Mój orzeł
16 lutego 2012
11 min
Była chłodna i mglista noc. Na moim osiedlu na przedmieściach trwał spokój. Za oknem prószył nieskazitelnie biały śnieg. W pokoju panował półmrok. Jedynym źródłem światła był telewizor, w którym oglądałam... reklamy.
- Niczego nie ma w tym posranym pudle. - warknęłam sama do siebie. Wyłączyłam telewizor i rzuciłam pilot na pobliski, obity brunatnym materiałem fotel, na którym wylegiwał się mój rudy kot. Gdy pilot upadł tuż obok niego zerwał się na równe nogi i wskoczył mi na kolana.
- Przepraszam Jasper. - powiedziałam do niego słodziutkim głosem jak do małego i bezbronnego dziecka, którego trzeba uspokoić. Odpowiedział mi wydłużonym mruczeniem.
Wyjrzałam przez okno. Nudziło mi się, nie wiedziałam co mam robić. Zgoniłam kota ze swoich kolan. Nie za bardzo mu się to spodobało, prychnął na mnie i poszedł z uniesionym ogonem. Zaśmiałam się, sama nie wiedząc z czego.
Była już druga w nocy, a ja nadal nie mogłam spać. Nawet nie wiem co się ze mną działo. Gapiłam się tempo w sufit. Aż nagle mój seans przerwał dzwonek do drzwi. To było dziwne. Nie wiedziałam kto to może być o tej porze. Nie wiedziałam czy otworzyć te drzwi czy udawać, że po prostu mnie nie ma. Podeszłam na palcach do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać. Słyszałam jak ktoś ciężko oddycha, usłyszałam też jęk bólu. Już miałam otworzyć drzwi, gdy za drzwiami słyszałam jak ktoś zrywa się do biegu. W pośpiechu otworzyłam drzwi. Jednak po otworzeniu drzwi zobaczyłam tylko wielką plamę krwi. Z przerażeniem zatrzasnęłam drzwi. Zamknęłam je na klucz i ześlizgnęłam się na podłogę. Mój umysł pracował w zwolnionym tempie.
Siedziałam tak pod tymi drzwiami. Nie wiedziałam kto to był, czego chciał, co mu się stało. A jeśli to był któryś z moich znajomych. Nie mogę go tak zostawić! Postanowione. Idę szukać togo kogoś! No albo czegoś. Ubrałam moją ulubiona grubą bluzę z futerkiem. Na nogi włożyłam wysokie skaty. Sama nie rozumiałam dlaczego noszę takie buty w środku zimy. Może dlatego, że lubiłam tego typu ciuchy. Wyszłam na zewnątrz. W twarz buchnęło mi zimne powietrze. Zadrżałam z zimna. Nie zbaczając na zimno zaczęłam wypatrywać śladów mojego tajemniczego gościa. Na śniegu zobaczyłam ślady sporych stóp. A tuż obok nich coś dziwnego. To była chyba krew, ale... ona... była... NIEBIESKA? Coś było nie tak. Nie na co dzień widzi się na śniegu niebieską krew.
Szłam za krwawymi śladami na śniegu. Prowadziły w stronę rzeki, która płynęła kawałek za moim domem. Szłam tak trzęsąc się z zimna, albo ze strachu. A może nawet i z tego, i z tego. Doszłam do samej rzeki i ku mojemu zdziwieniu tu ślady się skończyły. Nie kończyły się tak jakby postać, której szukałam wyparowała. Rozejrzałam się dokoła. Niczego podejrzanego nie zauważyłam.
Postanowiłam zaryzykować i po prostu zawołać w ciemną przestrzeń.
- Jest tu ktoś?! Haloo! - krzyczałam wniebogłosy.
Nagle za plecami wyczułam ruch. Nie chciałam się obracać. Ja dorosła kobieta bała się jak dziecko. Nie jak dziecko jak tchórzliwy bachor! Ale w końcu przełamałam się. Jednym zamaszystym ruchem obróciłam się. To co zobaczyłam przekroczyło wszystkie moje największe koszmary. To było coś czego w życiu nie widziałam. Było wielkie, miało co najmniej 185 wzrostu. Po jego posturze wnioskowałam, że to mężczyzna. Miał opuszczoną głowę, był barczysty, miał duże mięśnie i masywne nogi. Pochylał się w przód i trzymał się za ramie, z którego sączyła się błękitna krew.
Ale to co przykuło moją uwagę było niesamowicie przerażające. Z jego pleców wyrastały dwa rudo niebieskie skrzydła. Uniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Był przepiękny! Miał srebrzyste oczy, które przepełniał ból i cierpienie. Po mimo tego iż na jego twarzy widać było wielki ból widziałam jak bardzo jest przystojny. Miał kruczoczarne włosy, za jednym wyjątkiem. Nad uszami widać było świecące rudo zielone piórka. Wyglądało to tak jakby wpiął we włosy kolorowe spinki. Gdy ja mierzyłam go wzrokiem on zrobił krok w moją stronę. I z jego ust wydobył się ryk bólu. W tym momencie ukazał swoje długie białe kły. Mimowolnie z moich ust wydobył się przeciągły krzyk.
Nie wiem nawet kiedy to się stało jak staną za moimi plecami jedna ręką złapał mnie w tali a dłonią drugiej ręki zakrył mi usta. Na jego rękach zobaczyłam pióropusz założony z rudych i niebieskich piór.
- Przestań wrzeszczeć, bo rozszarpie nas oboje. - jego głos był gruby, a po mimo to słodki jak miód. - Chcesz żyć to się nie drzyj. Dobrze! Teraz ja zabiorę moją dłoń, a ty jak to przystaje na miłą dziewczynkę nie będziesz wrzeszczeć. Jeśli spróbujesz krzyknąć przysięgam że rozerwę ci gardło.
Gdy wypowiadał te słowa zauważyłam jak z pod skóry na dłoniach wysuwają się długie pazury. Już wtedy miałam ochotę krzyknąć ostatkami sił powstrzymałam się, ale pomimo to po moim policzku spłynęła słona błyszcząca łza. On chyba to zobaczył, bo zabrał swoją wielką łapę z moich ust i wytarł nią delikatnie mój policzek. Szepnął mi do ucha:
- Ładnie! Teraz puszcze cię. Tylko bez numerów ślicznotko, bo ze mną nie wygrasz.
Puścił mnie. Nie wiedziałam czy mogę wykonać najmniejszy ruch. Stał za mną. On też nie wykonywał żadnego ruchu, ale wydawało mi się, że wącha moje włosy. Po chwili po prostu zaczął odchodzić. Cała sytuacja zaczęła mnie przerastać.
- O co chodzi ? - powiedziała szeptem sama do siebie. Nie sądziłam, że ktokolwiek to usłyszy (poza mną). A jednak on usłyszał... eeee... znaczy to coś mnie usłyszało.
- O nic nie chodzi. Nic nie musisz wiedzieć. Lepiej stąd spierdalaj zanim nie jest za późno. Zaraz może mnie znaleźć, a wtedy oboje będziemy mieć przejebane. - O co mu tak w ogóle chodziło? Kim on był, albo raczej czym?
- To ty do mnie przyszedłeś. Dzwoniłeś do moich drzwi! Potrzebujesz pomocy. Daj sobie pomóc. - Nie mam pojęcia co mnie tchnęło. Podeszłam do niego i wyciągnęłam w jego stronę rękę. I w tym momencie wzbił się w powietrze na ok. trzy metry wzwyż i wylądował za moimi plecami.
- Nie wiedziałem, że w tym domu mieszkasz akurat ty. To pierwsza sprawa. Druga sprawa to gdybyś mi otworzyła to bym cie zabił. Nie pytaj dlaczego. Po prostu bym tak zrobił. A teraz spierdalaj stąd póki możesz i póki ja ci na to pozwalam - gdy zakończył to zdanie zza krzaków dobiegł moich uszu dźwięk kroków a potem jakby warczenie. Obejrzałam się i zobaczyłam, że zza krzaków wyłania się bestia. Krzyknęłam z przerażenia.
I wtedy stało się coś czego się nie spodziewałam. Demon złapał mnie w pasie i wzbił się do lotu. Gdy byliśmy już około cztery metry nad ziemią zaczęłam krzyczeć. To było przerażające. Zamknęłam oczy. Wtuliłam się w niego mimowolnie. Leciał a ja nie otwierałam oczu. Nie rozumiałam dlaczego mnie ze sobą zabrał. Przed paroma chwilami kipiał nienawiścią, a teraz... zabrał mnie ze sobą.
Lecieliśmy nie wiem jak długo. Aż w końcu wylądowaliśmy na dziedzińcu jakiejś willi, no powiedzmy willi. Była zrujnowana. W każdym razie na zewnątrz. Gdy tylko mnie puścił chciałam uciec, ale on był szybszy. Złapał mnie za moje rozpuszczone, blond włosy i przyciągnął do siebie. Mimowolnie zbliżyłam się do niego. Gdy pociągnął moje włosy w tył odchyliłam głowę w tył.
- Mówiłem ci już - wycedził przez zęby - bez numerów, bo inaczej możesz źle skończyć.
- Chciałam ci pomóc. Proszę puść mnie! - zaczęłam płakać. W jego srebrnych oczach widziałam coś dziwnego. Jakby zrozumiał, że sprawia mi ból. Puścił moje włosy, ale zaraz złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić mnie w stronę ruiny. Wiedziałam, że opór nie ma sensu więc poszłam tam prawie dobrowolnie. Gdy weszłam do domu zauważyłam, że wewnątrz wygląda o niebo i piekło lepiej niż z zewnątrz.
Puścił mnie dopiero gdy zamknął za nami drzwi na klucz. Zapalił światło. Dopiero teraz widziałam go w całej okazałości. Był wspaniały dobrze zbudowany. Mięśnie miał niemałe, ale i nie za duże. Był idealnym przykładem mężczyzny doskonałego. Zauważył, że mu się przyglądam.
- Nie patrz się tak Bi we mnie wypalisz dziurę, a jedna jak na razie mi wystarczy - wskazał ranę na ramieniu. Była głęboka. Wyglądała jakby ktoś wbił tam ostry kołek a potem go wyjął. Nie mogłam powstrzymać myśli na temat całego zdarzenia.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mnie stamtąd zabrałeś ? Mogłeś mnie zostawić i nie zawracać sobie mną głowy! - powiedziałam mu to prawie wrzeszcząc.
- Nie cieszysz się, że uratowałem ci dupę? Kobiety! Nigdy nie zrozumiem ludzi, a szczególnie kobiet. - parskną śmiechem. Mi nie było do śmiechu, ani trochę. On mnie przerażał, ale i fascynował. Ta jego męskość. "Ahh... Gdyby tylko dało się do niego zbliżyć.".Z marzeń wyrwało mnie jego jęknięcie. Próbował oczyścić ranę ale widać, że nie za dobrze mu to szło.
Postanowiłam mu pomóc, chociaż on pewnie sobie tego nie życzył. Weszłam do łazienki, którą widziałam jak wchodziłam. Znalazłam tam porcelanową miseczkę. Nalałam do niej wody, o dziwo było z kranu leciała ciepła woda. Znalazłam kawałek jakiejś starej szmatki.
Wyszłam z łazienki i poszłam do swojego oprawcy. Siedział na kanapie i wpatrywał się w ranę. Podeszłam do niego. Wydawał się zdziwiony moja odwagą.
- I co ty dziewczyno robisz? Wytargałem cię za włosy a ty mi chcesz pomóc?! Proszę cię - wywrócił oczami i uśmiechnął się sarkastycznie - Powinnaś się mnie bać! Jestem potworem! Czy ty tego nie widzisz?
Nie za bardzo go słuchałam. Uklękłam przed nim i namoczyłam kawałek materiału. Nie zbaczając na niego samego delikatnie przyłożyłam ją do rany. Z jego piersi wydobył się głośny ryk. Jakby tuż obok mnie gigantyczny tygrys został postrzelony. Wystraszyłam się tak bardzo, że odchyliłam się do tyłu i upadłam. Gdy on przyłożył dłoń do rany ja zaczęłam się zbierać z podłogi. Nie chciałam się poddać. Usiadłam koło niego.
- Daj sobie pomóc. Nie chce dla ciebie źle.
- Ty nie chcesz dla mnie źle. To ja cie porwałem i to ja mogę cię skrzywdzić. Nie pojmujesz jesteś skazana na pewną śmierć. - Na jego ustach pojawił się uśmiech. A ja przeraziłam się nie na żarty. To było po mnie widać, bo jeszcze bardziej się uśmiechnął.
- No ale to nie oznacza, że nie mogę ci pomóc - nie dawałam za wygraną.
- Jeśli dam ci zrobić z tą raną co zechcesz, dasz mi wreszcie święty spokój!?
- Nom, może.
- Dobra - mówiąc to obrócił się przodem do mnie. Wbił swoje przenikliwe oczy w moje, a ja poczułam jak się czerwienie. Widząc to przestał się we mnie wpatrywać, aby mnie nie krępować. Namoczyłam szmatkę ponownie przyłożyłam ją delikatnie do rany.
- Aaaałł!!! - zawył z bólu. Wiedziałam, że musi go to boleć.
Oczyściłam dokładnie ranę. Przez cały czas wył i jęczał z bólu. Nie wiem czemu, ale było mi go żal, gdy z bólu pióra we włosach zaczynały mu się jeżyć. Opatrzyłam dokładnie ranę. To już nie sprawiało mu takiego bólu.
- Skończyłam - powiedziałam z satysfakcją. A on po prostu wstał i kierował się w stronę schodów. - A może jakieś dziękuję? Wypadało by podziękować.
- Igrasz z ogniem kobieto! Raczej nie powinnaś mi mówić co mam robić. Jestem tolerancyjny, ale do czasu. Pamiętaj, że zęby i pazury mam nie od parady. - przeszył mnie dreszcz. Nie zatrzymywałam go więcej. Czekałam aż wejdzie na górę. Gdy już go nie widziałam zebrałam swoje manele i skierowałam się w stronę drzwi. Byłam jakieś dwa metry od nich, gdy tak jakby znikąd pojawił się on - Demon z ognistymi skrzydłami, mój oprawca. Jak on się dowiedział?
Złapał mnie za rękę, obrócił plecami do ściany i przygwoździł swoim ciałem. Złapał moje ręce i przytrzymał mocno.
- Mówiłem bez żadnych głupich sztuczek. - mówiąc to rozpostarł swoje rudawo zielone skrzydła przy czym strącił lampę naftową będącą na komodzie, która stała tuż obok drzwi. Ze strachu zaczęłam się trząść. Nagle zaczął mnie przerażać. Wyczuł jak zareagowałam na jego zachowanie.
- Zaczynasz się mnie bać? To dobrze. Nie będziesz mnie wodzić za nos! - zagrzmiał. Nie wytrzymałam, po policzkach popłynęły gorzkie łzy rozpaczy. Czułam się jak ofiara, która czeka na atak drapieżnika.
- Ja chce się stąd wydostać! Błagam, błagam! Ja nie chciałam źle! Jeśli masz mnie tu więzić to po prostu mnie zabij! - Nigdy nie czułam się tak osaczona. A zbliżył swoją twarz do mojej. Myślałam, że chce mi zadać śmiertelny cios, ale to co zrobił nie było śmiertelne. Przyłożył swoje usta w kolorze wiśniowym do mojego policzka i złożył na nim pocałunek.
- Nie chcę cię zabijać. Nie wiem co masz w sobie takiego, ale przyciągasz mnie jak magnez. - odsunął nieco swoją twarz od mojej i spojrzał mi w oczy.
- Skąd... taka zmiana? Przed chwilą chciałeś mnie zabić.
- Nie chcesz to nie.- Już zaczął się ode mnie odsuwać, gdy ja zarzuciłam mu ramiona na szyję. Zbliżyłam swoją twarz do jego twarzy. Chciałam być blisko. Nie wiem czemu. Wyrządził mi tyle krzywd, a ja... ja... zakochuje się w nim? Ja nie wiem, co się ze mną stało.
- Jak masz na imię? - wyrwał mnie tym z zadumy.
- Simona. A ja, jak mam się do ciebie zwracać? Demonie, aniele może orle?
- Nie, wystarczy mi jak będziesz się do mnie zwracać Alex. - Zbliżył swoje usta do moich. Już mało brakowało a doszłoby do tego, czego tak bardzo pragnęłam.
- I co ja kurwa robię?! Nie mogę!
- Czego nie możesz?
- Nie mogę. Nie mogę pozwolić na to byś była taka jak ja! - wypowiedział to i uderzył ręką w ścianę tworząc w niej dziurę. Odsunął się ode mnie. Rozpostarł skrzydła ponownie. Tym razem nie przestraszyłam się. Chciałam do niego podejść powiedzieć coś, ale gdy się zbliżyłam i dotknęłam jego ramienia. Nie wiem czy się zdenerwował, czy przestraszył, ale wysunął pazury bardzo szybko i przejechał nimi po moim brzuchu. Upadłam na podłogę i odpłynęłam w nieznane.
Ciąg dalszy nastąpi...
Jak Ci się podobało?