Księgarnia (II)
13 sierpnia 2017
Księgarnia
1 godz 42 min
Moje życie, to pasmo zdarzeń tak nieprawdopodobnych, że sama z trudem jestem w stanie w nie uwierzyć. Wychowywana przez samotną matkę, która zmarła, gdy miałam dwadzieścia lat. Ojca nie poznałam nigdy. Od dziecka byłam uczona samodzielności, więc gdy mamy zabrakło jakoś sobie poradziłam. Wyszłam na prostą, znalazłam ścieżkę. Mimo oczywistych wad jestem z siebie dumna.
Wiadomość, którą dostałam dzisiaj jest tak niewiarygodna, że kiedy odebrałam telefon, z wrażenia usiadłam. I przez kolejne trzydzieści minut bezmyślnie wpatrywałam się w okno zastanawiając się, co jeszcze mnie spotka?
Nie, nie, wolę nad tym nie główkować, wezmę to, co daje mi los. I co sama wypracuję.
Jadę tam i zmierzę się z przyszłością. I przeszłością, o której nie miałam najmniejszego pojęcia.
Blok na Żoliborzu. Adres zanotowałam na kartce w trakcie rozmowy. Z trudem odnajduję właściwy budynek, tabliczki z nazwami ulic są brudne i pokryte śniegiem, więc muszę podpytać przechodniów, którzy kierują mnie we właściwe miejsce.
Drzwi od klatki schodowej są o dziwo otwarte, co zaoszczędzi mi tłumaczenia się przez domofon. Wolę konfrontację twarzą w twarz.
Choć to, co za chwilę się stanie ciężko nazwać konfrontacją. Raczej odkryciem przeszłości, której kompletnie się nie spodziewałam.
Docieram pod drzwi i po krótkiej chwili zawahania naciskam dzwonek.
Ostry, wibrujący dźwięk dociera do moich uszu i cichnie po zwolnieniu przycisku. Po kilkusekundowym oczekiwaniu naciskam go po raz kolejny i powtarzam czynność jeszcze dwa razy. Zrezygnowana, odwracam się w kierunku schodów, kiedy dobiega do mnie dźwięk nierównych kroków i szczęk otwieranego zamka.
Drzwi otwierają się, a w nich ukazuje się sylwetka o pół głowy wyższego ode mnie mężczyzny.
Przystojny – To pierwsza myśl, jaka pojawia się i natychmiast wpada kolejna. – i pijany jak bela.
Szeroko otwarte, brązowe oczy gospodarza spoglądają na mnie z niedowierzaniem i wyraźnym szokiem. Mężczyzna otwiera usta zamierzając coś powiedzieć, ale natychmiast zamyka je, nie będąc w stanie wydusić nawet jednego słowa.
Wygląda, jakby zobaczył ducha.
Co tu się do cholery dzieje???
- Martuś? Kochanie? – Nieśmiałym, niskim głosem wypowiada dwa słowa, po czym osuwa się na ziemię nieprzytomny.
Kurwa mać, tylko tego mi brakowało! Dzwonić po karetkę? Jest tylko najebany, czy coś mu się stało?
Jasna cholera, Adamczuk! Czy ty zawsze musisz ładować się w kłopoty?!
Próbuję go podnieść, ale jak to pijany, jest ciężki jak kłoda. W końcu udaje mi się go przenieść przez próg i przesunąć ciągnąc za ubranie do przedpokoju. Zamykam drzwi, zdejmuję kurtkę i z najwyższym trudem przeciągam „zwłoki” do salonu, w którym zastaję włączony telewizor i opróżnioną niemal do połowy litrową butelkę wódki.
No tak, nie ma się co dziwić, że tak wygląda! Po takiej ilości gorzały nie wstałabym cały, kolejny dzień!
Zgoniarz, przy akompaniamencie moich posapywań i bluzgów, ląduje na kanapie i zaczyna głośno chrapać. Muszę go zreanimować, nie będę siedziała tu z obcym facetem całą noc i czekała, aż łaskawie obudzi się po nachlaniu się, jak zbiornik na wodę.
W kuchni znajduję małą miskę, do której wlewam z kranu lodowatą wodę.
Sorry gospodarzu, ale musisz mi to wybaczyć. Nie mogę czekać.
Zawartość miski ląduje na głowie pijanego, który gwałtownie podrywa się do pozycji siedzącej, po czym nieprzytomnym wzrokiem rozgląda dookoła.
- Co, do kurwy nędzy? – bełkocze, po czym spostrzega mnie, robi się bladozielony i biegnie w kierunku łazienki. Kilka sekund później słyszę odgłosy wymiotowania. Wychodzę na balkon i zapalam papierosa. Nie mam ochoty wysłuchiwać jęków i stękania
Kiedy wracam do pokoju on siedzi na kanapie, blady, z podkrążonymi oczami i obłąkanym wzrokiem. Wygląda, jakby postradał rozum, a mój widok dodatkowo dołożył „do pieca”.
- Kim jesteś? – odzywa się wreszcie patrząc w ścianę – Kim, do jasnej cholery jesteś??? To jakaś pieprzona gra? Zabawa? Ty nie żyjesz! Jesteś duchem???
- Chłopie, ta gorzała, którą wychlałeś ma właściwości halucynogenne, albo potrzebna jest ci wizyta w zakładzie, gdzie ściany są miękkie, a w drzwiach i oknach nie ma klamek. – Zaczynam odczuwać dyskomfort. Ten gość oszalał, albo jest na granicy obłędu. – Żyję i jestem realną osobą, rozumiesz?
Jego wzrok pada na moją twarz. W oczach widzę ból, ogromny ból.
- Znasz ją? – Wstaje, wyciąga z komody zdjęcie i wsuwa w moją dłoń.
Boże, więc to jednak prawda! Do samego końca wątpiłam w słowa telefonicznego rozmówcy.
- Usiądź. – Oddaję mu fotografię – Powiem ci, co wiem. – Spoglądam na flaszkę. – Masz kieliszki?
- Piłem z gwinta, w samotności nie dawkuje się alkoholu, poza tym łatwiej się upić, a taki miałem cel. Poczekaj. – Chwiejnym krokiem kieruje się w stronę kuchni i po chwili wraca z dwoma kieliszkami. Polewam wódkę i wypijam jednym haustem krzywiąc się przy tym.
Ciepła, jasna cholera.
Alkohol promieniuje przyjemnym ciepłem w moim przewodzie pokarmowym. Dobrze, że nie przyjechałam samochodem.
- No dobrze. – Zaczynam. – Nazywam się Jagoda Adamczuk. – Wygląda na to, że niewiele mu to mówi. – Dzisiaj rano odebrałam telefon od mężczyzny, który przedstawił się jako Piotr Jagodziński. Tenże mężczyzna twierdził, że – urywam, polewam po kolejnej lufie i wypijam – jest moim ojcem.
Mój gospodarz otwiera szeroko oczy próbując zrozumieć sens wypowiedzianych przed chwilą przeze mnie słów.
- Jagodziński twoim ojcem. – szepcze – Czy to znaczy, że... – urywa blednąc po raz kolejny.
- Daj mi dokończyć. – wchodzę mu w słowo – twierdził, że moja matka rozstała się z nim, kiedy miałam kilka miesięcy i wyprowadziła do innego miasta całkowicie zrywając z nim kontakt. – Kolejna porcja alkoholu ląduje w kieliszkach. W takim tempie niedługo dołączę stanem upojenia do mojego rozmówcy. – Powiedział także coś, co zwaliło mnie z nóg i do tej pory nie mogę w to uwierzyć.
- Wyglądasz jak ona. – Moje słowa zdają się w ogóle go nie obchodzić. – Jesteś jej kopią, tylko masz czarne włosy.
- Słuchaj mnie do cholery! – Przywołuję go do porządku. Zwraca na mnie nieprzytomne spojrzenie – Powiedział, że mam siostrę-bliźniaczkę. Martę. Chciałam ją poznać.
W pomieszczeniu zalega cisza, przerywana odgłosami tykania zegara. Brązowe, przekrwione oczy wpatrują się we mnie pytająco.
- Powiedział, że masz... – urywa – Siostrę? – Zaciska oczy i usta w bólu – Miałaś, słyszysz?! Miałaś! – Zaczyna płakać, skrywając twarz w dłoniach. Spoglądam na niego, niewiele rozumiejąc.
- Jak to miałam? Co się z nią stało?
- Zmarła kilka tygodni temu. – Ociera łzy pięścią, wypija wódkę z kieliszka i wstaje. – Muszę się przewietrzyć. Masz ochotę na papierosa?
Zamieram. Nie wierzę w bzdury o więzi duchowej między ludźmi, generalnie jestem niedowiarkiem, a kościół ostatni raz w środku widziałam, kiedy byłam niepełnoletnia, ale od kilku tygodni czułam, że stało się coś bardzo złego. Nie potrafiłam sprecyzować i przypisać tego uczucia do konkretnej osoby lub wydarzenia z mojego życia.
Teraz już wiem, co było przyczyną. Śmierć mojej siostry.
- Znałem Martę od czasów liceum, chodziliśmy razem do jednej klasy. – Częstuje mnie papierosem i podaje ogień. Jest koszmarnie zimno i wieje. – Wtedy jeszcze między nami nie zagrało. Nadawaliśmy na innych falach, zresztą ona trzymała się nieco poza nawiasem, a ja – Zaciąga się mocno – brylowałem wśród klasowej społeczności.
- Nie widziałem jej kilkanaście lat, nieco ponad rok temu przypadkowo spotkałem ją, kupując prezent dla mojej ówczesnej dziewczyny. Pracowała w księgarni, mającej siedzibę przy Krakowskim Przedmieściu. Nie poznałem jej, za to ona rozpoznała mnie. – Jego twarz rozjaśnia się na wspomnienie zdarzenia. – Przychodziłem tam jeszcze kilka razy po książki, ale tak naprawdę ciągnęło mnie do niej.
Strząsa popiół do popielniczki.
- Możemy wejść do środka? Zamarznę. – Gaszę mentola i spoglądam na niego oczekująco.
- Tak, oczywiście. Chodźmy. – Chyba nieco przetrzeźwiał, otwiera przede mną drzwi i przepuszcza przodem. – A tak w ogóle to jestem Bartek. Oficjalnie Bartłomiej Kalinowski. Ale mów mi Bartek. – Wyciąga dłoń, a ja oddaję uścisk. Ma przyjemną, miękką w dotyku skórę. – Chcesz napić się czegoś, poza wódką? Przepraszam, kiepski ze mnie gospodarz.
- Przydałaby się jakaś popitka, a poza tym dziękuję. – Siadam w fotelu, rozglądając się po mieszkaniu. Widać kobiecą rękę, albo pan Kalinowski jest zorganizowanym i zdyscyplinowanym mężczyzną. Jeśli tak, to kobiety mają z nim dobrze.
Mój gospodarz znika w kuchni, wracając po chwili z sokiem pomarańczowym i szklanką.
- Może być? Przepraszam, ale lodówka jest zaopatrzona głównie w alkohol, nie popijam, a sok kupiła... - Zaciska usta i wkłada pięści do oczu, powstrzymując płacz. – Kalinowski, opanuj się. – Bierze głęboki oddech, siada i wlewa sok do szklanki. Polewam wódkę i wypijam bez toastu, biorąc łyk soku. Równie obrzydliwie ciepły jak gorzała, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.
- Skończyłeś na tym, że poznałeś moją siostrę w księgarni. Co było dalej?
Milczy przez chwilę, zbierając myśli.
- W międzyczasie rozstałem się z dziewczyną, mniejsza o większość co było powodem, ale nie rozstanie nie przebiegło w zbyt przyjaznej atmosferze. Marta pomogła mi z tego wyjść, zaczęliśmy spotykać się jakiś czas później i... zakochałem się w niej. Ze wzajemnością. – Polewa wódkę do kieliszków, wypijamy wspólnie. Zaczyna kręcić mi się w głowie. – Planowaliśmy wspólną przyszłość. Zaręczyliśmy się jakiś czas temu. A teraz – Łzy napływają do jego oczu – wszystko trafił szlag.
Mimo, że znam go od kilkudziesięciu minut odczuwam w stosunku do niego nić sympatii i jest mi go żal. Tak po prostu, widzę jak cierpi i jak jest mu źle. Nie potrafię go pocieszyć, poza tym jak brzmiałyby słowa pocieszenia w ustach obcej dla niego kobiety? Fakt, że Marta była moją siostrą nie ma żadnego znaczenia.
- Zastanawia mnie tylko, dlaczego wasz ojciec nie powiedział ci przez telefon o śmierci Marty? I nie spotkał się z tobą osobiście, tylko skierował cię do mnie? – Przerywa ciszę.
- Nie mam bladego pojęcia. – Nie wpadłam na to wcześniej, ale po tym, jak Bartek o tym wspomniał również zaczęło mnie to zastanawiać. – Może uznał, że ty jesteś najlepszą osobą do poznania mnie z moją siostrą? Naprawdę nie wiem.
Milczymy. Czuję na sobie jego spojrzenie, prześlizgujące się od głowy w dół, przez piersi, brzuch, nogi do stóp. Zdaję sobie sprawę, że nie ma w nim nawet krzty erotyzmu, że on patrzy na mnie jak na Martę i widzi ją we mnie, ale mimo wszystko od jego spojrzenia robi mi się ciepło. Może to efekt wypitego alkoholu, a może po prostu brakuje mi mężczyzny?
Nie, nawet ja nie jestem tak popierdolona, żeby go uwodzić. To byłoby chore, nienormalne i niemoralne, prawda?
- Powiedz mi coś o sobie. – Niespodziewanie zadaje pytanie. Przenoszę na niego wzrok i uśmiecham się lekko.
- Naprawdę masz ochotę wysłuchiwać tu moich wynurzeń, czy robisz to ze zwykłej grzeczności?
- Jesteś siostrą Marty, chcę cię choć trochę poznać. To nie jest zwykła grzeczność, ale jeśli nie masz ochoty, to nie musisz odpowiadać.
- W porządku, przecież nie opowiem ci moich najskrytszych tajemnic. – Alkohol dodaje mi nieco śmiałości. Wyraz jego twarzy zmienia się i wreszcie widzę na niej coś na kształt radości? Nie to nie radość, a zaciekawienie. Zniknął ból.
- No cóż, wychowywałam się z matką, która rozstała się z moim ojcem, kiedy miałam kilka miesięcy. Matka nigdy nie mówiła mi o tacie, a moje pytania zbywała krótkim komentarzem, że ojciec zostawił nas, gdy miałam kilka miesięcy i odszedł. Nie miałam pojęcia, że mam rodzeństwo, a tym bardziej siostrę-bliźniaczkę. Mama zmarła, kiedy miałam dwadzieścia lat, więc od tego czasu byłam sama. To znaczy, nie całkowicie sama, bo mam kolegów czy koleżanki i spotykam się z mężczyznami, ale nie mam, nie miałam – Poprawiam się – rodziny. Teraz to się zmieniło i jestem – Brakuje mi słowa – zszokowana? Tak, to dobre określenie.
- A co robisz na co dzień? Czym się zajmujesz?
- Jestem, a w zasadzie byłam perkusistką w zespole rockowym. – Na widok zdziwienia w jego oczach uśmiecham się do siebie. – No co? Tylko faceci mogą grać na garach? Zarabiam na tym pieniądze, więc jestem zadowolona i szczęśliwa, że robię to, co lubię i jeszcze dostaję za to wynagrodzenie.
- Przepraszam, ale kompletnie nie znam się na muzyce rockowej. – Na jego twarzy pojawia się wyraz zakłopotania. – Interesuję się historią, a muzyka nie jest dla mnie jakoś super ważna. Po prostu jest, radio czasem brzęczy w kuchni lub w pracy, ale melomanem nie jestem.
- W porządku, nie musisz się tłumaczyć ze swoich zainteresowań. – Zdziwiona tonem wypowiedzi wlewam wódkę do kieliszków. – Ostatnia lufa i uciekam. Muszę rano wstać, a ty za chwilę zaśniesz na siedząco. – Wypijam wódkę krzywiąc się niemiłosiernie. Kiedy staję na nogi zdaję sobie sprawę, że mam już mocno w czubie. – Cholera, jestem pijana. Nieźle. – Śmieję się do siebie głupkowato.
- Masz czym wrócić do domu? – Bartek budzi się z letargu.
- Przyjechałam taksówką, zamówię sobie, jak wyjdę od ciebie. – Ruszam w kierunku przedpokoju.
- Poczekaj, zamówię. – Rusza po telefon i po kilkunastu sekundach słyszę strzępki słów. Ubrana czekam na niego w przedpokoju przeglądając się w lustrze.
Czarna spódnica, czarne kozaczki i... czarny golf. Moja blada twarz jawi się na ich tle niczym oblicze wampira.
- Taksówka będzie za pięć minut. Jagoda – Zatrzymuje się metr ode mnie – chciałbym niedługo spotkać się z tobą oraz twoim ojcem. Jesteście moją niedoszłą rodziną, a ojciec to prawie mnie usynowił. – Uśmiecha się smutno. – Podasz mi swój numer telefonu?
- Tak. – Dyktuję mu dziewięć cyfr. – Puść mi sygnał. Miło było cię poznać. – Wyciągam dłoń. – Prześpij się trochę, bo jutro będziesz miał gigantycznego kaca. Do zobaczenia.
- Cześć Jagoda. – Odwracając się, czuję na sobie jego palący wzrok. Mimo powagi sytuacji, znowu czuję lekkie podniecenie, a moje sutki reagują napięciem i bólem ocierając się o materiał biustonosza.
Od kiedy rozstałam się z zespołem i zerwałam z Kwiatkowskim nie byłam w łóżku z mężczyzną. Brakuje mi tego. Potrafię się zaspokoić, ale to nie to samo. Brakuje mi poczucia wypełnienia, mocnych dłoni, szorstkiego policzka i męskiej siły.
Cholera, jestem mokra w środku. A niech to.
Jadę do domu.
--
Ciekawe, co jeszcze mnie spotka? Może okaże się, że mam dziecko spłodzone w czasach licealnych albo studiów?
Ja pierdolę, Marta miała siostrę–bliźniaczkę! Jagoda jawi mi się jako jej fizyczne przeciwieństwo. Marta, mimo swej delikatności i łagodności miała w sobie wewnętrzną moc, siłę, która potrafiła zainspirować mnie i sprawić, że w mojej głowie pojawiały się pomysły, o które nigdy bym siebie nie podejrzewał. Nie znam Jagody, ale jej aparycja, sposób mówienia, gesty i fizjonomia są nieco męskie i siłowe.
Fakt jest taki, że jest równie piękna, co Marta, chociaż ubiera się jak na pogrzeb.
Poszła sobie, więc nie muszę zgrywać gentlemana i pić z kieliszka. Urżnę się, chlejąc z gwinta. Bez popity.
No to chlup. Jedziemy z toastami.
Na zdrowie.
Na chorobę.
100 lat w zdrowiu.
34 lata i koniec.
Za szczęście.
Za tragedię.
Za kobiety.
Za mężczyzn.
Za świetlaną przyszłość.
Za teraźniejszość, bez dnia jutrzejszego.
Za jej życie.
Za jej śmierć.
--
.... tym samym uznając oskarżoną, Jagodę Adamczuk, winną zarzucanych jej czynów i nakładając na nią karę półtora roku więzienia w zawieszeniu oraz stu godzin prac społecznych, wykonanych na rzecz wybranego domu spokojnej starości. Wyrok jest prawomocny.
Bum.
Tym samym unikam stania się pensjonariuszem polskiego systemu więziennictwa, unikam też grzywny, czego się nie spodziewałam.
Sędzia lubi muzykę Fledged. Albo ma dobry dzień.
Uff.
Pół godziny później dzwoni telefon, Bartek. Minęło kilka miesięcy, od kiedy go poznałam. Lubię go i dobrze się z nim czuję, a on chyba lubi mnie.
- Cześć. – Przesuwam zieloną słuchawkę w prawo. – Co tam?
- Cześć. Jak rozprawa? – Ma zaniepokojony głos. Czyżby pan Kalinowski się o mnie martwił?
Uśmiecham się do siebie w duchu.
- No cóż, w pasiaki mnie nie ubrali, telefon odebrałam, więc chyba dobrze, jak myślisz? – Rzucam w słuchawkę żartobliwym tonem.
- Adamczuk, przestań robić sobie ze mnie jaja, dobrze? Siedzimy tu z twoim ojcem jak na szpilkach, a ty sobie ze mnie żartujesz.
- Dobrze już, dobrze. Dostałam półtora roku zawiasów i sto godzin prac społecznych w domu spokojnej starości. Nie ma tragedii, uniknęłam grzywny. – Słyszę, jak powtarza ojcu wiadomości.
- Przyjedziesz do nas? Czekamy na ciebie.
- Miałam plany, żeby powłóczyć się trochę po sklepach. – Wychodzę na zewnątrz z sądu, zaczyna się wiosna i świat staje się piękny. – Ale niech wam będzie. Przyjadę. Jestem za około kwadrans, cześć. – Rozłączam się.
- Dzień dobry. – Pół godziny później, ojciec całuje mnie w policzek, witając w przedpokoju. – Opowiadaj, jak było.
- Jak to w sądzie. – Uśmiecham się ściągając buty. Cholera, gadam, jakbym była stałym bywalcem. – Burdel i niekompetencja, wieczne opóźnienia, znudzony sędzia, któremu chyba spieszyło się do domu, bo odfajkował moją sprawę, jak kolejną pozycję na liście z zakupami. – Ojciec zaczyna rechotać. – Poza tym gapił się na mnie jak sroka w gnat, zramolały zbok.
- A mówiliśmy z Bartkiem, żebyś założyła sukienkę z mniejszym dekoltem i nie świeciła biustem na pół sali. – Obejmuje mnie w pasie i wprowadza do pokoju.
- Odnoszę wrażenie, że gdybym was posłuchała, nie skończyłoby się na zawiasach. Cześć Bartek, – witam się z Kalinowskim buziakiem w policzek – trafiłam na sędziego-erotomana, którego bardziej od moich przewinień interesowały cycki. Dałam mu trochę radości, niech chłopina ma coś od życia. – Śmieję się, a obaj panowie zaczynają mi wtórować.
- Córeczko, pójdę zrobić coś do picia. Herbata z cytryną? – Kiwam głową na potwierdzenie. – Bartek, to samo? – Kalinowski uśmiechając się dziękuję.
- Jesteś niemożliwa – zaczyna mówić, kiedy ojciec znika w kuchni – groziła ci odsiadka w pierdlu, tymczasem żartujesz sobie z tego faktu, jakbyś złamała obcas w drodze na imprezę.
- Gdybym złamała obcas byłabym mocno wkurrrwiona, panie Kalinowski. – Częstuję go papierosem i wychodzę na balkon – Oczywiście, że się denerwowałam, bo w końcu groziło mi więzienie. I między innymi dlatego kazałam wam siedzieć w domu, bo wy denerwowalibyście się bardziej ode mnie, co nakręcałoby nerwową atmosferę. – Podpalam papierosa i zaciągam się mocno. – A tak pomachałam trochę cyckami, zrobiłam kilka min, od których staremu zboczeńcowi stanął w pełni i wszystko skończyło się dobrze. – Zaciągam się mocno po raz kolejny. – Lepiej powiedz, jak tam idzie sprzedaż mieszkania.
- Jak idzie? Jutro przyjeżdża do mnie małżeństwo. Chcą podpisać umowę.
- Ooo. Szybko poszło, myślałam, że trochę sobie poczekasz. – Zdziwiona gaszę papierosa. – I co dalej? Masz gdzie mieszkać?
- No właśnie nie. – Zmieszany Bartek przepuszcza mnie przodem do wejścia. – Nie zdążyłem nic sobie zorganizować, pomieszkam trochę u ojca, a potem będę szukał czegoś dla siebie.
U ojca. W sumie tata stał się prawie jak ojciec dla Bartka, po śmierci Marty zżyli się ze sobą. Ma lepszy kontakt z niedoszłym zięciem niż z własną córką, co zauważam z lekką zazdrością.
- Słuchaj, – W głowie zaczyna kiełkować mi szalony pomysł. Nie, nie Adamczuk, ty naprawdę masz nierówno pod sufitem – albo nie, nie było tematu.
- No co tam wymyśliłaś? – Bartek, sypiąc cukier do herbaty, spogląda na mnie z zaciekawieniem. – Widzę, że coś kombinujesz, tylko nie wiem, co tam wpadło do głowy?
Cholera. Znowu zaczyna wiercić mi dziurę w brzuchu. Naprawdę go lubię, ale to jedna z cech charakteru, która wnerwia mnie bardzo mocno.
- Nic, kompletnie nic. – Uciekam wzrokiem, broniąc się przed jego świdrującym spojrzeniem. – Nieważne już.
- Jagoda, nie kombinuj, gadaj jak na spowiedzi. – Jak na złość do pokoju wchodzi ojciec, kolejna męczybuła. – Tata powie Jagodzie, żeby przestała ściemniać.
- Jagódko, co tam znowu wymyśliłaś, hę? – Oszszaleję z tymi chłopami. Jezzzuuu!
- Dobrze już, dobrze. Powiem, cisza. – Podnoszę rękę. – Chciałam zaproponować, żebyś zamiast pakować się ojcu do tej klity, pomieszkał chwilę u mnie. – Bartek otwiera szeroko oczy, a ojciec uśmiecha się pod nosem. – Spać jest gdzie, mnie i tak często nie ma, bo jeżdżę na próby i ogarniam nowy zespół. Poza tym, poczekaj Bartek, – uciszam go, widząc, że chce oponować – będzie mi miło czasem spędzić wieczór w twoim towarzystwie. W końcu jesteś moim niedoszłym szwagrem.
Błysk bólu przechodzi przez jego twarz.
- Bartek, przepraszam. – Mój długi jęzor znowu dał znać o sobie – Bardzo cię przepraszam, słyszysz? – Ale mi głupio. Cholera!
- W porządku, nic się nie stało. Ona nie żyje i wciąż oswajam się z tą myślą. – Spogląda na mnie z bólem – A co do twojej propozycji, to moja odpowiedź brzmi nie.
- Synu, powinieneś przyjąć propozycję Jagódki. – Mam trzydzieści cztery lata, a mimo to ojciec zdrabnia moje imię, jakbym była jego małą dziewczynką. Czuję ciepło, kiedy to robi. Nigdy nie miałam ojca – Poznałem, hmm, kogoś i... – Czerwieni się urywając.
- Tata chodzi na randki? Co za wiadomość! – Całuję ojca w policzek. – No więc, panie Kalinowski, nie ma pan wyjścia, chyba, że chce pan spać pod mostem.
- Wyczuwam spisek. – Bartek patrzy podejrzliwie na zmianę na nas oboje. – Niech wam będzie, podstępni konspiratorzy. – Wysuwam język i śmieję się pod nosem. – Ale dorzucam się do czynszu i opłat, okej?
- No dobrze, dobrze. – Podnoszę ręce do góry w geście obrony w dalszym ciągu uśmiechając się. – Daj mi czas do jutra, uprzątnę nieco bajzel i przestawię perkusję do salonu.
- Perkusję... – W jego oczach i na twarzy odmalowuje się konsternacja, a usta układają się w literkę "O". Już czuję te myśli, szalejące pod kopułą "O kurwa, perkusja! W co ja się wpierdoliłem! Będzie napieprzała regularnie dzień i noc, a mi łeb odpadnie".
- Spokojnie, to elektroniczna perkusja, jedyne, co możesz usłyszeć to pykanie, przypominające uderzenie kijem w poduszkę. – Na widok ulgi Bartka zaczynam się śmiać. – Myślałeś, że trzymam perkusję akustyczną w domu? Dostałabym eksmisję po godzinie grania, głupolu.
- Uff. – Chyba naprawdę był przerażony. – Spakuję dzisiaj swoje graty, pomożesz mi przewieźć?
No tak, zapomniałam, że pan Kalinowski nie jest zmotoryzowany. Dziwne jak na mężczyznę, ale jakoś specjalnie mi to nie wadzi.
- Jasne, po szesnastej wpadnę do ciebie. A teraz zamierzam udać się do kuchni i zrobić obiad, bo jak widzę dwóch szanownych panów nie pomyślało o napełnieniu żołądków, prawda? – Obaj robią zbolałą minę. – Wiedziałam! Lenie...
--
Będę mieszkał z Jagodą. Dziwne. Z jednej strony to jest miłe, że zaproponowała mi swój lokal, znam ją kilka miesięcy, lubię, nawet bardzo lubię, ale z drugiej...
Czuję się nieswojo, mając zamieszkać z kobietą, która wygląda niemal jak moja zmarła narzeczona. Marta była opanowana, spokojna, nieco zdystansowana, ale też namiętna i niekiedy ostra. Jagoda to wulkan, który, z tego co obserwuję, wybucha na szczęście coraz rzadziej. Poza tym uwielbiam (tak, tak, uwielbiam) jej poczucie humoru. A jako kobieta podoba mi się równie mocno, co Marta. Ma inny kolor włosów, oczu, ale ostatnio zauważyłem u niej charakterystyczny gest odgarnięcia grzywki z czoła. Taki sam, jak u Marty...
Czy to jest chore? Siostra-bliźniaczka mojej zmarłej narzeczonej? Naprawdę Kalinowski? Uważasz, że to jest właściwe?
Dzwonek do drzwi. Otwieram.
Jagoda stoi tyłem do drzwi rozglądając się po klatce schodowej. Mimo, że w coraz mniejszym stopniu widzę w niej Martę, to jednak od czasu do czasu gest, słowo lub nawet wyraz jej twarzy przypominają najbliższą do niedawna mi osobę.
To boli, coraz mniej, ale wciąż boli.
Czy ona będzie moim panaceum po zmarłej ukochanej, tak jak Marta stała się nim po Agnieszce?
Pieprzona telenowela, a niech to!
- Cześć. – Odwraca się do mnie i całuje w policzek. – Nie rozumiem, jak można chcieć kupić tu mieszkanie. Okolica jest nawet, nawet, ale blok to rudera.
- Nie wszystkich stać na apartamenty na Grochowie, pani Adamczuk. – Odbijam piłeczkę i zamykam za nią drzwi w przedpokoju. – Napijesz się czegoś?
- Tak, wódki – Uśmiecha się do mnie, zdejmując kurtkę. – Żartowałam, wódki później. Może być woda. A w temacie apartamentów to przecież mieszkam w bloku starszym od twojego, więc przestań robić sobie jaja, Kalinowski i idź po tę wodę. – Popycha mnie lekko z uśmiechem w kierunku kuchni.
- Dużo masz gratów?! – Słyszę jej krzyk z pokoju.
- Trzy torby. – Odpowiadam, wchodząc do pokoju. Upija nieco wody ze szklanki. – Wszystkie meble zostają, po książki przyjadę sam jutro. Dzisiaj tylko ciuchy.
- Nie żal ci? Mimo wszystko lubię to mieszkanie. Jest przytulne. – Spogląda na mnie szeroko otwartymi, zielonymi oczami. – Czuję w nim pozytywne wibracje.
Czy jest mi żal?
Tak.
Nie. Nie jest.
Nie potrafiłbym mieszkać w nim dłużej bez Marty.
- Chodźmy już. – Podnoszę się z fotela i łapię za torby stojące obok. – Jest dość późno, chciałbym się rozpakować.
- Spokojnie, nie ma się co spieszyć, mamy piątek, pamiętasz? Ty masz chyba jutro wolne, prawda? – Kiwam głową na potwierdzenie. – Próbę zaczynam o trzynastej, więc pośpiech jest zbyteczny. – Winda trzęsie się i łomocze, instynktownie reaguję napięciem całego ciała, ze strachu przed awarią.
Wychodzimy i kierujemy się do samochodu. Wrzucam torby do bagażnika i siadam obok niej.
- Gotowy? – Jagoda spogląda na mnie z błyskiem w oku. – No to patrz.
O kurwa! Dziesięć minut później modlę się o to, żeby szczęśliwie dojechać do celu. Adamczuk za kierownicą prezentuje temperament zbliżony do życia codziennego – w trakcie tych sześciuset sekund zdążyła nawrzucać dwóm kierowcom, a także pokazać "faka" i przekroczyć prędkość o ponad czterdzieści kilometrów na godzinę w miejscu, gdzie stoi znak z ograniczeniem do sześciu dych.
Nic nie mówię. Siedzę cicho.
Parkujemy pod blokiem przy Igańskiej.
- Eee, mówiłaś, że się nie spieszymy. – Głos lekko mi drży.
- Kłamałam. – Z nikłym uśmiechem otwiera drzwi i pstryka przełącznikiem bagażnika. – Chodź już. Jesteś blady, jakbyś zobaczył ducha.
- Bo czułem się, jakbym został przewieziony bolidem Formuły Jeden, a warszawskie ulice to niekoniecznie dobre miejsce na wyścigi, zwłaszcza w marcowe, piątkowe popołudnie, do cholery.
- Bartuś, przestań się bulwersować – odpowiada miękko patrząc mi prosto w oczy – dojechałeś cało? W czym problem? Jeżdżę od siedemnastu lat i miałam jeden wypadek, kiedy nieprzytomna emerytka wjechała mi w dupę na skrzyżowaniu.
- Ehh, nie chce mi się z tobą prztykać. – Zrezygnowany macham ręką. – Które piętro?
- Ósme. – Obserwuje mnie rozbawiona spod zmrużonych powiek – Napijesz się ze mną wódki? Mam ochotę się dzisiaj zbambuczyć.
- Zbam co?
- Schlać, najebać, ubzdryngolić, nawalić, skotłować, zrobić, upierdolić, usztywnić...
- Dobra, już rozumiem. – Co za cholerna baba! – Napiję się z tobą. Może w końcu zatkasz swoją pyskującą buzię.
- Pyskującą buzię? – Otwiera szeroko oczy. – Rozmawiasz ze mną, jak z jakąś gówniarą, tymczasem masz tyle samo lat, co ja. Który miesiąc?
- Słucham?
- W którym miesiącu się urodziłeś, cwaniaczku?
- Jestem starszy od ciebie o równo pół roku.
Milczy przez chwilę.
- Bliźniak? Kiepskie połączenie ze Skorpionem. – Otwiera drzwi do mieszkania. – Zapraszam na salony, messieur Kalinowski.
Kiepskie połączenie? Nie wyjaśniła, co miała na myśli, ale brzmiało to nieco dwuznacznie.
- Twój pokój jest na wprost wejścia. – Wchodzę za nią do mieszkania. – Uprzątnęłam stamtąd bajzel, więc możesz się śmiało rozpakować. – Stojąc do mnie tyłem zdejmuje kurtkę, a za nią obcisły sweterek zostając w samej koszulce na ramiączka. Przyciągający tatuaż skorpiona na jej lewej łopatce hipnotyzuje nie mniej niż duże, pełne piersi, bujające się w rytm kroków. Jest dość mocno zbudowana, w końcu gra na perkusji to praca fizyczna, ale w jej sposobie poruszania się i ubiorze kryje się seksapil i podniecające mężczyzn wrażenia.
Cholera, jest seksowna! W inny sposób niż Marta, nieco bardziej bezpośredni, zwierzęcy.
- Muszę wejść do wanny i odświeżyć się nieco, w lodówce masz obiad, jeśli jesteś głodny. – Staje w progu łazienki, uśmiechając się przyjaźnie. – A w zamrażarce chłodzi się wódka, za jakiś kwadrans możesz ją wyjąć i polać nam po kielonach.
- Okej... – Jagoda znika i po chwili słyszę szum wody, wlewającej się do wanny. Nie zdążyłem skończyć zdania. Trudno, najwyżej zjem jej porcję, jeśli nie będzie głodna.
Kwadrans później jestem po papierosie, w trakcie połowy obiadu i z dwoma czterdziesto-mililitrowymi kieliszkami, wypełnionymi wódką.
- Dla mnie też odgrzałeś? Dzięki. – Wynurza się z uśmiechem z łazienki ubrana w bawełnianą, białą, przylegającą do ciała koszulkę na długi rękaw. Na nogach ma czarne legginsy, a na stopach japonki. Mokre, czarne włosy, poskręcane w dzikie świderki opadają na ramiona – I widzę, że polałeś. Szybko się ogarnąłeś jako gospodarz.
- Nie wszyscy faceci to pierdoły w kuchni, potrafię ugotować coś więcej niż wodę na herbatę. – Ripostuję z uśmiechem. – Świetna a'rabiatta, pali jak skurczybyk, ale sos jest rewelacyjny.
- Może kiedyś jeszcze raz zrobię, pod warunkiem, że nie będziesz zbyt głośny i będziesz co tydzień u siebie sprzątać. Nie znoszę syfu i brudu. – Siada naprzeciw mnie i zabiera się za makaron. Kątem oka obserwuję ją z rosnącym podnieceniem, koszulka przylega mocno do ciała, a pod białym materiałem odznacza się ciemno-czerwony kształt sutków.
- Dobra, pójdę się rozpakować. – Na szczęście skończyłem przed chwilą swoją porcję, więc mam powód, żeby wstać od stołu i przestać na nią patrzeć. Jeszcze minuta i moje spodnie zaczęłyby niebezpiecznie rosnąć. – Dzięki za pyszny obiad, ogarnę swoje rzeczy i zaraz jestem.
- Mhmm. – Za plecami słyszę cichy pomruk i czuję jej spojrzenie, wiercące dziury w moich czterech literach.
Kwadrans później jestem względnie rozlokowany. Pokój ma kilkanaście metrów kwadratowych powierzchni, z czego dwie ściany zajęte są meblami, w jednej schowane jest we wnęce otwierane łóżko (swoją drogą sprytne rozwiązanie), w oknie wisi bordowa roleta. Jest przytulny i miły.
- Myślałam, że przysnąłeś. – Jagoda wita mnie z uśmiechem, siedząc z podwiniętymi nogami na sofie. Przesunęła mały stolik, na którym zauważam butelkę, dwa kieliszki i sok pomidorowy w pobliże siebie – Lubię popijać "pomidorówką", dobrze zabija smak wódy. – Wyjaśnia widząc moje zdziwione spojrzenie. – Chcesz coś innego?
- Nie, dzięki. Pomidorowy też może być. – Przesuwam krzesło w pobliże stolika i siadam naprzeciw niej. – Zdrowie gospodyni. – Biorę kieliszek w dłoń i uchylam w jej kierunku.
- Poczekaj. – Podnosi dłoń powstrzymując mnie przed wypiciem. – Znamy się co prawda kilka miesięcy, ale nie mieliśmy wcześniej okazji tego zrobić. Wypijmy brudzia.
- Nie za późno trochę na bruderszaft? – Kwituję jej propozycję nikłym uśmiechem. – No dobrze, uznajmy, że moja przeprowadzka tutaj, to okazja do przełamania "lodów". Twoje zdrowie. – Splatamy ręce i wypijamy oboje zawartość kieliszków, patrząc nawzajem w oczy. Czuję lekką woń kosmetyków, których użyła po kąpieli, a dotyk jej skóry jest ciepły i przyjemny.
- Nie znoszę ciepłej wódki. –– Jagoda odstawia kieliszek i nalewa alkohol po raz drugi. – Kiedy pojawiłam się u ciebie po raz pierwszy piłeś ciepłą, a w dodatku dałeś mi do popijania nie schłodzony sok. To był koszmar. – Śmieje się, a moje wnętrze zaczyna drżeć i podskakiwać. Lubię, kiedy to robi, brzmi zupełnie inaczej, niż Marta. Ma niższy, nieco męski głos, a śmiech jest rubaszny i zaraźliwy.
- Taak, przepraszam cię za to, niekoniecznie myślałem wtedy o byciu dobrym gospodarzem. – Unoszę kieliszek po raz drugi. – Za udane mieszkanie razem.
- Tak Bartku, za udane, wspólne mieszkanie. – Wypija zawartość kieliszka krzywiąc się. – Chodź, coś ci pokażę.
Dwie godziny później jesteśmy już solidnie wstawieni. Oboje. Muszę przyznać, że jak na kobietę ma mocną głowę i dotrzymuje mi tempa. Policzki zaróżowiły jej się nieco, a zielone oczy błyszczą jak latarnie w mroczną, pochmurną, październikową noc. Przez ostatnie sto dwadzieścia minut zdążyłem przetestować perkusję, obejrzeć kolekcję książek i płyt z muzyką (od nazw niektórych zespołów cierpła mi skóra) i wypić pokaźną liczbę kieliszków wody ognistej.
- Wiesz, że kiedy cię poznałam to myślałam, że jesteś nieco pierdołowaty. – Otwieram szeroko oczy, a Jagoda śmieje się głośno. – Ale zmieniłam zdanie. Jesteś męski. Nie znałam mojej siostry, lecz rozumiem, dlaczego się w tobie zakochała.
O cholera. To wyznanie miłości, deklaracja, że coś do mnie czuje, czy zwykły komplement? Jak mam to potraktować?
- Hmm, dziękuję. – Mam nadzieję, że nie zaczerwieniłem się zbytnio. – Lubię cię, bardzo. I nie za to, co powiedziałaś przed chwilą, choć to było bardzo miłe.
Zalega nieco krępująca cisza, podczas której wpatrujemy się przez kilkanaście sekund wzajemnie we własne oblicza.
- Wypijmy jeszcze po jednym i chodźmy spać, zanim zrobimy coś, czego oboje będziemy później żałować. – Nalewa wódkę. – Nie wznosiłam dzisiaj ani razu tego toastu, aż mi wstyd. Twoje zdrowie, panie Kalinowski.
- Dzięki, pani Adamczuk. – Ostatnia lufa tego wieczoru ląduje w moim żołądku. – Sprzątamy dzisiaj?
- Niee zostaw, – Jagoda ziewa potężnie, zasłaniając usta – jutro po śniadaniu wstawię wszystko do zmywarki. – Wstaje od stołu. – Dobranoc, Bartek. Do jutra.
--
Dom spokojnej starości w podwarszawskim Józefowie. Muszę odpracować tam sto godzin, zgodnie z wyrokiem sądu. Nie powiem, że jestem tym zachwycona, ale wolę przebywać tam, niż dostać półtora roku za pobicie.
Zdecydowanie tak.
To tak naprawdę dwanaście i pół dni roboczych, co prawda nie będę tam spędzała pięciu dni w tygodniu, bo dochodzą jeszcze próby, no i zrobienie czegoś w domu, ale w miesiąc powinnam się z tym opędzlować. Zresztą, dwadzieścia cztery godziny już za mną i wcale nie ma takiej tragedii, jakiej się spodziewałam. Wyobrażałam sobie, że trafię do umieralni starców, ze smrodem fekaliów, naftaliny, poczuciem beznadziei i nadchodzącej śmierci. Tymczasem znalazłam miejsce, gdzie – przyznaję bez ogródek i z lekkim poczuciem wstydu wobec siebie, bo moje przewidywania okazały się na szczęście nietrafne – spotkałam miłych i przyjaznych sobie ludzi, dobrze się bawię i nie czuję, żebym przychodziła tu za karę.
Oczywiście, nie jestem kierowana do najtrudniejszych „przypadków”. Taka pani Czesia, nie poruszająca się dziewięćdziesięciolatka, wymaga całodobowej opieki. Z myciem, pomocą w toalecie czy jedzeniu. Nią zajmują się wykwalifikowani pracownicy, a mnie zostawili „łatwiejszych” pensjonariuszy.
Zresztą z personelem też się skumplowałam, choć nie ze wszystkimi. Okazało się, że jednym z pielęgniarzy jest fan Fledged, który przeżył szok rozpoznając mnie, jeszcze większy, kiedy dowiedział się, że odeszłam z zespołu. A szczęka opadła mu do samej ziemi, założyłam kitel pomocnika, wyjaśniając, że „ja tu gościem nie jestem, tylko pracuję. Społecznie. Z powodu pobicia fanki po koncercie”. Od tej pory spoglądał na mnie z lekkim strachem.
Najzabawniejszy jest pan Miecio, osiemdziesięcioletni dziadzio, największy kobieciarz i bawidamek, jakiego spotkałam w moim trzydziestoczteroletnim życiu.
- Pani Jagódko – Śmieje się do mnie. Nie do wiary, flirtuje ze mną gość starszy od mojego ojca – ależ pani dzisiaj wygląda. Gdyby nie to, że karmią mnie tu jakimiś prochami i organ już nie taki sprawny, jak kiedyś, to poszalałbym z panią tak, że te wszystkie stetryczałe dewoty, robiące na drutach piętro wyżej wzniosłyby modlitwy w sprawie wypędzenia szatana z naszego przybytku.
- Panie Mieciu – odpowiadam śmiejąc się głośno – gdyby nie fakt, że tutaj pracuję, to dawno rozkręcilibyśmy tutaj taki balet, że wszystkim pensjonariuszkom pospadałyby cyckonosze na podłogę, a imprezy po koncertach byłyby porównywalne do przedświątecznego kolędowania.
Śmiejemy się oboje tak, że z oczu ciekną nam łzy.
- Co by na to pani narzeczony powiedział, Pani Jagodo?
- Nie mam narzeczonego, jestem sama i dobrze mi z tym.
- Niech pani koło mnie na chwilę usiądzie. – Bierze mnie za rękę. – Proszę.
- Mam dużo pracy – Opieram się – panie Mieciu, naprawdę nie mogę.
- Praca nie zając – Staruszek jest uparty, jak osioł – proszę siadać, długo nam nie zbędzie czasu.
- No dobrze – Zgadzam się niechętnie, domyślając się, o czym chce rozmawiać – ale naprawdę muszę zaraz uciekać.
Następuje dłuższa chwila ciszy, przyglądamy się oboje dwóm zawzięcie walczącym o pilota do telewizora pensjonariuszkom. Bitwa jest na tyle ciężka i zażarta, że do akcji musi wkroczyć jeden z pielęgniarzy.
- Pani Jagodo – Pan Miecio wreszcie zaczyna mówić – jak pani myśli, dlaczego nikt mnie tu nie odwiedza?
Zastanawiam się dłuższą chwilę.
- Nie mam pojęcia, a nie chciałabym zgadywać. – Taktownie unikam tematu śmierci członków rodziny czy innych przypadków losowych.
- Proszę się nie krępować.
- Nie wiem, żona zmarła, a nie ma pan dzieci?
- Pudło, drogie dziecko. – Staruszek uśmiecha się smutno. – Miałem cztery żony, z ostatnią rozwiodłem się kilka lat przed trafieniem tutaj. – Ściska lekko moją dłoń. – Wie pani, że pobyt tutaj kosztuje, prawda? – Kiwam głową na znak zrozumienia. – Byłem inżynierem budownictwa, budowałem całe osiedla w Warszawie i okolicach. Miałem mnóstwo pieniędzy, byłem młody, przystojny. – Puszcza do mnie oko, a ja uśmiecham się do niego – No i miałem powodzenie u kobiet, nie ukrywam tego. Cztery żony nie wzięły się z powietrza, prawda? – Milknie na chwilę, a ja zaczynam domyślać się, do czego zmierza.
- Mam trzynaścioro wnucząt, piątkę dzieci. Utrzymuję kontakt z jedną wnuczką, która czasem przyjeżdża do mnie, z domowej roboty rosołem. Reszta rodziny nie chce mnie znać, mimo, że żony zgarnęły lwią część mojego majątku i nie pracując, z wyjątkiem jednej z nich, żyją za to, co dostały ode mnie przy rozwodach. To, co chcę ci przekazać, drogie dziecko, – Znowu używa tego samego zwrotu, mówiąc do mnie na „ty”. Szczerze mówiąc, zupełnie mi to nie przeszkadza, a w jego ustach brzmi miło, tak „dziadkowo”. – to co bardzo ważnego. Nie próbuj być na siłę sama, ale też nie przebieraj w mężczyznach. Ja robiłem to samo z kobietami i zobacz, jak skończyłem. Samotnie, w jedynym miejscu, gdzie mogę mieć kontakt z ludźmi. Żyjąc w samotności, w mieszkaniu, dawno bym umarł.
- No ale zupełnie nikt do pana nie przyjeżdża? Przecież to okrutne z ich strony.
- Nikt. – Wzrok pana Miecia staje się twardy. – Żyję tu ze swojej emerytury, która w całości pokrywa koszt przebywania w przybytku. Gdyby mieli mnie jeszcze z czego obłupić pewnie kręciliby się wokół, jak sępy. Ale z racji tego, że moje oszczędności stopniały po rozwodach sama widzisz, kto troszczy się o ojca i dziadka. Nikt. Wracając do twojej osoby – Wpatruje się we mnie intensywnie – jesteś muzykiem, masz kontakt z ludźmi. Znajdź sobie jakiegoś inteligentnego i spokojnego absztyfikanta. Ty jesteś dynamiczna kobieta, potrzebujesz kogoś, kto trochę cię stonuje, czasem usadzi i da do wiwatu, – strzelam udawanego focha, na co pan Miecio zaczyna się głośno śmiać – ale nie jełopa, który będzie pod twoim pantoflem. Masz kogoś?
- Panie Mieciu, – Moje usta uśmiechają się, ale wewnątrz czuję, że ma rację. I wcale nie jest mi do śmiechu, bo moje ciało i biologia upominają się o coś, co powinnam dać światu. Ale z kim? – dziękuję za rady. Naprawdę doceniam je, jest pan doświadczonym, bardzo mądrym i dobrym człowiekiem, – Przywołuję na twarz najcieplejszy uśmiech, jaki jestem w stanie z siebie wydobyć. – ale każdy układa sobie życie sam. I ja też chciałabym to zrobić, nawet, jeśli ścieżka, którą obrałam jest w pańskiej opinii błędna – Daję mu buziaka w policzek, jego skóra jest sucha i ciepła. – Dziękuję.
Powrót do domu dłuży mi się jak jasna cholera. Na dodatek Płowiecka stoi w korku, bo jakiś bałwan wjechał w tyłek drugiemu, przy zjeździe na nitkę w kierunku Trasy Siekierkowskiej.
Na miejsce docieram po ponad godzinnej batalii za kierownicą. Zmęczona, głodna, spocona i wściekła otwieram drzwi z hukiem je zamykając.
- Matko, myślałem, że drzwi wyleciały z zawiasów. – Przestraszony Bartek, ubrany w fartuch kuchenny wypada zza futryny. – Co się stało?
- Jestem zła, głodna i chce mi się pić. To tak pokrótce. – Ze wściekłością ciskam torebką wgłąb szafy. – Poza tym mam ochotę komuś przypierdolić, więc ostrzegam, że wystarczy jedna iskra. – Kalinowski spogląda na mnie milcząc. – No co, mam chujowy nastrój, jestem przed okresem, a na dodatek w drodze był korek i zamiast jechać czterdzieści minut toczyłam się prawie półtorej godziny. Kurrwica mnie weźmie!
- Idź połóż się na chwilę do salonu, zrobiłem obiad. – Wygania mnie gestem w stronę kanapy. – No idź, nie chcę cię tu widzieć takiej nabuzowanej.
Przez pierwsze dziesięć minut leżenia jestem tak wściekła i rozemocjonowana, że mam ochotę pieprznąć pilotem w telewizor, a potem zdjąć sprzęt z haka i wypierdolić go z hukiem z ósmego piętra na dół.
- Obiad. – Na stół w salonie wjeżdżają młode ziemniaki z mizerią i jakimś mięsem, chyba wołowina. – Zjedz coś, a potem do wanny.
- A co, śmierdzę? – Odpyskowuję spoglądając zaczepnie w jego kierunku.
- Nie obwąchiwałem cię dookoła, ale skoro tak uważasz, to tym bardziej powinnaś tam pójść, nie sądzisz?
- Słuchaj, Kalinowski. Życie ci zbrzydło? – Mój głos jest cichy, a Bartek chyba orientuje się, że nie jestem w nastroju do żartów – Proszę cię, przestań próbować ze mną walczyć, bo skończy się jatką.
- W porządku. – Wycofuje się w do kuchni – Zajmę się swoimi tematami.
Zjadam obiad, bardzo smaczny, który nieco mnie uspokaja, a kiedy zalegam, zgodnie z jego życzeniem, w wannie z letnią wodą, wściekłość powoli zaczyna ustępować. Dawno nie byłam tak wkurzona. I to w zasadzie bez głębszego powodu, bo czy korki lub upał mogą być przyczyną tak mocnego wkurwienia?
No...mogą.
Ale to nie one są przyczyną.
To rozmowa z panem Mieciem wyprowadziła mnie z równowagi emocjonalnej. Dziadzio nie powiedział niczego złego, nie sprawił mi przykrości. Ale jego słowa sprawiły, że...
Poczułam się pusta. W środku. Niekompletna. Bo nie mam przy sobie mężczyzny, który by o mnie dbał, nie mówiąc o perspektywie dziecka.
Mój zegar biologiczny tyka nieubłaganie. Mam trzydzieści cztery lata. Tak, wiem, kobiety po czterdziestce również rodzą dzieci, lecz ja nie zamierzam chodząc na wywiadówki słyszeć „miło nam widzieć babcię, ale chcielibyśmy, żeby w szkole pojawiła się również mama...”.
To by mnie dobiło.
- Jagoda – Bartek nie zdrabnia mojego imienia. Kiedyś, przy piwie powiedział do mnie „Jaga”, zjechałam go za przeproszeniem jak burą sukę, aż mi się później głupio zrobiło i przeprosiłam go. Więc nie zdrabnia – do ciebie. Jakiś Hendriks. – Drze się przez drzwi do łazienki.
- To gitarzysta z zespołu, – Uśmiecham się na myśl o przebojowym, blondwłosym, dziewiętnastoletnim dzieciaku, który wymiata na gitarze jak stary wyjadacz. – zaraz wychodzę, odbierzesz i powiesz mu, że oddzwonię?
- Nie zdążyłem. – No tak, Kalinowski to mądry chłopak, bardzo go lubię i powiem, że... pociąga mnie jako facet. Naprawdę. Ale czasem robi z siebie taką ślamazarę, że szlag mnie trafia, mam ochotę złapać za fraki i uderzyć parę razy mocno o ścianę.
- Słuchaj – Pół godziny później siedzę przed telewizorem, malując paznokcie, Bartek zmienia bezmyślnie kanały, naciskając przyciski na pilocie z prędkością karabinu maszynowego – masz plany na dzisiaj?
Zerkam na niego pytająco.
- No plany – Przełącza cały czas kanały, nie patrząc na mnie – masz próbę zespołu, chcesz siedzieć w domu, umówiłaś się na randkę?
- Nie mam próby i dobrze wiesz, że od dawna nie byłam na randce. – Swoją drogą, zaczynam zastanawiać się, kiedy po raz ostatni jakikolwiek mężczyzna zaprosił mnie w celu spędzenia ze mną kilku krótszych lub dłuższych chwil. – Co ci chodzi po głowie? – Zerkam na niego pytająco.
- No wiesz – Zatrzymuje ruchy palcami i zwraca na mnie wzrok, nieco zakłopotany – pomyślałem, że może wyjdziemy gdzieś razem?
- Bartek – Uśmiecham się lekko i robi mi się ciepło w środku – czy ty chcesz zaprosić mnie na wspólne wyjście?
- Yyy – Czerwieni się dość mocno, ale twardo wytrzymuje moje spojrzenie. – nazywaj to sobie, jak chcesz. Pomyślałem, że skoro jest ciepło wieczorem, mamy piątek to może przejedziemy się nad Bulwary Wiślane, albo do Parku Skaryszewskiego, posiedzimy gdzieś pod parasolkami, pochodzimy i wrócimy do domu?
- Chcesz ze mną wyjść? Naprawdę? – Myślałam, że nigdy tego nie zrobi. Boże, ci mężczyźni są czasem jak dzieci. Przecież nie musi mi się od razu oświadczać. – No pewnie, że pójdę. Potrzebuję pół godziny, muszę doprowadzić swoje paznokcie do stanu używalności i trochę się przygotować, dobrze?
- Dobrze. – Uśmiecha się wstając. – Idę się ogarnąć.
Świetny wieczór. Bezwietrznie, ale nie upalnie. Ziemia oddaje nagromadzone przez cały dzień ciepło, czuję się miło, kobieco i... bezpiecznie. Mieszkamy ze sobą kilka dobrych tygodni. Poznałam jego przyzwyczajenia, Dobrze gotuje, jest uporządkowany, systematyczny i zazwyczaj spokojny. Wiem, kiedy się złości, jak to robi i... nauczyłam się trochę, jak tego unikać. Działa na mnie uspokajająco. Czuję się z nim bezpieczna i lubię go. Jest inteligentnym, wrażliwym i taktownym mężczyzną. Takim, który na pierwszy rzut oka wydaje się być przeciętnym i nie robiącym wrażenia, ale po bliższym poznaniu...
Jest kimś, z kim...
Chciałabym spędzić trochę życia.
A może całe?
Boję się zrobić kolejny krok...
Czuję strach. Bo była Marta, którą Bartek kochał i w dalszym ciągu kocha na zabój. Wiem o tym, bo na jego komodzie stoi jej zdjęcie. A ja jestem jej siostrą-bliźniaczką i nie mam ochoty widzieć w jego oczach spojrzenia, którym obdarzył mnie podczas pierwszej wizyty w jego mieszkaniu, w styczniu.
Nie chcę, żeby widział we mnie Martę.
Cholera, kurwa! Wreszcie jest facet, który nie dyma połowy fanek na koncercie, nie zagląda mi notorycznie w cycki, czy nie zdradza co chwila. I kiedy chcę zrobić kolejny, w mojej opinii, naturalny krok, nie mogę.
Bo powstrzymuje mnie widmo mojej zmarłej siostry.
A Bartek jeszcze nie otrząsnął się po jej śmierci, mimo że minęło sporo czasu.
- Jest dość późno. – Zerkam na zegarek, pół godziny po północy. – Zbieramy się do domu?
- Jesteś zmęczony? – Na moje pytanie kiwa twierdząco głową – No to jedźmy. – Nieco rozczarowana wyjmuję telefon i dzwonię po taksówkę. Chciałam jeszcze trochę pochodzić, zwłaszcza, że lekki wiaterek, który się zerwał przyjemnie chłodzi moją skórę. Ubrana w sukienkę na ramiona i sandałki, czuję się pierwszy raz od dawna kobieco. Jak na prawdziwej randce, mimo że on tak do tego nie podchodzi.
Tak mi się wydaje. Jest dziwnie cichy i jakby przygaszony.
W drodze powrotnej panuje między nami cisza. Cicho grające radio w taksówce i szum samochodu daje poczucie przytulności. W połowie drogi czuję, jak jego dłoń nieśmiało chwyta moje palce i wsuwa się między nie, lekko ściskając.
- Napijemy się wina w domu? – Uśmiecha się do mnie lekko, jakby przez ten wieczór zrzucił niewidzialny ciężar z pleców. – Wiem, że miałaś jeszcze ochotę zostać, ale chciałem wrócić.
- Tak, chętnie. – Oddaję uścisk i uśmiech. Lubię ten wyraz jego twarzy, lekko rozmarzony, chłopięcy, ale jednocześnie widać w nim dojrzałego mężczyznę. Kogoś, kto ma już trochę lat na karku, ale nie jest zgrzybiałym, zgorzkniałym dziadem, zrzędzącym i pomstującym na niesprawiedliwość życia.
Po wyjściu z samochodu wciąż trzyma mnie za rękę. Trochę nieśmiało, jakby bał się, że ją zabiorę, albo opieprzę go za zbytnie spoufalanie się.
Nie, Bartku. Sama tego chciałam.
Czy chcę czegoś więcej? Czy odważę się to zrobić?
- Jagoda. – Zdejmując sandałki w przedpokoju słyszę stłumiony głos za plecami.
- Hmm? – Odwracam się, widząc, jak czeka na moją reakcję – Co, Bartek? – Zbliża się do mnie, wyższy o ponad pół głowy. Spojrzeniem wodzi po mojej twarzy, która zaczyna płonąć pod jego wpływem, twardnieją mi sutki, a między udami czuję od dawna nie przeżywane ciepło. – No co? – odpowiadam drżącym głosem.
- Chodź się kochać. – Trzy słowa, które zamieniają mnie w marmurową postać wybrzmiewają w pomieszczeniu, wraz za nimi jego usta zbliżają się do moich, po czym bardzo delikatnie, nieśmiało, jak na pierwszej, chłopięco-dziewczęcej randce stykają się z drżącą, ciepłą powierzchnią, znajdującą się poniżej nosa.
Namiętnie, z cichym jękiem, wydobywającym się przez nos oddaję pocałunek. Z początku tylko samymi ustami, ale po chwili czuję jego dłonie na twarzy i wklejam się w niego mocniej, wysuwając we wnętrzu ust język, który łapczywie chwyta i oplata swoim. Przechylam głowę na bok i nie przerywając całowania, podniecona, rozpalona, z twardymi sutkami i płonącą cipką wsuwam dłonie pod jego t-shirt, czując jednocześnie, jak jego ręce krążą po moich biodrach, pupie i podbrzuszu, rozgrzewając mnie w oczekiwaniu na dalszą przyjemność.
Jest szczupły, ma twarde i dość mocne, gładkie ciało. Bez włosów na skórze.
Przerywam pocałunek i spoglądając na niego zsuwam z siebie ramiona sukienki, pozwalając jej opaść na podłogę.
- Rozbierz się. – Cichym głosem, patrząc mu w oczy, wydaję polecenie. Mam burzę myśli w głowie. Bardzo go pragnę, ale z drugiej strony... Marta.
Czy ona musi nade mną wisieć, jak kat nad potępioną duszą?
- Nie myśl o niej, chodź. – Bartek, jakby czytając w moich myślach bierze mnie na ręce i niesie do mojej sypialni, na co reaguję nerwowym wzdrygnięciem. Żaden facet nie nosił mnie wcześniej na rękach, a nie spodziewałam się, że w jego ciele znajduje się tyle siły. Kładzie mnie na łóżko i rozbiera się powoli, wodząc wzrokiem po mojej skórze. Widząc wyraźne wybrzuszenie w jego spodniach moje podniecenie sięga zenitu, a brak przez długi czas mężczyzny między udami powoduje, że chcę mieć go w sobie jak najszybciej.
Przeleć mnie, oboje tego potrzebujemy.
Rano porozmawiamy o konsekwencjach.
- Chcę na misjonarza. – Kładę się na wznak na pościeli, przesuwając stringi na bok, bez ich zdejmowania, lekko masując cipkę. W jego spojrzeniu czai się pożądanie, a kiedy uwalnia z bokserek napiętego do granic możliwości kutasa, zasycha mi w gardle z podniecenia.
Klęka między moimi udami.
Drżę i dotykam dłońmi jego napiętego torsu. Czuję, jak powoli wsuwa się w moje wnętrze, a mocne, męskie dłonie ściskają i masują przez materiał biustonosza nabrzmiałe i wrażliwe piersi. Cichy jęk rozkoszy wydobywa się z moich ust, a oddech Bartka przyspiesza, kiedy zaczyna poruszać biodrami, wsuwając się we mnie, najgłębiej, jak potrafi, od główki do samej nasady.
Między nami nie padają żadne słowa, zresztą, byłyby zbędne. To, co sobie przekazujemy trafia do nas w dotyku, jękach i rozkoszy, która coraz bardziej narasta. We mnie i w nim. Bartek nachyla się nade mną i opierając ugięte dłonie obok mojej głowy zaczyna mnie całować i wbija się w moje wnętrze coraz szybciej i mocniej. Dźwięk zderzających się ciał i ślizg jego członka w moim mokrym wnętrzu miesza się z tłumionym odgłosem pocałunków, jęków i szurania pościeli na materacu łóżka. Moje piersi bujają się w szybkim tempie w rytm jego wbić, kiedy zaczynam odczuwać zbliżający się powoli orgazm uwalniam się od jego ust i głośno jęcząc przyciągam go za plecy mocno do siebie, a moje uda obejmują szczelnie jego pośladki.
Dochodzę. Orgazm jest dziwny. Rozwija się bardzo długo, nie mogąc zdecydować się, czy przyjść, czy jednak odejść z siną dal. Kiedy wreszcie docieram do szczytu, następuje gwałtowny skurcz całego ciała. Zamykam oczy i krzyczę. Uwalniam z siebie kumulowane przez długi okres pragnienie czułości, seksu i mężczyzny we mnie. Zaciskam się przynajmniej kilka razy, pokrzykując z każdym wydaniem z siebie dźwięku, coraz ciszej, aż wreszcie szczyt kończy się i czuję, jak w moim wnętrzu nagle robi się pusto, a na brzuchu i piersiach lądują strumienie nasienia.
O tak, tego mi było trzeba. Mocny, intensywny i długi orgazm, a potem świadectwo, że wciąż potrafię dać mojemu partnerowi przyjemność.
Bartek, uspokajając powoli oddech, kładzie się obok mnie. Bez słowa. Całuje mnie delikatnie, pełnymi ustami w ramię i gładzi po twarzy.
- Było mi cudownie. – Odwracam do niego wzrok i przekręcam ciało w prawo. Nasienie, które pokrywa moją skórę powoli spływa na pościel.
- Przyniosę coś do wytarcia. – Mój kochanek zrywa się z pościeli.
- Poczekaj – Przytrzymuję go za rękę, a drugą dłonią zaczynam powoli rozcierać na sobie spermę, patrząc mu w twarz. – no co, przecież to nie jest żrąca substancja, ani trucizna.
- Nic. – Nie zmienia wyrazu twarzy, ale odnoszę wrażenie, że to, co zrobiłam ma związek z jego łóżkową przeszłością. Nie wnikam, nie interesuje mnie, jak pieprzył się z innymi kobietami. Interesuje mnie tu i teraz. – Zupełnie nic. – Chce coś powiedzieć, ale nakrywam mu palcem usta uciszając.
- Cicho, nic nie mów. Porozmawiamy jutro. A teraz chcę iść spać. Zostaniesz ze mną?
- Jesteś pewna? – Spogląda na mnie z badawczym wyrazem twarzy.
- Oczywiście. Przed chwilą kochaliśmy się i miałabym wyrzucić cię z łóżka? To byłoby okrutne. A ja nie chcę być dla ciebie okrutna. – Przyciągam go do siebie za głowę i całuję delikatnie, przytrzymując dolną wargę między swoimi i patrząc mu w oczy. Oddaje pocałunek i zaczyna się uśmiechać. – Dobranoc, panie Kalinowski. Nie chce mi się myć zębów, sorry.
- Wprowadzasz złe nawyki, Adamczuk. – Odwracam się do niego tyłem, nakrywa nas oboje kołdrą i wtula się w moje plecy. Czując, jak mocne dłonie obejmują nabrzmiałe od orgazmu piersi zaczynam ponownie odczuwać lekkie podniecenie, ale zmęczenie i znużenie dniem wygrywa i powoli zasypiam.
Bezpieczna, u boku mężczyzny.
Mojego?
Cicho. Przestań się nad tym zastanawiać. Jutro. Ciesz się chwilą, a rano pomyślisz, co dalej.
--
Budzę się, kiedy jest już jasno.
Co my do cholery wczoraj zrobiliśmy? Przespałem się z Jagodą. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Widziałem w jej oczach, że mnie chce, a ja...
Też jej chciałem. Bardzo.
Nie przeleciałem jej, mówiąc wulgarnie. To nie był zwykły seks, mimo, że mieliśmy się ku sobie od dłuższego czasu, a nasze ciała przyciągały się wzajemnie, niczym przeciwne bieguny magnesów. Jej zapach, kiedy wyszła z wanny popołudniu rozbudził moje zmysły do tego stopnia, że miałem ochotę wziąć ją już wtedy. Zdjąć z niej ręcznik, w którym malowała paznokcie i posiąść.
Powstrzymałem się, poszliśmy razem nad Wisłę. Cały czas panowało między nami napięcie, rozmawialiśmy niezbyt dużo, jakby czując, że coś się wydarzy.
I albo to „coś” wypali.
Albo się spali.
Razem z nami.
Ona jeszcze śpi. Nie zamierzam jej budzić. Wyślizgnąłem się cicho z łóżka i po prysznicu poszedłem robić śniadanie. Tradycyjnie.
Tak jak z Martą.
I tak jak z Agnieszką.
Jak będzie, kiedy obudzi się? Czy wiszący nad nami od dłuższego czasu obraz mojej zmarłej narzeczonej nie będzie na tyle dużą przeszkodą, że powiemy sobie „cześć”?
Boję się tego. Nie panicznie, ale odczuwam strach. Zwykły strach przed rozmową na ten temat. Nie dlatego, że ona mnie odstręcza czy odrzuca z powodu Marty. Czuję do niej coś więcej, niż sympatię, muszę przyznać przed sobą, że... chyba ją kocham.
Za to, że jest taka... inna. Nie dziwna, inna. Potrafi być zwykła, zmęczona, radosna, smutna, wściekła (o tak, to potrafi bardzo dobrze), zabawna (na tym również zna się świetnie). Seksowna, kobieca, ostra, delikatna, czuła, troskliwa.
Mam wymieniać jeszcze?
Mnie wystarczy.
Ta inność objawia się w jej osobowości, mimo wybuchowego charakteru jest bardzo ciepłą i troskliwą osobą.
Trzy tygodnie temu rozłożyło mnie czterdzieści stopni gorączki. Nieprzytomny, przelewałem się przez ręce. Co zrobiła Jagoda? Odwołała dwa dni z rzędu próby zespołu i siedziała ze mną w domu, dopóki gorączka nie spadła na tyle, żeby mogła mnie w spokoju zostawić samego. Na mój argument „po co ze mną siedzisz, poradzę sobie”, wypowiedziany głosem malaryka odparła wprost, że nie zamierza, cytuję, „obsrywać się ze strachu” przed tym, że znajdzie mnie po powrocie do domu w przedpokoju, z rozbitą głową po uderzeniu w któryś z mebli, z powodu osłabienia, omdlenia i gorączki.
Ugotowała rosół, wkładała mi lekarstwa do ust, przynosiła pić.
Tłumaczyłem sobie to faktem, że jesteśmy jak rodzina, a poza tym ma nawyki z prac społecznych.
Ale... to nie było to. Dopiero po wyzdrowieniu zorientowałem się, że w jej wzroku, ruchach i słowach ukryte było coś więcej.
Coś, co widziałem wczoraj wieczorem w łóżku.
- Dzień dobry. – Nie słyszałem jej kroków. Ubrana w koszulę na długi rękaw i szorty wkracza do kuchni, spoglądając na mnie nieśmiało i z lekkim uśmiechem. Oddaję uśmiech, obejmuję ją i całuję delikatnie.
- Spokojnie, myłam zęby, możesz z języczkiem. – Żartuje, a ja zaczynam się śmiać i „poprawiam się”, całując głębiej, wolno, leniwie i czule. Jej ciało roztacza przyjemny zapach, snu, kobiety i... miłości?
- Jestem głodnaaa, jeeeeść. – Siada przy stole i zaczyna walić w blat łyżką, wygłupiając się, niczym dzieciaki w szkolnej stołówce. – Dawaj jeść, panie kucharz, bo będzie strajk!
- Boże, chwila. – Na stole lądują jajka na miękko, tosty, biały ser, kawa i miód. – Wystarczy, czy jeszcze czegoś sobie pani życzy?
- Tak, jest coś jeszcze. – Zerka na mnie i przyciąga wzrokiem. Nachylam się nad jej twarzą i całuję ponownie, tym razem lekko, zwierając usta z jej wargami, tylko po to, żeby poczuć trochę jej smaku. – Dobra, jedzmy, bo ostygną jajka i tosty, a wyglądają smakowicie. – Oblizuje się, a ja śmieję się w duchu z jej nieco dziecinnej radości.
Kto by pomyślał? Ostra Jagoda, sucz, jak pewnie określiliby ją niektórzy osobnicy gatunku męskiego, potrafi być taka... niewinna?
Tak.
- No dobrze – Nieco ponad dwadzieścia minut później jest po śniadaniu. Wstawiam talerze do zmywarki i siadam naprzeciw niej przy stole – porozmawiamy?
- Tak. – Od kilku minut jest poważna, zdając sobie sprawę, że żarty się skończyły i... pewnie przyjdzie na nie jeszcze odpowiedni moment.
- To, co stało się wczoraj... – Zawieszam na chwilę głos. Zielone oczy patrzą na mnie pytająco, z ufnością, nutą niepewności i falami zalewającego mnie uczucia, o którym myślałem w trakcie przygotowania śniadania. – Na początku miałem cię przeprosić, ale uznałem, że nie ma co przepraszać za coś, czego chciałem. Chcieliśmy oboje. – Poprawiam się po chwili i milknę.
– Wiesz, kiedy przeprowadziłem się do ciebie, powiedziałem sobie, że pomieszkam z tobą chwilę i znajdę sobie coś własnego. Ta chwila przeciągnęła się do dwóch miesięcy, a mnie jest z tobą dobrze. Bardzo dobrze. – Uśmiecha się do mnie, niepewna tego, co powiem za chwilę. - Ostatnio zastanawiałem się, czy to już czas na to, żeby zdjąć kir żałobny. I... – Urywam ponownie wpatrując się w nią intensywnie – wczorajsze popołudnie i wieczór to coś, co narastało we mnie od bardzo dawna. Nie mówię o pożądaniu i fizycznym pociągu, tylko o czymś więcej. – Moja dłoń nakrywa leżącą na stole jej dłoń. Jest chłodna, chyba z nerwów. – Kochałem się z tobą, nie uprawiałem seksu.
- Bartek, ja... – Uciszam ją gestem dłoni.
- Chciałbym dokończyć. – Wstaję, a ona za mną. Wpatrujemy się w siebie intensywnymi spojrzeniami. – Nie wiem, czy to, co do ciebie czuję to jest już miłość, ale jeśli nie, to jestem bardzo bliski zakochania się w tobie. Jeśli jesteś w stanie zaakceptować to, że jeszcze jakiś czas będzie unosił się nad nami duch Marty i chcesz dać nam szansę, to … – Oddycham ciężko i powoli – Kochaj się ze mną, teraz. I zostań moją kobietą. Obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś czuła się ze mną szczęśliwa. A chyba odwzajemniasz to, co do ciebie czuję, prawda?
Patrzy mi w oczy długo, kilkanaście sekund, nie mówiąc nic. Zbliża powoli twarz do mojej i całuje mnie powoli, lekko, muskając powierzchnię ust, dotykając skóry nad wargami, po czym mocno wpija się we mnie, poszukując językiem mojego. Jej dłonie wsuwają się pod t-shirt i krążą po moim podbrzuszu. Pozbywam się ubrania, spodenki spadają na podłogę, a koszulka ląduje gdzieś niedaleko. Mocuję się guzikami koszuli i zsuwam z niej szorty dotykając główką rozgrzanego miejsca między udami, sunąc delikatnie między nim, posuwistym ruchem biodrami i rozpychając płatki. Cichy jęk oraz poślizg, który czuję to sygnał, że mnie chce.
- Chcę od tyłu. – Staje tyłem do mnie, kładąc tułów na stole kuchennym i wypinając pupę. Rozkoszne, kształtne pośladki rozsuwają się przede mną odkrywając tajemnicę ciepłego, oczekującego mnie miejsca między udami. Nie namyślając się wiele, kieruję napiętą główkę i dotykam nią rozpalonych warg, na co Jagoda reaguje cichym jękiem i lekkim uniesieniem pośladków w celu ułatwienia mi wsunięcia się w nią.
Wjeżdżam powoli czując, jak śliska jest w środku. Dopycham go do końca i nachylam się, nakrywając jej dłonie swoimi, całując ramiona, plecy i szyję. Zaczynam powoli poruszać biodrami, czuję się, jakbym całkowicie ją pokrył, za jej zgodą, jakby oddała mi się pod kontrolę, dała mi do zrozumienia, że jestem całkowitym władcą i mogę zrobić to, co mi się podoba.
- Szybciej. – Kładzie głowę na boku. Ma zamknięte oczy, usta lekko rozchylone, pojękuje coraz głośniej, dostosowując się do moich, coraz szybszych ruchów.
- O tak, jeszcze! – Głęboki, głośny jęk to sygnał, że jest jej coraz przyjemniej. Unoszę się nieco i wkładam dłonie pod piersi wyczuwając twarde sutki, uciskając lekko wrażliwą, rozgrzaną z podniecenia skórę. – Zaraz skończę – Sięga dłonią między uda i zaczyna trzeć, krótkimi, szybkimi ruchami.
Przyspieszam jeszcze bardziej, piosenka w radiu jest tłumiona odgłosami zderzających się ciał i coraz głośniejszymi jękami nas obojga. Tempo jest prawie najszybsze, jakie jestem w stanie z siebie dać. Lewa dłoń Jagody ściska brzeg stołu, a prawa jest schowana między udami. Wyczuwam ogromne ciepło, otaczające mojego członka, po czym rozlewający się z niej orgazm obezwładnia ją całkowicie, odbiera oddech i doprowadza niemal do omdlenia. Zatrzymuję się i czekam, aż dojdzie do siebie. Oddycha coraz wolniej, uspokajając się, po czym otwiera oczy, wyjmuje członka z siebie, klęka przede mną i zaczyna powoli poruszać po nim dłonią, raz po raz liżąc go, biorąc główkę do ust i drażniąc ją językiem.
Dobra jest. Nie tak dobra, jak Agnieszka, która była mistrzynią, ale niemal jej dorównuje.
- Skończ na piersi. Sam. – Unosi obie półkule, z napiętymi, różowymi sutkami od spodu dłońmi i wyczekująco spogląda mi prosto w twarz. – Będę cię wspierać, jeśli tego potrzebujesz. – Chwyta go ustami i liże tak, jak przed chwilą. Podnieca mnie to i działa na mnie jej bezpośredniość, biorę go w dłoń i zaczynam szybko poruszać po jego powierzchni, czując, jak nasienie, krążące po nim w obie strony, na skutek podniecenia zbliża się do główki. Za chwilę nastąpi koniec i pokryję te wspaniałe, dwie krągłe i kształtne cuda bielą spermy. Kiedy jestem już tuż, tuż, jej usta jeszcze raz chwytają go, łapczywie i mocno, jakby dając do zrozumienia, że wystarczy już tej zabawy i czas na konkrety. Głośny jęk wydobywa się głęboko z mojej przepony, zaciskam się cały, zamykam oczy i dochodzę. Szczytuję bezgłośnie, kiedy jestem blisko uwolnienia otwieram oczy, kieruję się na biust i zaczynam strzelać.
Raz, dwa, trzy, cztery.
I jeszcze pięć.
- O Boże – Oddycham ciężko, wcierając spermę główką w skórę piersi – Nogi tak mi drżą, że ledwo jestem w stanie stać.
- Masz ochotę na drzemkę? – Jagoda wstaje z kolan, wcierając nasienie w skórę i całuje mnie, powoli i mocno – Zmęczyłam się, jestem najedzona. Przespałabym się tak z pół godzinki. Co ty na to?
- No w sumie – Zastanawiam się chwilę – czemu nie? Jest sobota, nie mamy nic do zrobienia, sprzątnąć możemy później.
- No to chodź. – Bierze mnie za rękę, zostawiając mokry ślad spermy na nadgarstku – Mam ochotę się poprzytulać. I czuć twoje ciepło. – Kładzie się na łóżku w sypialni, tyłem do mnie i wyczekująco wypina pupę. Wtulam się w nią, na łyżeczki i chwilę później, zmęczony i lekki po seksie zasypiam.
No i stało się. To nie mogło inaczej się skończyć, a ja sam nie broniłem się. Marta nie żyje, opłakiwałem ją dość długo, nadal ją kocham i tęsknię za nią. Może to zabrzmi brutalnie, ale życie toczy się dalej, a jestem świadomy tego, że ona nie chciałaby, żebym do końca mojej egzystencji na tym pieprzonym, smutnym padole był sam, jak kołek.
A Jagoda, mimo, że ma swoje napady wściekłości i czasem nie jestem w stanie zrozumieć ich powodów jest wspaniałą kobietą. I chcę z nią po prostu być. Spędzać czas, śmiać się, kochać.
I już.
- Cześć. – Pojawiam się w pracy, sielskim nastroju. Spokojny, wyluzowany i zrelaksowany. Dwa, szalone tygodnie z Jagodą, upłynęły jak z bicza trzasł. – Coś ciekawego działo się, kiedy mnie nie było?
- Poza faktem, że będziemy mieli nową dyrektor do spraw Public Relations? Nic. – Agata, czterdziestoletnia matka trójki rozbrykanych chłopaków i jednocześnie rozwódka nie podnosi głowy zza monitora – Zrobiłam kawę, jeśli masz ochotę, częstuj się.
- Co to za nowa dyrektor? Przecież nie mieliśmy do tej pory nikogo odpowiedzialnego za PR? – Nalewam kawę do kubka i przypadkowo ocierając się kroczem o biurko syczę cicho. Jagoda zajmowała się mną, ekhm, dość intensywnie przez ostatnie dni razem, tak jak ją. Czuję lekki ból przy siadaniu, zresztą ona śmiała się, że będzie musiała grać na stojąco, bo w pozycji siedzącej jej cipka promieniuje bólem.
- No nie mieliśmy, ale dyrekcja w Niemczech doszła do wniosku, że jesteśmy na tyle dużym oddziałem, że potrzebujemy kogoś do rozmowy z prasą, i tak dalej. Szczerze? – Wstaje zza biurka, unosząc korpulentną sylwetkę i podchodzi do dzbanka z kawą. – Mam to gdzieś. Nas to i tak nie dotyczy, więc szanowna pani derektor – przedrzeźnia nazwę stanowiska – będzie widywać się z nami przy okazji imprezy wigilijnej. I może w trakcie letniego wyjazdu, pod warunkiem, że nie jest sztywniakiem i potrafi wyjąć kij z tyłka przestając być dyrektorem z chwilą odjazdu spod budynku firmy.
Coroczne wyjazdy na tzw. „integrację” to świecka tradycja. Dochodzi w ich trakcie do regularnego chlania, rzygania, a nierzadko, kiedy zjeżdżają się pozostałe oddziały z Polski, do dymania. Nie bawiły mnie nigdy tego typu atrakcje, zresztą od czasów liceum przygodny seks mało mnie kręcił. Oczywiście podobają mi się kobiety, ale nigdy nie dążyłem do rżnięcia wszystkiego, co się rusza, a i one, rozmawiając ze mną, wyczuwają dystans, który stwarzam i nie prowokują do zbliżeń.
Do skrzynki wpada mail od od Radka wysłany do zespołu.
„Za kwadrans spotkanie w sali konferencyjnej. Mamy nową dyrektor do spraw PR, która zostanie przedstawiona oficjalnie w gronie wszystkich pracowników. Obecność obowiązkowa. Zapraszam.”
Sala konferencyjna to przestronne, duże pomieszczenie, w którym bez problemu pomieściłoby się kilkadziesiąt osób. Zawsze zastanawiało mnie, po co nam tak wielka sala spotkań, teraz już wiem – firma rozrosła się na tyle, że w oddziale mamy ponad sześćdziesiąt stanowisk, więc część pracowników musi stać.
Tak jak ja. Nie zamierzam afiszować się swoją obecnością, zwłaszcza, że mam sporo pracy i chcę jak najszybciej wymknąć się stąd, kiedy tylko zaistnieje taka szansa.
Prezes oddziału pojawia się spóźniony o pięć minut. Z uśmiechem na twarzy, jakby trafił szóstkę w Totka.
- Witam państwa. – Staje na środku i zaczyna mówić – Jak państwo wiecie, z oficjalnych maili, a pewnie też plotek – Uśmiecha się, rozglądając po sali – nasza firma rozwija się dość intensywnie, kontaktuje się z nami prasa branżowa, więc zaistniała potrzeba, aby ktoś sformalizował i ustrukturyzował kontakty z mediami, nadał im profesjonalny sznyt. Po konsultacji z kierownictwem, w głównym oddziale, w Niemczech, uznaliśmy, że na początek zatrudnimy jedną osobę, która będzie odpowiadała w stu procentach za Public Relations, a w razie potrzeby utworzymy departament PR i podzielimy obowiązki. Proszę Państwa, przed wami nowa dyrektor oddziału, Agnieszka Bednarz! Proszę o brawa!
Z początku nie dociera do mnie, jaka informacja została przekazana szerokiemu gronu. Jestem zajęty smartfonem, wpatrując się w ekran i flirtując z Jagodą nie zwracam uwagi na słowa dyrektora. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, co usłyszałem i kim jest nowa pani dyrektor. Zamieram w bezruchu i podnoszę powoli wzrok znad telefonu, widząc, jak moja eks wkracza dumnie na środek sali, ubrana w przylegającą do ciała, granatową spódnicę do kolan, czarne szpilki na wysokim obcasie. Ma nieco dłuższe włosy, niż wtedy, gdy widziałem ją ostatni raz w restauracji, podczas awantury z Martą. Z lekkim uśmiechem i błyszczącymi oczami wodzi wzrokiem po sali, po czym spostrzega mnie i zatrzymuje na chwilę spojrzenie na mojej twarzy.
Jej wzrok jest beznamiętny, chłodny i lekko triumfujący.
- Dziękuję za wprowadzenie – Zaczyna mówić, a ja nie zwracam uwagi na jej słowa. Wpatruję się w sylwetkę kobiety, która jakiś czas temu skrzywdziła mnie, jak nikt inny na świecie i zastanawiam się, jaki wpływ będzie miało jej pojawienie się z powrotem w moim życiu. Moje obowiązki w pracy nie mają wiele wspólnego z klientami zewnętrznymi, a tym bardziej nie dotyczą kontaktów z prasą, więc mam nadzieję, że kontakt z Agnieszką będzie minimalny.
Pogrzebałem ją głęboko w pamięci i chcę, żeby tak pozostało.
Nie chce mi się słuchać jej pieprzenia, wymykam się chyłkiem z sali i wracam do biurka.
- Wiedziałeś, kim jest nowa dyrektor? – Godzinę później spotykam Radka na korytarzu. Jest równie zdziwiony, co ja, a na jego twarzy maluje się coś na kształt zmieszania.
- Nie miałem bladego pojęcia, wszystko było do końca trzymane w głębokiej tajemnicy. Kierownicy poszczególnych jednostek dostali wczoraj maila od prezesa z informacją, że jutro nastąpi ogłoszenie nowego dyrektora do spraw Public Relations, ale bez szczegółów. Nie wiedziałem, że tą osobą ma być Agnieszka. - Rusza w kierunku swojego gabinetu.
- Radek? – Odwraca się powoli – Chciałbym wziąć dzień urlopu. Na jutro. Mogę?
- Agata cię zastąpi? – Kiwam głową na potwierdzenie – Jasne, nie ma problemu. Złóż wniosek, muszę lecieć. Cześć. – Znika za drzwiami. Odnoszę wrażenie, że nie do końca mówi mi prawdę.
--
Zakochałam się. To nie jest miłość szczenięca, którą przechodziłam dekadę temu. Miłość, od której spadają majtki, a jedyne, na co masz ochotę to rżnąć się z twoją drugą połową i czuć jej fizyczną obecność.
Oczywiście nie próżnuję i nadrabiam łóżkowe zaległości, ale moje uczucia do Bartka to coś więcej, niż pociąg do jego ciała. Kręci mnie jego głowa, myśli, osobowość. Jest cholernie twardy, a jednocześnie empatyczny. Uparty, ale słucha i wyciąga wnioski. Męski, ale nie napompowany testosteronem, jak samiec alfa. Zamiast kłócić się, rozmawia ze mną. Ma swoje wady, jak na przykład zamykanie się w sobie, kiedy się wkurzy albo coś go martwi. Muszę mu wiercić dziurę w brzuchu, żeby do niego dotrzeć, a niejednokrotnie są to nieudane próby.
Nie zmienia to podstawowego faktu. Kocham go. Miłością dojrzałą, kobiety, która wie, czego chce od życia. I która jest świadoma, że on jest tym właściwym. I najprawdopodobniej ostatnim.
Oby tak było.
W dodatku jest bezczelnym flirciarzem. Opowiadał mi nieco o sobie i wiem, że „ma gadane”, zastanawiałam się, czy nie koloryzuje. Trochę mężczyzn w swoim życiu spotkałam i powiedzenie, że ilość podbojów miłosnych, o których samce opowiadają, należy podzielić przez trzy, a kobiece pomnożyć przez tę samą liczbę zazwyczaj odpowiada rzeczywistości. W jego przypadku to nie przekłada się na stan faktyczny. I muszę przyznać, że sztukę flirtu opanował niemal do perfekcji, ale nie wykorzystywał jej do zaciągania kobiet do łóżka.
To dziwne, ale on właśnie taki jest. Nie jest oportunistą i lekkoduchem, ale lubi i potrafi się bawić.
Kręci mnie w nim to.
No cóż. Mam dla niego małą niespodziankę.
Co prawda jej gabaryty są dość spore i plik musiałam umieścić na jednej ze stron internetowych, umożliwiających share'owanie (co za bełkotliwe słowo) zasobów o dużej wadze, ale nie wydaje mi się, żeby odebranie mojego, małego prezentu było dla niego problemem...
Ciekawi mnie, co zrobi, kiedy odtworzy to, co dla niego przygotowałam. I jak szybko pojawi się w domu.
--
Kwadrans przed czternastą smartfon wibruje, leżąc na biurku, tuż obok lapka. Zajęty pracą zapominam o wiadomości, którą odczytuję tuż po drugiej popołudniu.
„Bartuś, mam dla Ciebie niespodziankę, Kochanie. Zerknij na maila. Jaguś”.
Nigdy tak się nie podpisywała, a zdrabnianie imienia traktowała prawie jak bluźnierstwo.
Zmienia się, czuję to. Pod moim wpływem. Jej agresja i złość znika, pojawia się dojrzałość i świadomość tego, że nie ma już dwudziestu lat i jest dorosłą i odpowiedzialną kobietą.
Odpalam pocztę.
„Chciałam, żebyś przekonał się – jeśli w dalszym ciągu tego nie czujesz, a myślę, że czujesz – jak bardzo mnie kręcisz i jak Cię kocham.
Jaga.”
Link do wetransfer.com.
Film, zatytuowany prezent.mp4
Pobieram. Na telefon, w służbowym lapku lepiej nie trzymać niczego prywatnego. W erze permanentnego monitorowania człowieka niedługo korporacje wprowadzą kamery w kiblach. Czy aby nie zesrałeś się zbyt mało wydajnie i nie zużyłeś zbyt dużo papieru, żeby podetrzeć dupsko po gównie?
Po kilku minutach film ląduje w pamięci smartfona.
O mój Boże...
Otwieram szeroko oczy, w niedowierzaniu, patrząc na widok, prezentowany na ekranie. Czuję, jak moje podbrzusze zaczyna pulsować, ciało oblewa gorąco, a dłonie pocą się, jak w tropikalnym upale.
„Bartuś. Zobacz, jak mnie kręcisz. Kocham cię, mój mężczyzno”.
Obraz przedstawia ujęcie sofy w salonie. Kamera ustawiona jest tak, aby widać było dół kanapy, bez pokazywania twarzy. Nagie ciało mojej kobiety, która siadając rozchyliła czarny szlafrok wypełnia niemal całą przestrzeń, nie pozostawiając wiele do zgadnięcia, co stanie się za chwilę.
„To niespodzianka, którą planowałam od dawna. Coś, czego nigdy nie zrobiłam, nie odważyłabym się przy innym mężczyźnie. Ale ty działasz na mnie tak mocno, że chcę pokazać ci moje odczucia i pragnienie tego, co chcę, żebyś zrobił ze mną po powrocie do domu.”
Dłonie Jagody sięgają po coś, leżącego na stole.
To japońskie kulki gejszy...
Jest podniecona, palce są mokre i śliskie od rozkoszy z cipki, a z ust wydobywa się cichy jęk. Dobrze, że Agaty nie ma, chociaż bezpieczniej będzie, jeśli założę słuchawki.
Podłączam sprzęt, w tym czasie Jaga zdążyła wsunąć w siebie jedną z trzech kulek, przy akompaniamencie spazmatycznego jęku i drżenia podbrzusza. Lewą dłonią masuje piersi i ściska sutki, a prawą powoli dociska kulki.
Druga ląduje w jej wnętrzu, a moje krocze za chwilę wybuchnie. Jej prawa dłoń przesuwa się po wargach sromowych, krążąc wokół czarnych włosków, znajdujących się u szczytu miejsca, w którym chciałbym się jak najszybciej znaleźć, razem z moim małym kumplem, a lewa wsuwa kulki.
Trzecia jest już w środku. Głośny jęk.
„O Boże, ale jestem pełna! Jeszcze!”
Zaczyna się pieścić. Powoli i leniwie, bawiąc się ze mną i ze swoim ciałem. Po kilkunastu ruchach krzyczy krótko i zaczyna szybkimi, pociągnięciami palców sunąć po powierzchni łechtaczki.
- Lecę do domu – Głos Agaty, wchodzącej do pokoju wyrywa mnie z letargu. – Długo będziesz jeszcze siedział? Bartek? Bartek?!
- Słucham? – Nieprzytomny z powodu widoku, roztaczanego przede mną kompletnie nie kumam, o czym ona do mnie mówi.
- Pytałam się, czy długo będziesz jeszcze siedział. – Zbliża się do mnie – Dziwnie wyglądasz, jakbyś miał gorączkę. Dobrze się czujesz? – Spogląda w moją twarz z niepokojem.
- Tak, dzięki, wszystko jest w porządku. Wychodzę za jakieś pół godziny. – Idź już sobie, babo!
- No dobra, to lecę – Zatrzymuje się jeszcze na chwilę w progu i zerka na mnie zaniepokojona – Wyglądasz naprawdę kiepsko, idź do lekarza. Cześć.
- Hej. - Mruczę pod nosem, marząc, aby zniknęła. Kiedy drzwi zamykają się, wracam spojrzeniem na ekran smartfona i wznawiam odtwarzanie.
Lewa dłoń Jagody krąży po piersiach, a prawa rozciera coraz mocniej cipkę, z wnętrza której wystaje ostatnia kulka. Reszta jest zanurzona w jej wnętrzu. Do moich uszu docierają coraz głośniejsze jęki, przerywane ciszą i spazmatycznymi krzykami. Widzę, jak momentami celowo zwalnia, żeby nie skończyć zbyt szybko.
„Ale jest mokra” - szepcze - „Ślizgam się po niej jak po rozgrzanym maśle. Kochanie!” - Niespodziewanie przyspiesza, co skutkuje krzykiem – "Zaraz skończę, nie wytrzymam już dłużej, ohh!” - Ściska mocno sutek lewej piersi, po czym zaczyna drżeć i z głębokim jękiem, wydobywającym się z przepony dochodzi. Drząc, pojękując i powoli masując się między udami.
Gdybym teraz chciał zrobić to sam, doszedłbym po kilkunastu ruchach dłonią.
„Bartuś” – Na ekranie pojawia się jej uśmiechnięta twarz. – „Czekam na ciebie.”
Z lubieżnym uśmiechem oblizuje mokre od rozkoszy palce i film kończy się ujęciem bujających się piersi.
Uciekam stąd, jak najszybciej.
Do domu.
Droga powrotna to koszmar. Napięty penis jest drażniony przez ocierające się o niego bokserki i obcisłe dżinsy. Przed oczami mam jej drżące ciało i pełen zadowolenia uśmiech tuż po orgazmie.
Jeszcze kilka minut i będę na miejscu.
Otwieram drzwi, czeka na mnie w przedpokoju, ubrana w lekko rozchylony szlafrok, ten sam, który miałem przyjemność oglądać jakiś czas temu.
- Masz ochotę coś zjeść? – Podchodzi i całując mnie lekko w usta chwyta za niego dłonią przez spodnie i masuje okrężnymi ruchami.
- Tak, ciebie – Odpowiadam zgodnie z prawdą, omiatając wzrokiem smakowite kształty, które za chwilę będę pieścił.
- Skoro chcesz od razu przejść do dania głównego – Zadowolona z mojej reakcji, oblizuje powoli czubkiem języka górną wargę – najpierw kąpiel. Wyszoruję cię całego, a potem zrobisz ze mną, co wpadnie ci tylko do głowy. Woda już czeka. – Odwraca się i nie patrząc za siebie zmierza w kierunku łazienki.
Wanna jest pełna piany, Jagoda czeka na mnie, naga. Jej kształty pobudzają mnie ponownie i kiedy zaczyna mnie rozbierać, powoli, muskając opuszkami palców tors, podbrzusze i biodra mam ochotę zamiast bawić się w prowokacje popchnąć ją w kierunku umywalki, złapać za biodra i ordynarnie zerżnąć.
- Wiem, o czym myślisz. – Uśmiecha się triumfująco. – Jeszcze nie teraz, chcę cię pachnącego i świeżego. – Rozsuwa rozporek i jednym ruchem zdejmuje ze mnie spodnie razem z bokserkami. Mój mały przyjaciel, gorący i pulsujący sterczy wyzywająco, celując w jej podbrzusze.
- Oj, widzę, że chyba ci się podobało, co? – Wskazuje palcem na wannę – Wskakuj, czas na mycie.
Mocno namydlone dłonie suną po moim ciele, jej ciało pachnie delikatnie i tajemniczo. Nie wiem, co to za kosmetyk, ale użyła go w idealnej proporcji, a w dodatku woń działa bardzo podniecająco.
- Nie możesz się doczekać, kiedy się we mnie zanurzysz, prawda? Mój ogierze? – Błyszczące z podniecenia, zielone oczy świdrują moją twarz. Dłonie zsuwają się niżej, przez podbrzusze i docierają do członka rozsmarowując na nim mydło. Ściąga napletek i bardzo precyzyjnie namydla główkę, po czym chwyta go pełną dłonią i zaczyna przesuwać nią w górę i w dół.
- Jeśli nie chcesz, żebym strzelił lepiej przestań. – Drżącym głosem uprzedzam ją, że mój stan podniecenia jest na tyle wysoki, że za chwilę mogę przestać nad sobą panować.
- Kochanie, tego bym nie chciała. Marzę o tym, żeby nasienie wypełniło moją rozgrzaną z podniecenia cipkę. – Odsuwa dłoń i wychodzi z wanny. – Opłucz się, czekam w sypialni.– Znika za drzwiami.
W szaleńczym tempie spłukuję z siebie pianę, uruchamiam odpływ i wycieram się drżącymi dłońmi. Minutę później, nagi, wychodzę z łazienki.
Jagoda klęczy z wypiętą pupą, tyłem do mnie. Nie widzę jej twarzy, a dłoń porusza się leniwie między udami, rozcierając cipkę i wpychając palce do środka. Bez słowa podchodzę, klękam za nią i przesuwam językiem, od wnętrza uda, w zgięciu pod kolanami, w górę, w kierunku pośladków, zbaczając i ślizgając się po jej palcach, pieszczących cipkę.
I kiedy zamierzam zabrać dłoń, żeby wsunąć pożądliwe usta w źródło jej rozkoszy, ciepła i miłości...
--
- Poczekaj – Powstrzymuję go ręką, odwracam się i siadam okrakiem na łóżku. Nieco zdziwiony, wpatruje się we mnie wyczekująco. Sięgam do szuflady w komodzie i wyjmuję coś, co oglądał kilkadziesiąt minut temu na filmie.
- Włóż je we mnie i liż mnie do chwili, aż zacznę wyć z rozkoszy. – Wydaję polecenie, na dźwięk którego oczy zapalają mu się, jak halogeny w jesienny, zamglony i pochmurny wieczór. Kładę się na boku i unoszę lewą nogę, czując, jak pierwsza kulka dotyka warg sromowych i powoli, rozpychając je znika w moim wnętrzu.
O tak, jest jeszcze przyjemniej, niż wcześniej! Może dlatego, że robi to on?
Zaczynam pojękiwać, czując jego dłonie krążące po podbrzuszu i język, poszukujący najbardziej wrażliwego miejsca między moimi udami. Zaczyna lizać mnie, powolnymi, pełnymi pociągnięciami, prąc jednocześnie drugą kulką.
- O tak, kochanie, cudownie! – Niekontrolowany jęk wydostaje się z moich ust. Napięcie i przyjemność są coraz większe, ale chcę czegoś jeszcze. Chwytam go lekko za głowę i przyciągam do siebie.
- Posłuchaj – szepczę mu prosto w usta, poprzedzając każdą frazę lekkim pocałunkiem – chcę poczuć cię w ustach. Połóż się na boku, obok mnie i pozwól mi dać ci przyjemność.
Bez słowa wykonuje moje polecenie i po chwili tuż przed moją twarzą ląduje różowa, napięta główka, na którą rzucam się łapczywie i zachłannie, niczym spragniony wody wędrowiec na pustyni. Jego język, który przerwał na moją prośbę pieszczoty, wraca do kręcenia kółek i ślizgania się po łechtaczce, a dłoń krąży po podbrzuszu, udach, biodrach i lekko masuje wargi sromowe, po czym niespodziewanie jednym, dość mocnym pchnięciem wsuwa we mnie drugą kulkę.
Przez wypełnione jego członkiem usta, nie jestem w stanie wydać innego dźwięku, niż głośny, tłumiony różową, twardą powierzchnią jęk. To w zasadzie jest już prawie krzyk, bo rozkosz jest na tyle mocna, że zaczynają drżeć mi uda. Szaleńcze ruchy języka wzmagają się, oplatając łechtaczkę, usta zaciskają się na niej, a dłonie krążą po mojej skórze, drażniąc powierzchnię. Chcę, żeby poczuł to samo, co ja czuję teraz, dlatego przyspieszam ruchy językiem po główce, zaciskając jednocześnie mocniej wargi, a dłonią chwytam go przy nasadzie i przesuwam kciukiem i palcem wskazującym, złączonym w literę „O”, bardzo szybko, w górę i w dół.
Chyba trafiłam z pieszczotami, bo czuję, jak zaczyna drżeć i jęczeć gardłowo, mając usta zajęte intensywną pracą między moimi udami. Dopycha trzecią kulkę, która wypełnia mnie na tyle mocno, że moje wnętrze zaczyna się spazmatycznie zaciskać, a ja wyjmuję jego członka z ust i trzymając go dokładnie na wprost twarzy sunę po nim długimi, pełnymi ruchami, do samej główki.
Kiedy jestem już niemal w trakcie orgazmu czuję, jak ostania kulka wjeżdża we mnie, a usta zaciskają się mocno na łechtaczce. Ciemnieje mi w oczach, odbiera mi oddech i jedyne, co jestem w stanie zrobić to bezwiednie poruszać dłonią, podczas gdy reszta mojego ciała zamiera i chłonie długi, wyrywający wnętrze orgazm.
Kiedy wreszcie mogę wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, zaczynam krzyczeć, urywanymi, głośnymi „oooch”. Po trzecim lub czwartym jęku, prosto w moje usta strzela gorąca sperma, kolejne ładunki lądują na policzku, wargach i brodzie. Kiedy czuję, że to już koniec z zamkniętymi oczami chwytam go wargami, obejmując delikatnie i wsuwam nieco głębiej, ssąc i zlizując pozostałość wypływającego z główki nasienia.
Leżymy w ciszy, w pozycjach, w jakich osiągnęliśmy pełnię, uspokajając oddechy, tętno i drżące ciała. Kiedy Bartek zaczyna powolnym ruchem wysuwać ze mnie kulki pojękuję, ponownie odczuwając ciepło i mrowienie między udami. Wyjmuję członka z ust, zbieram palcem spermę z policzka i warg.
- Nie skończyłeś we mnie. – mruczę, liżąc nasadę i ssąc lekko kule, Bartek "rewanżuje się" pocałunkami i powierzchni cipki, z językiem rozchylającym jej wnętrze. Od jego pieszczot zaczynam znowu czuć podniecenie i mam ochotę na jeszcze.
- Odpocznijmy chwilę. – Unosi się i odwraca w moim kierunku. Jego twarz lśni się i błyszczy od moich soków. Całuję go lekko i opuszkami palców zbieram wilgoć z jego policzków, pozwalając mu zlizać ją i ssać, co czyni z nieukrywaną przyjemnością. – Chcę znaleźć się w tobie i zrobić to, o czym mówiłaś w łazience, ale mój mały towarzysz musi odsapnąć choć chwilę.
Chwila przeciąga się do pół godziny, w trakcie których leżymy, tuląc się, całując i dotykając naszych ciał.
Czuję się bezpiecznie, ciepło i przyjemnie. Brakujący element układanki wreszcie trafił we właściwe miejsce.
Po trzydziestu minutach Bartek bez ostrzeżenia kładzie się na mnie, rozsuwa moje uda i powoli wchodzi do środka. Nie jestem na to gotowa, cipka "przysnęła", ale nacisk twardej główki i ruch w moim wnętrzu momentalnie podnieca mnie do takiego stanu, że po kolejnym wsunięciu się i wysunięciu porusza się bez większego oporu.
- Nie zauważyłam, kiedy wstał. – Urywanym głosem, z półprzymkniętymi oczami obserwuję napięte ramiona i podbrzusze, podczas gdy on wbija się we mnie. – Jest tak twardy, och! – urywam, kiedy niespodziewany spazm rozkoszy przeszywa moje ciało – Och, tak jest cudownie, jeszcze mocniej! – Dopinguję go do większego wysiłku. Nabija mnie na swój pal coraz szybciej, piersi, niczym nie ograniczone, bujają się wysoko, w kierunku mojej twarzy. Nachyla się i całuje mnie mocno, przygryzając dolną wargę i tłumiąc jęki, którymi obwieszczam otoczeniu, jak jest mi dobrze.
- Zaraz cię zaleję w środku, kochanie. – Szepcze mi we twarz, z szeroko otwartymi oczami, w których odbija się rozkosz i nadchodzący orgazm. Ich widok jest dla mnie jak otwarcie Tamy Hoovera, błyskawicznie zaciskam się, przyciągam go do siebie i zaczynam szczytować. Niczym nie tłumione dźwięki rozchodzą się po sypialni. Chrapliwy, cichy jęk Bartka, po którym następuje strzał w moim wnętrzu, a potem rozpływające się we mnie ciepło są jak gorąca herbata, wypita w mroźny, zimowy dzień, tuż po powrocie do domu. Przyciągam go do siebie mocno, obejmując udami i ramionami. Nie pozwalając uciec zbyt szybko, zatrzymując w sobie i scalając się z nim, jak idealnie dopasowane fragmenty puzzli.
- Kocham cię. – Dwa słowa, których nie spodziewałam się od niego usłyszeć, rozlegają się tuż obok mojego ucha. Trzy sylaby działają na mnie jak strzał adrenaliny, momentalnie otwieram oczy i zerkam na niego. Uśmiecha się lekko i gładzi mnie po policzku, jakby niepewny mojej reakcji.
Ale dlaczego? Nie powiedział mi tego, ale ode mnie usłyszał to już kilka razy. Nie naciskałam, chciałam, żeby sam doszedł do wniosku, że chce mi to zakomunikować. Czekałam, bo wiedziałam, że potrzebuje jeszcze czasu i musiałam być cierpliwa.
Zostałam nagrodzona. Wyznaniem, które daje mi pewność, że najprawdopodobniej spotkałam wreszcie mężczyznę, z którym zbuduję coś trwałego, wiążącego i być może stałego. Do końca.
- Ja też cię kocham. – odpowiadam, uśmiechając się i całuję go lekko, wsuwając dłoń w jego włosy z tyłu głowy i wodząc opuszkami palców po policzku, czole oraz nosie i brodzie. - A za co mnie kochasz, hmm? – Droczę się z nim, przesuwając palcami po ramionach, szyi i uszach.
- Przestań, mam łaskotki. – Ucieka, śmiejąc się głośno.
- No? Słucham. – Drążę.
Momentalnie staje się poważny.
- Jesteś czułą, troskliwą i delikatną kobietą – Otwieram szeroko oczy.
Ja? Delikatną?
Zamierzam roześmiać się w głos, ale wyraz jego twarzy mówi mi, żebym tego nie robiła.
- Nigdy nie usłyszałaś takiego komplementu? Najwidoczniej twoi wcześniejsi partnerzy byli ślepi albo nie interesowało ich to, co mnie. – kontynuuje cichym głosem.
- Noo... – Czerwienię się lekko pod wpływem jego wzroku, ale wytrzymuję moc spojrzenia. – Nie ukrywam, że miałam różnych partnerów, dbających o mnie więcej lub mniej. Jedni uznawali, że prezenty materialne są najważniejsze, inni po prostu dobrze się rżnęli, a inni byli świetni charakterologicznie, takie bratnie duszę, do wypicia, pogadania i przy okazji do pieprzenia się raz na jakiś czas. – Jeszcze jakiś czas temu Bartek skrzywiłby się z niesmakiem, słysząc ostatnie zdanie w moich ustach. Uznałby, że kobiecie nie przystoi słownictwo na takim poziomie. Od jakiegoś czasu akceptuje mnie taką, jaka jestem. To chyba również dowód miłości?
- No więc. – wznawiam wypowiedź po chwili zastanowienia. – na pewno nie interesowało ich moje wnętrze, na tyle, ile interesuje ciebie. – Milknę na chwilę. – Coś jeszcze?
- Oczywiście. – odpowiada z taką pewnością, że na mojej twarzy pojawia się bezwiedny uśmiech zadowolenia. Jakbym pytała go, czy Ziemia jest okrągła, albo numery linii nocnych autobusów w Warszawie zaczynają się literą N. – Choćby to, że mimo z pozoru ostrego i twardego charakteru jesteś kobieca. Nie boisz się płakać, okazujesz emocje, dbasz o mnie, interesujesz się mną, a to, co mówię nie jest przez ciebie wpuszczane jednym uchem, a wypuszczane drugim. I – Mocnym wdechem wciąga powietrze i po chwili uwalnia je z płuc. – bardzo kręcisz mnie jako kobieta. Twoja figura, aparycja, uroda i seksapil to coś, co działa na moje samcze zmysły. Zresztą – Uśmiecha się triumfująco pod nosem, a mnie robi się ciepło na widok tego męskiego, władczego uśmiechu, symbolizującego "posiadłem cię, pokryłem i oznaczyłem" – widziałaś i czułaś dzisiaj, i nie tylko dzisiaj, że to nie jest czcze gadanie, prawda?
- Tak, kochanie. – Biorę go za dłoń i głaszcze jej wierzchnią stronę opuszkami palców. – Zdecydowanie nie jest. – Uśmiecham się na przypomnienie jego języka między udami.
- Bartek? – Poważnieję momentalnie, zdając sobie sprawę, że poruszę zaraz drażliwy temat. – Wiem, że nadal kochasz moją siostrę. – Patrzy na mnie bez wyrazu – Akceptuję to, ale nie zamierzam być jej substytutem. Jeśli wyczuję lub zauważę, że traktujesz mnie jak kopię Marty, rozstanę się z tobą. Zrobię to, choćbym miała rozerwać największą miłość mojego życia i popsuć coś, co zapowiada się... – urywam, nie kończąc wypowiedzi. Doskonale wie, o czym myślę. – Chcę być dla ciebie tą jedyną, najważniejszą. Chcę, żebyś traktował mnie i czuł do mnie to samo, co ja czuję do ciebie. Przywiązanie, miłość, szacunek, wierność i pożądanie. Nie bezgraniczne uwielbienie, bo to jest chore i groźne dla związku, ale chcę czuć i wiedzieć, że moja głowa, dusza i ciało są dla ciebie jedynym domem. Rozumiesz, kochanie? Oglądaj się za innymi dupami, bo możesz przeglądać menu, nie zamawiając nic do jedzenia – Uśmiecha się lekko, słysząc tego starego suchara – ale na koniec zawsze masz mieć mnie przed oczami, czuć mój zapach i dotyk. Jako twoją kobietę, która myśli o tobie w taki sposób, jaki przed chwilą opisałam. I nie odnoś się do tego, nie musisz. Po prostu chcę, żebyś to wiedział, okej?
- W porządku. – Odpowiada po chwili milczenia, uśmiecha się i całuje mnie lekko. – Zgłodniałem, proszę pani. Idę zrobić obiad.
- Ehh, ja tu o miłości, a ten o żarciu. Pieprzony romantyk. – Daję mu kuksańca. – Idź już, głodomorze, poleżę jeszcze z pięć minut i przyjdę ci pomóc.
Zostaję sama.
Patrzę się w sufit, zadowolona i uśmiechnięta. Pierwszy raz w życiu czuję się tak szczęśliwa, że mam ochotę krzyczeć z radości.
Ciepło miłości, rozleniwienia i satysfakcji z udanego seksu rozlewa się po moim ciele, a w głowie szaleją uczucia do niego.
Pozwolę im jeszcze chwilę pobłądzić w mojej jaźni, a potem pójdę obrać ziemniaki.
- Kiedy powiemy ojcu? – pytam następnego dnia w trakcie śniadania.
- O nas? – Kiwam twierdząco głową. – Może dzisiaj? – Bartek zerka na mnie z ukosa, wsuwając ze smakiem jajka na miękko. – Miałem plan, żeby pojechać do niego popołudniu. Ogarniemy trochę mieszkanie i pojedziemy. Co ty na to?
- W sumie – Zastanawiam się chwilę – miałam trochę pobębnić, ale najwyżej posiedzę za perkusją wieczorem.
- Co tam u was, dzieciaki? – Ojciec, z zadowoloną miną, sadowi się na fotelu, po naszej lewej stronie i zerka na nas badawczo.
- Eee – W drodze, podczas jazdy samochodem miałam wszystko ułożone w głowie, a teraz czuję pustkę. W sumie, kogo ja się obawiam? Własnego ojca?
- No co, Jagódko? – Uśmiecha się coraz szerzej i z szelmowską miną spogląda na Bartka. Jest jedynym facetem, któremu pozwalam bezkarnie tak się nazywać. – Chcecie mi coś powiedzieć?
- W zasadzie to tak. – Głos Bartka jest poważny, ale jego twarz ma równie szelmowski wyraz, co ojca.
- Nie krępuj się, Albercik, usta-usta. – Tata żartuje, a ja robię minę, jakby wysterowano mnie w tej męskiej rozgrywce i z pozycji rozmówcy stałam się nagle bezwiednym obserwatorem – Przecież widziałem od jakiego czasu, co się między wami dzieje, dzieciaki. Dziwi mnie tylko, że zajęło to wam tak dużo czasu. – Puszcza oko do „zdradliwego” zbója, siedzącego obok mnie, który zaczyna rechotać.
- Twoja córka to twarda sztuka, Piotr, poza tym musiałem mieć pewność, że nie da mi kosza. – Próbuje mnie przytulić, ale wyrywam się w udawanej złości i wystawiam język.
- Skoro tak dobrze się dogadujecie, to może pomiziacie się we dwóch, co? Jak widzę, nie jestem wam do niczego potrzebna.
- Kochanie, daj spokój , przecież jesteś głównym aktorem tego wydarzenia, bez ciebie mógłbym co najwyżej pomiziać poduszkę na kanapie. – Bartek bierze ją w dłoń i w udawanej czułości tuli, niczym ukochaną kobietę.
- Wiesz co, Kalinowski? Jesteś głupkowaty, ale kocham to w tobie. – Nachylam się nad nim i całuję lekko. On przyciąga mnie i przedłuża zwarcie ust.
- Ekhm – Ojciec chrząka pod nosem, przerywając pieszczoty – tak sobie pomyślałem, że skoro już przyjechaliście – Wstaje z fotela – i jest okazja do świętowania – Rusza w kierunku kuchni – to może poświętujemy?
Zerkam na Bartka, który z łobuzerską miną trzyma mnie za pupę, a w jego wzroku czai się „przelecę cię, kiedy tylko będę miał okazję”.
- Co wy na to? – Ojciec wraca z kuchni z litrową butelką schłodzonej na szron wódki – Jesteście zmotoryzowani?
- No tak, więc ja odpadam. – Unoszę ręce do góry.
- Litr na dwóch to sporo – Bartek z wahaniem spogląda na mnie. – Nie chcę się zważyć, żeby umierać cały wieczór i jutrzejszy dzień.
- A nie możecie wrócić taksówką, a po samochód przyjechać jutro? - Najwyraźniej ma ochotę się napić.
- Jagoda chciała wrócić popołudniu, żeby pobębnić w domu. – Mój chłop (Jezu, nazywam go, jakbyśmy byli małżeństwem z kilkunastoletnim stażem) zerka na mnie pytająco.
- W porządku, poddaję się. – Wypuszczam głośno powietrze – Ale nie licz, że wejdziesz dzisiaj do sypialni, bo nie zamierzam spać z chodzącą gorzelnią. A porannego kaca będziesz leczył sam, pijusie.
Przed dziewiętnastą odtransportowuję zwłoki do samochodu i ruszam powoli w kierunku Mostu Poniatowskiego. Ojciec mieszka na Powiślu, więc droga do domu jest niezbyt długa, chociaż ruch jest spory i szybko nie dojedziemy. Bartek śpi obok mnie, chrapiąc na siedzeniu pasażera. Wychlali tę flaszkę i jeszcze otworzyli kolejną.
Nic nie mówiłam, nie komentowałam. Czytając książkę, jedną z wielu, odnalezionych u ojca, słuchałam pijackich wywodów, bełkotu, narzekania na polityków, kiepskie drogi, chujową komunikację, pogodę, księży, sąsiadów, niskie pensje. I nie pamiętam co jeszcze.
Aaa.
Kilkanaście wyznań miłości, coraz bardziej nieskoordynowanych, które z początku mnie irytowały, bo wkurzają mnie faceci, miziający po pijaku, później jednak jego nieporadność zaczęła mnie śmieszyć, w dobrym tego słowa znaczeniu. Czułam, że mimo jego stanu upojenia, gdyby był trzeźwy zrobiłby to samo.
Teraz transport zombiaka na górę windą, a potem ciężki wieczór, w oparach nieprzetrawionego alkoholu i chrapania.
--
Trzy miesiące minęły, jak z bicza trzasł. W pracy, o dziwo, moja eks zachowuje się wobec mnie oficjalnie, nie dając po sobie poznać, że działo się między nami coś bardzo złego.
A życie z Jagodą układa się świetnie. Nie chcę porównywać jej do Marty, którą uważałem niemal za ideał, bo życie to nie lista przebojów. Czuję, że kocha mnie i jest zaangażowana w stu procentach. Wymagająca, ostra i bezpośrednia, ale z drugiej strony dająca dużo od siebie. Bardzo dużo.
- Czego chcesz? – Kończę pracę przed siedemnastą, kiedy Agnieszka wchodzi, bez zapowiedzi do mojego pokoju. Jestem sam, Agata jest w Chorwacji z dzieciakami na urlopie.
- Porozmawiać. – Zamyka za sobą drzwi i staje w progu, pełna zawahania i niepewności, co jest widoczne w jej ruchach.
- Rozumiem, że służbowo? – Nie podnosząc wzroku znad monitora atakuję wściekle klawiaturę, uzupełniając ostatni raport dla Radka. Zamierzam wyjść jak najszybciej i spędzić wieczór z Jagodą. A już na pewno nie zamierzam poświęcać czasu Agnieszce.
- Niekoniecznie – odpowiada, a ja powoli zwracam twarz w jej kierunku. Przybrała nieco na wadze przez ostatnie dwa lata, ale w dalszym ciągu jej uroda zauroczy niejednego chętnego.
Nie mnie. U mnie jest na czarnej liście. Dożywotnio.
- Skoro to nie temat służbowy to wybacz, ale nie mam czasu. Chcę jak najszybciej skończyć raport i spieszę się do domu.
- Przespałam się z nim, bo obiecał mi awans.
Otwieram szeroko oczy w niedowierzaniu.
- Przespałaś się z kim? – Udaję idiotę, w rzeczywistości wiedząc doskonale, o kogo chodzi. Nie mam zamiaru dyskutować z nią na ten temat, ale chcę, żeby miała świadomość, że mój stosunek do jej czynu nie zmienił się nawet o jotę.
- No – Czerwienieje na twarzy – z Arturem, dwa lata temu.
Milczę przez chwilę, obdarzając ją zimnym spojrzeniem.
- Po co mi to mówisz? Myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Tym bardziej pogrążasz się, bo dałaś dupy z materialnych pobudek. Jak kurwa z Poznańskiej, za PLN-y. – Patrzę na nią z pogardą. - I co, udało się dostać pracę?
- Nie. – Jej spojrzenie jest pełne bólu i strachu, przed moją złością. Znowu jest tą samą Agnieszka, którą wypieprzyłem na zbity pysk z mieszkania na Żoliborzu. – Zwolnili go tydzień po tym, jak się rozstaliśmy, a ja sama odeszłam po miesiącu.
- Świetnie. Gratulacje. A teraz odpieprz się łaskawie ode mnie, dobrze?
- Bartek, proszę. – Błagalnym tonem stara się wpłynąć na moje postępowanie. – Nie mogę sobie wybaczyć tego, co wtedy się wydarzyło ja... – Ma w oczach łzy – w dalszym ciągu cię kocham. Nigdy nie przestałam. Chcę, żebyśmy spróbowali być znowu razem. Tak, jak dawniej. Naprawię wszystko, obiecuję – Zaczyna płakać – Przez te dwa lata niemal codziennie myślałam o tym, co zrobiłam i jak cię zraniłam. Nie mogę sobie tego wybaczyć i chciałabym to naprawić. I być z tobą, szczęśliwa. Tylko daj mi szansę, proszę.
- Czy ty oszalałaś? – Patrzę na nią, jak na nienormalną. – Zdradziłaś mnie, a teraz, po ponad dwóch latach wracasz, mówisz, że pieprzyłaś się z przełożonym w zamian za korzyści materialne i oczekujesz, że rzucę wszystko, pierdolnę jak długi do twoich stóp i wyznam ci miłość jednocześnie wybaczając ci to, co zrobiłaś? – Zatrzymuję się na chwilę – Chyba cię popierdoliło, kochanie. – Ostatnie słowo celowo akcentuję, żeby podkreślić pogardę, którą w dalszym ciągu żywię do jej osoby. – A teraz wybacz, jest piątek popołudniu i mam ochotę wrócić do domu, do kobiety, którą kocham, którą kocha mnie i nie szuka okazji bycia dupodajką za miliony monet. Miłego weekendu, pani dyrektor. – Wychodzę z gabinetu i trzaskam drzwiami.
Nie za bardzo ją sponiewierałem?
Ale jak, do cholery, można być tak bezczelnym, a jednocześnie głupim i naiwnym. Jak mogła pomyśleć, że robiąc to przedstawienie przekona mnie do zmiany zdania.
Zastanawiam się, czy żyjąc ze mną, przez te trzy lata kochała mnie, czy wyobrażenie o mnie, kwitnące w jej umyśle. I co tak naprawdę we mnie kochała?
Kurwa, co za głupia dupa.
Milion fakultetów, a życiowo zdradliwa kretynka. Kłamliwa oportunistka.
--
Czekam na niego w domu. Jest piątek popołudniu. Ciepłe, jesienne popołudnie. Byłam dzisiaj u lekarza, nic mu nie mówiłam, ale od kilku dni nie czułam się najlepiej. Zrobiłam badania i na szczęście nic mi nie jest.
No...
Prawie nic.
- Kochanie? – Słyszę głos z przedpokoju, a potem trzaśnięcie drzwiami. – Jaguś, jesteś tam?
- Tak, już idę. – Podchodzę do niego i całuję lekko i delikatnie, stęskniona za jego ciepłem, spojrzeniem i męską delikatnością. – Chcesz obiad?
- Nie mam ochoty na jedzenie. – Wyczuwam, że jest zdenerwowany. – Położę się przed telewizorem i odpocznę chwilę.
- Coś się stało? – Wchodzę za nim, siadam obok i biorę go za dłoń.
- Agnieszka. – Wystarczy jedno słowo, żeby określić powód zmiany jego nastroju. – Wyobraź sobie, że ta dziwka bez szkoły przyszła dzisiaj do mnie na koniec dnia i wyznała mi, że w dalszym ciągu mnie kocha, nie może beze mnie żyć i najlepiej, to żebyśmy wrócili do siebie.
Patrzę na niego bez słowa, beznamiętnie i obojętnie, wyczekując ciągu dalszego.
- Zjechałem ją, jak burą sukę. Nie słyszałaś i nie widziałaś mnie takiego w akcji i ciesz się, mit ułożonego, grzecznego Bartusia runąłby w mgnieniu oka.
- Nie rób z siebie ciepłych kluch. – Ściskam mocno jego dłoń. – Jesteś męski, potrafisz być stanowczy i ostry. Nie jesteś pierdołą, Bartek. Poza tym nie mów tak o niej. Mimo wszystko to kobieta i nie ma znaczenia, co o niej myślisz.
- Wyobraź sobie, że ona puściła się z nim nie dlatego, że brakowało jej uczuć czy mojej atencji, tylko on obiecał jej awans. Rozumiesz to? Zaryzykowała życie ze mną dla pierdolonej posady, dała dupy za kasę. Tak robi osoba godna zaufania i miłości? – Ignoruje moją uwagę, a w jego głosie pobrzmiewa wściekłość i ukryty żal. – Spotkała ją jednak zasłużona kara, bo jego zwolnili tydzień po tym, jak ją wyrzuciłem, a ona sama odeszła po miesiącu. Tym sposobem straciła szansę na awans, mnie i nieco później pracę.
- W dalszym ciągu tkwi w tobie zadra, prawda?
- Zadra? Nie, to wściekłość. Na nią i na jej głupotę. Skończmy ten temat, nie mam ochoty psuć sobie wieczoru i weekendu kimś, kto jest dla mnie epizodem z odległych czasów.
Milczę przez chwilę, trawiąc jego słowa.
- W porządku, zostawmy to. – Wstaję i sięgam do stołu po wyniki badań lekarskich – Byłam dzisiaj u lekarza. – Podaję mu gęsto zadrukowany kawałek papieru.
- Nic z tego nie rozumiem, kochanie. – Zerka na zmianę na mnie i wyniki badań. – Powiesz mi, o co chodzi?
Biorę głęboki oddech.
- Mam podwyższony poziom hormonu hCG – Biorę go za rękę. – Wiesz, co to oznacza?
Kręci głową, spoglądając na mnie pytająco.
- Jestem w ciąży.
Zamiera w bezruchu. Niepewna jego reakcji, uśmiecham się lekko, z bijącym jak szalone sercem.
- Chodź do mnie. – Oddaje uśmiech i przytulając mnie całuje powoli, ale mocno. Zapewniając tym gestem, że informacja, którą przed chwilą mu zakomunikowałam nie została odebrana negatywnie – Kocham cię. Chcesz tego dziecka?
- Oczywiście, że tak. – Nie wiem, jak odebrać to pytanie, robię zdziwioną minę, a w moim sercu pojawia się niepokój. – A ty nie chcesz?
- Oczywiście, że chcę – Zapewnia mnie szybko. Wpatruję się intensywnie w jego twarz, szukając choć cienia zawahania lub fałszu, ale widzę jedynie miłość, zadowolenie i uśmiech przyszłego ojca. - Nie traktuj mojego pytania jako dowodu nieufności. Po prostu – Patrzy mi w oczy uśmiechając się coraz szerzej – jestem zaskoczony, ale bardzo szczęśliwy. Będziesz mamą, a ja tatą. Kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę życia. Czy to wystarczy, Jagódko?
Nazwał mnie tak po raz pierwszy. Wybaczę mu. Zresztą, byłabym mu w stanie wybaczyć dziś dużo więcej. Chyba hormony zaczynają szaleć, bo robię się emocjonalna jak jasna cholera. Zawsze taka byłam, ale teraz przeginam nawet we własnych oczach.
- Kochanie. – Łzy zaczynają płynąć po moich policzkach, płaczę i śmieję się jednocześnie – Jestem tak szczęśliwa, że nie mogę się powstrzymać. Czeka nas dużo pracy nad naszym dzidziusiem, ale jeśli będziemy dla niego tak dobrzy, jak dla siebie do tej pory, to wychowamy wspaniałego, młodego człowieka.
- Cśś, cicho. – Bartek stopuje mój wywód przyłożeniem palca do ust. – Nic nie mów, chcę delektować się tym uczuciem, patrząc na ciebie i twoje szczęście.
Milczymy przez kilka minut, wodząc wzrokiem po naszych uśmiechniętych twarzach i dotykając ich palcami.
- Dobra, koniec tego. – Wstaję i chwytam go za dłoń. – Chodź się kochać. Mam na ciebie ochotę, od kiedy obudziłam się sama rano.
Śmieje się i rusza za mną do sypialni.
Mój mężczyzna.
Ostatni dzień w domu spokojnej starości. Pan Miecio, razem pozostałymi pensjonariuszami zorganizował pożegnalne ciacho. Popłakałam się ze wzruszenia, jak dziecko. Dostałam kwiaty i kartkę z wpisami wszystkich pensjonariuszy, którymi się opiekowałam.
Tak mi miło, chyba mnie polubili.
Wszystko układa się tak dobrze. W końcu jestem z mężczyzną, którego kocham, będę miała z nim dziecko, a w dodatku ludzie zaczęli odbierać mnie nie jak wściekłą, agresywną sukę, a dojrzałą kobietę.
Mam ojca, którego nie spodziewałam się spotkać.
- Pani Jagodo – Podchodzi do mnie w trakcie, kiedy obładowana ciastem i prezentem zbieram się do wyjścia – chciałem pani podziękować, za wszystko. Będzie mi pani bardzo brakowało.
- Panie Mieciu – Wspinam się na palce i całuję wysokiego staruszka w policzek – to ja dziękuję. Za wszystkie rady i rozmowy z panem. A na koniec chciałam się panu czymś pochwalić – Patrzę na niego uśmiechnięta – Będę miała dzidziusia.
- To wspaniała wiadomość, moje dziecko – Przytula mnie mocno i całuje w policzek – Życzę ci, żeby maleństwo było zdrowe, a ty, razem ze swoim wybrankiem szczęśliwa. – Odsuwa mnie i patrzy dość długo, omiatając wzrokiem. – Muszę zapamiętać cię, bo nie wiem, czy będzie dane nam się jeszcze spotkać. – Chcę zaprotestować, ale ucisza mnie gestem dłoni – Człowiek stary już jest i niewiele mu pozostało. No – Uśmiecha się ponownie – jedź do domu. I ciesz się życiem.
- Bartek, korespondencja do ciebie. – Agata, zjarana chorwackim słońcem wtacza się, uśmiechnięta i zadowolona do pokoju, po dwutygodniowej nieobecności.
- Cześć, mulatko – Żartuję sobie z niej – jeszcze tydzień na słońcu i gdybyś stanęła w ciemnym pomieszczeniu byłoby widać tylko zęby i gałki oczne.
- Przynajmniej widać, że byłam na urlopie, złośliwcze. – Wysuwa język. – Działo się coś ciekawego?
- W pracy? Nic. – O epizodzie z Agnieszką nie zamierzam nikomu mówić.
- Jak samopoczucie?
- Świetne. I w zasadzie poza jednym, dość znaczącym faktem niewiele się zmieniło.
Unosi pytająco brwi.
- Za niecałe dziewięć miesięcy przybędzie mi jedna gęba do wykarmienia. – Rzucam niedbale w jej kierunku.
Agata zatrzymuje się, zawieszając dłoń nad cukierniczką.
- Jagoda jest w ciąży? – Odwraca się powoli, a uśmiech, który pojawia się na jej twarzy jest coraz szerszy. – Boże, jak się cieszę! W końcu! – Pochodzi do mnie, kiedy wstaję tuli mocno, napierając obfitym biustem. – W końcu, Bartek. To teraz zobaczysz, jak zmieni się twoje życie, chłopcze. Korzystaj, dopóki masz taką okazję. – Wraca do biurka i upija kawę.
Chłopcze? Mam trzydzieści pięć lat, dziecko w drodze i bagaż doświadczeń, jakich nie powstydziłoby się jakieś 90% osobników płci męskiej w naszym smutnym kraju. I nie mówię o podbojach łóżkowych, tylko doświadczeniu w związkach z kobietami i samodzielności życiowej.
A dziecko to ukoronowanie tych doświadczeń, poprzednich lat życia i jednocześnie punkt zwrotny.
Po szesnastej zostaję sam. Jak zwykle. W tej części budynku rzadko kiedy ktoś pracuje dłużej, niż do tej godziny. A mnie nie chce zrywać się rano, choć za kilka miesięcy moja perspektywa zmieni się o jakieś sto osiemdziesiąt stopni.
- Nic się nie zmieniło, ciągle pracujesz do późna. – Około kwadrans przed osiemnastą dociera do mnie głos, którego nie spodziewałem się słyszeć, a jednocześnie ostatni, z którego właścicielem mam ochotę toczyć jakąkolwiek sensowną wymianę zdań.
- Czy wyraziłem się ostatnio jasno i klarownie? – Unoszę wzrok znad laptopa i widzę Agnieszkę, ubraną w czarne szpilki, czarny płaszcz do kolan, lekko rozchylony, ukazujący rowek między piersiami. Mimo nienawiści, jaką wciąż toczy mną do tej kobiety przyznaję w duchu, że ma świetne cycki i rewelacyjne ciało. Piersi mniejsze niż Jagoda, ale kształtne i jędrne. – Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Wyjdź stąd, albo zadzwonię po ochronę.
- Nie zrobisz tego. – Odwraca się w kierunku drzwi i przekręca klucz w drzwiach.
- Nie? A kto mnie powstrzyma? Ty? – Uśmiecham się kpiąco. – Zrobisz to siłą?
- Nie zamierzam używać siły, ale ten mały atrybut perswazji powinien nakłonić cię do zmiany zdania – W jej dłoni błyszczy mały pistolet z tłumikiem.
Zamieram. Z jednej strony przerażony lufą, zwróconą w moim kierunku, a z drugiej głos wewnątrz mnie podpowiada mi, że ona nie zdobędzie się na strzał i trzeba ją jak najszybciej unieszkodliwić. Na przykład rzucić w nią monitorem.
- Nie bądź głupi – rzuca z triumfem w głosie – nawet nowicjusz, który nie oddał żadnego strzału z broni trafiłby takim maleństwem z odległości dwóch metrów. Nie zdążysz odebrać mi broni. A ja – Spogląda na mnie z wyższością, dumna z przewagi psychologicznej i fizycznej – oddałam ich kilkaset. Na strzelnicy. Rozbieraj się.
Nie wierzę własnym uszom.
- Słucham? – Otwieram szeroko oczy.
- Ogłuchłeś, robaczku? – Zrzuca z siebie płaszcz. Pod nim jest naga, nie licząc kabaretek. – Zrzucaj z siebie ciuszki.
- Bo co, strzelisz do mnie?
- Tak. – odpowiada najzupełniej poważnie i naciska spust.
Tłumik niemal całkowicie wygłusza wystrzał pocisku z lufy, który przebija fotel, na którym siedzę i wpasowuje się w ścianę za mną.
- Jesteś chora. – Zaczynam odczuwać strach. Nie z powodu obaw, że zrobi coś ze mną, bo gdyby chciała mnie kropnąć to zrobiłaby to od razu. Ale co zrobi, kiedy osiągnie cel? I co jest celem tej gry? – Czego ty ode mnie chcesz, co?
- Zamknij się, Bartuś i zdejmuj ciuchy. – Ponagla mnie, wymachując pistoletem – Jeszcze bokserki. – Omiata moje ciało pożądliwym wzrokiem. Zatrzymując się na zwisającym smutno penisie. – Ale on zaniedbany, od razu widać, że zajmuje się nim jakaś niedouczona pizda, która nie potrafi nawet porządnie obciągnąć swojemu chłopu. Odłącz dwa kable od laptopa, najlepiej, żeby to było gołe USB, ale może być też przewodowa myszka.
Ja pierdolę, ona chce...
- Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? Zamierzasz mnie zgwałcić? Wyrzucą cię za to z firmy. Pójdziesz do więzienia. Będziesz miała przesrane.
- Głupiutki realista. – Podchodzi powoli, wciąż mierząc do mnie z pistoletu. – Nigdy nie pójdę siedzieć. A teraz grzecznie przywiąż kablem do krzesła lewą rękę w nadgarstku. Tylko powoli i mocno, sprawdzę, czy jest dobrze, a jeśli nie – zawiesza na chwilę głos – strzelę ci w stopę. Rozumiesz? – Lodowatość jej głosu zaczyna mnie przerażać. Dociskam kabel, mimo wszystko wszystko zostawiając trochę luzu.
- Kamery w budynku? Naprawdę sądzisz, że uda ci się uniknąć kary?
- Tak, uda mi się. – Pieści leniwie cipkę – Wiem, gdzie znajdują kamery, wiem, jak je ominąć. Kiedy jesteś dyrektorem sporo tematów wpada do ciebie ot tak. – Pstryka palcem.
- Skąd masz broń?
- Hahaha – śmieje się głośno, odchylając głowę do tyłu – zakup broni to nie problem, kiedy masz pieniądze i znasz odpowiednich ludzi. Ja – Podchodzi do mnie, chwyta drugi kabel i mocuje go na moim prawym nadgarstku – nie zawaham się użyć wszystkich możliwości, żeby cię zdobyć. A jeśli nie będzie mi dane – klęka i zaczyna lizać i ssać mojego kutasa – to przekonasz się, co jeszcze potrafię. I poznasz granice mojej determinacji, skarbie. – Uśmiecha się i zaczyna masturbować mnie szybko dłonią, plując co jakiś czas na główkę.
- Czego ty chcesz? Agnieszka? – Nie chcę tego czuć, ale mój głos drży i jestem coraz bardziej podniecony – Wiesz, że cię nienawidzę, suko. Pierdolona, zdradliwa suko. – Wypełniam jej usta po brzegi. Sytuacja jest absurdalna, mam ochotę chwycić ją za włosy i uderzać mocno głową o podłogę.
- O tak, mój Bartuś w końcu mówi o mnie inaczej, niż na zimno. – Wstaję i dosiada mnie, a kutas jest w pełnej erekcji.
Kurwa mać!
- Podoba ci się. – Zaczyna pojękiwać w rytm ruchów biodrami – Jest twardy, jak za starych, dobrych czasów. Wiesz, na co mam ochotę? – Liże mnie po twarzy i gryzie wargi – Włożyć ci lufę w tę śliczną dupcię. – Przyspiesza tempo, podskakując na mnie w coraz szybszym rytmie – Och, jest wspaniale, kręci cię to, perwerze, jeszcze! – Wkłada mi język głęboko do ust, wypycham go, nie chcąc jej całować.
Muszę ją zdekoncentrować i zaatakuję w jedynym momencie, w którym nie będzie uważać. Jest ciężko, w głowie dudni podniecenie, w biodrach narasta zbliżający się orgazm, w dodatku widok skaczących przed twarzą cycków nie ułatwia zadania.
- Och, zaraz dojdę! - Zaczyna rozcierać łechtaczkę palcami lewej dłoni, a prawą trzyma pistolet przy moich nerkach - O taaaaak! - Krzyczy głośno i zaciska się na mnie raz po raz, dochodząc w spazmach.
- Mhmmm - Otwiera oczy i spogląda na mnie zadowolona - Wiesz, dlaczego to zrobiłam?
Kręcę w milczeniu głową, gotując się do ataku.
- Bo chciałam przelecieć cię po raz ostatni, Bartolomeo. Nie mogę cię mieć, a skoro ja nie będę cię miała, to siostra truposza również nie. – Zamierza wstać, a mnie mrozi krew w żyłach.
- Agnieszka, zaczekaj.
- Streszczaj się, spieszę się na spotkanie z twoją Jagódką.
- Pocałuj mnie.
To moja jedyna szansa. Jeśli nie uda się może być ze mną słabo. Nie mówiąc o Jagodzie.
- Nie wierzę, chcesz mnie pocałować? – Zaczyna śmiać się głośno – Nie jesteś wiele lepszy ode mnie, zdradliwy kutasie. – Siada mi na kolanach i całuje głęboko, z języczkiem. Zwieram się z nią mocno, gotując do ciosu.
Raz.
Nasze języki rozłączają się, ale usta pozostają ściśnięte. Mam zamknięte oczy, żeby stwarzać pozory.
Dwa. Rozdzielamy usta, widzę jak Agnieszka uśmiecha się, nieco lubieżnie.
Trzy.
Biorę największy zamach głową, jaki jestem w stanie wykonać. Kark będzie na pewno bolał mnie jeszcze przez kilka dni, jak jasna cholera, ale jeśli tego nie zrobię, Jagoda zginie, a w zaistniałej sytuacji pewnie do niej dołączę.
Uderzam z całej siły, czołem w jej nos, czując, jak chrząstka pęka pod wpływem nacisku kości czołowej, niczym rozgniecione pod butem chipsy. Twarz Agnieszki natychmiast zalewa krew, a ona upada na podłogę, na plecy, mdlejąc błyskawicznie z szoku.
To moja szansa, o to mi chodziło!
Nie mogę manewrować rękami, ale stopami i i nogami już tak. Moja oprawczyni dostaje ode mnie jeszcze kopa w głowę, w końcu leżała na drodze do celu, a ja suką pogardzam. Mozolnie przybliżam się w kierunku drzwi, aż do w końcu docieram do klamki, chwytam ją w zęby i próbuję otworzyć.
Idzie ciężko i w końcu poddaję się, zrezygnowany, ale po chwili przypominam sobie, że przecież mam nieskrępowane nogi. Unoszę wysoko prawe udo i zaczepiam spodem buta o końcówkę klamki, próbując nacisnąć ją, bez ześlizgnięcia się nogi na podłogę.
Muszę się spieszyć, kiedy ona obudzi się przestanie być miło. Zwłaszcza, że ma pistolet.
Po około półminutowej walce udaje mi się otworzyć drzwi. Całe szczęście, że nie ma progu, więc bez problemu przejeżdżam przez nie, drobiąc stopami jak gejsza.
Alarm przeciwpożarowy!
Kurwa, jest na takiej wysokości, że nie dosięgnę go nogą! Kurwa!
Jedyne rozwiązanie to...
Rozmyślania przerywa mi jęk budzącej się Agnieszki. Próbuję oswobodzić prawą dłoń, która jest związana nieco lżej i udaje mi się nieco poluźnić więzy.
- Ty skurwysynu! – Słyszę syk i szybkie kroki za sobą. Nerwowo szamoczę dłoń, próbując wydostać ją z pułapki, co wreszcie udaje mi się i mimo, że czynność trwa zaledwie około pięciu sekund, mnie wydaje się, jakby to była wieczność.
Unoszę dłoń, powoli, wyraźnie widząc na niej czerwone ślady po kablu.
Biorę zamach.
Uderzam ciosem "na młotek".
Szyba pęka, a ja naciskam szybko palcem przycisk. Krańcem świadomości dociera do mnie wycie syreny alarmowej.
"Udało mi się" – w głowie rozlega się triumfujący okrzyk, po czym tracę przytomność.
--
Boże, koszmarnie się czuję. Nie dość, że pogoda jest pod psem, leje i jest koszmarnie zimno, to jeszcze fasolka we mnie, mój maluszek, daje o sobie znać. Rzygam od rana jak kot, wszystko, co przyjmę oprócz wody ląduje w sedesie. W dodatku mam podły nastrój i nie chce mi się z nikim rozmawiać.
Nawet z Bartkiem.
W południe mój stan uspokoją się na tyle, że jestem w stanie zjeść ryż z jogurtem naturalnym. A potem spać.
Budzi mnie dzwonek do drzwi.
Otwieram oczy, oszołomiona. Jest ciemno, spałam dobre pięć godzin.
Człapię powoli w kierunku drzwi, ziewając i rozcierając oczy. Wyglądam przez wizjer.
Naprzeciw stoi kobieta, której twarz jest zasłonięta kręconą burzą blond włosów.
- Kogo pani szuka? – Ziewanie przeciągle, zaczyna burczeć mi w brzuchu. To dobry znak, w końcu coś zjem.
- Jestem sąsiadką z piątego piętra, tylko pani jest w najbliższych mieszkaniach, a potrzebuję pożyczyć cukier waniliowy.
Nie przypominam sobie, żeby piętro niżej mieszkała jakaś blondyna, ale może nie zauważyłam? Ostatnio zajmuję się głównie Bartkiem. I śpię.
Otwieram powoli zasuwę, przekręcam zamek.
Bach.
Moja głowa eksploduje bólem, od uderzenia drzwiami, upadam na tyłek, oślepiona i zszokowana nagłym atakiem. Słyszę szczęk zasuwy i czuję obecność obcego. Ostatnio mój węch wyostrzył się znacząco, więc zapach, docierający do moich nozdrzy, wydaje się być znajomy. Otwieram powoli oczy. Oślepiające światło w przedpokoju i błyski przed oczami, początkowo uniemożliwiają mi zlokalizowanie intruza.
- Otwórz oczy. – Nieznajomy, damski głos przemawia do mnie cicho, prawie szeptem. Mrugam powiekami i po chwili dociera do mnie, co widzę.
Nade mną stoi około trzydziestoletnia blondynka, z zakrwawioną twarzą, najprawdopodobniej złamanym nosem. Uśmiechająca się dziko, z błyskiem w oku, wygląda na szaloną. Chcę wstać, ale moją próbę podniesienia czterech liter z podłogi skutecznie powstrzymuje lufą pistoletu z tłumikiem, skierowana w moją stronę.
- Dobry wieczór, Jagodo. – Uśmiecha się, a zaschnięta na twarzy krew sprawia makabryczne wrażenie. Jakbym rozmawiała z wampirem – Nie poznajesz mnie, co?
Widziałam gdzieś tę twarz. Na sto procent. I to całkiem niedawno. Blond kręcone włosy za ramiona, blond...
O kurwa...
- Agnieszka? – Pamięć wraca, a ja otwieram oczy w szoku.
- Brawo, jednak nie jesteś taka głupia. W końcu Bartek nie przygruchałby sobie dupy tylko na dymanie. On potrzebuje intelektualnych wyzwań i dyskusji, pierdolony inteligent. – Podnosi głos. – Rusz się do salonu. Porozmawiałabym z chęcią w bardziej komfortowych pokojach warunkach.
--
- Panie Bartku – Słyszę głos, dochodzący do mnie z daleka, jak zza trzech par drzwi – panie Bartku – Otrzymuję mocne uderzenie w policzek, otwartą dłonią i uchylam oczy. Wokół mnie rozgrywa się mała apokalipsa. Trzech ochroniarzy odgradza pozostałych w budynku pracowników od miejsca zdarzenia. Alarm przeciwpożarowy, wyjący jak wściekły rozrywa bębenki w uszach. Na domiar wszystkiego boli mnie koszmarnie głowa, a ostatnie, co pamiętam to wciśnięcie czerwonego przycisku i....
Och kurwa!!!
Agnieszka!!!
Ogłuszyła mnie i pojechała do Jagody, na Igańską!!!
- Muszę wstać. – Próbuję podnieść się, ale ból głowy jest tak ogromny, że prawie mdleję.
- Panie Bartku, niech pan zaczeka, karetka już do pana jedzie.
- Pieprzyć karetkę, gdzie mój telefon?! – Udaje mi się stanąć na nogi. Z ledwością. Kręci mi się w głowie, mam wilgotny tył głowy, sięgam dłonią – krew.
To suka! W progu pokoju leży gaśnica, to tym mnie ogłuszyła? Dobrze, że nie saperką, zrobiłaby to na trwałe.
- Jest pan ranny.– Ochroniarz, z nerwów zapomniałem jego imienia, bardzo miły gość, próbuję powstrzymać mnie przed przemieszczaniem się. – Był pan nieprzytomny, co najmniej kilka minut. To może być wstrząs mózgu. Proszę czekać w spokoju na karetkę.
- Moja partnerka jest w niebezpieczeństwie, być może grozi jej śmierć. – Wyrywam się z uścisku barczystego mężczyzny i ruszam do pokoju, po ubranie, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że jestem goły jak święty turecki.
Pierdolę to, najważniejsza jest Jagoda!
Telefon.
Dzwonię do tej kurwy.
Pierwszy sygnał.
Drugi.
Trzeci.
- Cześć Kochanie. – Jadowity głos mojej eks sączy się z głośnika, wywołując u mnie chęć mordu. – Grucham sobie z twoją lubą na różne, mniej lub bardziej ciekawe tematy i...
- Zamknij mordę i daj mi ją. – Przerywam jej w pół słowa.
- Nieprzyjemny jak osa ten nasz Bartuś, proszę. Chce porozmawiać z tobą. – Słyszę, że przekazuje telefon.
- Jesteś cała?
- Tak. – W głosie Jagody pobrzmiewa zdenerwowanie, wściekłość i chłód.
- Posłuchaj mnie chwilę. Nie próbuj robić nic na własną rękę. Ona ma broń i jest szalona. Będę tam za maks dziesięć minut.
- W porządku. – Oddaje słuchawkę Agnieszce.
Bądź dzielna i ostrożna, Kochanie. Dla dobra swojego i naszego dziecka.
- Coś krótko, bez wyznań miłości? Żadnego kocham cię, uważaj na nią?
- Pierdol się, Bednarz. Czego chcesz?
- Jak to, czego? Przyjedź tutaj i sam się przekonasz.
- Jesteś chora. Nie wiem, jak mogłem tego nie zauważyć.
- Oczywiście, że jestem. Na twoim punkcie. Czekam pół godziny. Po tym czasie zabiję Jagodę i zniknę. – Telefon milknie.
Stoję chwilę w bezruchu, ubrany w same spodnie i skarpetki. Jebać bokserki, naciągnę tylko koszulkę i narzucę kurtkę.
- Ma pan samochód? – Biegnę do znajomego ochroniarza i szarpię go za ramię. Kiwa twierdząco głową. – Zawiezie mnie pan na Grochów?
- Nie mogę. Jestem w pracy, poza tym musi pan zaczekać na lekarza.
- Gówno, nie muszę. – Podnoszę głos, kilka głów odwraca się w naszym kierunku, gromię ciekawskich wzrokiem i rezygnują z wtrącania się w nie swoje sprawy. – Człowieku, moja narzeczona jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Widziałeś moją głowę i stan, w jakim mnie znalazłeś? – Kiwa głową – To zrobiła nasza pani dyrektor do spraw Public Relations. – Otwiera szeroko oczy w niemym szoku. – A moja kobieta, która jest w ciąży, siedzi z nią, z przystawioną do głowy lufą pistoletu w mieszkaniu. Więc rusz dupę i jedźmy kurwa na ten jebany Grochów, zanim ta dziwka zastrzeli Jagodę!
Wybiegamy jak szaleńcy z budynku, kierując się do zaparkowanej na pobliskim parkingu srebrnej Octavii.
Jakim cudem zdążyła tak szybko dojechać do Wiatracznej. Co prawda pracuję tuż obok Mostu Poniatowskiego, ale kurwa. Pięć minut?
Trzymaj się, skarbie. Kawaleria nadciąga.
--
- Napiłbym się herbaty. Zrobisz? – Zerkam na Agnieszkę. Ładna, ale z twarzy, niezależnie od złamanego nosa i zakrwawionej twarzy, wygląda na sukę.
- Napij się wody z kibla, a najlepiej po prostu się nią udław. – odpowiadam zimno, na co Agnieszka zaczyna głośno się śmiać.
- Trzeba przyznać, że jesteś świetną dupą, a w dodatku masz charakterek, a nie jak ta twoja rozlazła siostra. – Poważnieje momentalnie. – Wiesz, zastanawiam się, czy pieprząc się z tobą on myśli o tym, że rżnie tamtą? – Mruga do mnie okiem i zaczyna ponownie się śmiać. Bartek miał rację, ona jest szalona. – Myślałaś o tym, jak to jest być substytutem i towarem zamiennym? Zawsze będziesz tą drugą, bo on w tamtej był zakochany na zabój, a tobą ugasił tylko rozpacz po jej stracie.
- Gdyby powiedziała to osoba, której zdanie cokolwiek dla mnie znaczy – Patrzę jej prosto w oczy, bez jakiegokolwiek strachu – to może zastanowiłabym się, czy wziąć je pod uwagę. Ale, że słowa wypowiada kurwiszcze, puszczające się za kasę i przywileje, w dodatku mające nierówno pod sufitem i z mordą jak z kryminału – Strzelam do niej z armat, na co ona czerwienieje ze złości – to jedyne, co mogę powiedzieć, to "wybacz skarbie, ale twoja opinia liczy się dla mnie równie mocno, co psie gówno, zeskrobane z podeszwy buta".
Milczy, bawiąc się pistoletem, skierowanym w moją stronę.
- Bartek zawsze wybierał kobiety inteligentne, z mocnymi osobowościami. I widzę, że nie zmienił się wiele przez te dwa lata. Tak, puściłam się za stanowisko, zresztą nic to nie dało, bo awansu nie dostałam, a...
- Wiesz co? – przerywam jej – Zamknij mordę, nie mam ochoty słuchać twoich zwierzeń. Oszczędź mi.
- W porządku. – Uśmiecha się szeroko. – Poczekamy na naszego chłopaka i zobaczymy, co on nam powie ciekawego.
- Wiesz co? - Zaczyna nerwowo wciągać powietrze – Dzisiaj go zgwałciłam.
Jestem zmęczona, znużona, chce mi się spać i najchętniej położyłabym się teraz i tutaj, mając gdzieś, co stanie się dalej.
- Co zrobiłaś? – pytam, ziewając głośno.
- Zgwałciłam – Uśmiecha się szeroko. – Poszłam do jego biura, sterroryzowałam pistoletem, przywiązałam do krzesła, a potem ujeżdżałam, dopóki nie doszłam w dzikich spazmach. – Jest najwyraźniej bardzo zadowolona z siebie.
Nie wierzę w żadne słowo, przez nią wypowiedziane. Chce mnie zdenerwować. I sprowokować do głupiego ruchu.
Kolejne pięć minut upływa w ciszy, przerywanej miarowym tykaniem zegara ściennego. Zdaję sobie sprawę, że nadchodzi nieuchronna konfrontacja, a ona ma broń i mimo obecności Bartka, który pojawi się tu za chwilę, siedzi zbyt daleko, żeby pozbawić ją pistoletu.
Na stoliku, około dwa metry ode mnie, leży nóż do cięcia papieru, przykryty gazetą. Na pewno go nie zauważyła, nie ma takiej możliwości.
Poczekam na Bartka, a potem spróbuję wykorzystać sytuację.
Dwie, około trzydziestoletnie kobiety, jedna z nich na kanapie, a druga w fotelu, z zakrwawioną twarzą i pistoletem w dłoni siedzą w bezruchu i bez słowa, oczekując wyraźnie na kogoś. Spoglądają na siebie bez wyrazu, mierząc się wzrokiem, niczym rewolwerowcy przed pojedynkiem na środku miasteczka Dzikiego Zachodu, w samo południe. Są spokojne, postronny obserwator, nie znający sytuacji mógłby sądzić, że czekają na kogoś bliskiego, na kim im zależy, a po jego przyjęciu dojdzie do spotkania przyjaciół lub co najmniej znajomych.
Rozlega się dźwięk domofonu.
- Ma klucze? – Blondynka ożywa, wybudzona z letargu.
- Tak. – Szatynka odpowiada, spoglądając w stronę drzwi.
Po około minucie słychać szczęk kluczy w zamkach, drzwi wejściowe otwierają się i do pokoju wchodzi mężczyzna. W brudnym, zakrwawionym t-shircie, z rozbieganym wzrokiem. Gdy spostrzega, że szatynka wygląda na zdrową, na jego twarzy odmalowuje się wyraz ulgi.
- No dobra. – Blondynka wstaję z fotela. – Siadaj obok niej, porozmawiamy.
- O czym? – Wzrok mężczyzny wyraża pogardę i nienawiść. Siadając, bierze ciemnowłosą kobietę za dłoń i ściska lekko, próbując gestem zapewnić, że wszystko jest w porządku.
- Jak to o czym? O nas.
- Nie ma nas, chora psychicznie nimfomanko.
- Oczywiście, że nie. I pewnie nigdy nie będzie. Ale – Staje naprzeciw pary, w odległości około półtora metra – skoro nie będzie nas, to nie będzie i was. – Odbezpiecza pistolet. Zaczyna mierzyć w kierunku mężczyzny.
- Zastrzelisz nas oboje? – Na jego twarzy odbija się wyraz niedowierzania, zmieszany z rosnącym strachem.
- Tak – Z nosa blondynki ponownie zaczyna lecieć krew – Klękajcie. – Mierzy do nich z broni – No już, kurwa! Na ziemię, ręce na głowę i tyłem do mnie.
- Wiesz, że jestem w ciąży, suko? – Szatynka wypluwa z siebie nienawistne słowa. – Zabijesz ciężarną?
Zakrwawiona twarz blondynki blednie.
- I tak będę smażyć się w piekle. – szepcze do siebie. – Wszystko mi jedno. Na glebę, kurwa! - krzyczy.
Para posłusznie wykonuje polecenie klękając plecami do niej, szatynka zaczyna płakać, a mężczyzna patrzy na nią z miłością, niewerbalnie zapewniając ją o swoim uczuciu.
Blondynka drżącymi dłońmi unosi pistolet. Oboje zamykają oczy.
Strzał.
Blondynka upada na podłogę, trzymając w dłoni pistolet i wyje z bólu.
Do pomieszczenia wpada dwóch policjantów, mierzących do niej i krzyczących, aby rzuciła broń. Ona nie zwraca na nich uwagi i uporczywie wpatruje się w oczy mężczyzny.
Unosi dłoń.
Krzyki policjantów nasilają się.
Kobieta dotyka wylotem tłumika do głowy.
Naciska spust.
„Prawdziwe szaleństwo zdolne jest przebić pięścią mur” – Paulo Coelho.
Koniec.
Jak Ci się podobało?