mogę się nie uśmiechnąć.
Zsuwa mnie z siebie i daje chwilę, bym ułożyła się przy jego boku, po czym oplata rękoma, przygarniając do siebie.
- Jeszcze trzy minutki, dobrze?
- Ale ani minuty dłużej.
Nawiązanie do wstawania rano za czasów szkoły jest tu totalnie nietrafione, ale mające swój urok.
Kładę głowę tuż nad bijącym sercem, praktycznie wtapiając twarz w zagłębienie jego szyi. Teraz to ja napawam się jego zapachem. Męskie perfumy, miętowy szampon do włosów i woń kremu do golenia zostały przyćmione przez zapach jego ciała, który skrapla się nieznacznie w jego zagłębieniach.
W pewnym momencie dochodzę do wniosku, że już wystarczy. Że nie potrzebuję i nie wytrzymam dłużej.
Chwytam zębami skórę jego szyi i puszczam błyskawicznie, po czym delikatnie całuję to miejsce, jakbym naklejała plaster na ranę.
- Nudziłaś się? – uśmiecha się półgębkiem.
Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
Siadam na nim okrakiem. Ręce już zdążyły zacząć się trząść, a przede mną cały rząd guzików. Średnio mi to wychodzi, ale on jest cierpliwy. Przygląda się mi przez cały czas, nic nie mówi. Koszula coraz bardziej się rozsuwa, uchylając rąbka tajemnicy. Gryzę wargę, bo ból ma trzymać mnie w ryzach. Jakimś cudem materiał nadal jest wetknięty w spodnie. Śmiało wsuwam swoją drobną dłoń za pas, nie omieszkując się zawadzić o tajemniczą wypukłość. Widzę, że go to bawi, ale ja mam z tego satysfakcję. Takie małe gesty sprawiają, że robię się otwarta. Odważniejsza.
Rozsuwam na boki brzegi jego koszuli. Moje ręce natychmiast lądują na jego brzuchu, chłoną gładkość jego skóry, czują napięte mięśnie w miejscu, którego dotykają. Boję się, że za długo to trwa, że jego cierpliwość jest na skraju, ale jestem straszną egoistką. Chcę napawać się tym na zapas.
Schylam się i podążam wargami za linią jego podbródka, jego szyi, obojczyka, poznaję rzeźbione wzgórza i doliny jego ramion, upojność jego torsu. Liżę łączenie żeber, wytrwało sunę w dół, kończąc całusem w miejscu tuż ponad linią spodni.
Moje dłonie już zacisnęły się na szlufce paska, kiedy jego palce wsuwają się pomiędzy włosy i boleśnie podciągają mnie do góry. Nie spodziewam się tego, on też nie, bo na jego twarzy widzę poczucie winy. Uśmiecham się jak najcieplej potrafię. „Przecież to nic, nie przejmuj się”.
- Spieszy ci się gdzieś?
Mnie? Ależ owszem, chciałabym odpowiedzieć. Ale nie chcę zbić go z tropu.
Podnosi się do pozycji siedzącej. Nasze twarze dzieli może pięć cali. Jego oczy powróciły do swojej naturalnej barwy, przypominają teraz ciepłą czekoladę. Uśmiecha się, równie ciepło, i całuje mnie w czoło. Przypomina to gest starszego brata do siostrzyczki, kiedy nie umie podnieść na nią głosu.
Przesuwa mnie na bok i wstaje. Zdejmuje niepotrzebną koszulę, rozpina pasek, rzuca w kąt spodnie. Zupełnie niespiesznie, a ja się temu przypatruję. Zupełnie jak ta mała dziewczynka, która po raz pierwszy widzi występ magika i jest oczarowana.
Odnajduję jego oczy i orientuję się, że patrzył, jak mu się przyglądałam. Podchodzi do mnie, dotyka podbródka, unosi głowę i błądzi spojrzeniem po mojej twarzy. Peszę się tym bezpośrednim, dziwnym kontaktem. Zamykam oczy, a wtedy puszcza i siada obok mnie.
- Nie jestem ideałem.
Nie spodziewałam się, że powie coś takiego. Myślałam, że skoro go już przekonałam, nie zacznie wiercić mi dziury w brzuchu od nowa.
- Nie ma ideałów. – odpowiadam spokojnie.
- Ale są lepsi.
- Nie dla mnie.
- Właśnie, że tak...
- A ty – przerywam mu. Z pewnością rozpocząłby wywód. – Nie masz przypadkiem innych na tym świecie?
Pamięta naszą rozmowę. Kiedyś się o to wykłócaliśmy.
Wzdycha ciężko, zapewne zmęczony moją upartością. Ale nic z tego. Nie dam mu zwątpić, w siebie czy mnie.
Pochylam się w jego stronę i wplatam palce we włosy. Są miękkie, zupełnie nie stawiające oporu. Nie jak on.
- Nie wymyśliłam sobie tego. – szepczę mu do ucha. – Pragnęłam cię od tak dawna, nie masz pojęcia, jak bardzo dłużył mi się czas. Pragnę cię tu i teraz. Chcę się w tobie zatracić i chcę, byś nie myślał o niczym innym będąc ze mną.
Przeraża mnie chwila zupełnej ciszy, w której żadne z nas się nie porusza. Nawet powietrze zdaje się być cięższe, bo stanęło w miejscu.
- To nie dzieje się naprawdę.
Oboje się uśmiechamy. Podnosi się z łóżka i zaczepia dwa palce za moje spodnie, które ściąga jednym ruchem. Chichoczę przy tym jak mała dziewczynka, którą łaskoczą. Nie mogę się powstrzymać. A on wkłada ręce pod moją koszulkę, trze moją skórę, drapie zakończenie żeber. Ani razu nie dotyka bielizny.
W przypływie odwagi sięgam więc do tyłu i odpinam zaczepy, po czym ściągam stanik, razem z koszulką. Chyba nie spodziewał się tego tak szybko, ale nie mam na co czekać.
Wpatruje się we mnie, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. Palą mnie miejsca, po których przebiega wzrokiem. Czuję na udzie dotyk jego lewej dłoni. Prawa zaciśnięta jest na moim boku, jestem pewna, że następnego dnia ujrzę w tym miejscu siniak, ale teraz nie znam takiego słowa jak ból. Po moim ciele rozchodzi się ciepło jak płynna lawa, liże mnie milion płomieni. Coraz trudniej jest mi oddychać, wytrzymać, a przecież to nawet nie początek.
Jego ręce błądzą po moim ciele, a ja cudem nie trzęsę się od długo powstrzymywanej namiętności. Kręci mi się w głowie, brakuje mi powietrza, siły, by zaczerpnąć oddechu. Jestem w totalnym oszołomieniu, nie potrafię przypomnieć sobie lepszej chwili niż ta.
Kładzie się na boku koło mnie i obdarowuje pocałunkiem w usta. Całuje mnie tak finezyjnie, niemal starał się mnie degustować, tak jakbym była najdroższym szampanem jakie przyszło mu było skosztować. Wpijam się w jego wargi z taką zachłannością, że czuję się przy nim brutalem.
Odnajduję po omacku jego wolną rękę i kładę ją na swojej piersi. Zakłopotany, chce się cofnąć, jednak przygryzam jego wargę nie dając mu szans na ucieczkę. Nie puszczam jego dłoni dopóki nie czuję, że się rozluźnił.
Powoli, niepewnie masuje nieznane miejsce, szczypie brodawki, a ja nie mogę opamiętać się w tej jednej prostej czynności. Kiedy odsuwa się ode mnie i nasze języki się rozplątują, czuję się, jakbym straciła oparcie. Opuszczam głowę, totalnie wyczerpana z sił i z pustą głową.
Kolejne minuty to dla mnie całkowite zatracenie, brak pamięci. Potrafię jedynie odczuwać, co wydaje się być dla mnie za dużo.
Kiedy czuję, że coś zimnego dotyka rozgrzanego do ostatka miejsca, dębieję. To jak kubeł zimnej wody. Mechanicznie zaciskam uda i podnoszę się na łokciach. Widzę klęczącego w moich nogach, z niepewnie wyciągniętą dłonią mężczyznę, dla którego mogłabym obalić świat. Nachodzą mnie potworne wyrzuty sumienia.
Wstaję i chwytam go za przedramiona, zmuszając do wejścia na łóżko. Narobiłam strasznego bałaganu – chcę go w końcu czy nie? Dostrzegam to w jego oczach, to pytanie, to dręczące go od początku wątpliwości. A mnie przychodzi do głowy tylko jedno.
- Przepraszam.
Spogląda na mnie, mam wrażenie, niczym zbity pies.
- Dobrze.
- Nie rozumiesz.
- Rozumiem.
- Źle interpretujesz.
Stawiam na swoim. Tylko skomplikowałam sprawę... Było tak pięknie. Cudownie...
Kładę dłoń na jego piersi, nie chcę używać siły, nawet najsłabszej. Chcę widzieć, że mi ufa. Posłusznie opiera się na pościeli, nie spuszczając ze mnie oka.
Ściągam powoli jego bokserki, jedyne, co na sobie jeszcze ma, i odrzucam je gdzieś w głąb pokoju. Nie tracę kontaktu wzrokowego, chcę jakoś zaznaczyć, że mi na nim zależy, że jestem pewna nie swojej decyzji, ale jego samego. Mam zamiar wyglądać jak pies łaknący uwagi swojego pana. Bo tak właśnie jest.
Łaszę się do niego, muskam nagim ciałem jego nogi, krocze i brzuch, zaglądam głęboko w oczy. Jego usta miękną w uśmiechu i z mojego serca spada cały ciężar świata. Obejmuje mnie w pasie, czuję każdy punkt jego ciała przyciśnięty do mojego. Jest murem pożądania. Nie chcę nigdy utracić ciepła jego ramion. Jego dotyku. Jego warg. Jego oczu, w których widzę tyle ognia, jakim mnie rozpala.
Nie mam pojęcia, jak może być tak opanowany. Nie mieści mi się to w głowie. Bardzo dobrze czuję, co najchętniej by ze mną teraz zrobił, a jednak nie daje się temu porwać. Odrywam się od niego i dotykam tego, co tak ciągle, potwornie czułam, kiedy się o niego opierałam. Jest nieco niezadowolony, że chcę przejść do rzeczy, nie dając jemu takiej szansy, ale cóż. Nie zawsze jest sprawiedliwie.
Biorę w rękę jego członka, jego skóra jest diabelsko napięta. Czuję każdą żyłę, każdą jego wypustkę i nie mogę się temu nadziwić. Mam na niego aż taki wpływ? Sunę ręką w dół i w górę, powoli, wiem, że to go denerwuje. Odrywam wzrok od jego oczu i wreszcie spoglądam w dół, na to, co trzymam w dłoni i dotykam wargami samego czubka. Przez chwilę się nim bawię, ocieram go o policzki, oblizuję jak najsłodszego lizaka pod słońcem.
Widzę, że napina mięśnie brzucha i wtedy biorę go do ust. Bez pośpiechu, ponieważ nie wiem, ile jestem w stanie znieść. Nie dochodzę nawet do połowy, kiedy jestem krok od krztuszenia. Wycofuję się i ponawiam próbę. Trochę siadło mi na ambicję, jeśli mam być szczera.
Czuję, że zgarnia mi włosy. Utrzymuje je jedną ręką, nadając tym samym tępo moich działań. Raz pozwala mi bawić się samym czubkiem i wodzić po nim językiem, innym razem chce zanurzyć się głęboko. Nie protestuję, choć harata mi gardło. Chcę się dobrze spisać. W pewnym momencie wstaje, odciąga mnie do tyłu i puszcza włosy, by samemu dokończyć sprawę. W nadziei otwieram usta, choć większość spermy ląduje na mojej twarzy i we włosach. Wydaje przy tym takie jęki, że chce się poprosić o bis.
- Połkniesz? – zwraca się do mnie, chwytając za podbródek.
Kiwam głową. Czuję na języku gorzki smak, który powoli zalewa moje gardło.
- Zuch dziewczynka.
Czy to w pełni normalne, że jestem z siebie dumna?
Przygląda mi się tak długo, że zaczynam się czerwienić. W ostateczności, jakby musiał to wcześniej przemyśleć, przyciąga mnie do siebie i całuje, mocno, głęboko, bez umiaru. Po raz pierwszy naprawdę. Wydaję stłumiony jęk. Jego zapach przyćmiewa moje zmysły, on sam przyciąga mnie jakąś swoją potężną siłą gdzieś z jego wnętrza.
Uśmiecha się lekko. Wydaje mi się, jakby dopiero teraz uszło z niego całe napięcie, że się rozluźnia. Całuje mnie w policzek, w usta, koniuszek brody. Jest moim narkotykiem i czuję się nim odurzona. Jego palce gładzą moje ramię, wędrują w dół, zatrzymują się na moich biodrach. Popycha mnie na łóżko. Jego usta drżą, widzę to w łagodnym świetle pochmurnego dnia rzucającego ostre cienie. Prócz tego jednego drobiazgu nijak nie daje po sobie poznać przejęcia tą sytuacją. Jest stuprocentowo, całkowicie opanowany. Pan dorosły. Pan odpowiedzialny.
Gładzi moje udo. Moja skóra jest nadwrażliwa, po całym moim ciele przebiega dreszcz. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje w jego obecności. Torturuje mnie ze swoim łagodnym uśmiechem i ciepłymi oczami, a ja zaczynam wić się pod jego dotykiem. Odkrywa przede mną miejsca i doznania, których nigdy wcześniej nie zaznałam, tak cudowne i odmienne, jak tylko mogłam sobie wyobrazić.
Nagle przestaje, odsuwa rękę, ale nie zdążam otworzyć oczu, kiedy rozsuwa mi nogi i czuję tam jego język. Wydaję zduszony okrzyk, tyle z zaskoczenia ile z nieznanego. Wczepiam się palcami w pościel, bo jest to jedyna alternatywa, aby nie pozostawić na jego barkach czerwonych, bolesnych śladów. Pod jego wpływem moje oczy same się zamykają, nogi zaczynają drżeć, oddech staje się niestosownie płytki. Staram się kontrolować, ale to na nic. Z biegiem czasu robi się coraz bardziej pewny siebie, a ja jestem uosobieniem obłędu. Jestem rozpalona, wiem, że za chwilę pęknę w szwach, chcę zemdleć, chcę krzyczeć, a na sam koniec, zamiast tego, wyszeptuję jego imię pomiędzy mimowolnymi jękami.
Leży obok mnie, już nie klęczy pomiędzy nogami. Czuję się totalnie wypompowana z siły, z chęci do życia, z uczuć. Ledwo uchylam powieki, jednak uśmiech na tej pięknej twarzy przywracami wszystko. Wpatruje się we mnie z taką troską i uczuciem, że to aż boli. Mam ochotę rozpłakać się z tego szczęścia, które mnie spotkało, ale niepotrzebnym byłoby wychodzić na beksę.
- Prawie jak śpiąca królewna.
Ładnie mnie podsumował.
- Całkiem jak książę z bajki.
- Wiedziałem, że mój rumak ci się spodoba.
W tej sytuacji nie stać mnie na nic innego poza uśmiechem. Ale całkowicie szczerym.
- Jestem wykończona. Nie mam pojęcia, jak naładować baterie w tak szybkim tempie.
- Nie musisz. – zaczyna wodzić palcem po moim gładkim brzuchu.
Panikuję. Obracam się na bok, niemal stykamy się nosami.
- Myślałam, że... jesteś pewien. Że mnie chcesz.
Wyciąga rękę i gładzi mnie po włosach.
- Ależ jestem. Mam na ciebie straszny apetyt, aniołku. Ale nie musimy się spieszyć.
- Nie spieszę się.
- Jasne. – nachyla się i całuje mnie w czoło. – Źle się wyraziłem. Nie będziemy się spieszyć. Nie ma mowy.
Udaję obrażoną, na co przygarnia mnie do siebie i tuli. Mocno. Czuję bicie jego serca, zaledwie nieco szybsze niż norma. Jestem rozczarowana, miałam nadzieję na taki przebieg wydarzeń, ale staram się go zrozumieć. Niebywale się o mnie troszczy. W końcu sam się przekona, jak bardzo tego chcę, i że to odpowiedni czas.
Chowam się w jego objęciach jak w żelaznej klatce. Czuję na lędźwiach jego wzwód, ale on wybrał. Tymczasem ja rozkoszuję się tą chwilą. Dziwię się mocy, wspaniałości tak prostego ruchu. Jest ucieleśnieniem siły. Moją prywatną ostoją. Moją miłością.
Leżymy tak, wtuleni, dłuższą chwilę czy dwie. Jest błogo, najzwyczajniej w świecie przyjemnie. Od tak dawna nie byłam przytulana. Nie okazywano mi uczuć. Nikt się mną nie przejmował, przecież miałam dobrą minę do złej gry, a to wystarcza, bo nie kole w oczy.
Dlatego tak prosta czynność jest dla mnie uosobieniem uczuć. A on jest ich pełen.
- Śpisz tam? – szepczę. Fakt faktem, zachowuje się bardzo cicho.
- Nie-e. – odpowiada.
Wymierzam mu lekkiego kuksańca w bok, ale zwija się, jakbym co najmniej trenowała boks. Kiedy nie reaguję, wraca do mnie i obejmuje. Opiera głowę o moje ramię.
- Jak tam?
Pytanie wydaje mi się totalnie od czapy.
- A co mam odpowiedzieć?
- No nie wiem, na przykład, że jest ci bosko?
- Jest mi bosko. – odpowiadam szybko.
Nie może powstrzymać śmiechu.
- To fajnie.
Dociskam policzek do jego policzka. Jest idealnie. Przy definicji ideału powinni podawać jako przykład ten wieczór.
Nie mam pojęcia, która jest godzina, wiem tyle, że mamy za mało czasu. Zawsze jest go zbyt mało.
Biorę go za rękę i zwlekam się z łóżka.
- Co jest?
- Nie ociągaj się tak, tylko chodź ze mną.
Przewraca oczami, ale daje się poprowadzić. Wycieczka nie trwa długo, wchodzimy w pierwsze drzwi za rogiem. Włączam światło i wszystko jest dla niego jasne.
Pochyla się i szepcze do ucha z łobuzerskim uśmiechem.
- Podoba mi się.
Czuje się jak u siebie. Odkręca kurek, już po chwili w pomieszczeniu powietrze staje się cięższe, a wszystkie lustra spowite mgłą. Dołączam do niego. Woda parzy moją skórę, jej temperatura jest zdecydowanie za gorąca, ale to przywraca mnie do żywych.
Opiera mnie o ścianę. Przez moment się sobie przyglądamy, obserwuję tańczące krople wody na jego twarzy, samobójcze elementy kapiące z jego czarnych włosów. Jego oczy są teraz tak piękne. Pełne życia. Wpatrzone we mnie.
Wyciągam rękę i chwytam w prawą dłoń jego penis. Jest sztywny, przyjemnie śliski od spadającej na niego wody, czuję doskonale każde wybrzuszenie. Zwyczajowo zaczynam sunąć palcami w dół i w górę, naprzemiennie. Zamykam oczy i opieram głowę o śliskie kafelki, a on zmyślnie to wykorzystuje. Dotyka otwartą dłonią rozpalonego dodatkowo od wody miejsca. Pewnie patrzy, jak zareaguję, specjalnie pozostaję niewzruszona.
Wtedy on wsadza we mnie palce. Dwa. Na raz. Podnoszę się na palcach zaskoczenia i poczucia strachu, że to za dużo. Śmieje się cicho.
- Nie śmiej się ze mnie. – udaję oburzoną.
- Ależ nigdy.
Podchodzi bliżej i opiera się na mnie. Jego nos dotyka mojego nosa, jesteśmy bardzo blisko, ale ja boję się otworzyć oczy. Dopiero spostrzegam się, że zaciskam dłoń w tym samym miejscu jego trzonu od dobrej chwili, ale nie potrafię inaczej. Ostatecznie puszczam, karcąc się w myślach, ale nie umiem się skupić. Jego palce nie są głęboko zanurzone, wiem, że bardzo na to uważa. Wtargnięcie do tej strefy jednak jest dla mnie czymś nowym.
Wiję się pod jego dotykiem, trudno jest mi ustać na nogach, ale on mnie przytrzymuje, przywiera do ściany, otacza ręką w talii, jest moją osłoną przewodnikiem i władcą i może zrobić co zechce.
Momentalnie spinam się, gdy jeden jego ruch wewnątrz mnie skutkuje tak niepoprawnie mocną falą przyjemności, że to aż bolesne. Unoszę powieki, w sam czas żeby zobaczyć jego uśmiech, i już wiem, że mnie ma. Powtarza ruch, a moje kolana łamią się w pół, cała moja dotychczasowa siła ucieka wraz z powietrzem, gdy z moich ust wydostaje się jęk.
Napiera na mnie swoim ciałem, jest jeszcze bliżej, choć wydawało mi się to niemożliwe. Opieramy się czołami, nasze oddechy mieszają się, żadne z nas nie patrzy sobie w oczy. Przeżywam swój wewnętrzny kataklizm.
Czuję na swoim biodrze jego pożądanie i zastanawiam się, czy będę w stanie się mu odwdzięczyć. Jestem z tych, które wolą dawać niż brać, zaczynam jednak wątpić, czy będę w stanie mu dorównać, czy zostanę jego dłużniczką.
Moje serce bije tak szybko, że nie mam pojęcia, jak to możliwe, że nadal pracuje. Pulsuje całe moje ciało. Oboje wiemy, że nie potrwa to długo, czuję jak przyspiesza, a ja jestem tylko w stanie tłumić jęki rozkoszy, przepełniającej mnie do szpiku kości. Kiedy tego wszystkiego jest w końcu za dużo, euforia musi znaleźć ujście i pęka moja wewnętrzna tama - jestem przekonana, że osuwam się w jego ramionach.
Jest to całkiem prawdopodobne z uwagi na to, że do sypialni wracam niesiona przez niego.
Układa mnie na łóżku i znika gdzieś za drzwiami. Powinnam się bać, iść za nim, mieć go na oku, ale nie zamierzam. Dla mnie nie jest obcy i nie wierzę, by coś sknocił. Wraca po kilku minutach, kiedy mój oddech całkowicie się już unormował. Może więc minęło trochę więcej czasu? Mniejsza z tym, w końcu jest. Różnica od razu rzuca się mi w oczy. Jest znacznie bardziej suchy niż ja, ale przede wszystkim, jego męskość nie stoi dumnie na baczność.
Do bani. Naprawdę musiał zrobić to sam?
- A z ciebie to jakaś Zosia Samosia się zrobiła?
Zwleka z odpowiedzią dopóki nie usadawia się obok mnie na łóżku. Odchyla ramię, a ja bez zwlekania przyjmuję zaproszenie.
- Tak jakoś.
- A, no jasne. – prycham. – Po prostu powiedz, że jestem w tym beznadziejna, nie owijaj w bawełnę.
Ściska mnie przez chwilę trochę za mocno, a ja udaję, że bez reszty się duszę.
- Teatrzyk. – podsumowuje.
- Może.
Spoglądam na mały zegar nad futryną drzwi. Prawie siódma.
- Do chrzanu.
Przez moment nie ma pojęcia o czym mówię, ale sunie za moim wzrokiem i głęboko nabiera powietrza. Otacza mnie szczelniej i upuszcza całus na czubku mojej głowy.
- Trochę fakt. Ale jak inaczej...
- Wiem. – przerywam mu. – Wiem na co się pisałam. Tylko... Apetyt rośnie w miarę jedzenia. I to strasznie.
- Wiem coś o tym.
Śmieje się, a ja chcę mu wierzyć.
- Mamy za mało czasu.
- Przepraszam.
- Nie tobie mam za złe. – śmieję się. Zawsze bierze wszystko do siebie.
- A komu?
Zastanawiam się przez chwilę. Wymyśl coś zabawnego, dalej.
- Nie mam pojęcia.
Jestem wyssana z wewnętrznych sił, żeby to zrobić. Teraz jestem w stanie zaspokajać tylko głębokie potrzeby. Jak na przykład bycie blisko niego.
Teraz to on się śmieje. Przykłada policzek do moich włosów, a mi jest tak strasznie strasznie strasznie dobrze, czuję się zaopiekowana, bezpieczna. To poczucie, że ktoś się o mnie troszczy. Myśl, że nie trwa to wiecznie, przepełnia mnie strachem i bólem.
- Kotku, trzeba się ogarnąć.
- Nie chcę tego słyszeć.
Odpowiadam szybko, jeszcze bardziej się do niego tuląc.
- Ja chyba oszaleję. – śmieje się. – Jak możesz tak bardzo mnie lubić?
Nie dostanie odpowiedzi. Dobrze o tym wie. Po ośmiu pierwszych, na jakie odpowiedziałam przestałam się już trudzić.
Chwyta moje ręce, którymi go oplotłam i zręcznie schodzi z łóżka. Znika za drzwiami.
Mam chęć zatopić twarz w poduszce i wykrzyczeć jak bardzo życie jest niesprawiedliwe. Ale zamiast tego zbieram się z posłania. Wyciągam rzeczy z szafy, myśląc, które będą najlepsze. Nie ubiorę sukienki, jest za zimno. A chcę ubrać coś, w czym wyglądam super, nie wyzywająco, ale w sam raz.
Klasyka nigdy nie jest zła. Z tym postanowieniem wchodzę do łazienki, kompletnie ignorując to, że on się po niej krząta. Nie ma nawet pojęcia, co robi. Nie chcę tylko się przejmować, bo przyjdzie na to czas, a teraz trzeba zrobić co innego. Zanim wychodzi, napotykam w lustrze jego spojrzenie. Ma całkiem rozczochrane włosy, aż chce się zatopić w nich palce.
Zakładam rzeczy w swoim pokoju. On już jest w ubraniu, czeka pod ścianą obserwując mnie.
- Spieszysz się?
Potrząsa głową, jakbym swoimi słowami fizycznie go dotknęła i obudziła z rozmyślań. Ciekawi mnie, o czym myśli. Czy też jest mu z tym źle? Czy chce poprosić o kolejne trzy minuty, dwie godziny, dobę, całą wieczność?
Podchodzę do niego, wysuwa dłonie z kieszeni spodni i otwiera ramiona, ale ja pochylam się i zgarniam buty leżące koło jego stóp. Widzę, że przewraca oczami, chce mnie złapać klepnąć w tyłek lub cokolwiek mu przyszło do głowy, ale uciekam jak sarenka i zakładam czarne, skórzane buty na stopy. Dopiero teraz podchodzę do niego, pozostawiam całusa na szorstkim od zarostu policzku i wychodzę. On podąża za mną.
Zgarniam z wieszaka ramoneskę, również czarną, bo to mój kolor. Czerń zakryje wszystko. Nawet smutki. Zabieram klucze i wychodzimy z domu, z posesji, wszystko jak dotąd w milczeniu.
Otacza mnie ramieniem. Gdybym nie miała na sobie obcasów, pasowałabym pod niego idealnie. Mogłabym oprzeć głowę na jego ramieniu, jednak te siedem centymetrów robi różnicę. Ale to mi wystarcza. Próbuję nie skupiać się na tym, co czeka mnie potem, co jest nieuniknionym elementem tej układanki. Jak ostatni kawałek puzzla, bez którego reszta nie może się obejść.
Pod kurtkę wciska się wiatr, przenikając mnie do szpiku kości. Staram się nie trząść ani nie szczękać zębami – wyglądałoby to jak totalnie nieudana scenka z filmu romantycznego, w którym chłopak albo oddaje ci swoją kurtkę, albo sam cię ogrzewa.
Mijamy bloki, osiedla, ulice, mamy tyle do przejścia.... Ale musimy napotkać na drodze kogoś znajomego.
- Super. – mruczę pod nosem, na tyle głośno, by idący obok mnie bodygurad mógł usłyszeć. – Bądź dobrym aktorem.
Odpycham jego rękę i powoli, stopniowo od niego odsuwam.
- Cześć skarbeńku! – wita mnie starsza już pani, wychylając się zza płotu.
- Dzień dobry.
Uśmiecham się potulnie. Trzeba to zrobić szybko.
- A ten kochanieńki to kto to?
Tak się mu przygląda, że zaczynam się bać, czy A – nie zapamięta go zbyt szczegółowo i B, czy nie zrobią jej się tak wyłupiaste oczy jak złotym rybkom.
- Twój chłopaczek?
Śmieje się, a jego głos jest tak melodyjny a zarazem szorstki po prostu idealny i mam ochotę się w nim zatracić.
Jest tak seksowny, że mam ochotę spotkać którąś ze szkolnych dziewczyn. Wystawić go i pokazać jego wspaniałość, jak obraz w galerii sztuki, a ja byłabym jego autorką, przeogromnie dumną ze swojego dzieła.
- Niech się pani nie martwi, jeszcze mi to nie w głowie! – żartuję. Chyba.
Odchodzimy, a on wymierza mi kuksańca w bok.
- Hej!
- Co to było? – śmieje się.
Wygląda tak uroczo.
- Co? Nic. No chyba, że zmieniłeś zdanie i chciałbyś poznać mojego ojca?
- Jak się będziesz potem tłumaczyć? Kim jestem, listonoszem?
Jakby nie słyszał mojego pytania. Nie jest takie do końca retoryczne.
- Tak, listonoszem który zabłądził.
Wytykam mu język, niczym mała pannica. Chociaż tak właśnie się czuję, beztrosko, jak za dawnych lat.
- Chyba faktycznie zbłądził. Inaczej nie uwierzę, co się działo!
Przygarnia mnie do siebie i całuje w środek czoła. Kocham, gdy to robi. Czuję się niewielka, bezpieczna, zatroszczona i kochana.
Rozmawiamy, przekomarzając się na przemian przez całą resztę drogi. Zaledwie kilka minut przed czasem.
Siadamy na ławce, a ja automatycznie oplatam się wokół niego. Wyciąga rękę i obejmuje mnie. Pochylam się, opieram głowę na jego obojczyku. Jest mi cudownie wygodnie, czuję jego dotyk, jego zapach, słyszę miarowe bicie serca i mówię sobie, że tego nie przeżyję. Co ja tu robię, cierpliwie z nim czekając, dając mu odejść? Chcę go przy sobie zatrzymać, na zawsze i wieków amen.
Ale nie potrafię być tak snobistyczna.
- Wrócisz?
Widzę, jak zmieniają się jego rysy twarzy. W pierwszej chwili myślę, że popełniłam błąd, pytając, bo marszczy brwi i zaciska usta. Jednak kiedy bierze głęboki oddech, jego oblicze się zmienia. Uśmiecha się lekko i odwraca do mnie głowę.
- Czy wrócę? Jak mógłbym nie, skoro już raz tego posmakowałem?
To bardzo dobrze brzmi.
Udaje mi się dosięgnąć jego ust. Nigdy nie mam ich dosyć, nigdy nie mam dosyć jego, całego. Zapominam się, zatracam w jego smaku, chcę szalenie tańczyć z jego językiem, ale on mnie po raz pierwszy upomina. Zaciska zęby na mojej dolnej wardze, nie dając szans żadnemu manewrowi. Puszcza dopiero po chwili, by miękko muskać moje usta, niespiesznie łącząc się z moim językiem, a ja się temu poddaję. On tak chce, niech tak będzie, a będzie dobrze.
Nie wiem jak on, ale ja nie usłyszałam nawet zapowiedzi pociągu.
Odklejam się od niego, gdy słyszę skowyt hamulców. Nie chcę. Tak strasznie strasznie strasznie nie chcę, żeby mnie opuszczał, wcale nie potrzebuję tej rozłąki. Wiedziałam, że rozstanie będzie trudne, ale myślałam, że będzie mi łatwiej.
Najwyraźniej uciekłam wzrokiem od tego miejsca, bo dotyka mój podbródek i delikatnie zmusza, bym na niego patrzyła.
Jego oczy się śmieją. Dokładnie tak wyglądają. Mają ten oklepany, ale piękny błysk w oku, a mnie rozpiera duma, że to wszystko przeze mnie.
- Mówiłem, że będziesz smutna.
- Nie mówiłam, że nie. – próbuję się bronić.
Wstaję, on też szybko się reflektuje. Podchodzimy do drzwi, a wtedy chwytam go za rękę i odwracam w moją stronę. Nie chcę, żeby zapamiętał mnie przygnębioną.
Podnoszę się na palcach i całuję go szybko w kącik ust.
- Strasznie się cieszę, że przyjechałeś.
Konduktor nas pogania, lecz on znajduje chwilę, żeby przyciągnąć mnie do siebie i pocałować ostatni raz, głęboko, dziko, jak na zapas, jakby chciał zapamiętać kształt moich warg i bał, że mu się to nie uda.
Wchodzi.
Zamyka drzwi.
I tyle go widziałam.
Wracam do domu, wspominając szczegóły naszego spotkania. Jestem otumaniona, pogrążona w swoim świecie. Dopiero, gdy przekraczam próg mieszkania dociera do mnie, że nie było ono zamknięte.
- Gdzie byłaś?
To pytanie utwierdza mnie w przypuszczeniu, że wrócili rodzice.
- Na spacerze.- po dłuższym zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że mogę stworzyć swoje alibi. Tak na wszelki wypadek. – Zaczepił mnie nawet jakiś mężczyzna, podobno znajomy go wystawił i poprosił, żebym pokazała mu, gdzie jest stacja.
- Nie bałaś się?
Oho, słyszę to zaniepokojenie w głosie matki.
- Nie, spoko. Wytłumaczyłam mu drogę.
Mruknięciem dała mi do zrozumienia, że słyszy. Okej, czyli codzienna rozmowa odbyta.
Wbiegam na górę i zatrzaskuję głośno drzwi pokoju. Padam na łóżko, ciężka od wzbierających we mnie łez.
„Jak tam?” wysyłam.
Po chwili otrzymuję krótkie „Ok.”. I to ulubione pytanie „Jak u ciebie?”.
Uśmiecham się i czuję na języku słony smak. Jasne, słabeuszu, płacz. „Jakoś wytrzymam. Pisz, jak będziesz w domu”.
Wymieniam telefon na poduszkę i nie pozostawiam na niej suchej nitki.
Jak Ci się podobało?