Justyna, czyli nieszczęścia synekury (I)
10 lutego 2025
1 godz 5 min
Poniższe opowiadanie zawiera wyjątkowo kontrowersyjne sceny!
Praca u Heleny z każdym dniem stawała się dla Justyny coraz bardziej niepokojąca i wyczerpująca, lecz również dostarczająca wielu przedziwnych ekscytacji. Gdyby ktoś ją zapytał, nie potrafiłaby wyjaśnić owej sprzeczności. W pierwszym odruchu powiedziałaby pewnie, że Helena była dziwna, nieco ekscentryczna, że bywała ponadto nieobliczalna i nieraz skłaniała ludzi do czynienia czegoś wbrew ich woli, co po wszystkim zdawało się im… całkiem interesujące. Może nie chodziło tutaj od razu o żaden syndrom sztokholmski, ani mentalne bolączki, wynikające z narażania się na jakiś mistrzowsko przeprowadzany mobbing, nie o PTSD, lecz na pewno o coś przykrego i pożądanego zarazem. Coś innego, pobocznego i nowego, być może jeszcze nieopisanego przez światowe gremium światłych psychologów.
Do jej podstawowych zadań należało pranie, sprzątanie, szykowanie posiłków jej młodemu synowi oraz karmienie psów – w tym akurat nie było nic zdrożnego, ani przyprawiającego o szybsze bicie serca. Kuriozalne zachowania pracodawczyni zaczęły występować dopiero po kilku miesiącach posługi. Zaczęło się od prośby o asystę w kąpieli. Justyna miała wyszorować Helenie plecy. Zrobiła to, choć z dużym niesmakiem wynikającym ze świadomości bycia wykorzystywaną. Potem było dotykanie, intymne, niby przypadkowe. Niewiele później szefowa jęła zapraszać na wieczorne drinki. Wlewała w Justynę spore ilości alkoholu, odgrywała rolę bliskiej przyjaciółki (rolę wielce wymuszoną), a przy tym wmanewrowywała w rozliczne rozmowy na drażliwe tematy. Chciała na przykład wiedzieć, w jakim wieku jej służka straciła niewinność. Ilu miała w życiu kochanków. Jaki seks preferowała najbardziej. Czy lubiła eksperymentować? Czy była z kimś teraz na stałe, i czy ten ktoś był dobry w łóżku? Niemal każda pogawędka zaczynała się lub kończyła na kwestiach wokoło-erotycznych. Justyna opierała się przed zwierzeniami, lecz alkoholowa swoboda, łączona z lękiem przed rozsierdzeniem Heleny, czy raczej przed utratą posady, niejednokrotnie skłaniała ją do ujawniania osobistych informacji.
Pierwszego chłopaka miała w wieku dwunastu lat, a pierwszy seks – rok później. Nie przepadała za eksperymentami, choć w łóżku zdarzało jej się zrobić “coś szalonego”. Uprawiała niegdyś miłość oralną z kobietą, lecz nie polubiła tego. Nie była lesbijką, ani bi. Ze swoim facetem (tak, miała obecnie faceta) kochała się w niewyszukany sposób: przytulanki, całusy, a potem zwykły stosunek w klasycznych pozycjach. Tylko raz zgodziła się na analną penetrację i tylko raz przyjęła nasienie do swych ust. Tego typu zabawy zdecydowanie jej nie odpowiadały.
Pracodawczyni zdawała się być rozczarowana tą relacją. Odpuściła dalsze drinki i wywiady, ale po pewnym czasie wyskoczyła z czymś jeszcze bardziej szokującym. Zapytała mianowicie, czy wbrew swojej orientacji i w zamian za stosowne premie Justyna byłaby skłonna z nią sypiać. Raz w tygodniu.
Wzburzona Justyna żarliwie odmówiła, po czym natychmiast czmychnęła z jej domu. Wieczorem dostała od Heleny esemesa, z którego wyczytała, iż została zwolniona ze skutkiem natychmiastowym.
Przez kolejny miesiąc Radek wspierał swą kobietę finansowo, co było dla niego sporym obciążeniem (nie zarabiał zbyt dobrze), a ponadto generowało w ich związku rozliczne spięcia. Justyna szukała nowej roboty, ale nie potrafiła znaleźć żadnej, która oferowałaby płacę choćby zbliżoną do tej, jaką pobierała u Heleny, a przecież przywykła już do bieżącego poziomu życia i za nic nie chciała wracać do niegdysiejszego biedowania. Żeby nie musieć rezygnować z wykupionych subskrypcji VOD, ani z chodzenia do knajp, kina, na siłownię, basen czy na masaże, zaczęła się zapożyczać w banku.
Radek co i rusz dopytywał, o co poszło, bo nie rozumiał dlaczego jego dziewczyna została tak gwałtownie wywalona na bruk. Czy coś zrobiła? Raczej odwrotnie, wyznała mu w końcu, czegoś nie zrobiła. Czegoś bardzo szczególnego. Ciągnięta za język, opowiedziała o tamtej niemoralnej propozycji, na co Radek zareagował sardonicznym śmiechem. Nie mógł uwierzyć, jak dziwni i zepsuci potrafili być bogaci ludzie. Ale jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem zaczął go mocno interesować sam aspekt finansowy układu. Justyna nie potrafiła zaspokoić jego ciekawości, wszak nie zdążyła pogadać z Heleną o wysokości ewentualnej gratyfikacji. Szacowała jednak, że mogło chodzić o dodatkowy tysiąc tygodniowo, bo dostała kiedyś od szefowej premię za jakieś nadprogramowe głupoty, i tyle ona właśnie wyniosła. Radek osłupiał. Czy naprawdę mowa była o czterech dodatkowych kaflach miesięcznie?! I to za jakieś głupie „lizanki, ocieranki”?
Przez kilka następnych dni mężczyzna ciągle wracał do tematu, czyniąc przy tym coraz śmielsze aluzje ku jego rzekomej otwartości na “tego typu sprawy”. Chciał przekonać Justynę, że “on nie miałby z tym żadnego problemu”. Justyna stopniowo nasiąkała zachętami, a w jej głowie rodziła się myśl: to w istocie nie mogło być gorsze, niż to, co i tak kiedyś przeżyła, a przecież w tym wypadku jej wysiłki zostałyby sowicie opłacone.
Podjęła wreszcie decyzję, zdobyła się na odwagę i zadzwoniła do Heleny.
– Załóżmy, że przyjmę pani ofertę…
– Załóżmy, że jest ona nadal aktualna – poprawiła Helena. – Ale słucham? Czego chcesz się teoretycznie dowiedzieć?
– Ile bym dostała?
– To zależy od stopnia poświęcenia.
– Co ma pani ma myśli? – Justyna spróbowała przełknąć ślinę, ale gardło okazało się suche.
– Mówię o pełnej zgodzie na wszelkie moje pomysły, no i codzienną dostępność. I nie mów do mnie „pani”, dopóki o to nie poproszę.
– Codzienną? – zdziwiła się Justyna.
– Tak. Oferta cotygodniowa już sobie odjechała.
– O jakiej kwocie mówimy?
– Twoja zwyczajowa pensja plus pięć tysięcy za rzeczoną zgodę, gotowość i dostępność.
– To niedużo – skłamała. – Czy możemy umówić się na siedem?
– Ha ha ha! – zarżała Helena, lecz wnet spoważniała. – Musisz być szalenie pewna swojej wartości, dziewczynko, ale to dobrze. Niech będzie sześć. Taki, powiedzmy, datek. Od kobiety dla kobiecości. Sześć albo do widzenia.
– Okej, zgoda – Wypowiedziawszy te słowa, Justynie z miejsca zrobiło się bardzo słabo. Przez moment nie wiedziała, kim była, co wyprawiała, dlaczego, ale po zakończonej rozmowie słabość od razu minęła. Na myśl o nieprawdopodobnie dużej kasie, jaka już niebawem zacznie spływać na jej zadłużone konto, buchnęła dzikim, ekstatycznym śmiechem i zatańczyła sama ze sobą.
Przed pójściem do nowej-starej pracy starannie wydepilowała łono, pachy oraz nogi. Założyła lepszą bieliznę, koronkowy, czerwony stanik, stringi od kompletu. Na to koszulę w bordową kratę oraz dżinsową krótką spódniczkę. Wyglądała w tym nieco kiczowato, ale nie dało się inaczej, nie miała na stanie bardziej seksownej garderoby.
Posprzątała, nastawiła pranie. Ugotowała Marcinowi obiad, potem nakarmiła owczarki. Była dopiero trzynasta, a więc do powrotu Heleny zostały jeszcze co najmniej trzy godziny. Wnerwiało to Justynę. Wolałaby załatwić sprawę od razu, z marszu, nie dając sobie ani chwili na zastanawianie się nad tym, co ją czekało.
Dotrwała jakoś do tej szesnastej, potem siedemnastej. Helena nadal nie wracała, co stawało się coraz bardziej irytujące. O siedemnastej trzydzieści postanowiła do niej zadzwonić, by przypomnieć, że jej „pełna dostępność” kończyła się równo o osiemnastej. Helena zrzuciła połączenie, a po chwili nadesłała esemesa: “jestem na spotkaniu”.
– Zostało mi pół godziny – napisała Justyna.
– Spoko, dziś już nic od Ciebie nie chcę. Jeśli wyzerowałaś listę, możesz się na luzie urywać.
– Jaką listę?
– ???
Skonsternowana Justyna rozejrzała się uważnie po całej kuchni, po blatach, lodówce, stole oraz krzesłach. Poszła też do holu frontowego, lecz nigdzie nie znalazła jakichkolwiek notatek. Sprawdziła esemesy, na koniec weszła na swoją skrzynkę mailową. I rzeczywiście. Wczesnym rankiem dostała od szefowej wiadomość, zatytułowaną lakonicznie, choć wielce wymownie: “synekura”.
Dziś w programie:
Zanieś moje kurtki do pralni chemicznej. Idzie zima.
Pamiętaj o umyciu okien w salonie.
Nie gotuj nic ciężkiego. Marcin ostatnio przyjmował za dużo tłuszczy.
Dopilnuj, żeby syn odrobił lekcje, a potem zrób mu masaż penisa. Ręczny i do wytrysku.
Przed wyjściem wymasuj go ponownie, ale tym razem też ustami. Połykać nie musisz, jeśli ci nie pasuje, ale spust ma być.
PS. Zależy mi, żeby doszedł dwukrotnie, bo taką mu obiecałam nagrodę. To twoja dzisiejsza misja.
Miłego dzionka!
H.
Spodziewała się po Helenie wielu najdziwniejszych, może nawet odrażających żądań, a mimo to dała się jej zaskoczyć. Szefowa nie ostrzegała, że nowy kontrakt obejmował również pieszczenie jej młodego synka. Z drugiej strony ani razu nie doprecyzowała, co miało się kryć za ową pełną zgodą oraz dostępnością – to akurat trzeba było jej oddać…
Na tym etapie nie mogła już się wycofać, nie potrafiła, a może tylko nie chciała. Załamana i przejęta dojmującym wstrętem do siebie samej, kornie podreptała do pokoju chłopca.
Grał akurat na konsoli, leniwie rozwalony na kanapie. Zresztą rzadko robił cokolwiek innego. Podeszła niechętnie, z grymasami niesmaku i skrępowania przebiegającymi po spiętej twarzy. Uklęknęła naprzeciw niego i bez słowa zaczęła zsuwać z niego spodnie.
– Ej, zasłaniasz! – obruszył się.
– Mama prosiła, żeby… – Nie patrząc mu w oczy, wykonała dłonią gest mający symbolizować “masaż”.
Już dawno nie czuła się tak wstrętnie, a może nigdy.
– Aaa… – Załapał z opóźnieniem. – Nie wiedziałem, że to będziesz ty. Zajebiście! – Wcisnął pauzę, poczekał aż Justyna ściągnie z niego dresy, po czym rozsunął szerzej swe wątłe nogi.
Patrząc na jego malutkiego, bardzo skromnie opierzonego fiutka, zawahała się. Czy aby na pewno nie był jeszcze dzieckiem? Metrykalnie był nim z pewnością, ale czy cieleśnie też? Uznała w końcu, że był dojrzały. Że po prostu miał małego, i że większy mu nie urośnie. Za naczelny argument w tym osądzie posłużył wygląd jąder – te akurat były nad wyraz okazałe.
Wzięła się do pracy i wnet wyszło na to, że ów penis wcale nie należał do miniaturowych. Po prostu na miękko kurczył się o wiele mocniej, niż u wielu innych mężczyzn, natomiast po napełnieniu krwią podciągnął nagle do światowej średniej, a nawet lekko ją przekroczył. W pełnym wyproście mierzył pewnie około siedemnastu centymetrów, mniej więcej tyle, co ten Radka.
Zaczęła mu trzepać, z początku delikatnie, potem coraz szybciej i przy znacznie mocniejszym uścisku.
– A buzią? – spytał beznamiętnym tonem.
– Sruzią – odburknęła, zdumiona jego pewnością siebie.
– Wolę buzią – upierał się.
– Mama mówiła o masażu i taki właśnie dostajesz. Cicho bądź.
– Nuda.
Mocno poirytowana, lecz i zdeterminowana, by wywiązać się z wyznaczonego zadania, zintensyfikowała swe działania. Od teraz waliła prącie w zawrotnym tempie oraz z iście niszczycielską siłą.
– Ej, ej! To nie jest fajne! – zaprotestował, krzywiąc się boleściwie.
Zwolniła nieco, nie z powodu jakiegoś nagłego przypływu empatii, lecz z obawy, że ból opóźni wytrysk. Zmartwił ją przy tym fakt, że dzieciak okazał się posiadać niską wrażliwość na dotyk. Powoli stawało się jasne, iż był “masowany” już niejeden raz, i że musiał być nieco wprawiony w tej dziedzinie. A czy bzykał kiedyś, wtrynił kuśkę do pochwy? Pytanie, jakie zadała sama sobie, wprawiło ją w jeszcze większy niesmak, a także niepokój (czemu w ogóle o tym pomyślała!).
– Pokaż coś, cycore pokaż – podpowiedział. – Albo weź z tą buzią coś, bo mówię, że nuda…
Przez moment ignorowała jego sugestie, ale po jakimś czasie skapitulowała. Widziała przecież, że gnojek nawet nie zbliżał się do ejakulacji. Odpięła zatem koszulę i rozsunęła na boki, prezentując mu swój umiarkowanie obfity, acz jędrny i sterczący biust. Stanika jednak nie zdjęła.
– Małe są – ocenił z rozczarowaniem.
Chamska uwaga doprowadziła Justynę do szału, który jednak okazała w dość nietypowy sposób – zanurkowała między jego drobne nogi, zamknęła usta na członku i ugryzła. Chłopak szarpnął się, kwiknął z bólu, ona zaś cofnęła zęby, lecz nie głowę. Jęła ssać i lizać główkę, jednocześnie szarpiąc zawzięcie ręką. Spoglądała przy tym Marcinowi prosto w oczy. Jego były rezolutne, bezczelnie rozbawione, a jej – świdrujące i wściekłe.
– Cipkę – rzucił opryskliwym tonem.
Momentalnie zaprzestała pieszczenia.
– Zapomnij, gnoju, nie ma mowy – wycedziła, ledwo nad sobą panując. – Spuścisz się od loda, albo w ogóle. I tak ci poszłam na rękę.
– Mama obiecała dwa strzały. Takie masz zadanie, no nie?
– Nie moja wina, że nie umiesz dojść. Może pedzio jesteś.
– Sama jesteś pedzio! Do dupy ciągniesz i masz małe cyce!
– Nie pozwalaj sobie, szczylu! – wydarła się, po czym wstała i wybiegła z jego pokoju.
Drżącymi z nerwów rękami zapięła koszulę, pozbierała do torebki swoje rzeczy. Założyła buty i kurtkę. Już trudno, pomyślała, walić ten chory kontrakt. Nie będzie się dawać poniżać, znajdzie jakiś inny sposób na spłatę kredytów.
Ruszyła do wyjścia, lecz oto drogę zagrodził jej Marcin. Stanął z rękami splecionymi na piersi. Był nadal bez spodni, a widok sterczącego kutasa drażnił Justynę nie mniej, niż wcześniejsze odzywki jego posiadacza.
– Ej, przepraszam – mruknął ze skruchą, która przychodziła mu z wyraźnym trudem. – Pomogę ci, nie będę nic gadał.
– Pomożesz? – sarknęła kpiąco. – Ty… – Chciała zakląć, lecz powstrzymała się. Przemyślała na nowo sprawę i uznała, że nawiązanie współpracy z dzieciakiem mogło okazać się najlepszym wyjściem z tego kretyńskiego impasu.
– Niby jak? Jak możesz pomóc?
– Powiem ci jakie klimaty lubię i kiedy się zwalam najczęściej.
– No więc? Jakie to “klimaty”?
– Oj, jest tego trochę… – Uśmiechnął się złowieszczo. – Babetki z wielkimi cycorami to lubię od przodu, żeby się pogapić na nie, jak sobie tańczą, a te z mniejszymi to od tylca. Tyłeczki też mnie jarają. Och, bardzo.
– Nie będziemy się pieprzyć! – zagrzmiała.
– No nie, nie! Wystarczy, że wypinkę zrobisz! Tylko się poocieram po wierzchu. Będzie szybki spust, zobaczysz – przekonywał.
– Ale nie rozbiorę się – zastrzegła.
– Dobra, majteczki tylko odsłonisz – zgodził się.
Zmierzyła go wzrokiem, jakby szukając dowodu na to, że nie żartował. Bo to, co proponował, a przede wszystkim śmiałość i wulgarność, z jaką to czynił, jawiła jej się czymś zupełnie surrealistycznym. Ale nie, dzieciak mówił na poważnie. Obstawał przy swoim, ewidentnie zadowolony z tego, że zgłoszony przez niego pomysł nie został obśmiany, ani odrzucony.
Chwilę później wrócili do pokoju. Justyna miała bardzo zażenowaną minę, kiedy stawała przy biurku, tyłem do chłopca, podciągała wysoko spódniczkę, i nachylała się nad blatem w ramach ustalonej “wypinki”.
Marcin ustawił się przy jej pośladkach, ale nie zaatakował od razu. Najpierw dotykał, gładził pupę oraz łono, przy tym drugim stosując o wiele mocniejszy nacisk – co oczywiste, cipka interesowała go najbardziej. Macając kobietę, raz po raz fukał głośno przez nos. Był już ostro napalony.
– Zabieraj łapę! – syknęła, gdy jego palce zanadto się rozochociły i zawędrowały pod ściągacz majtek.
Usłuchał, lecz z celowym opóźnieniem. Zdążył jeszcze wcisnąć palec do cipki i poznać panującą tam temperaturę, jak i stopień nawilgocenia. Chwilę później złapał ją za biodra, natarł genitaliami na dupę, torsem zaś na plecy.
– Ale pupeńka… – szepnął, wyraźnie urzeczony.
Ocierał się o nią bardzo gwałtownie, najpierw posuwając dolinę pośladkową, a potem przestrzeń pomiędzy udami – w taki sposób, że górna część penisa szorowała po wargach sromu, oczywiście nadal odzianych w koronkowy materiał.
– Ale cipeczka zajebista… – kontynuował zachwyty.
Zwarła mocniej nogi, by gnojek miał tam ciaśniej. Jednak nie ściemniał – ta technika masturbacji w istocie działała na niego bardzo pobudzająco.
– O, ja… – sapnął, po czym doznał orgazmu.
Spuścił się strzelając na biurko, na leżące tamże podręczniki oraz laptop, a także na nogę swojej służki.
Poczuła ogromną ulgę. Choć było to szkaradne i złe, było również przeszłością.
– Odrobiłeś lekcje? – zapytała, wycierając spermę ze swojego uda.
Późnym wieczorem, a właściwie już nocą zadzwoniła do niej Helena, jak się okazało, wściekła jak nigdy.
– Masaż ręczny! – wydarła się na powitanie. – Masaż ustami! Takie właśnie dwa zabiegi miałaś wykonać!
Justyna przełknęła nerwowo ślinę, po czym zeszła z kanapy i szybciutko wymknęła się z salonu. Nie chciała bowiem, żeby siedzący obok Radek usłyszał treść tej rozmowy (nie opowiedziała mu przecież, co takiego wyprawiała w domu szefowej).
– Przepraszam, próbowałam, ale on nie mógł, długo nie mógł… – wymamrotała cicho, gdy weszła do kuchni.
– Dzieciaka nie umiesz zadowolić? Jaja sobie robisz?
– Przepraszam.
– Słuchaj, to że spuściłaś go tylko raz, to jeszcze pal licho. Że w giry go brałaś, zamiast rączką i buzią, jak prosiłam? No cóż, wkurwia mnie to, ale trudno, jakoś machnę ręką. No ale obiad! Same tłuszcze, jak na złość! A te kurtki nieruszone i szyby niepomyte to jest już szczyt! Dałaś dupy, Justyna, dałaś, że nie wiem! Sorry, ale nie zostawiasz mi wyboru. Za ten dzień premii nie będzie. – To mówiąc rozłączyła się.
Justyna poczuła się oszukana i winna jednocześnie. Z nerwów zaczęła popłakiwać, a sporadyczne łzy towarzyszyły jej już do końca dnia.
– Aż tak źle było… ? – podpytał Radek, gdy kładli się do łóżka, on nieco senny, ona kompletnie wyczerpana i z opuchniętymi oczami.
– Tak, ale nie chcę o tym gadać.
– Okej, rozumiem.
Zgasił światło, lecz po chwili znowu do niej przemówił.
– Justa, weź mi powiedz, tak tylko w ogólnym zarysie. Co z nią robiłaś? – wyszeptał.
– Nie to, czego oczekiwałam – mruknęła.
– Rimming jakiś, pissing, coś po bandzie? – podsunął, wyraźnie podekscytowany.
– Jezu, przestań! – żachnęła się. – Ciebie to podnieca?
– A skąd, lesbijskie akcje nigdy mnie nie brały.
– To zamknij się i śpij.
Nowy dzień zaczęła od sprawdzenia maila.
Synekura
Dziś w programie:
Nadrób wczorajsze zaległości, w tym również pamiętaj, że wisisz Marcinkowi jeszcze jeden spust. On ma szkołę dopiero na 13, więc zrelaksuj go maksymalnie do tej właśnie godziny. W ramach kary za zaniedbanie pozwolisz mu oblać ci twarz (po prostu poinformuj o takiej możliwości, niewykluczone, że nie będzie miał ochoty, choć szczerze w to wątpię;).
Ugotuj coś wegetariańskiego. WEGETARIAŃSKIEGO
Pobaw się z psami, bo ostatnio niemrawe są. Niech biegają. Potem zamknij je w domku gospodarczym.
Po południu wpadnie mój były, Borys. Zabezpiecz przesyłkę, którą dostarczy, i zrób mu laskę, ale tak, żeby Marcin o niczym nie wiedział. Bądź też łagodna dla Borysa, nawet anemiczna, jeśli zajdzie taka potrzeba. Biedak cierpi na przedwczesny wytrysk. Nie chcę, żeby po wszystkim poczuł się zażenowany.
Będę około 16. Oczekuję od ciebie małego co nieco. Konkrety na miejscu.
PS. WAŻNE: wysłuchaj uważnie mojego eksa i stosuj się do wskazówek względem przesyłki.
Pozdrowionka!
H.
Ten układ zmierzał ku coraz większemu ekstremum, myślała gorączkowo, czynił z niej regularną kurwę! Nie mogła się na to godzić! Uznała, że nie pójdzie dziś do pracy. W ogóle już nigdy tam nie pójdzie! Ale już po raptem minucie namysłu ubierała się (tym razem zupełnie zwyczajnie, w robocze dresy), a potem szła na autobus.
Przecież kurewstwo było istotą zawartego dealu, tłumaczyła sobie, gdy czekała na zimnym, wietrznym przystanku. W końcu co za różnica, czy wyliże fiuta czy łechtaczkę, czy jej język wykona ruchy okalające, czy okrężnie-penetrujące? Była różnica, zmitygowała się, i to całkiem istotna: cipa nie strzelała bowiem kleistą i cuchnącą mazią, a z racji swej konstrukcji nie kojarzyła się z inwazją, lecz raczej czymś przeciwnym.
Do zatoczki wjechał duży, dwu-przegubowy autobus, zapełniony po brzegi ładnie ubranymi, choć smutnymi ludźmi. Justyna z trudem wepchnęła się do środka, pomiędzy młode, stare, spasione i filigranowe sylwetki, współtworzące jednolitą, bezosobową masę.
Dociskana czyimiś udami i kroczami, szła w rozmyślaniach dalej, by uznać zaraz, że deal z Heleną, jakkolwiek kurewski by nie był, został jednak rażąco naruszony przez tę drugą. Zmuszanie do świadczenia usług seksualnych coraz to kolejnym osobom było po prostu nie fair. Justyna pisała się na Helenę, na nikogo więcej. Marcinka mogłaby jeszcze jakoś przełknąć (ledwie, ale jednak), ale kolejnych gachów, już zupełnie obcych – tego na pewno nie. Być może naczelny problem polegał na tym, że na etapie wstępnych ustaleń, które były przecież tak szybkie i spontaniczne, a przez to pobieżne, żadna ze stron ani słowem nie zająknęła się na temat dopuszczalnych granic.
Obiecała sobie, że przegada tę sprawę z szefową, ale później, dużo później, może na koniec dnia, już po załatwieniu sprawunków. Wszak póki co musiała zrobić wszystko, by zacząć wreszcie inkasować te upragnione, horrendalne premie, więc tymczasowo przymknie oko na wszelkie odstępstwa od umowy.
Godzinę zajęło szorowanie okien, pół godziny – jechanie do miasta z kurtkami do wyprania i dokładnie tyle samo potrwała droga powrotna.
Kolejną godzinę bawiła się z psami, żeby je dostatecznie wybiegać. Zaprowadziła je na koniec do drewnianego domku za domem i zgodnie z poleceniem szefowej uwięziła tamże, choć nie miała pojęcia czemu to miało służyć.
Ugotowała makaron z warzywami. Marcin nie chciał tego jeść, kręcił nosem. W sumie nie dziwiła się mu.
Spojrzała na zegarek i naraz zalała ją fala gorąca. Został już tylko kwadrans do południa!
– Mamy bardzo mało czasu! – Zwróciła się do chłopca. – Ściągaj portki, spuszczamy cię! – Pospieszała go nerwową gestykulacją.
– Tak jak wczoraj? – zapytał z nadzieją.
– Nie, tak nie. Mama zabrania.
– A to lipa… – zasmucił się.
– Trzeba jej było nie gadać.
– A co, ściemniać miałem? Sama wypytuje.
– Okej, nieważne, dawaj! Naprawdę mi się spieszy!
– A pokażesz coś, cycorki może?
– Podobno ich nie lubisz.
– Cyc to cyc.
– Okej, okej! Masz, proszę bardzo! – parsknęła gniewnie, po czym kilkoma szybkimi ruchami zerwała z siebie bluzę dresową, koszulkę oraz stanik.
– Kurde, wcale nie takie złe – ocenił, spoglądając na średniej wielkości, spiczasty biust o potężnych brodawkach i wydatnych sutkach.
Uklęknęła przed nim.
– Chcesz się na mnie spuścić?
– Powaga? – zdumiał się.
– Możesz skończyć na twarzy, ale tylko pod warunkiem, że zrobisz to szybko!
– Zajebiście! A cycuchami mogę się pobawić?
– Nie przeginaj.
– Tylko chwilę! Mamie nie powiem, słowo!
– Dobra – westchnęła. – Ale proszę, streszczaj się…
Podszedł bliżej, zsunął spodnie, po czym przyłożył penisa do biustu. Otarł go to o jeden, to drugi sutek. Dostał gwałtownej erekcji, przybliżył się jeszcze bardziej, następnie położył ręce na obu piersiach. Wygiął je ku środkowi, ku penisowi, którego tam trzymał, i przystąpił do miarowych, posuwistych ruchów.
Tym razem nie była aż tak bardzo obrzydzona, jak wczoraj, ale tylko do momentu ejakulacji. Bo gdy po kilku minutach polerowania torsu Marcinek złapał ją nagle za włosy, dosunął do swej pulsującej męskości, następnie rozlał parującą spermę po grzywce, czole, nosie oraz wargach, straszliwie ją zabolało, tak mentalnie. Jakże to było jednak wstrętne i upokarzające, jakie śmierdzące!
Pobiegła do kuchennego zlewu. Biegnąc uchylała tylko jedno oko, bo na to drugie spływał właśnie zawiesisty, cuchnący glut. Obmyła się starannie, przepłukała usta, a mimo to nadal czuła na sobie obleśny zapach nasienia, a na języku jego posmak. W końcu nie wyrobiła: puściła pawia. Organizm zareagował identycznie, jak wtedy, gdy jej Radek po raz pierwszy i zarazem ostatni spuścił się do jej buzi. O wytrysk na facjatę nie śmiał nawet nigdy poprosić. Ciekawe zatem, co by sobie pomyślał, gdyby ją teraz widział, rzygającą po bliskim kontakcie z materiałem genetycznym czternastoletniego syna swojej pracodawczyni.
– Kurde, sorry… – Marcina dopadły wyrzuty sumienia.
– Nic się nie stało – odparła machinalnie, choć miała na tę sprawę zupełnie odmienny pogląd. Przysięgła sobie, że już nigdy nie zgodzi się na takie obleśne akcje.
Ponownie oczyściła twarz oraz jamę ustną.
– Sprawdź, czy masz wszystko – zaordynowała. – Plecak spakuj i do szkoły.
– Mam spakowany, luzik – odparł. – A do szkoły to jeszcze prawie godzinka.
– Idź już teraz – warknęła, lecz po chwili zmiękczyła swój ton, dodając „proszę”.
O dziwo posłuchał jej i zaczął się zbierać do wyjścia.
– Może i dobrze, że będę wcześniej – powiedział. – Tak się podjarałem tym facialem, że chyba w kiblu se zwalę.
– Okej, nie muszę tego wiedzieć.
– Albo Sabinkę zmolestuję… – Zamyślił się.
– Nie mam pojęcia kim jest Sabinka i nie interesuje mnie to.
– Pani woźna, stara taka, ale z mega cycami. Daje się macać i śmieszy ją to.
– Jezus… – Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Po prostu idź. Idź!
Wreszcie zniknął, a Justyna odetchnęła z ulgą. Jeszcze tylko dwa punkty tego cholernego programu, pomyślała. Jeszcze tylko obciągnięcie jakiemuś obcemu typowi oraz to tajemnicze „małe co nieco”, a premia będzie jej.
Borys zjawił się raptem kwadrans po wyjściu Marcina. Przyszedł z psem. Okropnym, potężnie napakowanym i wrednym z pyska, zresztą pod względem proporcji nieco podobnym do swego opiekuna (Borys miał łysą glacę, brzydką twarz, był nieco przysadzisty i niski, lecz także muskularny). Na przekór własnym odczuciom, Justyna rzuciła grzecznościowych komentarzem:
– Ładny pitbull.
Facet uśmiechnął się przyjaźnie, po czym wyprowadził kobietę z błędu: był to American Bully XL. Ostry zwierz, jak zaraz nadmienił, w Wielkiej Brytanii dopiero co zakazany.
– Psów do domu nie wpuszczamy – odparła, wystawiając przed siebie wyprostowaną dłoń.
– Dla tego jednego gałgana zrobimy wyjątek – oznajmił Borys. – I schowaj rączkę, bo go stresujesz.
– Nie wpuszczę, wszystko sierścią usyfi i nasmrodzi – odrzekła z naciskiem. – Zostaw go w ogrodzie. Nasze psy już zamknięte, afery nie będzie. – Usiłowała wyglądać na silną i zasadniczą, a mimo to cofnęła tę dłoń.
– Jesteś tu nowa, jak masz na imię? – spytał z uśmiechem, dość niepokojącym, bo pełnym wyższości.
– Justyna.
– Justynko, posłuchaj, ja i piesek wchodzimy do środka. Potem dam ci instrukcję i sobie spadam.
– Miałeś mi dostarczyć przesyłkę, a ja ci… – Umilkła, bo jakoś nie przechodziły jej przez gardło te szczególne słowa.
– On jest przesyłką – zaśmiał się Borys. – Żywą, ale jednak. Wabi się Goro. Ewentualnie Goruś. Reaguje na oba imiona. Super gość, troskliwy, posłuszny, pojętny, trzeba go tylko lepiej poznać.
– Aha, okej… – Justyna zrobiła głupią minę, bo trochę się w tym wszystkim pogubiła.
Borys skrócił smycz, po czym wszedł wraz z Goro do wnętrza.
– Leć po miskę, daj pieskowi wody – rozkazał, zwalniając psa z uwięzi.
Bezzwłocznie wykonała polecenie, trochę zaniepokojona faktem, że od teraz ten wielki bydlak łaził po domu samopas i jeszcze łypał na nią nieufnie. Na szczęście, zaraz po tym, jak ugasił pragnienie, jego pysk zdał się nieco przystępniejszy.
– Podejdź tu – rzucił Borys, nie wiadomo, czy do Justyny, czy psa. Ostatecznie podeszli do niego oboje.
Przyklęknął przy Gorusiu, wyszturchał jego łeb i wygłaskał kark.
– Teraz ty – powiedział do Justyny.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, czy raczej wyrzutem. Ani myślała dotykać tego kundla.
– Nie strachaj się. Zwierzaki strachu nie lubią. Rękę mu podstaw pod nochal, niech cię pozna.
Przemogła strach i zrobiła, co kazał. Pies obwąchał dłoń, następnie polizał.
– Widzisz, już się lubicie! – triumfował facet. – A teraz pogłaszcz.
Zaczęła głaskać krótką i ostrą sierść, porastającą jego twardą czachę.
– Właśnie miałem powiedzieć, że dotyk lepiej zaczynać od karku, ale skoro się nie wkurwił, to znaczy, że już nie tylko lubi, ale normalnie kocha!
Natychmiast wycofała dłoń, wyprostowała się i zrobiła krok do tyłu.
– Nie bój, mała, przecież mówiłem: to świetny gość. Już skumał, że ty z jego obozu jesteś. – Machnął niedbale ręką. – No nieważne, idziemy dalej. Weź teraz smycz i mu przypnij do obroży.
– Co to ma być? – obruszyła się. – Nie będę nianią dla piesków, dziękuję bardzo! Nie umawiałam się na to!
– Justynko, nie wiem, na co się umawiałaś, to nie moja sprawa – odparł tonem perswazji. – Ja robię swoje. Miałem dostarczyć, to dostarczam. Miałem poinstruować, to instruuję.
– Dobra, daj tę pierdoloną smycz – burknęła z rezygnacją.
Podał jej.
– I co teraz?
– No co, przypinasz! Tutaj naciągasz, tu podstawiasz, skobelek zwalniasz i sprawdzasz, czy się trzyma. Łatwizna.
– To jakiś absurd… – mruknęła pod nosem, wykonując jednak polecenie.
– Nigdy nie miałaś psa? – Uśmiechnął się do niej.
– Nie. To znaczy tak. Kiedyś, za dziecka, ale innego.
– Jak bardzo innego?
– Bardzo. Dużo mniejszego. I milszego. Helena też ma psy, zajmuję się nimi. Dwa owczarki, całkiem spore.
– Nie zrozum mnie źle, ale nie wyglądasz na kogoś, kto zajmuje się psami.
– Nie przypinam im smyczy, jeśli o to chodzi. Biegają swobodnie po ogrodzie. One akurat są miłe.
– Ten też jest miły. Jeśli robi się zły, to tylko na rozkaz. Albo na pokaz. Goruś lubi czasem postraszyć.
– Aha. – Justynie nie spodobała się ta ostatnia wzmianka.
– Okej, pierwsze lody przełamane. Masz go na uwięzi, to teraz daj mu znać, że musi cię słuchać.
– Co? – Zrobiła wielkie oczy.
– Nic wielkiego, po prostu przejdź się z nim po domu, pokaż mu pokoje.
– I tyle?
– W zasadzie tyle. Jak coś go zainteresuje, to popuszczasz, dajesz niuchnąć. A jak zainteresuje za bardzo i stawi opór, robisz jedno zdecydowane szarpnięcie smyczą i idziesz dalej. Zrozumie wtedy, że ma cię szanować, i że to nie on decyduje o kierunku przechadzki.
– Ale po co to wszystko?
– Żeby cię poważał, przecież mówię.
– Ale po co?
– Bo zostanie tu na parę godzin, więc lepiej, żeby miał cię za swoją panią.
Justyna nadal nie rozumiała tej przedziwnej sytuacji, nie miała pojęcia, do czego to wszystko zmierzało, a mimo to zrezygnowała z dalszej dyskusji. Odbyła krótki spacer, podczas którego parokrotnie dyscyplinowała zwierzę smyczą, a raz okrzykiem: „nie wolno!”. Goro był uległy, słuchał się. Co i rusz spoglądał na nią potulnie, lub z wyczekiwaniem dalszych dyspozycji. Justynie zaczęło się to nawet podobać.
– Dobrze, dobrze – pochwalił Borys. – Daj mu trochę wolności, ale zaraz ponownie zapnij, i pochodź z nim jeszcze po chacie.
Zrobiła, co kazał.
– Doskonale! Mamy to! W zasadzie mogę już spadać, tylko jeszcze…
– No wiem, wiem co jeszcze… – weszła mu w słowo, przypominając sobie o tej pieprzonej liście zadań. Sposępniała nagle, bo wolała już te kuriozalne gadki i zabawy z psem, niż ponowne odbębnianie roli dziwki.
– Oj, nie, tego raczej nie wiesz – zarechotał. – Nawet Hela nie wie.
– Tylko jeden lodzik, nic więcej – zastrzegła z góry.
– Chcesz obciągać psu? – zdumiał się.
– Co?! – huknęła tak głośno, że aż pies się nastroszył. Spojrzał dziwnie na swojego pana, jakby pytająco. – Nie chcę! – krzyknęła. – Co ty bredzisz?!
– To o czym pitolisz, bo nie czaję? – Wwiercił się w nią uważnym wzrokiem.
– A ty? – odparła, po raz kolejny zbita z tropu.
– O hasłach – wyjaśnił ze wzruszeniem ramion. – Komendach dla psiaka, a niby o czym?
– Okej – prychnęła, nie bardzo wiedząc, czy bardziej gnębiło ją teraz zażenowanie, czy ogólna niewiedza na temat istoty zdarzeń. – To mów o tym… czymś… – dodała z rezygnacją.
– Najpierw wyprowadź psa i zamknij go za drzwiami – polecił. – Niech się teraz nie podpala, bo mu się jeszcze wszystko we łbie pomerda, kto jest kim, i dlaczego.
– Jezu, facet… – Wzdrygnęła się. – To w końcu mam się go bać, czy nie?
– Na luzie, mała, na luzie! – uspokoił z wysoko uniesionymi rękoma. – Wszystko po kolei. Najpierw piesek za drzwi, potem odpowiedzi.
Zaraz po tym, jak Goro znalazł się na banicji, Borys podszedł do Justyny i przyłożył swe wąskie, obślinione usta do jej ucha.
– Kombat – szepnął.
– Co takiego?
– Kombat! – powtórzył nieco głośniej, odsuwając się od niej. – To go aktywuje do ataku. Jeśli użyjesz tego hasła, musisz być przygotowana na napór, musisz spinać poślady i mocno pilnować smyczy. Ale bądź spokojna, nie zerwie się. Sprzęt jest naprawdę profeska. Po prostu go mocno trzymaj i nie wypuszczaj.
– Jaki kombat? O czym ty mówisz?
– Ach, głupotka. Kiedyś ubóstwiałem grę o takim tytule: Mortal Kombat. To się na ataku właśnie opierało, no bijatyka, jedna z najlepszych zresztą, na pewno o niej słyszałaś, więc, wiesz, przez sentyment takie hasło stosuję przy tresowaniu.
– Dobra, ale co mnie to obchodzi? – sarknęła. – Po co mi ta wiedza? Do czego?
– No nic, dygresja. – Pociemniał na twarzy, wyraźnie urażony. – W każdym razie, jak rzucisz tę komendę, Goro pospieszy do jatki. A odwołanie rzeźni to już zwykłe „stop” albo „spokój”. Tutaj finezji żadnej nie ma.
– Dlaczego?
– Co „dlaczego”?
– No dlaczego mi te wszystkie gówna mówisz?!
Przez moment wyglądał tak, jakby miał buchnąć śmiechem, lecz zaraz spoważniał, choć tylko połowicznie.
– Tak na wszelki wypadek – powiedział, uśmiechając się do swej rozmówczyni samymi oczami. – Helenka to majętna kobieta, co nie? Nigdy nie wiadomo, co za świr się tutaj przypałęta. Powodów nigdy nie zabraknie.
– Podobno pies miał tu zostać tylko na kilka godzin? – zauważyła.
– No, to prawda. W razie czego ty i Hela będziecie miały jak się bronić, przynajmniej do tej osiemnastej.
– To nie ma sensu. W tym domu są już psy, mówiłam przecież.
– Mówiłaś, też, że są milutkie i słodziutkie, czy jakoś tak.
– Czyli co? Że ktoś ma nas napaść akurat tego dnia, w tym konkretnym przedziale godzin? I po to nam ten bully? – Była gotowa prychnąć sardonicznym śmiechem, lecz powstrzymała ją nagła surowość, malująca się na twarzy rozmówcy.
– To instrukcja jest – warknął – i tyle musisz wiedzieć.
– Tak, ale…
– Przyjęłaś? – Spojrzał nią zasadniczo.
– Tak, powiedzmy, że tak… – szepnęła bezradnie.
– No to lecę. – Ruszył do drzwi, lecz zaraz został przez Justynę dogoniony, a następnie chwycony za rękaw koszulki.
– Poczekaj, ja ci muszę… – Spuściła wzrok. – No wiesz. – Spojrzała na niego wymownie.
– Coś powiedzieć?
– Nie drażnij się ze mną. – Jej policzki momentalnie zapłonęły. Była skrępowana, przejęta nawet bardziej, niż poprzedniego dnia, kiedy masturbowała nieletniego.
– No gadaj! – parsknął niecierpliwie.
Odpowiedziała dotykiem. Położyła rękę na jego kroczu, zacisnęła palce, pomasowała.
– Co ty? – Zaśmiał się, lecz również momentalnie znieruchomiał.
Justynie dygnęło serce, bo nawet poprzez gruby dżinsowy materiał wyczuwała, że członek Borysa należał do zupełnie innej ligi, niż ta, którą dawniej reprezentował jej niemiecki kochanek, później Radek, a od niedawna Marcin. Ten akurat był porażająco wielki.
– Oj… – Dotarło do niego, co takiego Justyna usiłowała mu właśnie zakomunikować. – Ojoj, nie, przepraszam, ale nie. Podziękuję serdecznie.
– Borys, ja muszę… – jęknęła, dalej obmacując jego przyrodzenie.
– Bzdura, nic nie musisz. – Zdecydowanym ruchem odepchnął jej dłoń.
– Muszę, bo znowu zostanę bez premii!
– Ona kazała ci to zrobić?
– Tak.
– Ha! – Zaniósł się perlistym śmiechem. – No cóż, to bardzo w jej stylu. Milutkie, naprawdę słodziutkie, ale powiedz swojej madame, że nie byłem zainteresowany.
– Proszę cię, ja naprawdę potrzebuję tej kasy… – Jej głos zahaczał już o płaczliwe nuty.
Złapał nagle za ramiona, szarpnął dość brutalnie, po czym wejrzał jej prosto w oczy.
– Przestań, słyszysz! – syknął groźnie. – Nie chcę! Nie chcę i już!
Justyna popadła w szloch. Traciła właśnie grunt pod nogami. Nic już nie miało sensu, myślała, żadne jej działanie nie będzie nigdy usprawiedliwione, jeśli nie zdoła uzyskać zapłaty za te wszystkie pieprzone poświęcenia. Szlochała właściwie ze złości.
– Ale nie rycz, to żałosne – burknął, bacznie przyglądając się jej rozpaczy. – Spokój! – wrzasnął, gdy zdał sobie sprawę, że naturalny tembr głosu nie robił na dziewczynie najmniejszego wrażenia. – Zrobiłaś wszystko, o co ta głupia pizda poprosiła, okej! Możemy się tak umówić?!
– Okej, możemy – odparła, momentalnie odzyskując spokój.
– Jak mnie Hela zapyta, powiem, że zerżnąłem cię w usta, pizdę i zad. Pasuje?
– Nie! To miał być tylko lód! – zaprotestowała. – Jak powiesz co innego, to znowu dostanę po dupie!
– Niech będzie – sapnął. – A więc dobrze, tylko gała. Jedna gała.
– Dziękuję ci…
– I doszedłem w ustach, tak?
– Niech będzie w ustach. Trzymajmy się jednej wersji.
– I połknęłaś?
– Nie wiem, a chciałeś tego?
– Chryste, co się tu u was wyrabia… – Cyknął ustami, potrząsnął głową z dezaprobatą, po czym ruszył przed siebie.
Otworzył drzwi, przeszedł obok umizgającego się do niego Goro. Zignorował go i podreptał do wyjścia z domu.
– A pies?! – krzyknęła za nim.
– Zostaje, to już ustalone! – odkrzyknął. – Będę o osiemnastej! Miłej zabawy! – Nastąpił głośny trzask zamykanych drzwi.
„Zabawy?”
Choć Justyna nadal nie ogarniała, o co w tym wszystkim biegało, zaczynała wyczuwać, że na pewno nie mogło to być nic dobrego, przyjemnego, ani normalnego.
Gdy szefowa wróciła do domu, Goro zerwał się z kanapy, przy której dotąd siedział, towarzysząc Justynie w jej długotrwałym nic-nie-robieniu. Pomknął do korytarza, po drodze gromko ujadając i wchodząc w zakręty z takimi wymachami, że aż jeździł zadem po podłodze. Justyna też się zerwała. Pobiegła za bully’m z ciężką gulą w przełyku, absolutnie pewna, że oto popełniła fatalny błąd: przecież powinna go była uważnie pilnować!
– Stooop! – krzyknęła histerycznie, przerażona myślą, że na powstrzymanie psa mogło być za późno, że szefowa mogła już leżeć pod nim, będąc rozrywaną na strzępy.
Ostatecznie do niczego takiego nie doszło. Na widok Heleny pies zaprzestał szczekania, a co więcej skulił się i podlazł do niej po pieszczoty.
– Chyba się znacie – stwierdziła Justyna, zdumiona, uradowana, acz nadal biorąca głębokie, paniczne wdechy.
– Nie, nie bardzo – odrzekła Helena. – Ale mam podejście do zwierzaków.
Pobawiła się jeszcze chwilę z psem, następnie zdjęła z siebie kurtkę. Podała ją Justynie, po czym udała się do kuchni, by powrót z pracy uczcić mocnym drinkiem.
– Zatrzaśnij go w którymś z gościnnych – poleciła, gdy już rozkoszowała się swoją ulubioną wieczorną miksturą cieczy, czyli wódką, zmieszaną z wermutem oraz akcentami cytrusów.
– Nie chcesz na niego nawet patrzeć? – odpowiedziała zdezorientowana Justyna. – To o co w tym chodzi? Do czego ci ta „przesyłka”?
– Wszystko w swoim czasie – odparła tajemniczo.
– Przecież masz już psy. Nawet dwa. To samo mówiłam Borysowi.
– Brawo, dziewczyno, jesteś bardzo spostrzegawcza – zadrwiła. – Ale przymknij się lepiej, daj odsapnąć.
Justynie zrobiło się zimno w płucach oraz brzuchu. Nic jednak nie powiedziała, wywróciła tylko oczami. Zaciągnęła Goro do najbliższego pokoju, a gdy wróciła do kuchni, zastała szefową przy stole, właśnie szykującą sobie kolejnego drinka. Nawet dwa drinki.
– Siadaj – rozkazała przełożona. – Napijesz się ze mną.
Justyna nie miała ochoty na alkohol, ale na spory również nie. Usiadła naprzeciw Heleny i wzięła od niej szklankę.
Na moment zapanowała koszmarnie niemiła cisza. Obie spożywały płyny w absolutnym milczeniu i patrzyły na siebie wzajemnie, Helena – ze śladowym zaciekawieniem i może satysfakcją, wynikającą z prowadzenia jakiejś dziwacznej gierki, jej towarzyszka zaś – z zagubieniem oraz ze strachem.
Przy okazji Justynę po raz kolejny uderzała niezwykła uroda tej niespełna 50-letniej kobiety. Jej jasna, oliwkowa cera, ciągle bardzo młoda, oraz mocno kontrastowe, nieprzenikliwie smoliste i duże oczy. Jej bujne, czarne włosy, od niedawna przycinane w dość ekstrawagancki sposób (grzywka tuż ponad linią brwi, nota bene naturalnie wąskich, choć powiększanych optycznie za pomocą ciemnego tuszu, z tyłu długi koński ogon, a boki podgalane na zero). Uderzały ponadto duże, pełne usta, trochę, jak u Arabki albo Latynoski, podłużna twarz, mocno zarysowane kości policzkowe (już zupełnie słowiańskie) i niesamowicie długa szyja. Zresztą długość, tudzież ogólna wielkość składała się na podstawową cechę powierzchowności Heleny: mierzyła ponad metr osiemdziesiąt, miała krągłą pupę, szeroką kibić, obfity biust. Była względnie szczupła, a jednak wielka. Sam jej wygląd wzbudzał u ludzi instynktowny respekt, nic więc dziwnego, że odnosiła sukcesy w biznesie – wszak inteligencja, wiedza, umysłowy refleks oraz wybitne umiejętności interpersonalne nie znaczyłyby aż tak wiele, gdyby owej mieszanki atrybutów nie wzbogaciło się o odpowiednią cielesność.
– Masz, wypij to – odezwała się w końcu do Justyny, podsuwając jej wysoką szklankę wody.
Wzięła kilka łyków. Z czystą przyjemnością przepiła wstrętny posmak, jaki na języku tworzyły akcenty wódki.
– Do pełna – zarządziła Helena. – To zdrowe.
Justyna wypiła całą zawartość szklanki.
– No! – ucieszyła się. – A teraz opowiadaj: czy zrobiłaś Marcinkowi co trzeba?
– Tak.
– A skorzystał z zaproszenia, oblał cię?
– Tak, oblał.
– Wiedziałam. On to uwielbia. Jak każdy facet, który choć raz obejrzał pornola.
– Prawda, lubi to.
– To chyba gdzieś od siedemdziesiątych trwa, co? Od czasu pierwszych, profesjonalnych pornuchów… – zamyśliła się, ale tylko na króciutką chwilę. – Nie, to raczej od zawsze tak było. Teraz mi się przypomina, że u de Sade była taka scenka. Jakiś ksiądz spuszczał się na twarz małej dziewczynki, więc chyba jednak od zawsze… – Drgnęła, jakby przyłapana na czymś zdrożnym. – Nieważne. Mów dalej. Jak cię utrafił? Gdzie konkretnie?
– Na czoło, nos, trochę na usta… – relacjonowała z rosnącym zakłopotaniem. – Zwymiotowałam… – dodała niepewnie.
– Na niego?
– Nie, do umywalki. Ale posprzątałam.
– Okej, nic nie szkodzi. Fajnie, że mu pozwoliłaś.
– Ponoć nie miałam wyboru… – Justyna zaryzykowała delikatny przytyk.
– Daj spokój, cała twoja obecność i aktywność tutaj pochodzi tylko z wyboru. A może powiesz, że cię więżę, zmuszam do czegoś?
– Nie – zaprzeczyła mrukliwie.
– Mierzi cię to? – drążyła Helena. – Że cię samiec naznaczył, zdominował tym wytryskiem, czy coś tam jeszcze z katalogu pierdolniętych feministek?
– Nie, po prostu nie lubię zapachu spermy. Smaku…
– Dobra, to nie lub. Masz prawo. Ale nie pozuj też na jakąś ofiarę, okej?
– Nic takiego nie robię.
– To po co te wtręty? Że rzygałaś, bo takie to było straszne? Że nie miałaś wyboru?
– Opisałam tylko, co… – Justyna zawahała się, po czym nagle zmieniła zdanie, co do kierunku wypowiedzi. – Ale to już nieistotne. Przepraszam.
– Nic się nie stało, pij wodę. – Nalała Justynie kolejną szklankę. – Pij dużo!
Pochłonęła całą ciecz za pomocą zaledwie kilku łyków.
– Świetnie! – pochwaliła szefowa. – A Borys zadowolony? – wypaliła znienacka.
Justyna obawiała się tego pytania.
– Tak, bardzo zadowolony – szepnęła, będąc przekonaną, że zabrzmiała nieprzekonująco, co z kolei wprawiło ją w momentalną potliwość.
– A jak długo wyrobił?
– Sama nie wiem, trochę… – mruknęła, przecierając czoło wierzchem dłoni. – Raczej krótko…
– To ile, tak mniej więcej? – naciskała szefowa.
– Kilka minut, chyba nie więcej.
– Dobra jesteś, nie powiem! – pochwaliła. – Albo kiepska – dodała ze śmiechem. – To zależy, bo może nie pobudziłaś go zbytnio. No cóż, jak by nie było, wyświadczyłaś Borze ogromną przysługę. Pewnie poczuł się jebaką, że hej! Bo wierz mi, on zwykle nie daje rady dłużej, niż kilkanaście sekund. Nadwrażliwy facio, a z wiekiem tylko mu się pogarsza.
– Starałam się. Byłam delikatna, jak prosiłaś.
– Jak skończył? Też na maskę?
– Do środka – odpowiedziała z przekonaniem. – To znaczy do środka… buzi. Wyplułam po wszystkim. – Kłamstwa przychodziły jej z coraz większą łatwością. – Mówiłam ci, nie znoszę połykać. W ogóle spermy nie lubię, ona mnie obrzydza. Wystarczy sama woń i już mi się zbiera na rzyganie.
– Spoko, wszystko super, dobrze się sprawiłaś dzisiaj – uspokoiła Helena. – Naprawdę super.
– To co teraz zrobimy, wyjaśnisz wreszcie? – Justyna zapragnęła mieć to już jak najprędzej za sobą, czymkolwiek to coś miało w ogóle być.
– Och, coś brudnego i ciut brutalnego… – Zwierzchniczka zrobiła dziwną, jakby przepraszającą minę, zupełnie do niej niepodobną. – Taka mnie chętka naszła i się z nią noszę od wczoraj.
– Powiedz – ponagliła podwładna.
– Dokończę tego drinka, rozbiorę się, potem pójdę do swojej sypialni. – Wypowiadała się bardzo niespiesznie, rozmyślnie utrzymując dziewczynę w stanie ogromnej niepewności oraz zniecierpliwienia. – Poczekam aż do mnie przyjdziesz. Ty też bądź już wtedy bez ubrań.
– I co dalej? Mamy coś odgrywać?
– Wolałabym, żeby to wypadło autentycznie.
– Ale co?!
– Zapomnisz na moment, że cię zatrudniam. Że ja to ja. Zdominujesz, obrazisz. Każesz mi lizać. Siebie, przedmioty, bez znaczenia, właściwie co tylko chcesz. Pobijesz odrobinkę, tak nieprzesadnie, ale hej! Tylko wara od mojej twarzy! – Zastrzegła z wysoko uniesionym palcem.
– O… kej… – Justynie zrobiło się jeszcze bardziej gorąco, niż wtedy, gdy kłamała przełożonej w żywe oczy.
– A jak poczujesz, że ci ulegam – kontynuowała Helena – to dokręcisz śrubę i zsikasz mi się na twarz. I mów wtedy brzydko. Znęcaj się, wyzywaj. Miej mnie za nic. Jasne?
– Nie żartujesz?
– Boże, nie wnerwiaj mnie… – Szefowa załamała ręce, a następnie walnęła nimi o stół. – Dziewczyno, powiedz, że wszystko jasne i tyle! Nie chcę mi się znowu szukać kogoś nowego. Bądź tak miła i zrób swoją robotę, dobrze? Zarób wreszcie pieniądze, a nie żądaj ich za nic!
– Dobrze – potwierdziła, choć nadal nie miała pewności, czy zdoła spełnić oczekiwania tej kobiety. – Dobrze! – powtórzyła głośniej.
– Dobrze – westchnęła Helena. – Świetnie. To jeszcze tylko jedno: jak skończysz szczać, pójdziesz po tego pitbulla i doprowadzisz go do mnie.
– To nie pitbull – sprostowała Justyna, choć nie bardzo wiedząc po co. – To american bully XL – sprecyzowała.
– Ekstra, bully, jeden chuj – zgasiła ją. – W każdym razie przyprowadzasz bydlaka i rzucasz go na mnie.
– Rzucam?
– No rzucasz, wnerwiasz, każesz mu ruszać do boju! – wyjaśniła poirytowana Helena. – Borys chyba dał wskazówki, tak, czy nie?
– No tak… że dla obrony…
– Dziewczyno, ogarnij się! – warknęła. – Słuchaj uważnie i zapamiętuj, jak ma być: wprowadzasz psa, rzucasz komendę, a potem pilnujesz. Trzymasz go, kontrolujesz, ale i zbliżasz do mnie. Chcę żeby ten skurwiel podlazł najbliżej, jak to możliwe, chcę poczuć na sobie jego śmierdzący oddech, rozumiesz? Chcę, żeby wyglądało to tak, jakby miał mnie zaraz rozpierdolić, a ty masz to dobrze rozegrać. To zajebiście groźne ma być! No i musimy działać sprawnie, bo zostały tylko dwie godzinki. Marcin nie może niczego zobaczyć, nigdy. To by mu zesrało banię.
Justynę kompletnie zatkało, nie potrafiła wypowiedzieć ani słowa.
– To co? – Helena uśmiechnęła się niewinnie. – Idę do łazienki i do zobaczenia u mnie, tak?
We własnej sypialni Justyna nigdy nie uprawiała żadnych erotycznych ekstrawagancji w rodzaju przebieranek czy innych gierek. Może tylko jeden jedyny raz, ale jej ówczesna rola nie należała do zbytnio wymagających, bo i nie wykraczała poza bierne godzenie się na coś: chłopak ubłagał kiedyś, by w czasie stosunku pozwoliła mu zwracać się do niej „siostrzyczko” oraz „ty mała kurewko”. Ów stosunek był przykry, bardzo krótki. Radek wystrzelił za szybko i cała ta historia mocno go zawstydziła (zaznaczał wielokrotnie, że chodziło o uniwersalną fantazję, i że nigdy, przenigdy nie odczuwał popędu do swojej młodszej siostry). Ale jak to porównać do bieżącego wyzwania, które wymagało nie tylko zdolności aktorskich, odpowiedniej mowy ciała, szczególnego słownictwa, ale również zdecydowania, siły fizycznej oraz szeregu innych cech, mających składać się na obraz owej bezlitosnej dominy? Ano nie dało się!
– Po co do mnie przyszłaś? – zagaiła Helena, dostrzegając u Justyny paraliż, jaki nastąpił niemal od razu po przekroczeniu progu sypialni. – Potrzebujesz czegoś… konkretnego? – naprowadzała, głaszcząc niespiesznie swój srom, a po chwili piersi.
Jej biust był śliczny, pomyślała Justyna. Wielki, ale nie wiszący. Współtworzyły go dwie potężne łzy, idealnie symetryczne i pod takimi samymi kątami powyginane sutkami ku górze. Widziała go już kiedyś, przelotnie, przy szorowaniu szefowej pleców, z kolei łono oglądała po raz pierwszy. Okazało się zaskakująco szpetne. Justyna nie spodziewała się po Helenie tych przerośniętych, pofałdowanych warg sromowych, zbrązowiałych na brzegach, jakby zmęczonych, a do tego okolonych gęstym, czarnym włosiem, które anektowało również spore połacie ud oraz brzucha. Wprost nie mieściło się w głowie, by ta majętna, obsesyjnie dbająca o siebie persona nie robiła sobie nigdy waginoplastyki, nie depilowała się, ani nie chodziła na laser.
– No cóż, jeśli nic nie chcesz, to wypierniczaj z mojego pokoju – burknęła szefowa, wielce zawiedziona postawą Justyny.
– Zamknij mordę! – odwarknęła Justyna, zdobywając się nagle na niebywałą odwagę. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze przejęcia, broda zaczęła dygotać, ale opanowała się zaraz. – Nie odzywaj się, ty stara, durna szmato! Masz milczeć, słyszysz! Milczeć i czekać! Na rozkazy!
Olśniło ją. Powodzenie w tej misji było jednak na wyciągnięcie ręki! Wystarczyło myśleć o Helenie, jak o… Helenie właśnie. Albo o innych, wcześniejszych pracodawcach, na przykład o tym ohydnym Jonasie z Niemiec, lub jego obmierzłej żonce. Jak o kimś, kim w gruncie rzeczy się gardziło, choć dotąd nie istniały żadne bezpieczne okazje do wyrażenia tego poglądu na głos. To zatem wcale nie musiała być jakaś wyrafinowana gra, przynajmniej nie ze strony Justyny. Dało się to przekuć w najzwyklejsze wyżycie się, spuszczenie pary ze sfrustrowanego systemu.
– Do mnie! – krzyknęła na Helenę.
Zazwyczaj szeregowi pracownicy, oczywiście tylko ci rozgoryczeni, gnębieni poczuciem bycia wykorzystywanymi i niedocenianymi, chodzili po robocie na jakieś siłownie, zajęcia z boksu, bili swoje partnerki, uchlewali się, lub – w przypadku płci żeńskiej – upupiali partnerów albo dzieci, uprawiali agresywną masturbację, jedli słodycze, przepłakiwali całe noce. A który z tych frustratów albo frustratek mógł kiedykolwiek uzyskać dostęp do podobnego luksusu, jaki otworzył się właśnie przed Justyną – możliwości osobistego zgnębienia swojej przełożonej i jeszcze zostania za coś takiego wynagrodzoną?!
– Do mnie, ale już! Waruj tu, suko! – Ta rola naprawdę nie była aż tak trudna, myślała Justyna. Jej entuzjazm rósł z każdą chwilą.
Helena zeszła z łóżka i poczłapała na kolanach ku swojej podwładnej. Zatrzymała się kilkanaście centymetrów od jej nagich, starannie ogolonych nóg. Spojrzała na Justynę z dołu. Z jej szeroko rozwartych oczu dało się wyczytać uległość, wołanie o litość, a także silne akcenty strachu, co dla Justyny okazało się zaskakująco pobudzające. Jej łono z miejsca zwilgotniało.
– Na cipę patrz, nie na mnie! – zaordynowała.
Helena nachyliła się i przywarła ustami do waginy. Wtryniła język do środka, jęła nim gibko wywijać, kierując ku łechtaczce.
Justyna odepchnęła natrętkę, po czym strzeliła otwartą dłonią w policzek.
– Kto pozwolił! No kto! – wydarła się, ale zaraz dopadł ją lęk, bo przypomniała sobie o wcześniej postawionym warunku: nie wolno było tykać twarzy.
– Przepraszam, Justynko… – stęknęła szefowa.
– Dla ciebie „proszę pani” – odparła podwładna.
Przeprosiny podbudowały ją, a zarazem skłoniły do kontynuowania obranej drogi:
– Miałaś patrzeć, a nie lizać! – perorowała. – Jeszcze jeden taki numer, a dostaniesz karę! Znacznie gorszą, niż ten jeden plaskacz! No więc patrz! Gęba blisko i patrz! Patrz na swoją panią!
Szefowa ponownie przystawiła buzię do łona, lecz tym razem nie pozwoliła sobie na kontakt. Stosując się do polecenia, gapiła się tylko. Oblizywała przy tym wargi i oddychała coraz szybciej.
– Oto prawidłowa, zdrowo wyglądająca cipa – przemawiała Justyna. – Możesz sobie o takiej tylko pomarzyć, ty żałosna, włochata suko! Nie dostaniesz jej!
– Błagam cię, pozwól… – jęknęła. – Tylko liznę…
– To już drugi raz! – syknęła świeżo upieczona domina. – A więc będzie kara!
– Boże, nie! – zapłakała, o dziwo całkiem przekonująco. – Nic mi… Niech nic mi pani nie robi!
Pracownica uniosła jedną nogę, zgięła w kolanie i zawiesiła tuż pod nosem szefowej.
– Liż – zażądała.
Szefowa niezwłocznie przyssała się do dużego palca.
– Wszystkie wyliż, po kolei. I cicho masz być!
Gdy po upływie kilku minut palce obu stóp zostały starannie wyssane i wylizane, Justyna przyklęknęła naprzeciw swojej ofiary, chwyciła za jej uda i rozstawiła szeroko. Przysiadła naprzeciw, wyciągnęła przed siebie jedną z obślinionych stóp, następnie skierowała ją do tej brzydkiej, rozchełstanej waginy. Wsadziła duży paluch do pochwy, pogmerała nim chwilę. Helena przymrużyła oczy, przez jej twarz przemknął grymas zadowolenia. Wówczas Justyna cofnęła kończynę, uniosła nieco wyżej i jęła bawić się biustem kobiety. Trącała palcami to jeden, to drugi sutek, potem porozgniatała obie piersi za pomocą pięty.
– Niżej, proszę… – podszepnęła Helena.
– Trzeci raz! – zagrzmiała domina – Trzeci raz się narażasz! To niedopuszczalne!
Zerwała się z miejsca, zamachnęła i uderzyła Helenę w policzek, znacznie mocniej, niż przedtem. Chyba za mocno. Przełożona padła plecami na podłogę, a na jej zaskoczonej, zarumienionej twarzy pojawił się wyraźny grymas pretensji. Już trudno, pomyślała Justyna, gdy zbliżała się znowu i siadała okrakiem na jej ustach.
– Szeroko buzia! – pohukiwała. – Szeroko ma być!
Mięsiste, pseudo-arabskie, lub latynoskie wargi rozsunęły się posłusznie, a tym ruchem zelektryzowały inne wargi. Justyna poczuła jeszcze większy upał w kroczu. Musiała chwilę popracować nad oddechem i zapanować nad chaotycznymi wizjami, jakie błąkały się po jej głowie (nadal nie podniecały jej kobiety, ale sadystyczne zabawy jednak tak – właśnie odkrywała, że frajda ze sprawowania nad kimś despotycznej władzy była zjawiskiem ponadpokoleniowym i niezależnym od płci). Musiała odsunąć od siebie wszystko, co erotyczne. Usilnie myślała o najbardziej przyziemnych sprawach, o rzeczach przaśnych, wręcz żałosnych, takich jak łączenie w pary brudnych skarpet przed nastawieniem prania, zdrapywanie brudu ze zbyt długo opalanego naczynia, wykłócanie się z Radkiem o prezerwatywę, zrzuconą na glebę bez uprzedniego zapętlenia, czy analizowanie stanu konta tuż przed końcem miesiąca, albo o sprawach stricte traumatycznych…
Metoda okazała się skuteczna. Dolne mięśnie uległy rozluźnieniu, dzięki czemu możliwe było wypuszczenie z siebie wartkiego strumienia moczu.
Helena chłeptała, połykała napierającą ciecz, potem zaczęła się krztusić, aż wreszcie dusić.
Justyna pomęczyła ją jeszcze chwilę, po czym napięła mięśnie nóg, uniosła nieco tyłek, pozwalając kobiecie wziąć kilka głębszych wdechów, choć w tym czasie nadal zrzucała na nią swoją urynę.
Kiedy skończyła, wyprostowała się i bez słowa wyszła z sypialni.
– Nie… – stęknęła Helena, gdy do pokoju wkroczył pies, prowadzony na smyczy przez jej pracownicę. – Proszę, nie… – Idąc tyłem, poczołgała się w stronę ramy łóżka, oparła o nią swoją przemoczoną głowę.
Posłała dominie błagalne spojrzenie.
– Dostaniesz, o co się prosiłaś, suko – wycedziła Justyna.
– Niech pani przestanie, zrobię wszystko – skamlała. – Tylko nie pies, tylko nie ten, nie on… on mnie zagryzie…
– Cały czas ględzisz, piszczysz i jęczysz, cały czas łamiesz zasady, nie widzisz tego? – perorowała domina. – Czy ty serio nie potrafisz wykonać tak banalnego rozkazu, jak „zamknij mordę”? Powiedz mi, bo teraz daję ci takie prawo, powiedz, suko, jak ja niby mam tresować kogoś tak tępego i nieposłusznego?
– Zrobię wszystko, tylko nie to…
– Powtarzasz się.
– Błagam, proszę przestać.
– Też już było.
– Nie chcę umierać…
– Zmarnowana szansa – zawyrokowała Justyna. – Kombat! – zwróciła się do psa i wnet poczuła silny skurcz w brzuchu, bo tak mocno podnieciło ją wydanie owej morderczej komendy.
Pies jednak nie zareagował. Popatrzył dziwnie na swoją tymczasową opiekunkę, a jeszcze dziwniej na tę kobietę, co wiła się przed nim ze strachu i cuchnęła sikami.
– Kombat! – powtórzyła z mocą i szarpnęła obrożą.
Dopiero wtedy zadziałało. American bully XL wyrwał ku Helenie z taką furią, że aż powalił Justynę na podłogę. Dosłownie w ostatniej chwili skróciła smycz i pociągnęła rozszalałe zwierzę ku sobie. Sekundy zdecydowały o tym, że szefowa nie została pozbawiona jakiejś części twarzy albo jej długa szyja nie została rozerwana na oścież. Justyna natychmiast wstała, zaparła się piętami, odchyliła plecami pod ostrym kątem i spróbowała iść do tyłu, ale wkurwiony pies ani myślał odpuszczać. Z całych sił nacierał na cel, jaki został mu wyznaczony. Szczekał, warczał, pokazywał kły, a przede wszystkim napinał mięśnie i żwawo przebierał łapami. Justyna siłowała się z nim, ale wnet zaczęła przegrywać. Pies ponownie zdobywał teren, zbliżając się do Heleny i ciągnąc opiekunkę za sobą. Robiło się naprawdę niebezpiecznie. Strasznie. Całe pomieszczenie wypełniło się nagle wstrętnym, zwierzęcym odorem, znacznie gorszym, niż zapach sierści po deszczu. Smrodem agresji.
Justyna wpadała w panikę, jęła mimowolnie popiskiwać, i była gotowa odwołać atak, lecz wstrzymywały ją reakcje Heleny. Bo ta, mimo iż była rozwrzeszczana ze strachu, palcowała się zawzięcie i różowiła na policzkach. Im bliżej podchodził do niej pies, tym większa była jej rozkosz.
– Kończ, Helena, kończ! – ryknęła Justyna, wychodząc nagle ze swej roli. – Nie utrzymam go!
– On… mnie… za… gry… zie… – dyszała przełożona, masturbując się z zapamiętaniem.
– Kurwa, kończ!
Zwierzę podeszło już tak blisko ofiary, że aż zaczęło głośno kłapać pyskiem, usiłując chwytać zębami jakikolwiek fragment ciała.
– Nie dam rady! – alarmowała Justyna. – Wymyka się!
– On… mnie… – charczała Helena. – za… pier… do…
Przeciąganie liny zakończyło się wreszcie klęską ze strony Justyny. Czworonóg wyrwał się i runął na kobietę.
– Stooop! – wydarła się Justyna, padając na twarz.
Goro był jednak w kompletnym amoku, nie słuchał jej.
– O… bo… że… – jęknęła Helena, siłując się przez chwilę z nacierającą górą mięśni. – Boże, nieee! – wrzasnęła dziko, gdy te zapasy przegrała.
– Stop! Stop! Stop! – interweniowała spanikowana Justyna.
Nastąpiła gwałtowna kotłowanina, podczas której Helena latała we wszystkie strony, turlała się, piszczała, zaś bully przez cały czas był nad nią górą. Warczał, okrutnie tratował, szarpał, wreszcie dopadł szyi, po czym… znieruchomiał. Nie rozgryzał jej, a tylko trzymał między zaciśniętymi zębami.
– Stop! Spokój! Stop! – pokrzykiwała Justyna. – Zły pies! Buda! Zostaw! – Próbowała też innych, zupełnie przypadkowych haseł bezpieczeństwa, skoro te właściwe po nim spływały.
Szefowa pozostawała równie nieruchoma, jak pies, który trzymał ją za gardło. Nie dotyczyło to jednak dłoni – ta akurat tkwiła znowu w cipce i była wielce rozruszana.
Justyna w końcu zamilkła. Patrzyła szeroko rozwartymi oczami na tę szokującą, kompletnie niezrozumiałą scenę i nie wiedziała co robić. Czy wzywać pomoc, biec po jakiś kij, nóż kuchenny, a nuż dzwonić na policję? Albo pogotowie? A może raczej dać pokonanej kobiecie jeszcze chwilkę czasu, pozwolić jej szczytować (ewidentnie czerpała dziką podnietę z tego brutalnego aktu), a dopiero potem podejmować wszelkie próby ratunku?
Przyjrzała się uważniej ciału zniewolonej kobiety i nagle coś zaczęło jej świtać. Oliwkowa skóra Heleny była ubabrana potem, moczem oraz sierścią, gdzieniegdzie czerwieniły się draski zadrapań, ale nigdzie nie widać było jakiejkolwiek poważnej rany. Zabójczo groźny pies ruszył na cel z całym posiadanym arsenałem i przy pełnej zgodzie opiekunki, a nawet nie zdołał upuścić swej ofierze odrobiny krwi? Teraz niby warczał ostrzegawczo, zwłaszcza w tych momentach, gdy rozpalonej Helenie zdarzyło się drgnąć nieco żwawiej, lub głośniej jęknąć. Ale tylko to. Tylko powarkiwał, nic więcej. Nie zaciskał mocniej szczęk, zaś jego ogon merdał w najlepsze, wzmacniając absurd tej całej historii.
Szefowa w końcu nie wytrzymała i pod wpływem nadchodzącego orgazmu zaczęła rzucać miednicą, cyckami, przebierać nogami, a potem co sił zaciskać uda na własnej ręce, która z kolei zdawała się uprawiać zacięty pojedynek z całą resztą ciała. Pies nadal nie zamierzał jej uśmiercać, ale uwolnić też nie chciał, przez co ostatecznie poleciało trochę krwi. Szczytując, Helena parokrotnie wierzgnęła głową i mimowolnie obtarła szyję o jego kły.
– Mortal – rzekła po chwili do psa, niemal szepnęła. – Mortal, mortal, kochanie… – powtórzyła czule.
Nagle odjął pysk i wziął się za radosne oblizywanie Heleny po twarzy.
– Dobry piesio, dobry – mówiła siadając i głaszcząc zwierzę po pysku.
Po chwili odepchnęła Goro od siebie, usiadła, po czym rozsunęła uda. Uradowany pies z miejsca doskoczył do sromu i jął ściągać jęzorem śluz, jaki stamtąd wyciekał.
– Trochę poszaleliśmy, co? – zwróciła się do Justyny, kompletnie ignorując to, co działo się z jej kroczem.
Spoglądała na nią już swym standardowym wzrokiem. Zimnym, władczym i kpiącym za razem.
– Trochę… – Justynie nie przyszła do głowy żadna mądrzejsza riposta.
Została nabrana, dotarło do niej wreszcie. Zrobiona w balona przez Helenę, Borysa, nawet przez tego idiotycznego, pięknie wyszkolonego psa.
Obróciła się na pięcie i czym prędzej uciekła z sypialni, a chwilę później z domu.
Biegnąc na przystanek, zapłakana ze stresu, wstydu, poniżenia, poczucia bycia biednym, szkaradnym, niczego nieogarniającym nikim, ślubowała w myślach, że już nigdy, przenigdy do tej pracy nie wróci.
Tym razem było to na serio – nie oszukiwała samej siebie, jej noga naprawdę już nigdy tam nie postanie! Choćby miała sprzedać nerkę, iść pod most albo pod latarnię, nikt nie zdoła jej przekonać, by ponownie dała się Helenie wrabiać w te parszywe gierki, jak i pozwalać jej dowolnie dysponować swoim ciałem!
Jej mężczyzna wykazał się nadzwyczajnym wyczuciem sytuacji. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Justyna przeżyła coś wstrząsającego, widział to w jej oczach, słyszał w łamiącym się głosie, ale nie naciskał na zwierzenia. Przytulił tylko, a gdy dziewczyna wyrwała się i syknęła pod nosem jakieś wredne przekleństwa, stanął przy ścianie ze spuszczoną głową. Nie ruszał się. Czekał aż to ona zdecyduje o kierunku tej potencjalnej afery. Co by się dalej nie wydarzyło, on i tak pozostanie pacyfistą – wysyłał ku temu czytelny sygnał. Być może dla wielu kobiet taka postawa partnera uchodziłaby za coś żenująco słabego, niemęskiego, Justyna odbierała to jednak zgoła inaczej. Poczuła się dostrzeżona, uhonorowana uwagą oraz należytym szacunkiem. Tego właśnie potrzebowała po ciężkim dniu. Tego oraz bliskości, po którą ostatecznie sięgnęła.
Nie chciała nic jeść, ani pić. Nie, nie miała ochoty na żadne seanse filmowe. A na wieczorny spacer po okolicy? Chyba go pogięło! Seks? Może później, choć raczej nie. Teraz chciała tylko leżeć. Leżeć w poprzek na kanapie, na jego kolanach, odzianych w te rozkosznie miękkie i ciepłe dresy. Odpoczywać, o niczym nie myśleć, najlepiej od razu usnąć.
– Śpij, Justyś, nieważne… – powiedział cicho, głaszcząc ją po włosach.
Nie był chyba szczery. Na pewno nie. Coś chodziło mu po głowie i najpewniej nie były to sprawy, z którymi Justyna byłaby w stanie się teraz mierzyć. Chciał zapewne usłyszeć, co takiego wydarzyło się w domu jej bogatej szefowej, i miał już na ten temat pewne fantazje. Justyna to wyczuwała. Dosłownie, bo krocze, na którym spoczywała jej głowa ulegało stopniowemu powiększeniu.
Mimo to usnęła, przespała tak kilka godzin. On też w końcu zapadł w sen, w sumie nie miał innego wyjścia.
Nad ranem oboje podźwignęli się z kanapy ze zbolałymi, oszołomionymi łbami i udali do sypialni, by dokończyć spoczynek, tym razem w lepszych warunkach.
Radek zakopał się pod pościelą. Stękając rozkosznie, odnalazł swoją ulubioną pół-boczną pozycję i od razu odpłynął, ona zaś długo miotała się na łóżku, pragnąc jak najszybciej pójść w jego ślady, lecz nie udało się. Senność ustąpiła na dobre, pozostawiając po sobie jedynie to cholerne skołatanie głowy.
Głowy! – ciągle capiącej spermą, jak się jej zdawało. Nadal pokrytej zaschniętymi strupami tej śmierdzącej wydzieliny.
Drapała się nerwowo po czole, policzkach i nosie, po kącikach ust oraz uszach. Być może rzeczywiście coś z siebie zdrapywała, a być może histeryzowała tylko, ulegając fantomom autosugestii.
Z braku innych pomysłów na zabicie czasu sięgnęła po telefon.
Dostała wiadomość od Heleny. Przyszła parę godzin temu. Powinna ją zapewne zignorować, skasować jeszcze przed przeczytaniem, ale ciekawość zwyciężyła wszelki rozsądek:
Hej, jestem właśnie po rozmowie z Borysem. Idiotyczna sprawa. Z Goro sprawiłaś się (prawie) idealnie, ze mną też, co ciut ciut mnie zaskoczyło (plus za inwencję, mały minusik za obicie ryja), no ale ostatecznie wyłożyłaś się kompletnie na tym najprostszym zadaniu. Wcale Borysowi nie obciągnęłaś. Oszukałaś mnie, skłamałaś w żywe oczy. Nie wywiązałaś się ze wszystkich punktów programu, a to oznacza, że premii nie będzie.
Justyna prychnęła przyciszonym, smętnym śmiechem. Jej kretyńska szefowa nie dostrzegała chyba, na jaką śmieszność się narażała, sądząc, że Justyna również była kretynką, i że da się znowu złapać w te same sidła. Że niby obchodziły ją jeszcze jakieś premie, mityczne nagrody, wypłacane za wykonanie zadań, które do wykonalnych bynajmniej nie należały. Że wróci do jej domu, by znowu gotować, sprzątać, prać, skakać, tańczyć, lizać, piszczeć, krzyczeć, masturbować dziecko, obrywać spermą po twarzy, rzygać do zlewu, błagać zupełnie obcego faceta o możliwość ciągnięcia druta, wreszcie torturować kobietę, sikać do jej ust i szczuć psem. To absurd! Totalny absurd!
Zagotowała się i przystąpiła do repliki:
Ty bezczelna, zboczona cipo! Śmieciu ludzki, psycholko jebana, co ty sobie w ogóle wyobrażasz, o czym myślisz, kiedy wysyłasz do mnie takie gówna, gdy mnie tak traktujesz! Masz w ogóle jakieś refleksje w tym zasyfionym sraką łbie? Bawi cię to? Zabawę sobie urządzasz moim kosztem? Bo masz pieniądze, a ja ich nie mam? Myślisz, że jak się oferuje komuś pracę, to ten ktoś staje się twoim niewolnikiem? Z automatu odbierasz mu godność, przestajesz traktować, jak żywego człowieka, i jest on dla ciebie już tylko narzędziem do realizacji konkretnych zadań? Powiesz mi teraz, powalona idiotko, że nic nie wiem o realiach panujących w świecie pracowniczym, i że jestem naiwna i rozpieszczona przez życie, skoro narzekam na system, który karmi. Bo całe życie sprzątam i zajmuję się czyimiś domami, zamiast iść do fabryki, stać przy taśmie, albo siedzieć całymi dniami na dupie, w jakimś szklanym biurze, wklepywać do komputera cyferki i literki. Powiesz, że jesteś normalna, a ja pomylona, tak? Powiedz! A jeśli myślisz, że zrobię dosłownie wszystko, co sobie wymyślisz, każdą fantazyjkę, jaka ci się uroi przy wieczornym waleniu tej swojej obleśnej pizdy, to wiedz, że jesteś w błędzie. Są pewne granice. Ty ich oczywiście nie dostrzegasz, i może z tego powodu nie powinnam się na ciebie wściekać, a tylko żałować. Tak! Powinno być mi ciebie szkoda, twojego syna również, bo już wiem, że jak dorośnie, to powieli każdy twój błąd, a i pewnie dołoży od siebie parę nowych cegieł. Jaką trzeba być zjebaną matką, żeby reglamentować synowi wytryski, nagradzać go kobietami?! Sądzisz, że w ten sposób wychowasz Marcinka na silnego, pewnego siebie i zdrowego na umyśle mężczyznę? A może twój plan jest diametralnie inny i liczysz na to, że twoja kochana latorośl przeistoczy się z czasem w seryjnego zabójcę, gwałciciela, lub “tylko” w psa do brutalnych igraszek? Pewnie ktoś cię kiedyś zniszczył, a teraz ty niszczysz innych. Biedna Helenko. Nie będzie pocieszeń: przyszłość nie przyniesie ci żadnego spełnienia. Żyjąc tylko dla orgazmów, czy to wynikających z władzy, czy pochodzących z jej chwilowej, kontrolowanej utraty, zrozumiesz w końcu, że jesteś pusta, nikomu niepotrzebna, nawet sobie samej. Że to, co przez lata nakręcało cię do życia, było zwykłą ściemą ze strony pokręconej natury, biologiczną zasłoną dymną wobec faktu, że nic nie znaczysz, niczemu nie służysz. Powie ci to kiedyś twój chory mózg, czyli ty. I nie łódź się, że będzie inaczej, że dojdzie wtedy nagle do jakiegoś hurra-optymistycznego twistu. Nawet jeśli moja następczyni (następca?) zleje cię któregoś razu do nieprzytomności, połamie kości albo nasra do gęby, nie poczujesz już nigdy sensu, nie zrozumiesz życia, ani powodu, by je dalej ciągnąć.
Zamierzała dopisać jeszcze żądania. Wystosować kategoryczne wezwanie do zapłaty wszelkich zaległych należności, podpierając je zwykłym szantażem (wszak dysponowała obciążającymi Helenę dowodami, w postaci tych wszystkich mrocznych maili i esemesów), lecz ostatecznie odpuściła. W ogóle nie wysłała tej wiadomości.
Zaparzyła kawę. Pochodziła przez chwilę po salonie z parującym kubkiem w dłoni. Łaziła w te i we wte, zamyślona i tajemniczo skrzywiona na twarzy – ktoś obserwujący ją z bliska mógłby stwierdzić, że rościła sobie właśnie pretensje do bycia wielkim filozofem, jakimś antropologiem, socjologiem i psychologiem w jednym, nie odżegnującym się jednocześnie od wszelkich powinowactw z dziedzinami biologii, chemii czy fizyki, w tym oczywiście tej najmodniejszej, kwantowej. Justyna sama złapała się w końcu na tej niebezpiecznej myśli, że myślała o myślach – wszak od tego zaczęła się cała ludzka nauka i inżynieria, która ostatecznie przyniosła światu samoloty, bombę atomową, gazy cieplarniane, maski anty-smogowe, internetowe porno oraz inne masowe rozrywki. W jej niewyspanej i udręczonej minionymi wydarzeniami głowie zapanował przedziwny chaos. Raz przemyśliwała o naturze człowieka, a na swój los spoglądała, jak na bakterię z perspektywy kosmosu (w tym ujęciu wszystkie okropne historie, jakie jej się przytrafiły nie miały najmniejszego znaczenia, były tylko pląsem materii, jakimś kwarkiem na usługach wszechświata), by po chwili odrzucać wszelkie akademickie pretensje i popadać w najbardziej przyziemne czynności intelektualne, takie jak wspominanie traumatycznych chwil ze swojego życia oraz użalanie się nad sobą.
Cofnęła się do wczorajszego i przedwczorajszego dnia, ponownie denerwowały ją poszczególne incydenty, lecz zaraz potem powędrowała jeszcze głębiej wstecz, do czasów emigracji i swojej pierwszej pracy, gdzie doświadczyła licznych gwałtów ze strony pracodawcy.
Stary, gruby Niemiec, imieniem Jonas, ojciec małej, ślicznej dziewczynki, którą Justyna miała za zadanie się opiekować, przystawiał się do niej przez wiele miesięcy, aż pewnego pijanego dnia, a właściwe nocy zmusił do odbycia stosunku. Przeprosił za to, mówił, że go poniosło. Justyna mu nawet wybaczyła, podobnie jak Leni, czyli żona Niemca, która świadkowała gwałtowi.
Miała wtedy raptem osiemnaście lat, a świat był inny. Alarmujące wieści na temat przemocy seksualnej ze strony facetów nie roznosiły się jeszcze po internecie z prędkością światła, bo i mało kto dysponował dostępem do internetu. Ale może jednak trochę konfabulowała, albo tylko jej się wydawało, że wszyscy krajanie pozostawali ciemni w temacie męskich przewin, wszak pochodziła z biednej, polskiej rodziny, gdzie nawet posiadanie komputera uchodziło za niedosięgły luksus. Ojciec – listonosz z depresją, matka – alkoholiczka, bezrobotna matematyczka, wiecznie przepijająca rentę za swoje niesprawne nogi. Może zatem Justyna zbyt późno uzmysławiała sobie pewne sprawy, może cierpiała na niedostatek wiedzy, która dla ogółu uchodziła za rzecz zupełnie oczywistą, podczas gdy wszystkie inne rodaczki, wszystkie te światłe rówieśniczki z lepszych domów, naćpane szczęściem, troską oraz ogólnie dostępną informacją, żyły sobie w najlepsze, oddychały pełną piersią, w poczuciu bezpieczeństwa oraz wszechobecnego prawa, a gdy – nie daj Boże! – jakiemuś ohydnemu samcowi zdarzyło się zakraść ku ich intymnym strefom i majtnąć tam choćby palcem, od razu podnosiły larum, bo wiedziały, że mogły, a nawet musiały tak reagować. Zgłaszały zwyrodnialca do odpowiednich służb, te natychmiast likwidowały zagrożenie, ofiary zaś zapisywały się na drogocenne terapie, z których nie wychodziły już nigdy. Tak to mogło wyglądać i niewykluczone, że tak właśnie wyglądało, przynajmniej w większości przypadków. Jak by nie było, ówczesna rzeczywistość Justyny była diametralnie odmienna od ogółu. W jej świecie nie istniały żadne instrumenty umożliwiające dbanie o własną nietykalność, lub dobieganie sprawiedliwości. Kiedy Jonas wyczuł od niej uległość, lub raczej niemożność postawienia się, i po kilkudniowej pokucie zgwałcił ją ponownie, nie szukała u nikogo pomocy, ani nie próbowała uciekać z tego wstrętnego domu. Co gorsza, przywykła do swojej sytuacji. Za dnia dbała o dobro powierzonego jej dziecka, nocami zaś rozkładała nogi przed nagrzanym grubasem, rodzicielem dziewczynki, swoim szefem i oprawcą, cierpliwie przyjmowała na siebie jego agresywne pchnięcia i obrzydliwe uwagi. Po wszystkim spocony dziad zasypiał na jej wąskim łóżku, ona zaś szła do łazienki, aby wymyć pochwę ze spermy, czasami narażając się na spotkania z Leni, na jej marsowe miny, krytyczne i obrzydzone spojrzenia. Wkrótce obu stronom zaczęło się wydawać, że nie było w tym niczego zdrożnego. Justyna wmawiała sobie, że czerpała przyjemność z kontaktów z tym oblechem, z kolei oblech wierzył, że do niczego jej nie przymuszał. Natomiast Leni miała na to inny pogląd. Co i rusz suszyła mężowi głowę, a dla pracownicy była jeszcze bardziej wredna, bo uważała ją za prowodyrkę tych zajść, za podłą „cichodajkę”, „kusicielkę” i ogólnie „polnische schlampe“. Złagodniała dopiero wtedy, gdy została przez Justynę zaspokojona – oralnie. To zresztą Jonas wyreżyserował cały ten lesbijski akt. Dzięki niemu, i dzięki wielu kolejnym, podobnym zbliżeniom między kobietami, mógł posuwać do woli ową ciasną, rzekomo chętną, osiemnastoletnią cipkę polskiej au pair. Rżnąć ją dniami, czy nocami, kiedy tylko nabrał ochoty, a nabierał nader często.
Beztroskie jebanko zakończyła nagła niedyspozycja Justyny. Stwardniał jej brzuch, zaczęły ją dopadać napady gorąca oraz mdłości. Jonas i Leni zawieźli dziewczynę do zaufanego, dyskretnego lekarza, ten przeprowadził aborcję, ale przeprowadził tak niezdarnie, że Justyna raz na zawsze utraciła możliwość rozrodu. Zniknęła z ich domu zaraz po ustaniu krwawień po tej strasznej skrobance, uciekła, choć wcale nie aż tak daleko. Zanim wróciła do Polski pracowała jeszcze w dwóch innych, niemieckich domach. W obu było jej zupełnie nieźle, nie licząc może jednego niepokojącego epizodu, który jednak sprokurowała na własne życzenie – młodziutki, androgyniczny blondynek, którego kąpała, dostał bez-wytryskowego orgazmu, a potem opowiedział rodzicom, jaką to wspaniałą przyjemność uzyskał dzięki dłoniom opiekunki.
Im dłużej rozpamiętywała przeszłe zdarzenia, tym odważniej cofała taśmę, by wreszcie dotrzeć do chwil, które należało chyba uznać za kamienie węgielne, podłożone pod wszystkie jej późniejsze porażki.
Przypomniała sobie swoje pierwsze doświadczenie seksualne: ojciec wrócił do domu z napiętą, ogorzałą twarzą i roztrzęsionymi rękoma, oznajmił matce, że wywalono go z roboty, i że pewnie za chwilę „wszyscy trafimy pod most”. Upił się w jej towarzystwie, mimo że zazwyczaj nie tykał alkoholu (w przeciwieństwie do niej), a potem wstąpiły w niego wódczane demony. Unieruchomił swoją żonę za pomocą rąk oraz nóg, po czym „wyrzygał się swoim chujem” (tak po wszystkim określiła to matka). Podglądająca tę scenkę, 9-letnia Justyna dostała przedziwnych dreszczy i gwałtownych wstrząsów. Musiało upłynąć wiele lat, by zrozumiała, iż był to orgazm, tyle że słabowity, jeszcze niedojrzały.
Przypomniała sobie także inne rodzinne obrazki: ojca płaczącego bez powodu, w popłochu wybiegającego z mieszkania i nie wracającego do niego przez kilkanaście godzin, może nawet dni, jakiegoś dalekiego, jednorazowego wujka, głaszczącego małą Justynę po włosach i tłumaczącego, że “w życiu dorosłych działy się teraz bardzo poważne, dorosłe sprawy”, i że pewnego dnia to wszystko stanie się dla Justyny zupełnie zrozumiałe, matkę jeżdżącą po chacie na rozklekotanym wózku inwalidzkim, przyjmującą lokalnych, blokowiskowych pijaczków, pijącą z nimi, rechoczącą, jak żaba, potem noszoną przez swych gości na tapczan, używaną tamże przez wielu, a na koniec, gdy zostawała już sama – czołgającą się z powrotem ku swemu narzędziu lokomocji, lub zasypiającą dokładnie tam, gdzie ją pozostawiono.
Zdradliwa pamięć podsunęła Justynie obraz pierwszego chłopaka oraz momentu utraty dziewictwa. Chłopak miał na imię Tytus. Nie lubiano go w szkole, jak i w okolicy, lecz Justyna ubóstwiała. Tytus był jej pierwszą i ostatnią miłością, a zarazem pierwszą i ostatnią ofiarą. Skrzywdziła go dotkliwie, choć sama nie wiedziała czemu. Pewnie przez wzgląd na swoje kompleksy, poczucie niższości, które jako dziecko ciągle usiłowała jakoś sobie kompensować. Było jej fajnie i szalenie miło, kiedy łaziła z tym dzieciakiem po okolicznych podwórkach, trzymając się za ręce, czy całując za śmietnikami, ale było też koszmarnie wstyd, kiedy któraś z lokalnych niby-koleżanek stwierdziła, że Tytus był pedałem, a jej opinia rozniosła się po całej dzielnicy lotem błyskawicy. Aby przezwyciężyć te kalumnie, Justyna jęła nakłaniać chłopca do seksu. W przeciwieństwie do niej, posiadał komórkę, a także kartę z niezłym pakietem danych (pochodził z majętnego domu). Nalegała zatem, aby ten pierwszy raz był transmitowany na żywo. Tytus opierał się, jak mógł, lecz w końcu uległ. Ustawili kamerkę, rozebrali się, zaczęli wzajemnie dotykać, a już niecałą minutę później śmiało się z nich całe szkolne towarzystwo. Każdy dzieciak, który oglądał ich próbę zbliżenia, rechotał, głośno szydził, a jednocześnie posyłał swe (cudze) doświadczenia w świat, udostępniając linka do coraz to kolejnych osób.
Tytus doszedł w spodniach. Był zażenowany, błagał Justynę o litość, samymi oczami ją błagał, lecz ta nie reagowała. Nie widząc innego wyjścia, ściągnął spodnie oraz przemoczone majty. Postawił członka do pionu i podjął kolejną próbę penetracji. To też skończyło się sromotną porażką. Nim zdążył wejść w swoją kochankę, wystrzelił nasieniem na jej brzuch.
Od tej chwili w szkole Tytusa miano za cieniasa, frajera, ciotę, „spermo-miota”. Justyna instynktownie odseparowała się od miłości życia, bo nie chciała pogarszać swoich, i tak marnych, towarzyskich notowań. W późniejszym czasie mocno tego żałowała, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia. Tytus ukradł swojej matce cztery blistry antydepresantów, połknął wszystkie dostępne tabletki, po czym usnął na zawsze.
Niedługo po zgonie ukochanego pijana matka wtajemniczyła Justynę w dorosłe sprawy. Wytłumaczyła mianowicie, że sednem przetrwania na tym świecie była zdolność do poświęceń oraz adaptacji, czyli do przygaszania własnych dążeń, marzeń czy nawyków, ale tylko na czas realizacji konkretnego, między-płciowego biznesu.
– Biznesu? – dziwiła się trzynastoletnia Justyna.
Mama już jej nie odpowiedziała. Wyjechała z pokoju na wózku, mijając się w progu ze swoim wieloletnim kumplem, brzydkim, czerwonym na nosie, 50-latkiem. Ten właśnie gość, stary, brodaty, zwalisty, wiecznie cuchnący piwem oraz czosnkiem, położył się na małej Justynie i został jej pierwszym mężczyzną.
Wzdrygała się raz po raz. Nie chciała już dłużej o tym myśleć, o przeszłości. A żeby zająć umysł czymś innym, wzięła telefon i sprawdziła newsy ze świata.
Polacy kłócą się o centralne, państwowe lotnisko. Żaden z obozów politycznych nie chce go budować, ale każdy udaje, że jest inaczej.
Rosyjscy żołnierze z zimną krwią wymordowali stu dwudziestu mieszkańców pewnej ukraińskiej wioski, a przedtem co drugich z tego grona brutalnie zgwałcili. Po wszystkim zrabowali z ich domów ubrania, konsole do gier, suszarki, telewizory oraz pralki.
W Stanach Zjednoczonych pewien nastolatek wparował do swojej szkoły z karabinem M-4 oraz sześcioma magazynkami w kieszeniach. Rozstrzelał kolegów, koleżanki, dwóch ochroniarzy, a także wielu przedstawicieli kadry nauczycielskiej, w tym swoją własną matkę, która piastowała tamże stanowisko szkolnej psycholożki. W sumie zginęło 27 osób, z zamachowcem włącznie.
Izraelski rząd nakazał zrzucić bomby na osiedle mieszkaniowe, w obrębie którego mieli się znajdować groźni terroryści. Zginęło kilkuset ludzi, w większości dzieci. Hamas oraz jego irańscy i libańscy poplecznicy zapowiedzieli „proporcjonalną reakcję”.
Świat kompletnie zapomniał o Syrii. Męczył się do niedawna z falami uchodźców, napływających z wojennego obszaru, ale nigdy nie zadał sobie trudu, by zgłębić źródło problemu, zaś teraz, gdy było już niby po wszystkim, zapomniał. Nie będzie zatem ani zdziwiony, ani zainteresowany najnowszym doniesieniem: na terenie Syrii dokonał się polityczny przewrót.
W Sudanie Południowym znowu doszło do zamachu na głowę państwa. 140-osobowa bojówka, wsparta eskadrą starych japońskich dżipów, z radzieckimi karabinami szturmowymi na pace, starła się z siłami rządu. Próba puczu została udaremniona, choć dokonało się to kosztem wielu istnień, w tym również cywilnych (oprócz lokalnej ludności, zginęła tam między innymi 25-letnia obywatelka Łotwy, misjonarka Czerwonego Krzyża).
Francję, jak i całą Europę zbulwersował straszliwy skandal. Pewien stary, żałosny satyr przez ponad dziesięć lat usypiał swoją żonę końskimi dawkami stillnoxu i udostępniał jej ciało gwałcicielom, z którymi kontaktował się poprzez internet. Jego żona została wykorzystana ponad osiemdziesiąt razy – przynajmniej taką ilość gwałtów udało się udowodnić prokuraturze.
Potem Justyna weszła na maila, gdzie, jak się okazało, czekała na nią świeża wiadomość od Heleny, przysłana raptem przed kilkoma minutami.
Synekura.
Dziś w programie:
Trzeba solidnie odświeżyć sypialnię. Pościele, materace, chodniczki, podłoga – wszystko do gruntownego prania, szorowania, byle wreszcie przestało tam walić szczochami, bo spać się nie da.
Sprawdź Marcinkowi lekcje. On ostatnio ciągle gra i bumeluje, ale jest raczej solidny w nauce. Sprawdź dla zasady.
Nie gotuj. Zamów coś z dostawą, nawet jakieś zjebane sushi albo inne foolish-foody, sama zdecydujesz. Ja daję zielone światło na wszystko, niech to będzie CHEAT DAY, tylko błagam, bez żadnych tempur i głębokich olejów, szanujmy wzajemnie granice rozsądku i dobrego smaku. Marcin nie może pożerać tych wszystkich bezsensownych tłuszczy!
Owczarki wybawione i nażarte – takie będą jeszcze przez ponad miesiąc, Borys zabrał je do siebie na szkolenie. Na miesiąc cały. Czyli nie musisz się o nie martwić. Posprzątaj ewentualnie stanowiska. Można umyć miski.
Zrób coś dla siebie. Zostawiłam na stoliku w kuchni voucher na godzinny masaż balijski w pobliskim salonie. Tylko godzinny. Dostałam to od kogoś, kto nie rozumie, że w moim przypadku godzina to za mało. Ale może tobie wystarczy. Mimo wszystko bon zapewnia gorące kamienie, polecam spróbować.
Wrócę koło 17. Mam nadzieję, że wypijemy razem po małym drinku, zanim uciekniesz do tego swojego Radka? Innych zabaw nie będzie, akurat nie jestem (i jak sądzę – nie będę) w nastroju.
PS: Spierdoliłaś wczoraj sprawę na szereg sposobów, ale wybaczam, bo w Ciebie wierzę. I dam Ci tę premię. Tak dla motywacji i dalszej pracy nad sobą. Wiem, że jesteś wrażliwa, wyczuwam to. Dziewczęca trochę, jeszcze pełna naiwności. To defekt. Konkretniej – defekty, wiadomo, ale nie ma takich, których nie da się przezwyciężyć. Ja Ci w tym pomogę.
Trzymaj się,
H.
Lektura wiadomości wprawiła Justynę w niepohamowany, furiacki śmiech. Tak ją ona poruszyła, że aż rozlała na siebie kawę.
– Co się stało, słonko… – sapnął zaspany Radek, wkraczający znienacka do salonu.
– Głupi odruch – odparła, mocno speszona. – Ręka zadrżała.
– Na pewno tylko ręka?
Zmierzyła go wzrokiem, kompletnie nie rozumiała, do czego pił.
– Żart, nieważne. – Odwrócił od niej wzrok. Ruszył do kuchni, nęcony zapachem kawy.
– Ale o co w nim chodziło? – zapytała z rosnącym zaciekawieniem.
– No wiesz: odruch, ręka, drżenie? – podpowiedział niepewnie, zatrzymując się w połowie drogi i obracając ku partnerce.
– Jezu, nie wiem?
– Justa… – jęknął z zawodem. – Mówię o tym, co wczoraj. Nawiązuję.
– Ale o czym? – Jej konsternacja pogłębiała się.
– O tym, jak mi wzięłaś… – Klepnął się po kroczu – Mówiłaś, że ci wszystko drży.
– Ja? – Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. – Ja ci wzięłam?
– No… – potwierdził, również z niedowierzaniem. – Co ty, lunatykowałaś?
– Chyba tak – stwierdziła posępnie.
– To szkoda. – Chciał powiedzieć coś innego, być może niemiłego, lecz zdołał się powstrzymać.
– Prawda, szkoda – odrzekła.
Radek poszedł w końcu do tej kuchni, naparzył sobie kawy, a gdy wrócił do salonu, pobudzony kofeiną, jak i nowymi pomysłami na dalszy dialog, jego dziewczyny już tam nie było.
Udała się do pracy.
Jak Ci się podobało?