Mokre szorty
6 kwietnia 2022
21 min
Żartowałem. Nie proście żon, żeby dały też innemu, poszły na trójkąt ze szwagierką, albo pozwoliły na fiki-miki, bo opłaciliście im OC.
Chociaż...
pozdrawiam
AS
SZ
Arleta oszalała.
Zrobiłem zdjęcie jej siostrze. Pomińmy szczegóły. Sprawa się wydała. Sytuacja się… Stała beznadziejna.
- Odpowiedz mi szczerze. – rzuciła agresywnie. Widziałem, że nie żartuje, a od kolejnych moich gestów czy słów, będzie zależało wiele.
- Na co? – Starałem się zachować pozory niewinności.
- Ty coś do niej czujesz? Jakąś miętę? – W jej głosie była zimna stal. Już miałem ją na gardle.
Opcje były dwie: Powiedzieć prawdę albo wygrać oskara za turbo bajdę. – Więc jednak cycki, tak? „Twoje kochanie mniejsze, ale ładniejsze” to tylko bajka, tak?
- Wyznam ci coś, skoro już do tego doszło. – Opłacało mi się mówić spokojnie. – Owszem. Mam taką dziką, erotyczną fantazję, że rucham ją jak szalony. Cycki nie mają chyba znaczenia. Jest do ciebie podobna, ale inna. Może to dlatego. Nic na to nie poradzę. To znaczy, poradziłem, bo przyjąłem do wiadomości, że to się nie wydarzy. Rozumiem, że ani ty, ani ona, nie chciałybyście tego i okej. Nie obwiniam nikogo, dostosowuję się, ale w zamian pragnę, żebyś ty uszanowała tę fantazję jako taką właśnie. Prawdę mówiąc, nie opowiadałbym ci o tym nawet, gdyby nie to głupie zdjęcie. Wszystko pozostałoby w sferze żartów i wygłupów. – Głos chciał mi się unieść, ale skontrolowałem i uspokoiłem emocje. Zamilkła. Wzruszyłem ramionami, patrząc jej w oczy, najbardziej guciowatym spojrzeniem, jakie miałem. Maszyna losująca ruszyła. W jej oczach odbijała się koperta z imieniem zwycięzcy. Oscar był mój.
- Jak będę z tobą żyć, wiedząc, że masz takie marzenia? Skąd wiem, że nie przyjdzie ci do głowy ich spełnić… – Brzmiała zupełnie inaczej.
- Marzy mi się lotus, ale go sobie nie kupuję – odpowiedziałem po zebraniu myśli.
- Nie masz kasy, to nie to samo.
- Ale to nie kasa mnie ogranicza, tylko moja odpowiedzialna decyzja. Nie biorę karty kredytowej i nie kupuję samochodu, wbijając w konsekwencje. To dokładnie taka właśnie sytuacja.
- No to jak? — zapytała moich odchodzących pleców. – Będziesz żyć z jedną, a marzyć o drugiej? To bez sensu, nie?
- Nie. Ja żyję z tą, o której marzę, a to, to tylko takie… Marzenie poboczne. Taka zachcianka ciała. – Dokończyłem już zza zakrętu korytarza. – Ściąłem ją. Wyobraziłem sobie, jak wali się na parkiet, łapiąc w panice piszczące framugi.
- No nie wiem — powiedziała tak słabo i bez przekonania, że musiało ją to wkurzyć.
Nie odpowiedziałem. Uciekłem. Prysnąłem na rower.
Wiedziałem, że nie będzie jak dawniej. Miałem tylko nadzieję, że zadymienie zadziała. Zmąciłem wodę, ale nie mogłem wiedzieć, co z niej wyjdzie.
Nic. I to te pozorne nic - najgorsze. Była cisza. Normalna gadka, dokładnie jak dawniej.
Przed kolacją, na kolacji, i po kolacji, nikt nie wspomniał ani słowem o sprawie, aż głupio. Wszystko wydarzyło się w równoległym uniwersum.
Rzeczywiście mogło ujść mi to na sucho, ale chciałem, żeby wiedziały, że było mi głupio. Szukałem jakiegoś sposobu, żeby nawiązać i rozładować tę napiętą beztroskę, zanim wystrzeli komuś z oczu.
Gdy rozkładaliśmy się na rozłożonej już kanapie, do oglądania jakiegoś wspólnie ustalonego filmu, o którym nigdy nie słyszałem, palnąłem: „Suwać się, albo się na was rzucę”. Po chwili konsternacji parsknąłem wesoło, żeby podkreślić, że to żart, a jeśli nieśmieszny, to tylko moja wina. Arleta nie wytrzymała. Włączyła pauzę, w bardzo niekorzystnym zresztą dla aktorki momencie i usiadła.
- I jak ty to sobie wyobrażasz? – Walnęła jak kilofem w kieliszek.
- Jak sobie wyobrażam co? – Byłem super spokojny.
- Co?! Sytuację taką, jak sobie wyobrażasz. – Bardzo było mi żal, bogu ducha winnej Magdy. Miała strach w oczach. Spodziewałem się, że za dwie sekundy umknie pod jakimkolwiek pretekstem.
Leżała nieruchomo, oparta na łokciach, ale każdy mięsień gotowy był do skoku.
- A co myślałeś? – Arleta nie odpuszczała. Miała gdzieś zakłopotanie siostry.
- Nic nie myślałem. Staram się o niczym nie myśleć. – Nie miałem zamiaru wszczynać awantury, ale czułem, że nadchodzi. Musiałem zaznaczyć, że tutaj pod murem, to już moja ziemia i nigdzie się stąd nie ruszę. Chciałem też zyskać trochę czasu, na wykopanie okopów.
- No to opowiedz swoją fantazję. Bo mnie w niej nie ma, tak? – warknęła złośliwie.
- Możesz być — Nie powstrzymałem się. Już nawet bawił mnie własny los.
Wybuchła bardzo niesubtelnym śmiechem, zdziwiona i wkurzona, że mimo lat wygładzania i tłamszenia, ośli rechot nadal znajdował się w zestawie. Zły znak. Ktoś zaraz mógł dostać nożem.
- No. Masz odwagę? – Była zła. – To co byś zrobił?! – wysyczała.
Magda drgnęła. Rzuciła mi królicze spojrzenie, ale chyba sparaliżowało ją stężone zakłopotanie.
Nie uciekła.
- Złapałbym, o tak, za łydki… Pogładził… Za kolanami… I w dół… Potem za kostki. Przysunął. Sięgnął pod spódniczkę… Po pośladkach… Do gumki rajstop… Zdjął. Razem z majtkami. Wsadziłbym język… W tę pachnącą, różową cipę… A potem… Zrobiłbym to… – Nie patrzyłem na Arletę, gdy kolejno realizowałem każdą z tych rzeczy, ale kątem oka widziałem jej zdziwienie. Magda zaciskała zęby. Ich spojrzenia spotkały się, rozmyte jak kostki lodu w za ciepłym martini.
Rypałem jak nakręcana zabawka. Chciałem się popisać.
Arleta przyglądała się bezwstydnie. Nie dotykała nas, ale fundowała sobie bardzo bezpośrednie ujęcia. Głośne „SZ” Magdy, dodawało ognia.
- No dawaj. Mocniej — szepnęła mi w ucho, wychylając się ponad kolanem.
Doszedłem głośno. Wbity głęboko, w cipę jej siostry.
- Weźmiesz do buzi? – sapnąłem. Może ryzykownie, ale pokłady perwersji były już na wierzchu. Robiliśmy to czasem, oczywiście tylko we dwoje. Arleta skinęła głową i przyjęła pałę, prosto z cipy Magdy. Obciągała, nad jej falującym brzuchem. Wiedziałem, że będzie mi stał na tyle długo, żeby dobrać się i do niej. Bez tego, wizyta w raju byłaby niekompletna. Wylazłem znad rozłożonych nóg, wciąż zszokowanej Magdy i wpełzłem na Arletę, pchając ją jak nachalny nosorożec. Szorty i koronkowe majtki zjechały i wyłoniła się czarna królowa, miękka i wonna. Musiałem ją przywitać, rozbuchać, a w końcu nadziać.
W Arlecie, mimo wielkiego podjarania, zostało trochę krępacji. Poczułem to, gdy jej cipa zaczęła popierdywać. Uratowała ją Magda. Przysunęła się i pogłaskała po udzie. Potem zaskoczyła i mnie, biorąc w dłoń jajcach. To lekkie ściskanie i pieszczenie było dziwne i przyjemne. Zatrzymałem się, żeby kontemplować tę nowinkę trochę dłużej. Arleta trzęsła się jak podłączona do prądu, znaliśmy to zjawisko.
- Mi — sapnęła Magda. Zajarzyłem nie od razu, ale zaraz wsadziłem jej w usta.
Króciutko, intensywnie i sprośnie. Byłem spełniony.
Upadłem na plecy. Gdyby w tej chwili zarwał się sufit, spadł na mnie z fortepianem sąsiada i jego otyłą kochanką, i tak nie miałbym nic do zarzucenia losowi.
- Idę coś zjeść. Powiedziała Magda, wstając. Arleta poszła za nią bez słowa. Patrzyłem, jak nagie, robiły sobie kanapki. Byłem pewien, że dla mnie nie zrobią.
Zrobiły.
Oficer Yutta
- Kurwa. Kurwa! Kurwa!!! – Aż podskoczył. Kobieta wybuchła ni stąd, ni zowąd. Nie miał pojęcia, co było tego powodem. Czy piła do niego? Czy mógł ją w jakiś sposób obrazić? A może czytała mu w myślach? Gdyby tak było, już dawno zapłaciłby życiem. Zacisnął garść na wiośle i wysilił mózgownicę. Starał się przypomnieć sobie wszystko od początku…
Czółno chybotało się, tnąc fale. Nie odrywał oczu od siedzącej na dziobie kobiety. Podziwiał jej szerokie biodra, wyprężone plecy i zgrabne ramiona. Biała tunika zapewne niedostatecznie chroniła ją przed chłodem tych stron. Wojskowe sandały, sznurowane do samych kolan pewnie też nie.. Nogi miała proste i mocne. Wiatr wpychał mu w nozdrza zapach jej długich, jasnych włosów. Gdyby nie ten szpetny miecz, może walnąłby ją wiosłem i… Wolał nie ryzykować. Nie te lata.
Spieszyło jej się. Wyskoczyła na płyciznę, zanim jeszcze dobili do brzegu. Nie odwracając się, pstryknęła monetą na dno łodzi. Srebrzak!
- Tam? – zapytała, wskazując palcem.
- Ta — chrząknął, klęcząc w zenzie.
Zacisnęła pas z jasnej skóry, poprawiła pochwę z mieczem i ruszyła. Właściwie, nie powiedziała mu, żeby czekał, ale nie wiele miał do roboty. Szcząc, patrzył, jak pnie się na stromą skarpę.
Osada wyglądała na opuszczoną. Większość zabudowań była w opłakanym stanie. Przestrzeń między nimi porastała wysoka trawa. Przez dziurę w dachu jednej z bud, snuł się dym.
Jeszcze zanim tam dotarła, koślawe drzwi skrzypnęły i pojawił się w nich rosły, zgarbiony człowiek. Zza drugiej chaty wychynął kolejny, a zaraz i następny.
- Jestem oficerem Floty Gwiazd Braterstwa Północy. Szukam człowieka o imieniu Nehon. – powiedziała, wyprzedzają jakąkolwiek reakcję z ich strony. – Jeśli to któryś z was lub wiadomo wam coś na jego temat, wzywam do kolaboracji.
- Dawno nie miałem w gębie tak soczystego mięsiwa — odezwał się garbus.
- Ja tak samo — przyłączył się kolejny.
- Zapowiada się piękny dzionek.
- A tak było nieprzyjemnie o świcie — drwili.
Postąpiła żwawo dwa kroki i kopnęła dryblasa w krocze. Miecz świsnął i zatrzymał się tuż przed nosem drugiego.
- Tam — wydukał, wskazując za plecy.
Do stojącej nieco wyżej lepianki, prowadziła wąska ścieżka. Zanim pchnęła drzwi, rzuciła okiem na przyglądających jej się z oddali drabów. Była pewna, że zachowają dystans.
O dziwo, w izbie było jasno i schludnie. Już na zewnątrz pachniało smakowitą kuchnią.
- Nehon Paraga? – rzuciła do zaskoczonego jej widokiem człowieka.
- Nie zawsze rozsądnie jest się przyznawać, zwłaszcza przed obcymi — przemówił, zadzierając wypukłe czoło.
- Jestem Yutta Fargaris Deletho. Jestem oficerem Floty Gwiazd…
- Tak, tak, to ja. – Przerwał jej, zasłaniając się dłonią. – Wy z dowództwa lubicie tytuły. Jak już zaczniecie, możecie tak do znudzenia.
Zbyła tę uwagę surowym spojrzeniem. Przemówiła, gdy zamilkł.
- Wiecie, po co tu jestem?
- Domyślam się.
- Doskonale. Straciliśmy już dostatecznie dużo czasu.
- Przykro słyszeć — Uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Udzieliliście nieprecyzyjnych wskazówek.
Wzruszył chudymi ramionami.
- Potwierdzacie, że jesteście w posiadaniu Pierścienia D’un?
- Potwierdzam, potwierdzam.
- I przechowujecie go tutaj, w tej chacie?
- Przechowuję. Tu w puzdrze.
- Doskonale — rzuciła.
- Zawarłem z Bractwem umowę.
- Tak, wiem.
- Jest zapłata do uiszczenia.
- Wiem. Jestem upoważniona wystawić glejt.
- Glejt? A co mnie glejt?
- Bez trudu wymienicie go w którymkolwiek mieście.
- A po cóż mi pieniądze. Nigdzie się nie wybieram. Nie tak się umawiałem — Wyglądał nędznie, ale głos miał stanowczy.
- Tak, wiem. Powiedziano mi, o waszych dziwactwach.
- Dziwactwach?
- Znam wasze żądania.
- Doskonale.
Niewielka, szaroniebieska sfera, zaczepiona nad jej lewą piersią, błysnęła. Dotknęła jej dłonią i prędko wyszła na zewnątrz.
- Znalazłam go. – powiedziała, wpatrując się w falujący poniżej las. Dalej za lasem, lśniła tafla jeziora. Kryształ zamigotał.
- To cudownie — głos podoficera Gnola drżał z podniecenia.
- Uspokój się. – Warknęła krótko — Zamelduj Starszej.
- Oczywiście — odpowiedział Młodszy.
- Ten głupiec żąda zapłaty.
- Daj mu w głowę i po sprawie — doradził. – To Yutta? – Ze sfery przebił się głos komandor Meridy — Tak jest! – Gnol, zająknął się wystraszony. – Yutta, masz Obręcz?
- Jestem na miejscu. Pertraktuję. – W sferze zamigotało ciemne oblicze zwierzchniczki.
- Nie trać czasu. Ekwinokcjum nie będzie czekać.
- Tak jest.
- Ten prostak może mieć zachcianki. Rób, jak uważasz, ale się pospiesz. Użyj podstępu, odwróć jego uwagę, zabierz pierścień i wracaj. Straciliśmy już mnóstwo czasu…
- Tak, wiem.
- Nie zabijaj go, jeśli nie musisz. To ćwok i mądrala, ale jako agent, może się jeszcze przydać.
- Tak jest.
- Rusz się już, a potem wracaj do portalu. Czekamy.
- Tak jest.
- Miło was znów widzieć — Przywitał ją zaślinionym uśmiechem.
- Do rzeczy.
- Doskonale! — Pobudził się i sięgnął po drewniane pudełeczko znad kominka.
- Przebyłam długą drogę. Nie korzystałam z toalety od kilku dni. Poziom mojej higieny osobistej jest co najmniej nieprzyzwoity.
- Co?
- Nazbierajcie drewna. Zagrzejcie wody. – Wskazała wiszącą na ścianie balię.
- Kąpiel?
- Tak jest — Skinęła, zdejmując rękawice.
- U kobiety, prócz długich nóg, kształtnego tyłka i szpiczastych cycków, czyli wszystkich zalet, które posiadacie, cenię sobie wielce jej zapachy i smaki. Dojrzałe, swojskie, naturalne… Mówiące tak wiele o niej samej… Wyzbyć się tego, zmyć i zrujnować, byłoby prawdziwym marnotrastwem.
- Marnotrawstwem.
- Zgadza się! – Otworzył pudełko, wydobył srebrzystą obręcz.
W osłupieniu patrzyła, jak prędko zrzuca burą szatę, by zaraz wsunąć pierścień na pęczniejące ciało.
- Widzieliście już, jak działa ten cud? – zagadnął podniecony. Zaprzeczyła skinieniem — Nie jestem może magiem, ale parę rzeczy opanowałem. Tylko spójrzcie!
Ubierała się w pośpiechu, ale z roztrzęsienia, szło jej to nieudolnie. Po nogach ciekło, w ustach miała nieprzyjemny smak, a ból i dreszcze nadal targały ciałem.
Zebrała miecz, pas i oficerski naramiennik. Kątem oka zerknęła na zdyszanego mężczyznę. Częściowa transformacja jeszcze nie ustąpiła. Na wspomnienie, że miała w sobie to coś, ponownie stwardniały jej sutki. Poprawiła tunikę i zacisnęła paski naramiennika. Nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją w takim stanie.
- Muszę wam podziękować. – westchnął. – To było zadziwiające przeżycie.
- Nie miałam zamiaru dostarczać wam przeżyć. – rzuciła z kamienną twarzą. – Jestem oficerem Floty Gwiazd. Wykonuję rozkazy.
- Tak też myślałem, a tu jednak…
- Co jednak?
- Nie spodziewałem się, że i was tak to weźmie.
- Co takiego?!
- Mówi się, że te, którym podoba się mieć go w dupie, to zepsute nierządnice, którym wrażeń już mało, a tu… Pani oficer… Floty Gwiazd…
- Że co?!
- I mnie to rajcuje. Skłamałbym…
- Rajcuje?! Drogi panie, zapewniam, że nie odczułam najmniejszej przyjemności z tego… Obcowania, prócz może tej pochodzącej ze świadomości, rzetelnie wykonanego zadania.
- U nas też mawiają, że w miłości kłamać wolno. – stęknął rozmarzony.
- Drogi panie…
- Dupsko drżało wam jak klępie w rui. Takoż się prężyło i tak...ssało… A gdy parłaś…
- Zapewniam, że odnieśliście mylne wrażenia…
- W takim razie należy raz jeszcze. Co by się okazało.
- Szanowny panie! – Uniosła palec — Pragnę poinformować — Zawiesiła głos, jakby czekając czy jej przerwie — Moja misja uległa opóźnieniu z powodu przedłużających się poszukiwań waszej sadyby — wycedziła – Bo pozostawiliście błędne zapisy na sztabowej mapie. Mą ostatnią myślą jest mitrężyć dla waszej ciekawości. Służba nie drużba.
- Gdy ją wykonacie w takim razie. Tę misję.
Jej dłoń, niby przypadkiem, opadła na rękojeść miecza. Wzięła głęboki oddech i docisnęła broń w pochwie.
- Zapewniam uroczyście, że jeśli z jakiegokolwiek powodu, choćby przez pomyłkę, znów zawitam w te przepiękne strony, powiedzmy przez najbliższe sto lat. Autoryzuję was, do dysponowania tymi pośladkami do woli — Wydeklamowała, uśmiechając się złośliwie. – Będziecie mogli zrobić z nimi, co tylko uroi się w wam, w tym spaczonym łbie, filozofa z zadupia!
- Doskonale — rzekł, wciąż bawiąc się swą nagością. – Będę czekał z niecierpliwością.
Mam nadzieję nie długo…
- Na pewno. – parsknęła i wyszła.
Starała się iść pewnym krokiem, mijając gapiących się zza węgła prostaków.
Złość uchodziła z niej już powoli. Rozbawiło ją to nawet, że ześlizgując się ze skarpy, obiła sobie tyłek.
O dziwo, przewoźnik czekał przy swoim czółnie. Dziękowała mu za to w myślach, przeklinając też siebie za to, że chyba wcale mu tego nie nakazywała.
- Prędko — rozkazała, wskakując do łodzi — Straciliśmy już mnóstwo czasu.
Odbił posłusznie.
Zaraz. Wróć… Pierścionek!
Grzechy przyszłości
Wróciłem po dziesięciu latach. Bogaty, żonaty, zrealizowany.
W miasteczku zmieniło się niewiele.
Mnie to nie przeszkadzało, tym, którzy tu zostali, trochę bardziej.
Walizki rozpakowałem dopiero rano. Klaudyna poszła biegać. Napisałem do Krysia. Zaskoczyłem go. Odpowiedział, że już zapieprza.
Przybiegł zdyszany. Pierwszym zdaniem po „Zajebiście, że jesteś” było: „Idziemy za altankę?”
Uśmiechnąłem się.
On też zmienił się niewiele. Utrzymywaliśmy kontakt, ale mimo wszystko zaskoczyło mnie, że pewne rzeczy nie zmieniły się u niego wcale.
- Gunter rucha laskę — powiedział.
- Roześmiałem się. Dawne czasy uderzyły mnie w jednej sekundzie. Rzeczy, których nie wymazałem z pamięci, ale którymi nie chwaliłem się przed nikim. Mieliśmy wtedy...po kilkanaście lat, Gunter ze dwadzieścia. Trzepanie konia przy dziurze… Heh.
Tamte dni ukształtowały mnie w pewien sposób. Bez wątpienia.
- Spodoba ci się, jak to jest teraz.
- Jak to jest teraz?
- W sumie tak jak dawniej.
Umowa z Gunterem była prosta: On trzepał w altanie, my trzepaliśmy w przylegającej komórce. Byle po cichutku.
Tak naprawdę, to właściwie go nie znałem, zamieniłem z nim może z pięć zdań. To był bardziej kumpel Krysia i Szpety, ale anatomicznie, widziałem go chyba we wszystkich możliwych pozach i pozycjach. Przyklejeni czołami do deski, gapiliśmy się, przez ukrytą szparę. A on ruchał. Dziewuchy, gówniary, dorosłe kobietki. Do wyboru do koloru. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach wczasowiczki. Dwa razy posunął „z nami” swoją laskę.
Gunter był wysportowanym osiłkiem. Opalonym, umytym, pachnącym elegancikiem z prowincji. Mówił mało i cicho, a kobiety lepiły się do niego jak nienormalne. Kiedyś zaliczyliśmy piętnaście trzepań w jednym turnusie. Z powodu wyjazdu na kolonię, uczestniczyłem w trzynastu.
- Naprawdę? – zapytałem, bo wydało mi się, że to nie miał być żart.
- Dopiero minąłem się z chłopakami.
- Z chłopakami? – Nie przestawało mnie to bawić. – Jakimi chłopakami.?
- Jest… Nowa ekipa. – Rzucił głową jak koń. – Młodziaki takie w większości, ale spoko, opowiadałem im o nas, o tobie. Że byłeś jednym z prowodyrów.
- Prowodyrów?
- No z pierwszej ekipy.
- To ile ich było?
- Działo się. – Machnął ręką — Nawet awantury… Wujek Szpaty zabronił nam używania altany i komórki. Potem, jak sam popatrzył, położył nawet wykładzinę.
- Nieźle.- Nie do końca wiedziałem, co o tym sądzić. Entuzjazm Krysia naprawdę mnie zadziwiał. Spodziewałem się, że ustatkuje się jakoś. Na pewno nie myślałem, że będzie kontynuował… Proceder.
- Potem, Jak Szpata poszedł, Jego wuj przestał. Zostałem sam. Pokazałem paru kolesiom i spodobało im się.
- Niesamowite. – Byłem szczerze zaskoczony — I Gunter cały czas na służbie?
- Tak — Krysio roześmiał się szeroko, po swojemu.
- I rwie?
- No różnie bywa, nie? Ta podobno jest niezła. Szwedka. Idziemy?
- Ale konia nie będę walić — Klepnąłem go w ramię, zabierając bluzę z wieszaka.
Chociaż cały ośrodek przekopano i poukładano po nowemu, to do altany szło się tymi przejściami, co dawniej. Sama altana też nie zmieniła się wiele. Ktoś dodał kilka kiczowatych malunków. Wejście do komórki obite było grubą wykładziną. Okna zniknęły zupełnie, żeby odciąć wszelkie źródła światła. Sprytnie.
Krysio uprzejmie nie zapytał mnie, czy pamiętam złote zasady.
- Chłopaki trochę tu odnowili — powiedział, zerkając z lekkim niepokojem. Jakby obawiał się, że posądzę go o zdradę.
- No spoko, wchodzimy.
Najpierw półmrok i ten sam zapach świeżych desek. Minęliśmy składzik i przez czarny przedsionek z kotarami, weszliśmy nagle, do świetnie oświetlonego pokoju, w którym Gunter posuwał moją żonę. Równolegle uświadomiłem sobie, że to musiało to być weneckie lustro. Rozłożona, z podciągniętą nad cycki koszulką Klaudyna, rękami i piętami, walczyła, żeby nie zdmuchnął jej ze stołu… A starał się jak mógł.
Zabrakło mi powietrza. Doznałem kompletnego paraliżu.
Nie odpowiedziałem na ciche powitanie Nowych Chłopaków. Całe szczęście po tej stronie, pozostawaliśmy w półmroku, bo mój wyraz twarzy mógłby ich zaskoczyć. Ubrani w czarne dresy i kaptury, wydawali się młodzi. Nie mogłem znać żadnego z nich, nawet z widzenia.
Stłumione klaskanie dupy mojej żony, rozbrzmiewało mi w skroniach. Jej rozchylone usta były nieme. Nie mogłem dostrzec oczu, bo wbijała je tam, gdzie rodziła się rozkosz.
Gunter, ciągle w formie, chociaż przybyło mu ze czterdzieści dziewięć tatuaży, zabezpieczał koszulkę, żeby ani na sekundę nie zasłoniła rozlatanych cycków. Zadzierał ją aż pod jej brodę.
Był maniakiem brodawek i owłosionych cip. Ja podobnie.
Pot napływał mi do butów. Jak to się stało, Jak doszło do tego, że tak po prostu, dawała dupy Gunterowi. Kolesiowi, z którego nabijanie się, uznałaby za intelektualną niesprawiedliwość. Gościowi, który raczej nie miał pojęcia o Jungu, Wolterze czy Odifreddim.
Pulsowało mi w skroniach.
Gunter zlitował się i wziął ją pod kolana. Pukanie przyspieszyło.
Poszła nawet na trzymanie zwiniętej koszulki w zębach. To zmusiło ją do ostrego oddychania nosem.
Jeden z młodych kolesi przestał trzepać i podszedł.
- Niezła dupa — zagaił — Szwedka.
- Zupełnie nie Szwedka — szepnąłem, wciąż nie mogąc się poruszyć.
Brana za turystkę… Nic nie mogło zaskoczyć mnie w życiu bardziej. Kurwa! Przyjechaliśmy o dwudziestej trzeciej, a o dziewiątej, posuwał ją Gunter?! Jak to było możliwe?! Jak?
Dorzucił jej czegoś do wody?
- Co ty — odpowiedział mi koleś. Zdałem sobie sprawę, że ostatnie zdanie wypowiedziałem na głos. – Na gimnastykę. W parku. Pomógł się rozciągać. Wiesz… – Mówił szybko, rwąc zdania. – Zobaczyła chuja. Pyk za pizdę i do altanki.
Za pizdę?! – Upewniłem się, że tego nie wykrzykuję.- Zakryłem usta palcem, w niepotrzebnym geście uciszenia.
- Mistrzowska palcówa i pojedzie ją w dupę. Są zakłady. – mówił. – Wyciszone tu jest — dodał, patrząc, że się marszczę. – Nie może nas usłyszeć. – Nie przestawał bawić się sztywnym fiutem. – Chcesz, żebym ci obciągnął, jak patrzysz? – zapytał z szokującą naturalnością. Nie zdołałem odpowiedzieć.
- Albo ty mi, jak chcesz…
- Nie, spoko, jest. – Wydusiłem.
- Będzie w dupę — Zagadnął Krysio. Zapomniałem o jego obecności. Zamilkliśmy, bo Gunter postawił Klaudynę na czterech, trzepnął „mojego” klapsa, wsadził palce w cipę i włączył prędkość niewidzialnej ręki.
Oparła czoło o drżący blat.
Mokry, jak po karnawale w Rio, zatrzymał się i spuścił długi łańcuszek śliny, wprost między jej pośladki. Zauważyłem, że wbija się kciukiem.
Nie wiem, czy zależało mi bardziej, żeby nagle się spuścił, żeby już skończył, żeby złamał się stół, czy żeby na moich oczach, w obecności Krysia i trzech obcych gówniarzy, zerżnął ją jeszcze w dupę. Nie byłem pewny, jak przywitać tę myśl, ale byłem raczej pewien, że do dupska nie dojdzie. Pani psycholog nie uznawała seksu analnego.
Gunter o tym nie wiedział. Rozwiercił się kciukiem, w tak doskonale znany mi sposób. Przycisnął ją twarzą do blatu, wspiął się, i napluł w cel, jak Robin Hood musiał pluć w dupę Marion, gdy przychodziła mu ochota na zapinanie. Potem kucnął i zapakował.
Klaudyna miauknęła. W lustrze po przeciwnej stronie dostrzegłem jej twarz.
Za sekundę zdziwią się, jak te Szwedki świetnie rzucają kurwami.
Wyglądała, jakby nie mogła nabrać powietrza, a mi stanął tak gwałtownie i mocno, że natychmiast obciągnął się na gumce od majtek. Dostrzegłem tę jej minę… Jak tuż przed kichnięciem, gdy się zbiera, ale jeszcze dwie sekundki… Nie… Zaciskała zęby i przygryzała wargę. Nie chciało jej się kichać. Dochodziła.
- Z dupy do buzi — Usłyszałem Krysia — Wierzymy w ciebie Gunter. – Uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałem uśmiechem.
- I co? – Podał mi drinka. Nie miałem pojęcia, skąd go wziął. – Fajna, ale chuda — powiedział. – W twoim typie.
- Może mi ją przedstawi — Miałem sucho w gardle, ale odmówiłem.
- Może przedstawi ją nam wszystkim. – Uśmiechnął się — Jak Elke. Pamiętasz?
- Elke. Pamiętam.
- Przyjechała tu, dwa lata temu wiesz? Pytała o ciebie.
- Poważnie?
- Gunter leżał na wyrostek. Posuwaliśmy ją ze Szpetą całe lato. Mąż wpadł. Wyciągnął z altany za włosy… Niezła zadyma. Mówiłem ci.
- Wspominałeś.
- Szpeta mu jebnął, potem się ukrywał.
- Pamiętam.
- Zoba, jak ona to lubi. – Zmienił temat, zafascynowany obrazem ekstremalnej rozkoszy mojej żony.
- Lubi — powtórzyłem jak robot zombie.
- Wszystko w porządku? – Zatroskał się.
- Jasne, a co.
- Cała krew odpłynęła ci do wacka?
- Tamten koleś, kręci telefonem — zauważyłem.
- Cztery kamerki są — zameldował.
- O ja….
- Ale nie ma syfu. Nie pokazujemy, nie wrzucamy na neta. Tylko swoim.
- Jasne. – Zatkało mnie na dłuższą chwilę. – Chcę ją mieć, tę… Szwedkę… Potem.
- Spoko. – Był wyraźnie zadowolony. – Zibi zmontuje. Podrzucę ci. – Machnął czupryną na jednego z młodych. – Zobaczysz, jakie robi montaże — Był bardzo dumny — Zibi Top.
Klaudyna dogorywała. Ja też. Miałem nadzieję, że będzie dobrze widać tę jej twarz. Gunter wysunął fiuta, złapał ją za włosy i wsadził w usta. Chłopacy wiwatowali w ciszy.
Też uniosłem ramiona.
- Panowie, muszę spadać.- zerknąłem na przegub bez zegarka. Kryś, usłyszymy się. – Nara. Instynktownie podałem dłoń temu, który proponował gałę. Uśmiechnął się, nie po gejowsku, całkiem zwyczajnie.
Prędko i przez park, pognałem do domu. Nie mogłem im pokazać, że nastrzelałem sobie w portki jak młokos.
Rozważałem, czy się spakować, czy nalać kolejnego drinka.
Weszła i usiadła na krawędzi biurka.
- Byłeś tam.
- Byłem gdzie?
- Czułam nawet twoje perfumy.
- Moje perfumy?
-Jak mi o tym opowiedziałeś, nie uwierzyłam, w każdym razie nie od razu, ale zaintrygowało mnie to, przyznaję.
- Opowiedziałem?
- Tak. Kiedyś.
- Nie przypominam sobie.
- Bez szczegółów, ale przecież jestem bardzo inteligentna.
- Nie mam kontrargumentów.
- Powiązałam kilka faktów i dokonałam niezwykłego odkrycia.
Milczałem. Oparła bosą stopę na moim udzie. Wzięła głęboki oddech.
- Zajęło mi to wiele lat, ale wreszcie cię odnalazłam — szepnęła.
- Odnalazłaś, mnie?
- Musiałam się zemścić.
- Zemścić?
- Pewnie jej nie pamiętasz — Przerzuciła włosy na prawe ramię. – Była bardzo podobna do mnie. – Stopa wsunęła się w szorty. – Panna młoda, którą uprowadziliście i nakłoniliście do niecnych czynów. Ty i twoi koledzy. To była moja bliźniaczka. Franczeska. – Twarde sutki odbijały się nawet przez gruby sweter. – Jej mąż się dowiedział i karał ją.
- Tak?
- Zmuszał do robienia… Pewnych rzeczy.
- A jakich rzeczy?
- Wymyśl coś.
- Heh.
Jak Ci się podobało?