Konkurs historyczny (II)
26 stycznia 2024
Konkurs historyczny
38 min
Dzięki składam i Agnessie za wielką pracę, jaką wykonała i Vee. Dziękuję też Robertowi, Krystynie i Sajmonowi. Trzeźwe spojrzenie Mr Hyde'a i InVeahra także było dla mnie cenne. Na pewno zapomniałam kogoś pominąć, bo uwag istotnie miałam wiele i w pierwszej wersji wstępu o nich zapomniałam.
Dziękuję też panu, którego imienia nie wymieniam, bo sobie tego nie życzy.
To opowiadanie siedziało mi w głowie od dawna, dlatego kilka razy zmieniałam przebieg jego akcji.
Następnego ranka już na nic więcej nie pozwoliłam Mateuszowi, ale w kolejnych dniach niemal nieustannie wracałam myślami do tamtych chwil.
Tymczasem chłopiec autentycznie przejął się konkursem. I nie tylko o ambicje tu chodziło. Uczelnia gwarantowała zwycięzcy – i tylko i wyłącznie zwycięzcy – indeks, akademik i stypendium.
– Pani Marto, to dla mnie niezwykła szansa! – mówił ni to do mnie, ni to do siebie. – Normalnie matki nie byłoby stać utrzymać mnie na studiach w dużym mieście, na pewno nie mógłbym sobie pozwolić na studiowanie. A zwycięstwo wszystko by zmieniło! Starsza siostra jest zdolną plastyczką, potrafi cuda malować, ale pracuje na kasie w biedrze.
Widziałam, że nie poprzestawał na deklaracjach, ale przede wszystkim pracował ze zdwojoną siłą. Podkrążone oczy wskazywały, że nie dosypiał, tylko czytał po nocach. Tak bardzo mu kibicowałam. Nie pamiętam, żeby mi kiedykolwiek wcześniej zależało na czymś równie mocno jak na tryumfie Mateusza w tym konkursie. Nawet na żadnej mojej własnej sprawie.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Byłam podekscytowana jak cholera. Powodem było zarówno to, że pojawię się na mojej macierzystej uczelni, jak i spodziewanie spotkanie profesora Buraka – mężczyznę, w którym niegdyś kochałam się na zabój. Wreszcie kręciło mnie i to, że pojadę razem z Mateuszem.
Tu użyłam drobnego podstępu. Otóż, gdy trzeba było dać informację do bursy, w której mieli nas zakwaterować, przez „roztargnienie” zaznaczyłam, że wystarczy jeden pokój. Już wcześniej przygotowałam sobie kreację na wyjazd i wybrałam się specjalnie po nią na zakupy. Wróciłam z nich z czarnymi lśniącymi kozaczkami do kolan na wysokim, kilkunastocentymetrowym obcasie. Kupiłam też bordową spódniczkę: nie za długą, nie za krótką, na górze bardzo obcisłą, eksponującą kształt moich bioder i pupy, rozszerzającą się ku dołowi przez co tworzącą wrażenie zwiewności… Nie byłabym sobą, gdybym na zakupach nie zadbała też o odpowiednią bieliznę. Trafiłam na serię o koronce jak mgiełka i kupiłam stanik, majteczki, a nawet szlafroczek i koszulkę do spania. Nie mogłam się doczekać, kiedy wrócę do domu, żeby te cudeńka przymierzyć. Efekt przerósł moje oczekiwania… koronka, zwłaszcza koszulki, zbyt dużo nie ukrywała… Szczególnie gdy założyłam do niej pończochy i nowe kozaczki, w lustrze ujrzałam autentyczną luksusową kurtyzanę.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy w przeddzień wyjazdu okazało się, że nie jedziemy sami z Mateuszem pociągiem, jak zaplanowałam, ale zawiezie nas szkolny bus. Dyrektorka zakomunikowała mi, że po pierwsze: kierowca ma coś i tak odebrać do szkoły z miasta, a po drugie: w tym samym czasie jest przewidziany także inny konkurs, konkretnie o tematyce marynistycznej. Tak! To ci dwaj dranie z mojej klasy, którzy wtedy w bibliotece szukali materiałów – Alan i Borys! Mało tego: zdębiałam, gdy usłyszałam, kto jest ich opiekunem! Okazał się nim nie kto inny, jak nasz pan geograf. Nogi się pode mną ugięły. Co za towarzystwo będę miała w podróży! Zwłaszcza że było to przecież tuż po tym nieszczęsnym weselu, na które poszłam z panem wicedyrektorem!
Mężczyźni przyjęli mnie owacjami.
– Ależ pani wygląda! Zabójczo! – Komplementował mnie Grześ.
– No, no, no! Ależ ta spódniczka uwypukla Marto twoje kobiece kształty! Zniewalająco! – Zachwycał się wicedyrektor.
Młodzi nic nie mówili, ale Borys zagwizdał kręcąc głową, a Alan z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy coś szepnął pod nosem… Jednak z największym podziwem w oczach patrzył na mnie Mateusz. Razem z nim usiedliśmy pośrodku busa. Geograf siadł przy kierowcy, a dwaj chłopcy z tyłu.
Jechałam speszona jak na szpilkach. Za sobą miałam drani, którzy w bibliotece podciągnęli mi spódnicę, a przed sobą… następnych łajdaków! Grzegorza, który mógł mnie wykorzystać. No i wreszcie Gienia – szkoda gadać! Uśmiechnęłam się w duchu, że włączając w tę grupę Mateusza, każdy już widział moje majtki…
Oczywiście natychmiast na tapecie znalazł się temat wesela, na które poszłam z wicedyrektorem. Niewątpliwie się pochwalił, bo cała szkoła o tym huczała…
– Panie Gieniu, opowiedz coś o weselu! Udało się? – Prowokacyjnie podpuszczał Grzesio. – Pewno zazdrościli panu takiej zajebistej kobity?
– A jak mogliby nie zazdrościć, szczeny im opadły! Przecież Marta była tam absolutnie najbardziej apetyczną dżagą! Mało tego. Zdradzę wam w tajemnicy – tu celowo zniżył głos – miała ewidentnie najseksowniejszą kieckę spośród wszystkich lasek! Ha, ha, ha!
Widziałam, jak w tym momencie głowę w moją stronę odwrócił Mateusz, obdarzając mnie karcącym spojrzeniem. Szybko się domyślił, że byłam w tej wydekoltowanej sukni z rozcięciem z boku. No tak. Żałowałam jak cholera, że się tak ubrałam na to przeklęte wesele. Nieustannie odnosiłam wrażenie, że mam cycki na wierzchu… Zwłaszcza że ten jełop wciąż wyciągał mnie na tańce. Najchętniej na takie, w których piersi wyskoczyłyby mi z dekoltu. Rzeczywiście, gapili się strasznie, zwłaszcza podtatusiali panowie… A już jak sobie popili, to nie tylko patrzyli. Dobiegło do mnie nieco niewybrednych komplementów i nie tylko komplementów…
– Naprawdę sukienka Marty była taka seksi? – Próbował ciągnąć za język dyrektora Grześ.
– A jak! Taką miała kieckę, co to pokazywała i to, i tamto! A już w tańcu?! A kiedy zobaczyli, jak się w niej rusza na parkiecie nasza Marta! Kotka!
No tak, celowo ciągle o mnie wspominał. Jakby chciał się pochwalić „patrzcie jaki mam towar!”.
– Pewnie wyobracał pan panią Martę…? – Dobiegł mnie głos z tyłu. To Alan rzucił te dwuznaczne słowa.
– Oj, żebyście wiedzieli, jak ja ją wyobracałem! Co nie, Marta?
Obkręcał mną z całej siły, jakby chciał, żeby wszyscy jego kolesie obejrzeli sobie moje nogi. Jakby im demonstrował: patrzcie jakie zgrabne!
– Ale tylko na parkiecie? – Grześ zagadnął obcesowo. Oburzyłam się.
– Chłopcy, wasze uwagi są nie na miejscu… – Włączyłam się zbulwersowana. Pamiętałam aż za dobrze, że przez całe wesele Gienio przystawiał się do mnie zbyt nachalnie. Jak okazało się, niepotrzebnie tylko ich pobudziłam.
– Coś naburmuszona, ta nasza pani Marta. – Parł nadal Grzesio. – Panie Gieniu a może pan ją tam za mocno ten teges… za mocno przyciskał?
No tak! Kleił się w tych tańcach, aż się przed ludźmi wstydziłam! Nie dość, że za mocno przytulał, to nawet nonszalancko kładł rękę na pupie! Albo te jego przaśne, grubiańskie wręcz teksty, typu: „ruchnę ci ja ruchnę, na weselu druhnę.” A potem, no to było dopiero – na oczach wszystkich klepnął mnie w tyłek! Co za wstyd!
– No wiesz Grzesiu, jak to jest na weselach, trochę się człowiek poprzytula, a to złapie a to za to, a to za tamto…
A no właśnie, a później, podczas tych durnych, przaśnych zabaw weselnych, nawet złapał mnie za cycki!
Ale i tak to jeszcze było nic. No tego gnojowi nie zapomnę! Już wtedy był dobrze wstawiony i poszedł za mną, gdy udałam się do toalety. Wdarł się do damskiej łazienki, zamknął ją na klucz i zaczął się do mnie dobierać. Próbowałam się bronić, ale przyparł mnie do ściany. Unieruchomił mnie całkowicie! Nic nie mogłam zrobić, a on był tak rozbudzony, wręcz rozjuszony… Czułam, że go nie powstrzymam, że może zrobić ze mną, co tylko zechce. Jego ręce były dosłownie wszędzie. O dziwo, to mnie podniecało, gdy mnie tak obmacywał. Niebywale podniecało. Czułam, że chcę tego!, Pragnę, żeby ściskał mi piersi… żeby gniótł pośladki… Elektryzowało mnie, gdy powtarzał, że nie mam wyjścia i muszę mu ulec.
Wstydziłam się sama przed sobą, jak bardzo mnie to podniecało.
– Nie opieraj się kwiatuszku… Już jesteś moja!
A ja rzeczywiście bardziej pozorowałam opór, niż naprawdę się opierałam… Rozerwał mi stanik. Dobrał się do piersi i nie mogłam mu przeszkodzić w tym, żeby je wyściskał… Gniótł je jak wariat. Pamiętam, że cuchnęło od niego alkoholem, dlatego tak się rozzuchwalił. Był dużo silniejszy i to też mnie kręciło, że jestem przy nim słabą, bezbronną kobietką.
– Ale z ciebie cycatka! Jeszcze takich balonów chyba nie zmacałem!
Próbowałam jakoś osłonić piersi.
– Nie broń mi się, przecież i tak zaraz cię wezmę! Choćby na podłodze!
Nie uśmiechało mi się ulec takiemu typowi, w dodatku w takim pomieszczeniu, przesiąkniętym zapachem stęchlizny i wilgoci. Wyobraziłam sobie siebie samą na tej obskurnej podłodze, wyłożona była starymi, popękanymi kafelkami, z fugami wypełnionymi brudem i kurzem. Klimat zapuszczonej remizy, gdzie odbywało się wesele, najpełniej wyrażał się właśnie w łazience. W łazience, w której lada moment miałabym zostać wzięta…
Jednak rozsądek i duma nie chciały dać za wygraną. Gdy próbował ściągać ze mnie majtki, wiedziałam, że go nie powstrzymam… Dlatego dałam panu dyrektorowi do zrozumienia, że kapituluję. Był wprost wniebowzięty, zwłaszcza gdy zapytałam, czy mogę rozpiąć mu spodnie. Stał rozmarzony i upojony alkoholem na tle zniszczonej umywalki, w świetle migających przypadkowo zużytych jarzeniówek, tworzących grę świateł na jego twarzy, wykrzywionej grymasem zadowolenia i chuci.
Kucnęłam przed nim, zaczepiając o jedną z oderwanych płytek i uważając, by nie wdepnąć w kałużę utworzoną przez wodę z kapiącego kranu. Ależ drżały mi ręce, gdy rozpinałam pasek jego spodni. On sam, nieco bełkocząc, rechotał.
– O tak! Pppani nauczzzycielka wreszcie srosssumiała, po ccco ją zaprosiłem na wessselisko!
Gdy już uporałam się z guzikiem i rozsunęłam rozporek, on sam zsunął majtki i wyciągnął na wierzch swojego wojaka. Mimo że w widocznie pełnym wzwodzie, raczej średniego rozmiaru.
– O tak! A teraz poproś mnie, żebyś mogła go wziąć do buzi!
Ty bufonowaty chujku! – pomyślałam, po czym wstałam, a gdy on zdziwiony ruszył ku mnie, szybko stracił równowagę. Wystarczyło, że tylko lekko go pchnęłam, a upadł na podłogę wprost w brudną kałużę. Otworzyłam drzwi i wybiegłam, a kobiety, które czekały przed łazienką musiały mieć niezły ubaw. Tego oczywiście Gienio chłopcom nie powiedział…
Po tej przygodzie podeszłam rozdygotana do wiejskiego stołu, zastawionego karafkami i z dwiema beczułkami i poprosiłam stojącym tam panów o drinka. To był mój arcygłupi błąd. Drink zawierał zbyt dużo samogonu, a swojak był zapewne niewiele słabszy od spirytusu.
Nawet nie pamiętam, kiedy urwał mi się film.
Nie pamiętam dosłownie niczego. Gdy rano obudziłam się z obolałą głową na swoim własnym łóżku, zastanawiałam się, jak tu trafiłam i kto mi pomógł? Spostrzegłam, jak bardzo wygnieciona jest moja suknia oraz że… nie mam na sobie majtek. Zaś niczym déjà vu objawiła się zużyta prezerwatyw, która tym razem tkwiła nie w pończosze… lecz w mojej… cipce.
***
Jakie to szczęście, że droga mijała szybko. Odwróciłam twarz w kierunku okna. Podziwiałam piękno Wyżyny Lubelskiej: tu pagórek z samotną sosną, tam biała kapliczka na zakręcie, tu stary młyn, tuż nad brzegiem małej rzeczki. Po raz któryś pomyślałam, że to jednak dobrze, że nie zostałam w mieście, a osiadłam na wsi.
Widoki pól i lasów, wkrótce zastąpione krajobrazem podmiejskim, były znakiem, że wkrótce podróż dobiegnie końca. Wtedy Mateusz wyraził swój niepokój.
– Pani Marto, nie przygotowywaliśmy się w ogóle z czasów po 1990 roku. Nie obawia się pani, że mogą mnie pytać z tego okresu?
Wtedy poczułam się, jakby uderzył mnie grom z jasnego nieba. Ależ oczywiście – pomyślałam – to fanaberia efekt mojej fanaberii, żeby nie traktować tego późnego okresu jako historię, tylko politykę. Pewnie, że mogą go pytać! I kto będzie winien temu, że solidny wszak chłopak niewiele wie?
***
Wreszcie bus podjechał pod uczelnię. Odetchnęłam pełną piersią, żegnając się z Gieniem, Grzesiem i młodymi łobuziakami. Wreszcie miałam ich z głowy.
Zaprowadziłam Mateusza na moją Alma Mater. Tyle młodzieńczych wspomnień w jednej chwili przebiegło mi w głowie.
Uczelnia już na pierwszy rzut oka się zmieniła. Wydała mi się taka nowoczesna. Kolory wewnątrz były żywsze, pojawiły się instalacje artystyczne i edukacyjne, a także obszary nieformalnych spotkań studentów i wypoczynku. Nietrudno było odnaleźć Maurycego Buraka, do słynnego profesora pokierowała mnie pierwsza napotkana studentka.
– Marta! To jednak rzeczywiście ty! Kopa lat! Ależ wypiękniałaś! Zawsze byłaś elegancką damą, ale teraz wyglądasz jak angielska królowa!
Pamiętam te motyle w brzuchu, które kiedyś we mnie wywoływał. Może teraz to nie to samo, ale nadal mnie pociągał. Nadal był diabelsko przystojny. Z czarną bródką prezentował się dostojnie i jakoś tak… demonicznie?. Zmężniał, spoważniał i wyraźnie stał się jeszcze bardziej pewny siebie, jeszcze bardziej wygadany i zapewne o wiele bardziej „uczony”… Rywalizowałam z nim na prawie wszystkich zajęciach. Mimo, że przeważnie mniej wiedział, to zawsze w dyskusjach był zadziorny, śmiały i przekonujący…
Popatrzył na Mateusza.
– To ty jesteś ten młody geniusz? No zobaczymy… zobaczymy… A wiesz, że twoja pani Marta na studiach była najpracowitszą i najbardziej utalentowaną studentką? Po co ona poszła na prowincję? Chyba, żeby uciec ode mnie. Bo wiesz, że byliśmy parą?
To prawda, chodziliśmy ze sobą. Pomyśleć, że marzyłam, że to z nim stracę cnotę… Nawet planowałam, gdzie i kiedy miałoby się to wydarzyć, ale zerwałam z nim gdy dowiedziałam się, że nie tylko ze mną się spotyka. A ja głupia nadal go jeszcze wtedy kochałam.
Zasiedliśmy w uczelnianej mini-kawiarni. Maurycy cały czas się na mnie gapił drapieżnym wzrokiem, który mówił: “dziewczę, ech muszę cię schrupać! Nie odpuszczę ci!”
Opowiadał jak zwykle o swoich sukcesach naukowych; że został najmłodszym profesorem w kraju, że ma na koncie najwięcej konferencji międzynarodowych, że trzęsie wydziałem, a dziekan bez konsultacji z nim nie ruszy palcem w bucie.
W pewnym momencie pochylił się i szepnął mi do ucha, ale na tyle głośno, że Mateusz mógł usłyszeć.
– A wiesz, że byłaś jedyną, ale to jedyną dziewczyną, na którą zagiąłem parol, ale jej nie zaliczyłem?! Naprawdę. Do końca studiów nie myślałem o niczym innym, tylko o tym, żeby cię zdobyć! W niekończącym się paśmie moich sukcesów jesteś jedyną porażką, wręcz plamą na honorze!
– Do tej pory to pamiętasz?
Błysk w oku Maurycego mówił wszystko. Nie zapomniał. Nie wyrzekł się swej fiksacji.
– Wiesz… wszystko można nadrobić!
To nie była najwłaściwsza chwila, ale musiałam to powiedzieć.
– Słuchaj, Maurycy mam pewien problem. Jestem pewna, że Mateusz sobie całkiem nieźle poradzi, ale… to moja wina! Nie przygotowałam go z czasów pookrągłostołowych. Wiem, że powinnam, ale… jakoś sama uważałam, że to działo się po obaleniu komuny, to jeszcze nie historia, ale polityka. Wiem, że ten mój pogląd jest ułomny, właściwie to chyba nawet nieuprawniony, ale przez to nie przygotowałam właściwie dzieciaka… Głupio mi prosić, w zasadzie nie powinnam zabiegać o żadne fory, ale z drugiej strony to absolutnie nie jego wina. A widzę, jak biedny Mateusz to przeżywa, bo to dla niego jedyna szansa, żeby potem utrzymać się na studiach. Zrozumiem oczywiście, jeśli nie będziesz chciał pomóc…
– Ale dlaczego zaraz nie będę chciał pomóc? – powiedział ściszonym głosem. – To twoja wina… Hmmm… – Na jego twarzy pojawił się iście szelmowski uśmieszek. – No, ale to już trzeba by przegadać na osobności… najlepiej w moim gabinecie…
Nogi się pode mną ugięły. Doskonale wiedziałam, dlaczego pan profesor chce znaleźć się ze mną na osobności. Ale czy mogłam zmarnować taką szansę dla Mateusza? Maurycy sprytnie wyprawił chłopca do biblioteki.
– Młody, powołaj się na mnie i powiedz, że masz dostać dostęp do pism i książek tylko dla pracowników uczelni.
Gdy szliśmy do gabinetu, Maurycy pysznił się swymi sukcesami – na konferencji w Grecji nie mówiono o niczym innym, jak o jego najnowszej książce, poświęconej Dionizosowi, która doczekała się przekładów na pięć języków.
Po drodze mijała nas cycata, tleniona blondyna z ustami glonojada i w minispódniczce ledwie zakrywającej pupę.
– Dzień dobry, panie profesorze! – wypowiedziała to tak teatralnie, że aż komicznie, jednocześnie zawistnie mierząc mnie wzrokiem, jakby próbując ocenić, która z nas ma większy biust, dłuższe nogi i jakby wyzywając na pojedynek pt. „Łudzisz się dziwko, że obciągniesz mu lepiej niż ja?”
– Ależ masz osobliwy gabinet. – Nie mogłam wyjść z podziwu już od przestąpienia progu jego pokoju.
Od wejścia można było zadurzyć się zapachem starych książek. Na półkach znajdowało się nieco tajemniczych rekwizytów, które wyglądały jak antyczne amulety, a wśród nich wielki sztuczny fallus… Zaś na ścianach wisiały dwie wielkie reprodukcje. Jedna to mapa świata według Ptolemeusza, druga to reprodukcja słynnego obrazu Tycjana „Wenus z Urbino”. Ukazywała nagą kobietę w pozycji leżącej na łóżku, w postawie pełnej zmysłowości. Ręka spoczywająca na łonie podkreślała subtelność i intymność sceny.
– Maurycy, czy mi się zdaje, że ta kopia jest daleko większa od oryginału? No i czy to wypada epatować tak erotyką w szacownej uczelni?
– Kochana, po pierwsze Tycjan, będąc jednym z czołowych artystów swojej epoki, potrafił subtelnie połączyć tematykę mitologiczną z elementami sensualnymi, co sprawia, że “Wenus z Urbino” tchnie erotyzmem w sposób delikatny i kulturalny. Po drugie widzisz, na co mogę sobie pozwolić na tej uczelni?! Ha, ha, ha! No ale najważniejsze, to że udało mi się ciebie tu zwabić!
Wiedziałam, że będzie mnie podrywał… ale… jakbym chciała tego, powodował to stary sentyment… z drugiej chciałam pomóc Mateuszowi, bo czułam się winna.
– Zwabiasz tu studentki?
– O nie, raczej nie… zwykle same przychodzą. Ha, ha! Doskonale wiedzą, co mają robić. – Dotknął dłonią mojej twarzy i zaczął ją delikatnie gładzić dłonią.
Wyobraziłam sobie tę tlenioną blondynę z ustami glonojada w zbyt krótkiej mini, klęczącą przy biurku Maurycego, który w tym czasie w jednej ręce trzyma papierosa, a drugą gładzi dziewczynę po głowie.
– Już na studiach umiałeś takie skaptować…
– To prawda. Ale co z tego, skoro nie skaptowałem ciebie? – Nachylił się i delikatnie ustami musnął mój policzek.
– Byłeś na najlepszej drodze. Ale kiedy zorientowałam się, że musiałabym czekać w kolejce…
– No to prawda, nie zachowałem się etycznie. – Cmoknął mnie w szyję.
– Proszę… przestań…
Spotykał się wtedy ze mną, a jednocześnie spraszał sobie jakieś cichodajki.
– Daruj, byłem młody i nierozsądny… – Przyciągnął mnie do siebie i zajrzał w dekolt. – Już wtedy byłaś największą cycatką na roku, ale one jeszcze ci urosły!
– Przestań.
Chwycił mnie za piersi.
– Wtedy mniej stanowczo odpychałaś mi rękę! Ha, ha! Ale nie pozwoliłaś sobie rozpiąć stanika. A tak o tym marzyłem! Jak ja zazdroszczę tym wszystkim po mnie, co udało im się ściągnąć z ciebie biustonosz!
Co odepchnęłam rękę, ta natychmiast lądowała z powrotem na mych piersiach.
– Boże, jak zazdroszczę tym chłoptasiom, którzy miętosili te dorodne skarby! – W ślad za tym ściskał moje cycki.
– Przestań!
– No dobrze Martuniu, to o co chciałaś poprosić?
– Mówiłam o okresie po upadku komunizmu…
On tymczasem wziął z półki spory artefakt i przerwał wpół zdania.
– A wiesz co to jest?
– Sztuczny penis. Ale nie zgaduję z jakiego okresu…
– Ha! Starożytna Grecja! Wiesz czym była Falia?!
– Obrzędem ku czci Dionizosa, który obejmował publiczne obchody, w tym teatry i parady. Podczas tych uroczystości wykorzystywano liczne symbole…
– Tak! Płodności, moja pani historyczko! W tym zwłaszcza przedmioty o formie fallicznej, aby symbolizować siłę życiową, obfitość i płodność!
– Jak go zdobyłeś?
– Hmm… nie powiem, że do końca legalnie… – Zaśmiał się. – Sporo mnie kosztował. Ale opłaciło się! I opłaca… – Popatrzył swym diabolicznym wzrokiem i pomachał w moją stronę starożytnym kutasem.
– Zawsze chodziłaś w takich eleganckich, spódniczkach, dopasowanych i nienagannie uprasowanych, jak ja zawsze miałem ochotę ci je porządnie, brutalnie pognieść!
– No i przynajmniej raz brutalnie mi ją pogniotłeś. – A w duchu pomyślałam. – I to na tym balu… na którym głupia myślałam, że stracę z tobą cnotę…
– Tylko teraz nie gnieć mi żakietu… jak taka wyjdę…
– Ależ niech wiedzą, że byłaś w moim gabinecie! Jak z niego wychodzi studentka do rzeczy, albo początkująca doktorantka, to obowiązkowo, że musi być coś gniecione.
– Daj spokój…
– Nie, no muszę pognieść tę spódnicę! – Podciągnął mi ją tym sztucznym fallusem. Nie zaskoczył mnie swoją nachalnością. To raczej ja zaskakiwałam siebie, że jestem taka potulna.
– O, nosisz pończochy! Pamiętasz, jak na balu półmetkowym podciągnąłem ci sukienkę! Myślałem wtedy, że zwariuję!
– Chyba na tym balu nie tylko moją kieckę zadzierałeś?!
– Co masz na myśli?
– No… jeszcze Roksany…
– Nie!
– Jak to nie. Widziałam, jak razem wchodziliście do kibla!
– A, nie zadzierałem! To ona sama ją podciągnęła… Ale gdzie jej do ciebie! Fakt, że ciągnęła wtedy jak rasowa lodziara.
Pomyślałam, że niewielu było wykładowców, którzy mogliby o sobie powiedzieć, że nie mieli sposobności sprawdzić, jaką jest obciągarą…
– Była w tym bardzo interesowna – ciągnął Maurycy. – Wiedziała, przed kim opłaca się rozkładać nogi…
– Widzisz, a ja tobie tak dobrze nie zrobiłam. Nóg nie rozłożyłam…
– No to masz teraz szansę…
Trzymałam się za spódnicę, przeszkadzając mu, ale się nie zrażał.
– Jak wolisz? Część dziewczyn wypina się przy biurku, część rozkłada na blacie.
– Jak możesz…?!
– Ja mogę w obydwu pozycjach.
Mimo, że zachowywał się tak bezczelnie, że aż krew mnie zalewała, to ja… czułam, że chcę tego. Niespecjalnie się opierałam, kiedy popchnął mnie w kierunku biurka.
– Pamiętaj, jaka jest tego waga! Że nie dajesz za darmo! Studentki dają za wpis do indeksu, a ty za laury w konkursie! Zobacz, jakie to banalne. Rutyna. Spódnica w górę, majtki w dół.
– Maurycy, jesteś wulgarny! – Trzasnęłam go dłonią w policzek. Byłam z siebie dumna, że go ostudziłam.
– Przepraszam – wycedził. Jednak po jego twarzy widać było, że poczuł się upokorzony.
– No dobrze, przejdźmy do konkretów. Cóż. To będzie interesujące obserwować jak młody historyczny geniusz poradzi sobie z pytaniami, na które nie jest przygotowany z winy tak odpowiedzialnej i opiekuńczej pani profesor.
– Nie. Nie zrobisz tego.
Zrobisz… – dopowiedziałam w duchu.
– Zrobię. – Przytaknął. Burak.
– Ty tak na poważnie? Że mu zaszkodzisz?
– Owszem. Skoro dostałem właśnie kosza! Zraniony drapieżca jest najgroźniejszy?
Wiedziałam, że jak mu coś głupiego przyjdzie do głowy… Diabełek kusił: „przecież tego chcesz. Piekielnie chcesz… Tak długo o tym marzyłaś? A do tego, przez ciebie ten ambitny chłopiec polegnie!” Zrozumiałam, że on to mówi na poważnie. Niemal rozdarło mi się serce, gdy pomyślałam, że marzenia mojego Matiego mogą lec w gruzach. I to czemu?Z mojego powodu.
– Maurycy, jesteś kanalią!
– Wiem. Ale czyż właśnie nie to, w połączeniu ze sprytem i intelektem jest we mnie takie urocze?! Ha, ha, ha!
A więc Mati polegnie jak Berek pod Kockiem, jeśli ja teraz nie zrobię tego… o czym swego czasu marzyłam. Boże! Dlaczego aż tak bardzo mnie ekscytuje, że ten Burak dopnie celu? Ciarki przebiegały mi po plecach, gdy wypowiadałam słowa:
– Wygrałeś. Dostaniesz to, czego chcesz…
– Ja zawsze wygrywam! Dopinam celu, nawet po latach!
Stałam przed nim, nie wiedząc jak się zachować. Patrzył mi bezczelnie prosto w oczy.
Kucnęłam przed nim.
– Nie zamkniesz drzwi? – Zapytałam, wydawało mi się retorycznie.
– Celowo nie zamykam! Studentki doskonale wiedzą o tej mojej manierze i jest to dla nich dodatkowy bodziec, że może je ktoś zobaczyć, gdy klęczą z moim kutasem w ustach.
– Dewiant!
– Dziękuję za uznanie! Ale nie traćmy czasu.
Moje podniecenie sięgało zenitu. Kucnęłam przed nim. Drżącymi rękoma zaczęłam rozpinać mu pasek.
– Wiesz co? Jednak wolę, jak dziewczę przede mną klęczy…
Co miałam zrobić? Uklękłam. Gdy rozsuwałam rozporek, przypomniałam sobie, jak bardzo ciekawiło mnie w tamtych czasach jakiego penisa ma Maurycy? Teraz mogłam sięgnąć dłońmi i go wysupłać. Okazał się być sporych rozmiarów, choć zdecydowanie nie największy, z jakim miałam do czynienia. Za to mocno na nim było widać żyłki i wydało mi się, że miał nadnaturalnie wielką żołądź.
– No i jak ci się podoba? – Pozostawiłam pytanie bez odpowiedzi. – Nierzadko słyszę peany na jego cześć… ale ok. Bierz go do buzi.
Władczo chwycił mnie za głowę i mocno przyciągnął do swego krocza. Gdy mokrą główką dotknął warg, poczułam, że również tego chcę. Że pragnę poczuć go w ustach. Otulić go nimi, ssać… połknąć… głęboko…
– Obejmij go czule, niech wyobrażę sobie, że to się dzieje za naszych dobrych studenckich czasów, kiedy byliśmy parą, jakbyś to robiła pierwszy raz w życiu. Nie chcę nawet myśleć, że przede mną jakieś gamonie wkładali swoje smętne fiuty w twoje piękne usteczka! Że im ssałaś! A pfuj!
Mile łechce mą próżność jego zazdrość. Chcę pokazać mu, co stracił. Dlatego muskam żołądź niezwykle delikatnie, samym koniuszkiem języka. Potem subtelnie liżę czubek, jednocześnie unosząc oczy ku jego twarzy. Jestem cholernie ciekawa, co się na niej odmalowało? Widzę szeroki uśmiech.
– Jesteś dobra! Gdzież tym siksom do ciebie!
By jeszcze bardziej go przekonać, kolistymi ruchami, omiatam jego buzdygan. „Ciekawe czy Roksana była lepsza?! Choć mogła być bardziej doświadczona, pewnie dziwka podczas studiów ssała więcej kutasów, niż ja miałam ich przez całe życie…”
Potem już nie tylko końcem, a całym językiem wodziłam po główce Maurycego. Namiętniej i namiętniej. Wreszcie ślizgałam językiem po całej długości jego trzonu – od samego dołu do samej góry.
– Ach! Ach! – Sapał profesor.
A ja ujęłam znów jego żołądź delikatnie wargami. Badałam je, połykałam. Gdy zanurzałam penisa do połowy, znów pocierałam jego czubek koniuszkiem języka.
– Gdzie ty się tego nauczyłaś na tej prowincji? Obciągałaś jakiemuś wójtowi? W remizie na zabawie obrabiałaś jakimś wsiowym dandysom?
– Jesteś zazdrosny, że to im robiłam dobrze, a nie tobie?
– Zazdrosny? To mało powiedziane!
Wtedy wepchnął głęboko aż się zaczęłam dusić.
– Mam nadzieję, że nie obciągałaś temu twojemu pupilkowi?
– A jeśli bym mu obciągała?
– To wtedy nie wiem, czy nie miałbym problemu z dotrzymaniem słowa…
Wtedy podrażniłam się z nim nie na żarty, dotykając mocniej zębami męskości. Popatrzyłam na jego twarz, ciężko oddychał.
– Chyba nie odgryziesz mi mojego Bucefała?! Gryźć to możesz tego!
Nagle wziął z półki sztucznego penisa i zanim się obejrzałam, wetknął mi go w usta w miejsce swojego.
Artefakt wykonany z kamienia posiadał przesadnie duże rozmiary, ledwie mieścił mi się między wargami. Pewnie odgrywał niebagatelną rolę podczas uroczystości dionizyjskich… Jednak ta sytuacja podnieciła mnie niewyobrażalnie. Przez chwilę zastanawiałam się, gdzie Maurycy go wtykał… Bo to, że używał go wobec swoich studentek – tego byłam pewna…
Podniecenie spowodowało, że zaczęłam obciągać ten przedmiot, jakby był to nadal trzon profesora. Połykałam go, choć z powodu rozmiarów nie mogłam zrobić tego zbyt głeboko. Zakrztusiłam się, a że cały czas patrzyłam profesorowi w oczy, widziałam, że mu się to cholernie podobało. Zaczęłam poruszać miarowo ustami.
– Jak to bosko wygląda! – Zachwycał się Maurycy. – Jakbyś autentycznie obciągała pytona starożytnemu herosowi! Ba! Samemu Dionizosowi!
Wtedy moja głowa zaczęła niestrudzenie suwać się: góra-dół, góra-dół.
Tego nie zniósł pan profesor, natychmiast zastąpił dionizosowy atrybut swoim. Posłusznie przyjęłam go, biorąc teraz głębiej do ust, zaciskałam wargi i poruszałam miarowo. Wkrótce moja głowa ponownie pracowała solidnie: góra-dół, niebawem osiągając maksymalne tempo. Czułam, że dochodzi, że jest bliski wytrysku.
– A teraz połknij! – Ledwie to wypowiedział, usłyszałam krótkie puknięcie w drzwi, które natychmiast otworzyły się.
Stała w nich sekretarka. Spróbowałam uwolnić się, ale w tym momencie wystrzelił. Zachlapał mi twarz i bluzkę.
Zerwana na równe nogi, natychmiast zaczęłam się pośpiesznie wycierać nerwowymi ruchami.
Wtem dostrzegłam, że tuż za sekretarką, której oblicze zdobił dwuznaczny uśmieszek, stał Mateusz.
Miałam nadzieję, że chłopiec nie zobaczył za wiele z tego, jak wycieram usta i materiał bluzki ze spermy Maurycego… Choć jeszcze przy nim doprowadzałam bluzkę do stanu akceptowalnego.
– Panie profesorze, czas na pierwszą turę!
Zaczął się pierwszy etap konkursu Nie wiedziałam co z sobą zrobić. Trochę poszlajałam się po korytarzach uczelni, nieodmiennie nie wychodząc z podziwu, jak bardzo się zmieniła od moich czasów. Podczas tego obchodu, co zobaczyłam jakąś urodziwszą studentkę, zastanawiałam się, czy tak jak ja klęczała w gabinecie Maurycego…
***
Po ustnym natychmiast dorwałam Matiego. Stał ze spuszczoną głową jak zbity pies.
– Dostałem pytania z jednak z przełomu XX i XXI wieku… To ten pan z czarną brodą… On dopytywał…
“A to drań! Okazało się że obciągnęłam mu zupełnie za bezdurno!” Poczułam się jak dziwka z “Poranka kojota”, przedymana przez niejakiego Brylanta, który po wszystkim rzucił jej majtki w krzaki, a gdy ta po nie pobiegła, zostawił ją z niczym.
***
– Zaraz, zaraz! Dotrzymałem słowa! Powiedziałem, cytuję, “będzie dobrze”. Nie obiecywałem za to, że nie będzie pytań, to ty o to prosiłaś. I co?! I jest! Jest nad kreską! Właśnie idę wywiesić listę, patrz, jest nad kreską i to niemało.
Maurycy z miną niewiniątka okraszoną diabelskim uśmieszkiem przekonywał mnie, że Mateusz nadal ma szanse.
– Gówniarz nawet mi zaimponował. Na ustnym dostał ode mnie pytanie o rolę Stronnictwa Konserwatywno Ludowego w Akcji Wyborczej Solidarność. Spryciarz, chyba nie wiedział nic o istnieniu SKL-u, ale tak świetnie nakreślił te czasy, że komisja była zauroczona.
– Draniu! Zadałeś mu takie pytanie, żeby go pogrążyć!
– Nieprawda! Żeby dać się wykazać! Ha, ha, ha! A teraz wszystko zależy od egzaminu pisemnego, który oczywiście ja będę sprawdzał.
A więc wróciliśmy do punktu wyjścia. Jeśli zechce utopić Matiego, nic mu w tym nie przeszkodzi…
– Ale pan Mateusz nadal ma szanse ostatecznie zająć pierwsze miejsce! To prawda… To w największej mierze zależy ode mnie. Ale, jeśli ty Marto zgodziłabyś się na wszystko, ja też dam z siebie wszystko…
– Sugerujesz, że zagwarantujesz, że on będzie pierwszy?
– Pewnie. Zagwarantowałbym.
Stało się dla mnie jasne, w co gra profesor Burak. A żeby uczynić sprawę jeszcze jaśniejszą, wyartykułował:
– Widzisz, Marto, że jestem nieobliczalny, ale dotrzymuję słowa…
Trudno się było z nim nie zgodzić. Mój wojowniczy nastrój ustępował na rzecz troski o Matiego.
– Wystarczy, że… Pozwolisz mi na wszystko. Pamiętaj, że do tej pory właściwie cię nie zdobyłem…
Był zabójczo dosadny. Ale wahałam się.
– Nie wiem…
Pomyślałam, że nawet jeśli miałabym się zgodzić, to tylko po ogłoszeniu wyników, nigdy przed… Widziałam, że sama w to brnę. I po bardzo precyzyjnym ustaleniu zasad. „Żebyś mnie nie wykiwał podły manipulancie.” Tak mu to przedstawiłam.
- No dobrze. – burknął.
Widziałam, że mu było nie w smak. W duchu cieszyłam się, że tym razem nie tylko nie pozwoliłam się ograć, ale to ja zapędziłam go w kozi róg.
– No dobrze… ale jeśli tak, to pozwolisz mi na wszystko. Sama przyjdziesz do mojego pokoju w hotelu doktoranckim. Tam cię będę miał, jak będę chciał.
Ten tekst podniecił mnie bezgranicznie. Zaciskałam zęby. Myślałam o tym, że jak się nie zgodzę – Mateusz przegra z kretesem, ale jeśli pójdę na układ – wygra.
– Dobrze. Będziesz mnie miał. – Sama byłam zaskoczona, że tak szybko się zgodziłam.
– Dasz mi… Dasz mi na każdym meblu, jaki mam w pokoju…
Patrzyłam mu prosto w twarz.
– Dam ci… Na każdym meblu w twoim pokoju.
Burak był przeszczęśliwy. Rozmarzony. Jakby wreszcie miał zrealizować swe odwieczne marzenie. Rozpędzał się w swych żądaniach.
– Będę cię pieprzył jak wariat! Będę młócił cię jak dziwkę…
Na potwierdzenie kiwnęłam głową.
– A ty wydobędziesz ze swych usteczek najpiękniejszą melodię, najgłośniejsze jęki, jakie świat słyszał. A ja będę rypał cię bez gumki… i spuszczę się, gdzie zapragnę. Może na twoją piękną buźkę, a może w pizdę, a może na cycki. Powtórz! Chcę usłyszeć twoją deklarację.
– Dobrze, więc jeśli dotrzymasz tego co powiedziałeś – artykułowałam zasadę jeszcze raz szczegółowo – i będzie pierwszy, to wtedy będzie tak jak chcesz… – Czułam, że deklarując to w tak wulgarny sposób, poświęcam się cała dla Matiego. Boże, jak mnie to podniecało! – Będziesz mógł zerżnąć mnie bez prezerwatywy… Będziesz mógł dymać mnie jak dziwkę. Wydobędę dla ciebie piękniejsze jęki niż ta Roksana czy twoje puszczalskie, studenckie zdziry. I będziesz mógł skończyć, gdzie ci się spodoba… – Boże! Jak ta deklaracja mnie podnieciła! Nigdy bym się tego po sobie nie spodziewała.
W tym czasie pojawił się Mateusz. Gdy dowiedział się, że awansował, zaniemówił. W jednej chwili uwierzył w siebie, wręcz miałam wrażenie, że poczuł się panem sytuacji.
– No, jeśli udało mi się na etapie nie do przejścia, to co mówić o pisemnym, który tak dobrze mi podszedł! Napisałem najwięcej stron ze wszystkich!
– No, dużo, to jeszcze nie znaczy, że najlepiej…
– Nie, nie… Sytuacja po pierwszej wojnie światowej to mój konik! Nie zapomniałem o żadnej zmianie terytorialnej w tym okresie!
Następnego dnia przewidziano ogłoszenie wyników etapu pisemnego i wręczanie nagród. Mati był w skowronkach. No i jak w takiej sytuacji mogłabym dopuścić, żeby nie wygrał konkursu?
– Mati – Objęłam go. – Oprócz dobrej informacji mam też złą wiadomość. Nie było osobnych pokojów w bursie. Będziesz musiał spać w jednym pokoju ze mną.
Nie wyglądał na takiego, który by się przesadnie zmartwił.
- No to akurat już mi się zdarzyło… nocowałem przecież u pani. A nawet będę miał okazję na rewanż. – Dodał cicho ostatnie zdanie, łapiąc się za buzię, jakby powiedział słowo za dużo.
- Jak to? O jakim rewanżu mówisz?
- Wtedy to pani weszła do mojego łóżka…
– No wiesz co?! Za dużo sobie pozwalasz… Wtedy było co innego, była burza… A ja tak się bałam!
– A ja się będę bał, że przyśni mi się olimpiada.
Żart był taki sobie, ale za to doskonale oddający jego emocje. Wiedziałam jak bardzo przeżywa konkurs. Targają nim przeciwstawne emocje – szansa, bo dobrze poszło mu na pisemnym, ale i obawa…
Idąc z nim spacerem do bursy wśród starych kamienic i zielonych skwerów, odczuwałam wewnętrzny niepokój, ale też podniecenie. Pewnie po części było to spowodowane spotkaniem z Maurycym, po części świadomością, że spędzę z Matim noc w jednym pokoju… W każdym bądź razie moja wyobraźnia szalała. Widziałam jej oczami, jak Mateusz wsuwa się pod moją kołdrę… jak czuję jego zapach Hugo Bossa.
Mijając ciekawe architektonicznie kamieniczki, czułam, jakbym się przeniosła w czasie. Ech, gdybym faktycznie mogła to zrobić… Przypominałam sobie wydarzenia i dawne i te z dziś. Czułam dziwny rodzaj wyrzutów sumienia wobec Mateusza: to, że niedawno ssałam kutasa innemu facetowi i to, że zbyt dużo mu obiecałam, odbierałam jako jakąś zdradę wobec chłopca. Gdy mijaliśmy ciąg kawiarenek i restauracyjek, zaprosiłam go do jednej z nich, na obiad.
We wnętrzu chińskiej knajpki dzięki wielkim, papierowym lampionom dominowała czerwień, budząc skojarzenia jednoznacznie burdelowe. “Będę młócił cię jak dziwkę…” – to zdanie zakołatało mi w głowie z siłą wodospadu.
Zamówiłam kaczkę po pekińsku. Mięciutkie mięso podane w cienkich plastrach, z wyczuwalnym miodem, smakowało wybornie. Chciałam choć symbolicznie rekompensować Matiemu to, że uległam Maurycemu. Pomyślałam, że jednak najlepszą rekompensatą byłoby pozwolenie młodemu, żeby wtargnął do mojego łóżka. I nie tylko do łóżka… Wyobraziłam sobie, jak młodzieniec wchodzi we mnie… jak wydobywa ze mnie głośne jęki. Aż zaczynałam żałować, że tych jęków nie słyszą Henio czy Grześ…
Wkrótce po obiedzie stanęliśmy przed fasadą bursy – stara przedwojenna kamienica lata świetności miała dawno za sobą, o czym świadczyły odpadające tynki, jednak gzymsy, bonie i inne wykwintne detale wskazywały, że architekt zaprojektował ją z rozmachem. Podobnie budynek prezentował się w środku – popękane, dawno nieodmalowane ściany i korytarze, z których wiało chłodem, straszyły niczym w upiornym dworze.
Jednak te niuanse były niczym w porównaniu z moim oburzeniem, gdy okazało się, że do jednej salki zakwaterowano nas wszystkich. Nie tylko mnie i Mateusza, ale też modelarzy, ich opiekuna i kierowcę! Moja intryga rozwinęła się przesadnie i obróciła przeciwko mnie!
Próbowałam interweniować u odźwiernego i woźnego w jednej osobie, ale ten odparł, że już nigdzie nie zadzwoni, bo jest po godzinach i nawet nie miałby do kogo. Natomiast zdaje się, że ten stary, gruby pryk z sumiastymi wąsami miał z tego niezłą frajdę, że jedna baba będzie musiała spać w jednym pokoju z tyloma chłopami. Chyba domyślał się, że coś manipulowałam i dlatego mógł mieć odwagę nie dość, że bezczelnie się podśmiewywać, to jeszcze robić nieprzystojne uwagi.
– Jakoś się pani przemęczy. No chyba, że pani spać nie dadzą…
Patrząc zawadiacko, zdawał się mówić: „No ja bym nie dał! Zawsze też może pani przyjść do mnie spać na dyżurkę.” Albo: „Najwyżej… zatknie sobie pani se dziurki korkiem… Dziurki w uszach… Ha, ha!”
Normalnie zainterweniowałabym gdzieś wyżej, ale wtedy mogłaby wyjść na jaw moja wcześniejsza manipulacja, a to mi się nie uśmiechało.
Mężczyźni, ale też chłopcy powitali mnie w pokoju wręcz entuzjastycznie.
– Lepiej być nie mogło! – Gienio piał z zachwytu. Już powybierali sobie łóżka, mi zostało to najbardziej wyeksponowane.
Pokój komponował się wyglądem z resztą bursy. Ciemny, z pustymi ścianami i dziwnymi zapachami nie robił dobrego wrażenia. Mężczyźni jednak nie przejmowali się wystrojem wnętrz, wyciągnęli jakąś whisky i szybko znaleźli szklanki. Mimo wielu namów nie dołączyłam się do nich natomiast Mateusz dał się skusić.
Mieli świetną okazję, żeby sobie ze mnie podworować.
– Pani Marto spała pani z tyloma chłopami na raz? – Gdy już zaszumiało im w głowie. – Grzesiu, opowiedz, jak to było na tej wycieczce w Krakowie?
Nie byłam przygotowana na taki rozwój wydarzeń. Miałam jedynie cieniutką koszulkę nocną i równie cieniutki, koronkowy szlafroczek. W obskurnej łazience na pustej półce na kosmetyki dumnie stał jeden flakonik z Hugo Bossem. Gdy przebierałam się, miałam poczucie, że lada moment ktoś przypadkiem otworzy drzwi zasuwka wydawała się taka słaba…
Słyszałam, jak sobie dowcipkowali.
– Pani Marto, jest pani tam naga? Pytam, żebyśmy wiedzieli, czy nie wchodzić? – Dokazywał Grzesio.
Strasznie mnie korciło, żeby im odpowiedzieć: – Tak właśnie jestem kompletnie goła… golusieńka…
– Ale jak coś, to może pomożemy naszej pani umyć plecki?
– Albo co innego… Ha, ha!
Nie rozumiałam, dlaczego to mnie podniecało… aż w duchu korciło mnie, żeby zapytać: „A jakie miejsca oprócz pleców chcielibyście mi umyć?” Ledwie zdążyłam o tym pomyśleć, a dokładnie to samo pytanie wypowiedział, zdaje się, Alan. Nie słyszałam co odpowiedzieli mu kompani, ale wywołało to lawinę śmiechu.
Z łazienki wyszłam w tym cieniusim szlafroczku i koszulce. Wstydziłam się, ale jednocześnie mnie to kręciło, że oczy mężczyzn wszystkie naraz wbiły się we mnie. Wiedziałam jak dobrze odznacza się kształt moich piersi… A co faceci, myślicie, że to takie łatwe dźwigać przed sobą dwie ciężkie buły? Podniecało mnie to, że widzieli mnie tak ubraną.
– Ulala! Pani Marto! Będzie pani zimno w takiej cieniutkiej koszulce. Może do nas? To żaden z nas nie będzie mógł spać!
– Mówiłem, najbardziej cycata w szkole!
– Ale będziemy mieli sny!
***
Rozległy się pierwsze chrapania. Zastanawiałam się, czy Mati dotrzyma obietnicy i wtargnie? Spodziewałam się, że w takiej sytuacji raczej nie, choć pozostawiałam sobie nadzieję, jeden procent szansy. Wspominałam jego słowa “Tym razem to ja…”
Już na wpół zasypiałam, pierwsze omamy senne już mnie ogarniały, gdy poczułam, że coś ładuje się pod moją kołdrę. Zdawało mi się, że to sen… ale wtedy realnie poczułam woń, bardzo intensywną. Zadrżałam, gdy poczułam dłoń na swoim ciele. A więc to Mati pakuje się do mojego łóżka! Czułam zapach perfum Mateusza, tych, które mu kupiłam…
Przebudziłam się. A więc nie rzucał słów na wiatr. Widocznie nie miał mi aż tak za złe tego, że poszłam do gabinetu Buraka. A może obecność kolegów i złość na nich dodawała mu odwagi, wjeżdżając na ambicję?
Nie opierałam się, gdy poczułam, że się na mnie gramoli. Przecież tak bardzo tego chciałam. Znów poczuć na sobie jego ciężar, jak wtedy, gdy upadliśmy na łóżko podczas tańca. I poczułam. Wydał mi się teraz znacznie cięższy. czupryna jak miotła łaskotała mnie w brodę, podczas gdy jego twarz wylądowała mi na biuście. Jeszcze intensywniej poczułam dobrze znany mi zapach Hugo Bossa.
Szalenie mnie to ekscytowało. Oto leżę w pokoju wśród tylu mężczyzn, a tu właśnie na mnie włazi chłopak… chłopak, do którego czuję słabość. Oczywiście nie miałam złudzeń co do tego, że Mateusz pozwoli sobie na coś więcej, ale cieszyłam się, że się do mnie poprzytula.
Chłopiec najpierw położył dłoń na piersi i dotykał jej delikatnie przez materiał koszulki, masował. Wkrótce zgarnął koronkę z biustu i chwycił zań. Zadrżałam. Pieścił mnie, delikatnie ściskał. Zaczął mnie tam całować. Pomyślałam sobie, że już dobrze widział moje piersi… ale dopiero teraz dotykał ich dłonią i ustami. Cmokał górę piersi, dół, wreszcie brodawki i sutki. Boże, jaka ja jestem tam wrażliwa. Westchnęłam cicho, mimo, że zdawałam sobie sprawę, iż pozostali mężczyźni to usłyszą. Zasysał sutki zachłannie, jak osesek. Zagryzłam zęby, żeby nie jęknąć. Cały czas działała na mnie intensywna woń Hugo Bossa. Potem jego dłonie zaczęły bawić się piersiami, badać je ruchami okrężnymi – zdając się manifestować – hojnie panią profesor obdarzyła natura! Dlatego z lubością czułam, jak je maca… a nawet ściska… Oddychałam tak głęboko i głośno, że pozostali musieli mnie słyszeć. Uczeń jakby pobudzony moją reakcją, zaczął ugniatać piersi. Wreszcie gnieść – jakby komunikował – Należą do mnie! Tylko do mnie! Jestem ich panem i władcą. Poczułam się tak błogo, ulegle. Jakże bardzo chciałam być tak uległa…
Tymczasem niecierpliwa dłoń wylądowała na moim kroczu. Aż przeszły mnie ciarki a z ust mimowolnie wydobył się cichy i krótki okrzyk:
– Ach!
“Ależ on stał się odważny! To pewnie przez tą whisky, którą go poczęstowali – pomyślałam. Dygotałam, gdy dotykał mnie tam przez materiał majtek. Bardzo cienki materiał. Wzdychałam głośno, gdy przezeń szukał a następnie badał cipkę.
Wreszcie wsunął dłoń pod koronkę. Gdy szurał nią po mojej szparce, nie powstrzymałam się i cichutko jęknęłam. Właściwie to czułam dziwną ochotę, żeby ci dranie słyszeli, że ten pomiatany przez nich nerd właśnie obmacuje, tak zapewne pożądaną przez wielu, nauczycielkę. Gdy palec wsunął się moją norkę – jęknęłam znowu.
Czułam, jak bardzo wilgotnieję. Zwinny paluszek penetrował pochwę zrazu powoli, potem coraz śmielej, wreszcie wsunął się do końca. Druga ręka nadal ugniatała pierś. Było mi tak dobrze. Jakże bardzo chciałam tego, żeby mnie po prostu przeleciał. Pragnęłam, by wszedł we mnie, pragnęłam poczuć w sobie jego “bolca”.
Kobieto, ale z ciebie lafirynda! – Sama wyzywałam się w duchu. – Jeszcze ci mało?! Już raz dzisiaj puściłaś się! I to w jakiej sytuacji!
Liczyłam, że Mateusz nie posunie się dalej niż pieszczoty, jednak już one okazały być nad wyraz intensywne. Podczas gdy jedna ręka wręcz miętosiła mi cycki, druga robiła regularną palcówkę. Byłam taka mokra. Rozwarłam szerzej uda, by dać mu lepszy dostęp. Chłopiec posuwał mnie już dwoma palcami. Wzdychałam tak ciężko, że pozostali nie mogli nie słyszeć. I to dodatkowo mnie stymulowało. Ale jeszcze bardziej chłopaka. W pewnym momencie przestał, za to czułam, że wyciąga swojego członka i kieruje go na moją szparkę.
Zdrętwiałam.
– Mati, chyba nie chcesz zrobić tego? – Przyzwoita część mnie nie chciała dopuścić do penetracji, ale ten diabełek w głowie miał zgoła przeciwne zamiary. – Pozwól mu! Przecież tego właśnie chcesz! Chcesz? Nie. Ty tego pragniesz! Łakniesz, jak kania dżdżu! – I on miał rację, miałam tak wielką ochotę poczuć go w sobie… Nie opierałam się. Może liczyłam na to, że jak ostatnio, tylko poociera się swoją pałką po szparce… Ale on nie ocierał się jak wtedy. Natychmiast naparł na wejście do cipki i zaczął się wsuwać.
– Aaaach! – Westchnęłam przeciągle, a dreszcze przeszyły moje ciało. – A jednak stało się! Mateusz wszedł we mnie. Nie mogłam w to uwierzyć, ale czułam się jak w raju, czując jego twardą męskość goszczącą w moim gniazdku.
Wsuwał się delikatnie, po czym cofnął się i znów wszedł, i znów cofnął się i znów wszedł, za każdym razem coraz głębiej. Myślałam, że zwariuję. Najpierw zaciskałam zęby. Przy kolejnym pchnięciu wydobył się ze mnie cichy jęk. Kolejne było silniejsze, skrzypnęło łóżko. Przy kolejnym znów skrzypnęło. – Mati… uważaj… wolniej… – Szepnęłam. Tak się bałam, że doskonale słyszą to mężczyźni i chłopcy w pokoju.
Z jednej strony czułam wstyd, z drugiej potężną ekscytację. Byłam wniebowzięta, gdy jego trzon tak bosko rozpychał ścianki cipki. Tak bardzo chciałam się mu oddawać… Dawać mu… Znowu mocniejszy sztos. Znowu skrzypnęło łóżko, a ja jęknęłam.
To były tak silne bodźce, że cipka niemal samowolnie zaciskała się na jego pałce. Zaczął dźgać mnie miarowo. Jęczałam już nieustannie, zrazu cicho, wreszcie głośniej. Z początku wstydziłam się jak cholera, bojąc się, że usłyszą i uznają mnie za puszczalską, potem stawało mi się to jakby obojętne, że słyszą, chciałam się przede wszystkim oddawać, ale z czasem zapragnęłam, żeby słyszeli… coraz bardziej.
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu chciałam, żeby wiedzieli, że jestem posuwana przez Mateusza. Żeby mu zazdrościli, żeby wręcz czuli zawiść, że oto ten, ich zdaniem ciamajda, dupczy, wręcz hebluje atrakcyjną nauczycielkę. A może żeby podniecało ich to, że ja, tuż obok nich daję… że puszczam się… Ja, szanowana pani profesor, o której w szkole zawsze mówili „cnotka-niewydymka”.
Wręcz kilka razy stęknęłam, gdy chłopak rozkręcił się. Rżnął mnie coraz ostrzej. Łóżko już nie skrzypiało, a trzeszczało. – Mati, przystopuj… proszę… – A jednak on się nie hamował! – Przeciwnie, miałam wrażenie, że wręcz się rozpędzał. Ja ucichłam, zacisnęłam zęby z całej siły, żeby głośno nie jęczeć, ale robotę za mnie wykonywało łóżko, które już po prostu zgrzytało!
W tej sytuacji zrozumiałam skąd słowo “rżnięcie” bo dosłownie tak się czułam – rżnięta. Czułam jak szybko i głęboko we mnie wchodzi. Jakby mnie nadziewał na rożen. Czułam go tak głęboko w sobie.
Nie wiedziałam, jak położyć temu kres. Miałam wrażenie, że nie ma takiej siły, która zdolna byłaby go powstrzymać, ba, która zdolna byłaby oderwać go ode mnie…
Nagle w oknie odbiły się światła jakiegoś auta z zapalonymi długimi światłami. W pokoju roztoczyła się jasna poświata. – O nie! Zobaczyłam nad sobą twarz wciąż rytmicznie poruszającego się we mnie młodzieńca. To nie był Mateusz! Samochód zaparkował blisko, nie gasząc jeszcze świateł. Wtedy ujrzałam, że nikt na sali nie spał, lecz wszyscy wpatrywali się we mnie… A może tylko miałam takie wrażenie, że patrzą… We mnie dosiadaną przez chłopca. A był nim… Borys! Tak! Ten zbudowany byczek! Dlaczego tego się wcześniej nie domyśliłam?!
Ogarnęła mnie nagła fala ogromnego upokorzenia. Dałam się wypieprzyć nie temu, o kim myślałam. Na oczach czterech innych facetów.
Co za wstyd! Czy rzeczywiście patrzyli się wszyscy na mnie, czy tylko jednak mi się to wydawało, że patrzą? Że patrzą, gdy drań kończył dzieło… Odniosłam nawet wrażenie, że Alan nagrywa mnie telefonem…
Gdy spróbowałam odepchnąć muskularny tors Borysa, chłopiec jakby czując, że coś traci… wytrysnął. Spuścił się prosto w mojej cipce…
***
Drugiego dnia nie odzywaliśmy się z Mateuszem. Nawet osobno wyszliśmy na uczelnię. Wciąż rozpamiętywałam to, co wydarzyło się w nocy. Domyślałam się, że ten gnojek Borys użył perfum Matiego stojących w łazience. Czułam się taka upokorzona. Nie spodziewałam się tego w najczarniejszych snach…
W Instytucie z bijącym sercem podeszłam do wywieszonej listy. Zalała mnie fala radości, gdy ujrzałam, że na liście laureatów Mateusz był na pierwszym miejscu. A więc profesor dotrzymał słowa. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że kluczowy jest wstęp do wyników. Brzmiał on:
“Decyzją kapituły w tegorocznej edycji konkursu postanowiono nikomu nie przyznać tytułu zwycięzcy.”
Jak Ci się podobało?