Murena. Okultystki ze slamsów
24 stycznia 2016
54 min
Kamienica przy ulicy Filaretów mieści się w średniowiecznym obrysie dawnego grodu. Gdyby cofnąć się odpowiednio głęboko w mroki dziejów, kamienica znajdowałaby się po wewnętrznej stronie murów obronnych, z których dzisiaj nie pozostał żaden ślad, a szkoda, miasto wyglądałoby zdecydowanie lepiej.
Budowla składa się z trzech pięter, jest wykonana w duchu secesji, ale nie tej w stylu Gaudiego bazującej na symetrii z wykorzystywanym nagminnie motywem roślinnym. Ta kamienica to przykład secesji asymetrycznej z ceglanym licem pozwalającym utrzymać jej fasadę w czystości.
Sławek otwiera duże ciężkie drzwi i wchodzi do środka. Śnieg jeszcze nie spadł, ale jest cholernie zimno. W przestronnej klatce schodowej panuje lekki półmrok. W środkowych polach arkad na ścianach zauważa polichromie. Wnętrze kojarzy mu się z urzędem albo kościołem, onieśmiela go jeszcze bardziej. Podłoga jest wyłożona sześciokątnymi płytkami kamionkowymi o fakturowanej powierzchni. Chwilę rozgląda się dookoła i rusza przed siebie.
Na parterze zauważa biuro radców prawnych Nowak, Czerniak i wspólnicy, biuro podróży Magellan i agencję ubezpieczeniową Nowy Horyzont. Nazwa kojarzy mu się bardziej z ruchem parareligijnym niż ubezpieczeniami. Wchodzi na pierwsze piętro, wyjmuje kartkę, na której zapisał wcześniej adres. Staje pod drzwiami z tabliczką Studio Krawieckie Karolina Tkacz. Jest na miejscu. Puka ostrożnie jakby w obawie, że ktoś usłyszy. Po głębokim wdechu poprawia swój absurdalny błąd.
Drzwi otwiera kobieta z włosami czarnymi jak bezgwiezdna noc. Chwilę mierzy go wzrokiem. Ma ciemny makijaż, nieco drapieżną urodę i przewyższa go o głowę.
– Sławek?
Chłopak przytakuje, odstawia ciężką walizkę, zginając kilkakrotnie palce. Chce w ten sposób przywrócić w nich krążenie. Nie jest witany szczególnie wylewnie, ale gdzieś głęboko w sercu, spodziewał się tego.
– Nie wyglądasz na szesnastolatka, sądziłam, że będziesz... zresztą nieważne.
Kobieta robi miejsce, przepuszcza go i zamyka drzwi, rozglądając się po korytarzu. Prowadzi gościa do salonu. Po drodze mijają kilka pomieszczeń. Wszystkie są zamknięte. Sławek stawia walizkę tuż za progiem pokoju i zajmuje miejsce przy wysokim stole o politurze na wysoki połysk. Pośrodku leży biała haftowana serweta i kryształowa popielnica. Pokój urządzony jest staromodnie.
– Jestem Karolina, twoja ciotka, ale to oczywiście wiesz... – kobieta zawiesza głos na kilka sekund – przykro mi z powodu twoich rodziców. Gdybym wiedziała wcześniej, nie spędziłbyś dwóch lat w domu dziecka.
– Nie szkodzi – jego głos brzmi niepewnie.
– Ostatni kontakt z twoją matką a moją siostrą miałam... to było kilka lat po okrągłym stole. Stare dzieje. Widzę, że wyrosłeś na przystojnego mężczyznę – komplement wypowiada bez uśmiechu.
– Dziękuję.
– To mieszkanie ma dwieście pięćdziesiąt metrów. Raczej nie będziemy na siebie wpadali. Jedną trzecią pomieszczeń zajmuje zakład krawiecki. Chyba zauważyłeś tabliczkę na drzwiach?
Sławek przytakuje. Może i spędził dwa lata w domu dziecka, ale nie jest idiotą.
– Pracują dla mnie trzy krawcowe. Poznasz je prędzej czy później. Jest również gosposia, dziewczyna ze slumsów. Miejscowa żulerka. Nie życzę sobie, żebyś miał z nią do czynienia, rozumiemy się? – kobieta ma stanowczy, nieznoszący sprzeciwu głos, mówi jak ktoś, kto przez większość życia wydaje polecenia innym.
– Rozumiem – kłamie.
– Chodź, pokażę ci mieszkanie i twój pokój – spogląda na siostrzeńca – to jest teraz twój dom – kobieta ma twarz jak sfinks, chłopak za żadne skarby świata nie mógłby odgadnąć jej myśli.
Na ścianach w przedpokoju wiszą zdjęcia. Jedne są nowsze inne stare i czarno białe. Przedstawiają różnych ludzi, jak się domyśla, jego przodków. Wchodzą do pomieszczenia, w którym panuje półmrok. Mimo to nastolatek dostrzega mnóstwo książek, kominek, kilka mebli i wiolonczelę.
– To miejsce nazywam biblioteką. Wiąże się z nim jedna zasada. Nie używamy w nim światła elektrycznego. Wyłącznie lampy naftowe i świece. Chcę, żebyś to zapamiętał. Żadnego prądu, rozumiesz?
– Tak – kłamie po raz drugi.
Nie pozwala mu się zbytnio rozejrzeć i szybko idą dalej. Odwiedzają jeszcze jadalnię, kuchnię, łazienkę i wreszcie ciotka prowadzi go do pokoju.
– Jesteśmy na miejscu. To twój pokój. Rozgość się, a ja w tym czasie przygotuję ci gorącą kąpiel. Pewnie zmarzłeś? – patrzy na jego zaróżowioną od mrozu twarz.
– Dziękuję... – jest już sam w pokoju.
Chłopak wciąż czuje tremę. Oczywiście nie ma innego wyjścia jak zamieszkać z ciotką, której nie widział wcześniej na oczy, chyba że woli wrócić do domu dziecka. Nie woli. Jakoś to będzie. Karolinę ocenia na czterdzieści kilka lat. Robi na nim wrażenie. Jest charyzmatyczna, wysoka i wcale nie szczupła. To znaczy, nie jest gruba. Choć nie jest szczupła. Jest duża. To określenie pasuje mu najbardziej. Po prostu duża. Jest jedną z tych nielicznych kobiet, które pomimo dużych gabarytów wciąż zachowują właściwe proporcje. Jest większa niż inne kobiety, które dotychczas widział, jednak pozostaje zgrabna. Tyle że większa. Kojarzy mu się z Lucy Lawless, którą pamięta z filmu Xena wojownicza księżniczka.
Z rozmyślań wyrywa go wołanie dochodzące z korytarza. Wychodzi i kieruje się do łazienki. Jeszcze raz się przygląda swojej dobrodziejce. Wygląda na taką, której lepiej schodzić z drogi. Otrzymuje instrukcje, co gdzie leży i po chwili zostaje sam. Wchodzi do wanny jeszcze zanim się napełnia. Szum płynącej wody z kranu, pozwala mu się odprężyć. Przyjemna gorąca woda otula go jak ciepły kożuch. Jakby był w ramionach matki.
Myśli chłopaka wracają do gospodyni. Dziwi go, że ciotka ubiera się na czarno i maluje w ciemnych odcieniach. Wygląda trochę jak ponura wdowa. Ciemne kolory w połączeniu z kruczoczarnymi włosami sprawiają wrażenie, jakby Karolina emanowała mrokiem. Jest tak wyrazista, że nie sposób przejść koło niej obojętnie. Mimo wszystko nie może oprzeć się myśli, że jej uroda, choć zdradza pewną dzikość czy drapieżność, podoba się mu. Do głowy przychodzą mu różne przezwiska i po chwili czuje, że odnalazł to właściwe, przydomek pasujący do kobiety jak ulał.
Murena.
*
Śniadanie jedzą w jadalni. Siwo białe światło dnia sączy się przez okna, rzucają blade plamy na podłodze. Stół ma jakieś trzy metry. Na jednym jego końcu siedzi Murena, na drugim Sławek. Jedzą w milczeniu. Młoda dziewczyna, prawdopodobnie rówieśniczka chłopaka zabiera puste talerze i znika.
– Prosiłabym cię, żebyś się nie plątał po zakładzie, w godzinach pracy. Zresztą po godzinach również.
– Dlaczego?
– Kiedy cię o coś proszę – kobieta wbija w niego wzrok – to masz po prostu się do tego stosować, a nie zadawać głupie pytania. Rozumiesz?
– Rozumiem – kłamstwo przychodzi mu coraz łatwiej.
Sławek stopniowo, dzień po dniu oswaja się z mieszkaniem i ciotką. W bibliotece znajduje mnóstwo książek. Pozwala sobie zabrać jedną z nich do swojego pokoju. Nie lubi czytać przy słabym świetle.
W łazience jego uwagę przykuwa kosz z brudną bielizna. Zawsze leżą na nim fatałaszki ciotki. Czasem sukienka, bluzka, nierzadko halka. Jednak tego wieczoru zauważa pończochy. Ich widok robi na nim duże wrażenie. Pończochy przywołują wspomnienia, znajomość sprzed lat. Aneta była chudą blondynką z warkoczami. Pewnego popołudnia ukryli się w krzakach, których było pełno w zaniedbanym ogrodzie jej rodziców. To właśnie tam Aneta zapytała, czy nie pokazałby jej siusiaka. Zgodził się pod warunkiem, że ona pokaże mu psioszkę. Aneta wahała się i w końcu wpadła na pomysł. Kazała mu się odwrócić. Sama zdjęła rajstopy i majtki, po czym założyła tylko rajstopy. Kiedy pozwoliła mu się odwrócić, mógł jej dotknąć, tam gdzie chciał. Do dziś pamięta tamto uczucie.
Chłopak przełyka ślinę i wychodzi z łazienki. Rzuca się na łóżko, zamyka oczy i robi co może, żeby powstrzymać erekcję. Nie udaje się mu. Choćby skupiał się z całej siły na książce, na widoku z okna czy czymkolwiek innym, przed oczami ma pończochy, a jego myśli zaczynają krążyć wokół Karoliny, jak sępy nad padliną. Intymna część garderoby ciotki nie pozwala mu zasnąć. Kiedy za oknem jest już ciemno, a w mieszkaniu panuje cisza, wychodzi z łóżka i z mocno bijącym sercem idzie do łazienki.
Światło jest słabe i mdłe, ale one wciąż tam są. Leżą rzucone niedbale, częściowo zwisając z kosza. Nawet słabe światło wylewające się z grubego szklanego klosza, odbija się w nich niczym promień słońca od wypolerowanego metalu. Kuszą go fakturą, kształtem i cielistym kolorem. Podchodzi bliżej i dotyka ich. Przez palec przelatuje delikatny ładunek elektryczny. Zasycha mu w gardle. To trochę jakby dotknął Mureny, choć ona o tym nie wie. To szalona, ale podniecająca myśl.
Waha się chwilę, aż wreszcie bierze pończochy do ręki. Mają szew i są wykonane z nierozciągliwego nylonu. W dotyku to czyste złoto. Delikatna gładka faktura wywołuje w chłopaku dreszcz rozkoszy. Są śliskie, lśniące, a kiedy przesuwa po nich opuszkami palców, erekcja powraca błyskawicznie. Mnie pończochy w dłoniach. Wsłuchuje się w ich delikatny szelest, tak szumią drzewa w Edenie. W ten sposób kochanka szepcze sprośne słowa do ucha wybranka.
Sławek przełyka ślinę. Walczy z sobą, ale wie, że pragnienie jest silniejsze. Podnosi pończochy do nosa. Wącha je. Krew uderza mu do głowy. Materiał nie ma konkretnego zapachu, choć wyobraźnia podpowiada mu subtelny, intymny zapach. Zapach kobiety. Świadomość, że Murena nosiła je na swoich nogach, na udach, tak blisko swojej kobiecości powoduje, że jego penis pulsuje. W tej chwili jest jak pies dyszący i śliniący się na widok kości.
Pociera materiałem po twarzy, odurza się zapachem, dotyka ustami. Ta śliskość i delikatność doprowadza go do ostateczności. Zakończenie pończoch nie jest wykonane z koronki. Po prostu kończą się poprzez podwójne podwinięcie. Klasyka i elegancja. Nie do końca świadomie, sięga ręką do rozporka. Zanim uda mu się o czymkolwiek pomyśleć, trzyma penis w dłoni. W domu dziecka koledzy śmiali się z niego. Z rozmiaru jego penisa, który wygląda monstrualnie u szesnastolatka. Wsuwa dłoń w pończochę, używając jej jak rękawiczkę i łapie się za przyrodzenie. Co za słodycz. Napawa się pieszczotą. Gładzi prącie, dotyka żołądź, głaszcze się również po jądrach.
Odurzony, pławi się we własnej rozkoszy. Wyjmuje dłoń i pociera penis delikatnym zmysłowym materiałem. Po prostu trzyma ją w dłoni nad penisem i pozwala jej ocierać się o prącie. Wreszcie naciąga jedną z nich na członek i patrzy na przyozdobioną w ten sposób żołądź. Wodzi po niej palcem. Nie ma pojęcia, jak długo bawi się w ten sposób. Wreszcie zsuwa pończochę, mnie obydwie w jedną dużą kulkę, owija ją wokół członka i zaczyna się masturbować.
Nie może wprost uwierzyć, kiedy w drzwiach staje Murena. Czarne włosy ma rozpuszczone, ciemne oczy lśnią, a usta ściągają się niebezpiecznie w kreskę, a ma naprawdę mięsiste, namiętne usta. Chociaż przez krótką chwilę, trwającą mniej niż ułamek sekundy jej źrenice powiększają się, zdradzając uznanie dla jego przyrodzenia. Przez upiorne trzydzieści sekund patrzą na siebie. Sławek wciąż ma erekcję. Pomimo strachu i uczucia upokorzenia, fakt, że ciotka patrzy na niego, podnieca go.
– Ty mały perwersyjny gnojku. Za pięć minut widzę cię w bibliotece.
Biblioteka skąpana jest dyskretnym, nastrojowym światłem, którego źródło stanowi ogień w kominku i świeczki umieszczone w dwóch świecznikach przywodzących na myśl żydowską Menorę, siedmioramienny kandelabr, symbol Izraela. Murena siedzi w fotelu. Dopiero teraz chłopak zauważa, że kobieta ma długą podomkę z czarnego nieco prześwitującego materiału. Dostrzega jej ogromne, masywne piersi i pantofle na obcasie. Kiedy zakłada nogę na nogę, zauważa również beżowe pończochy.
– Podejdź bliżej – instruuje podopiecznego władczym głosem.
Kiedy chłopak staje kilka kroków od niej, mniej więcej pośrodku pomieszczenia, kobieta każe mu się zatrzymać i rozebrać. Sławek waha się, ale jej spojrzenie przywołuje go do porządku. Kiedy stoi przed nią nagi z penisem wiszącym ku podłodze, czuje się poniżony, ale strój ciotki, działa na jego wyobraźnię. Kobieta wstaje, podchodzi do wiolonczeli i bierze długi smyczek. Podchodzi do chłopaka.
– Odwróć się, ty sprośny sukinsynu.
Sławek odwraca się i oczekuje na pierwsze uderzenie. Wie czego się spodziewać. Pierwszy kontakt smyczka z jego skórą powoduje, że jaśnieje mu przed oczami, a pośladki pieką nieludzko.
– Tylko jęknij i zamknę cię na strychu. Będziesz tam siedział ze szczurami.
Kobieta uderza go kilka razy. Robi to z rozmysłem, nie spiesząc się. Razy są bolesne. Sławek musi zagryzać wargi, żeby nie krzyczeć. Pojawiają się pojedyncze łzy. Nie dużo, nie jest mazgajem. Wreszcie słyszy jej oddalające się kroki i wzdycha z ulgą.
– Podejdź tutaj – przywołuje siostrzeńca.
Murena siedzi w fotelu. Smyczek wciąż znajduje się w jej ręku. Chłopak podchodzi i zgodnie z instrukcją, a dokładnie zgodnie ze wskazaniem smyczka, kładzie się u jej stóp w taki sposób, że jego przyrodzenie znajduje się na wysokości czerwonych pantofli ciotki.
– Natura cię hojnie wyposażyła – smyczek dotyka penisa i lekko w niego uderza – ale czy to upoważnia cię, żebyś sobie robił dobrze moimi pończochami?
– Nie – bąka pod nosem, twarz piecze go ze wstydu nie mniej niż tyłek.
– Powiem ci coś, o pończochach, które splugawiłeś swoim groteskowym kutasem – kobieta przewraca członek chłopaka na drugą stronę, wykorzystując do tego celu smyczek, jakby przewracała stek na grillu – nylony pojawiły się na początku lat czterdziestych. Nici używane do ich produkcji są jak żyłka wędkarska, ale o znacznie mniejszej gramaturze. Były szyte na miarę, nie to, co dzisiejsze samonośki. Para, którą owinąłeś sobie, ty mały gnojku – w przypływie złości szturcha penis smyczkiem, w odpowiedzi mięśnie prącia nieznacznie się naprężają – są wykonane na oryginalnej maszynie z lat pięćdziesiątych. Nie mają żadnych gównianych domieszek, są perfekcyjnie transparentne i dopasowane do kształtu nogi, choć jak czułeś, nie są elastyczne. To dzieło sztuki. Wiesz, ile kosztują takie pończochy?
– Nie wiem – nastolatek jest zaskoczony, ale sama myśl, że ta kobieta upokarza go, jest podniecająca.
– Sto pięćdziesiąt złotych – zsuwa pantofel ze stopy i podsuwa ją chłopakowi pod nos – zobacz, jak wykończone są pięty – przyciska stopę do jego nosa – no dalej, całuj ty perwersyjny, wynaturzony dewiancie.
Chłopak dotyka ustami podeszwy stopy Mureny. Nylon jest w tym miejscu opięty i odnosi wrażenie, że ogień z kominka odbija się w nich. Całuje ją. Najpierw niepewnie, ostrożnie w obawie przed kolejnym uderzeniem. Później bardziej zdecydowanie. Kobieta przesuwa nogę, aż nastolatek dociera do jej palców.
– Ssij – gospodyni rzuca zdecydowanym tonem.
Sławek ostrożnie wysuwa język i dotyka najmniejszego palca, po czym bierze go w usta. Liże i ssie, przechodząc kolejno, aż do ostatniego. Następnie Karolina trąca go stopą, niemal rozcinając mu wargę. Jej wzrok kieruje się na przyrodzenie siostrzeńca. Penis jest w pełnym wzwodzie.
– Bezczelny małolat – mimo to, wciąż patrzy.
Używając drugiej nogi, zaczyna ugniatać mu prącie pantoflem, a w zasadzie obcasem. Szturcha penis w jedną i drugą stronę, depcze jądra. Murena nie jest szczególnie delikatna, ale chłopak płonie niczym wulkan przed erupcją. Jej dotyk sprawia mu rozkosz. Podporządkował się jej całkowicie.
Nagle drugi pantofel lądują na podłodze. Za pomocą stóp, Murena zaczyna bawić się członkiem. Smyczek upada z cichym łoskotem na parkiet. Niewiele brakuje, żeby penis Sławka miał tę samą długość, co stopy kobiety. Najwidoczniej jej się to podoba. Masuje go i próbuje ściągnąć napletek z żołędzi. Po dłuższej chwili udaje jej się ta sztuka.
Karolina całkowicie skupia się na masturbowaniu krnąbrnego chłopaka. Porusza nogami raz wolno, raz szybko. W pokoju panuje całkowita cisza. Sławek zaczyna mruczeć, choć boi się reakcji swojej pani.
– Zamknij się, psie – karci go błyskawicznie.
Sławek musi zagryzać wargi, zmuszać się, żeby z jego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk, ale to nie jest łatwe. Chłopak czuje, że wszystkie jego mięśnie kolejno napinają się wyczekująco. Z mózgu rozlewa się cudowny dreszcz, który spływa po kręgosłupie i kumuluje się w jądrach, a stamtąd już tylko jedna droga.
– Nie waż się spuścić na moje stopy – ostrzega ciotka.
Jednak przecząc własnym słowom, masuje go jeszcze szybciej, a kiedy widzi, że nastolatek za chwilę wystrzeli, podsuwa obydwie nogi do pulsującej główki i po chwili patrzy, jak biała struga nasienia, spryskuje jej stopy. Przez chwilę rozciera śródstopiem spermę na czerwonej żołędzi.
– Zejdź mi z oczu.
Sławek wybiega z pokoju roztrzęsiony. W głowie ma prawdziwą burzę myśli, ciało wciąż nie uspokoiło się po orgazmie. Jego dotychczasowy świat został wywrócony do góry nogami. Natychmiast biegnie do łazienki, gdzie szybko doprowadza się do porządku.
Zamyka się w pokoju.
Tej nocy, długo nie może zasnąć. W dodatku słyszy, że Murena zaczyn grać na wiolonczeli. Gra naprawdę pięknie.
*
Przez dwa kolejne dni widuje ciotkę wyłącznie podczas posiłków. Praktycznie ze sobą nie rozmawiają, aż do kolacji, drugiego dnia.
– Chciałam cię przeprosić, zareagowałam zbyt impulsywnie... napij się wina – wskazuje przygotowany dla niego kieliszek.
– Nic, nie szkodzi ciociu – unika wzroku krewnej.
– Powinnam wziąć pod uwagę, że jesteś w takim wieku... – zamyśla się – wiem, że nie powinnam cię kusić swoją bielizną. Ostatecznie mamy tylko siebie na tym świecie.
– Tak ciociu.
– Będę dbała, żebyś nie natknął się na moją bieliznę, a jeśli się tak stanie – jej głos staje się na powrót chłodny – masz mi je natychmiast przynieść. Zrozumiałeś?
– Natychmiast przynieść cioci bieliznę – chłopak powtarza niczym echo.
– Grzeczny chłopiec.
Wieczorem Sławek wymyka się z mieszkania. Murena siedzi w bibliotece, czyta i pije absynt. Zdążył się do tego przyzwyczaić. Murena miewa dni, kiedy pije ze swoimi krawcowymi, a po ich wyjściu upija się do nieprzytomności w bibliotece. Widział już dwa razy, jak niemal zatacza się w drodze do swojej sypialni.
Na półpiętrze, nieco wyżej, spotyka dziewczynę, która przygotowuje im posiłki.
– Co ty tu robisz? Nie idziesz do domu? – pyta zaskoczony.
– Gówno cię to obchodzi?
Chłopak nie odpowiada na zaczepkę, odwraca się i rusza na dół.
– Ej, poczekaj. Panicz cholerny się obraził.
– O co ci chodzi? – chłopak zatrzymuje się i wraca pod drzwi mieszkania.
– Coś ty taki delikatny? Byłeś kiedyś na poddaszu?
– Na jakim poddaszu?
– Srakim, tutaj w twojej kamienicy.
– Nie, nie byłem.
– A chcesz zobaczyć?
Nastolatek wzrusza ramionami. Równie dobrze może zobaczyć poddasze, jak spacerować bez celu po ulicy. Dziewczyna prowadzi go na ostatnie piętro. Tam po drabince wspina się do góry. Chłopak rusza za nią. Zamykają za sobą właz i rozglądają się dookoła.
Wewnątrz jest ciemno. Dziewczyna zapala zapalniczkę. Wokół widać sękate krokwie, pajęczyny i wszechobecny kurz. Ruszają w głąb pomieszczenia i po chwili gosposia zapala lampę naftową.
– Ukradłam ją twojej pokręconej ciotce.
Jest tutaj nieduży stoliczek, tapczan kilka starych mebli i zakurzone obrazy. Pod stolikiem chłopak zauważa kilka opróżnionych butelek. Nie jest tak zimno, jakby się tego spodziewał. Jego przewodniczka siada na tapczanie i zachęca go do tego samego.
– W ogóle, to jestem Zuza.
Ściskają sobie dłoń. Zuza jest młoda. Ma jakieś piętnaście, może szesnaście lat, czarne włosy i szczupłe, zgrabne ciało typowe dla swojego wieku. Nie jest ani brzydka, ani ładna, ale Sławek wie, że za kilka lat zmieni się, upodobni się do innych żuli, jakich widział wielu w swoim życiu.
– Sławek.
– Przecież wiem.
Nastolatek nie komentuje. Wciąż rozgląda się dookoła.
– Podoba ci się moja meta?
– Bo ja wiem.
– A ja ci się podobam?
– Tak sobie – nie przemyślał tej odpowiedzi, ale jest już za późno.
– Patrzcie, jak panicz zadziera nosa. Jak ci się mieszka z ciotką?
– Chyba dobrze.
– To pokręcona suka.
– Chyba nie powinnaś tak o niej mówić. W końcu płaci ci, no nie?
– Aleś ty porządnicki. Nudziarz z ciebie, wiesz?
– Mam to gdzieś.
Dziewczyna wyciąga papierosa i zapala. Zaciąga się kilka razy, po czym podaje koledze.
– Chcesz?
– Nie palę.
– Kurwa, ale z ciebie ćwok. Wszyscy jarają, no weź.
Sławek chwilę się zastanawia i uznaje, że mimo wszystko nie chce, żeby Zuza tak o nim myślała. Odbiera papierosa, zaciąga się i natychmiast ma atak kaszlu.
– Cienias – szturcha go łokciem.
Palą w milczeniu. Większość papierosa wypala ona. Jednak chłopak jest dzielny, zaciąga się co którąś kolejkę. Milczą do czasu, kiedy papieros kończy zdeptany na podłodze.
– Chciałbyś mnie pocałować?
– Po co? – wyrywa się mu.
– Co ty? Jesteś pedałem? Wszyscy faceci chcą się ze mną całować. Nawet mój ojczym.
Chłopak wzrusza ramionami.
– To jak, chcesz?
– Pewnie.
– No – nastolatka zamyka oczy – dawaj.
Sławek przysuwa się do niej. Ich usta się dotykają. Wciska jej język między wargi. Przez chwilę jego ruchy są nieporadne, ale kiedy spotyka język dziewczyny, idzie mu lepiej. Całują się niemal minutę.
– Ej, nieźle się liżesz – chwali go gosposia.
– Dzięki.
– Wiesz, czasem tutaj sypiam.
– Co ty gadasz?
– No, jak w domu jest jazda, starzy walą wódę i robi się nieciekawie. Wtedy tu sypiam.
– To smutne.
– Całe to pierdolone miasto jest smutne, wiesz? To miast to jeden wielki syf.
– Skoro tak mówisz.
– Nikt nie ma na nic kasy. Wszyscy na siebie wrzeszczą i w ogóle... jedno wielkie szambo.
– Jak wszędzie – rzuca filozoficznie chłopak.
– Tobie to wisi. Masz kasę. Ty no właśnie, masz jakąś kasę?
– Mam pięć dych – wyrywa mu się.
– Poważnie?
– No, dostaję kieszonkowe od Mureny – za późno się zorientował, że nazwał ciotkę w ten sposób na głos.
– Kto to jest Murena?
– No wiesz, moja ciotka Karolina. Nazwałem ją tak, ale morda w kubeł, ok?
– Spoko. Co się tak ciskasz? A mnie jakbyś nazwał?
Zastanawia się dłuższą chwilę. Patrzy na jej twarz, czarne włosy i nagle przychodzi mu coś do głowy, zupełnie bez związku z jej wyglądem, tak po prostu.
– Pandora.
– Co to kurwa jest Pandora?
– Nie chodzisz do szkoły?
– Po cholerę mam chodzić do szkoły jak już umiem? – dziewczyna się uśmiecha. – To, co z tą pandorą.
– Pandora to pierwsza kobieta zesłana na ziemię przez Zeusa. Była piękna, ale fałszywa i kłamliwa. Namówiła swojego męża, żeby otworzył puszkę, którą dostała w posagu, a z niej wyszły zaraza, smutki i reszta całego gówna.
– A tak, coś mi świta. Ej sukinsynu, chyba powinnam się na ciebie obrazić – odgryza się nagle.
– Ale była piękna – chłopak stara się zatrzeć złe wrażenie.
– No tak. A powiedz, jak chcesz wydać te pięć dych?
– Jeszcze nie wiem.
– A ja wiem, jak mógłbyś je wydać.
– Jak?
– Możesz dać mi tę forsę, a ja w zamian zrobię ci loda. Co ty na to?
– Tak po prostu?
– Nie kurwa, po chińsku.
Sławek myśli tylko dwie sekundy. Sięga do kieszeni i wyciąga pięćdziesiąt złotych. Dziewczyna natychmiast wyrywa mu je z rąk i chowa głęboko w kieszeni dżinsów.
– No dawaj, wyciągaj kutasa – Zuza schodzi z wersalki i wpycha się między jego nogi.
Chłopak rozsuwa zamek niepewnym ruchem, więc dziewczyna mu przerywa i przejmuje inicjatywę. Kiedy wyjmuje przyrodzenie, penis jest jeszcze miękki, ale i tak dziewczynie podnosi się brew. Łapie go za prącie. W jej dłoni szybko osiąga erekcję. Na widok członka w pełnej krasie, Pandora – jak już nazywa ją w myślach – gwiżdże.
– Ja pieprzę, ale masz pałę.
– To co, nie zrobisz?
– Pewnie, że zrobię. Tylko się zastanawiam, czy nie powinnam ci oddać kasy.
– Poważnie? – Sławek jest zdezorientowany.
– Jasne, że nie. Żartuję – Zuza kręci głową z niedowierzaniem.
Nastolatka zaciska palce na prąciu i ściąga skórę. Całuje go w główkę. Wysuwa końcówkę języka i liże żołądź dookoła. Sławek zamyka oczy i odchyla głowę do tyłu. To zupełnie inne doznanie, niż tamto z ciotką, ale docenia walory znajomej. Oddaje się jej w pełni. Tymczasem Zuza liże go nieco nieporadnie, pieści ustami, aż w końcu decyduje się i bierze go w usta. Niewiele penisa mieści się w jej buzi.
Dłonią drażni go, ściskając jądra, a jej głowa zaczyna się poruszać coraz szybciej. Trzyma w ustach jedną trzecią członka i masturbuje go. Robi to naprawdę szybko, ale chłopak jeszcze nie kończy. Po dziesięciu minutach pieszczot dziewczyna przerywa.
– Ostry z ciebie zawodnik – dyszy – spuścisz się dzisiaj?
– Tak.
– No dobra.
Zuza zaciska usta na żołędzi i ssie z całej siły, jakby od tego zależało jej życie. Ręką zaczyna poruszać rytmicznie, coraz szybciej i szybciej. Tym razem z właściwym skutkiem. Chłopak spuszcza się i zalewa jej gardło falą ciepłej spermy. Szybko okazuje się, że nasienia jest za dużo. Dziewczyna zaczyna się krztusić, wypluwa członka i spluwa na podłogę. Odkasłuje i dopiero po chwili przypomina sobie o kochanku. Pieści wciąż sztywny członek ręką i przygląda się, jak wypływają z niego resztki spermy. Na koniec oblizuje żołądź. Robi to nieco spokojniej niż poprzednio. Sławek jest tak podniecony, że mimo wytrysku, nie traci erekcji.
– Sorka, nie spodziewałam się, że z ciebie taki aparat. Masz u mnie jeden gratis, ok?
– Ok – chłopak nie jest pewny, co dziewczyna ma na myśli, ale nie ważne, jest mu tak dobrze.
– Weź, go schowaj, strasznie jesteś nienażarty – gosposia siada na tapczanie – normalnie szok. Dziewczyny nie uwierzą.
– Chcesz komuś powiedzieć? – w jego głosie słychać lęk.
– Zluzuj majty Panicz. Nic się nie bój.
*
Sławek wraca do mieszkania. Nie ma już ochoty spacerować po zaśnieżonej ulicy. Jednak zanim dociera do swojego pokoju, dogania go ciotka. Z daleka widać, że jest pijana. Cuchnie od niej absyntem, chwieje się na nogach, ale jest wściekła.
– Co ci mówiłam o gosposi? – niemal krzyczy.
Chłopak jest zbyt zdezorientowany i zaskoczony, żeby jej odpowiedzieć.
– No co ci powiedziałam, masz się trzymać od niej z daleka, tak?! – teraz już krzyczy,
– Ale ja...
– Zamknij się – Murena łapie siostrzeńca za sweter i szarpie nim tak mocno, że ten wpada do własnego pokoju – nie będziesz się uganiał za tą brudną cipą – wrzeszczy kobieta.
Szarpie chłopakiem we wszystkie strony, aż ten traci równowagę. Wtedy ciotka nerwowymi ruchami podciąga spódnicę i ściąga majtki. Robi to szybko, nerwowo, nieporadnie. Kiedy już trzyma czarne stringi w ręce, pochyla się nad chłopakiem i wciska mu je w twarz.
– Taki jesteś ciekawy, jak smakuje cipka? To masz, wąchaj. Właśnie tak smakuje!
Sławek czuje na twarzy materiał, który w jednym miejscu jest wilgotny. W nozdrza uderza go ostry zapach jej kobiecości. Choćby nigdy nie wąchał żadnej kobiety w Tym miejscu, doskonale wie, że to jest Ten zapach. Żaden inny. Nawet jego organizm potwierdza ów fakt wzwodem. Kobieta trze majtkami po jego twarzy, jakby wycierała szmatą podłogę. Wreszcie uspokaja się, odrywa rękę od twarzy siostrzeńca i staje wyprostowana. Dyszy i sprawia wrażenie zaskoczonej, choć trudno powiedzieć czym konkretnie, być może utratą kontroli. Ostatecznie poprawia suknię i wychodzi bez słowa, zostawiając podopiecznego samego.
*
Mijają dwa dni. Przy śniadaniu, Sławek obserwuje, jak mróz rzeźbi niesamowite malowidło na oknie. Bez względu na fakt, ile lat ma Pandora, szesnaście czy siedemnaście, gotuje nieźle. Chłopak szybko opróżnia talerz. Kiedy zostaje z ciotką sam na sam, popijając sok pomarańczowy, kobieta wreszcie zabiera głos. Od dwóch dni nie rozmawiali ze sobą i rzadko ją widywał.
– Ostatnio zareagowałam nieco impulsywnie.
Nieco? Chłopak zaciska zęby, żeby nie narazić się jeszcze bardziej.
– Po prostu nie chcę, żebyś się z nią zadawał i tyle. Rozumiesz mnie?
– Nie – w głosie nastolatka pobrzmiewa upór.
– Czego nie rozumiesz?
– Dlaczego mam się z nią nie zadawać?
– Bo pochodzi z ubogiej, patologicznej rodziny, bo jest wulgarna i prawdopodobnie puszczalska, bo jest niewychowana, impertynencka i... – przerywa na chwilę – zresztą, po co ja ci to tłumaczę? Ma być tak, jak mówię.
Resztę dnia chłopak spędza w swoim pokoju. Tym razem krawcowe nie wychodzą o zwyczajowej porze. Karolina zaprosiła je do biblioteki, gdzie raczą się winem i palą papierosy. Przez chwilę słychać nawet wiolonczelę, a później entuzjastyczne oklaski.
Krawcowe bawią się już drugą godzinę, kiedy Murena zjawia się w jego pokoju. Ma błyszczący i nieco mętny wzrok.
– Chciałam cię zapoznać z moimi pracownicami. Przyjdź, proszę, za pięć minut. – Wychodzi, nie czekając na jego odpowiedź.
Chłopak staje przed drzwiami biblioteki, bierze głęboki wdech i wchodzi do środka. Delikatna spokojna muzyka Mozarta wypełnia przestrzeń nasączoną dymem papierosów. Kobiety siedzą na sofie przy stoliku , a gospodyni w swoim fotelu.
– Oto mój siostrzeniec – przedstawia go kobietom – Sławek.
– Miło nam – krawcowe uśmiechają się i zachęcają, żeby podszedł bliżej – Alina, Julka, Ela – przedstawiają się kolejno.
Wszystkie są wstawione, widzi to wyraźnie. Wszystkie łącznie z ciotką. Nastolatek zatrzymuje się tuż przed nimi. Panie są w wyśmienitych nastrojach i patrzą na niego z dużą uwagą. To nieco go peszy.
– Twoja ciocia dużo nam o tobie opowiadała – mówi Ela najstarsza z nich, rudowłosa zadbana kobieta z finezyjną fryzurą i jedwabnym szalem na odkrytych ramionach, która pomimo czterdziestu pięciu lat wciąż wygląda apetycznie.
– Podobno jesteś szczególnym chłopcem, czy to prawda? – tym razem odzywa się Julka najmłodsza z grupy, trzydziestoośmioletnia blondynka.
– Nie mam pojęcia – bąka niewyraźnie.
– A ja słyszałam – Ela poprawia włosy – że masz niesłychanie dużego ptaka. – Wszystkie wybuchają śmiechem.
Sławek się czerwieni i wbija wzrok w podłogę. Chociaż światło w pomieszczeniu jest znikome, wstyd pali mu skórę.
– Dziewczyny, dość – słowa gospodyni uciszają wszystkich z wyjątkiem Mozarta.
Murena wstaje i podchodzi do siostrzeńca. Głęboki dekolt podkreśla jej duże piersi. Na dłoniach ma czarne rękawiczki z koronki sięgające łokci. Wszystkie kobiety są ubrane nieco staroświecko trochę jak gotyckie damy. Tymczasem kobieta prowadzi swoją ofiarę w stronę ogromnej trzydrzwiowej szafy. Oboje wchodzą do środka.
Wewnątrz powietrze jest nieco zatęchłe, ale przestrzeni jest naprawdę dużo. Murena kładzie ręce na jego szczupłych ramionach i ustawia przodem do drzwi. Sama staje za nim. W drzwiach nieco poniżej pępka chłopaka znajduje się otwór, przez który sączy się widmowe światło z biblioteki.
– Posłuchaj – usta kobiety są tuż przy jego uchu, nawet czuć jej ciepły oddech, który wywołuje dreszcz na ciele chłopaka – wiem, że ostatnio byłam dla ciebie niemiła, chcę ci to wynagrodzić.
– Nie rozumiem? – głos Sławka jest słaby, musi odkaszlnąć, żeby się wysłowić.
– Widzisz tamtą dziurę? Wyjmij swojego monstrualnego chuja – kobieta kładzie nacisk na ostatnie słowo, wymawiając je z pogardą – i włóż tam.
– Ale ciociu...
– Wiesz, że nie znoszę sprzeciwu – przerywa mu – zrób to albo ja to zrobię.
Chłopak ani drgnie. Kobieta wzdycha głośno, tuż przy jego uchu. Jej dłonie zsuwają się z ramion i kierują niżej. Palce zwinnie rozsuwają zamek błyskawiczny spodni i jedna ręka wsuwa się do środka. Sławek czuje dłoń kobiety, której palce oplatają penis i wyjmują go na wierzch. Rękawiczki są w dotyku nieco bardziej szorstkie niż pończochy, ale zasycha mu w gardle.
– Nie powinnam w ogóle go dotykać – głos Karoliny staje się cichy, przechodzi do szeptu – ale jesteś krnąbrny i nie mam wyjścia.
Bawi się członkiem, który w ciągu trzech sekund sztywnieje. Palce kobiety zaciskają się na nim bardzo mocno.
– Jesteś plugawym, zwyrodniałym młodym człowiekiem, wiesz o tym? – siostrzeniec jej przytakuje – staje ci w rękach własnej ciotki – zsuwa skórę napletka, robi to naprawdę mocno, aż chłopak odczuwa nieznaczny dyskomfort – już się wyrywa do tych suk, prawda?
– Nie – jego słowa brzmią niewyraźnie.
– Nie kłam.
Sławek chce odpowiedzieć, ale nie może. Coś ścisnęło go za gardło, które wyschło na wiór. Serce bije mu jak oszalałe, a penis pulsuje jakby żył własnym życiem.
– Słusznie zrobiłam, że natarłam ci majtkami wulgarną gębę. Trzeba cię karać, ty mały grzeszny sukinsynu.
– Tak.
– Zapamiętałeś mój zapach?
– Tak... zapamiętałem.
Kobieta masturbuje go, powoli ruszając ręką.
– A teraz wkładaj go do dziury, moje suki nie mogą się już doczekać.
Murena sama wprowadza penis do otworu. Sławek przywiera do drzwi. Po drugiej stronie słychać szepty i głosy podziwu. Kobiety są tuż za drzwiami szafy. Dotykają członka. Ofiara czuje wiele dłoni, które to głaszczą go, to zaciskają się na nim i masturbują ostrożnie.
– Naprawdę jest wielki – mówi jedna.
– I taki piękny, twardy jak skała – zachwyca się druga.
Murena dyszy chłopakowi do ucha, ale po drugiej stronie czyjeś usta otulają odsłoniętą żołądź. Czuje gorący oddech, miękkie usta i wilgotny język. W porównaniu z Zuzą, kobiety po drugiej stronie drzwi mają głębokie gardła. Częstują się kolejno, każda z innym temperamentem. Jedna przed drugą chce pokazać, że połknie więcej niż poprzednia. Pieszczoty sprawiają, że Sławek stęka z rozkoszy i wtedy dłoń ubrana w rękawiczkę zaciska się na jego ustach.
– Co czujesz? – pyta Murena cofając dłoń, a kiedy chłopak nie odpowiada, ponawia pytanie – chcę wiedzieć, co czuje twój wulgarny kutas.
– Nie wiem... ja... – jęczy, ale wtedy dłoń ciotki zaciska się na jego jądrach.
– Mów mała gnido – palce masują mosznę i robią to niepokojąco mocno – gdzie on teraz jest?
– W gardle, czuję, że jest w gardle...
– Więcej.
– Czuje ciepłe usta, ssanie i język, który... język, który liże go...
Kobieta odsuwa się na chwilę od chłopaka. Nastolatek zagryza dolną wargę, żeby nie krzyczeć. Krawcowe przekazują sobie jego członek z rąk do rąk, z ust do ust. Któraś opluła główkę i wtarła ślinę dłonią, inna połknęła go i tak w nieskończoność. Nagle poczuł z tyłu Murenę. Podsuwa mu coś pod nos.
– Poznajesz?
Intensywna woń sprawia, że oczy zachodzą mu mgłą. Chociaż nic nie widzi, rozpoznaje majtki. Ciotka zakłada mu je na głowę, przesuwając w taki sposób, żeby miejsce, które jeszcze przed chwilą tuliło się do jej krocza, znajdowało się częściowo na jego nosie i ustach.
– Tak – potwierdza – poznaję.
– Co czujesz – ponagla go, warcząc do ucha.
– Czuję zapach cipki.
– Jakiej cipki, gówniarzu?
– Twojej ciociu.
– Właśnie... – oddycha głęboko – masz go pamiętać dzień i noc, a teraz spuść im się na te zachłanne pyski.
Nie musi go zachęcać. Ciałem chłopaka wstrząsają dreszcze. Po kilku sekundach czuje mrówki w żołędzi i eksploduje. Za drzwiami słychać jęki i zachwyty. Krawcowe przepychają się, żeby zlizywać i wysysać jego nasienie. Wszystkie naraz. Są jak szarańcza w ataku. Chłopak długo nie może dojść do siebie.
*
Mija kilka dni podczas których ciotka zachowuje się, jakby nic się nie wydarzyło, ale to nieprawda. Wydarzyło się i to coś dużego. W głowie nastolatka zabawa w szafie wyryła się złotymi zgłoskami. Samo wspomnienie wywołuje u niego dreszcze. Podobnie reaguje na widok zmysłowych rękawiczek. Coraz więcej części garderoby Mureny, kojarzy mu się wyjątkowo erotycznie. Podobnie jest, kiedy krawcowe mijają go w przedpokoju, puszczają do niego oko.
Zima zdaje się osiągać apogeum. Śnieg sypie od rana do wieczora. Dzień za dniem. Sławek obserwuje, jak za oknem przechodnie chowają twarze w puchatych kołnierzach kurtek. Lubi patrzeć jak śnieg spada na dachy kamienic z naprzeciwka, na chodniki i kłębiących się tam ludzi. Wszystko odbywa się w ciszy. Zima zmienia akustykę miasta. Wycisza, tłumi codzienny harmider i on dostrzega w tym jakąś magię.
Już dawno zauważył, że Murena nigdy nie opuszcza mieszkania. Zakupy przynosi najczęściej jedna z krawcowych, rzadziej Zuzanna, której ciotka nie ufa. Tym większym zaskoczeniem dla niego jest informacja przekazana mu przez gospodynię przy kolacji o tym, że nie będzie jej dwa dni. Swoim zwyczajem kobieta nie tłumaczy niczego, po prostu informuje siostrzeńca o fakcie. W tym czasie zakład ma być nieczynny, a on sam ma wszystkiego doglądać, no i oczywiście trzymać się z dala od gosposi.
Następnego dnia po śniadaniu Sławek obserwuje z okna, jak ciotka wychodzi na ulicę. Czerń jej stroju wyraźnie kontrastuje z wszechobecną bielą. Na ulicy pojawia się czarny, a jakże, samochód, do którego kobieta wsiada i po chwili znika mu z oczu.
Podczas obiadu siedzi sam przy stole i proponuje Zuzi, żeby z nim zjadła. Po chwili siedzą razem. Słuchać tylko stukanie sztućców o porcelanowe talerze. Zegar odmierza czas z charakterystycznym tykaniem. Dziewczyna kończy posiłek pierwsza.
– Gdzie pojechała twoja zdzirowata ciotka?
– Nie mam pojęcia i nie nazywaj jej tak.
– No proszę, czyżbym uraziła panicza?
– To moja ciotka – upiera się chłopak.
– I rasowa suka – dziewczyna uśmiecha się złośliwie – bądź łaskaw zauważyć.
Sławek kończy rozmowę. Nie lubi, kiedy Pandora ubliża Karolinie. Nikt nie powinien jej ubliżać i obrażać. Murena jest jedyna w swoim rodzaju. Resztę dnia chłopak snuje się po mieszkaniu. Wchodzi do biblioteki i zaciekawiony sięga po wiolonczelę. Łapie smyczek i dotyka strun. Fałszywy dźwięk rozlewa się w powietrzu niczym trujący gaz. Chłopak krzywi się, choć próbuje jeszcze kilka razy. Za nic nie potrafi zapanować nad instrumentem. Przypomina sobie, jak robi to jego ciotka, która w magiczny sposób dotykając smyczkiem strun, wydobywa z instrumentu dźwięki, które zamienia w piękne melodie.
Resztę dnia spędza w swoim pokoju. Zwyczajowo na niecałą godzinę przed kolacją w domu zjawia się Zuza. Sławek idzie do niej do kuchni. Gosposia krząta się przy garnku, z którego unoszą się aromatyczne opary.
– Chcesz zostać po kolacji? Moglibyśmy posiedzieć u mnie w pokoju – pyta nieśmiało.
– Gdyby twoja ciotka mnie tutaj znalazła, urwałaby mi głowę. Wiesz o tym?
– Ale jej tutaj nie ma, co nie?
– Może lepiej wyjdziemy na miasto, co?
– Bo ja wiem, jest zimno.
– Ale z ciebie cipa. Nie to nie – Pandora wraca do swoich obowiązków.
– Dobra, możemy pójść.
– Masz jakąś kasę?
Sławek liczy w pamięci, ile mu zostało.
– Jakieś siedemdziesiąt złotych.
– No to luzik, skoczymy po kolacji.
*
Szczelnie opatuleni wychodzą na ulicę. Nad ich głowami i dachami kamienic migoczą gwiazdy. Wzdłuż chodnika lśnią jasnym blaskiem lampy sodowe. Niektóre witryny mienią się w różnobarwnych kolorach. Na ulicy wciąż jest ruch. Nie tak duży, jak jeszcze godzinę wcześniej, ale jest.
– Dokąd idziemy?
– A co, wymiękasz?
– Niby dlaczego?
– To, co się głupio pytasz?
Kluczą uliczkami pomiędzy kolejnymi budynkami. Sławek zauważa, że latarni jest coraz mniej. Mrok zdaje się gęstnieć wokół nich. Fasady mijanych domów sprawiają wrażenie bardziej zaniedbanych. Wreszcie docierają do miejsca, w którym dziewczyna się zatrzymuje.
– Jesteśmy na miejscu.
Chłopak rozgląda się dookoła. Stoją w ciemnej i ciasnej alejce. Obydwie ściany są pozbawione okien. Widać jedynie czerń zniszczonej elewacji.
– Przecież tu nic nie ma.
– Sezamie otwórz się – dziewczyna uderza pięścią w metalowe drzwi, których Sławek wcześniej nie zauważył.
Z metalicznym odgłosem drzwi się uchylają, a na zaśnieżony chodnik pada czerwona łuna światła. W progu stoi ogromny facet. Jest łysy, gruby i sprawia wrażenie nieprzyjemnego typa. Jednak na widok Zuzanny przepuszcza ich, nie zadając żadnych pytań. Oboje kierują się do schodów. Można nimi iść wyłącznie w dół. Po chwili znajdują się w ciasnym korytarzu, które ma łukowate sklepienie. Co kilka metrów stare przemysłowe lampy z kloszami otulonymi metalową kratką lśnią czerwienią, sprawiając, że wszystko wokół wydaje się jakieś niewyraźne i nierzeczywiste. Wreszcie docierają do drzwi, za którymi znajduje się ogromna otwarta przestrzeń. Pochłania ich głośna muzyka. Zagłusza nawet głosy.
– Gdzie my jesteśmy? – krzyczy do ucha Pandory.
– W knajpie – dziewczyna prowadzi go przez tłum roztańczonych ludzi.
Docierają do miejsca, gdzie muzyka nie jest tak głośna i zajmują miejsce przy wolnym stoliku. Chłopak rozgląda się dookoła. Piwnica ma ściany z czerwonej cegły, a na gotyckim suficie jarzą się lampy w różnych kolorach, które czynią scenerię surrealistyczną.
– Zamówisz nam piwa? – Zuza macha ręką i po chwili zjawia się młody chłopak z irokezem na głowie.
– Dwa piwa poproszę – Sławek czuje się nieswojo.
Kiedy chłopak odchodzi w stronę baru, Pandora nachyla się do swojego towarzysza.
– Ty. Weź, kurwa, przestań, z tą swoją uprzejmością, dobra?
– Dlaczego?
– Bo nie jesteś u swojej ciotki na imieninach kolego.
– O co, ci chodzi?
– Kiedy wchodzisz między wrony, masz krakać jak one, kumasz?
– Chyba...
Po wypiciu dwóch piw dziewczyna wyciąga swojego gościa na parkiet. W tłumie ludzi nie ma znaczenia, czy potrafi tańczyć. Wszyscy po prostu podskakują w rytm ostrych basów i bębnów. Sławek co rusz obija się o kogoś z lewej lub prawej strony. Oddycha z ulgą, kiedy wreszcie wracają do stolika. Wtedy też zjawiają się dwie dziewczyny. Witają się z Zuzanną i się dosiadają.
– Co to za koleś? – pyta jedna z nich.
– Sławek, ale wolę go nazywać Panicz.
– Się masz Panicz – wyciąga do niego rękę – jestem Kaśka.
Ściskają sobie ręce ponad poplamionym blatem stołu.
– Gabrysia – chłopak wita się drugą z dziewczyn – co tutaj robisz?
– W sumie, to nic.
Obydwie mają przesadnie ciemny makijaż, czarne włosy i strój, który kojarzy się z miłośniczkami ostrej muzyki.
– Postawisz nam piwko? – Kaśka podryguje na krześle w rytm gitary basowej.
Kiedy zjawia się kelner i stawia cztery piwa na stole, wszyscy wznoszą toast.
– Zdrowie Panicza – śmieją się i piją prosto z butelek.
– Jak ci się podoba nasze miasto? – Gabrysia wyciera usta wierzchem dłoni.
– W porządku.
Dziewczyny wybuchają śmiechem.
– Ej, skąd ty go wytrzasnęłaś?
– To siostrzeniec krawcowej z centrum – Zuza wkłada szyjkę butelki do ust i dopija piwo do połowy.
– No, to rzeczywiście panicz jak się patrzy – Gabrysia szturcha chłopaka w ramię.
Po dwóch godzinach Sławek jest mocno wstawiony. Ma zawroty głowy, muzyka zlewa się w jeden bezładny dźwięk i kończą mu się pieniądze.
– Będę się już zbierał – sprawdza, czy ma w kieszeni klucz z mieszkania.
– Dlaczego? Źle się z nami bawisz? – Kaśka mierzwi mu włosy na głowie.
– Nie, jest super, ale powinienem wracać.
– Dobra Panicz chodź, odprowadzę cię – Zuza wstaje od stolika – trzymajcie się dziewczyny.
Oboje odchodzą zaledwie kilka kroków od stolika, kiedy Gabrysia krzyczy za koleżanką.
– Ej Zuza, pamiętaj... nie możesz go zawłaszczyć dla siebie – razem z Kasią uśmiechają się do nich.
Na zewnątrz chłodny wiatr trochę otrzeźwia Sławka. Śnieg pada z ciemnego nieba i skrzypi im pod nogami. Są już prawie przy końcu wąskiej ślepej uliczki, kiedy z naprzeciwka pojawia się czyjaś postać.
– No proszę... – odzywa się męski głos – tu cię mam mała zdziro.
– Wieź się, odpierdol, dobra? – w głosie dziewczyny pojawia się nutka strachu.
– Co to za pajac? To z nim się teraz puszczasz?
– Ej, nie mów tak do niej – protestuje nieco zamroczony nastolatek.
– Spadaj leszczu, a ty – mężczyzna zwraca się do dziewczyny – wracasz ze mną. Już ja cię nawrócę na właściwą drogę.
Mężczyzna łapie Zuzę za ramię i przez chwilę oboje szarpią się ze sobą. Sławek niewiele myśląc, rzuca się na intruza. Dostaje dwa razy pięścią w twarz, po czym ma wrażenie, jakby unosił się w powietrzu. Coś musi w tym być, ponieważ po chwili ląduje boleśnie na śniegu.
W ustach czuje słony smak krwi. W głowie łupie go niemiłosiernie. Sławek podnosi się na nogi. Słyszy jęki Zuzy, która wciąż próbuje się wyrwać z rąk napastnika. Wtedy dzieje się coś dziwnego. Mięśnie chłopaka puchną i napinają się tak mocno, że czuje ból. Pada na kolana oszołomiony niespodziewaną katorgą. Czuje, że jego ciało przechodzi zadziwiającą metamorfozę. Wypełnia go złość, gniew i poczucie niesamowitej energii. Nie może wprost ustać w jednym miejscu.
Chłopak ostrożnie staje na nogi. Mięśnie grzbietu i te wzdłuż kręgosłupa są tak napięte i wielkie, że nie może się wyprostować. Nogi zdają mu się sprężyste, gotowe do skoku. W ogóle mógłby przysiąc, że jest wyższy. Gdyby tylko nie ten ból. Jakby coś rozrywało mu kości i ścięgna. Po chwili wszystko się uspokaja.
Ma wrażenie, że tych kilka kroków dzielących go od agresywnego typa i koleżanki, pokonuje w dwóch susach. Odpycha Zuzę jednym szarpnięciem, jednak nie jest świadomy siły, jaką dysponuje. Dziewczyna wpada na ścianę zaskoczona. Mężczyźni mierzą się wzrokiem. Z ust Sławka dobywa się nieprzyjemny pomruk, a jego oczy jarzą się, jakby kryły się w nich dwa księżyce w pełni.
Sławek łapie przeciwnika za kurtkę i obracając się razem z nim, rzuca go w głąb ślepej uliczki. Pandora patrzy szeroko otwartymi oczami, jak mężczyzna szybuje w powietrzu, co najmniej cztery metry, po czym upada i siłą poślizgu płynie po śniegu kolejne dwa. Nastolatek po dwóch sekundach jest już przy nim. Łapie go za kurtkę i stawia na nogi jak szmacianą kukłę.
Wcześniejszy intruz jest oszołomiony i przerażony. Nie potrafi wydać z siebie żadnego dźwięku. Nagle dostaje głową prosto w twarz. Pada na plecy i zalewa się lepką, ciepłą krwią. Mdli go, ale zanim udaje mu się zwymiotować, otrzymuje potężne kopnięcie i toczy się po chodniku, obracając wokół własnej osi.
Sławek znowu zjawia się przy nim. Bierze zamach pięścią i nagle czuje, że ktoś łapie go za rękę. Odwraca się. To Zuza.
– Zabijesz go, zostaw – dopiero teraz dostrzega oczy Sławka, a jej twarz blednie i pojawia się na niej przerażenie – kim ty jesteś?
Chłopak nie ma pojęcia, kim jest, ale czuje potężną siłę, chce mu się wyć do księżyca, biegać i rozszarpywać ludzi. Powstrzymuje się ostatkami sił. Chce jej odpowiedzieć, ale z jego ust wydobywa się jedynie gardłowy pomruk, taki jaki pamięta z zoo, kiedy oglądał z rodzicami klatkę z lwami.
Zuza próbuje uciekać. Nie chce jej krzywdzić, ale gdzieś w podświadomości wie doskonale, że nie ma innego wyjścia. Czuje również, że jej życie jest bez znaczenia. Patrzy za nią jak gospodarz za kurą, którą chce zjeść na obiad. Dogania ją bez trudu i skręca kark jednym płynnym ruchem, po czym odwraca się do leżącego na ziemi mężczyzny. Ten próbuje odpełznąć w tył, ale nie udaje się mu. Twarz Sławka, choć nie do końca to jego własna twarz, pochyla się nad ofiarą. Ruch ręką jest niemal niezauważalny.
Nastolatek potrzebuje kilku minut, żeby ochłonąć. Jest sam w ciemnej uliczce, nie licząc dwóch ciał leżących pod ścianą. W tej chwili to tylko dwie ciemne plamy w mroku. Kieruje się w stronę wyjścia, tam gdzie widać światło ulicznych latarni. Mięśnie poddają się wreszcie, napięcie schodzi z organizmu i wreszcie może poruszać się zupełnie jak wcześniej.
Jak człowiek.
Jest oszołomiony. Chce wrócić do domu.
Kiedy rusza oświetloną uliczką w stronę centrum, nie zauważa postaci stojącej w ciemnej bramie i uważnie go obserwującej. Dopiero kiedy jest już niewidoczny, obserwator w bramie sięga po papierosa i zapala go. Słaby blask ognia zapalniczki rozjaśnia na chwilę uśmiechniętą twarz Mureny.
*
Kiedy Sławek dociera do mieszkania, nie czuje chłodu, zmęczenia czy efektów wypitych piw. Wchodzi pod prysznic i odkręca zimną wodę. Stoi tak kilkanaście minut. Cały trzęsie się z zimna. Płacze. Ma świadomość tego, co zrobił. Nawet jeśli wtedy wyglądało to inaczej, teraz czuł, że jest mordercą i dziwakiem. Nawet nie zauważył, kiedy w łazience pojawiła się Murena.
Kobieta zakręca wodę. Otula go dużym ręcznikiem i pomaga wyjść z wanny. Chłopak wciąż jest oszołomiony. Przecież zabił swoją koleżankę. Pozwoli się prowadzić ciotce. Wchodzą do biblioteki. Karolina zapala kilka świec. Niewiele, tyle, żeby słaba poświata pozwoliła jej rozpalić w kominku.
Przy stoliku na podłodze leży barania skóra. Kobieta siada na niej, chłopak kładzie się w taki sposób, że tuli twarz do jej łydek. Obejmuje je dłonią, zamyka oczy i powoli odzyskuje spokój. Murena głaszcze go delikatnie po głowie. Wreszcie kobieta również się kładzie. Trwają tak w ciszy kolejną godzinę. Sławek znajduje się w letargu. To pół sen, pół jawa. Nie od razu zauważa, że ciotka ostrożnie podciąga spódnicę. Robi to dyskretnie, nie chcąc go wytrącać z oazy spokoju, w jakiej się znajduje. W zasadzie chłopak nawet nie jest świadomy, że jego dłoń głaszcze łydkę kobiety. Śliski materiał pozwala płynnie przesuwać dłoń w górę.
Wreszcie dociera do zgięcia nogi, w tym miejscy łydka łączy się z udem. Kolano jest nieco ponad jego głową, a dłoń trzyma od drugiej strony. Tam gdzie lekko zgięta noga ciotki jest miękka i delikatna. Chłopak ciężko dyszy i dopiero w tym momencie odzyskuje świadomość. Pod ręcznikiem, którym jest okryty, ukrywa erekcję. Wstrzymuje ruch i czeka chwilę. Ponieważ nie słyszy protestu, wstrzymuje oddech i przesuwa dłoń na udo ciotki. Może zasnęła?
Noga jest masywna i kształtna. Niemal czuć jej zwierzęcą siłę. Ciało jest jędrne, Sławek od razu wyczuwa, że pod skórą kryją się mocne mięśnie. Jednak teraz udo jest opięte nylonem, a mięśnie rozluźnione. Głaszcze ją po nodze. Wodzi ręką tu i tam. Dociera do żabki, która trzyma pończochę za pomocą paska idącego z czarnego gorsetu. Chłopak bawi się chwilę znaleziskiem.
– Zdejmij ją – szepcze Murena, a jej podopieczny niemal podskoczył na dźwięk tych słów.
W pierwszej chwili sądzi, że się przesłyszał. Serce wali mu w piersi jak oszalałe. Krew huczy w uszach. Wargi ma spierzchnięte. Ręka mu znieruchomiała.
– Już dobrze, zdejmij ją chłopcze – szepcze kobieta.
Niezdarnym ruchem udaje mu się wreszcie odpiąć żabkę. Odnajduje drugą. Jednak żeby ją odpiąć, musi usiąść, co właśnie czyni. Czarne oczy Mureny lśnią w lekkiej intymnej poświacie ognia. Kobieta obserwuje go intensywnie. Chłopak odpina drugą żabkę i powoli zsuwa pończochę, odsłaniając jej gładką jasną skórę. Podniecenie rozsadza go od środka. Widok zmarszczonego nylonu na nodze powoduje, że zaczyna wrzeć. Widok nagiej nogi kobiety z pończochą zsuniętą niemal do kolana wywołuje w nim fascynację.
Zsuwa materiał centymetr po centymetrze, jakby tymi powolnymi ruchami odkrywał dzieło sztuki. Kiedy trzyma pończochę w ręce, bierze ją do twarzy i wciąga głośno powietrze. Kurczą mu się jądra z podniecenia, ale kobieta wyciąga rękę po pończochę, jednocześnie przekręcając się na plecy. Leży teraz twarzą do sufitu, a on znajduje się pomiędzy jej rozchylonymi stopami. Jedna noga wciąż odziana jest w cielisty materiał, druga jest naga.
Murena rozchyla uda. Są kobiece, kształtne, mocne i zmysłowe. Są po prostu piękne. W tym momencie ciotka Karolina jawi mu się jako kwintesencja kobiecości. Chłopak już wie, że jego gospodyni jest bez majtek. Kiedy rozchyla nogi, chybotliwe światło z kominka sprawia, że po jej pulchnym wzgórku pełzają cienie niczym demoniczne języki. Obserwuje to, jak teatr cieni. Jak dzieło sztuki. Skóra jest perfekcyjnie wydepilowana. Zewnętrzne wargi waginy formują się w sprężysty wzgórek a spomiędzy nich, z tej cudownej szczeliny wydostają się dwa malutkie, różowe płatki mniejszych warg. Jak dwa malutkie języczki. Podniecenie wyciska mu z żołędzi dwie krople nasienia.
Tymczasem kobieta mnie pończochę w dłoni i kieruje rękę między nogi. Sławek patrzy z niedowierzaniem, jak za pomocą palców – te lśniące, czerwone paznokcie – wpycha ją sobie, do środka. Trwa to może pół minuty, może więcej, Murena celebruje tę chwilę. Wreszcie cały materiał znika w rozkosznej waginie. Słychać intymne mlaśnięcie jakby dla podkreślenia, że właśnie się dokonało.
Kobieta przekręca się na bok. Zaciska uda i po chwili staje na czworakach tyłem do niego. Sławek siedzi jak urzeczony. Patrzy, jak krewna zanurza palec, w swojej szparce, po czym smaruje mokrym opuszkiem drugą dziurkę.
– Wyliż mi tyłek – szepcze, choć ton jej głosu jest bardzo stanowczy.
Jej pupa to arcydzieło. Wielkie odwrócone serce. Pełne jędrne pośladki wyglądają jak te, które widział na teledyskach, gdzie murzynki tańczą dancehall. Kładzie dłonie na pośladkach niepewny, czy za chwilę nie dostanie w twarz. Kiedy nic takiego się nie dzieje, wodzi dłońmi po tyłku. Skóra jest taka gładka, opięta i sprężysta. Masuje je, ugniata i porusza nimi ostrożnie. Jeden pośladek w górę, drugi w dół. Wreszcie przywiera językiem tuż w okolicy jej kości ogonowej.
Kieruje się w dół. Rozchyla pośladki i wciska twarz w słodki wąwóz. W ten sposób penetrując każdy milimetr ciała, dociera do anusa. Pachnie jej szczególnym ostrym zapachem. Zna już ten zapach. Zaczyna lizać to miejsce. Mocno przywiera całą powierzchnią języka do dziurki. Jakby zlizywał ze stołu pyszne resztki. Teraz napiera na nią językiem, rozpycha zwieracz i znowu przesuwa się w górę i dół.
Tak bliska obecność waginy przyprawia go o dreszcze. Chciałby zanurzyć tam usta, ale wie, że byłoby to coś jak świętokradztwo. Czuje jej intensywny ostry zapach, ale skupia się na drugiej dziurce, która choć ciasna, to nie na tyle, żeby nie udało mu się wepchnąć odrobiny języka. Sławkowi szumi w uszach, jakby stał przy ogromnym wodospadzie. Nie ma pojęcia, jak długo trwa ta chwila, ale chce, żeby trwała wiecznie. Tyle że nic nie trwa wiecznie.
Kobieta odpycha go.
Chłopak odsuwa się i pozwala jej opaść na plecy. Uda Mureny rozchylają się, jej palce dotykają sromu, który lekko odchyla.
– Wyjmij ją – rozkazuje siostrzeńcowi, wzrok ciotki wydaje się nieco rozanielony.
Posłusznie sięga dłonią. Wkłada do wilgotnej waginy kciuk i palec wskazujący. Czuje dotyk aksamitnego ciała. Jego miękkość. To wszystko sprawia, że pożądanie łapie go za gardło, wyżyma mu serce jak mokrą ścierkę. Murena jest w tym miejscu ciepła, niemal gorąca. Bije od niej żar. Prosto z jej wnętrza. Musi się opanować, żeby się na nią nie rzucić. Srom jest jak marzenie. Mokry, mięsisty i delikatny. Wewnątrz znajduje kawałek pończochy. Jest niezbyt głęboko, ale to tylko jej fragment. Reszta jest ukryta w pochwie. Jak zakopany skarb piratów.
Wyciąga swój fant.
Robi to podobnie jak wówczas, gdy ściągał pończochę z jej nogi, z namaszczeniem. Jest w pełni skupiony. Za nic nie chce stracić tego spektaklu. Mokry lśniący nylon wysuwa się centymetr po centymetrze spomiędzy nabrzmiałych warg. Płochliwe światło przemyka po ciele ciotki, sprawia, że nylon mieni się, jakby wyjmował z kobiety sznur pereł.
Tymczasem perła jest tylko jedna.
Kiedy trzyma materiał w ręku, wie, co powinien zrobić. Być może niekoniecznie, co powinien, ale na co ma ochotę. Naciąga pończochę na głowę i głębiej, na twarz. Nylon jest wilgotny i lepki od śluzu. Materiał w jednym miejscu opina mu twarz, w innym nieco odstaje. Chłopak wdycha intymny, zmysłowy aromat i wysuwa język, chcąc zlizać jak najwięcej. Tymczasem ciotka się podnosi. Siada obok niego. Pochyla burzę czarnych włosów, zbliżając do niego swoją twarz. Zaczyna lizać Sławka po policzku. Na języku zbierają się jej własne soki. Murena ma kuszący długi, czerwony język, którym liże chłopaka po brodzie, policzkach, czole, oczach, dosłownie wszędzie.
Do czasu.
Do czasu, kiedy przeciąga lekko porowatą powierzchnią języka po jego ustach. Robi to raz, przerywa, spoglądając mu w oczy, które są zniekształcone naciągniętym materiałem. Oblizuje wargi drugi raz. Znowu patrzą na siebie. Za trzecim razem, chłopak zdobywa się na odwagę. Wysuwa własny język, po którym ślizga się język kobiety. Ciotka wraca na dół i po chwili ich języki zaczynają szalony taniec. Dzieli ich jedynie subtelna, cienka finezyjna pończocha. Wilgotny od śluzu nylon. Powabna, zmysłowa zasłona.
Mija kilka minut. Penis Sławka jest rozpalony, pręży się niemiłosiernie. Kobieta odrywa usta od siostrzeńca i spogląda w dół. Odsuwa ręcznik, i chwilę wpatruje się w drąga, sterczącego spomiędzy ściśniętych ud.
– Chcę, żebyś sobie zrobił dobrze. Przy mnie.
Siostrzeniec spogląda na swoje przyrodzenie i choć rozsadza go podniecenie, wstydzi się, ociąga, co nie spotyka się z jej przychylnością.
– Masz sobie wytrzepać tego obleśnego kutasa.
Posłusznie rozchyla uda i łapie za prącie. Zaczyna powoli, a Murena patrzy, jak odsłania żołądź, która lśni. Kilka kropel pożądania już sączy się z główki. Oczy kobiety lśnią. Źrenice rozszerzają się. Obserwuje samogwałt z pożądaniem. Sławek zaciska palce mocniej. Czuje jak bardzo jest twardy. Zaczyna ruszać ręką coraz szybciej. Wzrok mu mętnieje. Ciotka zaczyna mruczeć. Jakby odmawiała pod nosem jakąś bluźnierczą modlitwę. Jej głos pieści uszy.
Kiedy Sławek czuje, że cała krew spływa z jego ciała i kumuluje się w żołędzi, jęczy głośno. Murena dostrzega to, wyciąga dłonie, które łączy w taki sposób, jakby miała je podsunąć pod kran, żeby napić się zebranej na nich wody.
– Spuść mi się na dłonie – szepcze wyraźnie podnieconym głosem.
Chłopak kładzie żołądź na jej palcach. Nie musi już się masturbować. Główka pulsuje, to tylko kwestia czasu. Żołądź jest teraz tak unerwiona, że doskonale wyczuwa delikatną skórę jej palców. Murena wpatruje się w pęczniejącą główkę, która powiększa się i zmniejsza. Bije niczym serce. Kobieta dotyka jej kciukiem. Przeciąga czerwonym paznokciem wzdłuż malutkiej szczeliny u nasady. Przyciska główkę opuszkiem i wtedy chłopak eksploduje. Kobieta obserwuje to z rozchylonymi ustami. Białe gęste nasienie płynie prawdziwą kaskadą na ręce. Zbiera się sporo nasienia. Kobieta wciąż muska żołądź kciukiem i kiedy jest już pewna, że nie wypłynie z niej choćby kropla, podnosi złączone dłonie i wciera je w pończochę na twarzy podopiecznego.
– Wynoś się do swojego pokoju – rozkazuje i odwraca głowę, walcząc z własnym pożądaniem.
*
Mijają dwa dni. Sławek zawsze czuł, że jest odmieńcem, ale w najśmielszych snach, nie sądził, że jest takim dziwadłem. To, co się stało w ciemnej alejce, wciąż go męczy. Spędza sen z powiek. Kilka razy próbuje nawet wywołać tamten stan, to napięcie mięśni, przypływ energii i poczucie siły, ale nie udaje się mu.
Wiedziony dziwnym impulsem postanawia pójść na strych. Chce posiedzieć tam, gdzie nie tak dawno spędził miło czas z Zuzą. Świadomość, że Pandory już nie ma, przytłacza go po raz setny. Poczucie winy jest ogromne. Na ostatnim piętrze wspina się po drabince i podnosi klapę. W głębi dostrzega światło.
Zwalcza chęć ucieczki. Zamyka za sobą klapę i idzie ostrożnie dalej. Kiedy jest zaledwie trzy metry od źródła światła, rozpoznaje Gabrysię, dziewczynę z knajpy, którą poznał tamtej fatalnej nocy. Dziewczyna ma na sobie skórzane obcisłe spodnie, czarne włosy upięła w koński ogon. Na dżinsowej postrzępionej kamizelce zauważa mnóstwo dziwnych naszywek, jakieś nieznane mu symbole. Zimowa kurtka leży obok.
– Co ty tutaj robisz?
– Rozglądam się – dziewczyna wstaje – szukam Zuzy, coś nie możemy ostatnio na siebie wpaść.
Chłopak czuje się obserwowany, ale jego twarz jest niewzruszona. Znajoma zbliża się do niego.
– Wiesz, że miała cię zaprosić na naszą imprezę? – Gabrysia obserwuje go czujnie, jej wzrok przebiega po jego twarzy tam i z powrotem.
– Zuza?
– No.
– Nic nie wspominała.
– Wiesz, co? – skupienie znika z jej twarzy – cholera wie gdzie szlaja się ta mała zdzira, wybierzesz się ze mną na prywatne przyjęcie?
– Nawet mnie nie znasz...
Dziewczyna staje tuż przed nim, kładzie mu dłoń na przyrodzeniu i zbliża usta do jego ust.
– Ale zamierzam cię poznać, słyszałam, że masz ciekawą osobowość – podkreślając swoje słowa, zaciska palce na jego kroczu i całuje go, tyle wystarcza, żeby chłopak osiągnął wzwód – no proszę – dziewczyna czuje w dłoni dużą wypukłość – ty naprawdę masz charyzmę – uśmiecha się – przyjdź, będziesz miał ochotę tym trochę pomachać – rusza penisem w prawo i lewo, po czym puszcza go, bierze kurtkę, wymija i odchodzi, machając mu, na pożegnanie – jutro o dziewiątej wieczorem, będę na ciebie czekała pod twoją kamienicą.
*
Wieczór przynosi kolejną falę opadów. Śnieg prószy tak gęsto, że ledwie widać kamienicę po drugiej stronie ulicy. Sławek wymyka się z domu. Zbiega schodami na dół i kilka metrów przed swoją kamienicą znajduje Gabrysię. Dziewczyna tupie nogami, ale na jego widok uśmiecha się i ruszają przed siebie.
Docierają do dzielnicy slamsów. Ta część miasta jest gorzej oświetlona, ulice są koślawe, a budynki wyglądają jak przyczajone zło. Kluczą ponurymi uliczkami, aż w końcu Gabrysia prowadzi go do jednej z bram. Przechodzą kawałek w całkowitej ciemności i docierają na klatkę schodową. Ściany, z których sypie się tynk są przyozdobione nieudolnym graffiti. Żarówki na półpiętrach są nagie i najwyżej czterdziestowatowe.
Na ostatnim piętrze dziewczyna puka do drzwi i po chwili otwiera je mężczyzna. Ma co najmniej pięćdziesiąt lat jest chudy i ma zapadnięte oczy, które świdrują chłopaka na wylot. Uśmiecha się i zaprasza ich do środka, jednak ten uśmiech wygląda jak grymas bólu.
W pokoju, do którego prowadzi ich gospodarz, znajduje się co najmniej osiem osób. Większość stanowią dziewczyny, ale Sławek zauważa dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Obecni są rozsadzeni w różnych częściach pokoju, niektórzy siedzą na poduszkach inni wprost na podłodze. W pokoju brakuje mebli. Jest również słabo oświetlony.
– Witaj, jestem Samael – mężczyzna przedstawia się i spogląda na kobietę siedzącą najbliżej – to moja żona Miriam, a ci tam – uśmiecha się, – to moja rodzina – pozostali, machają do niego przyjaźnie.
– To jest Sławek, jest trochę nieśmiały – tłumaczy go Gabrysia.
Chłopak zajmuje miejsce obok swojej towarzyszki. Po prawej stronie, na ścianie, zauważa rozwieszone duże płótno, które zwraca jego uwagę. Mimo to nie zadaje żadnych pytań. Od razu zauważa, że Samael, człowiek o dziwnej, niepokojącej twarzy jest otoczony sporą estymą ze strony reszty towarzystwa. Dziewczyny zdają się spijać z jego ust niemal każde słowo. Miriam przynosi coś do picia. Po prostu podaje półtoralitrową butelkę Gabrysi, ta bierze łyk, daje Sławkowi i w ten sposób butelka wędruje wśród zebranych. Napój smakuje trochę jak czarna herbata. Jest gorzki.
Gospodarz zaczyna opowiadać o kościele. W każdych kolejnych słowach staje się coraz bardziej napastliwy. Chłopak nawet nie zauważa, kto wyjmuje marihuanę. Skręt zaczyna krążyć podobnie jak wcześniej butelka. Dziewczyny zadają pytania o papieża, a Samael obnaża jego skłonność do pedofilii, mówi rzeczy, o których Sławek wcześniej nigdzie nie słyszał. Zioło otępia go, sprawia, że popada w letarg. Po prostu słucha i łapie się na tym, że zaczyna przytakiwać, choć z ust gospodarza pada tyrada antykościelnych teorii.
Mężczyzna mówi z dużą pasją. Im więcej razy chłopak zaciąga się skrętem, tym bardziej sensowne wydają mu się słowa gospodarza. W pewnym momencie nastolatek dowiaduje się czegoś niezwykłego.
– To Szatan jest prawdziwym Bogiem, który choć przegrał, zamierza wrócić. Kościół świadomie zakłamuje prawdę, obiecując, tym wszystkim durniom zbawienie, choć doskonale wiedzą... że jedyne zbawienie jest w Szatanie. I my kochani, musimy przygotować się na przyjście księcia ciemności.
Słowa robią duże wrażenie na chłopaku. Kręci głową z niedowierzaniem, choć gdzieś głęboko w jego umyśle tli się nieśmiała myśl, że mimo charyzmy przemawiającego, to wszystko brzmi jak stek bzdur. Zaczyna mu się kręcić w głowie. Czuje nudności. Zauważa to Miriam.
– Choć, zaprowadzę cię do łazienki – łapie gościa za ramię i wyprowadza z pokoju.
Kobieta nie odstaje wiekiem od swojego męża. Jest równie chuda i tylko odrobinę ładniejsza. Jej oczy zdradzają tę samą pozorną charyzmę, która w rzeczywistości jest szaleństwem. Sławek podchodzi do umywalki, przemywa twarz zimną wodą i odczuwa ulgę. Gospodyni przygląda mu się uważnie. Kiedy gość chce wyjść, kobieta zatrzymuje go, zastawiając sobą drzwi.
– Zaczekaj, nie musimy się tak spieszyć.
– Nie rozumiem?
– Posłuchaj, mąż ma wobec ciebie wielki plan, ale najpierw... – podchodzi do niego bliżej – ...najpierw ja. Ja też chciałabym skorzystać...
– Skorzystać? – pyta zdezorientowany.
– Posłuchaj, Zuzka mówiła mi o twoich walorach – uśmiecha się tajemniczo – miała cię tutaj przyprowadzić, to miała być dla niej inicjacja... żeby wejść do rodziny. Co prawda nie ma jej tutaj, ale ty jesteś.
Żylasta dłoń kobiety rozsuwa rozporek jego spodni. Palce wciskają się głębiej, szukając otworu w spodenkach, przez który wyjmuje penis. Pomimo że jest miękki, Miriam uśmiecha się i gładzi go druga dłonią jakby tuliła szczeniaka. Mięśnie prącia szybko zaczynają się prężyć.
– Jest cudowny – błyszczące oczy kobiety zdradzają żądzę – chcę go poczuć.
Podciąga spódnicę i siada na starej pralce Whirlpoola. Rozkłada nogi, przyciąga młodocianego kochanka do siebie i wprowadza penis do mokrej waginy. Jęczy od pierwszej chwili. Chłopak po raz pierwszy w życiu zagłębia się w pochwie. Wchodzi niemal do końca, na co kochanka jęczy z bólu i uderza go w twarz otwartą dłonią.
– Uważaj, rozerwiesz mi cipkę – pomimo swoich słów wciąż porusza biodrami.
Chłopak wpycha się w nią tam i z powrotem. Patrzy na partnerkę. Trudno powiedzieć czy to dlatego, że odurzenie marihuaną mija czy z innych względów, jednak w pewnym stopniu trzeźwieje. Dostrzega brzydotę kochanki. Jej tępy wzrok, za którym kryje się obłęd, jej otwarte lubieżnie usta. Słucha jej i sapania. Zaczyna czuć do niej wstręt, ale kiedy w nią wchodzi, jest mu dobrze. Mimo wszystko. Dźga ją penisem, rozciągając bezlitośnie pochwę.
– Czekaj, chcę od tyłu – Miriam próbuje się uwolnić, ale chłopak nie ma na to najmniejszej ochoty, a kiedy gospodyni podejmuje bardziej zdecydowaną próbę, dostaje w twarz, również otwartą dłonią tyle, że nastolatek bije mocniej.
Przez chwilę patrzy na niego oszołomiona, ale na jej ustach pojawia się uśmiech.
– Dobra, jak wolisz – godzi się i wystawia miednicę pewnemu siebie kochankowi.
Sławek szybko doprowadza się do wytrysku, ale nie chce kończyć w niej. W ostatniej chwili wyjmuje penis i strzela nasieniem na jej brzuch, a nawet twarz. Gospodyni wydaje się zaskoczona, ale sama zmaga się z własnym orgazmem i ostatecznie nie reaguje. Chłopak doprowadza się do porządku. Jego kochanka myje się, kiedy wychodzi. Ledwo zamyka za sobą drzwi łazienki, czuje tępe uderzenie w tył głowy. Przed oczami rozbłyskują mu gwiazdy.
Odzyskuje świadomość. Potrzebuje chwili, żeby zrozumieć swoje położenie. Stoi pod ścianą. Dokładnie tam gdzie wcześniej wisiało wielkie płótno. Już go tam nie ma. Na ścianie jest narysowany pentagram. Namalowano go czerwoną farbą, to znaczy chce wierzyć, że farbą. Jego ręce i nogi są skute łańcuchem. Ręce ma rozciągnięte na boki i lekko uniesione do góry. Nogi są w rozkroku.
Zebrani stoją przed nim ze świecami w dłoniach. Przyglądają mu się w skupieniu. Samael przemawia. Sławek nie doszedł do siebie na tyle, żeby zrozumieć sens słów jednak rozumie sens wielkiego rytualnego sztyletu w ręce szalonego gospodarza. Kiedy ten zbliża się do niego, ostrze wydaje się wyjątkowo ostre. Chłopak jest rozebrany do pasa. Stal dotyka jego piersi. Oprawca próbuje wyryć na nich jakiś plugawy symbol. Zagłębia sztylet coraz głębiej. Sprawia Sławkowi potworny ból.
Chłopak zaczyna krzyczeć. Twarze zebranych pozostają kamienne. Wszyscy są skupieni i czerpią sadystyczną radość z widowiska. Na twarzach niektórych dziewczyn widać podniecenie. Świadomość, że ma się stać ofiarą w jakimś chorym rytuale wywołuje w nim gniew, który w połączeniu z bólem sprawia, iż jego mięśnie zaczynają palić żywym ogniem. Wszystko się powtarza. Ścięgna, kości, mięśnie... potworny ból. Jego krzyk zamienia się w złowrogi zwierzęcy pomruk. Nagle gospodarz odsuwa się od swojej ofiary. Jest blady ze strachu i nie może oderwać wzroku od twarzy nastolatka.
Wszyscy wpatrują się oniemiali w monstrum stojące pod ścianą. Kiedy łańcuchy pękają jakby były wykonane z papieru, popadają w popłoch. Rozpętuje się piekło. Gdyby okoliczni mieszkańcy, zamiast urządzać libacje, wsłuchiwali się w odgłosy dobiegające z mieszkania, uznaliby, że wewnątrz jest lew, tygrys czy inne dzikie zwierzę. Sławek uderza na oślep. Krew tryska z rozrywanych brzuchów. Widzi Miriam, która próbuje uciec z pokoju i rzuca w nią jedną z dziewczyn. Jakby rzucał kamieniem. Piski i wrzaski mieszają się z jego rykiem i warczeniem.
Chłopakowi ciemnieje w oczach. Wypełnia go nie tylko energia, ale też ogromna złość, nienawiść i chęć mordu. Kiedy przytomnieje wokół niego leży mnóstwo ciał. Większość z nich jest potwornie okaleczona. Podłoga spływa krwią, która chlupocze mu pod nogami. Jego ciało przeszywa ból nie do zniesienia. Pada na kolana. Po chwili konwulsji wszystko wraca do normy. Jest już sobą. Rozgląda się lekko oszołomiony. Tym razem nie czuje wyrzutów sumienia. Wychodzi z pokoju. Jest cały we krwi.
W przedpokoju ktoś stoi. Chłopak zatrzymuje się i wytęża wzrok. To Murena. Opiera się o ścianę w przedpokoju i pali papierosa. Jej twarz nie zdradza żadnych emocji. Rzuca w jego stronę ręcznik.
– Ogarnij się, nie możesz w tym stanie pokazać się na ulicy. Nawet jeśli jesteśmy wśród żuli, ktoś może wezwać policję.
– Zabiłem ich – wyciera się zgodnie z poleceniem.
– Jakbym nie wiedziała – grymas na twarzy kobiety może być uśmiechem, choć pewności nie ma – co ja z tobą mam dziecko. Musimy na jakiś czas zniknąć.
– Dokąd pójdziemy?
– Mam starą posiadłość na prowincji. Zbieraj się, narobiłeś takiej wrzawy, że jeszcze ktoś tutaj przylezie. Jeśli ktoś będzie na tyle trzeźwy – dodaje złośliwie i wychodzą z mieszkania.
Jak Ci się podobało?