Hugo (I)
22 czerwca 2023
Hugo
24 min
W rzeczywistości różni nas bardzo dużo, ale łączy jedno – zamiłowanie do pisania.
Razem tworzymy niepowtarzalne historie, a wszystko po to aby dorosły czytelnik mógł poczuć się wyjątkowo.
Można nas znaleźć na Bloggerze, Wattpadzie, Instagramie i Facebooku.
Poniżej pierwszy rozdział pierwszego tomu serii Gran Hombre pt. "HUGO"
Historia pisana w duecie.
Hrabia (I)
Hrabia Zachary Douglas
Otaczały mnie białe, ciężkie zasłony. Nierówne ściany doświadczały delikatnych muśnięć ognia świec. Odbicia przedmiotów za sprawą płomieni tańczyły pijanego walca. Mnie okrywały zgrabne nogi, par trzy, a każda z nich w innym kolorze. Ceniłem sobie różnorodność, więc nie odmawiałem jej sobie za grandanina. Byłem wolny, a prawo kawalerom i wdowcom nie zabraniało korzystać z podziemi karczm hazardowych, pełnych uciech dla dorosłych mężczyzn. Byłem więc w odpowiednim miejscu, dopasowanym do mojego statusu cywilnego. Było to też miejsce leżące znacznie poniżej mych możliwości majątkowych, ale powodem do wstydu byłoby życie ponad stan, a nie oszczędność.
Gładziłem właśnie udo ciemnoskórej kurwy. Podążałem wyżej, dosięgałem pośladków. Ściskałem je i miętosiłem chcąc na nowo przywołać to uczucie początkowego wzrostu podniecenia. Lubiłem je. Powolne ściganie podniety było dla mnie nawet ważniejsze od samego spełnienia. Często sam od samego siebie oddalałem eksplozję nasienia. David – mój przyjaciel – nazywał to upodobanie cichym i bezobrażeniowym znęcaniem się nad samym sobą. Nie rozumiał, jak można lubić uczucie, które takim praktykom towarzyszy. Było ono na pograniczu frustracji i mocy. Po prostu mocy. Kontroli nad własnym ciałem, umysłem i fiutem, której nie można dopełnić w takiej ilości jednocześnie w inny sposób. I być może w przedłużaniu spełnienia najbardziej podobała mi się ta władza, ta kontrola, ta decyzja tylko po mojej stronie.
Palcem wskazującym natrafiłem na końcówkę korka analnego, wykonanego z twardego drewna, odpowiednio wygładzonego i polakierowanego, co ułatwiało tak pożądany przez wszystkie kobiety poślizg. Mężczyznom był on obojętny lub całkiem zbyteczny. Ja sam czasami lubiłem uczucie tarcia, forsowania barier, wdzierania się i to takiego mimo wszystko i to w tą najciaśniejszą ze szparek w kobiecym ciele.
– Boli? – zapytałem, gdy poruszyłem końcówką z pełną świadomością, że robię to bez najmniejszej delikatności, co daje kurwie uczucie rozpychania ścianek wewnątrz, jak i u wejścia. Jednak ostatecznie nie była to moja wina, że potrzebowałem tam dużo miejsca i byłem zmuszony je sobie samemu przygotować.
– Znośnie – odpowiedziała śmiało, patrząc mi prosto w oczy.
Nieco mnie to zasmuciło. Lubiłem wzbudzać w płci przeciwnej poczucie niepewności. Ceniłem sobie bycie wszędzie i zawsze tym pierwszym. W moich burdelach praktycznie nie było dziewic. Po pierwsze, bo takie zazwyczaj się zhańbiły nim do tego miejsca zostały odesłane. A po drugie, bo jeśli już jakaś, w którymś miejscu dziewicą była, to ja miałem pierwszeństwo.
– Kiedy dostawa świeżego towaru? – zapytałem, wciąż korkiem gmerając w dupie czarnoskórej kurwy.
– Ja wciąż jestem świeża – odpowiedziała Sonia. Jedyna, którą znałem z imienia. Była trudnym przypadkiem. Dzieckiem jednej ze starszych kurew. Nie lubiła się uczyć, nie chciała też pracy w polu ani na targu. Do szycia zupełnie nie miała ręki. Jeden raz dałem jej do przyszycia guzik w mojej koszuli. Skończyło się chłostą skórzanym pasem, po której nie mogła dwa pełne dni usiedzieć.
– Ale nie tak czysta, jak mogłaś być – przypomniałem. Sonia miała szansę. Mogła wyjść za mąż, rodzić dzieci, zajmować się domem.
– Nie chcę mieć pana – trwała przy swoim. Jej malinowe usta odznaczały się od bladości twarzy. Ładną miała twarz. Delikatne, dziewczęce rysy. Jasne, takie na pograniczu szarości i błękitu, oczy. I cała zdawała się być taka krucha. Nazbyt szczupła. A jednak lubiłem ją brać do zestawu bardziej doświadczonych dziwek. W końcu powinna uczyć się swojej drogi życiowej, skoro właśnie taką wybrała podążać.
I nagle powróciło do mnie brzmienie jej słów. Odczytałem sens. Smagnąłem wolną dłonią jej tyłek.
– Teraz ja nim jestem – powiedziałem i naznaczyłem jej pupę porządnym sińcem, dając jej serie siarczystych razów. Bolesnych tak bardzo, że aż się wiła i skręcała, ocierając o mnie swoim niedużym, ale jędrnym i kształtnym biustem.
Kurwy, burdele, jak i inne zakłady, przynoszące zyski i straty w tym hrabstwie, należały do mnie. Sonia nie była wyjątkiem. Wciąż była narzędziem, z którego korzystali wolni, a czasami, w drodze wyjątku, także zajęci mężczyźni. A przynajmniej powinna takowym być, ale świeża była w zawodzie. Ładna bardzo. Podniecająca. Sypiała ze mną, a innych, zawsze pijanych naciągała na zapłatę, po czym doprowadzała ich do wytrysku wyłącznie z użyciem dłoni, za drugim razem ust, a na trzeci zwykle biedaków nie było stać. I to nie status materialny wadził. Siły nie mieli, by ponownie powstać w tym miejscu, którym każdy mężczyzna mógł się poszczycić.
To miejsce to było z kolei cudowne narzędzie pomocowe. Pomagało zapanować nad każdą kobietą. Miało moc by doprowadzić ją do łez, krzyków, na skraj przepaści, mogąc ją z niej zrzucić, a następnie bez trudu ożywić i zamęczyć spełnieniem tak bardzo, jak żadna praca nie była w stanie wyczerpać.
– Mógłbyś mnie zabrać do domu, panie – ostatnie słowo wyraźnie z trudem przeszło jej przez gardło. Głos jej drżał. Ledwie powstrzymywała łzy, a ja nie szczędziłem jej pośladkom. Po wcześniejszym drobnym laniu, uciskałem w tych miejscach, które wcześniej naznaczyłem bólem, by za szybko od niej jego wspomnienie nie odpłynęło. Kobiety wydawały się bardziej zważać na słowa, gdy czuły swoje pośladki.
Przez chwilę wyobraziłem sobie jak to byłoby, gdybym miał Sonię w domu. Na wyłączność. Z pewnością wtedy, przez jakiś czas, dopóki by mi się nie znudziła, konia bym oszczędzał. A Hugo choć nie był stary, to niemiłosiernie męczył się wyczekując na mnie przywiązany do pala przed karczmą. To był mustang, nie w pełni ustajenniony. Lubił przestrzeń. Chciał hasać znacznie dalej i dłużej, a był zmuszony zatrzymywać się i wyczekiwać, bym ja mógł sobie pohasać.
I nagle sobie przypomniałem, że Sonia nie potrafi właściwie niczego, poza ofiarowywaniem swoich wdzięków. Nie gotowała, nie prała, nie szyła. Byłem pewny, że nawet ścieranie kurzu, by ją przerosło, a będąc u mnie w żaden inny sposób nie przysługiwałaby mi się, poza cielesnym. Nie zarabiałaby też na siebie, a ja byłbym zmuszony ją utrzymać, odziać, oprać i nie zagłodzić.
– Nie mogę mieć więcej kochanek na wyłączność. Nie stać mnie na to – wyrzuciłem z siebie na głos, zupełnie bez przemyślenia.
– Jesteś właścicielem hrabstwa De-Winter, stać cię na wszystko – odezwała się czarnoskóra, która przypomniała mi tym o swojej obecności. Byłem lekko pijany, zdarzało mi się zapomnieć co przed chwilą za uciechę samemu sobie zaplanowałem.
Szybkim ruchem wyjąłem korek analny z jej pupy i dłonią nakazałem zejść z łóżka. Następnie wskazałem na jego niską ramę.
– Stać cię, Zack – zachęcała Sonia. Melodyjny miała głos. Nazbyt słodki jak na dziwkę.
– Nie mogę wziąć piętnastej kochanki pod swój dach! – zaoponowałem ostro, z niecierpliwością w oczach obserwując jak czarnula przekłada się przez ramę łóżka, kładąc pod swój brzuch zwinięty na cztery koc. – Mam dzieci pod opieką – przypomniałem, mając świadomość, że Sonia była rówieśniczką mojej pierworodnej. – Nathan już patrzy z zaciekawieniem na te wszystkie pokojówki, które bezsensu jedna po drugiej meble wycierają – rzuciłem, wstając i przymierzając się do wtargnięcia w anus ciemnoskórej. Poinstruowałem ją, by dłońmi odciągała swoje pośladki.
Ciemnoskóre kobiety miały wyjątkowe pośladki. Takie wypukłe pupy. Zwykle im to ułatwiało, bo bez mocnego odciągnięcia półdupków od siebie, mężczyzna nie mógł wsadzić fiuta nazbyt głęboko, a powszechnie wiadomo, że nieprzyjemne jest nie tylko samo wejście w odbyt kobiety, ale także forsowanie go głębiej. A ja lubiłem wnikać najgłębiej jak to tylko było możliwe. Czuć to objęcie od czubka żołędzia, po trzon. A że byłem duży i silny, to potrzebowałem mocnych doznań. Nie lubiłem uczucia fizycznego rozluźnienia u swoich kochanek. Chciałem tej ciasnoty i ucisku takiego, że aż bolesnego, nie tylko po ich, ale też mojej stronie, dlatego nigdy nie używałem nazbyt dużych rozmiarów korków analnych. Zaczynałem na tym z numerem jeden, kończąc maksymalnie na trójce, choć sam grubością fiuta spokojnie przekraczałem siódemkę.
Wszedłem powoli, ale zdecydowanie. Zanurzyłem ledwie kraniec, a dziwka z lekkim grymasem na twarzy, który widziałem za pomocą lusterka trzymanego przez rudowłosą, przyjęła wtargnięcie mojego penisa z należytą pokorą. Wciągnęła powietrze przez rozchylone usta, a następnie rozłożyła je szerzej. W końcu zagryzła, gdy ja brnąłem powoli coraz głębiej, by niemal przy samym końcu szybko pchnąć i wyjąć go w całości.
Sięgnąłem po kieliszek z winem. Napiłem się, obserwując jak szparka ulega powolnemu pokurczeniu. Mój fiut nie utracił na rozmiarze ani na twardości. Pulsował, ukazując w pełni swoją żylastość.
Przyciągnąłem skrzynkę na kółkach. Ustawiłem ją na równi z ramą łóżka i przywołałem Sonię palcem. Wiedziała dobrze co ma zrobić. Pochyliła się z grymasem na twarzy. Dopiero co, na kilka tygodni wcześniej, została przeze mnie rozdziewiczona z gardła i tradycyjnej szpary między nogami, a mnie już zachciało się pozbawić ją ostatniego z wianków.
Obserwowałem, pijąc, jak Sonia przekłada się przez skrzynię. Czułem w niej zarówno strach, co i ciekawość wzmagającą podniecenie. Była mokra. Po jej udach ciekło tak bardzo, że aż do kostek spływało. Bez wątpienia tych kilka klapsów pomogło. Kobiety takie już były. Często w płaczu się podniecały. Strach je podniecał, ból nawilżał.
Odnalazłem wzrokiem swój płaszcz. Wisiał niedbale na krześle. Wyjąłem z jego wewnętrznej kieszeni oliwkę i obwicie nalałem jej na rowek pupy Soni. Płyn musiał być zimny, bo ta niemal się podniosła. Przełożyłem fiolkę z prawej dłoni do lewej, i gdy tylko Sonia ponownie przyjęła pozycję, przyłożyłem z odgiętymi do tyłu palcami, tak że spora część mojej dłoni dosłownie zatopiła się w jej pośladku.
Sonia krzyknęła i niemal natychmiast się wyprostowała. Po kolejnym uderzeniu wygięła plecy w łuk i zakryła dłońmi pośladki. Pozostałe dwie kurwy patrzyły z wyraźnym przerażeniem. Wcześniej wydawało im się, że jestem w dobrym humorze. A ja niemal nigdy nie byłem w dobrym humorze. Czasami się śmiałem czy uśmiechałem, bo wypadało lub akurat na krótką chwilę coś mnie bawiło. Codziennie jednak towarzyszyło mi uzasadnione wieloma zmartwieniami wkurwienie.
Poczekałem aż Sonia powróci do pozycji, w jakiej ją z logicznych względów ustawiłem wcześniej. Wiedziała, że musi sprostać moim wymaganiom. Ja tu byłem panem. Panem sytuacji, ale też jej bycia albo niebycia. Oczywiście nie mogłem jej zabić, to byłoby karalne i przede wszystkim źle widziane przez księcia i z pewnością dotarłoby do króla. Z resztą aż tak sadystycznych praktyk nie uznawałem. Nie były mi potrzebne do osiągnięcia spełnienia. Wystarczało mi samo poczucie władzy i wymuszone posłuszeństwo kobiety.
Z własnej woli kobiety posłuszne nie byłyby prawie nigdy. To takie istoty, niezbyt mądre, które lubią przekorę. Daje im ona złudne poczucie samodzielności, podczas gdy bardzo niewiele kobiet bez wkładu mężczyzny byłoby w stanie się utrzymać i to zarówno finansowo, jak i na powierzchni. Emocje nakazywały im działać bez rozsądku i skrupulatnego myślenia. Często jedynym hamulcem destrukcyjnych kobiecych zapędów była świadomość tego, że w domu znajduje się kawałek skóry, który porządnie kąsa dupę.
Spojrzałem na Sonię. Idealnie przełożoną przez skrzynie. I postanowiłem jeszcze nie przywiązywać jej rąk w nadgarstkach. Zlustrowałem jej pośladki, zaczerwienione w kilku miejscach, zasinione w obszarze lewej strony, nieopodal ud. Widok mnie podniecił. Każdemu zdrowemu chłopu stawał na widok gołej baby. Normalne.
Jedną dłonią sięgnąłem do karku Soni. Ścisnąłem znacznie, ale bezboleśnie. Przytrzymałem ku dołowi, tak by pozostała pochylona. Mały palec drugiej dłoni wsadziłem jej w pupę. Poczułem jak jej odbyt się zaciska. Spięła się. Wysunąłem palec i od razu złożyłem dwa – wskazujący i środkowy. Naparłem. Bez trudu sforsowałem pierwszą granicę.
– Ał, ała, boli – zamarudziła.
– Ci, ci, ciii – zaświszczałem, wsuwając palce głębiej.
– Ała, Zack, proszę, jutro – starała się mnie przekonać, z ledwością powstrzymując płacz, podczas gdy ja w pewnym stopniu uginałem i prostowałem palce będące w niej.
– Nie ty decydujesz – przypomniałem ostro. Jednocześnie wyjąłem palce i otwartą dłonią zamierzyłem się na jej pupę. Trzymając ją za kark, uderzałem na przemian. Kobieta, a już zwłaszcza kurwa, nie miała prawa rozkazywać swojemu panu, wybierać sobie dni i praktyk. Sonię koniecznym było tego oduczyć.
Biłem dosyć długo, dopóki się porządnie nie zaczerwieniła. Wiła się przy tym i kręciła pośladkami na wszystkie strony. Dłonie z trudem utrzymywała opuszczone. Z pewnością chciała się nimi osłonić, ale wiedziała, że jej nie wolno. Każda kurwa to wiedziała. Każda przynajmniej raz w miesiącu zbierała baty ode mnie albo któregoś z opiekunów karczmy. Było to konieczne. W ten sposób utrzymywało się kurwy w ryzach, przypominało, gdzie ich miejsce i skutkowało to pełnym posłuszeństwem każdemu klientowi.
Z rozmów wiedziałem, że dużo mężczyzn stosuje podobne praktyki w swoich domach. W prawie był zapis, że by zlać żonę, siostrę, córkę nie potrzeba żadnego powodu. Był tylko jeden warunek – takie lanie musi być lżejsze, niż lanie za karę, a jego stosowanie musi być regularne, gdyż tylko wtedy, przynosi ono pożądany skutek. Mój lokaj sobie tę praktykę chwalił. Żonę miał przykładnie ułożoną, córki dobrze za mąż wyprawił, zięciowie nie narzekali na żony.
Sonia zaczęła płakać. Jej dupa przybrała barwę dojrzałego jabłka. Po każdym kolejnym klapsie uginały jej się kolana lub stopy nieco odrywały od ziemi. Wkrótce płacz przerodził się w szloch. Wtedy przerwałem.
– Podaj mi pas ze spodni – poleciłem czarnoskórej, jednocześnie wskazując na nią palcem.
Zerwała się i dosłownie w podskokach dobiegła do moich ubrań. Pas wyjęła ze szlufek dżinsów ze sporą sprawnością. Widać było, że wcześniej wielokrotnie wykonywała tę czynność. Była też świadoma tego, że nie znosiłem ociągania, a wszystkie moje rozkazy musiały zostać spełnione natychmiast, priorytetowo.
Kiedy tylko pas znalazł się w mojej prawej dłoni, zwolniłem uścisk na karku Soni. Przed jej popuchniętą i poczerwieniałą od płaczu twarz podstawiłem ciężki, skórzany pasek z masywną złotą szlufką.
– Jeszcze jeden sprzeciw dzisiejszego dnia lub najdrobniejsze nieposłuszeństwo, a ci taką przeprawę z pasem zapewnię, że dupa będzie fioletowa a i tak zostaniesz w nią wyruchana – zagroziłem i dla zapewnienia, że będę zdolny aż tak zbić tak młodą i drobną kobietę, stanąłem za nią, wciąż dzierżąc pas w dłoni. – Szeroki rozkrok – wydałem polecenie. – I dłońmi się oprzyj o skrzynie. Wypnij porządnie. Weźmiesz dwa razy bez szemrania, bez słowa, nawet bez syknięcia. Rozumiemy się? – zapytałem, poprawiając ułożenie pasa w dłoni.
– Tak, panie – odpowiedziała pokornie, pociągając przy tym nosem. Jej mowa była niewyraźna. Ona cała spłakana.
Sonia zaczęła przyjmować wymaganą przeze mnie pozycję. Instruowałem ją. Nakazywałem nogi zrobić jeszcze szerzej. Pochylić się jeszcze bardziej zachęcająco. Zamach wziąłem konkretny. Strzeliłem przez uda na skos. Zgarbiła się, ale wytrzymała. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że zrozumiała. Kątem oka zerknąłem na czarnoskórą i rudą. W przerażeniu zamknęły oczy. Rozumiałem ich strach. Często kurwy rozliczałem zbiorowo. Jak brałem trzy czy cztery i podpadła mi jedna, to obrywały wszystkie. A po mnie jeszcze opiekun poprawiał i przez noc trenował by za kolejnym razem moje zadowolenie było większe, a zachowanie prostytutek bez najmniejszej skazy.
Przy drugim pasie pod Sonią ugięły się kolana. Bez upomnienia powróciła do poprzedniej pozycji, więc zbędnym było ją strofować. Spojrzałem na pozostałe dwie, starając się przybrać groźną minę. Pstryknąłem palcem i wskazałem na ścianę. Obie wiedziały co należy zrobić. Stanęły w rozkroku, dłońmi na ścianie się wspierając i to na tyle oddalone od siebie, bym bijąc jedną, nie trafiał w drugą.
Ich pasy były znacznie lżejsze niż te Soni. Bolało mniej, choć liczbowo zebrały o dwa więcej.
– Zostańcie tak – nakazałem.
Jedna przytaknęła, druga pokornie odpowiedziała. Nie odważyły się zaprotestować ani głośno zapłakać. Żadna, mająca tyluletnie praktyki, by się nie odważyła mi postawić nawet myślą. Każda obawiała się, że za najmniejszy przejaw nieposłuszeństwa mogę nie tylko zbić, ale także storturować. Całkiem dobrze w nauce pokory sprawdzał się imbir oraz klamerki. Wystarczyło raz zasmakować jednej z tych atrakcji, by więcej nie chcieć się z nią nawet na sekundę zetknąć.
Odrzuciłem pas na łóżko i powróciłem do Soni. Ponownie ułożyłem ją na skrzyni tak, by na niej leżała, przełożona tak, by pupa, teraz podchodząca pod lekki stopień bordo, była wystawiona zachęcająco ku górze. Obficie polałem jej rowek oliwką. Z komody wyjąłem trzy korki analne. Pierwszy o rozmiarze dwa, drugi cztery, trzeci sześć. Wszystkie były twarde, drewniane, wygładzone i polakierowane. Tego z szóstką nawet nie zamierzałem użyć zgodnie z jego przeznaczeniem. Podstawiłem go pod twarz Soni i nakazałem otworzyć szeroko usta.
– Masz go w nich trzymać, dopóki z tobą nie skończę. Nie wolno ci krzyczeć. Preferuję ciszę. Muszę się skupić – powiedziałem i cierpliwie poczekałem aż weźmie korek w usta, a kiedy to zrobiłem, sięgnąłem po ten o rozmiarze dwa.
Obficie oblałem korek oliwką i bez zbędnych ceregieli, choć z należytą cierpliwością, wsadziłem go Soni w pupę. Przyjęła go z lekkim trudem, ale wydaje mi się, że zabolało ją dopiero wtedy, gdy nieopacznie, kiedy było już po wszystkim, zacisnęła pośladki.
Wsadziłem palec w jej pochwę. Zacząłem posuwać. Szybko, brutalnie. Z czasem zacząłem to robić trzeba palcami, doprowadzając ją niemal na skraj. Kobiety takie już były, można było je sprać, zwyzywać, porządnie zganić, a i tak na palce mężczyzny w cipie reagowały zadowalająco, że aż soki do kostek ściekały.
Kiedy Sonia trochę się zapomniała, pod wpływem fizycznie odczuwanej przyjemności, powoli wyciągnąłem korek z jej odbytu i spróbowałem zastąpić go tym o dwa numery większym. Tutaj było już znacznie trudniej. Często musiałem jej przypominać, by się nie zaciskała. Wyraźnie było to ponad jej siły. Widziałem to, bo słuchała mnie bez zająknięcia, a potem ciało i tak robiło swoje. Taka batalia trwała sporo czasu. Kolana uginała i prostowała. Jęczała przez prowizoryczny knebel. Szloch wyrywał się z jej piersi. W końcu jednak się udało, musiało. Zaplanowałem to, a ja nie lubiłem zmieniać swoich planów.
Po tym jak Sonia przyjęła korek, dałem jej na chwilę spokój. Spojrzałem na jej koleżanki, które z trudem utrzymywały pozycje w rozkroku. Nogi wyraźnie już je bolały. Drżały, ale dokładały wszelkich starań, by mnie nie zawieść.
– Możecie się ubrać i wrócić na salę – zwróciłem się do nich. Chciałem pozostać z Sonią sam na sam. – Bądźcie jednak w gotowości. Dziś jeszcze was przywołam – zapowiedziałem.
Poczekałem aż kurwy wyjdą. Pupa Soni w tym czasie przyzwyczaiła się do rozmiarów korka, kiedy ta była w takiej pozycji. Nakazałem jej jednak się wyprostować i spojrzeć na mnie. Sam wsparłem się pośladkami o ramę łóżka. Była zimna. Na nagiej skórze dwukrotnie bardziej to odczuwałem.
Sonia prostowała się powoli. Bolało ją, a ja wbijałem w nią ponaglające spojrzenie. W końcu stanęła prosto. Jej dłonie wędrowały ku pośladkom. Twarz wyrażała dokładnie to co czuła. To był moment kiedy nie było miejsca na wstyd, skrępowanie sytuacją, czy nawet na strach. Był tylko ból i robiła wszystko co w jej mocy, by jakoś sobie z nim poradzić i go wytrwać.
– Wiem, że to trudne – oznajmiłem. – Mogło być znacznie delikatniej. Zmusiłaś mnie jednak, swoim głupim zachowaniem, bym był dla ciebie szorstki. I nie chcę by nauka, którą dziś, w tej właśni chwili, wkładam ci do głowy, za jakiś czas poszła w las.
Sonia przytakiwała. Nogi jej drżały. Brzuch poruszał się w spazmach. Raz go wciągała, innymi razy odpuszczała zupełnie oddech. Nos miała zapchany. Przez usta z kneblem miała utrudnione łapanie powietrza.
– Możesz wyjąć korek z ust – powiedziałem. – Chcę byś uklękła i ustami doprowadziła mnie do końca – poleciłem i zmieniłem miejsce. Zasiadłem w fotelu, tym najbardziej oddalonym. Chciałem obserwować jak z trudem, na drżących nogach i z korkiem w pupie pokonuje ten dystans. Znudziłem się jednak tą zabawą, gdy była w połowie. – Wróć na miejsce. Do pana kurwa chodzi na kolanach – dodałem.
Sonia zmierzała powoli do mojego fiuta. Ten już sterczał na baczność. Pulsował. Żyły na nim były wręcz boleśnie fioletowe. Lubiłem ten stan. Tę niecierpliwość wyczekiwania. Już sobie wyobrażałem jak kurewski język będzie oplatał mnie w szerz, choć wiedziałem, że był w stanie zrobić to co najwyżej w połowie. A potem usta powinny się otworzyć, przyjąć od czubka poczynając, kawałek po kawałku, aż po jaja.
I nagle zamiast języka na swoim fiucie poczułem podmuch zimnego powietrza. Zaskoczony otworzyłem szeroko oczy. W drzwiach stała żandarmeria.
– O co chodzi?! – zapytałem ostro, nie lubiłem, gdy mi przeszkadzano, zwłaszcza podczas takich praktyk.
– Hrabia Zachary Douglas? – zapytał jeden z żandarmów. Przyjrzałem mu się uważnie. Wyglądał mi na służbistę. Miał idealnie wykrochmaloną koszulę i czysty mundur. Dodatkowo po wieku stwierdziłem, że typ musiał pracować na moich ziemiach przynajmniej kilka lat. Byłem przekonany, że zna mój wygląd. Po co więc pytał? Dla zasady!
Nie zamierzałem potakiwać głupocie i szerzyć mody na zbędne pytania, na które z góry zadający zna odpowiedź. Spojrzałem więc surowo na drugiego z żandarmów.
– Oczywiście, że tak, głupku – syknął na młodszego kolegę, uderzając go przy tym otwartą ręką w tył głowy. Zadzwoniło. Znaczy się pusty miał łeb, jak przyświątynny dzwon.
Właściwie cały kojarzył mi się z tym dzwonem – duży był i zupełnie niczego sobą nie wnosił, poza denerwującym hałasem. Dzwon zwykle budził mnie bez proszenia, a ten też jazgotał pytania i sapał. Brzuch miał taki, że powinien się wstydzić i ze wstydu zaszyć w czterech ścianach. I z ryja też nie był przyjemny. Pomyślałem, że takiemu to z pewnością nawet najgorsze i najbrzydsze z kurew odmawiają. I zaśmiałem się. Nie potrafiłem powstrzymać.
Ten uderzający w pusty łeb, odpowiedział mi uśmiechem, jakby uważał, że właśnie z tego uderzenia się zaśmiałem. Pomyślałem, że gdyby znał prawdę, śmiałby się głośniej.
Pomiędzy dwóch żandarmów wcisnął się David – mój prawnik i moja prawa ręka. David był jedynym człowiekiem, z którym rozumiałem się bez słów. Teraz też widać było po wyrazie jego twarzy, że ledwie tłumił śmiech. Byłem więc pewnym, że wie co sądziłem o jednym z żandarmów. David jednak posiadał też tak pożądaną w obecnych czasach cechę – potrafił w chwilę odzyskiwać animusz. Ja tego nie potrafiłem. Śmiałem się więc do rozpuku.
Zerknąłem na Sonię. Klęczała w połowie drogi do mnie. Między jej nagimi pośladkami wciąż tkwiła zatyczka analna.
– Panie, tragedia się zdarzyła na naszym terenie – zawiadomił mnie David, wchodząc głębiej. – Twym terenie – poprawił się szybko i mijając Sonię, schylił się, by chwycić ją za ramię i postawić do pionu.
– Właśnie – przytaknąłem. – Tyś ani mój zięć, ani syn – przypomniałem głośno, po czym wychwyciłem grymas bólu na twarzy Soni.
David zupełnie nie przejmował się tym, że kurwa była naga i zakorkowana. Pchnął ją między żandarmów, w kierunku drzwi.
– I zamknij za sobą! – krzyknął.
Żandarmi weszli do środka. Sonia wyszła. Drzwi, zgodnie z poleceniem Davida, zamknęła.
– Nalegam, Zack, byś wstał, ubrał się i z nami poszedł – David przeszedł na codzienny ton, bardziej pasujący do naszej relacji. – Żandarm… – zaczął i patrząc na mnie, potakiwał. Potakiwałem więc samoistnie, goniąc jego wzrok. – Żandarm wyższy… – pokazał otwartą dłonią szczebel ponad swą głowę – jest na miejscu. Wyczekuje ciebie. Jest z sąsiedniego hrabstwa – wyjaśnił.
– A co on tu robi? – zapytałem, nie lubiłem jak mi się władze z innych terenów pałętały po moim. W ogóle nie przepadałem za gośćmi w moim hrabstwie. Ceniłem natomiast interesy, ale te też jedynie wysyłkowe. Nigdy nie wyrażałem zgody na małżeństwa mieszane. Tu na miejscu była odpowiednia ilość kobiet i mężczyzn, by ci mogli wiązać się pomiędzy sobą. – Podaj mi ubranie – zażądałem i wskazałem Davidowi, gdzie znajduje się mój strój. – Przecież on to moim dziadkiem o ile nie pradziadkiem mógłby być. Dojechał tu konno i się nie złamał? – drwiłem wprost z żandarma wyższego. Zanim poślubiłem Marię zamieszkiwałem tamte tereny. Skurwiel wielokrotnie fundował mi zimny prysznic, gdy wyłapał mnie zalanego w cztery dupy pod tamtejszą karczmą. Wtedy byłem nikim. Dziś stałem znacznie wyżej w hierarchii od niego.
– Jego wnuk – syknął jeden z żandarmów.
Wejrzałem się wpierw na niego, a następnie na Davida.
– Jego wnuk – poparł, rzucając mi w twarz dżinsami. I tym skłonił mnie do szybkiego ich naciągnięcia.
Nie zawracałem sobie głowy szukaniem spodenek. Wisiało mi, że otrę sobie tyłek i penisa o sztywny materiał. Powiewało mi też, że gdzieś za łóżkiem znajdował się mój podkoszulek. Uznałem, że wystarczy mi sama marynarka zapięta niemal pod szyję.
Żandarmeria wyszła, uznając zapewne, że spełnili swoje zadanie. Ja i David ruszyliśmy zaraz za nimi, ale w bezpiecznej odległości. Idąc krętymi schodami w górę, dopytywałem szeptem o szczegóły, ale nie tragedii, a tego wnuka na stanowisku. Jego dziad był strasznym dziadem. Typowy staruch, który do przyjemnych nie należał. Oczekiwałem, że dowiem się, kiedy ktoś taki odejdzie na spoczynek, zwłaszcza że nieustannie mącił, listy słał do księcia, a nawet do króla i skarżył, gdzie tylko było można.
– Piłeś ostatnie dwa tygodnie. Trzeźwiałeś na kilka godzin i znowu. Kiedy miałem ci powiedzieć? – tłumaczył się David.
– Podczas tych kilku godzin oczywiście – odpowiedziałem.
– Zack! – nieznacznie się uniósł. Zatrzymał mnie szturchnięciem za ubranie i zmusił, bym na niego spojrzał. – Na grodzie, bliższym naszemu hrabstwu niż hrabiego Mulliera, znaleźli karton. Z zawartością, która poruszy ludzi, gdy na jaw wyjdzie. Nie wiem, czemu powiadomiono tamto hrabstwo, a nie w pierwszej kolejności nasze, ale ta sprawa i tak będzie wspólna – uprzedził, a potem puścił moje ubranie i pchnął mnie w plecy, gdy tylko się odwróciłem. Usiłował mnie w ten sposób pogonić.
Podszedłem do stolika, gdzie zawsze siedział, któryś z opiekunów karczmy, a karczma była ojcowizną dla trzech braci i siostry. Ona sama oczywiście nigdy w niej nie pracowała, ale jej synowie, a i owszem. I w ten sposób – z sześcioma opiekunami – karczma stała się zaopiekowana jak nigdy wcześniej. Ten burdel przynosił naprawdę niemałe zyski. Przejezdni kupcy robili okrężną drogę, byleby skorzystać z tych dziewczyn i na własnej skórze sprawdzić czy plotki pochwalne okażą się być prawdziwe. Ja sam też dołożyłem do tego swoją cegiełkę. Każdą kurwę sam poddawałem testom, treningom i – gdy było trzeba – tresurze.
Spojrzałem na pryszczatego młodzieńca. W pierwszej kolejności nakazałem mu pozdrowić matkę. Za dziecięcych lat to z nią nago pływałem w pobliskim stawie, choć ona śmiertelnie bała się żab. Bywałem więc, od czasu do czasu, sentymentalny.
– I daj Soni wycisk. Pozostałej dwójce, które mnie zadowalały, także. Lanie żadnej nie zaszkodzi – rozkazałem. – Gdy w nocy tu powrócę, wszystkie trzy dupy mają być fioletowe – dodałem.
David, stojąc obok mnie, chował twarz w jednej dłoni. Nie wiedzieć dlaczego kręcił z niedowierzania głową.
Kelnerka o obfitych kształtach podała mój płaszcz, a ta będąca od niej o przynajmniej dekadę młodszą, przyniosła mój kapelusz i szal. Niosła też ubrania dla Soni. Ta przywdziewała je niezdarnie. Dostrzegłem, że korek analny wciąż znajdował się w jej pupie. Mój fiut ponownie stanął na baczność, tworząc widoczny namiocik w dżinsowych spodniach.
Odziewając się do końca, pytałem Davida o zawartość pudełka.
– Dziecko – konspiracyjnie szepnął, ale wszystkie trzy kobiety z pewnością to usłyszały.
Pokręciłem głową na jego głupotę, a następnie obejrzałem się na jedną, drugą i trzecią, z przyłożonym do ust palcem.
– Przejdzie to dalej, a łeb urwę – uprzedziłem.
– Panie hrabio – śmiała się do mnie odezwać ta, która wiekiem nawet mej córki nie przewyższała. Była nowa. Kucharzyła, nie chciała się kurwić. A szkoda, bo ładna była. Z pewnością miałaby duże branie. – Już od przynajmniej stu lat, hrabiom król nie zezwala na odbieranie żyć bez zgody jego samego, a ta zwykle podyktowana jest opiniami ludu. Bez głosowania i powiadomienia króla, ma głowa wciąż będzie na swym miejscu.
– Słuchaj no, mądralo, czy jak ci tam na imię – zacząłem.
– Vera – przerwała mi.
– Vero, może i stracić cię nie mogę, ale wychłostać, a i owszem. Zawsze, nawet gdy trafi mnie zwykły kaprys – ostrzegłem.
Otuliłem się szczelnie szalikiem, tak, by poły płaszcza trzymał na tyle, by nie było widać, że ma klatka piersiowa jest naga, po czym wyszedłem na zewnątrz.
David podążył za mną.
– Jesteś konno? – zdziwiłem się.
– Jakoś tak wyszło – odpowiedział. – Twój Homer potrzebował się wybiegać.
– Na imię mu Hugo – warknąłem przez zaciśnięte szczęki. Wciąż nie rozumiałem, dlaczego ten mustang daje dosiadać się Davidowi. Nikomu innemu, poza mną i nim, nie pozwalał się nawet dotknąć. Przez co dokładał mnie obowiązków. Stajenny nie mógł go ani myć, ani czesać. Kopał, głową uderzał, jakby był bykiem z rogami. A ja nie mogłem się tej cholery pozbyć, bo przed kilkoma laty złożyłem Marii obietnicę, że się tym cholerą po samą jego śmierć będę zajmował. A przy tym franca zastrzegła, że sam nie mogę tego przeklętego konia stracić!
Zakręciło mi się w głowie od samej wiadomości, że będę musiał zasiąść na tym żywym bydlęciu. Kiedyś kochałem jazdę konną, obecnie nienawidziłem koni. Hodowałem je wciąż. Przynosiły mi zysk, ale już na żadnym samodzielnie nie jeździłem. Od ponad roku zasiadałem wyłącznie w powozach. Zakupiłem cud techniki – cztery kółka z silnikiem. Martwa rzecz była w mej opinii bezpieczniejsza od żywej istoty, która nigdy nie wiadomo co myśli i knuje, a pewnym jest jedynie, że knuje dużo. O tym też powiedziałem Davidowi.
– Ludzie to też żywe istoty – mądrze zauważył.
– A myślisz, żem dlaczego nie ożenił się powtórnie? – zapytałem retorycznie. Po czym dosiadłem konia i wskazałem Davidowi, by usiadł za moimi plecami. – Sam poprowadzę – zarządziłem, dochodząc do wniosku, że wolę być zdany na jedną nieprzewidywalną istotę, niżeli na dwie w tym samym czasie. – Kieruj – poleciłem.
Grandanin – waluta w Gran Hombre. Granda to odpowiednik naszej złotówki. Grandanin to odpowiednik naszego grosza.
Jak Ci się podobało?