Lekcja erotyki
15 kwietnia 2019
22 min
Piszę sobą. Pisząc, urealniam swoje marzenia. Zbieram myśli i wrzucam do jednego kotła: - fantazje, szczyptę erotyki, odrobinę flirtu a całość doprawiam swoimi przeżyciami i subtelnym podejściem do seksu, omijając przy tym wulgaryzmy.
Zanim zaczniesz czytać dalej, mam dla Ciebie propozycję. Zatrzymaj się na chwilę.
Zrelaksuj się i wycisz.
Chciałbym zaproponować Tobie spacer po Krainie Fantazji, podczas którego opowiem krótką i zmysłową historię. Jednocześnie pragnę, jak najlepiej zagospodarować Twój cenny czas.
Zapraszam do mojego świata.
Rozdział 1 - Pocałunek
- Kim według was jest kobieta? - zapytała profesor Kilińska podczas filozoficznego wykładu o "obecności kobiet w kulturze dziś".
- Bezgraniczną fascynacją - odpowiedziałem nieświadomie, wiedząc, że wychodzę przed szereg. Dodatkowo ściągając na siebie, salwy śmiechu.
- Panie Fryderyku, a co pana tak fascynuje w kobietach? - dopytała Kilińska.
- Zapach, smak, głos, dotyk ...
- A coś pozazmysłowo? - przerwała moją wypowiedź i kontynuując swoje przesłuchanie.
- Pozwolą państwo, że może opiszę swój ideał kobiety.
- Mój ideał kobiety to taki, w którym myśli, oddech, czucie zostają dosłownie zatrzymane w ułamku jednej sekundy, paraliżując każde z dziesięciu bilionów moich komórek. Mój ideał kobiety to anielskie objawienie piękna. Perfekcyjne dzieło Boga. Chemiczne ogłupienie. Sylwetka powinna być pozbawiona cech wulgarności, natomiast powinna urzekać swoją naturalnością. W jej wyglądzie nie powinno być żadnego przekłamania. Mój ideał kobiety powinien czarować, nawet, jak śpi.
- Ciekawe! - powiedziała jedna ze słuchaczek, która najmniej się śmiała. - Po czym pozna pan, że to właśnie jest ta jedyna?
Na widok Marty z pociągu, w brzuchu pojawia się przyjemne mrowienie na przemian z wybuchami ciepła, przyspieszonym biciem serca i plątaniną słów.
Wykład dobiegł końca. Marta podeszła do mnie, która poważnie potraktowała mój wybuch egzaltacji.
- Dzień dobry panie Fryderyku. Wie pan, dlaczego się nie śmiałam? - zapytała.
- Słucham? - wydukałem.
- To nie stanowi odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie - spojrzała poważnie.
- Niestety nie odpowiem... - oznajmiłem. - Mam mętlik w głowie, plączą mi się słowa. Przepraszam.
- Proszę nie przepraszać. Wie pan, dlaczego się nie śmiałam? Ponieważ był to, cholernie dobrze opisany swój ideał kobiety - dokończyła zdanie, wyciągnęła dłoń w moim kierunku i delikatnie przejechała palcami po moich ustach, rozbrajając tym moją czujność.
Pars minuta secunda. Wystarczyła dosłownie jedna sekunda do wywołania lawiny biochemicznych procesów odurzających.
Widząc moje zakłopotanie i pustkę myślową, uśmiechnęła się. To jeszcze bardziej pogłębiło mój paraliż emocjonalny.
Gdy odzyskałem świadomość, Marta zaproponowała wspólny spacer po mieście. Oboje nie byliśmy stąd, więc pomysł wydawał się idealny. Pierwszy raz piłem kawę tak długo i w tak miłym towarzystwie. Rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się od lat, a do tego można było wyczuć w powietrzu aurę swobody i lekkości, która towarzyszyła nam już od początku.
- Co wiesz o pocałunku? - zapytała niespodziewanie.
- Pocałunku? - spytałem lekko zakłopotany.
- Tak, pocałunku - powtórzyła z uśmiechem.
- Uważam, że charakter pocałunku wiele mówi o uczuciach.
- Ciekawe - uśmiechnęła się.
- Po sposobie całowania mam możliwość dowiedzieć się coś więcej o partnerce - kontynuowałem.
- Czego się możesz dowiedzieć? - spytała.
- Czy jest osobą dominującą, pewną siebie, kontrolującą sytuację, gdzie każdy ruch jest przemyślany? Czy może kimś uległym, biernym, przewidywalnym? - odpowiedziałem.
- Konkretny facet, konkretna odpowiedź! - podsumowała. - Ciekawe, do jakiej grupy zakwalifikowałbyś mnie?
- Jeszcze nie wiem - uśmiechnąłem się. - Musiałbym sprawdzić - dokończyłem.
- Poproszę o rachunek! - równocześnie krzyknęliśmy, co wywołało szczery śmiech.
Mile zaskoczony takim przebiegiem rozmowy, zapłaciłem rachunek i wyszliśmy na zewnątrz.
Dźwięki ulicy ucichły.
Podniecenie intensyfikowało się. Do dziś pamiętam, jak namiętnie wtedy pachniała. Zaproszenie na spektakl erotycznej zmysłowości przyjęły delikatnie muskające się usta a po chwili pieszczące siebie wzajemnie języki. Synchronizujące się emocje, dawały poczucie jedności. W momencie, gdy zaczęła ssać moje ucho, lekko je gryząc, przeszły mnie dreszcze rozkoszy.
Wszystko to było dopiero przyprawą dla wykwintnego dania.
Rozdział 2 - Gra wstępna
- Odprowadzisz mnie do hotelu? - zapytała.
- Odprowadzę - uśmiechnąłem się. Podniecenie nie mijało.
Po dotarciu na miejsce, początkowo rozmowę kontynuowaliśmy w lobby.
- Masz ochotę pogadać jeszcze w pokoju? - powiedzieliśmy równocześnie, co jeszcze bardziej zbliżyło nas do siebie.
W wyciągnęła kartę do pokoju z dużymi cyframi 69. Marta spojrzała na kartę, potem na mnie i delikatnie przejechała języczkiem po swojej górnej wardze. Przeszedł mnie miły dreszcz.
Wszystko działo się tak szybko, co stanowiło przeciwieństwo mojej osobowości.
- Może trochę zwolnimy? - zadając pytanie, doszło wtedy do mnie, jakim drętwym i nudnym facetem jestem.
Marta uśmiechnęła się i przejęła inicjatywę. Chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła do pokoju z magicznym numerem 69. Pewnym ruchem otworzyła drzwi i wepchnęła mnie do środka. Zrzuciła z siebie płaszcz i ściągnęła moją kurtkę. Stała w czarnej koszulce a ja w białej koszuli jak dwie pierwotne i przeciwne, lecz uzupełniające się siły. Wtuliliśmy się w siebie.
Staliśmy tak w przedpokoju. Dalej była już tylko sypialnia z wielkim łóżkiem. Przestawałem oponować i oddałem się w pełni tej zmysłowej chwili.
- Masz śliczne i bardzo ponętne usta. Uwielbiam, jak je zagryzasz. Uwielbiam, jak wyciągasz lekko języczek i jak go nadgryzasz - szepnąłem, czując, jak uśpione fantazje wychodzą z betonowego mroku seksualnej anoreksji.
Kończąc zdanie, zacząłem lekko ssać jej dolną wargę, potem górną. Jednocześnie dotykałem ich swoim ciepłym językiem. Robiłem to z wyczuciem i delikatnością.
Hamulce puszczały. Pożądanie coraz bardziej kusiło rozum. Przestawałem kontrolować i ważyć słowa na poczet zmysłowości, jakiej nie zaznałem nigdy dotąd. Brama do skrywanej seksualności powoli zaczęła się otwierać.
Stanąłem za jej plecami. Biodra zbliżyły się do siebie. Wpasowały się idealnie. Całując Martę po szyi, odpiąłem guziki przy jej spodniach.
Wszystko działo się harmonijne i spójne, jak w scenariuszu a my byliśmy tylko aktorami, doskonale odgrywającymi swoje wcześniej zaplanowane i wyreżyserowane role. Łatwość i lekkość, z jaką oddawałem się tej grze, była głównie zasługą mojej partnerki.
Nadal staliśmy w tym samym miejscu spleceni erotycznym transem. Kolejne minuty poświęciliśmy na pieszczoty z całowaniem, podgryzaniem, drapaniem, lizaniem. Ssaniem. Z małymi przerwami na delikatne szepty. Wszystko to wzmagało moje pożądanie, a wzajemne dmuchanie nawilżonych wcześniej miejsc tylko dopełniało całości.
Usiadłem na skraju łóżka. Nadal szarmancko prowadziłem moją partnerkę w tym beztroskim transie.
Ściągnąłem jej spodnie. Stała tak przede mną w koszulce, majteczkach i skarpetkach. Dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. Wizualizowałem kolejne ruchy. Badałem jej kształty.
- Jesteś idealna. Gdybym miał talent malarski, uwieczniłbym Twoje proporcje, aby mieć cię na zawsze - powiedziałem, obracając Martę tyłem do siebie.
Doskonały w swej naturze kształt pośladków, jak magnes przyciągną moje dłonie, palce, usta, język i myśli. Delikatnie wypięła się w moim kierunku. Dodatkowo zauważyłem, że jej pośladki pokryły się gęsią skórką. Wszystko to spowodowało, że przez chwilę zapomniałem oddychać. Odpłynąłem jak pilot narażony na duże przeciążenia.
Podniosłem się. Jedną ręką objąłem jej piersi, drugą wsunąłem w majteczki, a zębami nadgryzłem opuszki ucha. Namiętny hat-trick.
Palcami zacząłem masować jej wilgotną łechtaczkę. Czułem, jak się rozpływa. Po chwili wyciągnąłem rękę i włożyłem palce do swoich ust.
- Smakujesz tak, jak myślałem. Zmysłowością, żarliwością i rześkością - oznajmiłem.
Studiowałem Martę. Chciałem zapamiętać każdy moment, każdy jej smak, ruch, zapach, dotyk, dźwięk.
- Przy Tobie czuję się wyjątkowa - szepnęła ciepłym i czułym głosem - czuję się autentycznie i kobieco - dodała.
- Sprawiłaś, że na nowo zdefiniowałem znaczenie "gry wstępnej" - dokończyłem.
Rozdział 3 - Pieśń nad Pieśniami
Marta wtuliła się we mnie.
- To jest ta chwila, ten moment - powiedziała ściszonym głosem - pełne odsłonięcie swych pragnień, marzeń erotycznych, wprowadzenie w życie każdej zachcianki, fantazji - dodała.
- Marzenia spełniają się - odparłem - pomocna przy tym jest cierpliwość.
Milcząc, spojrzeliśmy sobie w oczy. Początkowo trwało to parę sekund. Sekundy zamieniły się w minuty. Nigdy wcześniej nie doznałem takiego uczucia. Emocje zwariowały, nie radząc sobie z nową sytuacją. Pragnąłem podzielić się nowym doświadczeniem, lecz ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego słowa. Czułem, jakby nasze dusze rozmawiały ze sobą. Przypominało to przedstawienie The artist is present Mariny Abramović.
Nadal wpatrzeni w siebie, zbliżyliśmy się. Jej ciało przyjemnie dotykało mojego. Stanęliśmy tak, aby nasze serca mogły się spotkać. Z początku biły swoim rytmem. Z czasem się zestroiły. Zaczęły stanowić jedność. Tak samo, jak nasz oddech. To było niesamowite. Całe to nasze spotkanie było magiczne.
- Są chwile w życiu ludzkim, podczas których milczenie... - moją wypowiedź przerwała Marta.
- ...zastępuje najwznioślejszą mowę* - dokończyła, łamiąc kolejne zabezpieczenia mojego serca, umysłu a przede wszystkim duszy.
Uśmiechnęła się łagodnie. Delikatnie rozpięła mój pasek i opuściła lekko spodnie. Przez bokserki objęła dłonią mojego pulsującego penisa.
- Teraz moja kolej. Chcę go poczuć. Posmakować twoje pożądanie - powiedziała.
- Jeszcze nie teraz - odpowiedziałem - marzenia potrzebują cierpliwości, pamiętasz? - przypomniałem.
Życie jest jedną, wielką niespodzianką. Linie losu, dwóch niezależnych od siebie bytów, kompletnie obcych sobie i do tej pory biegnące w swoim nakreślonym kierunku, oddalone od siebie kilometrami i godzinami, inną pracą, innymi ludźmi, innymi zainteresowaniami, pasjami, łączą się w bezmiarze i bogactwie doczesnej wędrówki. Jedna linia dosłownie pokrywa się z drugą. Splatają się. Zespolone biegną dalej tym samym rytmem i tempem - z tą samą energią.
Położyłem Martę na łóżku. Ściągnąłem jej koszulkę, majteczki i skarpetki. Dłońmi zacząłem masować jej stopy. Łydki. Uda. Pośladki. Czułem jej odprężenie.
- Uczucia i emocje, jakie doświadczam należą do najprzyjemniejszych doznań, jakie miałam w życiu - szepnęła - dodatkowo wszystko naraz i jeszcze ze wzmocnioną siłą - dokończyła mrucząc.
Rozchyliłem jej uda i zacząłem pieścić ją swoim ciepłym językiem. Ponownie, ale z większym wyczuciem ssałem jej idealną łechtaczkę. Czułem, jak się wiła z rozkoszy. Wtuliła dłonie w moje włosy.
Jednostajnie i harmonijnie lizałem, ssałem, lekko nadgryzałem, muskałem, delikatnie dmuchałem jej całą cipkę. Jej ciało w dobitny sposób ukazywało synchronizację doznań: prężąc się, drżąc, skręcając, wyginając, miotając i jęcząc jednocześnie.
- Dochodzę - wyszeptała.
Chwyciłem jej uda mocniej. Ssałem ją szybciej. Intensywniej. Wbiła paznokcie i we mnie i w łóżko.
Drżała silniej. Jęczała głośniej. Wygięła biodra maksymalnie do góry. Traciła resztki kontroli nad ciałem.
- Dochodzę - poszeptywała - Dochodzę! - powiedziała donośniej - Dochodzę!!! - krzyknęła na cały głos.
Ekstaza w czystej formie. Dostosowałem się do jej ruchów. Muskałem językiem łechtaczki w rytm jej orgazmu. Czułem, jak przechodzi nas fala ciepła i dreszczy od najmniejszego palca u stopy, aż po koniuszki włosów - każdego z osobna. Jęki łączyły się z głośnym łapaniem powietrza. Trwało to wieczność.
Przez dłuższą chwilę mruczała. Napięcie schodziło.
- Wiesz? - zapytała po dłuższej chwili - Twój ciepły język mistrzowsko pokazał, czym jest szczęście. Czym jest radość. Czym jest orgazm - powiedziała, uśmiechając się do mnie.
- Reakcje chemiczne odpowiedzialne za wybuch bomby ekstazy w moim mózgu były darem. Były iskrą boskości - dodała.
- "Linia twych bioder jak kolia, dzieło rąk mistrza. Łono twe, czasza okrągła: niechaj nie zbraknie w niej wina korzennego!"**
Wtuliła się we mnie. Odlecieliśmy.
Nota dla czytelnika:
Przypisy znajdują się na końcu opowiadania.
Rozdział 4 - Pas de deux
Po krótkim odpoczynku, Marta usiadła na mnie, ponownie przejmując inicjatywę.
Dłonie delikatnie rozpoczęły swój taniec. Swoistą formę baletu. Muzyką stał się nasz oddech. Pas de deux z każdym elementem. Wejście, część wolna, wariacja męska, jak i żeńska oraz coda. Nasze zapachy nałożyły się na siebie, uwalniając przy tym pożądanie w czystej, zwierzęcej postaci. Przypływ emocji wykraczał poza doznania fizyczne i cielesne, otwierając drogę do bardziej świadomego i satysfakcjonującego kontaktu, uwalniając się od lęków i napięć wewnętrznych.
- Pachniesz i smakujesz bardzo męsko - powiedziała, rozpoczynając tym swoją grę.
- W pełni oddaję się Twoim fantazjom - odpowiedziałem z zaciekawieniem.
Pieściła moje włosy, muskała noskiem po twarzy. Czułem, jak nadal drżało jej ciało, co tylko wzmagało moje pożądanie. Próbowała mnie języczkiem, jednocześnie wodząc włosami po każdym miejscu, które wcześnie całowała. Powoli pieściła mnie coraz niżej.
Oddawała wszystko to, czym napełniłem ją wcześniej.
Ściągnęła moje bokserki. Powoli zaczęła kąsać i ssać mój pępek. Bardzo czule przesuwała swoje nawilżone wargi w okolice prącia, dłońmi głaskając moje ciało.
Delikatnie wzięła członka do ust, masturbując się przy tym. Języczkiem badała jego kształty. Z czasem zaczęła całować go z jeszcze większym pożądaniem, aż wydobyła ze mnie pierwsze jęki. Wtuliłem palce w jej włosy. Głaskałem czule, ale zdecydowanie.
Naprężające się ciało wskazywało, że za chwilę osiągnę orgazm. Ścisnęła prącie dłonią w górnej jego części, odczekała parę sekund, powstrzymując moje szczytowanie. Zrobiła tak parokrotnie.
Uczucie, którego wtedy doświadczyłem, było szczytem podniecenia seksualnego z rozładowaniem pobudzenia, któremu towarzyszy bardzo intensywne odczucie przyjemności.
- Jestem ciekawa, jak smakujesz - szepnęła - wypełnij mnie całą - dodała.
Trzymając penisa w buzi, lekko muskała języczkiem, doprowadzając do bardzo treściwego i konkretnego wytrysku. Ciepła sperma wypełniła całą jej buzię, potem gardło. Wytrysk nie ustawał. Niespodziewanie Marta zaczęła dochodzić.
Tak jak wcześniej bicia serca, ciała, oddechy - nawet nasze orgazmy zgrały się. Dochodziliśmy razem. Oderwani od rzeczywistości, wspólnie tańczący w wymiarze rozkoszy, przenikaliśmy się.
Odpowiednie miejsce. Odpowiedni czas. Kosmiczne zgranie najmniejszych elementów, z jakich nas zbudowano. Każdy atom znalazł w swoim partnerze drugą połówkę.
Harmonijny spektakl kochanków.
Uśmiechnięta, szczęśliwa, zrelaksowana, westchnęła i zamruczała flirtowanie. Chwilę później usiadła na brzegu łóżka, wpatrując się we mnie.
Czułem powracającą falę ciepła i podniecenia.
- Rozkoszuję się Tobą - powiedziała spokojnie - tworzysz kojącą atmosferę. Otaczasz mnie aurą niesamowitego poczucia bezpieczeństwa - dodała, kładąc nogi na moich udach.
Całując i muskając języczkiem po jej łydce, zaprosiłem do ponownego tańca.
Ostrego i dynamicznego.
Silnego i gwałtownego.
Tańca ekstazy w stylu Jazz.
Zgodziła się.
Rozdział 5 - Jazz
Wachlarz doznań tego dnia charakteryzował się wyjątkowym nasyceniem zmysłów w wymiarze przenikniętym wszechobecną energią sensualną i erotyczną.
- Lubisz Jazz? - zapytałem.
- Lubię - odpowiedziała.
- A taniec jazzowy?
- Tak. Szczególnie jego lekkość.
- Mógłbym prosić Ciebie do tańca? - zaproponowałem.
- Z przyjemnością - oznajmiła, uśmiechając się przy tym zalotnie.
Nasze oczy wspólnie przenikały się, prowadziły wzajemnie po całym pokoju, dopełniały się. Muskały swym blaskiem, rzucając sobie wzajemnie iskry, których produkowania nie mogły zaprzestać. Oczy oddały prym, splecionym w tańcu językom. Końcówkami dotykały się, oddając nagromadzoną energię. Raz mocniej, raz delikatniej prowadziły swoją taneczną grę.
Marta usiadła na mnie. Czułem całą jej kobiecość. Twardą i jędrną. Zarówno piersi, jak i pośladki. Tak natura tworzyła piękno. Delektowałem się każdym milimetrem jej piersi. Boża doskonałość. One mówiły do mnie - przemawiały. Tak jak przemawiał ich kształt, tak przemawiała ich słodka symetria.
Przerobiliśmy fragmenty poradnika Van de Velde'a. Marta namiętnie przechodziła od jednej praktyki w kolejną. Robiłem wszystko aby za nią nadążyć.
Próbując wynagrodzić starania mojej partnerki, postanowiłem przejąć inicjatywę i pewnym siebie ruchem przełożyłem Ją pod siebie, nie dając możliwości oponowania. Czułem jej odprężone ciało. Z ogromną przyjemnością zjechałem w dół.
Jęki intensywnie wypełniały pokój. Dla mnie stanowiło to afrodyzjak. Im bardziej się wiła, tym bardziej sprawiała mi radość. Trzymałem jej uda mocno, aby bardziej kontrolować całość. Czułem, że to działa. Nie przestawałem ssać i lizać jej słodką łechtaczkę. Po kilku minutach doszła.
Po dłuższym odpoczynku, ponownie znalazła się na górze i wzięła penisa do ust. Poczułem cały ocean niewiedzy. Mrowienie od czubka głowy, aż po końcówki stóp. Fale ciepła rozkoszy uderzające z lewej burty ciała po drugą. Leciałem. I był to lot doskonały. Na najwyższym pułapie lotu widziałem anioły. Do dziś pamiętam blask ich skrzydeł. Trwało to dłużej niż wieczność. Kompletne zamroczenie.
Po wylądowaniu na ziemię, Marta uklękła tyłem do mnie. Jej wysportowane ciało oddawało co najlepsze.
- Wejdź we mnie! - powiedziała bardzo pewnie.
Delikatnie wszedłem w nią, sprawiając, że nasze ciała i dusze zespoliły się w idealną całość.
W jednej chwili, przestały istnieć znane nam prawa fizyki. Pojęcie czasu stało się nielogiczne i niespójne. Określenie "miejsce" utraciło swoje znaczenie. Podobnie jak dźwięk i grawitacja.
Wszystko nabrało nowego znaczenia.
Czułem, jakbyśmy lewitowali w bliżej nieokreślonym wymiarze.
Istnieliśmy tylko My. Ona i Ja, jako czysta energia, gdzieś we wszechświecie, napędzana spotęgowaną dawką radości i namiętności. Oddychałem nią, ona mną. Nasze serca i umysły stały się jednością.
Staliśmy się idealną formą chwili, stworzoną z pożądania, wypełnioną potęgą i magią seksu.
Odmienne stany świadomości i reakcje chemiczne towarzyszące procesowi ujednolicenia, nasilały się, ewaluowały. Świadomy umysł wyłączył się, a podświadomy rozkwitł, wchodząc w stan głębokiej relaksacji.
Dryfowaliśmy w bezmiarze ekstazy. Seksualnym transie. Bezgranicznym błogostanie.
Wyjątkowość podróży stanowiła jej kulminacja. Istny huragan rozkoszy.
Stan, który odczuwałem, cechował się niesamowitością doznań. Wybuchem nadzwyczajnych kolorów. Echem wspaniałych dźwięków. Rytmem naszych serc.
Szczytowałem. Szczytowałem długo. Intensywnie. Cały.
Orgazm, którego doświadczałem, ujarzmiał moje ciało, poskramiał duszę. Penetrował granice możliwości mojego Ja. Dojrzewał we mnie przy akompaniamencie niekontrolowanych jęków.
Czułem naprężające się ciało Marty. Dochodziła wraz ze mną.
Idealnym dopełnieniem całości stał się wspólny, niekończący się orgazm. Zatańczył swój ostatni taniec w pełnym ekspresji, wyrazistym a zarazem delikatnym i subtelnym spektaklu kochanków.
- Dlatego się nie śmiałam. Ja wiedziałam - szepnęła.
Położyłem się obok niej, objąłem ramieniem i przytuliłem. Zasnęliśmy, zahibernowani transformacją instynktownych, seksualnych popędów.
Całkowitym zjednoczeniem.
Rozdział 6 - Poranek
Obudziłem się pierwszy. Nadal byliśmy wtuleni w siebie. Marta wyglądała bardzo niewinnie. Oddychała płytko i miarowo. Dłuższą chwilę wpatrywałem się w nią.
Moja definicja idealnej kobiety pasowała do Marty. Przede wszystkim czarowała jak spała. Delikatne brwi perfekcyjnie komponowały się z dużymi, bursztynowymi oczami i gęstymi rzęsami. W dobie sztuczności żmudnie wyrzeźbiony, uroczy, zadarty nosek oraz małe, wąskie usta wygrywały swoją oryginalnością i naturą. A lekko zaczerwienione uszy proporcjonalne spajały całość, która już tylko była przyprawiona różnokolorowymi pieprzykami wielkości świeżego, zmielonego pieprzu.
Jej miarowy oddech zarówno usypiał mnie, jak i uspakajał.
Zamknąłem oczy i cofnąłem się do dnia, gdy poznałem Martę.
Przeszłość nie istnieje. Jest tylko zapis w mojej głowie, w formie wielozmysłowych wspomnień. Czasami marnuję swoje życie na skupianiu swojej uwagi na taśmie, na której zapisane są traumatyczne wydarzenia.
Unikam wszelkich imprez pracowniczych, wyjazdów integracyjnych, kilkudniowych szkoleń, konferencji, wykładów. Praca dla mnie jest tylko pracą. Już dawno odciąłem od niej emocjonalną pępowinę. Jeżeli ktoś wierzy w przyjaźń czy koleżeństwo w pracy, wystarczy poczekać na większy „kryzys", obnażający prawdziwe oblicze ludzi. Z nor wychodzą neurotycy, cholerycy, wszelkiej maści socjopaci, psychopaci, paranoicy.
Unikam ludzi. Czuję lęk przed rozmową z nimi, przed ich wzrokiem, zapachem, a przede wszystkim przed ich dotykiem. Zdaję sobie sprawę, że zamykanie się w czterech ścianach do niczego konstruktywnego nie prowadzi. Wręcz przeciwnie. Dochodzi do tego jeszcze zaufanie. Myśl o zaufaniu komukolwiek, kaleczy mój umysł.
W celu reperacji zdemolowanej psychiki i zminimalizowania obrażeń, jakich doznałem w życiu, postanowiłem poddać się autoterapii. Wierzyłem, że wyrzucenie z siebie powstałego bólu, chociaż w małym stopniu pomoże mi w powrocie do zdrowia. I tak po raz pierwszy od lat zdecydowałem się na daleki wyjazd na siedmiodniową konferencję. Zgodziłem się, ponieważ konferencja odbywała się daleko od mojego miejsca zamieszkania a siedem dni z dala od nudnej pracy, tych samych ludzi oraz codziennego Dnia Świstaka, miały mi pomóc odpocząć.
O wyjeździe dowiedziałem się w sobotni wieczór. Miałem pojechać do Krakowa. Osoba z pracy, która miała jechać, dziwnym trafem rozchorowała się, a że nie było to weekendowe SPA, na jej miejsce wybrano mnie.
Wyjazd w poniedziałek Intercity Piast. Start 11:51 z Poznania, przyjazd do Krakowa o godzinie 17:15.
Niedzielę spędziłem na pakowaniu oraz mentalnie przygotowywaniu się na podróż.
Na dworcu w poniedziałek zjawiłem się pół godziny przed czasem. Po przyjeździe pociągu ruszyłem szukać swojego miejsca przy oknie, odwrotnie do kierunku jazdy pociągu, w przedziale.
Idąc korytarzem, modliłem się w duchu, aby przedział nie był za bardzo zapełniony z racji na mój stan psychiczny. Góra dwie osoby, trzy. Najlepiej jakby spały. Nic nie mówiły.
Jest. Numer 16, okno, nikogo obok, trzy osoby. Widok dwóch śniętych gości przy wejściu, siedzących naprzeciwko siebie i śpiącej dziewczyny na wprost mojego miejsca, złagodzimy mój lęk. Jeszcze tylko umieszczenie bagażu na wolnym miejscu i mogłem usiąść.
Myśli, oddech, czucie zostały dosłownie zatrzymane w ułamku jednej sekundy widoku. Poczułem, jakbym dostał obuchem w głowę. Cała moja ważność skoncentrowała się na zamkniętych oczach, długich rzęsach, filigranowym nosku, małych usteczkach, rozpuszczonych i gęstych, szatynowych włosach. Miała na sobie białą koszulkę, spodnie dresowe, sportowe buty i słuchawki na uszach. Jej subtelny ubiór idealnie komponował się z jej eteryczną urodą. Sylwetka pozbawiona cech wulgarności urzekała swoją naturalnością. W jej wyglądzie nie było żadnego przekłamania.
Pociąg ruszył dość głośno i obudził dziewczynę.
Przeciągając się, spojrzała na mnie zaspanymi oczami, paraliżując każde z dziesięciu bilionów moich komórek. Anielskie objawienie piękna. Perfekcyjne dzieło Boga. Zapomniałem wtedy siebie. Imienia, nazwiska, wyglądu. Chemiczne ogłupienie.
Gdy sięgnęła po telefon schowany w kurtce, na ziemię upadła jej pusta butelka po wypitym napoju.
- Pani pozwoli, że podniosę? – zapytałem z uśmiechem, starając się być jak najbardziej ujmujący.
- Dziękuję - powiedziała, uśmiechając się do mnie.
Jej uśmiech przywołał zdanie, które wyrecytowałem w myślach: „Złapałem twój uśmiech, więc przyjdź myślami, po jego czar i zostań nimi we mnie".
Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy: - Proszę - wymamrotałem.
- Dokąd jedziesz? - zapytała bezpośrednio.
- Na konferencję do Krakowa.
- Jaką?
- Nudną. Na całe siedem dni – odpowiedziałem. - Przepraszam za swoje impertynenckie zachowanie. Mam na imię Fryderyk. Fryderyk Weles.
- Nie przepraszaj - uśmiechnęła się.
- A jaki jest cel pani podróży, pani..? - zapytałem.
- Kraków. Sprawy prywatne. Mam na imię Marta - spoważniała.
- Przepraszam za mój brak kurtuazji. To wrodzona nieśmiałość. Bardzo mi miło panią poznać.
- Drugi raz przepraszasz! Nie musisz – ponownie uśmiech zawitał na jej twarzy.
Perspektywa spędzenia ponad pięciu godzin z Martą to jeden z tych prezentów od losu, o których się nie zapomina - pomyślałem.
- Czyli mamy jakieś pięć godzin na poznanie się - stwierdziła z uśmiechem.
Za każdym razem, gdy Marta uśmiechała się, kradła kolejną cząstkę mnie. Łamała bariery mojego, zblokowanego braku zaufania. Jej uśmiech sprawiał, że poczucie lęku słabło. Otwierała mnie. Odkrywała mój dawno zapomniały świat prawdziwego szczęścia.
- Pomyślałem o tym samym – powiedziałem i po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się uśmiechnąłem.
Nie znałem jej. Nie wiedziałem, co lubi, czego nie lubi, co jej smakuje, co ceni u innych, czy jest prawdziwa, czego się boi, z czego jest dumna, co sprawia jej radość, czy jest szczęśliwa, jakie są jej życiowe cele. Pomimo bombardujących mnie myśli, intuicyjnie zaufałem jej.
Zaufaniem, przeżywałem Martę wzmocnionym rozumieniem. Powoli myśli ubierałem w słowa, równoważąc TO, co mówię, z tym JAK to mówię.
Wsłuchiwałem się w jej świat. Młody świat. Marta mogła mieć dwadzieścia parę lat. Pomimo młodego wieku imponowała prawdziwą dojrzałością. Zdążyła zbudować szalony, ale poukładany świat, w którym nie było miejsca na nudę. Z jednym wyjątkiem.
- Jesteś szczęśliwa? - zapytałem.
- Tak - odpowiedziała. - Z jednym wyjątkiem - dodała. - Boję się, że będę sama. Nie samotna! Ale sama.
Pamiętam bardzo wyraźnie, jak wtedy patrzyła. Ta myśl została ze mną na dłużej. Z czasem widząc ją, widziałem te słowa. Kłóciło się to ze sobą. Wierzyłem, że każdy ma sprawczość nad sposobem swojego postępowania. Marta miała jeszcze przed sobą wielką, niezapisaną księgę.
- Żyjąc w czasach „Social Zombi", trudno jest poznać kogoś bez konta na TikTok'u czy Facebooku, który przyjaciół ma prawdziwych a nie wirtualnych, a Tinder nie jest jedynym sposobem na poznanie partnera. Kogoś, kto nie ma tatuażu na dupie z serii must have or die, koralików z neolitu, bransoletek z Marrakeszu, modnych creepsów, dirty jeansów, czyli bez tego całego oversize casual faszyn from Raszyn.
- Marnując przy tym najlepsze lata swojego życia – dodała z zadumą.
- Co ci sprawia największą radość? - zapytałem.
- Koncert na żywo, poznawanie ciekawych i inteligentnych ludzi i jak mi wyjdzie skomplikowane danie. A tobie?
- Doszedłem do takiego punktu, że nie potrafię się cieszyć. Tak, jakbym latami ładował do życiowego bagażu tylko traumę i ból - odpowiedziałem.
Zauważyłem zarysowującą się, nieudawaną troskę na jej twarzy.
- W tym momencie powinienem powiedzieć coś ciekawego i zabawnego, ale moja prawda nie jest już pomalowana kolorowymi kredkami. Ufam tobie, dlatego będę z tobą szczery.
- Dziękuję.
- Uwierz mi. Każdego dnia, każdej nocy, praktycznie cały czas myślę, gdzie się pogubiłem. Uciekają mi z pamięci tylko te dobre chwile, pozostawiając za sobą brutalnie pokaleczone i spalone szczątki szczęścia.
Marta w skupieniu patrzyła na mnie, łapiąc każdą literę, słowo, zdanie, dźwięk, obalając moją teorię, dotyczącą niskiego poziomu empatii u młodych osób.
- To jest takie uczucie, jakbyś miała przed oczami duży telewizor, w którym wyświetlany jest kolorowy film z całego twojego życia. Film powoli blaknie. Gubi najzabawniejsze i najciekawsze wątki. Fonia ulega diabelnej deformacji, zmieniając kluczowe dialogi na rozmowę z Anneliese Michel z szumem w tle... - musiałem przerwać, ponieważ poczułem, jak smutek na siłę pragnie wydostać się na zewnątrz.
Oczy Marty zaszkliły się, co jeszcze bardziej potęgowało nagromadzoną rozpacz.
- Czy mo... yhm.. zapro.. - próba zapytania o cokolwiek skończyła się szybciej, niż zaczęła.
Wybuch emocji zablokował mnie. Zdawałem sobie sprawę, jak to wygląda. Musiałem coś zrobić, aby się nie rozkleić. Włączyłem telefon, wybrałem listę ulubionych utworów, Tyler i Josh.
All my friends are heathens
Take it slow
Wait for them to ask you who you know
Please don't make any sudden moves
You don't know the half of the abuse
Wysłuchaliśmy utworu do końca. Ucisk w gardle ustąpił.
- Nigdy nie wiesz, czy obok Ciebie nie siedzi dziwak - powiedziała.
- Jak tutaj dotarłem, siedząc obok ciebie? - dodałem.
Prawie całą drogę rozmawialiśmy. - Jak będziesz chciała pogadać, to proszę, oto mój numer - wręczyłem Marcie stronę z notatnika ze starannie napisanymi cyframi i narysowaną zadumaną buźką z chmurką nad głową z napisem "hm... ciekawe czy kiedyś zadzwoni".
Najlepsze w zapisywaniu wspomnień jest to, że nie da się stworzyć wymówek, żeby tego nie robić!
Przypisy
Rozdział 3 - Pieśń nad Pieśniami
*przypis:
Są chwile w życiu ludzkim, podczas których milczenie zastępuje najwznioślejszą mowę.
- Bolesław Prus
**przypis:
"Pieśń nad Pieśniami" jest księgą wchodzącą w skład Starego Testamentu, która tak naprawdę jest erotykiem nasyconym namiętnością i która zawiera bezpośrednie odwołanie do "cunnilingus" (łac. cunnilinctio) - a to jest nic innego niż metoda seksu oralnego polegająca na stymulowaniu (pieszczeniu) narządów płciowych partnerki, zwłaszcza jej łechtaczki, za pomocą ust oraz języka.
Pełny tekst Pieśni nad Pieśniami.
Jak piękne są twe stopy w sandałach, księżniczko! Linia twych bioder jak kolia, dzieło rąk mistrza. Łono twe, czasza okrągła: niechaj nie zbraknie w niej wina korzennego! Brzuch twój jak stos pszenicznego ziarna okolony wiankiem lilii. Piersi twe jak dwoje koźląt, bliźniąt gazeli. Szyja twa jak wieża ze słoniowej kości. (...) Oczy twe jak sadzawki w Cheszbonie, u bramy Bat-Rab-bim. Nos twój jak baszta Libanu, spoglądająca ku Damaszkowi. Głowa twa [wznosi się] nad tobą jak Karmel, włosy głowy twej jak królewska purpura, splecione w warkocze.
O jak piękna jesteś, jakże wdzięczna, umiłowana, pełna rozkoszy! Postać twoja wysmukła jak palma, a piersi twe jak grona winne. Rzekłem: wespnę się na palmę, pochwycę gałązki jej owocem brzemienne. Tak! Piersi twe niech mi będą jako grona winne, a tchnienie twe jak zapach jabłek. Usta twoje jak wino wyborne, które spływa mi po podniebieniu, zwilżając wargi i zęby. Jam miłego mego i ku mnie zwraca się jego pożądanie (Pnp 7,2–11).
Ciąg dalszy nastąpi
Jak Ci się podobało?