Jak dałem się wrobić w dług
30 kwietnia 2022
8 min
Wszedłem do kafeterii. Po prostu usiadłem przy barze. Na drugim jego końcu, najdalej jak się dało od jedynej pary klientów. Poprosiłem o pierwszą whiskey, jakiej nazwa przyszła mi do głowy. Opróżniłem szklankę i zignorowawszy z trudem ból poparzonego alkoholem gardła, zamówiłem podwójną dolewkę. Oświadczyłem barmance, że to wszystko dla mnie. Zostawszy sam, mogłem poświęcić się mojej wewnętrznej kakofonii.
Spędziłem w sumie miły wieczór. Beata zaprosiła mnie na film, który nawet leciał sobie w tle. Oczywiście, żadne z nas nawet na niego nie patrzyło. Graliśmy przed sobą parę nastolatków delikatnie sprawdzających, na co mogą sobie pozwolić. A oboje dokładnie wiedzieliśmy, gdzie zmierzamy. Rozmawialiśmy, wymieniając niby przypadkiem, coraz to śmielsze pieszczoty. Było bardzo przyjemnie.
Dopóki jej słowa i jakieś zasłyszane wcześniej ploteczki, niczym fragmenty mozaiki nie złożyły mi się w całość. Nagle uświadomiłem sobie, że jednym powodem, dla którego mnie zaprosiła, było to, że ją wystawiono. To akurat nawet podejrzewałem. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy przyszło mi grać „regenta”. Nie wybrzydzałem przy poprzednich. Nie miałem nikomu tego nawet za złe. I mogłem być tym drugim… ale nie po nim! Nie po tym niedojdzie! Z całej kolonii ten jeden akurat musiał się trafić. Opętał mnie cały ten tłumiony gniew. Akurat w tamtym momencie. Czar uroczego wieczorku prysł.
Nie pamiętałem nawet, co odpowiedziała, kiedy się pożegnałem. Wypadło to akurat w odpowiedzi na jej propozycję pooglądania nocnego nieba przez skajlajt ulokowany tuż nad jej łóżkiem. Miałem pomóc jej w rozpoznaniu widocznych stamtąd gwiazd. Nie pamiętam i co ja mówiłem, a przecież odbyło się to praktycznie przed chwilą. Wymyśliłem jakąś wymówkę. Wyszedłem. I skierowałem się tu. Też nie wiem czemu nie do siebie. Normalnie nie zapijam smutków, ani nawet nie lubię bardzo alkoholu.
Siedziałem więc na wpół wyciemnionym barze, słuchając lekkiego jazzu, pozwalając myślom przetaczać się przez mój umysł. Złość na tamtego zastąpiły wspomnienia poprzednich nieudanych prób założenia stałego związku, odmowy zaproszonych, czy nawet to, że warunkiem przyjęcia propozycji spotkania ma być jego jednorazowość. I fakt, że w kolonii kobiety przeważają liczebnie prawie dwukrotnie. Patrząc tępo na szklankę, wałkowałem dalej swoje niepowodzenia, kiedy zauważyłem ruch po prawej.
Szopa rozpuszczonych swobodnie czarnych, kręconych włosów. Zgrabna dłoń na blacie. Jej właścicielka lekko zasiadała obok. Choć było już całkiem późno ubrana w dzienny strój roboczy. Znaliśmy się. Dziewczyna odwróciła się do mnie. Delikatnie uśmiechnęła się i zagaiła:
– No cześć! Jak tam schadzka z Bają? Było… – tu znacząco zawiesiła głos – ...miło?
Zupełnie nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. W szczególności o niedawnych wydarzeniach. Więc nawet nie otworzyłem ust, jedynie skrzywiłem je w grymasie, który miał znaczyć „dobrze”. Mari jednak nie dała się zbyć.
– Weź, się nie krępuj, to i tak mała stacja. Widziałam, jak cię zagadywała. Przyznam, szybko się otrząsnęła po tym, jak… – już nie słuchałem dalej. Bezwiednie przywołała moją bezsilność wobec mojego rywala. Świadomość, że w kobiecych głowach stoję na niższej pozycji niż to beztalencie. Zdążyłem się jednak opanować, zanim nastąpiła przerwa w jej monologu. Skorzystałem więc z okazji:
– Dżentelmeni o tym nie rozmawiają.
Moja interlokutorka oczywiście niezrozumiała niewypowiedzianej prośby zarzucenia tematu. Dalej namawiała mnie na zwierzenia, zabawnie wplatając w swoje argumenty hasła z ćwiczeń budowy zespołu. Nie byłem jednak w nastroju na docenienie jej żartu. Ja słyszałem tylko natręctwo. Przerwałem więc jej obcesowo:
– Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, czy zaliczyłem, sprawdź sama. Nie będę ci bronił.
Spojrzałem na jej twarz. Jeśli ją zaskoczyłem, to nie dała po sobie poznać. Praktycznie też od razu odrzekła:
– Tu? Tak na widoku?
Tym mnie skołowała. Postanowiłem pójść za ciosem. Kiwnąłem głową. Akurat po prawej, w głębi sali znajdowały nisze, w których mieściły się stoły dla większych grup gości. Teraz zatopione w mroku i kompletnie puste. Zgramoliłem się ostrożnie z barowego krzesła, stanąłem pewnie na ziemi. Chwyciwszy za szklankę, pomaszerowałem ku nim właśnie. Wybrałem tę najbardziej na uboczu. Rozważnie stawiając każdy krok, gdyż zdążyło mi nieco zaszumieć w głowie, a za nic nie chciałem tego nikomu, zwłaszcza jej, pokazać. Dotarłszy na miejsce, wcisnąłem się pod ścianę. I dopiero wtedy rozejrzałem się po sali, od której odgradzał mnie szeroki blat.
Nikt z pozostałych gości nie zwrócił na mnie uwagi. Nie było ich też wielu, może trzy pary w całym lokalu. Spojrzałem na bar. Mari już przy nim nie było. W ogóle nigdzie jej nie było. Gdy to sobie uświadomiłem, zrobiło mi się jakoś smętnie. Dotarło też do mnie, co powiedziałem. Nieładnie to wyszło, pracujemy wszak razem, głupio będzie jutro, jak ją spotkam. Pocieszyłem się też, że w pewnym sensie wygrałem tę mini „grę w cykora”. Mogłem po prostu prosić o porzucenie tematu. Albo chociaż milczeć. Mogłem życzyć jej dobrej nocy i wyjść. Tak to należało zrobić. Może spróbować się wprosić do niej? No byłoby to lepsze, niż. Zrezygnowany powziąłem decyzję dokończenia trunku i wyjścia. Wszystkie gwałtowne uczucia ulotniły się ze mnie, pozostała jedynie rezygnacja, nawet nie wiem z czego.
Siedząc tak przybity, nieoczekiwanie poczułem dotyk na swoim kolanie. Noga aż podskoczyła. Obca dłoń pozostała gdzie była mimo ruchu niby dla uspokojenia. Poczułem też dłoń na prawym. Ktoś dał mi chwilę na oswojenie się. Ktoś jakby nieśmiało rozwarł mi nogi. Poczułem jak, w przestrzeń między łydkami, wciska się szczupłe ciałko. Mari? To musi być ona. Jej ręce zaczęły sunąć po wierzchu moich ud, bezwstydnie kierując do zbiegu obu nogawek. Nie protestowałem. Byłem ciągle zaskoczony, bierny, ale rozsunąłem stopy, dając sobie stabilne oparcie, wyrażając niejako zgodę.
Jej dłonie bezpardonowo dotykały przez chwilę okolic mojego krocza, zanim zdecydowanie sięgnęła do klamerki. Następnie do guzika pod nią. A potem, podtrzymawszy pasek jedną dłonią, rozpięła powoli rozporek. Krótka chwila przerwy, podczas której wziąłem głębszy wdech na uspokojenie. Dłoń wsunęła się do wnętrza moich spodni. Ostrożnie wyszukała bieliznę. Jeden jej palec niby niewinnie wsunął się za gumkę. Potem dołączyły kolejne.
Wstrzymałem dech, kiedy odchylono moje majtki i równocześnie wyciągnięto prącie. Slipki zostały ulokowane pod jądrami. Poczułem delikatny chłód na wystawionych na zewnątrz genitaliach, ale penisowi to nie przeszkadzało. Twardniał, może i niespiesznie, ale konsekwentnie. Dziewczyna wspomogła ten proces, umieściwszy sobie jego trzon między swoimi dłońmi i powoli przesuwając nimi to w moim, to w przeciwnym kierunku. Jej ruch zatrzymał się, kiedy stwierdziła pełny wzwód.
Nie wiem, czy domyśliłem się, co nastąpi dalej, czy wymarzyłem to siebie. Po tej krótkiej przerwie poczułem na wędzidełku szturchanie czubeczka języka. Po chwili cała główka znalazła się w jej ustach. Mari to drażniła wargami koronę żołędzi, to nawilżała ją. Jej ręce wznowiły posuwisty powolny ruch.
Bałem się przymknąć oczy. Irracjonalnie byłem pewien, że dam w ten sposób wszystkim znać co tu się dzieje. Tym bardziej nie chciałem spojrzeć w dół, choć bardzo pragnąłem obserwować jej starania. Gdybym zmienił nieco ułożenie ciała, to nawet wówczas, nie przebiłbym się przez otulającą nas ciemność. Jedyne światło pochodziło z diod przy niedalekich drzwiach do toalety.
Tymczasem Mari wsuwała sobie członka głębiej do ust. Całą gamę doznań, jakie odbierał, wzbogaciła jej dłoń obejmująca jądra. Druga dbała o naciągnięcie napletka. Co kilka chwil następowała przerwa na niespieszne oblizywanie penisa. Poddałem się pieszczotom. Dalej nie śmiałem opuścić głowy, czy nawet zmienić ułożenia rąk na stole, ale nie broniłem już sobie przygryzania warg, czy zamykania oczu.
Jej prawica wprawnie nadała właściwy rytm. Chciałem wsunąć moją w jej włosy. Chciałem nadawać tempo, kontrolować głębokość zanurzenia. Chciałem, aby polizała mosznę. Chociaż poprosić o to. Nie uczyniłem jednak żadnego ruchu. Bałem się, że w odpowiedzi by przerwała. No i było to prawie niemożliwe w tych warunkach.
Starania dziewczyny doprowadziły mnie w końcu do punktu, gdzie wiedziałem, że orgazm nastąpi. Napinałem mięśnie ud. Jej lewica jakby sprawdzała to, w przerwach między zabawianiem się u nasady.
W końcu poczułem, że jesteśmy na ostatniej prostej. Już byłem wyłącznie skupiony na odbiorze wrażeń. Choć w tym momencie zupełnie nie interesowało mnie otoczenie, dalej twardo ściskałem szklankę oburącz. Na krótko przed wytryskiem zignorowałem też odruch ostrzeżenia partnerki, ale przyznam, że głównie z powodu okoliczności. Mój orgazm obwieścił głośny wydech, a i jego zagłuszył stukot szkła o tworzywo. Mari nie zmieniła tempa, nie wyjęła penisa z ust, pozwoliła, aby następne salwy nasienia podążyły za pierwszą strugą.
Zdążyłem się już całkowicie rozluźnić, kiedy ona zwolniła. Teraz jej dłoń poruszała się wręcz od niechcenia. Ciągle czułem, że główka penisa leży na jej języku. Nie spotkałem się wcześniej, aby którakolwiek tak cierpliwie zbierała spermę. Zupełnie jakby właśnie o to… no tak, przypomniałem sobie. Dziewczyna namiętnie, acz bardzo delikatnie zlizywała ostatnie kropelki. Wiele dałbym, aby móc na nią przy tym patrzeć.
Mój oddech i rytm serca wrócił do normy. Penis już dawno sflaczał, choć ciągle czułem jej ozorek drażniący jego czubek. Radowałem się tą błogością po orgazmie, pustką w jądrach. Świadomością, że ona kontynuuje. W tym stanie nie miałbym już za złe jakby przestała, bo całe seksualne podniecie dawno ze mnie uleciało, ale nie narzekałem. Umysł zaczął normalnie analizować otoczenie. Oczywiście, że nikt nic nie zauważył.
Mari zręcznie wynurzyła się spod stołu wprost na miejsce obok. Jak możliwe, że w tej ciemnicy zrobiła to tak naturalnie i płynnie. Czy ona to ćwiczy? Jedyną różnicą od czasu naszej rozmowy, było to, że włosy miała spięte w prowizoryczny kok. Na jej twarzy gościł wyraz autentycznego zadowolenia. I zawadiacki uśmiech. Delikatnie oblizała kącik ust. Tym gestem zdusiła jakąkolwiek butę, na jaką byłbym w stanie się zdobyć, ale nie miałem na żadną ochoty:
– Dzięki – doszedłem do wniosku, że nie ma sensu nic ukrywać – tego ...mi było trzeba.
Nawet nie drgnęła. Krótka chwila ciszy, podczas której wręcz świdrowała mnie spojrzeniem.
– O tak. – i znowu się oblizała ukradkiem. A może, to jedynie mi się wydało?
Wstała nagle, na tyle, ile to było możliwe w loży. Zanim ruszyła, w jakby w ostatniej chwili przypomniała sobie o mnie. Zwróciła się ponownie w moją stronę:
– Masz u mnie dług. – Po czym uśmiechnęła się łagodnie i dodała na pożegnanie – Na razie!
Zostawiła mnie samego. Patrzyłem, jak wychodzi z kafeterii, jedynie gestem żegnając się z barmanką. Dopiero wówczas, schowawszy zaspokojoną męskość, zapiąłem spodnie.
Jak Ci się podobało?