Klin
17 września 2016
35 min
Pierwotna wersja tego opowiadania z roku 2016 absolutnie do niczego się nie nadaje, w każdym razie nie do czytania. Zamianiam ją więc na nowszą, poprawioną, gdzieniegdzie skróconą, gdzieniegdzie wydłużoną. Starą wersję zachowuję z obowiązku kronikarskiego na blogu.
Przedmowa z roku 2016:
Zamieszczam to opowiadanko zachęcony przyjęciem "Zasiłku". Oba teksty powstały prawie jednocześnie, inspirowane autentycznymi znaleziskami w Facebooku. Tytuł nawiązuje, rzecz jasna, do frazeologizmu "wybić klin klinem" i nie chodzi o zapijanie kaca. Alkoholu, tytoniu ani innych niezdrowych substancji w ogóle tutaj nie będzie.
— Piotrusiu, dostałeś list, zaproszenie na ślub Justyny Grążel i Arkadiusza... — Słowa matki, zniekształcone przez niedoskonałości połączenia telefonicznego, od dwóch tygodni co chwilę dźwięczały mu między uszami. Z całej ponad godzinnej rozmowy pamiętał tylko to jedno zdanie. Wcześniejsze słowa momentalnie uleciały z pamięci jako nieistotne. Tych, które padły po tym zdaniu, umysł skupiony na imieniu i nazwisku panny młodej w ogóle nie zarejestrował. Arkadiusz, Mariusz, Tadeusz... nawet imienia szczęśliwca, przyszłego męża Justyny Grążel, Piotr nie był pewien. Wiedział tylko, że mu potwornie zazdrościł.
Dwadzieścia jeden lat. Czy to jest wiek, w jakim się idzie do ołtarza? Justyna, zawsze ambitna i pracowita, miała przecież studiować dziennikarstwo, całe liceum się do tego przygotowywała, a tu nagle ślub! Z kim? Dlaczego? Po co? Piotr bił się z myślami. A po każdym napadzie natrętnych pytań dochodził do refleksji: „Szkoda, że nie ze mną”.
***
Pierwszy raz, odkąd dwa lata wcześniej wyprowadził się z domu, jechał do rodzinnego miasta jak na zesłanie, w katorżniczym nastroju. Zrezygnowany, apatyczny, zmęczony, mimo że wcale ciężko nie pracował. Dręczyło go pytanie, z każdym dniem coraz bardziej palące, o słuszność obranej drogi:
— Boże, czy ty mnie doświadczasz w ten sposób? Chcesz żebym okazał siłę? Mam ci udowodnić wiarę?” — pytał Boga. Pytał i pytał, co godzinę i co minutę, na okrągło od dwóch tygodni, a odpowiedzi z Nieba jak nie było, tak i się na nią nie zanosiło. — Daj mi jakiś znak! — żądał. Nadaremnie.
Pociąg z łoskotem wtoczył się na stację. Zatrzymał się. Otworzył drzwi, żeby wypuścić podróżnych, którzy nieopatrznie kupili bilet do prowincjonalnego miasteczka. Odczekał chwilę i ponownie zatrzasnął drzwi. Ruszył w dalszą drogę. Na rozgranym lipcowym słońcem peronie zostawił bruneta, średniego wzrostu, szczupłego, z dużą torbą podróżną przy nodze. Dla Piotra nie było odwrotu. Dźwignął torbę, otarł pot z czoła i leniwie ruszył w stronę miasta.
Przystanął na rynku, kilka kroków od bloku, w którym się wychował. Wyciągnął butelkę wody. Otarł pot z czoła. Wtem, za plecami usłyszał głos znany ze szkolnych czasów:
— Piotrek!? Kopę lat! Chłopie, gdzieś ty się podziewał? Co, nie poznajesz kolegi?! W jednej ławce żeśmy siedzieli!
— O! Darek! Przepraszam, zamyśliłem się. — „Że też akurat teraz diabli cię nadali!”, zaklął Piotr w myślach.
— Co z tobą? Masz chwilkę? Chodź, pogadamy! No, tak się cieszę, że cię widzę. Wyjeżdżasz gdzieś? Bo ja właśnie przyjechałem na wakacje do staruszków. A co u ciebie, Piotrek? Ile to lat się nie widzieliśmy? Z pięć chyba, co? Co robisz? Coś studiujesz?
— Co studiuję? No, seminarium... — nieśmiało odpowiedział Piotrek. Jednocześnie poczuł wdzięczność za nagły potok natrętnych pytań. Dzięki nim mógł na chwilę zapomnieć o jałowej dyskusji z samym sobą i Bogiem.
— Z czego?
— Co z czego? — Piotrek nie zrozumiał pytania.
— Z czego to seminarium? Musisz coś przygotować? Lipiec jest. Już po semestrze. Nie zaliczyłeś jakiegoś seminarium?
— Oj, nie. Jestem w seminarium duchownym — wyjaśnił ściszonym głosem. Zdziwił się przy tym samemu sobie. Nigdy wcześniej się swoich studiów nie wstydził.
— Co?! Sorry, za zdziwienie, Piotrek, ale co ty tam robisz?
— Próbuję zostać księdzem... — Rozejrzał się nerwowo na boki, nieświadomie, sprawdzając, czy ktoś postronny go nie usłyszał.
— Nie do wiary! Piotrek, żartujesz sobie, co nie?
— Nie.
— I teraz idziesz na stację? O której masz pociąg? Czekaj, odprowadzę cię. Pogadamy!
— Nie. Właśnie przyjechałem.
— To Bogu dzięki! Piotrek, pamiętasz jeszcze, gdzie mieszkam? Wpadnij kiedy! Nie no, musisz mi wszystko opowiedzieć! Kiedy masz czas?
— W sumie, cały miesiąc. A ty jakie masz plany?
Krótka rozmowa sprawiła, że Piotrek poczuł się bardziej swobodnie w towarzystwie kumpla z gimnazjum. Wtedy przez kilka lat nazywał go przyjacielem, mimo że różniło ich praktycznie wszystko: poglądy, dopiero nabierające kształtów, zainteresowania, temperament.
— Plany? Jeszcze nic konkretnego. Słuchaj, cały miesiąc to takie nie wiadomo kiedy. Czas przeleci przez palce i się nie spotkamy. Umówmy się konkretnie. — Darkowi najwyraźniej bardzo zależało. W takim wypadku nie godzi się odmówić.
— Nawet teraz możemy gdzieś usiąść. Mama będzie w domu dopiero koło czwartej, więc obojętne, czy wejdę na górę teraz, czy za dwie godziny.
— Super! Stary, poczekaj minutkę. Kupię cydr i idziemy do mnie, oblewać spotkanie!
Do bloku Darka było blisko jak na rzut beretem. Mimo to, jeszcze zanim weszli do klatki, Piotrek zdążył podzielić się swym cierpieniem. Grzeszna zazdrość, do której wyznania nie umiał się przemóc podczas spowiedzi, wypłynęła sama, jak oliwa na powierzchnię wody.
— O kurna, stary! Ja to bym się chyba upił i przez miesiąc nie trzeźwiał. — Usłyszawszy o zaproszeniu na ślub Justyny, Darek stanął dęba. I nie ruszył z miejsca dosłownie przez kilka długich minut.
Komu jak komu ale jemu, przyjacielowi z gimnazjum i liceum, Piotrek nie musiał niczego tłumaczyć. Obydwaj jak na zawołanie jednocześnie wrócili myślami do szkolnego balu w ostatniej klasie gimnazjum. Oczami pamięci ujrzeli Justynę, wtuloną w tańcu w swojego najbliższego kolegę, chudego jak patyk bruneta, pląsającego sztywno, zupełnie nie w rytm muzyki, zamyślonego, zadowolonego z bliskości koleżanki, ale też najwyraźniej zakłopotanego. Tym szczęśliwym nieśmiałym chłopakiem był nie kto inny tylko Piotrek.
— Miałeś najlepszą laskę z klasy. Ale ci żeśmy zazdrościli! Wszyscy. Wiesz? Juras raz ją odprowadził do domu po jakiejś klasowej imprezie, chciał ją pocałować pod klatką, a ona na niego z gębą, żeby nigdy więcej się do niej nie odzywał. Prosił, żebym ci nie mówił, ale teraz to już nie ma znaczenia.
— Naprawdę? Nie wiedziałem.
— Dziewczyny gadały, że ona świata poza tobą nie widzi. Stary, jak to w ogóle możliwe, że ty w sutannie, a ona z jakimś fagasem? Właściwie, to kiedy wy się rozstaliście?
— Nigdy, Darku. Nigdy nie byliśmy razem.
Bywa, że prozaiczna prawda stanowi największą niespodziankę.
— Jak to?! I nawet ani razu?
— Co ani razu?
— No... nie przespałeś się z nią?
— Nie!
— Nie mów, że się nawet nie całowaliście po kątach...
— Ani razu — przyznał Piotrek, popadłszy w jeszcze głębszą melancholię. Zdał sobie sprawę, że żałował niewykorzystanej szansy.
— A z innymi?
— No, był buziak. Ale wiesz... Ja od zawsze wiedziałem, że zostanę księdzem. — Dziwne, nawet dla przyszłego księdza, niewyobrażającego sobie życia nie w celibacie, szczere przyznanie się, że jest się prawiczkiem, potrafi sprawić trudność. — A ty? Masz dziewczynę?
Jak sięgnąć pamięcią, na tematy damsko-męskie Piotrek rozmawiał w zasadzie tylko z dwiema osobami: z Darkiem, śmiejąc się do rozpuku z rubasznych żartów i uzupełniając je swoimi mniej lub bardziej dowcipnymi uwagami, i z Justyną. Rozmowy z nią były bardziej abstrakcyjne, o zasadach, możliwych problemach, uczuciach, niedopowiedzeniach... I nigdy nie dotyczyły jego lub niej osobiście, tylko innych osób, tak jakby temat miłości i seksu ich dwojga nie dotyczył.
I znów, po latach, grzeszny temat wypłynął dzięki Darkowi. Student seminarium jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zapomniał o swym powołaniu. Zapragnął wiedzy o tym, z czego zrezygnował i co stracił.
— Ja i dziewczyna? Nie żartuj! — zaśmiał się Darek. — Dłużej niż miesiąc żadna ze mną nie wytrzyma.
Weszli na górę i przy cydrze zmienili temat rozmowy. Studia, rynek pracy, życie w kosmosie, sposoby docierania do prawdy. Po pięciu latach przerwy mieli spore zaległości. W końcu, gdy przy trzeciej butelce doszli do konfliktu na linii religia-nauka zgodnie stwierdzili, że to temat na dłuższą dysputę i że będą kontynuować innym razem. I że pora wrócić do spraw przyziemnych, czyli do kobiet.
— Stary, nie idź na ten ślub. Dobrze ci radzę. Odpisz, złóż gratulacje w liście, ale nie idź. Na weselu będziesz musiał udawać, że się cieszysz jej szczęściem, kłamać w żywe oczy. Potrzebne ci to? Swoją obecnością tylko przyłożysz rękę do tego nieszczęścia i rozdrapiesz rany. Nie rób tego, Piotrek!
— Jakoś nie wypada nie iść.
— No to przynajmniej nie idź sam. Weź z sobą jakąś pannę, a nie jak sierota... Chociaż, w twojej sytuacji, no nie wiem, ksiądz z panną... Nie, tak nie wypada.
— E, nie. No, co ty? — wydukał Piotrek. Jednak jego mimowolny uśmiech, nie do stłumienia, i nagle rozpromienione oczy mówiły, że w jego głowie zakrążyła myśl nielicująca z habitem kleryka.
— Piotrek! Ty naprawdę jeszcze nigdy nie baraszkowałeś z żadną dziewuszką? — Darek szturchnął go w ramię po kumplowsku.
— Nie.
— To masz przed sobą dwie opcje: albo wyrywasz zupełnie zieloną małolatę, albo uświadamia cię starsza, doświadczona babeczka. Co wybierasz?
— Ale... – jęknął kleryk, coraz bardziej chętny poddać się pokusie.
— Żadne ale, Piotrek! Co to za ksiądz, co w życiu nie miał baby?! Poszedłbyś się do takiego wyspowiadać? — Darek już w łonie matki kpił ze wszelkich świętości. — No, chyba nie... Masz fejsia? Nie?! Stawaj tu, człowieku, zaraz cykniemy ci focię i zrobimy z ciebie człowieka. Ba, Casanowę zrobimy!
W kilka chwil komórka Darka wzbogaciła się o kolekcję fotografii: zamyślony Piotrek nad książką, Piotrek przy biurku, przed półką z książkami, wesoły Piotrek w slipkach i czarnych okularach na tle plakatu z palmą i widokiem oceanu — „pamiątka z Teneryfy”, i Piotrek zaspany, do pasa przykryty kołdrą, sam i w towarzystwie butelki piwa — żeby być cool, nie wyglądać na smutasa. Po sesji Darek włączył laptopa, wszedł na stronę Facebooka i oświadczył:
— Daj mi dwa dni. To jest o dzień mniej niż potrzebował Jezus na swoje sprawy. Zobaczysz jakiego fejsiunia ci odwalę. Z fociami, muzą, demotywkami. Pięćdziesiąt ziomków na początek styknie, żeby nie przesadzić z tą twoją aktywnością, bo i tak potem wyjdzie szydło z worka, jaki nerd z ciebie... No, ale wtedy to już nie będzie takie ważne. A nawet zagra na twoją korzyść, jak już laska połknie haczyk i zechce od ciebie czegoś więcej niż tylko śmichu-chichu... No, coś tak facjatkę rozdziawił? Patrz lepiej, jak to się robi.
Darek, pewny siebie jak specjalista do spraw sprzedaży, zasiadł przy biurku. Zaczął klikać. Szukał odpowiedniego miejsca w sieci. Nie trwało to długo.
— Mam! – zawołał głosem Euklidesa, „Eureka!”. Zamieścił ogłoszenie:
NA DNIACH MIASTA, NA KONCERCIE W PARKU, BYŁAŚ W BIAŁEJ BLUZCE Z NAPISEM I W NIEBIESKIEJ SPÓDNICY. MASZ PIĘKNY UŚMIECH NA PRZEPIĘKNEJ TWARZY. MÓJ KOLEGA SIĘ W TOBIE ZAKOCHAŁ. JAK PRZECZYTASZ, DAJ LAJKA.
— Dla pewności damy jeszcze jedno. Stary, wolisz brunetkę czy blondynkę?
Piotrek, zagapiwszy się w ekran komputera, nie odpowiedział. Kolor włosów to przecież sprawa dziesięciorzędna.
PRZED CHWILĄ WYSZŁAŚ Z KAUFLANDU. MASZ SZORTY I DŻINSOWĄ BLUZKĘ. JEST Z TOBĄ KOLEŻANKA, BLONDYNKA, TEŻ ŁADNA, ALE NIE TAK JAK TY. NIE MUSISZ SIĘ ZE MNĄ UMAWIAĆ. WYSTARCZY LAJK.
— No, stary. Sieci zarzucone. Teraz kolej na ciebie.
Darek wyciągnął z półki dwa podręczniki i wcisnął je w garść koledze. Wyjaśnienie szczegółów szczwanego planu zajęłoby tygodnie. I nic by nie dało. Plany geniuszy rzadko trafiają w gust osób mniej genialnych. Darek ograniczył się więc do wydania poleceń:
— No co, Piotruś? Przyjechaliśmy na miesiąc, tak? Więc mamy trochę czasu, żeby się przygotować. Pierwsza randka za dwa tygodnie. Już moja w tym głowa. A ty bierz się za książki! Nie powiesz chyba lasce, że jesteś starym koniem, studentem jakiegoś pojechanego seminarium! Dla niej będziesz licealistą, kujonem z biolchemu. Wygląd masz nawet niczego sobie. Żadna się nie pozna. Wykuj się tylko czegoś. Nie wiem, bezkręgowce, hormony, trochę anatomii, mięśnie łokcia i uda po łacinie. Miałeś chyba łacinę w tym seminarium, co? To ci łatwo przyjdzie.
— Darek, ty to na poważnie?
—Jesteś świetnym aktorem. — To prawda. W liceum obaj brali udział w kółku teatralnym. Piotrek zawsze brał najdłuższe i najbardziej wymagające role. Lubił udawać różne charaktery. I robił to świetnie. — Pewnie dlatego cię ciągnie do bycia księdzem. Grałeś Jasia w Jasiu i Małgosi, Zorro, to zagrasz i siebie. Tylko tym razem nie na scenie. Teatr improwizacji, kolego! Życie to teatr. — Darek zaśmiał się jak Mefisto.
— Ale, to co innego...
— Klina wybija się klinem, stary! Nie ma innej metody. Trafimy na kukizówę: walniesz bajerę na żołnierzy wyklętych i zamoczysz. O ile solidarność plemienna ci pozwoli bzyknąć katoliczkę. Będziesz mieć więcej szczęścia, złowisz coś mądrzejszego, to się niestety będziesz musiał bardziej wysilić. Zagrasz inteligenta, pasjonata biologii, i też się uda. Tylko pokłamać musisz trochę, ale to umiesz. Tego was przecież uczą. Co nie?
Kleryk udał, że nie słyszy krytyki swojej przyszłej profesji. Wiedział, że radykalnemu ateiście żadnym argumentem nie wybije z głowy antykościelnych fobii.
— Ale dlaczego akurat biolchem, Darek? Wiesz, że tego nie lubię.
— Właśnie dlatego — Darek znowu się zaśmiał na poły diabolicznie. — Żebyś grał od początku do końca. Poza tym Darwin kościółkowych kreacjonistów nie gryzie. Więc bez obaw! A teraz cześć i czołem! Czas leci... Aha, pozdrów siostrę!
Piotrek posłusznie wziął pod pachę książki wybrane przez przyjaciela.
— No, cześć. Dzięki. A siostry nie pozdrowię. Jeszcze byś ją wciągnął do tej hecy.
***
Ogłoszenia zebrały po kilka lajków. Darek gruntownie przestudiował facebookowe profile. Twierdził, niebezpodstawnie, że ma doświadczenie w wyłuskiwaniu partnerek z internetu. Sprawnie wyeliminował ewidentne żarty, uczennice, dla których ryzyko, że mogą znać Darka lub Piotrka z widzenia, było zbyt duże, oraz panie, które zbyt profesjonalnie podeszły do potencjalnej randki z nieznajomym.
— Patrz, jeszcze jedna lafirynda. — Darek powiększył na ekranie zdjęcie tlenionej blondyny. — Widzisz ten napis na t-shircie? „Let’s have fun!” Są dalsze pytania? Nie widzę żadnej podniesionej ręki. Dziękuję bardzo... Zostawiamy lachona na liście rezerwowej i szukamy dalej. A może chcesz ją? Ona na pewno pokaże, o co biega w te klocki. — Szturchnął Piotrka w ramię. — Blondi, dwudziecha, mniam!
Ostatecznie wybór padł na uczennicę gimnazjum. Ekspertyzy Darka niezbicie potwierdziły, że jej konto jest autentyczne, znajomi prawdziwi, szkoła istnieje, i tak dalej. Dziewczyna chodziła do szkoły oddalonej od osiedla Darka i Piotrka. Wśród facebookowych przyjaciół nie miała siostry Piotrka, uczennicy innego gimnazjum, ani przyjaciół siostry, co pozwalało sądzić, że udawany licealny fascynat biologii nie zostanie natychmiast zdekonspirowany.
Fejkowe konta spreparowane przez starego wygę internetu były wręcz idealne do postawionego celu. Kontakt został nawiązany. Jednocześnie z wybraną nastolatką oraz z jej facebookową friendką, obecną na wielu wspólnych zdjęciach i zamieszczająca słodkie komentarze: „kocham”, „jesteś wspaniała”, „ideał!”. Z Agnieszką i jej best friend for ever, Justyną.
Punktem zaczepienia był lajk zostawiony przez Agnieszkę pod ogłoszeniem napisanym w imieniu Piotrka przez Darka. Dziewczyna postawiła go spontanicznie, wcale się nie zastanawiając, zapomniała natychmiast. Ale internet niczego nie zapomina.
— No, byłam — odpisała Agnieszka, akceptując zapytanie o dodanie do listy friendów.
— Ja, w Kauflandzie? — odpisała Justyna. — A, wtedy! Skąd wiesz, co Aga miała na sobie? Widziałeś? Ja nie pamiętam.
Następnego dnia już pamiętała, że sama ubrana była w niebieską spódniczkę i różową koszulę, niedopiętą na ostatni i przedostatni guzik. Przypomniała sobie, sprawdziwszy na zdjęciach zrobionych tamtego dnia. Jedno z nich, selfie z Agnieszką, wyłożyła też na swojej stronie Facebooka. Agnieszka miała na sobie dżinsową bluzkę i szorty, dokładnie tak jak w ogłoszeniu.
— Statystyka, stary! Statystyka i pogoda. Na sto dziewczyn wchodzących do sklepu, nie miałaby się znaleźć ani jedna w kurtce i szortach? — Darek popił łyk cydru. — Za sukces, stary!
— Za sukces! A jakby nie było ani jednej takiej? Albo nie szła by z koleżanką, blondynką?
— To byśmy dali nowe ogłoszenie.
Agnieszka i Justyna prywatnie były nie tylko przyjaciółkami ale też siostrami ciotecznymi. W weekendy często nocowały u siebie nawzajem. Tamtego dnia poszły do supermarketu po colę i czipsy czosnkowe, żeby mieć co pogryźć i popić podczas babskiego wieczoru.
***
— Darek, to się nie może udać. — Piotrek z wahaniem przekręcił klucz w zamku.
— Uda się. Pamiętaj. Biolchem. Po maturze idziemy na medycynę. W planie B: farmacja.
— Ale o czym mam z nią rozmawiać?! Nie przygotowaliśmy się z gier. A co, jak zaczną coś mówić o Pokemonach?
— To ty się nie przygotowałeś. Mów za siebie! — zaśmiał się Darek. Po czym poklepał kolegę po ramieniu: — Nie musisz się znać na wszystkim. Jesteś kujonem, a nie fajfusem, co mu palce i co tam ma jeszcze najcenniejsze przyrosło do smartfona. Już wiesz, że to humanistki. Niech ci opowie, co ostatnio czytała.
— A jak nie czyta? Albo jakieś fantasy o smokach?
— To jej opowiesz o smokach z Biblii. No, stary, ile razy mam ci powtarzać? Ty jesteś dziś od słuchania, to ona ma się wygadać.
— I po to się dwa tygodnie ryłem o jednokomórkowcach i anatomii kończyn ssaków?
— Dokładnie!
— I co potem? Naprawdę to ma być ten nasz podryw?
— Stary, nadrabiasz wieloletnie zaniedbania i zaległości. Myślisz poważnie, że sobie dzisiaj poruchamy? Chłopie! O, przepraszam, proszę księdza. Pocieszę cię. Jak na papa dostaniesz całusa w policzek, to już będzie wielki sukces.
Tak się handrycząc, wyrażając i rozwiewając ostatnie wątpliwości, te same, co każdego dnia, doszli do parku.
— To nielegalne.
— Prawnik się znalazł. Co w tym nielegalnego? Buziak od panienki z trzeciej gimnazjum? To niemoralne, klecho! — zaśmiał się Darek triumfalnie. — O, idą. — Na drugim końcu alejki zobaczył dwie nastolatki. — Od razu się robi wesoło na ten widok. — Z uśmiechem od ucha do ucha przyspieszył kroku.
Tuż za nim na nieuniknione spotkanie z koleżankami z internetu poczłapał Piotrek.
W planie był tylko spacer po parku. Nic poza tym. Darek ustalił ścisły limit czasu. Półtorej godziny i ani sekundy dłużej:
— Żeby nie zanudzić sikoreczek. Lepiej, żeby miały niedosyt.
Poza tym powołanie się na ważne obowiązki domowe miało w oczach dziewczyn dodać chłopakom powagi.
— Jesteśmy odpowiedzialnymi, dojrzałymi maturzystami, nie fiu bździu co to raz porucha i zostawi. Jak co do czego, to tylko nam dwóm można zaufać.
— Będziemy się smażyć w piekle — przepowiedział Piotrek i wtedy, podczas układania planów, i teraz, kiedy dziewczyny z zamyślonymi minami podchodziły z naprzeciwka, nieświadome, że były przedmiotem nikczemnego knucia.
— Ty będziesz się smażyć. A ja z sikoreczkami będę mieć raj na ziemi.
Podali sobie dłonie. Z zaciekawieniem przypatrzyli się twarzom, porównując realny obraz ze zdjęciami w internecie. Darek sypnął komplementami. Dziewczyny odpowiedziały szczebiotliwym śmiechem. Pozostało przegłosować, w jakim kierunku odbędzie się pierwszy etap spaceru i w drogę.
Darek zaproponował, co było uzgodnione z Piotrkiem, żeby na początek dobrać się w dwie pary. Bo tak będzie się lepiej poznać. I poprosił o spacer Agnieszkę. To też było zaplanowane. Gdyby Agnieszkę, do której skierowane było pierwotne ogłoszenie umieszczone jakoby przez Piotrka, wybrał właśnie Piotrek, dziewczyny mogłyby się poczuć osaczone. Że chłopcy z góry ukartowali, kto bierze którą, i prą do celu, nie oglądając się na zdanie dziewczyn. Darek z Agnieszką szybko wysunęli się na przód.
— Jakie to romantyczne — powiedziała Justyna z lekką nutką ironii w głosie, gdy tylko dystans do pary idącej z przodu zwiększył się na tyle, by treść rozmowy została tylko między nią i Piotrkiem. — Chcesz z nią chodzić?
Kleryk-biolog popatrzył przed siebie. Przyjrzał się korpulentnemu brunetowi w szerokich spodniach do kolan i czarnej koszulce z wielkim znakiem pacyfy na plecach oraz szczupłej dziewczynie kroczącej obok niego, też brunetce, tylko wyższej o połowę głowy, w zielonych szortach i dżinsowej bluzce z wyhaftowanymi kolorowymi nićmi kwiatami. Pomyślał chwilę i odpowiedział obojętnym głosem, wbrew planom, scenariuszowi i charakterystyce postaci, którą miał do odegrania:
— Nie wiem. Właściwie to był jego pomysł.
— Jak to? Pisałeś przecież, że Aga ci się podoba.
— To prawda. Ładna jest. Ale chyba jest bardziej w Darka typie niż w moim. No i on jej się chyba też podoba. Popatrz, czy oni do siebie nie pasują?
— Dziwni jesteście obaj... Ale to ty widziałeś nas w sklepie.
— Tak, ale ciebie tylko przez ułamek sekundy. Zauważyłem tylko, że masz jasne włosy.
— Co miałam na sobie? — Kolana Piotrka nagle zrobiły się jak z waty.
— Przepraszam, Justysiu. Mogę tak do ciebie mówić? Nie pamiętam. Widziałem tylko włosy — skłamał.
— Przynajmniej jesteś szczery. Długo się przyjaźnisz z Darkiem? Mogę cię spytać, ile on już miał dziewczyn?
Piotrek zatrzymał się. Stanął jak wryty. Po tym pytaniu zdał sobie sprawę, że przedstawienie dobiegło końca. O tym, że dziewczyny też mogą mieć jakąś strategię, Darek go nie uprzedził.
— Bezpośrednia jesteś. — Zyskał sekundę, żeby się zastanowić nad odpowiedzią, ale jedyne, co mu przyszło do głowy, to to, że jak takich pytań będzie więcej, bez robienia notatek nie zapamięta wszystkich odpowiedzi. — Jedną, w gimnazjum. — Adept duszpasterstwa skłamał ponownie.
— Musimy być ostrożne z takimi podrywaczami.
—Żebyś wiedziała, jacy z nas podrywacze. — Piotrek spróbował się zaśmiać.
— A ty z iloma chodziłeś?
— Też z jedną. — Trzecie kłamstwo przychodzi najłatwiej. Święty Piotr Apostoł jest tego najlepszym przykładem. Piotrek ugryzł się w język za karę za to bluźnierstwo popełnione myślą.
— Jak miała na imię?
— Magda. — Nie mógł podać prawdziwego imienia. Nawet jeśli Justyna Grążel nigdy nie była jego dziewczyną, od niej się wszystko zaczęło. A teraz szedł ramię w ramię z drugą Justyną. Nawet nieco podobną do tamtej. Nie, gdyby powiedział: Justyna, zaraz wygadałby całą prawdę.
— I co się stało?
— Nic. Poszła do innego liceum i ma teraz innego chłopaka. A ty, Justysiu? Z iloma chodziłaś? — W końcu udało mu się odwrócić role. Spowiednik ma słuchać, dziewczyna spowiadać.
Justyna uśmiechnęła się od ucha do ucha i odpowiedziała głośno i pewnie, jakby odpowiedź nie mogła być inną:
— Z żadnym. Aga też jeszcze z nikim nie była... A jakbym wtedy ubrała się tak jak dzisiaj, to byś zwrócił na mnie uwagę?
Licealista przystanął znowu. Głośno przełknął ślinę i przystąpił do studiowania ubioru.
— Jakbyś wtedy miała na sobie dokładnie tę niebieską spódniczkę do połowy uda — Musiał improwizować. W szkolnym teatrze przyswoił sobie taktykę przetrwania na scenie: kiedy zapomniałeś tekstu, mów cokolwiek, byle długo. Stosując tę zasadę, zaczął więc wymieniać kolejne elementy garderoby. — Jakbyś miała tę samą różową koszulę z krótkim rękawem, co dzisiaj, ten sam biały staniczek i te same spinki we włosach, z tymi samymi motylami, i gdybyś włosy związała w taki sam kucyk i na szyję założyła ten sam złoty łańcuszek...
— Nie patrz tutaj! — cicho krzyknęła Justyna. Bez złości. Tylko dlatego, że tak wypada. Zakryła ręką dekolt. Poprawiła koszulę, żeby ramiączko stanika już nie wystawało.
— A byłaś ubrana inaczej? — Dopiero zadawszy pytanie, kleryk uświadomił sobie, jaką popełnił gafę.
Tymczasem Darek z Agnieszką znikali właśnie za zakrętem alejki.
— Ale ślepy byłem! — Nie czekając ani sekundy na odpowiedź dziewczyny, Piotrek uderzył w najwyższy ton samokrytyki. — Nie wiem, jak możesz zadawać się z takim głupkiem.
Następnie chwycił Justynę za nadgarstek. Szarpnął lekko, drugą ręką wskazując na zakręt alejki, gdzie nie było już widać Darka i Agnieszki.
Justyna zaniosła się śmiechem.
— Przepraszam, Piotrek. Nie wiem, skąd ta głupawka. — Pewnie przez dotyk. Bywa, że jak się zetkną naładowane ciała, choćby koniuszkami palców, to przepłynie strumień elektronów, wywołując głupawkę albo jakiś inny odruch bezwarunkowy.
— Możemy postać chwilę, aż się wyśmiejemy do końca — odpowiedział Piotrek łagodnym głosem. I niemal natychmiast poczuł wrzątek w skroniach. Zdał sobie sprawę, że zataczając się od śmiechu, Justyna robi głębokie skłony, a on widzi wtedy obie miseczki stanika. W pełnej okazałości.
— Jesteś piękna — wyznał szeptem. Nie jak miał napisane w roli, tylko od serca, szczerze.
Justyna spoważniała w mgnieniu oka. Poprawiła kołnierzyk. Popatrzyła na Piotrka spod czoła. Przełamała wahanie i wzięła go za rękę. W milczeniu pobiegli do końca alejki.
— Podrywacz — zachichotała, gdy zziajani stanęli na zakręcie.
Nie było tylko jasne, kogo miała na myśli. Druga para czekała na nich już od dłuższej chwili, drepcąc w miejscu. Przy tym Darek obejmował dziewczynę w talii. Ona opierała dłoń na jego ramieniu.
— O, jesteście nareszcie! — zawołała, odskakując od Darka jak magnes od drugiego magnesu. Chwilę wcześniej magnesy się przyciągały. Przy świadkach przebiegunowały się w ułamku sekundy i zaczęły odpychać. Takie to są ludzkie magnesy na pierwszej randce.
Potem całą czwórką powędrowali do tak zwanego małpiego gaju. Zaczęli się wspinać po linach. Popisywać, kto wejdzie wyżej i szybciej, ganiać w berka. Najciekawsze momenty dla podrywaczy były wtedy, kiedy dziewczyna chodziła po pajęczynie, na czworaka, pochylona głęboko i w szerokim rozkroku, tuż nad ich głowami. Po cichu wymieniali wtedy porozumiewawcze mrugnięcia, a na głos zachęcali koleżanki do dalszych akrobacji.
— Jak bym wiedziała, że tu przyjdziemy, to bym się inaczej ubrała — powiedziała w pewnej chwili Agnieszka. Niby do przyjaciółki, ale tak, że usłyszeli wszyscy.
— Powinnyśmy mieć dresy, a nie kiecki — zgodziła się Justyna, szczęśliwa z przebiegu spaceru.
Po sporcie usiedli we czworo na ławce. Dziewczyny poskarżyły się, że od wspinaczek bolą je ręce. Piotrek zabłysnął wtedy znajomością łacińskich nazw kości i mięśni przedramienia, po raz pierwszy tego dnia wykorzystując przygotowanie do roli maturzysty-biolchema. Darek przytulił Agnieszkę i uśmierzył ból miłymi słowami.
Czas spotkania nieubłaganie dobiegał końca. Chcąc, nie chcąc, wstali z ławki i wolnym krokiem, znowu parami, udali się do wyjścia z parku.
Tym razem przodem poszli Agnieszka i Piotrek. Zatrzymali się przed kinem, gdzie mieli się pożegnać. Tymczasem druga para zniknęła im z pola widzenia.
— Umówisz się ze mną jeszcze? — zapytał Piotrek.
— Jeśli zechcesz — odpowiedziała Justyna. Nie była jeszcze całkiem pewna, czy może zaufać nowo poznanym chłopakom. Szczególnie wobec Darka miała wątpliwości. Ale randki w parku nie bała się w ogóle.
— Jutro o dwunastej? Tu gdzie dziś?
— Dobrze. A oni?
— A ich jeszcze nie widać... Może coś się stało?
— Chodziło mi o to, czy mogę zabrać ze sobą Agę, jeśli twój Darek nie będzie mógł przyjść jutro.
— No pewnie. — W tamtej chwili Piotrek przysiągłby wszystko, żeby tylko móc ponownie zobaczyć tę nową koleżankę.
— To dobrze. — Justyna podskoczyła z radości. — Gdzie oni są? — Zaśmiała się i pobiegła truchtem z powrotem do parku.
Obejrzała się za siebie. Piotrek zrozumiał to jako zaproszenie. Podbiegł szybko. Potem oboje przeszli kilka metrów parkową alejką, ale Agnieszki i Darka nie zobaczyli.
— Gdzie oni są? — zmartwiła się Justyna.
— Znajdą się. Chodź, tu na nich poczekamy. — Piotrek pociągnął ją za rękę na trawnik.
Półtorej godziny minęło, a spotkanie nie dobiegło końca. I to przez kogo? Przez Darka dwa długie tygodnie nalegającego, żeby się trzymać jego planu i nie odstępować ani o krok. Piotrek mógł się tylko domyślać, dlaczego przyjaciel się zdecydował na tę samowolną zmianę. „A to podrywacz!”, pomyślał z zazdrością.
Zaciągnął Agnieszkę pod gruby kasztanowiec. Obok rosły jeszcze krzewy bzu i jaśminu formując niepozorny ukryty zakątek, z którego, samemu będąc niewidocznym, można było obserwować główną alejkę parku. Korzystając z tego parawanu zieleni, Piotrek, stając za Justyną, objął ją obiema rękami. Oparł plecami o siebie.
— Cieszę się, że się poznaliśmy — szepnął jej do ucha. Wciągnął w nozdrza zapach włosów.
„Improwizacja”, pomyślał. „Mówić, mówić, mówić!”
— Masz metr sześćdziesiąt, czy trochę więcej?
— Metr pięćdziesiąt dziewięć... Ty chyba naprawdę będziesz lekarzem, skoro tak dobrze potrafisz mierzyć ludzi. — Justyna też najwyraźniej nie chciała przerywać przytulenia.
— Dwanaście centymetrów mniej niż ja... Jak myślisz, oni jeszcze długo będą szli? Podoba mi się zapach twojego szamponu... — szeptał do drugiego ucha.
— To nie szampon, tylko odżywka do włosów. Zapach mango. A Aga woli jaśminowy, jakbyś chciał wiedzieć.
— Ja? Wystarczy mi, że zapamiętam jak twój pachnie.
— Może Darek będzie chciał wiedzieć. Na przykład.
Słowa straciły znaczenie. Liczyło się samo bycie we dwoje. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko pocałunku.
Wkrótce, nie wiadomo skąd, wyłoniła się znajoma para.
— Są — szepnął Piotrek i zaciągnął się zapachem mango.
Darek i Agnieszka szli za rękę. Zatrzymali się na środku alejki. Darek stanął na palcach i przysunął głowę do ucha albo szyi dziewczyny. Zaśmiała się, odskakując o pół kroku od niego. Nie chcąc być gorszym od kolegi, Piotrek też nachylił się do policzka Justyny. Ostrożnie musnął wargami.
— Nie ufam mu — powiedziała Justyna cicho.
Obróciła się przodem do Piotrka. Spojrzała mu w oczy. Przenikliwie, jakby badała jego duszę. Stali tak chwilę nieruchomo. W tym czasie Darek i Agnieszka pognali w umówione miejsce, pod kino.
— A mnie? Ufasz? — zapytał Piotrek. Zupełnie zapomniał, że nie jest tym Piotrkiem, którego rolę odgrywa.
— Trochę.
Nim się spostrzegła, obydwa jej nadgarstki znalazły się w zaciśniętych kurczowo garściach Piotrka. Jej półotwarte usta zetknęły się z jego ustami. Jak tylko się zorientowała w ataku, rozchyliła wargi najszerzej jak mogła i przywarła do udawanego licealisty. Nigdy wcześniej się nie całowała. Chciała wypaść jak najlepiej.
— Piotrek, możesz im o tym nie mówić? — poprosiła po chwili.
— Pod warunkiem, że jutro się spotkamy.. I po jutrze też.
— Zgoda.
***
Na kolejnych spotkaniach panowie nie mieli już tak łatwo. Dziewczyny nie chciały się całować. Nie, bo nie, i już. Miały wyrzuty sumienia, że za pierwszym razem pozwoliły na zbyt dużo. Spacer, lody, żarty, rozmowa na wszelkie możliwe tematy — tak, buziak — nie.
Starsi koledzy imponowali im erudycją i inteligencją. Ich żarty nie były przewidywalne i płytkie jak te w wykonaniu chłopaków z „gimbudy”. Wszczynali spory i prowadzili fechtunek na argumenty, zaskakując przeciwnika i przyglądające się damy skojarzeniami i puentą. W tym swoistym teatrze grali samych siebie, takich jakimi byli naprawdę. W ten sposób ostatecznie przekonali dziewczyny do siebie. Pokonali barierę nieufności.
Na wspólne wyjście do kina było jeszcze za wcześnie. Wieczorem, z dopiero co poznanymi, starszymi chłopakami? Rodzicom Agnieszki i Justyny mógłby się ten pomysł nie spodobać. Lepiej więc było nie drażnić śpiącego wilka. Darek zorganizował więc spotkanie w dzień, u siebie w domu. Zaprosił wszystkich na pokaz sztuczek chemicznych: biolchem pełną gębą.
Łazienka nie była wielka, ale cztery osoby się zmieściły. W tłoku też można prowadzić eksperymenty, nawet jeśli zasady BHP mówią co innego. W końcu prywatne mieszkanie to nie uczelnia. Warunek nie do obejścia jest tylko jeden: okulary i odzież ochronna. Darek powiedział, że w tej sprawie nie uznaje żadnych kompromisów. Na dowód tego, że ma rację, pokazał swój fartuch, dziurawy jak perforacja arkusza znaczków pocztowych.
— Fartuch mam tylko jeden. Twoich ciuchów — Darek zwrócił się do przyjaciela — nie szkoda. Jak ci się portki zachlapią, to tylko zyskają na wartości. Ale wy, dziewczyny musicie chronić sukienki. Inaczej będzie tylko pokaz Youtuba na fonie.
Po tak postawionym ultimatum zgodziły się przebrać w t-shirty Darka.
— Wow! Wyglądacie prześlicznie w bieli. — Darek przywitał dziewczyny ponownie, gdy przebrane wyszły z pokoju. — Na następny raz zdobędę dla was prawdziwe fartuchy. — Do Piotrka zamrugał okiem. W ten sposób zapytał, czy Piotrek też widzi zarysy biustu odznaczające się na cienkim materiale. Aż cmoknął z radości na ten widok.
Dziewczyny zachichotały jednocześnie. Spodziewały się przecież, że ich „walory” zostaną docenione. Ale nie że natychmiast i w aż tak bezpośredniej formie.
— Tobie też do twarzy w fartuchu — powiedziała Justyna. I zaniosła się histerycznym śmiechem. Zatrzymać go zdołało dopiero wtulenie głowy w ramię przyjaciółki.
Zdjęcie staników było pomysłem Agnieszki. To ona wymyśliła, żeby za pokaz chemiczny odpłacić się pokazem kobiecego ciała. Od momentu założenia t-shirtu na gołe ciało Justyna już nie mogła myśleć o niczym innym.
Pierwsze eksperymenty były proste. Darek kilka razy zapalił pasek magnezu, wywołując widowiskowe iskrzenie, wrzucił do wody opiłek sodu, który zatańczył jak w transie, wywijając hołubce z przeraźliwym świstem, roztworzył płytkę miedzianą w kwasie azotowym.
— Jak wam się podoba lazur oceanu? — Darek pochwalił swe dzieło. — Kto pierwszy ściąga bikini i idzie ze mną popływać?
— Ale śmierdzi! — odpowiedziała jedna z adresatek pytania o wspólną kąpiel.
— To siarka? — spróbowała zgadnąć jej przyjaciółka.
— Ten Lucyfer chce was zaciągnąć do piekła, a nie nad lazurową lagunę — odezwał się też Piotrek.
— Lucyfer niosący światłość — skontrował natychmiast rzeczony diabeł głosem czarnoksiężnika. — A teraz, proszę państwa, uwaga! Przechodzimy do próby zaprawdę magicznej. Otworzymy wrota do piekła dla wierzących w zabobon służących ciemności, a dla pozostałych wrota do raju. — Normalnym głosem dodał: — Odsuńcie się. To będzie trochę niebezpieczne.
O co Darek poprosił, Piotrek uczynił. Korzystając z pretekstu, przytulił Justynę, służąc jej swoim torsem za oparcie. Dał znać Agnieszce, że obok niego jest jeszcze dużo wolnego miejsca. Dziewczyna przylgnęła do jego ramienia. Otarła się tak, że chcąc, nie chcąc, poczuł jej piersi. Tłoczno się zrobiło wokół urlopowanego seminarzysty, ale jakże przyjemnie. Objął Justynę, kładąc obie dłonie na jej brzuchu pod pępkiem, i jednocześnie nieznacznie ruszając łokciem, badał biust Agnieszki, jej „małe A” według Darka, wielkiego znawcy rozmiarów damskiej bielizny.
Diabeł w chemicznym kitlu objaśniał widowni każdą czynność, epatując fachowym słownictwem. Na dnie wysokiej kolby umieścił kilka czarnych jak smoła kryształków nadmanganianu potasu. Następnie zalał je oleum, czyli dymiącym kwasem siarkowym. W ten sposób powstał roztwór intensywnie zielony. Na niego Darek, posługując się pasteurowską pipetą, ostrożnie mililitr za mililitrem naniósł grubą warstwę wody. Gdyby coś poszło nie po myśli eksperymentatora — lepiej nie myśleć, jakie by były skutki. Potem jeszcze na wierzch wlał porcję stężonego amoniaku i przykrył kolbę szkłem zegarkowym. Zaśmierdziało jak w piekle.
— Proszę się nie bać! Wszystko jest pod kontrolą — zapewnił. Przed kolbę postawił zasłonę z plexiglasu. Dał susa za drzwi, wyłączyć światło i włączyć wentylację.
Po krótkiej chwili z kolby zaczęły dochodzić huki i błyski. Żrąca ciecz wypryskiwała na zewnątrz jak wrząca woda z gejzeru, częściowo zatrzymując się szklanym przykryciu.
— Wow! — westchnęła Justyna, widząc to miniaturowe piekło.
Piotrek wsunął rękę pod t-shirt. Zaznaczył, że Justyna jest jego dziewczyną.
— A my też będziemy mogły coś popróbować? Tak jak obiecałeś? — zapytała Agnieszka, gdy burza w kolbie zaczęła wyraźnie się wyczerpywać.
— No jasne! Tylko muszę trochę posprzątać.
Pięć minut później Mefisto dał pierwszą indywidualną lekcję. Zaprosił Agnieszkę. Wręczył jej proszek do pieczenia — nazywając go „carboni dioxidum vivum” — i trochę siarczanu miedzi — po prostu magicznego proszku. Z tych dwóch składników powstała alchemiczna lemoniada w proszku.
— Za instruktaż pobieram opłatę w wysokości jednego całusa. — Darek objął Agnieszkę za biodra.
— O, nie! Tak się nie umawialiśmy.
— Dobrze. Możemy rozbić na raty: dwie po jednym buziaczku.
Agnieszka cmoknęła go w policzek.
Justyna po takim samym eksperymencie wyszła z łazienki purpurowa.
— Jak było? — zapytał Piotrek.
— Mówiłeś prawdę. To Belzebub! — udała oburzoną. Chwilę potem, jak atmosfera stężała, zaśmiała się do rozpuku. — No dobra! Fajny był ten eksperyment! Teraz twoja kolej, Aga.
Nie powiedziała Piotrkowi, że uiściła żądany rachunek, ani że Darek pomacał ją po piersi. Tylko raz i tylko chwilę. Obiecał, że jak Agnieszka da mu buzi z języczkiem, to przy następnym pokazie będzie trzymał ręce przy sobie.
Tak też się się stało. Justyna za każdy kolejny instruktaż dziękowała symbolicznym całusem w policzek. Agnieszka zamiast eksperymentować chemicznie, opierała się o tors instruktora i przyjmowała masaż piersi.
— Daj buzi, Aga — szeptał przy tym Darek
Zgadzała się raz po piątym, raz po dziesiątym powtórzeniu. A raz Darek w ogóle nie musiał prosić. Bo już na wstępie pocałowała go z języczkiem.
Tylko raz musiała się bronić — to był ostatni zaplanowany pokaz — kiedy dłoń Darka bez pozwolenia wtargnęła pod t-shirt.
— Darek, nie! Proszę — protestowała szeptem, próbując wyrwać się z rąk ukochanego lubieżnika.
Darek nie posłuchał. Całował dziewczynę po szyi i macał piersi:
— Ćśś, Aga... Masz takie twarde suteczki... Nie mogę się powstrzymać.
— Darek, nie! Musimy iść, bo się domyślą.
— To niech się też całują. Uwielbiam twoje piersi. Całą cię uwielbiam.
Też się całowali. W pokoju, za zamkniętymi drzwiami.
— Dziękuję, że mnie tu wziąłeś — powtórzyła Justyna, podając usta do kolejnych pocałunków.
Piotrek starał się czule całować po równo obie wargi.
— Dziękuję, że przyszłaś.
— Oni na pewno też się teraz całują — powiedziała szeptem. Wyswobodziła się z objęć i zapytała z poważną miną: — Chcesz coś zobaczyć?
— Chcę.
— Okey. — Uniosła t-shirt pod brodę. — I jak?
— Nie wiem, co powiedzieć, Justysiu. Nigdy jeszcze nie widziałem dziewczyny... Jesteś po prostu piękna... idealna... wspaniała... — Jąkał się, szamotał z myślami.
— Jak to? Myślałam, że miałeś już kogoś przede mną. Mówiłeś...
— Mówiłem, ale to było dawno. Nie byłem z nią tak blisko. Nie widziałem jej nago — zmyślił i skłamał.
— Aha — ucieszyła się Justyna. — Schowam je już, zanim oni wejdą. A podobają ci się moje piersi w ogóle?
— Kocham cię.
Smutno wypadło to wyznanie miłości. Zamiast się cieszyć, fałszywy uczeń liceum poczuł lęk i wyrzut sumienia. Bał się, że jak tylko prawda wyjdzie na jaw, alchemia się skończy, miłość, zaufanie, nadzieja na bycie razem prysną jak bańka mydlana. W sercu oszukanej dziewczyny zostanie żal, toksyczne poczucie zawodu, nienawiść do oszusta. A oszust wróci przegrany do swego dawnego życia, do celibatu, do seminarium, do samotności.
— Ja też — odpowiedziała Justyna. I muszę ci jeszcze coś powiedzieć...
Powiedziała o imprezie z okazji urodzin Agnieszki, która miała się odbyć za parę dni w przydomowym ogrodzie. Lista gości, koledzy i koleżanki solenizantki ze szkoły i osiedla, ustalona była już dawno. Agnieszka chciała się dowiedzieć, czy Piotrek i Darek przyjmą zaproszenie i co w ogóle na ten temat myślą.
— Justysiu, jasne, że przyjdę, jeśli tylko nie będziesz się mnie wstydzić... No, wiesz... starszy chłopak, niespecjalnie przystojny
— Oj, Piotrek. Jasne, że się nie wstydzę — zaprzeczyła zdecydowanie. I wyjaśniła ze wstydem w głosie: — Będzie tylko trzeba jakoś powiedzieć rodzicom.
— A jeśli przyjdziemy w charakterze zwykłych kolegów? Nie musimy od razu wszystkim mówić, że jesteśmy razem.
Darek był tego samego zdania. Zaraz wymyślił też legendę mającą zastąpić prawdziwą historię nawiązania znajomości. Żeby wzmianka o ogłoszeniu w internecie nie prowokować nikogo do myślenia. Według legendy do zapoznania się miało dojść podczas korepetycji z chemii, których Darek udzielił pod koniec roku szkolnego Justynie. Darek ma przyjaciela, Justyna ma siostrę cioteczną, dobrze im się rozmawia we czwórkę. Uczucia miały pozostać tajemnicą.
— No, dziewczyny. Pora zdjąć odzież ochronną. — Darek poderwał się z miejsca. Wyskoczył z pokoju, zanim ktokolwiek zdążył jakkolwiek zareagować. — Gdzie położyłyście kiecki? — zawołał z przedpokoju.
— Na fotelu — odpowiedziała Agnieszka, zerkając pytająco to na Justynę, to na Piotrka. Zdjąć, nie zdjąć?
— Piotrek już widział. — Justyna śmiało przełożyła t-shirt przez głowę.
W tej sytuacji Agnieszka nie mogła już się wycofać.
— Ale śliczne dziewczynki nam się trafiły! — zawołał Darek, wróciwszy z sąsiedniego pokoju. Objął obydwie w talii. Agnieszkę pocałował w policzek. — Odprowadzimy was do domu.
Później Darek poklepał kleryka po plecach:
— Ale ci się mleczarnia trafiła! Stary, normalnie zazdroszczę!
***
Impreza, jak to impreza. Rozkręcała się powoli. Dwóch piętnastolatków ofiarnie pilnowało grilla, dokładając i obracając kiełbaski. Grupka szczebiotliwych gimbusek zebrała się w cieniu starego orzecha i plotkowała o czymś nieważnym. Trzech chłopaków, siedząc na trawie, prowadziło zażartą dyskusję o grach MMO.
Jeszcze jeden, chudy z bujną czupryną i pryszczami spróbował zapoznać się z „maturzystami” i dowiedzieć, które liceum będzie dla niego najlepsze. Bo potem by chciał się dostać na studia informatyczne, nie mniej prestiżowe niż Oxford. Piotrek starał się pomóc, mimo że pojęcia nie miał ani o informatyce, ani o studiach. Ksiądz wie, czy nie wie, musi być przekonany, że wie najlepiej. I dawać dobre rady. Darkowi ciekawski chłopak tylko działał na nerwy.
— Przynieść wam coś z grilla? — Darek zapytał takim tonem, że nawet głuchy by się nie przesłyszał, że to była oferta bezinteresownej przysługi. Z ręką w kieszeni ruszył poszukać ładniejszego towarzystwa.
Nie musiał długo szukać. Agnieszka sama go wypatrzyła w ogrodzie.
— Pokażesz mi swój pokój? — dyskretnie zapytał, taksując jej odkryte ramiona.
— Aha.
Na schodach, bez świadków, uszczypnął ją w pośladek.
Tymczasem Piotrek, zaspokoiwszy głód wiedzy młodszego kolegi, z papierowym talerzem w ręku oparł się o ścianę obok dwóch dziewczyn pałaszujących sałatkę ze świeżych warzyw. Pięć kroków dalej Justyna cierpliwie słuchała dowcipów aż trzech gołowąsych młodziaków na raz. „Jacy naiwni”, pomyślał z satysfakcją.
— Co oni w niej widzą? — zapytał na głos.
Dziewczyny jedzące sałatkę dopiero wtedy zauważyły „licealistę”.
— Bo ja wiem — wzruszyła ramionami szczupła brunetka.
Jej ruda koleżanka, trochę bardziej pulchna, z zaciekawieniem popatrzyła na nieznajomego. Wyciągnęła prawą rękę:
— Klaudia.
— Piotrek.
— Ewa — przedstawiła się brunetka. — To dzięki tobie Aga ma piątkę z chemii?
— Nie — uśmiechnął się Piotrek. Nic jeszcze nie zwiastowało katastrofy. — Dzięki mojemu koledze.
— Aha. On też jest tutaj?
— Jest. Gdzieś się kręci.
— Aha.
— Do której szkoły chodzisz? — zapytała Klaudia.
Piotrek zmuszony był odpowiedzieć.
— To niedaleko rynku. Chodziłam tam do podstawówki — wyjaśniła Ewa. — A gdzie jest Agnieszka?
— Pewnie flirtuje tak jak Justyna — Piotrek odważył się zażartować. I jeszcze zaryzykował komplement: — Gdzie oni mają oczy — wskazał chłopaków tłoczących się przy Justynie — że takie ładne koleżanki jak wy zostawili same?
— Widocznie Justyna jest ładniejsza. Ty też tylko na nią patrzysz. — Ewa przygryzła zalotnie dolną wargę.
Scenariusz napisany dla Piotrka nie przewidywał reakcji na taką uwagę. Improwizacja też niewiele pomogła. Jedyne, co można było zrobić, to nie kryjąc zakłopotania, zamrugać powiekami.
Spojrzał na zegarek. Uznał, że pora odszukać Darka, zamienić słówko z Justyną i Agnieszką, i powoli opuszczać imprezę. Żeby się nie zasiedzieć i stać przedmiotem dociekań i plotek. Zwłaszcza kiedy się gra innego siebie, ostrożność nie zawadzi.
Odnalazł Darka bez większego trudu. Wystarczyło wejść na ostatnie piętro i nacisnąć na klamkę drzwi, zza których dochodziły dziwne odgłosy.
Zobaczył łóżko, goły tyłek i dwie chude nogi rozłożone szeroko, mocno zgięte w kolanach.
— Ćśś, maleńka, ćśś... — powtarzał Darek i zatykając dziewczynie usta i rytmicznie ruszając biodrami.
Agnieszka jęczała. W podwiniętej sukience, przyjmowała pchnięcia.
Piotrkowi nie pozostało nic innego, jak cofnąć się za próg i po cichu zamknąć drzwi za sobą.
Jak tylko wyszedł z budynku, podbiegła do niego Justyna. Niebezpiecznie wzburzona.
— Gdzie jest Aga?! — rzuciła pospieszne pytanie, szarpiąc Piotrka za łokieć.
— Na górze, z Darkiem — odpowiedział z głupia frant prawdę. — Ale tam nie idź. Czy coś się stało?
— A stało się, stało! — Obróciła się gwałtownie. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku drzwi.
W biegu złapał ja za nadgarstek:
— Justysiu, oni się całują — szepnął na głos, z duszą na ramieniu, że ktoś postronny może usłyszeć.
— Tym bardziej muszę ją ostrzec. — Szarpiąc, spróbowała uwolnić rękę.
— Ostrzec? Przed czym?
— Nie przed czym, a przed kim. Przed nim. Przed tobą! Przed wami! Wcale nie chodzicie do Żeromskiego. Nie jesteście maturzystami. Oszuści! Ewa, ta którą podrywałeś, chodziła z twoją siostrą do podstawówki. Rozumiesz?! Piotrek! Na Facebooku zmieniłeś nazwisko. Naprawdę skończyłeś liceum już dawno. Okłamałeś mnie. Dlaczego?!
— Justysiu, to nie tak. Ta Ewa mogła mnie z kimś pomylić. — Kleryk, chyba z przyzwyczajenia, poszedł w zaparte.
— Nie! — wrzasnęła Justyna. — Nie mogła się pomylić. Zresztą twoja siostra już wie o wszystkim. — Wyrwała się. Pobiegła. Piotrek nie był w stanie się ruszyć. Tym bardziej nie mógł jej zatrzymać.
***
— Że też tak szybko musiało się wydać! — Darek siorpnął cydru, jak to się mówi wśród chemików, prosto z gwinta. — Niedużo brakowało, że też byś zamoczył. Justynka była gorąca, stary!
Piotrek wzruszył ramionami:
— Szkoda. Teraz mnie nienawidzi.
— Szkoda Agi. Fajnie się ją bździło. Chodź, stary, lukniemy na listę rezerwową.
***
Piotrek wchodził na peron, kiedy zadzwonił telefon.
— Justysia? — Serce załomotało mu w piersi.
— Możemy porozmawiać? Muszę się ciebie o coś zapytać.
— Justysiu, co się stało?
— Ksiądz nie dał mi rozgrzeszenia.
— Jaki ksiądz? — Kleryk nerwowo obejrzał się za siebie. — Jakiego rozgrzeszenia?
— Ksiądz Tymoteusz. Powiedział, że musi ze mną dogłębnie porozmawiać.
— Dogłębnie? Justyś, co to znaczy?
— Tak powiedział. Nie wiem. Dlatego chciałam się ciebie zapytać.
— Chce wybić klina? — przemknęło mu przez myśl, ale struny głosowe nie drgnęły.
— Jutro mam iść do niego na powtórkę spowiedzi. Do jego apartamentu przy kościele. Piotrek, jesteś w domu? Mogę wpaść?
Stukot pociągu zagłuszył ostatnią część pytania oraz odpowiedź.
***
Ten tekst jest też na blogu oraz na NE.
Stara wersja jest tutaj.
Jak Ci się podobało?