Marzena - Dzień kobiet
14 lipca 2021
Marzena
22 min
Gdzieś na Suwalszczyźnie, wśród ośnieżonych drzew, po trzeszczącym pod stopami lodzie, spacerowali we dwoje. Wtuleni, wchodzili coraz głębiej w bajkowy, biały las. Rześkie powietrze łaskotało. Przyjemny chłód zachęcał do spaceru.
Uścisk Marka był mocny. Bijące od niego ciepło ogrzewało przytuloną do niego Marzenę. Dwójka dojrzałych małżonków wsłuchiwała się w trzask zmarzniętego śnieżnego kobierca. Wyczekiwali, aż na horyzoncie, między drzewami pokaże się wychłodzone przymrozkami jeziorko. Tam zmierzali. Tam, gdzie stała niewielka drewniana chatka.
Marek odgarnął jasne włosy z czoła swojej żony. Spojrzał w spokojne, szarobłękitne oczy, jej uniesione rumiane policzki. Na twarzy pojawił się uśmiech, którym nie obdarzyła męża od bardzo dawna. Co się w ich życiu zmieniło? Wszak, małżeństwo Marzeny i Marka było już jak to zimowe drzewo, które zgubiło liście, aby ostatecznie przetrwać chłody jako czarny, suchy kikut.
***
W wakacje było już naprawdę źle. Tylko Łucja potrafiła załagodzić coraz gwałtowniejsze napady zazdrości ze strony Marka. Niewinna córeczka rozśmieszyła rodziców, pokazując, że mają dla kogo dalej grać w tę grę zwaną małżeństwem. Obawiając się męża, Marzena unikała wyjść bądź spotkań, mimo że wakacje przyniosły odrobinę wytchnienia w tym szalonym, pełnym zakazów czasie.
Paradoksalnie, poczucie zamknięcia we wspólnej klatce pozwoliło im na podjęcie najważniejszej decyzji od lat. Jesienią skorzystali z terapii małżeńskiej, która miała odbudować ich wspólny świat – w prawdzie.
Wymagało to wielkiej odwagi ze strony czterdziestolatki. Przygotowała się do rozmowy z mężem bardzo skrupulatnie. Cedziła słowa, gdyż wiedziała, iż cała prawda może Marka przygnieść. Nie powinien wiedzieć, że przez rok, od przypadkowego spotkania z byłym narzeczonym Marzena poszukiwała przygód, a liczba jej kochanków nieprzyzwoicie się powiększała. Przyznała się do jednego – do Roberta.
– Wiele razy się z nim spotkałaś? – spytał, powstrzymujący wściekłość Marek.
– Kilka…
– Pieprzył Cię w naszym domu?
Marzena spuściła wzrok. Spojrzała na lśniącą na palcu obrączkę. Dłonie miała spocone.
– Mieliśmy nie używać takich słów.
– Dobrze, zapytam więc inaczej. Gdzie zdradzałaś mnie z tych mężczyzną.
– W jego taksówce.
Marek nie wiedział, jak zareagować na to wyznanie żony.
– W klubie także spotkałaś się ze swoim dawnym narzeczonym?
Marzena zarumieniła się.
"Chciałam się przecież skusić tylko na jednego drinka" – pomyślała.
Zgodnie z prośbą psychologa, powinna zdradzić mężowi całą prawdę. Nie mogła jednak tego uczynić. Jakby ją ocenił, gdyby dowiedział się, że małżonka poszła do klubu po to, by poczuć się kobietą. Pragnęła być uwodzona, podrywana. Może nawet po paru dobrych drinkach wyszłaby z klubu z nieznajomym. Ten jeden jedyny raz.
Skąd Marek wiedział o tamtej nocy? Jak się domyślił? Nie uwierzył w historię stworzoną ad hoc na klatce schodowej?
Czterdziestolatka przytuliła się do męża. Położyła głowę na jego ramieniu i nieśmiało odpowiedziała: "Tak".
Unikała spojrzenia męża. Błękitne oczy mogły ją zdradzić. Od dłuższego czasu nie potrafiła przekonująco kłamać.
– Był... – Marek zawahał się. Wstydził się zadać to pytanie. – Był ode mnie lepszy?
Blondynka nie odpowiedziała. Mruczała czule, kładąc dłoń na kolanie męża. Przesunęła ją po męskim udzie. Głaskała, uspokajając męża. Dostrzegła, że ów masaż działa. Oddech Marka stał się płytki, a na spodniach pojawiła się charakterystyczna wypukłość. Przytulając żonę i słuchając o jej seksualnych ekscesach, Marek osiągnął wzwód. Brzydził się taką reakcją.
"Powinienem wrzeszczeć. Powinienem ją wyrzucić z domu! Jest moją żoną, a pieprzyła się z dawnym kochankiem!"
Ale czy zdołałaby wyrzucić swój skarb? Tą, która uspokajającym masażem wywoływała u mężczyzny dreszcz podniecenia. Paluszki Marzeny sprytnie poradziły sobie z zapięciem spodni. Marek, obezwładniony urokiem żony, patrzył w dół, nie reagując na to, jak kobieta wsuwa pod spodnie dłoń i chwyta penisa. Od lat nie doszło do takiej sytuacji. Dojrzali małżonkowie, wieczorną porą, gdy Łucja położyła się już spać, siedzieli wtuleni na sofie. Milcząco oddawali się rozkoszy. Kobieta, opierając głowę na męskim ramieniu, zmysłowo masowała sztywnego członka. A mężczyzna, spięty, przyciskał jej ramię, tuląc jeszcze mocniej.
– Co robisz? Przestań...
– Chcę wykonać wszystko, co radził nam psycholog... - szepnęła Marzena, odrywając się od ramienia męża i nurkując ku jego męskości. Marek chwycił mocno oparcie sofy i odchylił głowę. Jęknął.
Wtedy to zakiełkowała w jego głowie myśl: "On i Marzena, samotni i oddani lubieżnym przyjemnością, jak dawniej..."
***
– Czasem do szczęścia potrzeba tak niewiele… – szepnęła czule – … las, spacer i od razu jakoś tak piękniej.
Chłodny powiew wiatru pieścił rumiane policzki Marzeny. Kryła się jak mogła pod futrzanym kapturem. Chwyciła Marka za rękę, zbaczając z utartej ścieżki, zagłębiając się w las.
– Nie boisz się, że zabłądzimy? – spytał Marek, przyciągając żonę bliżej. Objął ją ramieniem. Wtuliła się mocno w jego ciepły płaszcz.
– Już zbłądziliśmy, ale na szczęście teraz jesteśmy razem.
Marek odgarnął jasny kosmyk włosów z czoła dojrzałej kobiety. Przyjrzał się jej zmarszczkom, jej grymasowi. Osłonił się od wiatru futrzanym kapturem małżonki i skradł jej pocałunek. Marzena rozpromieniła się. Przyjemny ciepły dreszcz przeszył jej wychłodzone ciało.
– Tylko o tym pomyślałeś, o pocałunku nastolatka? – spytała Marzena, zmysłowo uchylając wargi i wymowie patrząc na spiętego męża.
Marek dyskretnie przesunął dłoń na tył głowy blondynki. Przytrzymał ją, by wbić wargi w rubinowe usta. Ich języki od razu się spotkały. Nie pozwolił uciec jej ustom. Był łapczywy i namiętny. Żaden mąż nie całuje tak żony po dziesięciu latach małżeństwa. Pocałunek był tak esencjonalny, że aż żar rozlał się w sercu zaskoczonej Marzeny.
– Chcę Cię… tu na śniegu… - wymamrotał Marek.
Marzena musiała powstrzymać się od śmiechu. Jej niepozorny małżonek, który dzikość stracił jakieś kilka lat temu teraz zapragnął rzucić ją na śnieżny dywan i tarzać się jak rozkoszny dzieciak.
„Ze skrajności w skrajność – pomyślała – Śmiałość Marka jest dowodem na jego infantylność. Gdzie się podział romantyk o mentalności doświadczonego kochanka. Czy to już etap „drugiej młodości”? Potrzeba ostatniego tanga, pełnego dziecinnych uniesień?”
– Mareczku, ciągniesz w zaspy swoją czterdziestoletnią żonę, matkę swojej córki… Nie sądzisz, że to żenująco wygląda. – Marzena zaparła się. Wbiła obcas w ziemię.
Marek rozluźnił uścisk. Poprawił płaszcz i przeczesał ręką futrzany kaptur przy kurtce żony.
– Nie o takich szaleństwach myślałaś?
Kobieta uśmiechnęła się. Pociągnęła za klapy płaszcza. Poczuła ciepły oddech męża na twarzy. Rozchyliła usta. Pocałowała go… sekunda… dwie… zrozumiał. Dołączył się do ekstatycznego tanga. Pieścili swe podniebienia, omiatali językami, kręcąc się w miejscu. Marek oparł się o drzewo. Inaczej by padł na biały puch. Marzena przewinęła się pod jego ręką i oparła się plecami o szorstki konar.
Nie odrywając wzroku od rozgrzanego męża, rozpięła kurtkę. Zsunęła zamek, aż do końca. Rozłożyła poły kurtki, prezentując mężczyźnie swój biust, skryty pod mocno przylegającym, fioletowym golfem. Marek wsunął zziębniętą dłoń pod golf żony. Marzena aż wzdrygnęła się. Przywarli do siebie. Namiętny pocałunek został jednak przerwany. Kobieta kątem oka dostrzegła na skraju horyzontu stojącą postać. Odepchnęła rozpalonego męża. Opuściła podwinięty golf i instynktownie zapięła kurtkę.
- Marku, tam ktoś jest. – wskazała ruchem głowy kierunek.
Speszeni zaczęli się uśmiechać. Przechodzień spacerujący ścieżką wzdłuż szczytu skarpy podziwiał ośnieżone wierzchołki drzew. Nie zwrócił uwagi na stojącą niżej parę. Marzena i Marek poczekali, aż nieznajomy odejdzie, by roześmiać się. Poczuli się młodo. Poczuli się jak dwójka ukrywających się przed gapiami nastolatków. Rumiana, roześmiana twarz blondynki była najpiękniejszą puentą tego zimowego spaceru po ośnieżonych lasach Suwalszczyzny.
***
Marek zapalił w kominku. Poprawił śnieżnobiały obrus. Sprawdził, czy w wewnętrznej kieszeni marynarki ma prezent dla żony. Marzena szykowała się w łazience. Gdy wyszła, mężczyzna uśmiechnął się zauroczony nową fryzurą blondynki. Czterdziestolatka miała delikatne loki. Jej twarz nabrała młodzieńczego wigoru. Ubrana w biały sweter zasiadła za przygotowanym przez męża stołem.
- Nie wydaje Ci się, że jesteśmy już za starzy na walentynki. – powiedziała.
- Wyglądasz jak za dawnych lat… Dwudziestoletnia Marzenka… wtedy nie mieliśmy takich możliwości na świętowanie.
- Co tak wspaniale pachnie? Jak to wszystko zorganizowałeś?
Marek nieskromnie wyjaśnił, że wynajęcie tej chatki nad jeziorem wiązało się z całym cateringiem. Podczas ich spaceru do domu przyjechała dostawa. Mieli klucze. Zostawili posiłek, który należało tylko odgrzać. Może ten tajemniczy przechodzień ze skraju lasu był jednym z kurierów…
- Czas spróbować czegoś wyjątkowego. Może poczujemy się troszeczkę jak w Dolomitach. Pamiętasz? Obiecaliśmy sobie kilka lat temu, że na ferie Łucji wyjedziemy do Włoch. Potem…
- Nie kończ… - powstrzymała męża przed wylaniem żali nad ich dotychczasowym, samolubnym życiem. - … lepiej podaj już do stołu to, co tak przecudnie pachnie.
Marek z usatysfakcjonowaną miną podał żonie ciepłe, aromatyczne ossobuco alla milanese. Do tego uraczył piękną czterdziestolatkę czerwonym winem primitivo i odrobiną świeżo skropionej oliwą sałaty.
- Danie w sam raz na zimowy, walentynkowy wieczór. – rzekł z zadowoleniem.
Marzena zarumieniła się. Poczekała, aż mąż usiądzie, by zacząć kosztować tego przywiezionego aż z daleka dania. Kominek ogrzewał małe pomieszczenie. Wino pobudzało podniebienie, a rozpływające się delikatne, cielęce mięso łaskotało podniebienie.
- Kochanie, pamiętasz co mówił na nasz terapeuta? Powinniśmy bardziej zwracać uwagę na potrzeby partnera bez zbędnych uprzedzeń. – rzekła Marzena pomiędzy kolejnymi kęsami cielęciny. – Dlatego postanowiłam dać Ci ten prezent.
Kobieta sięgnęła za plecy, by zza nich wyjąć mają torebeczkę prezentową.
Marek zawstydził się. Od lat jego żona nie kupiła mu nic z okazji walentynek. Przecież nie praktykowali tego „święta”.
- Dziękuję, ale… - wsunął rękę do torebki. Zrobił zdziwioną minę. Wyciągnął opływowy, podłużny przedmiot, na którego widok aż się zaczerwienił.
- Co to? – zapytał udając nieświadomego.
- Wiem, że chciałbym spróbować czegoś innego. Pomyślałam, że nowe doznania dla nas obojga ożywią naszą relację, nie tylko w łóżku.
Przedmiot był przyjemny w dotyku, niewielki. Nie przypominał tych zimnych i przerażających narzędzi znanych Markowi z oglądanych kiedyś filmów porno. Nie wiedział, gdzie ma odłożyć erotyczną zabawkę. Wsunął ją dyskretnie do torebki.
Spojrzał na żonę, na jej dziewczęce, jasne kręcone włosy. Poczuł się zażenowany. W kieszeni marynarki czekał prezent przeznaczony dla jego czterdziestoletniej partnerki. Prezent adekwatny… przewidywalny… typowy.
"Nie tego oczekiwał od nas terapeuta. Nie ma w Tobie tej upragnionej przez Marzenkę dzikości. Chcesz, aby wykorzystała ten przedmiot podczas schadzki z Robertem. Marku… opanuj się!"
Potrząsnął głową. Odgonił myśli, które w przedziwny sposób go podniecały: myśl o Marzenie, która oddaje się analnym eksperymentom z dawnym przyjacielem, z obcym… nie z Markiem.
- Ja też dla Ciebie miałem prezent, choć ten…
- Kochanie. Spokojnie. Bardzo się przejąłeś tą zabawką. Jeśli nie chcesz, nie musimy nic takiego robić. Mmmm… ta kolacja jest przepyszna. – Marzena starała się zmienić temat, zdając sobie sprawę, że Marek nie jest jeszcze na tym poziomie budowania nowej intymności z własną żoną.
Mężczyzna nerwowo poszukiwał czegoś w kieszeni marynarki. W końcu wyjął kopertę, która położył na stole przy talerzu żony.
- To jest ten prezent. – odparła udając zainteresowanie.
Otworzyła kopertę. Wyjęła dwa bilety. Zarumieniła się. Spojrzała czule na zakłopotanego męża.
- Od tylu miesięcy nigdzie nie byliśmy, a teraz, gdy otwarto ponownie Operę Narodową… Grają ten spektakl, o którym mówiłaś. To doskonałe miejsca. Myślałem, że będzie to odpowiedni prezent na Dzień kobiet.
Marek opowiadała historię związaną z zakupem biletów, nie utrzymując kontaktu wzrokowego z żoną. Marzena była zachwycona prezentem, lecz uczucie to mieszało się z lekkim zażenowaniem. W tej kurtuazyjnej wymianie przyjemności nie było symbiozy. Prezenty pochodziły z dwóch osobnych światów. Coś dla duszy, coś dla ciała.
"Zapomniałam jakim byłeś kiedyś romantykiem" - westchnęła w głębi serca czterdziestolatka.
- Marku! To jest wspaniały prezent. Dziękuję.
Chwyciła rękę męża, by mocno ją ścisnąć. Pochyliła się, by pocałować się z Markiem na stołem.
- Nie jesteś zawiedziona? – zapytał, dolewając jej wina.
- Kochanie... wiele takich nieporozumień jeszcze przed nami. Ale na szczęście do nich dochodzi. – uśmiechnęła się i speszona spojrzała na leżącą bezpańsko torebeczkę, kryjącą erotyczną zabawkę.
***
Oczekiwania związane z walentynkową nocą były wysokie. Małżonkowie po doskonałej kolacji zasiedli przy kominku, wpatrując się w niezmącony krajobraz jeziora. Wtuleni, upojeni ciężkim, czerwonym winem, zasnęli. Marek przebudził się koło drugiej w nocy. Wziął Marzenę na ręce i przeniósł do łóżka. Zasnął obok niej. Nie obudził się nawet wówczas, gdy oprzytomniała małżonka przebrała się w nocną halkę i wsunęła pod kołdrę.
O poranku Marek przeciągnął się, otwierając sklejone powieki. Jego jasnowłosa małżonka leżała obok. Drzemała odwrócona boczkiem, odsłaniając nagie plecy i ramię, z którego zsunęło się ramiączko nocnej halki.
Marek wpatrywał się z wielkim zainteresowaniem w miękką skórę dojrzałej kobiety. Przesunął palce po pulchnym ramieniu. Nie było to chudziutkie ramionko modelki, lansowanej na billboardzie. Nie było to też ramię sportsmenki, zafascynowanej fitnessem, krzyczącej z reklamy przy drodze. Marek rozmarzył się, gładząc miękkie ciało żony. Porównywał. Inna była Anita – zimna, smukła brunetka, której władza tak bardzo go podniecała. Zupełnie inna była blondwłosa Marzena o słowiańskich krągłościach. Marek przesuwał dłoń z ramienia na bark, na policzek. Zbliżył się do żony, by zacząć całować ją po ramieniu. Wbił nawet zęby w pulchne ciało żony. Całując smukłą szyję, sięgnął drugą ręką pod kołdrę. Lizał skórę żony i masturbował się.
- Marku? Co robisz? – przebudziła się zaskoczona czterdziestolatka.
- Kochanie. Mówiliśmy, że nie powinniśmy się niczego wstydzić. – wyszeptał mąż, nie przerywając pieszczot.
- O Boże! Robisz to przy żonie w łóżku... - Marzena chciała się odwrócić.
- Nie! Błagam kochanie, nie! - Marek nie przestawał.
Stawiał opór, by Marzena nie odwróciła się na plecy. Przysunął się bliżej, by pod kołdrą dotknąć jej ud i pośladków. Wsunął gotowego penisa pod różową halkę i docisnął go między pulchne pośladki żony.
- Kocham to... – zamruczał, spragniony porannych pieszczot.
- Kochasz krągłe kształty swojej żony?
- Kocham moją dojrzałą cudowną kobietę!
- Marku... – zareagowała nagle zaniepokojona Marzena.
Mężczyzna oderwał usta od ramienia żony. Przewrócił się na plecy, pozostawiając na pośladkach Marzeny ślad z lepkiego, gęstego śluzu.
- Nie sądziłam, że aż tak lubisz ocieranie się o mnie. - zachichotała Marzena, podciągając wyżej koszulkę nocną i wstając z łóżka.
Marek ujrzał swoje dzieło. Między pośladkami Marzeny sączyła się jego sperma. Poranny wzwód, którego nie doświadczył od miesięcy, zakończył się niespodziewanym, przyjemnym finałem.
Widząc szerokie biodra żony, krągłe pośladki i pełne uda, Marek nie żałował swego zachowania. Skrzyżował ręce za głową i dumnie śledził Marzenę wzrokiem, aż zniknęła za drzwiami łazienki.
- Teraz musisz wymyć ponętny tyłek... – krzyknął roześmiana. Poczuł się zbyt pewnie. Nieco się speszył. Marzena nie odpowiedziała. Milczenie było wymowne.
"Wykorzystałeś ją. To się jej nie spodobało. – pomyślał – Pragniesz, by była twoją zabawką? Nie o tym dyskutowaliście u psychologa, nie o służbie… nie o rolach. Ty od lat nie grasz roli kochanka… Bądź kochankiem!"
***
Bądź kochankiem żony – to hasło towarzyszyło Markowi przez tygodnie poprzedzające dzień kobiet. Zrobił wszystko, by uczynić ten dzień niezapomnianym, relaksującym, szczególnie po tych wszystkich nieszczęściach 2020 roku.
***
Gmach Teatru Wielkiego był pełny spragnionych kultury widzów. Zdawałoby się, że pandemia dobiegła końca. Ktoś przepychał się do szatni. Ktoś zgubił swojego towarzysza. Marzena czekała na stronie, aż Marek odda płaszcze. Uśmiechała się czule do mijających ją osób, zapominając, że ma na twarzy maseczkę. Nerwowo poprawiała czerwoną sukienkę.
"A może to nie był najlepszy pomysł?"
- Już jestem kochanie. – przerwał jej rozmyślania mąż. – Uroczo wyglądasz w tej sukience. Jak dobrze w końcu ubrać się elegancko i wyrwać z domu.
Marzena obróciła się, chcąc pokazać się mężowi z każdej strony. Czerwona sukienka miała szlafrokowy krój. Przepasana była szarfą tego samego koloru co całość ubrania. Na ramionach kusząco wyglądały rozcięcia. Dekolt w trójkąt nie był narzucający. Naturalnie odsłaniał to, co należało. Pełne piersi dojrzałe kobiety podtrzymywał czarny stanik, niewidoczny pod materiałem sukienki. Kreacja sięgała aż do kostek.
Blondynka dyskretnie stukała obcasami beżowych bucików po marmurowej posadzce. Prowadzona pod ramę przez eleganckiego męża czuła, że ten wieczór zapamięta na długo.
Usiedli w bezpiecznej odległości od innych widzów. Ta złudna intymność zachęciła Marka do przytulenia żony. Nie zważając na to, co dzieje się na scenie, czterdziestolatek szeptał Marzenie do ucha wiele niestosownych słów. Kobieta rumieniła się. Jej mąż nie mógł się doczekać deseru po tak ekskluzywnym i eleganckim obiedzie dla duszy. Deser miał być cielesny, zmysłowy.
- Marek przestań… - Marzena poczuła się nieswojo, gdy jej mąż ujął jej dłoń i zsunął na swoje udo. – Nie zachowujmy się jak dzieciaki…
- Kochanie, zachowujemy się jak dorośli. Patrz, każdy skupia się scenie. Wokoło nie ma nikogo. W naszym rzędzie jesteśmy tylko my. Siedzący nad nami nic nie dostrzegą. Na pewno nie będą spodziewali się tego, że…
- Proszę, przestań. – blondynka była już czerwona ze wstydu, gdyż jej partner dociskał jej dłoń do swego krocza.
- Jak zobaczyłem Cię stojącą w holu, w oczekiwaniu na mnie, to trudno było mi opanować myśli.
- Kochanie… proszę nie udawaj kogoś kim nie jesteś. – Marzena przesunęła grzbiet dłoni kilka razy po udach męża. Wyczuła ruch. Kłamałaby, gdyby powiedziała, że to jej nie ekscytowało. Gdyby w loży w Teatrze Wielkim zamiast Marka siedział elegancki i tajemniczy dr Nałęcz…
"Przy nim czułabym się wyjątkowo. Ten szarmancki wdzięk, takt i intelekt. To już ponad rok od tamtej szalonej nocy we Wrocławiu. Gdyby on tu teraz był… siedział obok mnie… Wsunąłby dłoń między moje uda. Nikogo by nie udawał. Byłby sobą… odważnym, hipnotyzującym mężczyzną. Takiemu pozwoliłabym się pieścić. Chciałabym, aby dotykał mnie po łonie. Wsunął się przez rozcięcie w dolnej części sukni. Miałby tak odprężająco ciepłą dłoń. Chciałabym, by podczas tego spektaklu masował moje łono… przez bieliznę, delikatnie. Drżałabym na fotelu. Oddychałabym płytko, czekając na antrakt, podczas którego spełniłabym prośbę szarmanckiego dr. Nałęcza… Abym w toalecie zdjęła majteczki i wróciła na drugi akt bez bielizny. Bym mogła usiąść na jego dłoni. By mógł dotknąć mojej nagiej cipki. By wsunął palce…"
- Marzenko… - Marek szeptał do ucha żony już od paru chwil. – Przerwa. Jesteś tu?
Mąż spojrzał w jej szkliste, rozanielone oczy.
- O kim myślałaś? Uciekłaś ode mnie…
Kobieta nie zdradziła swoich fantazji. Z rumieńcem na twarzy, wstała i skierowała się w stronę wyjścia.
- Myślałaś o innym, zgadza się? – Marek nie ustępował. – Pamiętasz, co mówił nam terapeuta, nie powinniśmy ukrywać swoich fantazji. Nie uciekaj przede mną w wyimaginowany świat.
"Wyimaginowany? Trudne słowo Marku. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo realna była moja fantazja. Gdybyś tylko mógł teraz dotknąć mojej cipki. Gdybyś przesunął dłoń po moim łonie, zrozumiałbyś jak cielesne i żywe było to doznanie. Wspomnienie bezkompromisowego szarlatana dr. Nałęcza. Biedny Marku…"
- Kochanie, po prostu wciągnęłam się w spektakl. Jest niesamowity. Sam powiedz, czy to nie wspaniałe, że znów jesteśmy w Teatrze?
- Tak… masz rację Marzenko… - Marek spuścił głowę. Żona zbiła go z tropu. Rozemocjonowany mężczyzna stracił pierwotny zapał. Uśmiechnął się do blondynki, zapraszając ją na salę. Marzena prosiła jeszcze o chwilę, na przypudrowanie noska. Mężczyzna spokojnie poczekał pod wejściem na salę, jak wierny i nudny pies.
Finał sztuki był olśniewający. Przepełnieni emocjami małżonkowie przez moment tkwili na swych miejscach. Poderwali się dopiero, gdy sala wypełniła się gromkimi brawami.
Sztuka była jak otrzeźwienie. Wszelkie nieprzyzwoite wizje Marka i fantazje Marzeny przeszły w niebyt. Teraz serca dygotały im z podniecenia innego rodzaju. Napełnieni ekstazą niczym narkomani, pragnęli zachować równy, wysoki poziom.
Wsiedli do taksówki. Cóż za szaleństwo w tych okropnych czasach. Wpierw Teatr Wielki teraz taxi. Uśmiechnięta Marzena po chwili zorientowała się, że szofer nie wiezie ich na Wilanów.
- Marku, gdzie jedziemy? Nie wracamy do domu?
- Kochanie, przecież to było dopiero preludium.
Marzena lekko wzdrygnęła się na błysk w oczach męża.
"Preludium do czego?" – pomyślała.
***
Hotele w tym czasie świeciły pustkami, szczególnie te ekskluzywne. Nieliczni goście mogli się w nich poczuć naprawdę wyjątkowo. Marek chciał wycisnąć tą chwilę normalności do ostatniej kropli. Korzystając z okazji, wynajął apartament w dawnym Prudentialu. Hotel Warszawa już na nich czekał, a w nim pokój z przestronnym małżeńskim łożem oraz kolacja, wyłącznie dla nich, w pokoju z widokiem na starą część stolicy.
***
Podczas kolacji Marzena dostrzegła znany jej przedmiot, pudełeczko, w którym wcześniej skryła prezent dla pruderyjnego męża. Między kęsami przepysznej, lekkie kolacji zrozumiała, że teatr był wstępem do podróży w nieznane.
- Myślałam, że o tym zapomniałeś? – spytała męża, wskazując na pudełeczko.
- Chciałem, aby nie był to zwykły małżeński eksperyment, tylko…
- Randka dwojga nieznajomych w jednym z najdroższych hoteli w mieście. – dokończyła blondynka. Marek uśmiechnął się, przesuwając w stronę żony pudełeczko.
Na twarzy Marzeny pojawił się rumieniec. W szklistych oczach - figlarny błysk. Dyskretnie zsunęła pudełeczko ze stołu. Wróciła do kolacji, unikając spojrzenia męża.
Marek denerwował się, przedłużającym się posiłkiem. Starał się nie stracić werwy i odwagi. Zbyt energicznie rozdrabniał jedzenie, czym wzbudził uśmiech u żony.
Stresuje się. Jest w tym zachowaniu tak podobny do tego Marka sprzed kilku lat, gdy zaczynaliśmy się spotykać. Trzymaliśmy się sztywno konwenansu - wpierw kolacja, potem spacer a na deser namiętny, młodzieńczy seks. Tej nocy spacer możemy sobie odpuścić.
Ułożyła sztućce na godzinie piątej. Poczekała, aż mąż wytrze usta. Odsunęła krzesło i z dużą gracją wstała od stołu. Poprawiła swą długą, czerwoną suknię. Odwróciła się. Marek wpatrywał się w kołyszące się biodra małżonki, zmierzającej w stronę łazienki.
***
Czekał na żonę cierpliwie, siedząc w wygodnym fotelu i popijając brandy z hotelowego barku. Nagle ujrzał swoją ukochaną. Marzena stanęła przy drzwiach łazienki. Miała na sobie czarną, transparentną koronkę w kwiecistym wzorze. Tak odważna bielizna podkreślała seksapil czterdziestoletniej blondynki. Wysoki, kuszący pas do pończoch wiązany z tyłu na cieniutki sznureczek rozbudzał w Marku młodzieńcze żądze. Strój Marzeny odebrał jako rozkoszne, czarujące zaproszenie. Podszedł do żony, objął ją w pasie i przed pocałunkiem powiedział, bardzo naiwnie:
- Czeka nas koronkowa rozkosz ze szczyptą pikanterii…
Marzena uśmiechnęła się, raczej z zażenowania niż ekscytacji. Nie zdążyła jednak skomentować komplementu mężczyzny, gdyż zamknął jej usta soczystym pocałunkiem.
Pokój zawirował. Marzenie zakręciło się w głowie. Pocałunek przedłużał się, wybijał z równowagi. Po chwili padli na łóżko. Język Marka sunął po ciele kobiety. Dłonie szaleńczo szukały zaspokojenia żądz. Blondyna wzdrygnęła się. Napięła mięśnie. Marek wtargnął pod koronkowe figi, rozpoczynając ekstatyczny taniec palców na tkliwej łechtaczce. Marzena oniemiała, uznając, iż jej mąż wniósł się na poziom wirtuozerii. Prosiła, aby nie przestawał. Ta noc, wyjątkowo szybko, rozpoczęła się od intensywnego łechtaczkowego orgazmu.
Wykorzystując ekstatyczny stan podniecenia, dojrzali małżonkowie przeszli do wyczekiwanego eksperymentu. Marzena przesunęła się na skraj łóżka, pomagając Markowi rozsupłać koronkowy pas oraz zsunąć zmysłowe figi. Uniosła i rozwarła nogi. Z niepokojem patrzyła, jak mąż kuca przy jej cipce. Bierze żel, ogrzewa go w dłoniach, by delikatnymi ruchami nawilżyć jej dupcię. Kobieta rozchyliła usta… serce przyspieszyło… dreszcz przeszył jej ciało. Dostrzegła analną zabawkę w ręku Marka. W zeszłoroczny dzień kobiet nawet nie fantazjowała, by ujawniły się w nim takie fetysze.
"To będzie początek naszej nowej podróży" – pomyślała.
Mężczyzna spojrzał na rumianą buzię żony. Jej oczy, skryte między skośnymi powiekami lśniły z ekscytacji.
- O Boże… zwolnij kochanie… - jęknęła, gdy ruch Marka stał się zbyt zdecydowany.
Choć był nowicjuszem, parł w wyznaczonym mu kierunku z dużą werwą, a tu potrzebna była delikatność.
- Mareczku nie rozdziewiczyłeś mnie. Nie kochałeś się z dziewicą Marzeną. Teraz los zesłał Ci taką szansę.
- Moja czterdziestoletnia dziewica… - Marek wstał, by pocałować żonę. Pocałunek był soczysty i bardzo odprężający. – Będę pierwszy i jedyny.
"Jak uważasz" – odparła w myślach blondynka.
Wizja pierwszego kochanka bardzo podnieciła Marka. Wrócił do swojej roli… delikatnego rozciągania ścian anusa żony. Zabawka była już w połowie. Marzena pisnęła. Zacisnęła wargi. Po chwili Marek uwolnił ręce. Spojrzał na żonę jak nigdy przedtem. Zresztą, nigdy wcześniej jego ukochana, matka Łucji nie miała w tyłeczku zabawki analnej.
Kobieta oddychała głęboko, bojąc się opuścić nogi. Wyglądali razem bardzo nieporadnie, jakby nie wiedzieli co zrobić dalej. Marek bał się zapytać, czy to boli bądź piecze. Marzena nie miała ochoty dzielić się z nim swoimi niekomfortowymi odczuciami.
Siedząc na skraju łóżka, z podniesionymi nogami i wystawioną od przodu cipką, poczuła przyjemne aromaty. W pokojowym hotelu przez cały czas unosił się zapach drewna, przywołujący miłe wspomnienia. Dopiero teraz wyraźniej go poczuła. Działał na nią kojąco. Zahipnotyzowana zapachem dopiero po chwili zorientowała się, że miała wsuniętą zabawkę, a Marek wszedł w jej cipkę i coraz śmielej penetrował ją penisem.
"Nowa miłość małżeńska. Bez zabezpieczenia. Z korkiem analnym w dupie."
Pisnęła. Marek pieprzył ją z furią. Pełne pasji ruchy momentalnie jednak ustały. Podekscytowany wysunął penisa z rozpalonej szparki. Delikatnym ruchem wyciągnął zabawkę z anusa żony, zastępując ją palcem. Marzena jęknęła. Pochylił się nad nią, patrząc głęboko w oczy, jakby oczekiwał ostatecznego potwierdzenia. Kobieta wymamrotała - tak.
Oddychała płytko, dyszała. W niezrozumiałych powodów zaczęli do siebie mówić szeptem, tak jakby chcieli się wzajemnie uspokoić. Gdy Marek zaczął się wsuwać, Marzena rozwarta szeroko usta. Jej szarobłękitne źrenice wydawały się niewielkimi planetami w kosmosie białek oczu.
- Och... stój, stój… - jęknęła.
Marek wycofał się. Gdy naparł znów, usłyszał głośniejsze – stój!
Ten rozkoszny pisk myszki, doprowadzić mężczyznę prawie do erekcji. Zwolnił. Ciasna dupcia Marzeny obejmowała jego pulsującego członka. Zaczął od nowa, miarowo, delikatnie, w takt płytkiego, przerywanego oddechu żony. Po chwili dyszenie zastąpiły pojękiwania. Pierwotny grymas na buzi blondynki ustąpił miejsca niewinnemu uśmieszkowi.
Mąż poczuł przypływ witalnych sił. Rozochocił się. Wraz z ustąpieniem początkowych napięć, zaczął odczuwać perwersyjną przyjemność. Coś co czyniło jego dojrzałą żonę niebywale zmysłową, ponętną i zakazaną.
"To istne szaleństwo" - snuło mu się po głowie.
Warknął. Wyrwał się z niej, nad wyraz brutalnie. Marzena, czując ulgę, instynktownie opuściła nogi. Opanowała rozpędzony oddech. Marek, bez zastanowienia, chwycił pulsującego członka i energiczne masował go w dłoni, czekając, aż wytryśnie spermą na jej brzuch. Wystarczyły dwa, trzy ruchy, by krople nasienia rozprysnęły się po rozgrzanym ciele blondynki. Nie przestawał. Trzepał dalej. Poruszał biodrami. Marzena zsunęła dłoń wzdłuż ciała i zaczęła pieścić swoją łechtaczkę. Tak rozkołysani, jęczeli oboje, aż w końcu Marek padł na półnagą czterdziestolatkę. Wtulił się w nią, przewracając na bok i obejmując wciąż skryte pod koronkowym stanikiem piersi.
Marzena, oparłszy się o materac, uniosła się nad szeroką klatką piersiową męża. Marek, nieobecny duchem, trwał w ekstazie. Kobieta przygniotła pośladkami wciąż sztywnego penisa. Wpatrując się w sine oblicze męża, rozpoczęła masaż, o którym Markowi nawet się nie śniło. Krągłe, miękkie pośladki ocierały się o członka, pieściły go, dotykały. Marzena zmysłowo poruszała biodrami, nie spuszczając wzroku z Marka. Była spokojna. Pewna siebie. Dominująca. Jej brwi uniosły się, migdałowe oczy przymknęły, rumiane policzki wypełniły, soczyste usta zacisnęły. Marek oniemiał, tak szybko odzyskał pełną gotowość.
Blondynka wsunęła prężnego penisa do swej waginy, rozpoczynając rajd. Rozpięła stanik, uwalniając ponętne piersi, które kołysały się w rytm podskoków Marzeny. Dociskała męża do łóżka. Przejęła nad nim kontrolę. Szczytowała. Pojękiwała w ekstazie. Jej ciał płonęło.
Marek z niepokojem patrzył na rozgrzane oblicze żony.
"Czy jesteś tu Marzenko? O kim myślisz? Ten grymas na twarzy. Te rozwiane włosy. Te spazmatyczne drgania… Jesteś przy mnie?"
Marzena wyciągnęła ręce do góry. Wplotła palce we włosy i ujeżdżała męża. Trwała w zmysłowej hipnozie słysząc z tyłu głowy jakąś melodię, czyjś śpiew. Kompletnie to zignorowała, choć melodia stawała się coraz lepiej rozpoznawalna.
"Czy ona coś mruczy pod nosem?" – zastanawiał się mężczyzna.
A ona powtarzała nieświadomie słowa starej piosenki wykonywanej przez ikonę dawnych lat…
„Powiedziałam, że do ciebie przyjdę
Nie przyszłam
Powiedziałam, że za ciebie wyjdę
Nie wyszłam
Powiedziałam, że nie umiem zdradzić
Umiałam
Powiedziałam, że się chcę poprawić
Nie chciałam”
Jak Ci się podobało?