Mój porucznik (II)
15 lipca 2014
12 min
Oto druga część mojej powieści. Czekam niecierpliwie na Wasze komentarze i konstruktywną krytykę. Liczę na to, że dzięki Waszym uwagom zdołam poprawić swój styl i jakość moich opowiadań :)
Dziękuję za otworzenie opowiadania i życzę miłej lektury, wasza KALIOPE.
W ekspresowym tempie zawiązałem muchę i wyskoczyłem z auta. Nie potrafiłem oderwać oczu od jej pięknej twarzy. Miała ogromne niezwykle turkusowo-szare oczy, których głębia prawdopodobnie potrafiła pochłonąć zwykłego śmiertelnika. Miały wyrazistą oprawę dwóch ciemnych łuków brwi. A jej usta, były niczym wilgotne płatki róż o idealnej proporcji. Czarne niczym atrament włosy związane zostały na karku i jaśniały swoim własnym zdrowym blaskiem. Stanąłem obok niej i z niemym zachwytem patrzyłem i patrzyłem i patrzyłem. Z rozbawieniem obserwowałem jej widoczne zmieszanie, to jak szybko poprawiła swój indyjski szal. Patrzyła to na mnie to na swojego dziadka, który nie przestawał mówić.
- Dziadku, czy Twój znajomy mógłby zanieść moje walizki do bagażnika? – Powiedziała prostując się i całkowicie odwracając ode mnie.
- Chaaya, ależ to...
- Oczywiście panno Chaayo, z przyjemnością. – Odpowiedziałem szybko, przerywając Benowi.
- Ale...
- Ben, czy nie po to tutaj przyjechałem? – Zapytałem szybko, modląc się w duchu, aby stary spryciarz mnie nie zdradził.
Widziałem jak się zastanawia, upuszcza podniesioną rękę i poddaje mojej woli. Kiwnąłem lekko głową i posłałem mu niezauważalny uśmiech.
- Dobrze, idź jeśli taka twoja wola, cokolwiek miało by się stać.
Lekko się ukłoniłem i z godnością poszedłem po bagaż. Gdy tylko dotknąłem pierwszej walizki, znów poczułem ten orientalny i charakterystyczny zapach Chaay i Indii, który ze sobą przywiozła. Był on delikatny, lecz z własną charyzmą i niepowtarzalnością. Coś podobnego, ja porucznik jednej z największych londyńskich jednostek przestaję myśleć jak zdrowy na umyśle człowiek. Cóż za kobieta! Ile ona mogła mieć lat? Zastanowiłem się chwilę, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem lat?
Szybko załadowałem walizki i czym prędzej usiadłem na swoim miejscu obok Bena. Chaaya już siedziała w samochodzie, jednak nie mogła nas usłyszeć, gdyż oddzielała nas ciemna dźwiękoszczelna szyba.
- Paniczu Reganie, czemu nie wyjaśnił jej pan, kim jest? - Zapytał zniecierpliwiony.
- A czy w ogóle cokolwiek mówiłem na ten temat? – Zapytałem podstępnie, bo zdawałem sobie w pełni sprawę, że miał rację.
- No nie... - przerwał na chwilę zamyślając się. - ... jednak mógł panicz. – Wycelował we mnie oskarżycielsko palec.
- Mog...
Moją wypowiedź przerwał głos w telekomie.
- Dziadku, czy mógłbyś opuścić tą barierę i ze mną porozmawiać? – Usłyszeliśmy obydwoje jej melodyczny i spokojny głos.
- Żadnych żartów, Reganie Boltcie. Ostrzegam!
Uniosłem obydwie ręce w oznace poddania.
- Nic nie powiem, obiecuję na moją świętej pamięci babkę Allyson.
- Och Boże Święty, tylko nie na nią. Była największą kłamczuchą, jaką świat znał.
- Dziadku? – ponownie usłyszeliśmy jej głos.
Ben po raz ostatni z grozą spojrzał na mnie a ja tylko się promiennie uśmiechnąłem.
- Najlepiej nic nie mów, bo ostrzegam, że odejdę na tą cholerną emeryturę – powiedział zdenerwowany.
- Ben... - Chciałem go uspokoić, lecz mi przerwał.
- Ona jest moją jedyną rodziną, jedyną. I nie pozwolę, abyś zabawił się jej kosztem. Rozumiesz to?
Kiwnąłem głową, bo rozumiałem, że mówi całkiem poważnie. Kolejna wspaniała kobieta po za moim zasięgiem. W tym samym momencie zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy od naprawdę dawna, ani przez chwilę nie pomyślałem o Stephanie. Było to dla mnie tak niesamowicie nowe i odmienne, że aż się do siebie uśmiechnąłem, a szyba powoli zaczęła opadać. W lusterku zobaczyłem jej odbicie.
Siedziała z gracją na tylnym siedzeniu i z tak ogromną miłością patrzyła na Bena, że miałem ochotę wyrzucić go z tego auta. Matko, byłem zazdrosny o jej krewnego! Jej czerwono-czarny szal ciasno przylegał do wspaniałych krągłości a swoje ręce zaciskała na tapicerce po obu stronach ud. Chciałem złapać ją za te małe piąstki i wziąć je w swoje ręce. Poczułem w środku ogromny instynkt opiekuńczy. Chciałem ją bronić przed największym nieszczęściem tego świata.
- Dziadku jak się czuję pan Richard? – Zapytała.
- Och jest jak zawsze w świetnej kondycji. Dzisiaj na imprezie w willi bawił się wyśmienicie.
- O! A z jakiej okazji, jeśli można wiedzieć?
- Syn pana Richarda się żeni, kochanie. – Odpowiedział posyłając jej szeroki uśmiech. – Dziś jest piękny dzień dla wszystkich.
Cały czas ją obserwowałem. Zobaczyłem jak sztywnieje a w oczach pojawił się ten mały błysk niepokoju, który mnie zaintrygował. Czyżby Blacke i ją oczarował? A niech to! Nawet będąc już zaręczony znów był górą. Ona stanowczo nie była dla mnie, starałem się uspokoić. Jednak nie potrafiłem sam siebie okłamywać, gdy z takim entuzjazmem patrzyłem we wsteczne lusterko.
- Który z synów, pana Richarda? – Spojrzała na mnie niepewnie sprawdzając czy bym czasem zbyt nie podsłuchiwał. Jednak na czas udało mi się uciec spojrzeniem w bok.
- Blacke, kochanie. Najmłodszy z synów. Byłaś zbyt mała, aby go pamiętać.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, jej niepokój znikł a sztywne ramiona lekko opadły. Byłem nawet więcej niż zaintrygowany. Czyżby była zainteresowana Nickiem? Wykrzywiłem usta w grymasie, no to spotka ją rozczarowanie. Nick nie był zainteresowany nikim innym niż Melanie. Jednak nie byłem szczęśliwy na myśl o tym jaką przykrość jej to sprawi.
- A co z resztą synów? O ile dobrze pamiętam pan Richard mówił mi, że ma trzech synów.
- Tak, jest jeszcze Nick i Regan. – Nieznacznie spojrzał na mnie a w jego spojrzeniu czaił się mord. – Regan jest najstarszy a Nick jest o trzy lata starszy od ciebie.
Czyli musiała mieć dwadzieścia siedem lat.
- A tak, teraz sobie przypominam. Regan nadal jest w wojsku? – Zapytała niespodziewanie, a ja ponownie spojrzałem w jej spokojne oczy.
- Nie kochanie, już wrócił.
Zobaczyłem jej małe zdziwienie, a po chwili znów poprawiła swój szal, jeszcze bardziej przyciskając go do swoich piersi. Nie potrafiłem oderwać od nich oczu, jednak musiałam się jak najszybciej opanować. Ben bezbłędnie wyjaśnił mi co sądzi o moim zainteresowaniu Chayą.
- Pani Eve musi być szczęśliwa. Tyle lat chodziła taka zestresowana. Jak dziś pamiętam ten dzień, kiedy świat się dla niej zatrząsnął na wieść o bombardowaniu partyzantów jednostki Regana.
Przymknąłem oczy i ponownie przeniosłem się daleko na wschód, przywracając wspomnienie tego dnia. Wydawałoby się, że dzień jak każdy, gdy nagle kilkanaście metrów dalej zobaczyliśmy niewielki granat. Jednak na tyle duży, aby zrobić krzywdę mi i moim kompanom. Miałem szczęście, byłem bliżej okopów. Czym prędzej rzuciłem się w tamtą stronę z krzykiem „Padnij” na ustach. Pamiętam jak serce waliło mi w pięści tak głośno, że nie zagłuszył go nawet dźwięk detonowanych granatów. Do tej chwili czułem ciężki, suchy i ziemisty zapach piasku, który dostał się także między zęby. W uszach zadźwięczał mi jego zgrzyt przy zaciskaniu zębów. Zbyt dobrze pamiętałem mieszający się zapach ziemi i krwi mojej jednostki. Przeżyłem ja i Jack, mój przyjaciel. Wszyscy zginęli.
- Wszystkich nas to zmroziło. – Powróciłem do chwili teraźniejszej i szybko przełknąłem ślinę. Spojrzałem we wsteczne lusterko. Zobaczyłem jak Chaaya nieobecnym wzrokiem mówi:
- Nikt nie jest w stanie zrozumieć niszczącej siły wojny póki na takiej się nie znajdzie. I tylko w tedy można zobaczyć prawdziwą siłę miłości matki, która w akcie rozpaczy zwija się na zimnej posadzce holu, gdy dowiaduję się, że jej dziecko mogło już nie żyć.
Poczułem w gardle wielką gulę wzruszenia a pod powiekami piekące łzy. Dokładnie w tej samej chwili co moja mama, opłakiwałem całą jednostkę ludzi bliższych mi niż bracia. Ci mężczyźni byli gotowi oddać życie za mnie i za resztę społeczeństwa, by te mogło godnie i spokojnie żyć w swoich ciepłych domach.
Zamrugałem energicznie i odepchnąłem od siebie przykre wspomnienia tak jak napływające łzy.
- A więc Regan jest w domu. – Powiedziała spokojnie. – Pamiętam Regana ze zdjęć z gazet. Całe Indie o tym incydencie mówiły. Ciekawa jestem jak teraz wygląda.
- No cóż, nie spodziewaj się cudów... - powiedział Ben i zajechał przed główne wejście do domu.- ... może już go spotkałaś, tylko że nie porwał cię jego urok osobisty.
- To nie możliwe, bo on jest nieziemsko przystojny z tą swoją brodą. – Odpowiedziała szybko z uśmiechem patrząc na otwierające się drzwi willi i prędko wyszła z samochodu.
Siedziałem tam chwilę zupełnie jak bałwan. Po jej słowach zastygłem w bezruchu i patrzyłem na puste już miejsce po Chaay. Powiedziała, że jestem przystojny? A niech mnie! No chłopie czas na twoją rolę. Wysiadłem powoli i zobaczyłem jak moi rodzice niczym dwa ptaki sfruwają na dół i z uśmiechem witają Chaaye.
- Och kochana, tak się cieszymy z Richardem! – Zaszczebiotała mama i serdecznie ją uściskała.
- Mi również jest miło panią ponownie widzieć.
- Witaj, Chaaya! – Wykrzyknął mój ojciec i zagarnął ją w swoje objęcia. Była od niego o jakieś trzydzieści centymetrów niższa, toteż całkiem zabawnie to wyglądało. W końcu się od niej odsunął i spojrzał przyjaźnie w jej oczy. – Z roku na rok jesteś jeszcze piękniejsza. Musisz koniecznie poznać moich synów. – W tym momencie spojrzał na mnie. O chłopie tylko nie to! – O, widzę, że poznałaś...
- Tomasa. – Wtrąciłem posługując się swoim drugim imieniem.
- Synu, od kiedy posługujesz się swoim drugim imieniem? To jest mój najstarszy syn...
- Regan! – cicho wymamrotała całkiem zszokowana Chaay.
No i masz! Klara miała racje. Aktorstwo pasuje mi tak jak zającowi dzwonek. Modliłem się w myślach, aby improwizacja poszła mi lepiej. Odchrząknąłem i uśmiechnąłem się do niej. Jej oczy stały się jeszcze większe a usta delikatnie się rozchyliły a ja poczułem, że gdybym stał bliżej musiałbym ją pocałować.
- Chaayo, pójdę do swojego pokoju, kochanie.
Chyba nie dotarły do niej słowa dziadka, bo cały czas wpatrywała się we mnie tym swoim zagubionym wzrokiem a jej policzki nabierały coraz ciemniejszej pięknej czerwieni.
- No cóż, my z Evą wejdziemy a wy wyjaśnijcie sobie co nieco, bo chyba zaszła mała pomyłka. – Rzekł ojciec.
Bystry chłopak, nie ma co! Nabroił a teraz ucieka z mamą do domu. No tak Reganie Bolcie masz za swoje. Nawet Ben czym prędzej znikł z pola rażenia. Odchrząknąłem i obszedłem auto.
Stary nie możesz do niej za blisko podejść. Zbyt wielka pokusa. Jednak w tym samym czasie, gdy biłem się z myślami podchodziłem co raz bliżej aż w końcu zatrzymałem się tuż przed nią. Tak jak ojciec, górowałem nad jej postacią i czułem się przy niej co najmniej jak słoń. Odchyliła swoją głowę w tył i patrzyła na mnie bezradnie.
- Ty ... ja. – no i zaczyna się. – Dlaczego?
- Nie dałaś mi dojść do słowa. – Ty parszywy kłamco usłyszałem mój wewnętrzny głos.
- Ale... miałeś tyle czasu, aby mi to powiedzieć. – Odrzekła zdenerwowana. – A ja tyle powiedziałam... - Nakryła swoje pełne usta zgrabnymi, długimi palcami. - ... o wojnie ... - nagle jeszcze mocniej poczerwieniała. - ... i ... i twojej brodzie. Matko! – Mocno zamknęła oczy i opuściła głowę.
Czuła się zawstydzona i to była moja wina. Odkryła się a teraz już nigdy niczego podobnego nie usłyszę z jej ust. Brawo Regan, jeszcze nigdy tak nie nawaliłeś. Powoli uniosłem ręce i delikatnie dotknąłem jej ramion. Potrzebowałem podejść bliżej, a kiedy już tak stałem niemal cal przed nią lekko się pochyliłem i uniosłem jej podbródek.
- Chaayo, otwórz oczy. – Poprosiłem spokojnie, otworzyła je, lecz szybko uciekła spojrzeniem. – Spójrz na mnie. Pozwól mi zobaczyć się w odbiciu twoich pięknych oczu.
Niczym zlęknione zwierzę spojrzała mi w oczy a mój świat zatrzymał się na tę chwilę. Coraz mocniej pochłaniała mnie głębia jej spojrzenia. Zrozumiałem, że od tej chwili jestem jej dożywotnim niewolnikiem.
- Chaayo to co powiedziałaś. – Lekko się uśmiechnąłem. – O tej brodzie... – Usłyszałem jak głucho jęknęła. – Czy to była prawda? - Nie odpowiedziała tylko niemo patrzyła mi w oczy a ja jeszcze niżej spuściłem swoją głowę. Jej usta były tak blisko moich, że czułem jak delikatnie drżą. – Chaayo, czy to prawda?
A kiedy znów usłyszałem ten cichy jęk i już nie potrafiłem się powstrzymać. Dotknąłem swoimi ustami jej wargi. Czułem jak walczy ze sobą, a ja delektowałem się jej gorącem i poddaniem. W końcu poczułem jak oddaje mi pocałunek, tak delikatnie, że nie byłem pewny czy to ona czy moja wyobraźnia. To jednak wystarczyło, abym stał się jeszcze bardziej zaborczy. Jednak ona odchyliła głowę w tył i nasze usta się rozłączyły. Czułem jak mocno oddycha, a jej piersi co chwilę drażnią mój tors.
- Chaayo, przepraszam, jeśli cię uraziłem, ale nie potrafię się opanować. – Znów się nachyliłem i jeszcze raz słodko ją cmoknąłem a potem jeszcze raz. – Taka słodka. - i jeszcze raz. To były krótkie, ale gorące pocałunki.
- Reganie... - Jęknąłem w duchu, na dźwięk mojego imienia w jej ustach. Tego było za dużo i znów kolejna tama pękła.
- Pocałuj mnie, kochanie. – Znów byłem tuż przy jej ustach. – Pocałuj, Chaaya!
I w końcu stanęła na palcach i przywarła do moich ust. Mocno złapała za klapy mojej marynarki a jej wargi stały się coraz bardziej natarczywe, proszące o więcej. W tej samej chwili sięgnąłem ramionami do jej talii i obejmując mocno uniosłem ją, aby mogła śmielej mnie całować. Rozwarłem swoje wargi i poczułem jak delikatnie dotyka mnie swoim językiem a później coraz pewniej rozpoczyna gorący taniec w naszych ustach.
Nagle zesztywniała. Nie chciałem, aby ta namiętna chwila tak szybko mi uciekła, jednak poczułem jak zaczęła się wyrywać, a ja musiałem postawić ją na ziemi.
- Ja nie mogę... ty nie możesz, nie możemy! – krzyknęła zszokowana.
- Masz narzeczonego? – Rzekłem zdenerwowany.
- Nie. – Odpowiedziała natychmiast.
- Męża? – Sięgnąłem po jej lewą rękę, ale nie było tam żadnego pierścionka. – A więc ci się nie podobało...
- To nie tak Reganie, bardzo mi się podobało, ale ja nie przyjechałam tutaj, aby...
- A więc po co przyjechałaś? – Zapytałem z rozbawieniem.
Zobaczyłem jak z dumą się prostuje i marszcząc brwi surowo na mnie patrzy.
- Przyjechałam tutaj w interesach, a nie zabawiać syna mojego klienta. Nie życzę sobie więcej takiego zachowania. – Odpowiedziała pewnie. – Dobranoc, panie Reganie.
- A czy dostanę buziaka na dobranoc? – Po moich słowach obdarzyła mnie takim wzrokiem, że gdyby potrafił zabijać, to z pewnością padłbym trupem. – Cóż i tym razem wezmę sobie sam.
Szybko zagarnąłem ją w swoje ramiona i pochylając głowę pocałowałem. Był to krótki, ale mocny pocałunek. Oderwałem się od niej i spojrzałem z bliska w oczy. – Dobranoc, Chaayo. – Po czym wypuściłem ją. Lekko się zachwiała, lecz już po chwili szybko mnie ominęła i nie racząc ani jednym spojrzeniem, uciekła do domu.
Spojrzałem w niebo pełne gwiazd i poczułem tak ogromne zadowolenie, jakiego nigdy w życiu nie doświadczyłem. Stephanie stała się bladą plamą na ścianie mojego serca, ustępując miejsca namiętnej hindusce.
Rozpierała mnie energia. Wsiadłem do samochodu. Byłam zupełnie trzeźwy, po takim wspaniałym wieczorze. Z uśmiechem odpaliłem auto i wyjechałem z podwórka. Jechałem coraz szybciej, tak jak biło mi serce wewnątrz. Zauważyłem jak zmieniają się światła i mocniej nacisnąłem pedał gazu. Kiedy bezpiecznie przejechałem, nagle zauważyłem na drodze kostkę brukową, ale było już za późno. Przód auta wyskoczył w górę a ja z całych sił wcisnąłem się w siedzenie. Zdołałem jedynie zauważyć ulicę i nagle z całym impetem, rozpędzony samochód uderzył o płytę asfaltu. Ogarnęła mnie ciemność...
Jak Ci się podobało?