Księgarnia (I)
6 lipca 2017
Księgarnia
1 godz 30 min
Lufa - pyk.
Znika czas.
Niewidzialny każdy mur.
Kochaj mnie.
Kochaj aż... kiedyś?
Wiem. Pozostanie w ustach sól.
Utwór: Życie – pyk, lufa – pyk.
Słowa: Roman Kostrzewski
Muzyka: Alkatraz.
Błoto, rozdeptany śnieg i wszechobecna sól. Nienawidzę takiej zimy. Wilgotno, nieprzyjemnie i niekomfortowo. W dodatku, kierowcy zarówno samochodów jak i autobusów komunikacji miejskiej mają głęboko w poważaniu pieszych i jeżdżą tak, jakby uczestniczyli w pieprzonym rajdzie, albo mieli za zadanie ochlapać błockiem i zawartością jezdni. Spacer w takim dniu chodnikiem przypomina unikanie lawy w trakcie wybuchu wulkanu, rozlewającej się dookoła i otaczającej niewinną ofiarę swą morderczą temperaturą.
No dobrze, muszę kupić książkę. Na prezent. Moja dziewczyna zażyczyła sobie konkretną pozycję i nic innego nie chce. Nawet kwiatka. Stwierdziła, że szkoda pieniędzy, bo i tak zwiędnie, a książka przynajmniej będzie pamiątką. Jak powiedziała „gdybyśmy mieli się kiedykolwiek rozstać, to przynajmniej coś mi po tobie zostanie”.
Szczera kobieta.
Niekiedy odnoszę wrażenie, że aż za bardzo. Czasem mogłaby nieco pohamować język i być nieco mniej bezpośrednia, ale... nikt nie jest doskonały, prawda?
Księgarnia. Sprawdziłem na ich stronie, że książka jest dostępna. Niestety, nie mają sklepu internetowego, pofatygowałem się więc osobiście. Z jednej strony to dobrze, bo obejrzę sobie dokładnie wszystkie półki i może znajdę coś dla siebie. Jestem uzależniony od książek związanych z Drugą Wojną Światową i Dwudziestoleciem Międzywojennym, a zwłaszcza z tematyką ustrojów totalitarnych. Mają dość spory wybór, więc czemu się nie zaopatrzyć, skoro trafiła się okazja?
Księgarnia sprawia wrażenie dość zaniedbanej, przynajmniej z zewnątrz, ale po wejściu do środka całkowicie zmieniam zdanie. Klimatyzowane, czyste i przestronne pomieszczenie, umiejętnie posegregowane tytuły, żyć nie umierać.
Dwie godziny spędzone wśród książek.
Obładowany w koszyku siedmioma pozycjami ruszam do kasy. Oczywiście mam prezent dla Agnieszki, ale oprócz tego zabrałem kilka tytułów, których przeczytanie zajmie mi około pół roku.
Nieźle.
Kolejka do kasy jest długa, postoję w niej pewnie z pół godziny. Zwykle, popołudniami ruch zwiększa się , tak jest i tym razem. Nie szkodzi, moja kobieta ma dzisiaj imprezę firmową, więc wieczór spędzam sam. Nie spieszy mi się do domu. Sprawdzam telefon, jest wiadomość.
„Bartuś, wrócę późno, impreza się rozkręca. Nie czekaj na mnie. Kocham”
I kolejna, napisana po kilkunastu minutach.
„Mam ochotę przyjąć cię w sobie, głęboko i do samego końca. Tak, żebym poczuła cię na migdałkach”
Ja pierdolę, czytam to w kolejce do kasy i czuję potężną erekcję, niemal rozrywającą mi spodnie.
Klient przede mną zostaje obsłużony. W końcu zapłacę i wyjdę. Z namiotem.
- Dobry wieczór, – Słyszę dość wysoki, damski głos – poproszę o pański koszyk.
Podnoszę wzrok znad telefonu. Przede mną stoi niska i dość krępa brunetka, z filuternym uśmiechem na twarzy. Ma włosy związane z tyłu w warkoczyki i okulary, których grubość szkieł oceniłbym na jakieś minus osiemnaście dioptrii.
- Dobry wieczór. – odpowiadam machinalnie i wracam do telefonu.
- Nie poznajesz koleżanek z klasy? – Słyszę i zdziwiony podnoszę wzrok. – Nie pamiętasz mnie, prawda?
- Przepraszam, ale nie. – Kto to jest do diabła? Nie kojarzę tej dziewczyny...
O cholera.
Pamięć wraca.
Marta Jagodzińska?
- Marta? – Dobrze, że nie widzę swojej twarzy. Najprawdopodobniej wyglądam jak bezmyślny kretyn z otwartą paszczą, stojący z telefonem w dłoni i opadającym namiotem w spodniach.
- A jednak. Już myślałam, że dopadła cię skleroza. – Dziewczyna uśmiecha się i zaczyna wybierać książki z koszyka. – Widzę, że zainteresowania nie zmieniły się od czasu szkoły. – żartuje sobie ze mnie – Zapakować?
- Tak, poproszę. – Chowam telefon do kieszeni kurtki i spoglądam na nią. Zmieniła się dość mocno od czasu, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Długie włosy, sięgające pasa zniknęły. Figura, którą kiedyś klasowi żartownisie określali mianem „beczki” została zastąpiona krągłościami, których nie powstydziłyby się modelki na wybiegu. Mimo dość mikrego wzrostu, prezentuje się świetnie. I tylko ubiór się nie zmienił – rozciągnięty golf i sprane dżinsy. Taak, Jagodzińska zawsze z tego słynęła. Klasowy kujon i osoba, która na imprezach nie wzbudzała szału. – Długo tu pracujesz?
- Pół roku. – Nie przestaje się uśmiechać – Dobrze widzieć znajomą twarz, nie zmieniłeś się zbyt wiele przez kilkanaście lat. – Wkłada kolejne książki do torby. – Co najwyżej ubyło ci nieco włosów na głowie. – rechocze, a ja czerwienię się jak dojrzały burak i zaczynam jej wtórować.
Kolejka za mną niecierpliwi się, ale mam to głęboko w dupie.
- No cóż, za to ty wyglądasz kwitnąco. – Postanawiam nie rewanżować się szpilą i rzucam komplement.
Sapnięcia klientów, stojących za mną zwiastują narastającą nerwowość. Cóż, ich problem.
Jagodzińska szczerzy zęby w uśmiechu, ale spoglądając w jej oczy widzę, że to, co powiedziałem sprawiło jej niemałą przyjemność.
- W temacie komplementowania niewiele się u ciebie zmieniło? – Uśmiech nie schodzi z jej ust, ale przez twarz przebiega lekko widoczny cień, który z ledwością zauważam – Trzysta piętnaście złotych, poproszę.
Nie komentując płacę za książki, zastanawiając się nad jej słowami. Czy ona właśnie wbiła mi szpilkę, uważając mnie za kobieciarza? Owszem, w czasach liceum zdarzało mi się bezczelnie podrywać dziewczyny, bazując na tym, co mam w głowie – wygadaniu, inteligencji i umiejętności rozmowy oraz słuchania. W miarę upływu lat i nabierania doświadczenia stałem się jeszcze lepszym partnerem dla kobiet. Nie jestem pieprzonym narcyzem, ale znam swoją wartość. Lecz w jej spojrzeniu było coś, co mi się nie spodobało .
Oskarżenie?
Żal?
Smutek?
Cholera, sam nie wiem. Może to moje przywidzenia?
- Wpadaj tu częściej, jeśli masz ochotę. Pracuję codziennie do osiemnastej, a w piątki do dwudziestej. Miło było cię spotkać. Zapraszam do kasy. – Zwraca się głośno do kolejnego klienta.
- Cześć Marta, do zobaczenia. – żegnam się z nią wymawiając cicho słowa. Odchodząc mam wrażenie, że nie usłyszała mnie, ale po chwili zwraca na mnie swoje oczy i uśmiecha się lekko. Machinalnie, jakby zarażony jej wyrazem twarzy oddaję uśmiech i ruszam w kierunku wyjścia.
Drogę powrotną do domu zajmują mi rozmyślania na temat czasów szkoły i wspominanie ludzi, z którymi wiąże się mnóstwo wspomnień. Z reguły przyjemnych, ale tak różowo zawsze nie było. Marta nie należała do mojej ekipy, choć na imprezy była zapraszana i bywała na nich – z reguły stała jakby nieco z boku, poza nawiasem i centrum uwagi. Może tak jej było wygodniej? Nie wiem. Niby przez cztery lata chodziliśmy do tej samej klasy, niby siedziała przede mną przez ten okres w ławce na większości lekcji, ale tak naprawdę nigdy nie poznałem jej na tyle, żeby powiedzieć o niej coś konkretnego. Wiem, że jest jedynaczką i mieszkała z ojcem, który rozwiódł się z matką kilka miesięcy po jej urodzeniu. Być może jej izolowanie się od towarzystwa wynikało z problemów finansowych, choć nie zauważyłem, by ubierała się w stare, podarte lub brudne ciuchy. Mimo, że nie były to markowe ubrania, zawsze potrafiła wrzucić na siebie coś schludnego i pasującego do niej. Nie kojarzę, żeby przyjaźniła się którąś z dziewczyn z klasy lub z klas równoległych.
Tak, oceniając ją teraz z perspektywy kilkunastu lat, dochodzę do wniosku, że ta cicha i niepozorna dziewczyna wyrosła na piękną kobietę. Taką, za którą nie obejrzysz się na ulicy, nie eksponującą swoich walorów. Ale jeśli zostaniesz odkrywcą, jeśli dotrzesz do tego, co ukrywa w głębi siebie - zostaniesz nagrodzony. Takie mam względem niej odczucia, a rzadko mylę się oceniając płeć przeciwną.
Jasna cholera, o czym ja w ogóle myślę? Przecież mam w domu dziewczynę. Ba, prawie narzeczoną, z którą jestem już trzy lata i zamierzam oświadczyć się jej w niedługim czasie! Marta to melodia przeszłości i niech tak zostanie.
Koniec tematu.
Do domu docieram przed dwudziestą i momentalnie pochłania mnie lektura pozycji, zakupionych godzinę wcześniej. Tak fascynująca i wciągająca, że nie orientuję się, kiedy mijają kolejne godziny i kwadrans przed północą kończę czytanie "Procesu Norymberskiego". Intrygująca książka, odsłaniająca kulisy osądzenia kilkudziesięciu zwyrodnialców, którzy w szczęśliwym dla siebie splocie okoliczności, dorwali się do władzy i spowodowali razem z niejakim Dżugaszwilim i kitajcami spod znaku Kwitnącej Wiśni armageddon na Ziemi, w czystej postaci. Z chęcią posiedziałbym jeszcze godzinę, dwie, ale jestem już tak padnięty, że oczy same mi się zamykają.
Agnieszki w dalszym ciągu nie ma. Trudno, nie będę na nią czekał. Może wrócić rano, może i za godzinę.
Wyłączam lampkę, stojącą na komodzie obok łóżka i zasypiam.
Za jakiś czas, jak przez mgłę, słyszę stukot szpilek w przedpokoju, chwilę później szum nalewanej wody do wanny, a na koniec odgłosy pluskania i cichy śpiew. Tak, moja kobieta ma świetny głos, uwielbiam jej słuchać, to uczucie porównywalne ze zjedzeniem pysznych lodów, z obfitą polewą i bogatym bukietem smaków. Na początku dociera do ciebie słodycz bitej śmietany, polewy i miks owoców, a kiedy zaczerpniesz łyżeczką głębiej, docierasz do sedna. Tak jest z głosem Agi, a w zasadzie z całą nią - na pierwszy rzut oka bezpośrednia, ale i nieco jednowymiarowa, po bliższym poznaniu okazuje się być fascynującą i pełną zagadek kobietą.
Przysypiam mając ją przed oczami.
Czuję, jak rozgrzana kąpielą wsuwa się pod kołdrę. Nie jestem w stanie rozpoznać, czy to jawa czy sen. Pomaga mi w tym dotyk jej ciała przylegającego do moich pleców.
Budzę się. Jest naga.
Pełne piersi z twardymi sutkami opierają się o moje plecy, a dłoń krąży po szyi i torsie zmierzając w kierunku podbrzusza.
- Nie śpisz? – W okolicy prawego ucha rozlega się cichy szept.
- Spałem, ale ktoś mnie obudził. – mruczę cicho i odwracam się do niej twarzą. Jej szare oczy błyszczą w odblasku świateł latarni, wpadających przez okno. – Nie jesteś zmęczona?
- Nie, Kochanie, nie jestem. – Mruży lekko oczy i przesuwa opuszkiem palca po moich ustach. – Nie chce mi się spać. Chcę się pieprzyć. Jestem pobudzona i bardzo pragnę, żebyś zerżnął mnie ostro, gwałtownie i namiętnie. – Sięga ręką niżej, w kierunku podbrzusza. Zazwyczaj śpię w samych bokserkach i tym razem nie jest inaczej. Materiał podnosi się i dotyka jej podbrzusza.
- Czuję cię – szepcze mi wprost w usta. – jesteś coraz twardszy i rośniesz. Zaczekam, aż będziesz na tyle duży, żebyś z ledwością mieścił mi się w ustach, a potem wezmę całego. Po same kule. Marzyłam o tym przez cały wieczór, żeby najpierw rozpalić go, drażnić językiem, wargami i skórą na policzkach, a potem przyjąć w niej, rozpalonej, mokrej i śliskiej. Wrażliwej na każdą fałdkę i żyłkę na nim. A jego czerwona, twarda gł...
Zamykam jej usta głębokim pocałunkiem, czując smak miętowej pasty do zębów i papierosów, które paliła dziś wieczorem. Jedna z moich dłoni dotyka jej twarzy, a druga sunie po ramieniu, wzdłuż dłoni, w kierunku piersi. Są ciepłe, miękkie i ciężkie. Tak, to dobre określenie.
- A nie pomyślałaś o tym – przerywam pocałunek i delikatnie uciskam sutek prawej piersi, czując jednocześnie jej dłonie na moim podbrzuszu – że zanim twoje pożądliwe usta przyjmą go w sobie, dorwę się do twojej cipki i zgwałcę ją językiem? Wsunę się w nią tak głęboko, jak tylko będę mógł i zacznę poruszać nim w tobie?
Słyszę, jak jej oddech przyspiesza, a dłonie docierają do bokserek i zaczynają pocierać członka przez materiał. Jest twardy, jak kawałek stali i w zasadzie gotowy do akcji, ale wiem, że Aga nie odmówi sobie zabawy i wzięcia go do ust.
- Rozbierzesz się w końcu, czy będziesz tak cały czas leżał w tych gaciach? – W jej głosie pobrzmiewa lekkie zniecierpliwienie.
- Sama mnie rozbierz, skoro jesteś taka niecierpliwa. – Przesuwam ręce niżej, na jej podbrzusze czując palce wsuwające się przez nogawkę i oplatające główkę.
- Wstań, leniuchu – żartuje sobie ze mnie.
Staję na łóżku. Moja kobieta klęka przede mną i nie zsuwając bokserek, wydostaje go na zewnątrz. Przez chwilę drażni się ze mną przesuwając koniuszek języka po główce i wędzidełku, na co reaguję lekkim drżeniem ud.
- Widzę i czuję, że jesteś gotowy, co? – Patrzy mi prosto w oczy i obejmuje samą główkę wargami.
- Jak jasna cholera. – Odpowiadam urywanym głosem, czując ciepło, wilgoć jej ust i mokry język, pracujący na całej powierzchni czerwonego i napiętego zakończenia mojej armaty.
- Mhm, smakowity. – Aga przerywa na chwilę pieszczoty, po czym nabiera w usta śliny, zostawia ją na całej długości mojego przyrodzenia i rozsmarowuje dłonią, powolnymi ruchami, patrząc mi prosto w oczy. – Chcesz więcej? – Uśmiecha się prowokująco.
- Chcę, weź go całego. – oddycham ciężko. Chwytam ją za tył głowy i nabijam jej usta na niego. Zagłębiam do połowy czując podniebienie, wysuwam do końca dając jej odetchnąć, po czym ponownie wpycham go szorując o język i czując, jak wchodzi niemal do samego końca. Gwałcę jej gardło wiedząc, że ona to uwielbia.
Zaczynam poruszać biodrami, trzymając ją za związane w koński ogon włosy, ciśnienie we mnie narasta i jeśli nie zamierzam zaraz spuścić się na jej migdałki, muszę przestać.
Wyjmuję go na zewnątrz.
- Och – Agnieszka łapie ciężko powietrze. – Nie podobało ci się?
- Nie podobało? – Klękam obok i obracam ją do siebie tyłem, dociskając dłonią plecy na wysokości łopatek do kołdry i unosząc pupę – Było wspaniale, ale musiałem przerwać, bo za chwilę zamiast mnie w sobie poczułabyś efekt mojego orgazmu w gardle, kochanie. A teraz bądź łaskawa rozsunąć nieco nogi, bo nie mam zamiaru wciskać się na siłę w twoją cipkę.
Aga bez słowa wypina się eksponując przede mną swoje wdzięki. Różowe, lekko śliskie wargi i kępka równo przystrzyżonych włosków.
Nachylam się i bez ostrzeżenia przywieram do niej mocno ustami, wsuwając jednocześnie język do środka, tak głęboko, jak tylko potrafię.
Chyba spodziewała się innego rodzaju pieszczot. Reaguje głośnym jękiem i gwałtownym przyspieszeniem oddechu. Czuję, że jest bardzo podniecona – w środku mokra, a dłonie nerwowo ściskają i ciągną prześcieradło. Lewa ręka dociera do mojej, wysuniętej wzdłuż ciała i wbija paznokcie w wierzch dłoni. Wywijam językiem w środku utrzymując jednocześnie pełne zwarcie ust z jej nabrzmiałą powierzchnią.
- Och! Bartuś, mocniej! Dotknij jej palcem! – Zaczyna poruszać biodrami w górę i w dół, przekładam prawą rękę między udami oraz podbrzuszem i docieram do łechtaczki dociskając ją delikatnie i robiąc kółka w wolnym tempie wokół napiętego miejsca.
- O Boże! – Zaciska mocno uda i zaczyna drżeć. – O tak! – Milknie i chwilę później w rytm kolejnych spazmów powtarza to słowo.
Tak, tak, tak, tak!
Zaprzestaję pieszczot językiem, a palec porusza się po łechtaczce przedłużając orgazm. Cierpliwie czekam, aż zacznie kontaktować na tyle, że będzie świadoma tego, co za chwile się stanie.
- Aga? – Podnoszę się i klękam za nią. Z lewej dłoni czuję pieczenie i widzę czerwone ślady po paznokciach.
- Kochanie, daj mi chwilę. – urywanym głosem dyszy ciężko.
- Nie mogę – odpowiadam, zadowolony z siebie w duchu. – Muszę kuć żelazo, póki jest gorące – Po czym mój członek wchodzi w nią jak w wystawione na działanie letniego słońca masło.
- Oooochhhh! – Głęboki, głośny jęk wydostaje się z jej ust. – Mo... Och! – Przerywa czując kolejny spazm. kiedy dociskam go do samego końca. – Mocno i ostro, błagam!
Łapię prawą dłonią długie blond włosy, a lewą opieram na kości ogonowej. Zaczynam się w nią wbijać. Jak zdobywca, dominator, konkwistador, czy jak tam inaczej należy nazwać samca, który posiadł kobietę i doprowadza ją do spazmów. Aga jęczy przygryzając pościel i nerwowo szarpiąc dłońmi prześcieradło. Przyspieszam tempo obijając jej pośladki, które falują rozkosznie dając mi cudowne widoki.
Jej wnętrze zaciska się na mnie, sam czuję, że dłużej już nie wytrzymam. Zbyt długo kumulowałem w sobie ciśnienie, które teraz uwolnię zalewając ją w środku.
Puszczam włosy, nachylam się i obejmuję jej piersi. Uda Agnieszki drżą, jak brzozy w trakcie silnego wiatru. Dochodzimy jednocześnie, w głośnym i symultanicznym krzyku.
Strzelam kilkukrotnie, uwalniając z siebie napięcie z całego tygodnia. Wypełniam ją niemal po brzegi, czując przy powolnych pchnięciach, jak sperma wypływa pod moim członkiem i kapie na pościel.
- Mhm, bardzo gorąca – sięga palcem między nogi i pociera leniwie łechtaczkę. Wysuwam się na zewnątrz i kładę obok głaszcząc jej policzek.
- To było cudowne, kochanie – uśmiecha się do mnie i całuje delikatnie w nos. – Potrzebowałam tego, przez całą imprezę chodziłam mokra w środku, marząc o nim, rozpychającym mnie i taranującym moje wnętrze.
Zerkam na zegar nad nami i przypominam sobie o prezencie!
- Poczekaj. – Zrywam się z łóżka i biegnę do pokoju obok – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie. - Wręczam jej zapakowaną w papier prezentowy książkę i całuję czule.
Aga unosi się i siada okrakiem na łóżku, a mnie robi się sucho w ustach widząc, jak z jej różowej, nabrzmiałej cipki, wypływa moje nasienie. Ona zdaje się nie zwracać na to uwagi, jakby nic nie czuła, albo było to dla niej najzwyklejsze w świecie zdarzenie, do którego przywykła.
- Aguś, – Zachrypniętym głosem pokazuję między jej nogi, zdziwiona unosi brwi. – coś z ciebie wypływa.
- Ach, zapomniałam. – Zerka w dół i uśmiecha się do mnie, po czym wsuwa w nią dwa palce i zlizuje nasienie wkładając je do ust. Zamieram w bezruchu, czując, jak ponownie zaczyna mnie ogarniać podniecenie.
- Co Bartuś? – Patrzy na mnie z ukosa, ponownie dotykając się między nogami. – Lubię twój smak, nie pamiętasz?
- Pamiętam. – Drżącym głosem odpowiadam na jej pytanie. – Ale za każdym razem działa to na mnie tak jak teraz. – Unosi pytająco brwi i uśmiecha się zerkając na mojego podnoszącego się ponownie członka – Mam ochotę jeszcze raz cię przelecieć. Tym razem powoli i namiętnie.
- Przelecieć, mówisz. – Oblizuje wargi i mruży oczy. – Nie obrazisz się, jeśli rozpakuję prezent za jakiś czas? – Kręcę głową. – Połóż się na wznak na łóżku.
Zajmuję pozycję horyzontalną i natychmiast po zetknięciu pleców z materiałem pościeli, czuję jej zręczne dłonie na jego powierzchni. Znowu jest nabrzmiały, gorący i nieco boli po niedawno przebytym intensywnym orgazmie. Zręczne dłonie mojej kobiety przesuwają w górę i w dół leniwym ruchem skórkę napletka, a krawędź palca drażni najbardziej czuły punkt na moim palu – wędzidełko.
Szare oczy Agnieszki wpatrują się we mnie lubieżnie.
- Jak mam to zrobić? – Oblizuje usta koniuszkiem języka – Chcesz, żeby było ostro i mocno czy delikatnie i powoli?
- To ty masz dzisiaj urodziny, halo. – Reflektuję, że nie ja, a ona powinna być głównym celem pieszczot.
- Masz rację, ale dzisiaj mam chęć, żebyś mnie wykorzystał, jak tanią dziwkę, której spuścisz się na twarz, albo migdałki, a po wszystkim wręczysz pięćdziesiąt złotych. – Masuje jądra leniwie prawą dłonią, a lewą przesuwa po udach. – To jak, masz ochotę na zrobienie tego z połykiem? Albo zalanie spermą moich policzków i ust? Wypoleruję twoją gałkę tak, że będzie błyszczała się jak buty żołnierza kompanii honorowej.
Perwersyjna cholera! Jestem napięty i podniecony! Nabrałem ochoty, żeby to zrobić, potraktować ją jak kurewkę z Trasy Lubelskiej, wykorzystać, oddać nasienie i powiedzieć, żeby... sobie poszła.
- Usiądź na krawędzi łóżka, z nogami na podłodze i rozsuń kolana – Wydaję polecenie podsuwając jej pod usta stojącego w pełnej krasie kutasa. Jest twardy, nabrzmiały, gorący i lekko pulsuje. – A teraz ssij go, po same kule. – Przesuwam główkę po jej wargach, które rozchylają się nieco prowokując mnie do działania, po czym mocnym pchnięciem wbijam się niemal po samą nasadę czując, jak szoruje o podniebienie i powierzchnię języka.
Cichy jęk wydostaje się z moich ust, chwytam ją od góry za głowę i pcham, mocno rytmicznie poruszając biodrami, a prawą dłonią trzymam za jej pierś, mocno ściskając sutek.
Aga głośno jęczy urywanym głosem, kątem oka zauważam, jak wsuwa palce lewej ręki między nogi i szybkimi ruchami zaczyna pieścić łechtaczkę. Wypełniam niemal do nasady kutasa jej usta i gardło gwałcąc je po raz drugi dzisiaj. Mocno, do samego końca, tak jak tego chciała. Jest coraz bliższa orgazmu, nakręcana dodatkowo faktem, że traktuję ją jak dziwkę, a nie moją kobietę i partnerkę.
Wokół moich bioder zaczyna zaciskać się obręcz, zbliża się coś, czego oboje pragniemy, skończę w jej gardle, skoro tak lubi mój smak, nie będę go jej żałował.
Agnieszka milknie i z cichym piskiem wydostającym się przez nos, zaczyna szczytować drżąc i pojękując. Zamykam oczy, chwytam ją oburącz za tył głowy, odchylam tułów do tyłu i dochodzę. Spazmatycznie drżąc, z głośnym krzykiem spuszczam się wprost w jej usta, na migdałki i do gardła. Jeszcze przez chwilę trzymam go w ciepłym miejscu, po czym wysuwam na zewnątrz, całego mokrego od jej śliny, zmieszanej z resztkami niepołkniętej spermy.
- To było naprawdę ostre, Bartuś. – Otwiera oczy ocierając łzy z policzków. – Połknęłam wszystko, zobacz. – Pokazuje mi wnętrze ust.
- Nie wszystko, trochę zostało na nim. – Wskazuję palcem na główkę – Zliż grzecznie.
Aga posłusznie chwyta za nasadę, wkłada go do połowy w usta i zaciskając na nim wargi, zdejmuje nimi oraz językiem pozostałość nasienia.
- Mhm, – Oblizuje usta – dobrze?
- Bardzo dobrze, a teraz daj mi buzi.
- Oszalałeś? – Patrzy na mnie zdziwiona. – Naprawdę tego chcesz? – Kiwam potakująco głową. – Przecież przed chwilą połknęłam twoją spermę.
- Tak, chcę, chodź tu do mnie. – Wklejam się mocno w jej usta, wpychając język do środka.
Ja też jestem perwersyjny, prawda? Czasem nawet bardziej niż ona. Trochę tak, ale tylko i wyłącznie dlatego, że ona ma podobne podejście. W innym przypadku to by nie zadziałało.
- Chodź spać – wsuwam się pod kołdrę – Pod prysznic pójdziemy rano.
- A prezent? Halo? – Aga protestuje z uśmiechem w głosie, wtulając się pupą we mnie.
- Prezent nie zając, idziemy spać. Dobranoc. – Całuję ją w tył głowy i chwilę później odpływam.
Pracuję w firmie transportowej, zajmującej się przewozem niebezpiecznych materiałów, takich jak chemia, czy paliwa płynne. Kiedyś moja praca polegała głównie na jeżdżeniu po całym kraju i rozmowach z potencjalnymi kontrahentami. Niecały rok temu awansowałem i teraz jestem zwykłą biurwą, gnijącą w jednym z drapaczy chmur, w centrum miasta w godzinach od dziewiątej do siedemnastej. Samochodu nie mam, prawa jazdy, co dziwne też. Koledzy z biura czasem nabijają się ze mnie - typowi samce alfa, uważający samochód za przedłużenie własnego kutasa (lub pokrowiec na niego).
Praca jak praca, lubię ją, ale bez szału. Trzyma mnie w niej dobra kasa i porządni ludzie. Naprawdę dobrze mi się z nimi pracuje, złego słowa nie mogę na nich powiedzieć. Co nie zmienia faktu, że bycie biurową mrówką, to nie jest coś, co chciałbym robić do końca życia.
Radek Polanowski, mój szef, czterdziestoletni rozwodnik, to chyba najlepszy kierownik, z jakim pracowałem. A kilkanaście sztuk się trafiło. Dobra atmosfera, brak przenoszenia negatywnych emocji na podwładnych, brak faworyzowania kogokolwiek z zespołu- wszyscy traktowani po równo. Uśmiech na twarzy, profesjonalizm i brak spinki. Brzmi jak laurka, ale taki jest mój szef.
- Bartek – Około piętnastej staje w progu – chciałeś wyjść dzisiaj wcześniej. Możesz lecieć, jeśli chcesz.
- Dokończę zestawienie miesięczne i spadam, dzięki – Nie mam nic konkretnego do roboty w domu, ale zostały mi dwie nadliczbowe godziny do odebrania w tym miesiącu, a przepadną, jeśli ich nie wykorzystam. Wyjdę wcześniej i ogarnę obiad, albo poczytam książkę, w zależności od tego, czy Agnieszka przed wyjściem w południe do pracy zdążyła coś upichcić.
Pogoda poprawiła się nieco w stosunku do tej sprzed weekendu, przynajmniej jest trochę słońca, choć piździ, jak diabli. Postanawiam zrobić sobie spacer w kierunku domu. Będąc w połowie drogi uświadamiam sobie, że przed chwilą minąłem księgarnię, w której pracuje Marta.
W sumie, co mi szkodzi. Mam chwilę czasu to wejdę i zobaczę kilka książek, a może przy okazji pogadam z nią, jeśli będzie miała chwilę.
Dzwonek nad drzwiami wybrzmiewa, kiedy przekraczam próg pomieszczenia. Tak, jak podczas ostatniej wizyty panuje tam dość chłodna i sucha aura, a księgarnia jest pusta. Ogromne, wysokie regały, sięgające wysokości dwóch metrów są oświetlane przez zimne, ledowe lampy, przez co atmosfera do złudzenia przypomina tą widywaną lub odczuwaną w kostnicy.
Pomny poprzednich zakupów ruszam w kierunku działu historycznego, kiedy niespodziewanie zza rogu wychodzi postać obładowana furą książek, której czubka głowy nie zdążyłem zauważyć i zderza się ze mną rozsypując wszystko na siebie, na mnie, dookoła oraz przy okazji upadając na plecy.
- Kur... – Przekleństwo grzęźnie mi w gardle, kiedy zauważam, z kim się zderzyłem.
Marta śmieje się do rozpuku, leżąc na wznak, z głową opartą o jedną z książek. Ciemnobrązowe oczy dziewczyny są przymknięte, a usta rozchylone, odsłaniając białe zęby. Długie, rozpuszczone włosy otaczają ją dookoła, niczym promienie słońca, rysowane przez dzieci na zajęciach plastyki w szkole podstawowej. Zarażony jej uśmiechem zaczynam bezwiednie rechotać, po czym przyklękam obok niej i ujmując dłoń pomagam wstać.
Ciepła, delikatna skóra koleżanki ze szkoły otacza moje palce i zaciska się dość mocno. Podciągam ją do góry i kiedy staje na nogi, wyczuwam dyskretny zapach kosmetyków. Dzisiaj dla odmiany ma na sobie elegancką, czarną marynarkę spod której wystaje biały t-shirt i krawędź dołka między pełnymi piersiami, czarne spodnie z materiału, buty na wysokim obcasie i krótkie kolczyki.
Wygląda świetnie.
Brzydkie kaczątko zmieniło się w łabędzia.
- Bartek, rozumiem zawsze miałeś pęd do wiedzy, ale żeby demolować pracownika księgarni? – Uśmiecha się puszczając do mnie oko. – Następny raz zadzwoń, zarezerwuję dla ciebie wybrane pozycje.
- Marta, przepraszam, pomogę ci. – Czerwieniąc się, niezdarnie zaczynam pomagać jej zbierać książki z podłogi i kiedy próbuję sięgnąć po ostatnią, ona robi to samo. W efekcie nasze czoła zderzają się z łoskotem co powoduje kolejny wybuch śmiechu, tym razem nas obojga.
- Jezu, ale masz twardą głowę – upadam na tyłek, śmiejąc się głośno. Tym razem to ona pomaga mi wstać.
- Twarda, nie twarda, łoskot zderzenia był, jak po walnięciu o siebie dwoma pustakami – śmieje się do mnie cały czas. Z niejakim zdziwieniem zauważam, że podoba mi się i tak naprawdę zawsze podobał dźwięczny głos.
- Co cię sprowadza? – Uśmiech nie znika z jej twarzy, ale oczy stają się nagle poważne. – Przepraszam, że jestem tak bezpośrednia, ale mam trochę pracy i nie za bardzo będę miała teraz możliwość, żeby z tobą rozmawiać.
- W porządku, przyszedłem trochę porozglądać się za czymś związanym z ustrojami totalitarnymi, panującymi w dwudziestoleciu międzywojennym. Ostatnio kupiłem kilka pozycji, ale wciąż mi mało.
Pieprzysz kolego, przyszedłeś, bo ona tu jest. Zastanów się, co robisz.
- Hmm... – Główkuje przez chwilę, między jej brwiami pojawia się pionowa zmarszczka, a twarz przyjmuje zagadkowy wyraz. – Dwa regały za twoimi plecami powinieneś coś znaleźć. Aha, w przyszłym tygodniu będzie dostawa, jutro kończę składać zamówienia, jeśli chciałbyś zamówić coś konkretnego, wyślij mi maila – wyciąga z kieszonki marynarki wizytówkę.
Marta Jagodzińska
Księgarnia TTM
Marta.Jagodzinska@ttm.pl
- Dzięki. – Uśmiecham się lekko. – Pójdę się rozejrzeć. Będziesz stała na kasie?
- Nie, idę na zaplecze zamawiać towar, więc pewnie się nie zobaczymy. Miło było cię znów zobaczyć. Bartek, – Na jej twarzy ponownie gości uśmiech – masz paragon za wcześniejsze zakupy? - Kiwam głową na znak zgody, nieco zdziwiony pytaniem – Przyjdź z nim jeszcze raz, wyrobię ci kartę stałego klienta. Za każdą kupioną książkę dostaniesz punkty, które możesz zamienić na obniżenie cen nabywanych u nas pozycji, a dodatkowo będziesz dostawał maile o nowościach dotyczących interesujących cię gatunków. Muszę lecieć, pa. – zabiera stos książek i pewnym krokiem rusza na zaplecze.
- Do zobaczenia. – Zerkam w kierunku wskazanego regału, zadowolony z ponownego spotkania i wciąż rozbawiony zdarzeniem.
Pół godziny później, zaopatrzony w trzy nowe pozycje (w tym biografię Stalina, mniam) wydostaję się na zewnątrz. Pogoda zrobiła zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, sypie śnieg i wiatr przybrał na sile. Opatulony szalikiem, z czapką na głowie ruszam w kierunku przystanku autobusowego, przeglądając się przy okazji w szybach kolejnych sklepów i restauracji. Mam już zamiar skręcać w kierunku wiaty, kiedy kątem oka za szybą zauważam znajomy kształt.
Biały pulower i burza rozpuszczonych blond włosów.
Agnieszka! Miała być w pracy, co ona tu robi?!
Spokojnie, to pewnie spotkanie biznesowe.
Mając świadomość, że moja kobieta nie widzi mnie przez szybę restauracji, staję dość swobodnie niedaleko, obserwując jej ruchy.
Obok niej siedzi około czterdziestoletni, łysiejący mężczyzna w tweedowej marynarce i okularach ze złotymi oprawkami. Jego ubiór świadczy o wysokim statusie materialnym - na nadgarstku błyszczy zegarek, na moje oko któryś z Rolexów. Oboje zachowują się dość swobodnie wobec siebie, co średnio mi się podoba, ale jak na razie nie wykonują żadnych zabronionych gestów lub ruchów.
Na przystanek podjeżdża mój autobus i zaczynam odwracać głowę, kiedy mój wzrok rejestruje coś, co mrozi mi krew w żyłach.
Mężczyzna nachyla się nad Agnieszką i kładąc rękę na jej dłoni całuje ją w usta.
Och kurwa!
O ja pierdolę!
Nie wierzę!
Zamieram jak sopel lodu, przerażony ich widokiem, wśród wirujących wokół mnie płatków śniegu. Dłoń mężczyzny chwyta jej podbródek, a kiedy i usta rozłączają się dotyka nosem jej nosa i oboje zaczynają się śmiać.
Odwracam się bezwiednie i wpadam jak w amoku do autobusu, odbijając się po drodze od innego pasażera, na co ten reaguje nerwowym chrząknięciem oraz komentarzem, który ignoruję. Staję na przegubie pojazdu i bladozielony wpatruję się w swoje odbicie w szybie.
Dlaczego?!
Kurwa, dlaczego?!
Brakowało ci czegoś? Byłem dla ciebie zły, nudziłaś się?
Jezu, nie wierzę, że to się dzieje! Po prostu nie wierzę!
Pół godziny później jestem w mieszkaniu, które wydaje mi się zupełnie obcym miejscem. Tak, jakby spędzone razem w nim trzy lata nagle ktoś wykreślił z mojej pamięci. Jest moje, kupiłem je kilka lat temu, będąc jeszcze szalejącym młodzikiem, zmieniającym kobiety jak rękawiczki.
Pojawiła się Agnieszka i wszystko się zmieniło. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Aż tu nagle jeb!
I wszystko w pizdu!
Ma minimalną szansę, żeby to wszystko odkręcić. Pocałunek to jeszcze nie tragedia, ale coś więcej, używając terminologii sportowej, spowoduje dożywotnią dyskwalifikację.
Zerkam na zegarek – prawie siedemnasta. Czekają mnie najdłuższe cztery godziny w życiu. "Pracę" kończy około dwudziestej, więc spodziewać się jej mogę mniej więcej pół godziny później.
Dwadzieścia po ósmej słyszę stukot obcasów w przedpokoju.
- Bartuś! – Woła mnie zdejmując palto. – Gdzie jesteś?
Milczę, stojąc w kuchni przodem do okna, a tyłem do wejścia.
- Bartek? – Zbliża się w moim kierunku. – Tu jesteś kochanie.
- Jak w pracy? – Patrząc przez szybę, we wciąż sypiący śnieg zadaję pytanie.
- Świetnie. – Próbuje się do mnie przytulić, ale odsuwam się i odwracam. – Coś się stało?
- Spałaś z nim? – Wykładam kawę na ławę. Agnieszka otwiera szeroko oczy ze zdziwienia – Nie patrz tak na mnie do cholery i odpowiedz – Podnoszę głos. – Spałaś z nim?!
- Z kim spałam? – Próbuje grać na zwłokę, żeby wybadać moją faktyczną wiedzę. Nie dam jej tej szansy.
- Nie rozmawiaj ze mną jak z idiotą. – rzucam jej w twarz. – Widziałem cię dzisiaj z łysiejącym amantem. Pieprzyłaś się z nim?
Wpatruje się we mnie bez słowa, w oczach widzę gromadzące się łzy. Staję się zimny jak głaz.
- Bartek, to nie tak jak myślisz. – Drżącym głosem próbuje nawiązać dialog, ale ja nie mam najmniejszej ochoty na rozmowę.
- Czy ja mówię do ciebie w mandaryńskim? – Staję przed nią zauważając, jak instynktownie cofa się w kierunku drzwi. – Kochanie, – wymawiam słowo z jadowitym odcieniem – powiedz swojemu Bartusiowi, czy dałaś się dzisiaj zerżnąć łysiejącemu cwaniaczkowi z Rolexem na łapie? Czym jeździ?
- Słucham? – Jest tak zszokowana sytuacją, że nie dostrzega absurdalności pytania. – BMW X5.
- Opierdalałaś mu gałę w jego fantastycznym X5? – Przestaję nad sobą panować. Jestem pewien, że mnie zdradziła. – Czy możesz, do cholery, odpowiedzieć mi na pytanie, tak lub nie? Bez tego pijarowego pierdolenia, które wtłoczyli ci do głowy na pierdyliardzie szkoleń, z których masz całą ścianę zaklejoną jebanymi certyfikatami?
Za tekst o robieniu gały powinna dać mi po twarzy, ale nie da. Wiem dlaczego.
- Tak. – Odpowiada cicho, spoglądając w podłogę – Spałam z nim.
Szlaban opadł.
Wrota się zatrzasnęły.
W mojej głowie strzelił piorun.
- Usiądź. – Moje wnętrze gotuje się, ale na zewnątrz jestem zimny, jak lodowiec. Biorę ją za rękę i sadzam przy stole. Sadowi się na krześle, z miną małego dziecka, które wie, że zbroiło solidnie, ale w dalszym ciągu ma nadzieję. Na uniknięcie kary.
Tylko do jasnej cholery, ona nie zapierdoliła cukierka koleżance z klasy, tylko rżnęła się z obcym facetem, bezczelnie mnie przy tym oszukując!
- Powiedz mi – Patrząc jej w oczy zadaję spokojnym tonem pytanie. – znudziłem ci się? Zrobiłem coś, czego nie powinienem zrobić? A może pokazał ci swojego kutasa i poleciałaś na gabaryty, co?
- Bartek, proszę cię. – W jej tonie wyczuwam błagalną nutę. Sorry kochanie, moja litość wobec ciebie zakończyła się wraz z wypowiedzeniem przez ciebie słów "tak" oraz "spałam z nim" kilka minut temu.
- To były pytania retoryczne! – gromię ją wzrokiem podnosząc ton głosu – No dobrze, zrobimy tak. Dzisiaj, ponieważ jest późny wieczór prześpię się na kanapie, a ty w sypialni, bo nie zamierzam dzielić już nigdy więcej z tobą łóżka. Nigdy, rozumiesz?!
- Jutro zrobię nam rano śniadanie, coś a'la ostatni posiłek skazańca dla ciebie. – Śmieję się szyderczo ze swojego żartu. Agnieszka patrzy na mnie z bólem w oczach – A po śniadaniu pojadę do pracy. Kiedy wrócę, nie chcę widzieć tu nic twojego, rozumiesz? Caritas stanie się bogatszy o wszystko, co tu pozostawisz. – Wstaję od stołu i nie patrząc na nią kieruję się w stronę salonu.
- Aha, no i najważniejsze, co wydaje się być oczywiste, ale nie wspomniałem o tym, więc pozwolisz, że dopełnię formalności. – Odwracam się i zimnym wzrokiem świdruję jej twarz. Po policzkach płyną łzy, które rozmazują czarny tusz. – Twoja osoba jest tu równie mile widziana co twoje graty, więc masz czas jutro do około osiemnastej, żeby wynieść się stąd definitywnie! Cicho! – Podnoszę dłoń uciszając jej próby nawiązania dialogu. – To absolutny koniec, nigdy więcej nie zaufam ci po tym, co zrobiłaś. Jutro ma cię tu nie być. – Wychodzę z kuchni i zalegam na kanapie w salonie, przed telewizorem.
Cała noc nieprzespana, czuję się koszmarnie, ale kiedy pomyślę o łysym, rżnącym moją kobietę, prawie narzeczoną, krew się we mnie gotuje i odzywa żądza mordu. I to boli, bardzo boli.
Ta dziwka złamała mi serce.
Wstaję około szóstej i zabieram się za śniadanie. Przez pół nocy słyszałem odgłosy przez nią wydawane – pochlipywanie pod nosem i dźwięki świadczące o pakowaniu się. Około pierwszej dźwięki ustały – poszła spać.
Stawiam śniadanie na stole i powoli przeżuwam kanapki, nie czując żadnego smaku. Tak, jakbym jadł gumę z wiórami. Żołądek jest ściśnięty, skurczony i boli. Dłonie drżą, a w głowie panuje chaos. Pozorny chaos, plan działania, wyklarował się w zasadzie sam po tym, jak potwierdziła mi, że pieprzyła się z innym.
Kwadrans po siódmej słyszę ją, kierującą się w moją stronę. Wchodzi do kuchni. Nie umalowana, z podkrążonymi oczami, wygląda koszmarnie. Pogodne i uśmiechnięte oblicze wyparowało, na twarzy maluje się rozpacz i desperacja.
- Bartek, porozmawiaj ze mną, proszę. Przez wzgląd na te ostatnie trzy lata. Błagam, zrób to, jeśli nie dla mnie, to dla tego wszystkiego co razem przeżyliśmy. – Znowu zaczyna płakać, zagryzając nerwowo dolną wargę. – Chcesz tak po prostu to skreślić? Jednym pociągnięciem?
- Skreślić? To ty skreśliłaś, spaliłaś i zakopałaś wszystko swoim postępowaniem! Ty, ty i tylko ty! Rozumiesz?! Czy mam ci wyklarować to w bardziej zrozumiały sposób? – Jestem zimny jak głaz, nie dam jej nawet cienia nadziei, nie zasługuje na to. – Za kwadrans wychodzę, klucze zostaw u Michalczuka pod piętnastką. – Odwracam się do niej. – Złamałaś mi serce i nigdy ci tego nie wybaczę! Nigdy!
Mroźne powietrze studzi nieco mój gniew, ale kiedy wpadam do pracy, Radek natychmiast orientuje się, że coś się stało.
- Chodź ze mną. – wykonuje gest dłonią zapraszając mnie do gabinetu – Co jest? Wyglądasz jak śmierć na chorągwi? Chlałeś wczoraj?
- Nie, wszystko jest w porządku. – Próbuję wymigać się od odpowiedzi. – Słuchaj, mam dzisiaj naprawdę sporo papierkowej roboty, więc jeśli to nic pilnego, to wolałb...
- Bartek, posłuchaj mnie dobrze. – Przerywa mi w pół zdania. – Widzę wyraźnie, że coś jest nie tak, ale nie będę cię zmuszał do zwierzania się. Jeśli nie chcesz pogadać ze mną, porozmawiaj z kimkolwiek. Kimś bliskim, kto pomoże ci rozładować emocje. Zrób to, proszę cię.
- Radek, dzięki za troskę, ale naprawdę nic się nie stało. Mam trochę problemów w domu i to wszystko. – Wstaję i kieruję się w stronę wyjścia.
- Jeśli chcesz wziąć dzisiaj urlop, bierz – słyszę za plecami – Z tego co widziałem, jesteś z pracą praktycznie na bieżąco, więc jeden dzień opóźnienia niewiele zmieni. Bierz wolne i zrób coś ze sobą, a jutro chcę cię widzieć w normalnym stanie, słyszysz?
Nie mam najmniejszej ochoty zostać sam, chciałem rzucić się w wir pracy, żeby nie myśleć o niej i o tym, co zrobiła. Początkowo więc mam ochotę odmówić, ale argumentacja jest przekonująca.
- Okej, może faktycznie masz rację. – spoglądam na niego przez chwilę zastanawiając się, co do kurwy nędzy mam ze sobą zrobić. Do domu nie wrócę dopóki jest tam Agnieszka, a na spacery średnio mam ochotę. Mimo słonecznej pogody, na zewnątrz jest około minus piętnastu stopni.
- No dobrze, wezmę ten urlop na dzisiaj i spróbuję się zresetować. Radek – Mój boss podnosi wzrok znad notatek – Dzięki.
- Drobiazg. – Bez głębszej reakcji wraca do notatek. Cały Radek. – Zamknij proszę drzwi, kiedy będziesz wychodził.
***
- Proszę obrócić się lewym profilem twarzy do obiektywu. – Niechętnie wykonuję polecenie. Pstryk, oślepiający błysk flesza omiata moją twarz.
- Teraz twarz od frontu. – Odwracam się o dziewięćdziesiąt stopni w prawo. Pstryk. Ciemne plamy przed oczami.
- I jeszcze prawy profil proszę. – Niski, męski głos wybrzmiewa w ciasnym pomieszczeniu. Pstryk. Flesz.
- A teraz mam zdjąć koszulkę i cycki też mi pan sfotografuje? – rzucam zjadliwy komentarz. – Proszę zrobić mi tę przyjemność, jeśli nie dla siebie to dla mnie. – śmieję się głośno z szyderstwa. – Czuję na sobie pański wzrok, od chwili, kiedy tu weszłam. Boi się pan, że żona mogłaby przefiskać pański telefon?
- Pani Jagodo, na pani miejscu darowałbym sobie tego typu komentarze. Jest pani w nieciekawej sytuacji i obawiam się, że mój wzrok to najmniejsze ze zmartwień, z jakimi w najbliższym czasie będzie pani musiała sobie poradzić.
- Mięczak. – Kończę dyskusję, ale w głębi duszy czuję czerń i mrok. Moja natura ponownie dała znać o sobie. Oby skończyło się zawiasami.
Ląduję w pustej celi w areszcie, w której znajduje się brudny, śmierdzący kibel i popękane lustro.
Moja twarz.
Podkrążone, zielone oczy. Długie, czarne włosy, zlepione od deszczu ze śniegiem, który wsiąkł w nie podczas kilku dziesięciominutowego oczekiwania na przewiezienie do komisariatu przed wejściem do klubu. Świeża szrama na policzku, która najprawdopodobniej zostanie mi do końca życia jako ślad.
Znowu to spierdoliłaś, Adamczuk! Znowu! Tym razem może nie udać ci się wywinąć.
Godzinę później przed kratą pojawia się Darek. Mój kochanek i wokalista zespołu, w którym jestem perkusistką. Dodajmy – całkiem niezłą. Na tyle dobrą, że dostałam już kilka ofert współpracy z kapelami będącymi w ścisłym topie zespołów rockowych w kraju. Wszyscy chętni do zatrudnienia mnie rezygnowali, po krótszej bądź dłuższej współpracy z moją osobą jako muzykiem sesyjnym.
No cóż, na głowę sobie wejść nie dam i to chyba jest traktowane jako wada, a nie zaleta. Muzyk sesyjny ma siedzieć cicho i wykonywać polecenia reszty zespołu.
Dariusz Kwiatkowski, trzydziestoletni wokalista zespołu Fledged. Długie włosy, niemal do pasa, prawie dwa metry wzrostu, barczysta sylwetka i niski, basowy głos. Polska wersja Petera Steele? Nic dziwnego, że po koncertach nie może opędzić się od tłumu siks, chcących puścić się z nim na backstage'u lub w innym, równie romantycznym miejscu.
- Wpłaciłem za ciebie kaucję, wychodzisz od razu, ale czeka cię rozprawa za próbę pobicia. – Ma nieodgadniony wyraz twarzy. – Powiedz mi jedno – zadaje pytanie po tym, jak drzwi celi zamykają się za moimi plecami. – Czy jeden raz w miesiącu, choć raz możemy zagrać koncert bez awantury lub bijatyki w twoim wykonaniu? Jeden pierdolony raz!
Patrzę na niego bez słowa.
Wiedziałeś, na co się decydujesz biorąc mnie do zespołu, chłopcze.
- Zamierzasz coś powiedzieć, czy i tym razem przejdziesz nad wszystkim do porządku?
- Gdybyś nie puszczał się z co drugą fanką na zapleczu nie musiałabym używać wobec nich siły, kochanie. – Ostatnie słowo wymawiam z emfazą.
- Jagoda, reszta zespołu chce cię wyrzucić. To nie pierdolone Guns N'Roses, gdzie wszyscy chlali, ćpali, pieprzyli się i tłukli po mordach na potęgę. Mamy inne czasy, inne realia, a przede wszystkim Internet. Myślisz, że twój ostatni wyczyn przeszedł bez echa?! Większość popularnych portali trąbi o pobiciu fanki przez perkusistkę Fledged po koncercie! Ona ma cztery szwy założone na łuku brwiowym i wybite dwie górne jedynki!
- Będzie jej łatwiej robić laskę. – Kwituję jego wywód.
- Adamczuk, ty cholero. – Niespodziewanie wybucha śmiechem. – Jestem na ciebie naprawdę wściekły za twój ostatni wyczyn, ale nikt ja ty nie potrafi tak wpasować się w muzykę zespołu – Zatrzymuje się i popycha mnie na ścianę. – I nikt nie potrafi się tak dobrze pieprzyć.
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim włożyłeś kutasa w dziób tej gówniarze. – Odpycham go ze śmiechem i ruszam w kierunku wyjścia. – Chyba nie zamierzasz mnie przelecieć na komisariacie, co? – Rzucam za plecy otwierając drzwi na zewnątrz.
Ożesz kurwa, ale zimno!
- Na komisariacie nie – Odblokowuje pilotem zamek w drzwiach samochodu, wskakuję szybko do środka – ale zamierzam zerżnąć cię przy pierwszej możliwej okazji, Jagódko.
- Nie znoszę, kiedy tak mnie nazywasz, grubasie. – Samochód rusza, a moja dłoń kieruje się w stronę jego rozporka – Brałeś prysznic po koncercie?
- Tak kurwa. – Ulice z powodu dość późnej pory są puste, więc mkniemy szybko Trasą Siekierkowską w kierunku Gocławia. – Dodatkowo poszedłem do sauny, a później zaliczyłem jeszcze wannę z jacuzzi.
- Jacuzzi? Chyba wtedy, kiedy napierdziałeś sobie do wody. – Oboje wybuchamy śmiechem.
Type O Negative z basowym wokalem Petera Steele roztacza mistyczną i nieco mroczną atmosferę w "Love You to Death". Zalega chwilowa cisza.
- Jagoda? – Odwracam twarz w jego kierunku. Zabrałam dłoń z krocza. Lubię niespodziewany i spontaniczny seks, ale po koncercie każde z nas potrzebuje higieny i nie zamierzam brać do ust spoconego kutasa.
- Mhm? – Unoszę brwi w pytającym wyrazie twarzy.
- To twoja ostatnia szansa, następnym razem nie zdołam cię uratować. – W przeciwieństwie do całej rozmowy zdaję sobie sprawę, że ostatnie zdanie było ostrzeżeniem. – Dzisiaj brakowało chwili zawahania z mojej strony i twoja obecność w zespole byłaby przeszłością.
Zastanawiam się chwilę nad moją sytuacją. Mam trzydzieści trzy lata, zarabiam na chleb będąc muzykiem sesyjnym. Fledged to pierwszy zespół, w którym zakotwiczyłam się na dłużej niż półtora roku. Jest mi z nimi dobrze i poza dogadywaniem się na gruncie zawodowym naprawdę nieźle czuję się w ich towarzystwie, w końcu czterech facetów z ego pod sufit i testosteronem powyżej poziomu dachu mogłoby mieć problem z zaakceptowaniem w kapeli kobiety-perkusistki, w dodatku mającej męski charakter.
I co, spieprzę to teraz swoimi wybrykami? Znowu nie mogłam się powstrzymać. Zdaję sobie sprawę, że Kwiatkowski nie jest moim mężczyzną, a jedynie kochankiem i szefem kapeli, w której gram. I jesteśmy ze sobą w otwartym związku, to znaczy możemy mieć innych partnerów, a druga strona nie powinna rościć z tego tytułu żadnych pretensji.
Ale dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ja chyba tak nie umiem.
Owszem, przez rok, czyli okres, kiedy zaczęłam z nim sypiać miałam kilka przygód łóżkowych, ale generalnie jestem mu dość wierna, w przeciwieństwie do niego. Gdyby mógł, to co koncert organizowałby castingi na zrobienie loda w garderobie.
- Odwieź mnie do domu. – Decyduję instynktownie.
- Coś się stało? – Spogląda na mnie z lekkim niepokojem.
- Potrzebuję dzisiaj własnego łóżka, nie mam ochoty spać u ciebie.
- Na pewno wszystko w porządku? – Przygląda mi się badawczo kilka minut później. Dojeżdżamy do mojego bloku przy Igańskiej.
- Tak .– uśmiecham się pod nosem. Podjęłam decyzję. – Wejdziesz na górę?
- Oho, diablica postanowiła zwabić mnie do piekła i tam uwieść? – Mruga do mnie okiem, zatrzymując się na jedynym, wolnym miejscu parkingowym. Sąsiad będzie wściekły, kiedy wróci z pracy.
- No co, chcę, żebyś mnie przeleciał, ale mam ochotę zrobić to u siebie w domu, a nie w tej twojej norze.
- Dobrze już, dobrze. Nie denerwuj się.
- A co, boisz się, że tobie też przywalę? – Mam około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, ale czasem odnoszę wrażenie, że Kwiatkowski boi się mnie i mojej agresji.
- Wolę nie ryzykować.
- Morda nie szklanka.
- A zęby nie grzybki. – Ripostuje. Milknę, nie mając ochoty na przerzucanie się argumentami.
Wjeżdżamy windą na piąte piętro bloku z płyty zbudowanego w czasach Gierka.
Mieszkanie jest trzypokojowe i w zupełności mi wystarcza. W jednym pokoju stoi zestaw elektronicznej perkusji – to miejsce mojej pracy, drugi to salon, a trzeci jest sypialnią.
- Idę pod prysznic, zrób nam po drinku i zaczekaj, aż wyjdę.
- Nie mogę do ciebie dołączyć? – Robi zdziwione oczy, chyba spodziewał się innego obrotu spraw.
- Nie, potrzebuję chwili samotności. Ale będziemy się rżnąć, bo mam na to ochotę, a ty jak widzę również. – Zerkam na wypukłość w jego kroczu. – Aha, po tym, jak ja wyjdę ty też masz się umyć, brudasie.
Przed wejściem do kabiny prysznicowej oglądam twarz w lustrze. Szrama na policzku wygląda paskudnie, ale wolę ją, niż złamany nos i wybite dwie, górne jedynki...
Gorąca woda daje mi poczucie rozluźnienia i relaksu, a napięcie z dnia ciężkiego, pełnego różnych emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i zdecydowanie negatywnych nieco ustępuje. Nabieram ochoty na seks. I to skonkretyzowany, bez udziwnień, wygibasów. Mocne i intensywne pieprzenie, najlepiej od tyłu.
- Mogę się przyłączyć? – Niski, basowy głos dociera do mnie zza ruchomych, półprzezroczystych, szklanych drzwi kabiny. – Poczułem mocną potrzebę zmycia z siebie koncertu – Dociera do mnie chłód z łazienki, a obok mnie wsuwa się Darek.
- Zajmujesz za dużo miejsca, grubasie. – Żartuję sobie z niego. – Umyj mi plecy. – Odwracam się do niego tyłem oczekując mocnego, intensywnego dotyku dużych, miękkich, mocno namydlonych dłoni. Kiedy opuszki jego palców spotykają się z moją skórą na wysokości łopatek drżę.
- Masz ochotę, co? – Jego głos rozlega się tuż przy małżowinie mojego prawego ucha docierając niemal do środka głowy – Czuję, jak drżysz, widzę, jak napięte masz ciało. Chcesz się ostro rżnąć, co Jagódko?
- Będziesz o tym rozprawiał przez najbliższe pół godziny, czy weźmiesz się w końcu do roboty?
- Chcę cię zerżnąć od chwili, kiedy wyciągnąłem cię z dołka. – Ciepła woda ze słuchawki prysznica chłoszcze moje plecy. Drugą, namydloną dłonią, Kwiatkowski onanizuje się leniwie patrząc na moje wygięte ciało. – Mam ochotę na mocne pieprzenie bez gry wstępnej, zabaw i pieszczenia. Chodź za mną. – Odsuwa drzwi od kabiny i wychodzi na zewnątrz, zostawiając za sobą mokrą ścieżkę wody.
Doskonale zdaje sobie sprawę, jak za każdym razem mnie to wkurwia, a mimo to sytuacja powtarza się regularnie.
Właśnie między innymi dlatego, mimo, że to niby jest pierdoła i bzdura, to nie jest facet dla mnie, na stały i trwały związek.
- Wytrzyj się – Rzucam mu ręcznik, obserwując spod oka napiętego kutasa. Przez przypadek dotykam ręcznikiem miejsca między udami, czując, jak jest rozpalone i pulsuje.
Bez słowa rzucam ręcznik na pralkę i ruszam w kierunku sypialni, nie oglądając się za siebie.
Jestem mokra w środku, ciało drży, a w głowie kołaczą się myśli, o rozrywającej rozkoszy, której za chwilę doświadczę.
Klękam na łóżku i wypinając pupę zamykam oczy w nerwowym oczekiwaniu. Dywan tłumi ciężkie kroki, na pościeli za mną rozlega się szelest. Odczuwam ruch tuż za sobą i delikatny nacisk główki penisa na wargi sromowe. Zaczynam szybko oddychać, mając świadomość, że za chwilę wypełni mnie po brzegi, swoimi nierównymi, pofałdowanymi kształtami.
Następuje coś, czego się nie spodziewałam. Mocne, głębokie pchnięcie, do samego końca. Zaciskam dłonie na prześcieradle, głębokie i głośne "ooohhh" wydostaje się z samego środka moich trzewi. Zaczynam odczuwać powolne zderzenia ud o pośladki, w tempie metronomu, mniej więcej około sześćdziesiąt uderzeń na minutę, a mocny chwyt za moje biodra zwiastuje, że mój kochanek jest równie napalony na ostry seks, co ja.
Przyspiesza tempo wbić dość drastycznie, a moja dłoń odruchowo wędruje do tyłu chwytając mocno jego nadgarstek i ściskając w rytm pulsującego ciała.
- Pieprz mnie Kwiatkowski, mocniej! – Jęczę głośno. – Tak, żeby usłyszała mnie ta stara dewota z czwartego!
Metronom wbić przyspiesza do około stu uderzeń na minutę. Wtulam twarz w pościel, zaciskam mocno usta i oczy.
Dochodzę. Uwalniam napięcie z całego dnia krzycząc głośno w bawełniany materiał i miękką poduszkę. Moje ciało zaciska się w rytm skurczów orgazmu.
Jest mi słabo, Kwiatkowski z głośnym jękiem finiszuje we mnie, a prezerwatywa pęcznieje pod wpływem gorącego nasienia. Osuwamy się oboje na pościel, ciężko oddychając.
Zapalam papierosa. Tak, wiem, palę w mieszkaniu i do tego w sypialni!
To straszne, jak tak można, skandal!
Mam to gdzieś, to moje mieszkanie. Jeśli będę miała ochotę, powieszę sobie na ścianie rzeźbę z gigantycznego kutasa i nikt mi słowa nie będzie mógł na ten temat powiedzieć!
No!
- Darek. – Kwiatkowski, zrelaksowany ćmi papierosa, strzepując popiół do popielniczki stojącej na komodzie. – Mam dwa tematy.
- Wal. – W jego wzroku czai się niepewność. Chyba domyśla się, o czym będę chciała z nim pomówić.
Zbieram myśli przez kilkanaście sekund. Powiem mu to wprost.
- Odchodzę z zespołu.
Milczy, wpatrując się we mnie przez dłuższą chwilę.
- Spodziewałem się tego. – odpowiada wreszcie cichym głosem – Miałem nadzieję, że jednak zdecydujesz się zostać, ale podświadomie czułem, że rozstanie jest bliskie. – Jego twarz ma dziwny wyraz, jakby domyślał się drugiej wiadomości. – Decyzja jest ostateczna?
- Tak, nieodwołalna. – Potwierdzam głosem nie budzącym wątpliwości wydmuchując dym na bok.
- A druga wiadomość?
- Z nami również koniec. – Otwiera szeroko oczy. – Było mi z tobą dobrze, ale nie zamierzam konkurować z tabunem fanek po koncertach, poza tym nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek związku, nawet na tyle luźnego, jak nasz w sytuacji, gdy będziemy grali w różnych zespołach i będziemy widzieli się od wielkiego dzwonu. Nie kochamy się i rozstanie nie będzie trudne. To koniec Darek, a dzisiaj robiliśmy to po raz ostatni. – Wstaję i ruszam do kuchni. – A teraz wybacz, ale chciałabym pójść spać. Jutro przyjadę na próbę i pożegnam się zresztą zespołu.
Mój od kilku minut eks, będący chyba przytłoczony ogromem wiadomości i będący w ciężkim szoku powoli ubiera się.
- Jesteś pewna swoich decyzji? Obu? – Gotowy do wyjścia, spogląda na mnie badawczo.
- Tak Darku, jestem. – Ubrana tylko w szlafrok czekam w drzwiach od kuchni, żeby zamknąć za nim drzwi. – Idź już, proszę. Chcę zostać sama.
- W porządku. – Odwraca się. – Do zobaczenia jutro.
Cholera, zrobiłam dobrze?
Zaczynam się zastanawiać nad swoją decyzją. Może powinnam się jeszcze wstrzymać i pograć z nimi trochę?
Ale jak wyobrażałam sobie grę w zespole i jednoczesne zerwanie z Kwiatkowskim? Przecież to pieprzony pan i władca na włościach. Jedno nie współgrałoby z drugim.
Nie, nie.
To dobra decyzja. Jutro pożegnam się z resztą kapeli i zacznę nową drogę.
A tymczasem pójdę trochę pobębnić.
***
O dziesiątej trzydzieści opuszczam budynek firmy. Mój nastrój waha się pomiędzy "jestem wściekły i rozżalony", a "zaraz komuś przypierdolę, a później rozpłaczę się jak dziecko".
Rzadko płaczę. Zdarza mi się to raz na kilkanaście lat, w zasadzie ostatni raz robiłem to, kiedy zmarła mama. Ale dzisiaj, wyjątkowo, moje gardło jest ściśnięte, a żołądek przypomina piłkę, z której uszło powietrze. I jedyne, na co mam ochotę, to schować się przed światem, ukryć twarz w dłoniach i wyć.
Przez półtorej godziny włóczę się bez celu po mieście łażąc po sklepach i nie mając co ze sobą zrobić.
Z kim mam się spotkać? Poza Agnieszką i kilkorgiem znajomych, z którymi nie żyję na takiej stopie, żeby zwierzać im się z moich problemów, nie mam tu nikogo. Przeprowadzając się z Łodzi do Warszawy, zostawiłem poprzednie życie za sobą. Wszystkie łódzkie przyjaźnie i znajomości wygasły.
Skręcam w prawo, w Krakowskie Przedmieście.
Jasna cholera, czy to miejsce ma pieprzony magnes, który przyciąga mnie bezwiednie? Przecież nie wejdę znowu do tej księgarni i nie kupię kilku książek. Choć z drugiej strony - będę miał teraz sporo czasu, by nad nimi przysiąść. Wieczory znowu będą długie i samotne. Tak jak kiedyś.
Paragon!
Przypominam sobie o Marcie, która mówiła mi na temat karty stałego klienta w bibliotece. Wczoraj włożyłem paragon do portfela. Nie mam co robić, więc przejdę się tam i założę kartę.
Dzwonek nad drzwiami obwieszcza moje wejście do pomieszczenia. Pomny ostatniego zderzenia z Martą, obładowaną furą książek, tym razem stąpam dość powoli i ostrożnie rozglądam się dookoła. Nie widzę jej nigdzie, mimo, że powinna być już w pracy.
Może ma wolne?
- Dzień dobry. – Młody chłopak z włosami jasnymi jak strzecha siana wita mnie z uśmiechem stojąc przy kasie. – Mogę jakoś pomóc?
- Czy pani Marta jest w pracy? – Mój głos brzmi jak po tygodniowej libacji, przypuszczam, że z twarzą jest niewiele lepiej. Wolałem tego nie sprawdzać i przed wyjściem ani razu nie spojrzałem w lustro.
- Tak, powinna już być. – Chłopak ma miłą aparycję i stara się być uprzejmy. – Zaczeka pan chwilę? Sprawdzę na zapleczu.
- Oczywiście, dziękuję. – Znika za drzwiami z lustrem weneckim, a ja wpatruję się bezmyślnie w kasę, jakby jej widok miał poprawić mój stan.
- Bartek. – Po kilkunastu sekundach słyszę jej głos. – Miło cię znowu widzieć. Przyszedłeś założyć kartę?
- Tak. – Odpowiadam chrapliwym głosem spoglądając w jej brązowe oczy. – Zrobiłem sobie wolne w pracy i postanowiłem wpaść.
- Jeszcze kilka takich wizyt i przedstawię cię właścicielowi jako kandydata do klienta roku. – Rzuca żart, a ja mimowolnie uśmiecham się pod nosem, mimo, że kompletnie nie jest mi do śmiechu.
- No dobrze. – Grzebie w szufladzie nachylając się w moją stronę, przez co jej bluzka rozchyla się i chcąc nie chcąc ukazuje mi górną część powierzchni piersi. Zafascynowany widokiem, jak każdy facet oglądający cycki, nie mogę oderwać od nich wzroku. Na kilka sekund zapominam o Agnieszce, żalu, smutku i poczuciu zdrady. Liczy się tylko miejsce z rowkiem, pomiędzy dwoma półkulami, zakończonymi różowymi sutkami.
- Mam. – Po chwili wynurza się z szuflady, a ja uciekam ze wzrokiem na jej twarz. Jestem pewien, że spostrzegła moje zakłopotanie, ale nie robi to na niej żadnego wrażenia. – Poproszę twój paragon, nabiję za niego punkty na kartę. Masz na ich wykorzystanie dwa lata. Tymczasem ty wypełnij formularz i daj mi chwilę na jego wprowadzenie, okej?
- Jasne – Biorę od niej druk i po kolei uzupełniam pola.
Bartłomiej Kalinowski.
Ulica Magiera 6 mieszkania 12.
Numer telefonu.
Email.
I tak dalej...
Pięć minut później, Marta w szaleńczym tempie stuka w klawiaturę komputera, rejestrując moje dane. Po kolejnych pięciu minutach wydaje mi plastikową kartę, z emblematem księgarni i moim imieniem oraz nazwiskiem.
Podając mi ją przypadkowo dotyka mojej dłoni. Jej skóra jest ciepła i miękka. Mam ochotę dotykać ją dłużej, tak, jakby przekazywała mi pozytywne emocje, negujące dzisiejszy fatalny nastrój.
- A tak w ogóle mój drogi, to masz szczęście, że mnie zastałeś.– Uśmiecha się do mnie, chowając wypełniony przeze mnie dokument. – Formalnie mam dzisiaj wolne, ale wpadłam na chwilę i zaraz miałam wyjść. – Milknie studiując uważnie moją twarz. – Bartek?
- Tak? – Wracam do rzeczywistości, przywołany jej pytaniem. Przez dobrą chwilę wpatrywałem się w nią bezmyślnie, mając w głowie Agnieszkę, oraz to, co mi zgotowała.
- Stało się coś? – W jej głosie pobrzmiewa troska. – Wybacz, że to mówię, ale wyglądasz koszmarnie.
- Nie, wszystko jest w porządku.
- Nie wydaje mi się. Wiem, że tak naprawdę mnie nie znasz, ale może masz ochotę pogadać? Za chwilę wychodzę i w zasadzie poza krótkimi zakupami nie mam nic do roboty przez cały dzień.
Milczę wpatrując się w nią przeciągle.
- Przepraszam, byłam zbyt bezpośrednia. Wybacz, muszę iść jeszcze na chwilę na zaplecze. – Otwiera drzwi.
- Marta, zaczekaj. – Odwraca głowę w moim kierunku, w jej oczach czai się nieokreślone uczucie, którego nie potrafię opisać. – Za ile będziesz gotowa? Zaczekam na zewnątrz.
Chłopie, przecież ty jej nie znasz! Tak naprawdę poza ostatnimi dwoma, krótkimi spotkaniami nie widziałeś jej kilkanaście lat, a teraz chcesz się jej zwierzać ze swoich problemów?
- Daj mi pięć minut i jestem. – Lekki uśmiech zwiastuje, że jest zadowolona z mojej odpowiedzi.
Ostre, zimowe słońce razi w oczy. Zapomniałem okularów z domu, niech to szlag. Pierwszy raz od ponad pięciu lat, od kiedy rzuciłem palenie mam ochotę na papierosa. Na porządnego macha, tak żeby zabolały mnie płuca, żebym poczuł szum w głowie i nieprzyjemnego kapcia w ustach.
- Jestem gotowa – Słyszę za plecami dźwięczny, wysoki głos. Moja towarzyszka ma na sobie brązowe palto do kolan i czapkę z małym pomponem. Mimo, że na zewnątrz przebywa raptem niecałą minutę, jej nos błyskawicznie staje się czerwony jak u renifera Rudolfa.
- Okej. – Jej pogodny nastrój zaraża i mimo czerni w mojej głowie, uśmiecham się po raz drugi dzisiaj. Drugi raz do niej. – Masz pomysł, dokąd pójdziemy?
- Niedaleko jest kawiarnia, znam właściciela. Bardzo miły, starszy pan. Serwują świetną kawę, mają duży wybór herbat i rewelacyjne ciasta. Lubisz szarlotkę?
Szarlotkę. Jasna cholera, świat wali mi się na głowę, a ja rozprawiam z nią jakby nigdy nic o szarlotce, stojąc na chodniku.
- Jasne, bardzo lubię. Chodźmy już. Trochę mi zimno.
W drodze milczymy, jakby brakowało nam tematów do rozmowy, ale odnoszę wrażenie, że oboje nie czujemy z tego powodu dyskomfortu. Chwilę później jesteśmy na miejscu.
Kawiarnia sprawia wrażenie przytulnego miejsca. Wiklinowe fotele i stoliki, z nałożonymi na nie obiciami, kominek, w którym trzaska drewno i blask światła, promieniującego z kominka na ściany z czerwonej cegły dają poczucie ciepła i nadają miejscu nieco mistyczny klimat.
- Dzień dobry, pani Marto – Zza baru wita nas niski głos mężczyzny w okularach w wieku około sześćdziesięciu lat. Niewysoki, z dużymi dłońmi i kościstą twarzą sprawia wrażenie chłodnego – Dawno pani u nas nie było. Już myślałem, że znalazła sobie pani inną kawiarnię.
- Panie Jerzy, nigdy bym się na to nie zdobyła. Gdzie znalazłabym tak pyszną szarlotkę? – Moja towarzyszka uśmiecha się w odpowiedzi do gospodarza.
- Co zamawia pani dla siebie i towarzysza? – Chyba nie wzbudziłem swoim wyglądem zbytniego entuzjazmu, pan Jerzy przygląda mi się dość podejrzliwym wzrokiem.
- Dwa razy espresso i po szarlotce na początek, a później zobaczymy.
Pomagam jej zdjąć palto. Siadamy w kącie, zasłonięci i niewidoczni dla osób wchodzących do kawiarni. Świetne miejsce do schowania się przed światem, tego było mi dzisiaj trzeba.
Chwilę później zamówienie ląduje na stoliku, słodzę kawę i próbuję szarlotki. Mimo ściśniętego żołądka i całkowitego braku apetytu muszę przyznać, że smakuje wyśmienicie, podobnie jak kawa.
- I jak? – Marta popija kawę, trzymając filiżankę w długich palcach. Wygląda cholernie kobieco. Czarna, wełniana spódnica, przylegająca do ciała, podkreśla jej figurę klepsydry. Długie, czarne kozaki do kolan, rozchylony sweterek w tym samym kolorze i śnieżnobiała rozpięta pod szyją koszula, spod której widać złoty łańcuszek. Pomalowane na bordowo paznokcie.
- Eee, a o co pytasz? – Zawieszam się na kilka sekund z powodu widoku.
- No o kawę i ciacho, a co innego? – W jej oczach błyskają wesołe ogniki.
- Świetne, naprawdę świetne. I jedno i drugie. – Odpowiadam bezwiednie i upijam espresso. Jest faktycznie rewelacyjne, a szarlotka jedna z najlepszych, jaką jadłem życiu.
Milczymy przez chwilę, Marta grzebie w telefonie, a ja rozglądam się po lokalu.
- No dobrze. – Odkłada na bok smartfona i zaczyna rozmowę. – Wyglądasz, jakby stało się coś naprawdę poważnego. Zdaję sobie sprawę, że zwierzanie się z problemów niemal obcej dla ciebie osobie może być na pozór absurdalne i niedorzeczne, ale wierzę, że gdybyś miał z kim porozmawiać, to pewnie już byś to zrobił, prawda?
Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia. Skąd ona do cholery to wie?
- Jestem niezłym psychologiem, panie Kalinowski. – Na twarzy mojej rozmówczyni ponownie pojawia się uśmiech. Upija nieco kawy i zlizuje czubkiem języka piankę z górnej wargi. Absolutnie nie znajduję się w erotycznym nastroju, a mimo to mój oddech przyspiesza, kiedy widzę czubek języka, przesuwający się wzdłuż jej ust.
Na Boga, opanuj się! Nie znasz jej, dzisiaj wyrzuciłeś dziewczynę z domu i zakończyłeś niemal trzyletni związek, a zachowujesz się, jakbyś chciał się z nią parzyć!
- Masz rację. – Odpowiadam po chwili. – Nie mam nikogo, z kim mógłbym pogadać.
Mój głos drży.
- Huh, okej. – Zbieram się w sobie. – Od trzech lat mieszkam, a w zasadzie mieszkałem z dziewczyną, której niedługo zamierzałem się oświadczyć. Traktowałem to cholernie poważnie i byłem przekonany, że to kobieta na całe życie.
Przerywam na chwilę, a moja rozmówczyni wpatruje się miękko we mnie, nie odzywając się.
- Wczoraj, po naszym spotkaniu poszedłem na piechotę do domu i po drodze zauważyłem ją przez szybę, siedzącą w kawiarni z obcym mężczyzną. Całowali się i trzymali za ręce. Ich widok był dla mnie takim szokiem, że wróciłem natychmiast do domu nie wchodząc do środka.
- Może trzeba było z nią porozmawiać? – Marta nabiera kawałek szarlotki na łyżeczkę i wsuwa do ust.
- Porozmawiałem, ale w domu. Po pierwsze, dyskusja na ten temat w miejscu publicznym, to nie jest dobry pomysł. A po drugie, rozmowa w obecności typa, z którym się obściskiwała to jeszcze gorszy pomysł, nie sądzisz? – Z aprobatą kiwa głową na potwierdzenie moich słów.
- No więc – Wznawiam monolog – po jej powrocie do domu zapytałem wprost, czy z nim spała. Niestety – głos grzęźnie mi w gardle – odpowiedź była twierdząca, więc wyrzuciłem ją z mieszkania. Ma się wynieść dzisiaj do osiemnastej.
Marta upija kolejny łyk kawy.
- Próbowałeś wysłuchać jej wyjaśnień? Czy powiedziałeś to, co miałeś do powiedzenia i adios? – Zadaje pytanie po dłuższej chwili. – Nie chodzi mi o usprawiedliwianie twojej dziewczyny, bo zdrada to czyn najgorszy z możliwych w związku, ale może warto jest wysłuchać drugiej strony, zanim podejmie się kolejne kroki?
- Marta. – Wznoszę oczy ku niebu, a właściwie ku sufitowi. – Nie zamierzam jej słuchać. W moim pojęciu nie zrobiłem niczego, żeby dać jej pretekst do zdrady. Nie jestem chodzącym ideałem, ale dbałem o nią, pamiętałem o urodzinach, różnego rodzaju rocznicach i świętach. Starałem się zabierać ją na wyjścia i imprezy, żeby nie nudziła się w domu. A w zamian dostałem nóż w plecy, bez właściwie żadnego wyjaśnienia, więc niech łaskawie spierdala, dopóki jestem grzeczny i miły. – Moja rozmówczyni otwiera szeroko oczy na wulgaryzm, wydostający się z moich ust.
Oddycham szybko ze zdenerwowania i znowu mam ochotę na papierosa. Upijam nerwowo kolejny łyk kawy i strzelam z kostek w dłoniach rozprostowując palce.
- Masz ochotę na papierosa? – Marta trzyma w dłoniach paczkę cienkich mentoli.
- Skąd wiedziałaś? – Otwieram szeroko oczy. Jezu, ona czyta w moich myślach?
- Nie wiedziałam, ale ja mam, więc jeśli chcesz to zapraszam. – Częstuje mnie jednym.
Wychodzimy na mroźne powietrze przed kawiarnię. Zaciągam się mocno czując, jak nikotyna i pozostałe świństwa znajdujące się w dymie powodują przyjemne otępienie, przynajmniej częściowo tłumiąc moje zdenerwowanie.
- Pół roku temu znajdowałam się w identycznej sytuacji. – Mój kompan w nieszczęściu wpatruje się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. – Byłam zaręczona, w związku od ponad pięciu lat, kiedy przez przypadek odkryłam, że mój narzeczony od kilkunastu miesięcy zdradza mnie z koleżanką z pracy. Zachowałam się identycznie jak ty, nie dałam mu szansy na wyjaśnienie, cisnęłam pierścionkiem zaręczynowym w twarz i wyrzuciłam z mieszkania. Nie żałuję, bo finalnie okazał się być zdradliwą szują, która jak okazało się, puszczała się nie tylko z koleżanką z pracy. – Zaciąga się mocno. – Jeśli twoja kobieta jest warta tego, żeby z nią porozmawiać, jeśli uważasz, że jest choć cień szansy, że jej wybaczysz. I najważniejsze, jeśli wierzysz w to, że w przypadku wybaczenia nie zdradzi cię ponownie – Zaciąga się ponownie i gasi niedopałek w popielniczce – zrób to. Daj jej drugą szansę. A jeśli nie – Bierze mnie za dłoń i patrzy mi głęboko w oczy – opłakuj to, co się stało, a potem zakop ją głęboko w pamięci i żyj dalej swoim życiem.
Zamieram będąc pochłoniętym przez brązową głębię. Tonę. Miałem rację, zyskuje z każdą minutą poznawania jej.
- Ekhm, przepraszam. – Reflektuję się, że moje spojrzenie trwa odrobinę zbyt długo. Gaszę papierosa w popielniczce i wchodzę za nią do środka. – Nie obrazisz się, jeśli zadam ci pytanie? – Rzucam pytające spojrzenie siadając na wiklinowym krześle.
- Czy znalazłam sobie kogoś po tym, jak wyrzuciłam Andrzeja? – Dopija kawę i bierze na łyżeczkę kolejny kawałek szarlotki. – Nie – odpowiada z pełnymi ustami, co brzmi jak niue. – Musiałam wyleczyć się z niego, poza tym nie miałam ochoty na związek. Jest mi dobrze w samotności, tak jak teraz. – Na jej twarz wraca uśmiech. – Dopij kawę i chodź ze mną. Przejdziemy się.
Kolejne dwie godziny spaceru z Martą na mroźnym powietrzu oraz kebab zjedzony niedaleko Teatru Bajka poprawiają nieco mój nastrój, który jest już na tyle znośny, że jestem w stanie przyznać przed sobą gotowość do powrotu do domu.
- No dobrze. – W okolicach szesnastej orientuję się, że nadszedł czas na pożegnanie. – Nie mogę zajmować ci całego dnia, masz obowiązki w domu, ja też muszę zobaczyć, co się dzieje u mnie. – Pochmurnieję na myśl o powrocie do miejsca, które będzie mi się kojarzyło jednoznacznie jeszcze długo z Agnieszką. – Dziękuję za czas, który spędziłaś ze mną. Dzięki tobie nie włóczyłem się bezsensownie po mieście, a mój nastrój uległ lekkiej poprawie.
- Hmm, czy aby na pewno, Bartku? – Spogląda na mnie z ukosa, uśmiechając się pod nosem – No dobrze, widzę po twoim wyrazie twarzy, że chyba faktycznie jest nieco lepiej. Wpadaj do mnie czasem, do księgarni, jesteś mile widzianym gościem.
- Cześć – Wyciąga dłoń na pożegnanie. – Dziękuję. I do zobaczenia.
Kolejne dwa tygodnie mijają jak z bicza trzasł. Rzucam się w wir pracy, aby nie myśleć o zdradzie Agnieszki, biorę na siebie dodatkowe obowiązki, wracam do domu w późnych godzinach wieczornych i natychmiast kładę się spać. W salonie. Sypialnia jest dla mnie wciąż miejscem, z którym wiążą się zbyt bolesne wspomnienia, aby spędzić w niej noc.
W piątek, dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia Radek wzywa mnie do swojego gabinetu.
- Bartek, mam coś dla ciebie. – Wskazuje kopertę na biurku. – Voucher dla dwóch osób do kolację w markowej restauracji w centrum. Możesz go wykorzystać do końca roku. – Podnosi rękę widząc, że zamierzam protestować. – To nagroda za twoją postawę w pracy, widzę jak ostatnio harujesz. Druga sprawa – Spogląda na zegarek, jest południe – od tej chwili zaczyna się dla ciebie weekend. Nie chcę cię tutaj widzieć do poniedziałku, do dziewiątej rano, okej? Rozumiesz?
Nie chcę tego zaproszenia, ale widząc jego minę odechciewa mi się walczyć.
- Dobrze, dziękuję. – Biorę kopertę w dłoń. – Co do dzisiejszego dnia mam jeszcze sporo pracy...
- Która spokojnie może zaczekać do poniedziałku. – Wchodzi mi w słowo. – Marsz do domu. To polecenie służbowe.
- Rozumiem. – Odpowiadam po chwili ciszy wpatrując się w niego. – Dzięki.
- Drobiazg. – Uśmiecha się, zadowolony z mojej reakcji. – Do zobaczenia po weekendzie.
Co zrobić z tym voucherem? Radek myśli, że wciąż jestem z Agnieszką, nie ma bladego pojęcia, że zerwałem z nią ponad dwa tygodnie temu.
Sam przecież nie pójdę, będę wyglądał jak skończony kretyn.
Na myśl nasuwa mi się jedna osoba, którą mogę zaprosić.
Marta.
To będzie prawie jak randka. – Kolejna myśl pojawia się w głowie.
Nie, to będzie randka. – poprawiam się natychmiast. Jak ona potraktuje moje zaproszenie? Od czasu naszego wyjścia do kawiarni nie widziałem się z nią ani razu. To trochę nie fair z mojej strony, ale naprawdę potrzebowałem odciąć się od wszystkiego i wszystkich.
Czy jestem gotowy na spotkanie się z inną kobietą? Po tak krótkim czasie? Czy ona nie potraktuje tej propozycji jako próby użycia jej jako substytutu Agnieszki? Tak, aby jak najszybciej zapomnieć?
Mimo, że widziałem ją raptem trzy razy, pomijając oczywiście czas, kiedy chodziliśmy razem do klasy w liceum lubię ją. I podświadomie odczuwam z nią więź, nie potrafię sprecyzować jej pochodzenia oraz znaczenia, ale czuję, że coś takiego istnieje. W dodatku podoba mi się jako kobieta. Jej wzrok, figura i uśmiech. Oczy.
Rana po zdradzie mojej byłej jest wciąż otwarta, ale powoli zasklepia się i... może warto spróbować? To tylko kolacja, niezobowiązujące spotkanie, nie zaciągnę jej do łóżka, a i jej na pewno nie przejdzie to przez myśl.
- Dzień dobry. – Czterdzieści minut później wchodzę do księgarni wpadając na tego samego chłopaka, z którym rozmawiałem dwa tygodnie temu.
- Pan pewnie do Marty. – Młodzik uśmiecha się i mruga do mnie okiem. – Zaraz po nią pójdę, proszę zaczekać.
To gówniarz, – Śmieję się w duchu. – przejrzał mnie jak stary wyjadacz.
- Cześć. – Jej dźwięczny głos wybrzmiewa w moich uszach. Odwracam się i widzę ją w spiętych w koński ogon włosach, granatowym, przylegającym do ciała cienkim golfie i czarnej spódnicy – Już myślałam, że porwało cię UFO albo strzeliłeś focha. – żartuje, ale oczy pozostają poważne.
- Przepraszam, ale miałem mnóstwo pracy, siedziałem w firmie po dwanaście godzin. – Odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A jak twoje sprawy? – Spogląda na mnie badawczo, opierając dłoń o półkę obok.
- Bez zmian. – Moja twarz pozostaje niewzruszona. Przez ten czas od chwili odejścia Agnieszki zbudowałem w sobie mur, który rośnie z dnia na dzień, a ja co chwila dokładam solidną porcję cementu i pustaków. – Nie rozmawiałem z nią i rozmawiać nie zamierzam. To koniec.
- Hmm... – Twarz Marty ma nieodgadniony wyraz. – Pracuję dzisiaj do osiemnastej, masz ochotę na wieczorną herbatę albo drinka?
Czy ona proponuje mi randkę?
- Jestem tu z innego powodu. – Nie widzę swojej twarzy, ale mogę się założyć, że pojawił się na niej rumieniec. – To znaczy, ze zbliżonego, ale nie związanego z dzisiejszym dniem. Co robisz jutro wieczorem?
Spoglądamy przez chwilę na siebie w absolutnej ciszy. Mam wrażenie, że ustał nawet szum klimatyzatorów.
- Panie Kalinowski – Jej ton głosu i wyraz twarzy jest poważny, ale tym razem dla odmiany oczy śmieją się do mnie. – Czy pan próbuje zaprosić mnie na randkę?
- Tak. – Postanawiam grać w otwarte karty. – Mam zaproszenie do restauracji w Centrum na dwie osoby i chciałbym spędzić z tobą wieczór, Marto.
- Taak? – Uśmiecha się filuternie. – A co, jeśli się nie zgodzę?
- Wtedy pójdę tam sam, objem się i spiję w samotności, a potem wrócę do domu i będę wlewał w siebie cały alkohol, jaki mam w barku. – Odpowiadam najzupełniej poważnie, ale Marta traktuje moje słowa jak żart i zaczyna się śmiać.
- Nie mogę pozwolić, żeby twoja wątroba została wystawiona na taką próbę. – Mruga do mnie okiem. – Poza tym nie mam planów i z chęcią spędzę z tobą wieczór. O której godzinie i gdzie?
Podaję jej miejsce spotkania.
- Umówmy się w środku o osiemnastej. Jeśli będziemy mieli ochotę możemy przenieść się w inne miejsce. Rezerwacja jest na moje nazwisko.
- Cieszę się, że się spotkamy. – Na mojej twarzy po raz kolejny gości uśmiech. – Do zobaczenia jutro.
- Bartek. – Słyszę jej wysoki głos obracając się w kierunku drzwi. – A właściwie to już nic. Do zobaczenia.
Czuję się dziwnie. Z jednej strony cieszę się, że wyszedłem z domu i nie spędzam wieczoru sam. Lubię Martę, podoba mi się jej aparycja, figura i sposób ubierania się. Z drugiej strony boję się, czy to nie jest zbyt wcześnie. Nie chcę, żeby ona poczuła, że jest pocieszeniem po Agnieszce. Tak jakbym pochował moją byłą i właśnie wznosił mur dookoła cmentarza. A Marta miałaby mi pomóc go dokończyć.
Naprawdę ją lubię, nie tak jak koleżankę. Czuję, że może coś z tego wyjść, mimo że upłynął bardzo krótki czas od odejścia Agnieszki nie mam wrażenia, że jest zbyt wcześnie.
Czasem trzeba łapać to, co daje życie, bo druga szansa może się nie pojawić.
W restauracji melduję się kwadrans przed osiemnastą. Ubrany w czarną koszulę, bordowe rurki i czarne pantofle. Oceniając siebie w lustrze uznałem, że wyglądam całkiem, całkiem.
Z niecierpliwością wyglądam mojej towarzyszki. W końcu jest!
Wygląda jak milion dolarów! Rozpuszczone, błyszczące włosy, delikatny makijaż, podkreślający subtelną urodę i wreszcie sukienka. Czarna, dość przylegająca z mocnym wcięciem na biust, którego zdecydowanie nie musi się wstydzić, a do tego czarne szpilki na wysokim obcasie, srebrne, długie kolczyki w uszach i srebrna bransoletka na prawej dłoni. Zapiera mi dech w piersiach na jej widok.
- Cześć. – Uśmiech bezwiednie pojawia się na twarzy. – Wyglądasz oszałamiająco. Wszyscy dookoła patrzą się na ciebie. – Rzeczywiście, jej wejście wzbudziło niemałe poruszenie, zwłaszcza wśród męskiej części klientów, żeńska zdecydowanie mniej entuzjastycznie podeszła do tematu.
- Dziękuję. – Komplement odniósł pożądany skutek i jej twarz rozjaśnia promienny uśmiech. – Nie byłam tu nigdy, jesteś tu pierwszy raz?
- Tak. – Kiedyś miałem spędzić tu wieczór z Agnieszką, ale finalnie wylądowaliśmy w domu, o czym nie zamierzam jej mówić. – Co pijesz?
- Białe wino, najlepiej półwytrawne.
Kelner dyskretnie przyjmuje zamówienie, po czym znika na zapleczu.
- Uśmiechasz się. – Stwierdzam.
- Tak, dość dawno byłam na prawdziwej randce w restauracji i trochę zapomniałam, jak to jest. – Spogląda na mnie brązowymi oczami, które świecą, niczym latarnie w mroczną noc.
- Hmm... – Wolę nie sięgać myślą ostatniej randki, a raczej osoby, z którą spędziłem wówczas kilka godzin i szybko zmieniam temat. – Szczerze mówiąc, spodziewałem się wczoraj odmowy z twojej strony, zaskoczyłaś mnie.
- Och, Bartek, Bartek. – Kiwa palcem, niczym nauczyciel w kierunku niesfornego ucznia uśmiechając się przy tym. – Jak mogłam odpuścić randkę z najbardziej inteligentnym chłopakiem z klasy? Owszem, byli przystojniejsi od ciebie, ale to ty trafiałeś do dziewczyn i to z tobą praktycznie każda chciała rozmawiać. Nie pamiętasz?
Czerwienię się pod wpływem komplementu, sięgając pamięcią kilkanaście lat wstecz. Owszem, praktycznie każdą imprezę spędzałem w damskim towarzystwie, ale nie na zasadzie zaliczania kolejnych panienek, a rozmów i wspólnego upijania się mniej lub bardziej mocnym alkoholem.
Na stół wjeżdża zamówienie, atakuję widelcem solidną porcję indyka zerkając, jak zgrabne palce mojej towarzyszki operują sztućcami.
- Powiedz mi, proszę – Zagaduję między kolejnymi kęsami – tylko szczerze, jeśli możesz. – Marta unosi brwi i spogląda na mnie z poważnym wyrazem twarzy. – Dlaczego zawsze stałaś nieco poza nawiasem i nie przyjaźniłaś się z nikim bliżej? Pamiętam cię jako kompletnie inną osobę niż obecnie. Cichą, skrytą i nie angażującą się w życie towarzyskie.
Między nami zalega dość długa cisza, przerywana dyskretnym brzdąkaniem kapeli z sali obok.
- Miałam poważne problemy ze zdrowiem. Przechodziłam depresję, nie będę ci tłumaczyła, skąd się wzięła. W każdym razie większość czasu na lekcjach byłam na prochach. Poza tym nie mogłam pić alkoholu, a to rzutowało na traktowanie mnie na imprezach.
Chcę zaprzeczyć, ale przypominając sobie wypite między innymi przez siebie morze wódy ciężko mi z tym polemizować.
- Nie musisz mnie pocieszać, wyszłam z tego sama, pracując mocno nad sobą i będąc twarda jak nigdy. Teraz jestem dużą dziewczynką i wiem, czego chcę w życiu.
- A czego chcesz? – Pytanie nasuwa się samo i dopiero po jego zadaniu orientuję się, że być może popełniłem faux paux.
Marta uśmiecha się nie odpowiadając.
- Twoja kolej. – Nabija spory kawałek mięsa na widelec, a ja czuję się, jakby żartowała sobie mnie. – Co robiłeś po szkole?
- No cóż, nie mam fascynującej historii do przedstawienia. Skończyłem studia, znalazłem pracę i...
- Szybko się pocieszyłeś, co? – Znajomy głos, w tonacji dotychczas mi nie zaprezentowanej, rozlega się za moimi plecami. Odwracam się niespiesznie na krześle, doskonale zdając sobie sprawę, do kogo należy.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie. – Nie wstając patrzę jej prosto w oczy. – Po pierwsze to ty pocieszałaś się regularnie u boku łysiejącego cwaniaczka, więc możesz zachować swoje próby wbicia mi szpilki dla siebie. – Mój głos jest spokojny, a ja jestem wyjątkowo opanowany. – Po drugie, robienie awantury w miejscu publicznym osobie, której przyprawiało się rogi przez ostatnie miesiące i narażanie się przy tym na publiczne ośmieszenie podchodzi pod głupotę. Jesteś głupia? – Spogląda na mnie bez słowa. – Proponuję więc, żebyś udała się w swoją stronę i dała nam święty spokój.
Agnieszka robi się czerwona na twarzy i nie mając żadnych argumentów na swoją obronę, próbuje zastosować chwyt poniżej pasa.
- Ja przynajmniej mam jakąś klasę, w przeciwieństwie do tej zmokłej kury.
- A ja przynajmniej nie puszczam się na prawo i lewo i nie robię laski w X piątce. – Zanim zdążam powstrzymać Martę ona rzuca ripostę.
- Ty zdziro. – Moja eks chwyta kieliszek z czerwonym winem stojący obok mnie i wylewa jego zawartość na sukienkę Marty, która niewiele myśląc bierze w ręce talerz ze swoim daniem i odwracając go w powietrzu pozostawia zawartość na głowie Agnieszki.
- Smacznego, idziemy. – Marta bierze torebkę w prawą dłoń, moją rękę w lewą i zmierza w kierunku wyjścia. Oczywiście zdarzenie wzbudza zniesmaczenie przeważającej części klientów płci żeńskiej i entuzjazm wśród brzydszej. Kilku z nich postanowiło nawet nagrodzić "aktorki" brawami, ale milkną błyskawicznie, pod wpływem gromiących spojrzeń towarzyszek.
- Musimy pojechać na chwilę do mnie. – Dopiero teraz zauważam, że Marta wciąż trzyma mnie za rękę, mimo że dwa razy puściła ją przy okazji zakładania palta w szatni. Spoglądam na nią i uśmiecham się lekko, jakby niepewny jej nastroju po scysji z Agnieszką. Odpowiada mi uśmiechem, niewerbalnie zapewniając mnie, że wszystko jest w porządku, a nasz wspólny wieczór w dalszym ciągu trwa. – Przebiorę się i możemy ruszać w miasto, dobrze?
Kiwam głową na potwierdzenie.
Kwadrans później jesteśmy w jej mieszkaniu na Muranowie. Dwa pokoje z kuchnią, standardowy metraż z epoki późnego Gierka, jakiego w Warszawie jest multum.
- Proszę, drink dla ciebie. – Rozglądam się z ciekawością po salonie, który przypomina mini–księgarnię, kiedy słyszę jej głos zza pleców. Nadal jest ubrana w zalaną winem sukienkę.
- Dzięki. – Odbieram alkohol i próbuję. – Long Island, chcesz mnie upić i wykorzystać? – Uśmiecham się i puszczam do niej oko.
- Kto wie, co przyniesie wieczór? – Oddaje uśmiech, z tajemniczym błyskiem w oku – Idę się przebrać, czuj się jak u siebie.
Znika w pokoju obok, a ja zagłębiam się w przepastne zasoby książek na półkach.
Boże! Gdybym dorwał się do tego, co tu stoi, przez rok nie wychodziłbym z domu.
- Bartek. – Cichy głos rozlega się za moimi plecami. Odwracam się i zamieram. Zamieniam się w sopel lodu.
Żona Lota? Tak, to właściwe określenie.
Marta stoi przede mną w czarnym biustonoszu i koronkowych figach. Na twarzy ma rumieńce, a oczy błyszczą i mienią się w blasku kinkietów.
- Marta, ja... – Brakuje mi słów i jąkam się jak uczniak. Krew przyspiesza, a spodnie zaczynają się robić zbyt ciasne.
- Ćśś. – Podchodzi do mnie powoli i kładzie mi palec wskazujący prawej dłoni na ustach. – Zawsze byłeś taki rycerski i męski. Niby epatujący testosteronem, ale nie przebierający w kobietach. Kiedy chodziliśmy razem do klasy zastanawiałam się, jak to jest być z tobą w łóżku. Czy jesteś troskliwym i dbającym o kobietę kochankiem, czy samolubnym samcem, dążącym tylko do własnej satysfakcji. – Kładzie dłonie na moich ramionach, a jej pełny biust napiera na mój tors przez materiał biustonosza i koszuli. – Chcę się z tobą kochać i przekonać się, jaki jesteś.
- Marta – Wodzę opuszkami palców po jej twarzy, przesuwam w dół w kierunku szyi i obojczyków. – nie chcę tylko, żebyś pomyślała, że jesteś substytutem mojej byłej i szukam pocieszenia. Bo tak nie jest. – Spoglądam prosto w jej brązowe oczy.
- Nawet gdybyśmy mieli się więcej nie zobaczyć, chcę to zrobić. Kochaj mnie i daj mi to, o czym marzę od kilkunastu lat. – Wyrzuca z siebie słowa szeptem i wpija usta w moje wargi. Smakuje winem i papierosem, wypalonym w drodze z taksówki do bloku. Jej dłonie wprawnie rozpinają guziki mojej koszuli i zdejmują pasek od spodni. Po chwili stoję naprzeciw niej w samych bokserkach obserwując, jak rozpina biustonosz i zasłania dłońmi piersi.
No, prawie w samych bokserkach.
- Chyba nie sądzisz, że zrobisz to ze mną w skarpetkach, co? – Wskazuje wzrokiem w dół.– Zdejmuj to z siebie natychmiast, bokserki przy okazji też możesz ściągnąć.
- Bokserkami musisz zająć się sama. – Podchodzę do niej i zdejmuję dłonie z piersi. Są piękne, dużo większe niż Agnieszki, ze sporymi brodawkami, zakończone różowymi sutkami. Wsuwam pod nie dłonie i nakrywam je od góry, jednocześnie całując ją głęboko. Przesuwam palce wyżej i dotykam napiętych czubków opuszkami, na co ona reaguje cichym jękiem. Bokserki spadają na podłogę. Czuję, jak jej ciało pulsuje i płonie z pożądania.
- Weź mnie. – Przerywa pocałunki i zsuwa z siebie figi, moim oczom ukazuje się jej idealnie przystrzyżona świątynia, z cienkim paskiem czarnych włosków pośrodku – Weź mnie, bez gry wstępnej, bez ceregieli. Po prostu wejdź we mnie i daj mi siebie.
Rozpalony jej ciepłem i namiętnością popycham ją do regału z książkami, po czym unoszę jej lewą nogę i powoli wsuwam się, na co reaguje nerwowym jękiem i wbiciem paznokci w moje plecy.
- O tak! – Szepcze mi do ucha. – Czuję, jaki jest twardy i rozpalony. A teraz daj mi to, o czym marzyłam od dawna. Kochaj mnie, Bartek.
Zaczynam powoli poruszać biodrami spoglądając jej głęboko w oczy.
Obejmuje mnie mocno rękami w ramionach, liże moją szyję i małżowinę ucha. Wbijam się w nią, pełnymi, długimi, posuwistymi ruchami, tak, że biblioteczka z książkami obija rytmicznie ścianę w takt moich ruchów.
- Szybciej, chcę szybciej i mocniej! – Jęk Marty trafia prosto do mojego ucha. Przyspieszam nieco tempo wsunięć się w jej miękkie i śliskie wnętrze, jedną ręką podtrzymując jej nogę, a drugą ściskając jej pierś i nabrzmiały sutek. Ciśnienie zaczyna we mnie narastać, nie robiłem tego od ostatniego razu z Agnieszką, więc jurnym ogierem to ja dzisiaj nie będę.
- Weź mnie na łóżku. – Pojękuje z zamkniętymi oczami oparta plecami i głową o biblioteczkę. – Od tyłu. – Zsuwa się ze mnie, bierze mnie za dłoń i prowadzi po miękkiej, czarnej wykładzinie, do sypialni.
Nie mam zbytnio czasu ani ochoty na rozglądanie się, ale pomieszczenie, mimo że jest malutkie, urządziła na przytulny i miły dla oka sposób.
- Chodź tutaj, później będziesz zwiedzał – Zniecierpliwiona i rozpalona klęka tyłem do mnie i wypina pupę – Chcę cię w środku, wbij się we mnie – Odwraca głowę, a na jej twarzy i w brązowych oczach kryje się pożądanie i niema prośba o jeszcze.
Dotykam napuchniętą i czerwoną z podniecenia główką jej sromu, czując, jak ciepły i mokry jest z podniecenia. Wsuwam go delikatnie między wargi, nachylam się nad nią całując ją między łopatkami i jednym, mocnym pchnięciem wjeżdżam do końca.
Jest tak gorąca i mokra w środku, że nie czuję w zasadzie żadnego oporu. Jakbym pchał w świeżo wyjętą z pieca szarlotkę.
Głośny jęk, wydostający się z ust Marty, jest potwierdzeniem rozkoszy, jaką jej daję. Chwyta nerwowo dłońmi krawędź pościeli i zaciskając ręce do zbielenia kości przyciąga prześcieradło do siebie.
Wznawiam ruchy w jej wnętrzu, mocno obijając pośladki. Jedna z jej dłoni chwyta mój nadgarstek, oparty na biodrze i ściska go mocno, do bólu.
- Jeszcze! – Błagalnym, urywanym głosem prosi mnie o wzmożenie wysiłków. Przyspieszam maksymalnie, czując narastający w lędźwiach orgazm. Krótki krzyk Marty, chwilowa cisza i długi, głośny jęk powiązany z drżeniem całego ciała zwiastuje szczyt. Bardzo mocny, który nakręca mnie jeszcze bardziej. Dopycham kutasa kilkoma mocnymi ruchami do samego końca, po czym wyjmuję na zewnątrz i kładąc go na kości ogonowej, na szczycie rowka między pośladkami zaczynam strzelać na jej plecy. Sperma ląduje na środku, między łopatkami, a ostatnie ładunki nieco bliżej mnie.
Jest mi słabo, drżą nogi, a przed oczami mam ciemność. W uszach jej głos, a w nozdrzach zapach jej i mojego orgazmu.
Boże, to było coś!
Upadam obok niej na pościel, zmęczony, lekki i radosny.
- Marta. – Wodzę palcami po bladej skórze pleców. – Co my robimy? Naprawdę tego chciałaś?
Odwraca do mnie głowę, w jej oczach widzę pozostałość orgazmu, a na buzi rysuje się lekki uśmieszek świadczący o zadowoleniu.
- Oczywiście, że tak. – Dotyka palcem moich warg i nosa. – Ty też, w przeciwnym wypadku uciekłbyś, gdzie pieprz rośnie, panie Kalinowski. Lubię cię, nawet bardzo i wiem, że ty czujesz do mnie to samo. A jeśli, – Podnosi rękę i ucisza mnie widząc, że chcę coś powiedzieć – jeśli czujesz, że jest za wcześnie po odejściu Agnieszki, daję ci wolną rękę i możesz w tej chwili wyjść. Nie powiem ani słowa i będę traktowała cię, jak do tej pory. Jak dobrego kolegę. Czy to uczciwy układ?
Kiwam głową na znak zgody nic nie mówiąc?
- No to jak? Zostajesz?
- Zostaję.
- Przestań się w takim razie naburmuszać i chodź tu do mnie, najbardziej inteligentny chłopaku z klasy. – Przyciąga moją twarz i całuje delikatnie.
Czeka nas długa noc.
***
Jadę na próbę. Kwiatkowski już wie, ale obiecał mi, że nic nie powie reszcie zespołu.
Zakomunikuję im to sama.
Jest cholernie zimno, rano temperatura wynosiła minus dziewiętnaście stopni Celsjusza.
Lubię zimę, ale to jest kurwa mać przesada! Ubieram się jak na wycieczkę przez Syberię, a i tak mam zmarznięte dłonie i stopy, na dodatek rano nie odpalił mi samochód i muszę jechać komunikacją.
Na próbę docieram pół godziny spóźniona, reszta zespołu czeka zniecierpliwiona.
- Przepraszam, samochód umarł rano od mrozu, musiałam jechać komunikacją. – Zrzucam z siebie kurtkę, czapkę oraz rękawiczki i z marszu siadam za zestawem perkusyjnym. – Chciałabym wam coś powiedzieć zanim zaczniemy. – Biorę głęboki oddech. – Odchodzę z zespołu. Dzisiaj gramy razem po raz ostatni.
Wszyscy oprócz Kwiatkowskiego otwierają szeroko oczy ze zdziwienia.
- Dlaczego? – Marek, gitarzysta prowadzący wreszcie przerywa ciszę. – Czy to jest spowodowane naszą próbą wyrzucenia cię z kapeli po ostatniej awanturze?
Spoglądam na niego przez chwilę.
- I tak i nie. – Odpowiadam po długiej ciszy – Nie, bo decyzję podjęłam już jakiś czas temu. Tak, bo próba pozbycia się mnie przyspieszyła moje odejście. Nie patrzcie tak na mnie. – dodaję po chwili – Grało mi się z wami świetnie, ale czas na zmianę, to raz, a dwa, jesteście dla mnie za spokojni. – Uśmiecham się, na co wszyscy z wyjątkiem Kwiatkowskiego odpowiadają uśmiechem. – Dajmy czadu po raz ostatni, a potem chodźmy się napić.
***
Zakochany.
Nigdy bym nie przypuszczał, po prostu, stało się. Od tak, strzała Amora, Kupidyna, czy jak ją nazwać. Jebło mnie konkretnie, jakbym nagle zderzył się z rozpędzonym pociągiem towarowym, wiozącym czołgi, lub inny, ciężki, wojskowy sprzęt.
Kiedyś widziałem transport przęseł mostu. Wielkie ciężarówki, z podwójnymi przyczepami, eskortowane przez wyprzedzające je o kilkadziesiąt metrów samochody jadące na sygnale. Poruszające się późną nocą, tak, aby ruch był jak najmniejszy. Myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, to zderzenie z ciężarówką – ciężar przynajmniej kilkudziesięciu rozpędzonych (a może więcej) ton, kontra kilkadziesiąt kilo miękkiego, wrażliwego ludzkiego ciała.
Bez szans na przeżycie.
Tak obecnie się czuję. Jakby trafiła mnie ciężarówka, pociąg towarowy, lub inna, niepowstrzymana masa, kierująca mnie w jedno, określone miejsce.
Do niej.
Po tym, co zrobiła mi Agnieszka nigdy nie przypuszczałbym, że tak szybko będę w stanie się odbudować. Psychicznie, uczuciowo i fizycznie.
A jednak udało się. Dzięki niej. Marcie.
Brązowe oczy, patrzące na mnie z ufnością, miłością i pożądaniem. Głos, który śni mi się po nocach. Ciało, którego dotyk, ciepło i delikatność przyciąga mnie niczym magnes. Myśli, uczucia i jej osobowość.
Mieszkam z nią od kilku miesięcy, wciąż uczę się jej. Ale wiem jedno – to jest kobieta, która może być tym właściwym strzałem.
Raz, maksymalnie dwa razy w życiu dostajesz szansę spotkania osoby, która jest tą właściwą. Czujesz to i wiesz, zazwyczaj po krótkim czasie, niekiedy od razu. Jeśli to spierdolisz – będziesz żałować do końca życia. Będziesz pluć sobie w brodę i narzekać w duchu, że nie dałeś sobie szansy na szczęście. I jesteś z kimś, bo pewnie finalnie z kimś będziesz, kto niby ci odpowiada, bo daje poczucie bezpieczeństwa, bo jest wygodnie, spokojnie. Masz swój świat i ta osoba go akceptuje. Ale gdzieś w głębi, masz świadomość, że marnujesz siebie. Że istnieje tam, daleko lub blisko osoba, która potrafi wydobyć z ciebie maksimum. A ty z niej. W życiu codziennym, w rozwijaniu twoich pasji, w łóżku, w zwykłej rozmowie. Zrozumie cię i będzie nie tylko twoim partnerem, osobą bliską w trakcie seksu i w domu, ale powiernikiem najgłębszych tajemnic, obaw, marzeń.
Chcę, żeby ona stała się nią.
Życie potrafi być przewrotne. Cholernie przewrotne. Byliśmy obok siebie cztery lata w szkole. Spędzaliśmy jako dojrzewające dzieciaki czas razem, obok siebie, traktując się jak kolega koleżankę. I odwrotnie.
Nie zamierzam mydlić sobie i jej oczu – nie podobała mi się na tyle, żeby cokolwiek „zagrało”. Cicha, niezbyt angażująca się w cokolwiek związanego z życiem towarzyskim. Ot taka zwykła dziewczyna, jakich setki przewija się przez szkoły. Całkiem ładna, ale skutecznie zniechęcająca potencjalnych adoratorów do jakichkolwiek zalotów. Szczerze mówiąc, to nie jestem sobie w stanie przypomnieć, czy chodziła z kimkolwiek ze szkoły.
Zapytam ją o to z ciekawości.
Czuję w sobie mnóstwo ciepła, które chcę jej dać. Tak po prostu, od siebie, bezinteresownie, bez oczekiwania na zwrot. Miłości, ciepła. Chcę się nią opiekować, troszczyć się o nią i być jej tarczą. I dać jej szansę na bycie moją tarczą.
Odbieram dziś zaległy urlop. Wczoraj kupiłem bilety do teatru, do którego oboje uwielbiamy chodzić. „Odchamienie pierwyj sort”, jak to mówi Marta. Moja ukochana pracuje do osiemnastej, więc mam jeszcze półtorej godziny, ale z nudów i tęsknoty za nią pójdę do księgarni i spędzę czas wśród książek w oczekiwaniu, aż do mnie wyjdzie.
A później będę należał już tylko do niej.
- Dzień dobry, panie Bartku. – Kamil wita mnie z uśmiechem w drzwiach.
- Kamil, do cholery, prosiłem cię, żebyś mówił mi po imieniu. Nie każ mi być dinozaurem, mam dopiero trzydzieści trzy lata. – Wyciągam dłoń i witam się z kolegą Marty z pracy. Chłopak odwzajemnia uśmiech.
- Jest na zapleczu. Wiesz, pracuję z nią od ponad roku i nigdy nie widziałem jej tak szczęśliwej. Nie jest moją przyjaciółką, a jedynie koleżanką z pracy, ale bardzo ją lubię i nie chciałbym, żeby spotkała ją krzywda. – Spogląda na mnie poważnie. – Będziesz dla niej dobry? Ona jest oczkiem w głowie wszystkich tutaj. To taki dobry duch księgarni, rozjaśnia to miejsce.
- Kamil. – Zatrzymuję się w półkroku i zastanawiam się, czy opieprzyć go za ładowanie się z butami w nie swoje sprawy. Ma dobre intencje, ale chyba nie zdaje sobie sprawy, że nieco przesadził. – Będę dla niej dobry, nie skrzywdzę jej i obiecuję, że dopóki będzie tu pracować jej blask oświetli księgarnie niczym jupitery z kilkuset luksów na stadionie piłkarskim. – Chłopak zaczyna się śmiać, a ja razem z nim. – Macie coś nowego w temacie okupacji? – Zgrabnie zmieniam temat.
- Wczoraj przyszło coś o pogromach Żydów, ale leży jeszcze nie zaindeksowane na zapleczu – Rozgląda się po księgarni. – Jeśli chcesz mogę to wydobyć.
- Nie mam ciśnienia, wykupiłem u was chyba wszystkie pozycje o Drugiej Wojnie Światowej i Dwudziestoleciu Międzywojennym, mam czytania na najbliższe kilka lat. – Uśmiecham się. – Połażę sobie wśród półek, wracaj do pracy.
- Dobra, powiem Marcie, że jesteś. Wracam do klientów.
- Cześć, Kochanie. – Po kilku minutach słyszę dźwięczny głos za plecami. Wyszła do pracy, zanim wstałem, rozmawiałem z nią dwa razy przez telefon, ale i tak tęskniłem. Tak cholernie mi jej brakowało. Zdaję sobie sprawę, że zachowuję się być może jak ostatnia pierdoła, jak zakochany po uszy gimnazjalista, który skrycie wzdycha do swojej miłości.
- Dzień dobry. – Odwracam się i widzę ją uśmiechniętą, z błyszczącymi oczami. Na całe szczęście stoję w alejce, gdzie nie ma klientów, więc biorę ją w ramiona i całuję głęboko. Zamyka oczy, oddaje pocałunek i przywiera do mnie całym ciałem. Jej piersi wbijają się w mój tors, a prawa noga oplata moje biodro.
- Mhm. – mruczy – Mam na ciebie ochotę. Może szybki numerek na zapleczu? – Uśmiecha się filuternie.
- Wariatka, wyrzucą cię z pracy za bałamucenie klientów. – Dotykam jej ust palcami i całuję w nos – A tak właściwie to mam dla ciebie niespodziankę. – Wyjmuję bilety z kieszeni.
- Ooo, ale super! – Cieszy się jak dziecko oglądając bilety – Miałam ochotę pójść na coś do teatru, czytasz w moich myślach. – Ujmuje moją twarz w dłonie i składa pocałunek na wargach. – Czekaj tu na mnie, niedługo wrócę. – Odchodzi z grymasem na twarzy. – Te bóle głowy mnie wykończą – Uśmiecha się i znika za rogiem.
Kolejne półtorej godziny spędzam z książkami. Oprócz niej to moja druga miłość, której nigdy nie rzucę. To coś, w czym odnajduję siebie i spędzam dużo wolnego czasu. Uwielbiam czytać, to rozwija moją osobowość i daje mi dużo satysfakcji.
- Gotowa. – Słyszę półtorej godziny później za plecami radosny głos. – O której zaczyna się przedstawienie?
- O dziewiętnastej, więc musimy się pospieszyć. – Straciłem ochotę na teatr. Jedyne czego obecnie pragnę to zamknąć ją w ciemnym pomieszczeniu i kochać się z nią przez pół nocy. Ostro, namiętnie. Zostawić ślady na jej ciele, tak żeby bolało.
- No to chodźmy, żebyśmy później nie musieli biec na złamanie karku.
- Zaczekajcie. – Słyszymy za sobą krzyk. To Kamil. – Słyszałem waszą rozmowę, nie podsłuchiwałem, naprawdę. – Czerwieni się dysząc ciężko z powodu zmęczenia. – Pomyślałem sobie, że może – urywa – że może moglibyśmy pójść z wami?
- My? – Uśmiecham się do niego. – Nie masz nic przeciwko? – Patrzę na Martę, która kiwa głową zgadzając się na towarzystwo. – No to super. Mam nadzieję, że dostaniecie bilety. Masz dziewczynę?
- Ekhm, Bartek. – Marta przytrzymuje moją dłoń – Myślę, że zanim pójdziemy powinieneś poznać Rafała.
W mojej głowie rozlega się ostrzegawczy alert. Spoglądam na Kamila próbując dodać dwa do dwóch.
Rafała?
Kamil jest gejem?
W sumie, wygląda nieco na waginosceptyka.
Nie przeszkadza mi to, jest w porządku gościem i lubię z nim rozmawiać. A że woli ssać kutasy zamiast lizać cipki? Jego wybór.
- Cześć, jestem Rafał. – Barczysty, wyższy ode mnie o pół głowy brunet podaje mi potężną dłoń. Już wiem, kto jest dziewczyną, a kto chłopakiem w tym związku. – Miło mi cię poznać. Kamil opowiedział mi nieco o tobie, to ty jesteś tym niesamowitym gościem, który zawrócił Marcie w głowie – Uśmiecha się do mnie puszczając oko.
- Z tą niesamowitością to przesadziłeś mocno, kolego – Przyjmowanie komplementów nie jest moją mocną stroną, a zwłaszcza od gościa, który być może zastanawia się, jakby to było rżnąć cię w tyłek. No, ale zgodziłem się, więc trzeba być grzecznym. Chyba, że typ sam zacznie przeginać, wtedy go spacyfikuję. – Jestem zwykłym czytaczem książek, a Marta dała się na to złapać. Biedna dziewczyna, nie wie w co się pakuje. – Dostaję mocnego kuksańca.
- Chodźmy już. – Bierze mnie pod rękę spoglądając na mnie z politowaniem. Wychodzimy na zewnątrz, owiewa nas mroźne, szczypiące w policzki powietrze, a na śniegu skrzy się odblask latarni i neonów okolicznych sklepów. – Na głowę musiała spaść ci Encyklopedia PWN, bo takich głupot nie słyszałam już dawno. – Ruszamy w kierunku teatru. Do przejścia mamy niecały kilometr, więc nie zdążymy zmarznąć, mimo że na zewnątrz jest około minus piętnastu stopni.
- No co, muszę się trochę z tobą podroczyć, żeby nie było zbyt cukierkowo. – Wysuwam prowokacyjnie język.
- Głupol, regularny głupol. Schowaj ten jęzor. – Zdejmuje rękawiczkę i próbuje palcem wepchnąć go z powrotem do ust. – Popękają ci usta, Bartek.
- Wczoraj, kiedy wieczorem wpychałem go w twoją cipkę, to jakoś nie narzekałaś. – Strzelam udawanego focha.
- Nno nie. – Jej głos drży, a oczy błyskawicznie stają się błyszczące. – Tam twój język zawsze będzie mile widziany. – Dodaje cichym, namiętnym głosem, wpatrując się we mnie intensywnie.
Przedstawienie jest świetne, jak się okazało sala wypełniła się w około trzech-czwartych, jak na teatr to wynik, za przeproszeniem, dupy nie urywa. Nasi towarzysze, bez większego problemu zakupili bilety na miejsca dwa rzędy przed nami. Bawię się świetnie, w przeciwieństwie do Marty, która zdaje się być dziwnie cicha i milcząca. Nie pytam, o co chodzi, jeśli nic nie zmieni się do końca przedstawienia porozmawiam z nią w drodze powrotnej.
Kilka minut po przerwie i rozpoczęciu drugiej części dostaję sms-a.
Za pięć minut czekam na Ciebie w toalecie. Jestem mokra od chwili, gdy powiedziałeś mi o języku i chcę się z Tobą pieprzyć.
Powolnym ruchem odwracam głowę w jej stronę i widzę w ciemnościach zarys jej pupy, zmierzającej w kierunku wyjścia.
Błyskawicznie staję się podniecony i napięty. Wyobraźnia pracuje, a w mojej głowie przewijają się obrazy tego, co za chwilę z nią zrobię. Trzysta sekund ciągnie się jak nudny wykład na studiach, w trakcie którego marzysz, aby jak najszybciej się skończył przebierając nerwowo nogami.
Ten czas nadszedł.
Wstaję i starając się ukryć potężną erekcję w kroczu powoli przesuwam się wzdłuż foteli w kierunku wyjścia, wzbudzając niezadowolenie i sugestywne pochrząkiwanie potrącanych.
Sorry, ale moja kobieta na mnie czeka. Ciekawe, czy reagowalibyście podobnie wiedząc, że za chwilę będę pieprzył się z najwspanialszą laską na tej planecie?
Droga do toalety wydłuża się niczym podróż Koleją Transsyberyjską, a w dodatku w moich spodniach sterczy pokaźnych gabarytów namiot, więc muszę uważać, by nie wzbudzić nadmiernej sensacji swoim wyglądem.
Nadmieniam, że wejdę do damskiej toalety.
Jezu, to kompletne wariactwo!
Docieram na miejsce. Okazuje się, że toaleta, zarówno damska jak i męska, to dwa zamykane pomieszczenia z oddzielnymi kabinami.
Fantastycznie. Najgorsze, co mogłoby się przytrafić to kilka kabin obok siebie z prześwitami pod drzwiami i ścianami.
Jestem tak napalony, że czuję dudnienie ciśnienia w głowie i pulsowanie gorącego, nabrzmiałego kutasa w kroku.
- Martuś? – Wywołuję ją cicho. Drzwi po lewej otwiera ją się i widzę ją, stojącą z lubieżnym uśmiechem na twarzy. Bez słowa zaprasza mnie palcem do środka, zwinnym ruchem wsuwam się do wewnątrz, zamykam drzwi i przekręcam kluczyk. Miejsca jest bardzo mało, w końcu to kibelek teatralny, a nie toaleta na królewskim dworze.
- Chcę od tyłu. – Wypina do mnie pupę, podnosi spódnicę i zsuwa figi do kostek – Mocno i szybko.
Wydobywam go na zewnątrz i zbliżam do jej cipki czując ciepło, które z niej bucha. Kiedy dotykam warg sromowych na główce zostają ślady wilgoci, a z ust Marty wydostaje się tłumiony jęk.
- Oprzyj ręce o ścianę i pochyl się do przodu. – Wydaję polecenie, po czym jednym, mocnym pchnięciem wbijam się w nią do samego końca. Lewą dłonią zatykam jej usta, tak żeby jęki nie wydostały się poza kabinę, a prawą opieram na plecach i zaczynam poruszać biodrami. Mocne, długie wbicia w dość wolnym tempie, dające jej i mnie maksymalną rozkosz, żeby czuła całą jego powierzchnię, a ja zaciskającą się niczym mokrą, giętką obejmę na nim cipkę. Oboje jesteśmy bardzo podnieceni, wiem, że to nie będzie długo trwało. Jest bardzo mokra i śliska, a jej oddech urywany i szybki.
- Skończ w środku. – Zdejmuje moją dłoń z ust, po czym wkłada palce między zęby i dochodzi gryząc moją skórę. Orgazm jest ciepły, mokry i długi, a jej drżące ciało powoduje, że w moich biodrach zaciska się obręcz nieopanowanej rozkoszy, która po kilku sekundach zamienia się w obezwładniający szczyt i wytrysk gorącego nasienia. Zalewam jej wnętrze uginając lekko nogi w kolanach i poruszając powoli biodrami.
- O Boże, ale mi dobrze. – Oddycha ciężko z głową skierowaną w dół. – Od rana chodziłam napięta i rozpalona, a kiedy powiedziałeś mi o języku miałam ochotę zaciągnąć cię do domu i dać się przelecieć w przedpokoju.
Milczymy przez chwilę.
- Jesteś niezwykłą kobietą. – Odwracam ją do siebie i całuję głęboko. – Kocham cię.
Lubię mówić o uczuciach wprost, bez zbytniej pompy i zawoalowania. Gdyby spojrzenie mogło wyrażać radość i euforię, jej wzrok mógłby posłużyć za książkową definicję tego stanu.
- Bartuś, ja też cię kocham. – Oddaje pocałunek, wodząc oczami i palcami po mojej twarzy. – Chyba muszę się nieco, hmm, uprzątnąć, bo coś spływa mi po udach. – Puszcza do mnie oko.
Cholera.
Nigdy nie przypuszczałbym, że tak się zakocham.
Moja miłość do niej jest pełna.
Tak, pełna.
Jest kompletną kobietą, która pociąga mnie fizycznie, zarówno jej aparycja, jak i seksapil działają na mnie bardzo mocno. Tak mocno, że zdążyłem przez ponad rok znajomości poznać każdy fragment jej ciała, każdy milimetr tej bladej, pokrytej gdzieniegdzie pieprzykami skóry, drobne nadgarstki, chude obojczyki, szerokie biodra, pełne piersi, zakończone różowymi czubkami. Twarz, która śni mi się w nocy, uśmiechając się do mnie. Kochałem się z nią we śnie, kochałem się z nią w nocy, budząc ją namiętnymi pocałunkami, czy dotykiem dłoni. Kochaliśmy się po śniadaniu, w trakcie przygotowywania obiadu czy po kolacji, w trakcie wieczornego odpoczynku. W jej samochodzie, na plaży podczas wakacyjnego odpoczynku czy na tarasie hotelu, w którym mieliśmy pokój. Wiem, to nieco szalone, ale ona taka jest, potrafi się bawić, a ja dzięki niej wyzwoliłem się z okowów własnych ograniczeń.
Jej głowa, myśli i znajomość mnie imponuje mi, działa na mnie i najzwyczajniej w świecie kręci. To ona potrafiła wyleczyć mnie ze smutku po Agnieszce. Nie łóżkiem, to krótkookresowe panaceum, które działa przez chwilę. Zrobiła to sobą, złowiła moją duszę, umysł oraz serce i nie pozwoliła im na bezwładne dryfowanie wśród mórz żalu, smutku i zwątpienia. Pokochała mnie takim, jakim jestem i dała mi dużo więcej.
Dzięki niej jestem lepszym człowiekiem.
Moje uczucie do niej jest całkowite. I ostateczne.
Oświadczyłem się jej trzy tygodnie temu. Jest luty, spotykamy się od ponad roku. Chcę, żeby została moją żoną i kobietą na całe życie.
Wiem, że ona czuje do mnie to samo. Kiedy mówi do mnie „Mój Bartuś, mój mężczyzna” robi mi się miękko i czuję ciepło rozlewające się po całym ciele.
Wiem, zachowuję się jak robiony miękką fają leszcz, ale nic na to nie poradzę. Każdy, kto byłby na moim miejscu mówiłby to samo. Jestem tego więcej, niż pewien.
Za dwa dni jedziemy w góry na tygodniowy wypad. Jest zimowa sobota, za oknem prószy lekki śnieg, temperatura wynosi około minus dziesięć stopni Celsjusza. Idealne warunki do wyjazdu w Tatry.
Zacieram ręce.
Wstałem dzisiaj wcześniej, żeby przygotować śniadanie, lubię w zimę zjeść rano coś konkretnego i sycącego, zwłaszcza, że dzisiaj ruszamy w miasto zrobić zakupy przed wyjazdem. Jajecznica z pięciu jajek na dwie osoby, plus tosty i kanapki to chyba nie jest zły pomysł?
Jest prawie wpół do dziesiątej, niech ten śpioch już wstaje, ile można się wylegiwać! Włączyłem celowo głośno radio w kuchni, zazwyczaj kiedy słyszy brzęczenie muzyki budzi się i człapie do mnie, ziewając przy tym okrutnie.
Nie tym razem, w dalszym ciągu śpi.
- Martuś! – Krzyczę wychylając się zza rogu z patelnią w ręku. – Za chwilę śniadanie, wstawaj śpiochu!
Cisza.
- Martuś! Wstawaj!
No co za śpioch! Idę do niej.
Sypialnia jest zacieniona roletami. Moja ukochana śpi tyłem do mnie, zakopana po same uszy w kołdrę.
- Kochanie. – Nachylam się nad nią i całuję ją delikatnie w policzek. – Czas wstawać. Śniadanie gotowe, musimy niedługo jechać na zakupy.
Brak reakcji.
- Kochanie? – Odkrywam kołdrę i dotykam jej twarzy dłonią.
Zimna.
Przebiega przeze mnie dreszcz przerażenia zmieszany z szokiem i niedowierzaniem.
- Marta, przestań się wygłupiać i wstawaj, słyszysz? – Wypowiadam głośno słowa, które odbijają się od ścian sypialni. – Wstawaj kochanie. – Sprawdzam dłonie, pachy i brzuch.
Zimne.
Boże, tylko nie to!!! Błagam, tylko nie to!!!
- Marta, nie rób mi tego! – W moim wnętrzu gwałtownie zaczyna rosnąć gula strachu. – Kochanie, obudź się, błagam!!! Wstawaj do cholery!!!
Sprawdzam puls.
Brak.
Jezu, nie umieraj mi tutaj! Nie zostawiaj mnie!
Lusterko, przytknij jej do nosa! Sprawdź, czy oddycha!
Biegnę jak opętany do łazienki po lusterko, przy którym codziennie maluje twarz i podtykam jej pod nos.
Zaparuj kurwa! Choć trochę!
Nic.
Boże, nie!!!
Dzwoń po karetkę!!!
Drżącymi z nerwów dłońmi wybieram 999, po kilku sekundach zgłasza się operatorka.
- Pogotowie ratunkowe, słucham.
- Kobieta lat trzydzieści cztery, nie obudziła się rano – Zaczynam płakać w słuchawkę – Przyślijcie kogoś, uratujcie ją, błagam!!!
- Proszę pana, poproszę o adres.
- Magiera sześć mieszkania dwanaście. Jest zimna, rozumie pani?!?! Zimna!!!
- Próbował pan reanimacji? Proszę wykonać masaż serca i sztuczne oddychanie, karetka będzie za trzy minuty. Niech pan do niej idzie jak najszybciej i spróbuje nam pomóc ją uratować. Wie pan, jak wykonać masaż?
- Tak, wiem – Biegnę z powrotem do sypialni – Przyjedźcie jak najszybciej – Rozłączam się i zaczynam masaż serca.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć...
Dwadzieścia dziewięć, trzydzieści.
Wdech, wydech do jej ust.
Zimnych.
Wstawaj, do cholery!!! Całe życie przed nami!!!
Dzwonek do drzwi.
Kolejny sprint po mieszkaniu, otwieram i bez zbędnych ceregieli w postaci przywitania ruszam od razu z powrotem do sypialni. Za mną biegnie dwóch sanitariuszy i lekarz.
- Kiedy pan ją znalazł? – Mężczyzna w kitlu spogląda na mnie bacznie zza okularów.
- Kilka minut temu. – Jestem bliski obłędu, nie przyjmuję do wiadomości tego, co najprawdopodobniej za chwilę usłyszę.
- Defibrylator. – Lekarz wydaje polecenie i zaczyna badać Martę – Brak pulsu i oddechu, wznawiamy reanimację.
Jak przez mgłę widzę ciało mojej ukochanej podrzucane w rytm ładunków, wyzwalanych z defibrylatora. Słyszę liczenie pielęgniarzy, ale tak naprawdę nie dociera jeszcze do mnie oczywisty fakt.
Ona nie żyje!!!
Nie żyje...
Osuwam się na kolana, bezwładnie, w zasadzie nie czując niczego poza raniącym niczym granat rozpryskowy wnętrze bólem. Oszalałym wzrokiem wpatruję się w pielęgniarzy, próbujących wyrwać ją z czarnej otchłani śmierci, ze szponów nicości, czerni i samotności.
- Wystarczy. – Lekarz wydaje polecenie, które w mojej głowie staje się wyrokiem śmierci na moją egzystencję, moje życie, plany i wszystko, czego zamierzałem dokonać wspólnie z nią.
- Halo, proszę pana. – Czuję potrząsanie za ramię, podnoszę wzrok i widzę oczy wpatrujące się we mnie ze współczuciem. – Proszę usiąść, pomogę panu. – Bierze mnie pod ramię i z pomocą jednego z sanitariuszy sadza na łóżku. Obok martwej Marty. W międzyczasie mówi coś do nich, ale jego słowa wypadają mi z głowy równie szybko, jak do niej wpadły. Tak, jakby przemawiał w całkowicie obcym i niezrozumiałym dla mnie języku.
- Wiem, że to nie czas i pora na rozmowę na ten temat, ale muszę zapytać, bo kieruje mną zwykłe, ludzkie współczucie i życzliwość. Czy ma pan kogoś, kto pomógłby panu z procedurami pogrzebowymi? W pańskim stanie dobrze byłoby, żeby nie robił pan tego sam.
Spoglądam na niego nieprzytomnie zmuszając się do zrozumienia tego, co przed chwilą do mnie powiedział.
- Rozumie mnie pan? – Na jego twarzy zaczyna odmalowywać się niepokój. – Halo? – Macha dłonią przed moją twarzą sprawdzając, czy w jakikolwiek sposób reaguję na bodźce.
- Ojciec. – Głos wydobywający się z mojego gardła brzmi, jakbym właśnie obudził się z gorączki malarycznej – Moja narzeczona ma, miała. – Poprawiam się czując narastającą gulę w gardle – Zadzwonię do niego. – Zaczynam łkać.
Dzień później procedura pogrzebowa jest już w zasadzie zakończona. Nie wiem, jak czuje się katatonik, ale zakładam, że mój stan jest zbliżony do katatonii. Nie jem, nie piję, nie mówię, nie śpię, przestałem już nawet płakać. Jedyne, co jestem w stanie zrobić to bezmyślnie spoglądać przed siebie. Wciąż czuję jej zapach, słyszę jej głos i widzę jej uśmiechniętą twarz.
Tylko to mi pozostało.
Zostaję sam, w pustym mieszkaniu, które będzie kojarzyło mi się jednoznacznie z jednym. Muszę je sprzedać, bo jeśli w nim zostanę to prędzej czy później skończę ze sobą.
A tego Marta by mi nie wybaczyła, niezależnie od tego, co się z nią stało, ceniła sobie życie nade wszystko.
Pogrzeb odbędzie się w środę. Do tego czasu zostanie wykonana sekcja zwłok, aby ustalić przyczynę jej śmierci. Na myśl o tym, że będzie ją kroił rzeźnik z prosektorium robi mi się niedobrze i chwilę później zwracam zawartość żołądka w toalecie. W zasadzie to nie mam czego zwracać, więc po prostu klęczę nad muszlą, płacząc i wymuszając wymioty.
W końcu osuwam się na podłogę, zwijam w kulkę i wyję. Z żalu, bólu po jej stracie i wszystkich negatywnych uczuć oraz pretensji, które roszczę wobec niesprawiedliwości świata, Boga i losu.
Tak mijają kolejne dni.
I tygodnie.
Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci była wrodzona wada serca, której nie wykryto w trakcie badań. Najważniejszy obok mózgu organ przestał pracować. Zatrzymał się i już nie ruszył.
W pracy pojawiam się po miesiącu. Wcześniej Radek był u mnie kilka razy, rozmawiał ze mną i prosił, żebym wrócił jak najszybciej.
Nie byłem w stanie. Myśl, że miałbym pracować napawała mnie obrzydzeniem. Jedyne, na co miałem siłę to apatyczne wpatrywanie się w okno przez cały dzień. I bezsenne noce.
Kolejna sobota upłynie mi w samotnym oglądaniu telewizji. Upiję się, żeby zasnąć, mam dość faszerowania się prochami nasennymi, kac w kolejnym dniu da mi odczuć, że żyję. Choć przez chwilę będzie bolało mnie co innego, niż dusza i serce.
Kwadrans po dwudziestej jestem już solidnie nagrzany. Opróżniłem z gwinta jedną trzecią litrowej butelki wódki, mam zamiar wlać w siebie tyle, ile będzie potrzeba. Tyle, żeby urwał mi się film.
Kiedy w przedpokoju rozlega się dzwonek do drzwi początkowo sądzę, że mam majaki alkoholowe. Ale powtórny dźwięk, świdrujący w moich bębenkach wyprowadza mnie z błędu.
Kogo do cholery niesie o tej porze? Pewnie upierdliwy sąsiad, albo jakiś inny jełop.
Nie mam najmniejszej ochoty na jakąkolwiek konwersację, ale ten ktoś jest uparty i dzwoni po raz trzeci. I czwarty.
- Kurwa mać. – Klnę w głos podnosząc się z trudem z kanapy. Kręci mi się w głowie i jestem już konkretnie nachlany. Podpierając się o ścianę, powoli docieram do przedpokoju i przeciągam wajchę w zasuwie.
Otwieram drzwi.
Moim oczom ukazuje się...
Właściwie nie wiem, jak to określić.
Mam omamy alkoholowe albo zaczynam wariować.
- Martuś? Kochanie? – Mój własny głos dociera do mnie jak zza ściany, po czym osuwam się na podłogę i odpływam w nicość.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Jak Ci się podobało?