Marta i młody geniusz (I)
24 maja 2023
14 min
Wszyscy o tym mówili. Do naszej szkoły trafił geniusz. Chłopiec, który błyskawicznie, realizując po kilka lat co roku, skończył liceum a potem studia polonistyczne. W dodatku poeta. Ledwie co skończył osiemnaście lat, a już miał uczyć młodzież… Młodzież, czyli uczniów w jego wieku!
Nazywał się Dominik, ale przy podpisywaniu swych wierszy, używał pseudonimu artystycznego – Amadeo. Stąd wielu tak na niego mówiło.
Chudy i niski – “dzieciak!” – pomyślałam od razu. W wielkich okularach z czarnymi oprawkami. Idealny przykład nerda. Potężne bryle, których używał, zdawały się być nie tylko stylem, ale również osłoną, która pomagała mu ukrywać swoje wewnętrzne lęki. Jego ciało często odzwierciedlało napięcie i nieśmiałość.
Oczy jego były pełne niepewności, a spojrzenie często odbijało niepokój.
Był jednak ciekawym człowiekiem, który stale poszerzał swoje horyzonty. Interesował się sztuką, filozofią, historią i naukami społecznymi.
Dlatego tak chętnie wprowadzałam go w tajniki pracy. Wtedy dostrzegłam, że chłopiec jest wyjątkowo nieśmiały. Rozmawiając ze mną, często się czerwienił. Dość szybko wywnioskowałam, że wpadłam mu w oko i to bardzo. Co, skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi się nie spodobało. Tym chętniej się do niego uśmiechałam. Zauważyłam, że szybciej pąsowiał, gdy miałam na sobie bardziej obcisłą bluzkę. Albo, gdy siadałam tak, że spódnica odsłaniała kolana.
Domyślałam się, że jego doświadczenia z płcią przeciwną nie należą do imponujących. To wszystko powodowało, że dużą przyjemność sprawiało mi kokietowanie młodziana.
A to kładłam dłoń na jego ramieniu, a to łopotałam rzęsami, a to komplementowałam go nadmiernie.
Wszystkie te tanie chwyty bardzo silnie działały na Dominika. Pocił się wtedy, zapominał języka w gębie…
Choć prezentował sobą naprawdę wiele. Niezwykle oczytany, z szerokimi horyzontami, mnie historyczkę zaginał bez trudu, co do wiedzy historycznej, o głębszej, humanistycznej nie wspominając.
Głębokie zrozumienie literatury i zdolność do analizowania tekstów były niezwykłe jak na jego wiek. Pisał pracę doktorską, której fragmenty z entuzjazmem przyjmowano na łamach pism naukowych.
Zatem miałam powód komplementować Dominika i autentycznie się nim zachwycać. Szczególnie zaś chwytały mnie za serce jego wiersze. Nie omieszkiwałam mu tego komunikować.
Fakt, że czyniłam to może zbyt kokieteryjnie. Na przykład wyszeptałam mu do ucha: – Amadeo… Ten twój wiersz o mgle… czułam się, jakbym to ja była otulana… Albo ten o zachodzie słońca, ależ nabierałam ochoty na romantyczny spacer…
Coraz bardziej ten chłopak zaczynał mi się podobać. Nawet zaczynałam sobie wyobrażać, że idę z nim na randkę, ale zaraz potem sztorcowałam się w myślach: – Przecież to jeszcze dzieciuch! W wieku twoich uczniów!
Wtedy druga część mojej natury odpierała te argumenty: – Ale jaki dojrzały! Jaki sympatyczny i uroczy! A inteligentny! Jak żaden inny.
Zaczęłam fantazjować, że jestem z nim na randce i że się z nim całuję…
Ekcytowało mnie to bardziej, niż znacznie śmielsze fantazje, jakie wcześniej miewałam na temat innych mężczyzn.
Wyobrażałam sobie, że jest wobec mnie zachłanny, że schodzi ustami z moich ust na szyję… że nawet przygryza mnie. A potem… potem na dekolt… rozpina bluzkę… by podziwiać piersi w koronkowym staniku.
Wyobrażam sobie, że go powstrzymuję: – Nie za szybko próbujesz mnie zdobyć?
Ale jego nic nie jest w stanie powstrzymać, by tylko mnie posiąść…
Każdej środy mieliśmy wspólne okienko, więc razem spędzaliśmy je w pokoju nauczycielskim. Uwielbiałam z nim wtedy rozmawiać.
Zresztą zawsze przygotowywałam się na takie spotkanie. Czytałam jego wiersze, ale też starannie szykowałam strój. A to zakładałam skórzaną spódnicę, szczególnie seksowną, a to dobierałam wybitnie obcisłą sukienkę, mocno uwydatniającą moje kształty, a to bluzeczkę z takim dekoltem, by go podsuwać pod nos młodzieńca… pozwalając mu dostrzec koronkę stanika…
Mało tego. Zawsze zakładałam wtedy pończochy i najlepszą bieliznę, mimo że przecież młodzian i tak nie miał prawa ich zobaczyć. A jednak chciałam czuć się maksymalnie kobieco i seksownie.
Podczas naszych rozmów zachwycałam się niebywałą erudycją Dominika, a także jego niespotykanym talentem pisania wierszy. Patrzyłam mu wtedy głęboko w oczy, uśmiechałam się, trzepotałam rzęsami, a on się jak zwykle czerwienił. To było nadzwyczaj urocze.
Gdy czytał mi wiersze, pochylałam się w jego stronę, a on w taki słodki sposób nie mógł się skupić, nie umiał też udawać, że nie patrzy na mój biust…
Kiedyś napisał wiersz specjalnie dla mnie. Wzruszyłam się. Schwyciłam jego dłoń. Wyszeptałam: – Amadeo! Jesteś boski!
Po czym pocałowałam go w policzek.
Chłopaka zamurowało.
Potem wydukał tylko: – Marto, jak ty fenomenalnie pachniesz!
Rzeczywiście przytulając się do niego, musiałam roztoczyć woń porządnych perfum, o których nigdy nie zapominałam, a w środy chyba nawet nadużywałam ich nieco .
- Amadeo… nawet nie wiesz jak to przyjemnie otrzymywać tak urocze komplementy! Bo poczuję się, że jestem przez ciebie adorowana! – Uśmiechnęłam się najbardziej powabnie jak potrafiłam.
- Marto, nie wiem co powiedzieć… ale gdybyś tylko pozwoliła mi się adorować… byłbym najszczęśliwszym z ludzi… przepraszam za śmiałość…
- Ależ adorowanie kobiety to nic złego… a wręcz wprost przeciwnie… która z nas nie lubi być adorowana…? A nawet… zdobywana… – Powtórzyłam swój kuszący uśmiech.
- Och… na to chyba bym się nigdy nie zdobył… a poza tym… pewnie nie miałbym u ciebie najmniejszych szans…
Przez chwilę się nie odzywałam, żeby zbudować napięcie. Po czym wyznałam:
- Ależ kto wie…? – Pokazywałam zęby szeroko. – Może zostałabym zdobyta łatwiej, niż się spodziewasz?
No i tego dnia zostałam zdobyta. Przez tego nieśmiałego nerda.
Oczywiście w moim śnie… Przyśniło mi się, że zostałam z nim sama po lekcjach. Nikogo w szkole, tylko ja i on… Już byłam w szatni i założyłam płaszczyk, kiedy dopadł mnie. Był pobudzony, przypomniał mi słowa, które wypowiedziałam: – Obiecałaś, że zdobędę cię łatwiej niż się spodziewałem!
Nie broniłam mu się, gdy rozpinał mi płaszczyk. Przycisnął mnie do boksu, żebym nie mogła uciec. Wkładał rękę pod bluzkę i chwytał za piersi. Ściskał je drapieżnie.
- Uważaj, może wejść woźny… – Powstrzymywałam go.
Ale on nie chciał uważać, szybko podwinął spódnicę, przesunął majtki na bok i… wyciągnął z rozporka swój… patyczek. Tak, to właściwe określenie. Był mały. Malutki. Chudy i króciutki.. Wydało mi się, że nie będzie w żadnym stopniu w stanie dokonać penetracji… Ku mujemu zdumieniu, jednak natychmiast wszedł we mnie. Mały, a jednak poczułam go w cipce niezwykle intensywnie.
Zaczął mnie bardzo, ale to bardzo intensywnie pieprzyć. Pracować jak kij ubijający masło w maselniczce. Starałam się jęczeć w rytm jego pchnięć, ale bez szans by nadążyć.
A młodzian jeszcze bardziej przyspieszył! Jego tempo stało się wręcz zawrotne. Poczułam się, jakbym była młócona przez jakąś maszynę… młockarnię. Moje żałośliwe jęki szeroko popłynęły po korytarzach szkoły.
Jednak Dominikowi nie dane było dokończyć dzieła. Oto wkroczył woźny. Zwalisty pan Józio z sumiastymi wąsami, który pochwycił młodziana za kołnierz i cisnął w bok jak szmatę.
Zajął jego miejsce, mrucząc tylko pod wąsem. – Patrz, jak rucha się takie damulki…
Tym razem skazana zostałam na potężnego tłoka, który zdał się mnie pompować, wolno, ale równo, jednostajnie…
Tymczasem stała się rzecz przedziwna. Amadeo, jakiś skurczony, poniżony siedzi w kuckach i spogląda z nieukrywaną zazdrością. Patrzy na to jak jestem miarowo rżnięta i… I potężnie się podnieca. Widać to w każdym grymasie jego twarzy. Ale dzieje się coś jeszcze dziwniejszego. Jego penis zaczyna rosnąć! Ale to rosnąć i rosnąć. Aż osiąga monstrualne wprost rozmiary.
Budzę się cała mokra… zlana potami… i nie tylko.
Zastanawiałam się nad tym snem cały ranek. Przypomniałam sobie wtedy, jak patrzy na mnie Dominik, gdy rozmawiam z innymi mężczyznami, czy to z dyrektorem, czy Gieniem, naszym geografikiem. Zawsze wówczas jest zazdrosny! Widać to na jego twarzy jak w książce. Podobnie widać to, że staje się pobudzony…
Hmm… dzieje się też tak, gdy mu mówię o innych mężczyznach. No tak… Kiedy pytał się o mój ostatni związek… i opowiadałam mu o Tomku… Okazywał się cholernie zazdrosny i ewidentnie podniecony!
Tej środy, na owej godzinie-okienku postanowiliśmy wyjść do parku, który otaczał szkołę z trzech stron. Stary park otaczający szkołę był malowniczym zakątkiem, w którym można było zatracić się w pięknie natury. Jego urokliwe aleje, bujna roślinność i spokojne jeziorko tworzyły atmosferę spokoju i zapewniały doskonałe miejsce do odpoczynku. Uwielbiałam tam spacerować gdyż park wprost emanował romantycznym urokiem. Przy wejściu witała staroświecka majestatyczna brama, która zapraszała do odkrywania tego magicznego miejsca.
Zrazu szliśmy w milczeniu. Główne alejki były wyłożone starym brukiem, już nadszarpniętym zębem czasu ale dodającym charakteru. Drzewa w parku rosły blisko siebie, tworząc zacienioną aleję. Ich gałęzie splecione w misternych wzorach tworzyły naturalny tunel, gdzie promienie słoneczne przemykały przez liście, tworząc delikatne światło. Przechodzenie przez tę aleję było jak wchodzenie do innego świata, gdzie czas spowalniał, a zgiełk codzienności zanikał.
W takich okolicznościach Amadeo zaczął recytować króciutkie wiersze. Swojego autorstwa, ale nie tylko.
Poezja romantyczna wprawiła mnie w niezwykły, czarujący nastrój. Zwłaszcza, że wokół alei rosły różnorodne kwiaty, tworząc barwną mozaikę na tle zieleni. Pnącza pełne kolorowych kwiatów i delikatne fiołki dodawały romantycznego uroku temu miejscu. Ich zapach wypełniał powietrze, tworząc subtelną aurę pełną czarujących zapachów. Dlatego szłam jak we śnie. A stąpający obok towarzysz zdawał mi się jakimś a to półbogiem, a to wyrafinowanym amantem.
Odnosiłam wrażenie, że utwory odnoszą się do mnie… że na wskroś przeszywają moją naturę. Pobudziłam się. Również erotycznie.
Park był domem dla różnorodnych ptaków, które swobodnie przelatywały nad głowami, wnosząc swoje śpiewy do atmosfery tego magicznego miejsca. Ich pieśni dodawały akompaniamentu przyrodzie, tworząc niesamowite melodie. Rozczulało mnie to.
Nagle podekscytowałam się jakimś szczególnym wierszem Amadea, chwyciłam go za dłoń, a potem spacerowaliśmy, trzymając się za rękę. Widziałam, jak mu to imponowało, podobnie chyba jak to, że nieustannie patrzyłam mu w oczy.
Głębiej w parku znajdowało się urokliwe jeziorko. Jego spokojna tafla odbijała otaczające drzewa i niebo, tworząc magiczny obraz. Na brzegach jeziora rosły trzciny, a woda była ożywiona ruchem małych rybek. To miejsce było zaproszeniem do chwili refleksji i odprężenia, gdzie można było się zanurzyć w harmonii natury. Pod chyba tym wpływem Dominik, który dawkował mi komplementy, co wynikało z jego nieśmiałej natury, teraz wybuchł:
- Masz piękne, duże oczy Marto! Niebieskie, jak toń tego jeziora!
Tym razem cmoknęłam go prosto w usta.
- Amadeo, uwielbiam cię!
Całowałam go.
Byłam tak egzaltowana, że gdyby zaczął odzwzajemniać pocałunki, pozwoliłabym mu na wszystko. Mogłabym się wtedy z nim kochać w tym parku, gdziekolwiek – na ławce… w krzakach… na trawniku…
Wzdłuż alei były rozstawione nieliczne ławki, zapraszające do odpoczynku. Stare, ozdobione żeliwnymi wzorami, dodawały uroku parkowi.
Na którejś z nich pragnęłam mu się oddać…
Miałam wtedy na sobie rozpinaną spódnicę. Wyobrażałam sobie, że chłopak kładzie mnie na ławce, rozpina te guziki, a potem kładzie się na mnie, podczas gdy ja obejmuję go nogami i pozwalam mu wejść we mnie.
Oczywiście Dominik był zbyt nieśmiały, a ja miałam wielkie opory by zrobić to z tak młodym chłopcem, dopiero osiemnastoletnim.
Gdy tak przytuleni szliśmy przez park, trzymając się bardzo mocno za ręce, nagle natkneliśmy się na trzech meneli, którzy już najwyraźniej spożyli wystarczającą dawkę alkoholu.
- Ej, co to?! – Odezwał się wysoki, na oko, ponad czterdziestoletni mężczyzna w brudnym szaliku. Miał krótkie, niesforne włosy o niechlujnym wyglądzie. Jego zarośnięta broda i poplamiony, ziemisty kolor skóry świadczyły o długotrwałym braku higieny. Na sobie miał rozdartą bluzę, która nie nadążała za jego szczupłą sylwetką. Broda i policzki tego mężczyzny były nieogolone, a na jego twarzy widoczne były blizny i ślady zranień. – Pani nauczycielka migdali się z uczniem?
Poczułam się zażenowana… Rzeczywiście, tak to wyglądało z boku. Ja, porządna nauczycielka tulę się z nastolatkiem, ewidentnie wyglądającego na ucznia. Zamurowało mnie.
- Widocznie pani uczycielka taka kochliwa… – Skrzeczącym głosem dodał menel bez zęba z przodu. Ten wyglądał na pięćdziesięciolatka, miał głębokie zmarszczki na skroniach i pomarszczone brwi, które tworzyły wrażenie niepokoju. Kolor jego zniszczonych, zmatowionych włosów trudno było już określić. Odziany był w starą, postrzępioną i brudną kurtkę.
- To jak taka kochliwa, to może teraz z nami się poprzytula?! Ej młody, nie bądź skąpiradłem! Podziel się z nami tą damulką! – Zadziornie prowokował najmłodszy z nich.
Miał krótkie, sterczące włosy. Na jego twarzy rysowała się mieszanka młodości i dezorientacji. Mętne spojrzenie jakby szukało czegoś. Miał blade usta i opuchnięte powieki.
Byłam przerażona.
Zaczeli nas otaczać. Nie wiedziałam co robić. Natomiast Dominik drżał jak osika.
- Damulko, chyba nosisz takie seksowne kiecki, żeby chłopów zanęcać? Co? Chyba jesteś taką co lubi kokietować?! – Czterdziestolatek wyglądał na mocno pobudzonego.
Byłam zaskoczona, że Dominik nie wstawia się za mną. Nawet odnosiłam wrażenie, jakby się odsuwał.
- Zostawcie nas… – Powiedziałam nad wyraz spokojnie, sama się tym opanowaniem swoim zaskakując, choć nogi drżały pode mną.
- Mówisz – zostawcie… Suczko, wabisz, podjudzasz tą dziwkarską spódniczką… No to pokaż no, co tam masz pod tą kiecką?! – Kontynuował.
Gdy patrzyłam mu prosto w twarz, gotowa do obrony, z tyłu podskoczył ten najmłodszy, schwycił za dół mojej spódnicy i podciągnął ją wysoko.
Ależ byłam przerażona i zawstydzona jednocześnie. Zobaczyli moje nogi w seksownych pończochach… Oglądali dumną panią profesor z zadartą kiecką… Co za wstyd… W dodatku na oczach Dominika.
Zaczęłam głośno piszczeć i wzywać pomocy, jednocześnie odkręciłam się do tyłu i spoliczkowałam napastnika.
Mężczyźni uznali, że rzecz dzieje się za blisko szkoły i postanowili się wycofać. Natomiast ten, którego spoliczkowałam, musiał się poczuć mocno dotknięty, bo zaczął się odgrażać:
- Zobaczysz dziwko! Jeszcze cię dorwiemy!
Popatrzyłam na Dominika, a wtedy zobaczyłam coś, co mnie zaskoczyło. Mocno zaskoczyło. Chłopiec nadal stał przerażony, ale sytuacja, w której zostałam tak potraktowana, musiała go silnie podniecić. W jego spodniach zaznaczał się potężny wzwód…
Jednego z kolejnych dni postanowilismy się wybrać do biblioteki gminnej, umieszczonej w budynku po starym dworku.
Już jego dawni właściciele zgromadzili tu w niemałej bibliotece mnóstwo książek. Styl tego pomieszczenia był wyjątkowy. Wchodząc tu, zawsze jakby przenosiłam się w czasie i przestrzeni do innego świata.
- Amadeo, kocham to miejsce… Ono emanuje historią, klimatem…
- Ale to niewiarygodne, że to przetrwało czasy PRL-u? Jak to możliwe?
- Dwór był oczkiem w głowie pierwszego sekretarza wojewódzkiego, przezywali go jakoś tak… Olin? Przyjmował tu towarzyszy z Warszawy, mogąc imponować im, jaki to on światły… – Uśmiechnęłam się.
Unikalny i niepowtarzalny styl pomieszczenia niósł ze sobą nutkę nostalgii. Sufity ozdobione pięknymi stiukami i detalami architektonicznymi, ściany pokryte ciemnymi drewnianymi panelami, dodawały atmosferze ciepła i przytulności.
W takich okolicznościach wymyśliliśmy z Dominikiem grę polegającą na tym, że on mi będzie polecał poezję, a ja jemu pozycje historyczne.
Tak naprawdę podjęłam z nim jeszcze jedną swoją gierkę.
Specjalnie założyłam rozkloszowaną i dość krótką spódnicę. Planowałam to od dwu dni… Nawet ćwiczyłam w domu – stawałam na taborecie, a na podłodze kładłam lustro – sprawdzając, co widać mi pod kiecką… Szalenie podniecała mnie myśl, że to Amadeo będzie miał możliwość zajrzenia mi pod spódniczkę…
Założyłam wtedy najseksowniejsze pończochy z pietnastocentymetrową koronką, do tego równie koronkowe majtki.
Omal nie spadłam wtedy z tego taboretu, bo majtałam spódnicą niczym tancerki na pokazie kankana… Oczami wyobraźni już widziałam Dominika, którego proszę, by mnie podtrzymał, bym nie spadła… Chcąc nie chcąc, musiałby podejść bliżej.
Wreszcie to się urzeczywistniło. Stałam w tej klimatycznej bibliotece na drabince, a mój Amadeo podtrzymywał mnie, bym nie straciła równowagi. Tak się złożyło, że byłam wybredna co do doboru książęk i tkwiłam tam długo. Co rusz zerkałam w dół. Zrazu chłopiec czuł się onieśmielony, by zajrzeć mi pod spódnicę, ale im dłużej to trwało, im bardziej się wierciłam, przy okazji mocno się wypinając, tym więcej okazji dawałam młodzieńcowi do zerknięcia w górę, pod moją kieckę.
Zrazu nieśmiało, potem coraz mocniej rzucał tam wzrokiem. Po jakimś czasie gapił się bez przerwy.
Boże, to niewiarygodne, żeby taki mały geścik, robił na mnie aż takie wrażenie. Drżałam… Czułam się tak wspaniale, będąc podglądaną przez tego szczawika. “Czy już dostrzegł moje majtki? To jakie są skąpe… koronkowe? Bo tego, że prześwitujące, pewnie nie ma szans przy tym świetle…? Boże! Wtedy widziałby zarys mojej szparki...” – Drżałam z podniecenia jak osika.
Pomyślałam – ten prawiczek na pewno nie widział na żywo, żadnej cipki… to byłoby dla niego wydarzenie.
A co, gdybym w takiej sytuacji nie założyła majtek??? Nie… na to bym się nie odważyła. A już zwłaszcza w tej rozkloszowanej spódniczce… Może w długiej kiecce?
Ostatecznie ja wybrałam mu przedwojenne opracowanie o pałacach i dworach Lubelszczyzny i Podlasia, a on dla mnie wybór erotyków jakiegoś angielskiego autora.
- Amadeo! Wybrałeś dla mnie erotyki! Czyżby to była jakaś aluzja?!
Chłopiec zaczerwienił się i nic nie odpowiedział.
Udzielił mi się nastrój erotyczny. Położyłam dłoń na jego dłoni. Zaczęłam gładzić ją, patrząc młodzieńcowi prosto w oczy i uśmiechając się.
Trochę niosło to przesłanie: – “Mogę być twoja”…
Dominik jeszcze bardziej czerwienił się i pociły mu się dłonie. A jednak otworzył tomik i przeczytał kilka wersów:
Twoje dłonie, jak ciepłe dotknięcie wiatru,
Twoje oczy gwiazdami płoną,
Twój uśmiech jak promień słońca rzucony.
W mej duszy zakwitła miłość jak nieśmiertelny kwiat.
A więc gówniarz zakochał się we mnie… mówi tekstem poety…
- Amadeo… jesteś wspaniały.
Pocałowałam go w policzek… W tej bibliotece ogarniał mnie coraz bardziej miłosny nastrój. Wyobrażałam sobie, że zaszywamy się między regałami pełnymi książek, gdzie drewniane półki uginają się pod ich ciężarem, tworząc istny labirynt literacki, stworzony do tego bym tam mogła uklęknąć przed mym Amadeuszem i oddać mu największy hołd, jaki kobieta może oddać mężczyźnie…
Jak Ci się podobało?