Hellenka
5 października 2024
20 min
Opowiadanie „Hellenka” powstało z myślą o letnich podróżach urlopowych. Co prawda, lata już nie ma, ale przecież to nie moja wina. Jeśli jednak ktoś teraz podróżuje jako pasażer i nudzi się jak mops, to szczególnie zapraszam do przeczytania tej lekkiej opowiastki.
A o czym to jest?
Studentka zamierza odegrać się za zdradę chłopaka z jej przyjaciółką.
Jak co piątek późnym popołudniem udawałem się do domu Zosi. Może „co piątek” to trochę mylące i niedokładne, bo nie zawsze był to piątek i nie zawsze każdy. Jednakże tak dla ogólnej wiedzy można powiedzieć, że co piątek. Chętnie tam bywam, bo Zosia świetnie gotuje, a i też robi kanapki, jakie lubię, czyli przygotowane przez kogoś innego. Takie są najsmaczniejsze. Jest też sympatyczną babką, ma równie sympatyczną córkę Kasię, Katarzynę właściwie, bo ma już dwadzieścia trzy lata, nazywaną też Hellenką. Jesteśmy z Zosią w podobnym wieku. Dobrze, nie będę ściemniał. Jestem dwa lata młodszy i nie spotykam się z Zosią tylko dla pysznych obiadokolacji. Ma też syna o dwa lata młodszego od Kaśki, ale że są wakacje, wyjechał do ojca kawał drogi stąd. Po rozstaniu rodziców większość wakacji zawsze spędza z ojcem.
Oboje jesteśmy po tak zwanych przejściach, bez drugiej połowy, mniejsza, z jakiego powodu, ale to chyba nas do siebie zbliżyło. Chociaż nie za bardzo. Po owych przejściach bardzo cenimy sobie swobodę i nie pchamy się w żadne zobowiązania. Tak jest lepiej, a przynajmniej bezpieczniej. To nam odpowiada i wystarcza.
I tak pewnego piątkowego pochmurnego popołudnia, prawie wieczoru, zastukałem do drzwi mieszkania Zosi. Otworzyła, uśmiechając się i dając mi buziaka, czyli jak zwykle. Tym razem ubrana elegancko w bluzeczkę w bladozielonym kolorze i w czarne kuloty. Czyżby gdzieś się wybierała?, przemknęło mi przez myśl. Nic jednak nie wspominała. Może tylko chciała zaprezentować się w nowych ciuchach?
Zaproszony, wszedłem do pokoju dziennego, za mną Zosia. Zamierzałem usiąść tam, gdzie zwykle, czyli na fotelu przy stoliku, ale wzrok mój przykuła Kaśka w jasnobłękitnym T-shircie i krótkich białych szortach wylegująca się na sofie. Bujne kasztanowe włosy spływały jej na ramiona i częściowo na plecy. Leżąc na brzuchu, podparta na łokciach, czytała jakąś książkę. Wolałem nie pytać, jaką. Studiuje filologię, celując w hellenistykę. Stąd przydomek „Hellenka”. A tam trzeba znać łacinę, język starogrecki, współczesny grecki, o czym się można było przekonać, jak wczasowała się w Grecji. Zna też angielski, chociaż z nim idzie jej gorzej, ale radzi sobie. Dlatego właśnie wolałem nie pytać. Zagięłaby mnie jednym zdaniem. Bystra małpa.
Z mojej perspektywy, jedyna istotna wypukła część jej kształtnie seksownego ciała, czyli tyłek, kusił. Podszedłem do niej i mówiąc „Cześć!”, zamachnąłem się, udając, że daję jej klapsa. Oczywiście zatrzymałem się tuż nad pupą.
— No, ja ci dam! — Ostrzegła Kaśka, ale nie zbiła mnie z pantałyku.
— Ooo! Dasz mi? Świetnie! — roześmiałem się.
— Mamo! — jęknęła, jakby rzeczywiście potrzebowała ratunku.
— No co? — odezwała się rozbawiona Zosia. — Powiedziałaś-obiecałaś, to teraz będziesz musiała dać.
Kaśka coś zamruczała pod nosem, obawiam się, że w starogreckim, i odwróciła od nas głowę, przesuwając dalej książkę w stronę oparcia kanapy.
— No i strzeliła focha. — Zosia rozłożyła ręce.
Kaśka ponownie odwróciła się do nas.
— Nie strzeliłam, bo nie strzelam fochów, tylko wy się śmiejecie, a mnie nie do śmiechu.
— Chłopak ją rzucił i teraz cierpi — wyjaśniła Zosia.
— Ja go rzuciłam — sprostowała studentka.
— Skoro cierpi, to po co go rzucała?
Zosia zamachała dłońmi i szybko podchodząc, szepnęła mi do ucha:
— To drażliwa kwestia. — Po czym, odsuwając się, już normalnie: — Zrobić ci kawy, czy herbaty?
Ostrzeżony, zaniechałem drążenia tematu.
— Herbatę poproszę.
— Zrobię też parę kanapek, mam świetną wędlinę, a pewnie jesteś głodny. A może wolisz kotleciki mielone? Odgrzeję. Z chlebkiem będą akurat? — zakończyła pytająco.
Nie protestowałem przeciwko posiłkowi. Zdecydowałem się na kotlety mielone.
Porozmawialiśmy we trójkę o sprawach bieżących, bo „panna Katarzyna”, jak od czasu do czasu mówiła o niej Zosia, też się włączała do rozmowy. Profilaktycznie omijałem drażliwy temat rzucenia chłopaka przez studentkę czy na odwrót z obawy, abym nie dostał po łapach za próbę zgłębienia kobiecej logiki. Z pewnością i tak byłaby to próba nieudana. Kończyłem posiłek, niemal wylizując talerz z pyszności, gdy Zosia oznajmiła:
— Muszę cię opuścić. Obiecałam mamie, że dziś do niej zajrzę. Trochę choruje i nie wychodzi z domu. Podrzucę jej zakupy i trochę posiedzę, bo wiesz, jest sama.
— Mam nadzieję, że to nic poważnego? — zaniepokoiłem się.
— Nieee, wraca do zdrowia, już jest prawie dobrze. Jednak nie ma co ryzykować. Ma już swoje lata.
— To ja też już pójdę, nie będę przeszkadzał.
— Zostań. — Ruchem ręki nakazała mi, abym nie wstawał. — Kasia dotrzyma ci towarzystwa.
— Jasne, zostań — odezwała się Hellenka zachęcająco, niemal wpadając w słowo mamie.
Przy drzwiach wyjściowych Zosia jeszcze szepnęła do mnie:
— Posiedź z nią trochę, jest przygnębiona tym, co się stało. Przyda się jej towarzystwo.
Skinąłem potakująco głową.
Gdy Zosia wyszła, a ja wróciłem do pokoju, Kaśka omiotła wzrokiem stolik, po czym zebrała naczynia i poszła z nimi do kuchni, zabierając się za zmywanie. Po chwili poszedłem za nią.
— Może zrobię ci jeszcze herbaty? — zaoferowała, widząc mnie w drzwiach kuchni.
— Dobrze.
Matka miała rację. Patrząc na nią krzątającą się po kuchni, odniosłem wrażenie, że coś ją dręczy i pewnie chciałaby o tym pogadać, ale nie wie, jak zacząć. Znałem Kaśkę wystarczająco dobrze, aby taka ocena była uprawniona. Zwykle od czasu do czasu w takiej kuchennej sytuacji rzucała mi uśmiechnięte spojrzenia, podobnie zresztą jak jej mama. Tym razem wydawała się skupiona tylko na tym, co robi, i smutna. Tak, z pewnością coś ją dręczyło i domyślałem się, że miało to związek z jej byłym chłopakiem.
— Co cię dręczy? — zapytałem, starając się nadać swojemu głosowi ton zachęty.
— Aj tam. — Machnęła ręką.
— Czasami warto się wygadać, mamie nic nie powiem.
— No wiem — odezwała się z wdzięcznością w głosie — ale…
W tym momencie czajnik zasygnalizował, że woda na herbatę się zagotowała. Nalała wrzątku do szklanki i wrzuciła torebkę z herbatą. Oboje patrzyliśmy w milczeniu, jak naciąga, jakby to była najważniejsza rzecz w życiu. W końcu wyciągnęła torebkę.
— Chyba nie jesteś w ciąży? — Moje pytanie miało prowokacyjny charakter.
Spojrzała z wyrzutem.
— No co ty, nie jestem głupia. — Nagle jej usta zadrżały, jakby zbierało się jej na płacz. — Jednak jestem głupia! Jak mogłam być tak ślepa! A tak go kochałam! Idiotka! Idiotka!
Wziąłem szklankę z herbatą. Wolałem sam ją zanieść. Dziewczyna wydawała się roztrzęsiona, co mnie zaniepokoiło. Poszliśmy do pokoju. Usiadłem w fotelu, a ona stanęła przed oknem, jakby czegoś za nim wypatrywała, w lekkim rozkroku, co umożliwiło mi podziwianie prześwitu między udami. Mimowolnie zerknąłem też za okno. Pogoda się psuła. Zaczynało siąpić.
— Wtedy wróciłam wcześniej do akademika — kontynuowała już spokojniej swój wątek. — W ostatniej chwili zostały odwołane zajęcia z pewnym profesorem. Weszłam do pokoju i jakby ktoś mnie walnął po głowie obuchem. Mój chłopak i moja najlepsza przyjaciółka… Ze wszystkiego zwierzałyśmy się sobie… Nago, on rżnie ją jak dziki, jakby chciał ją całą przeorać… Na pieska. A ta zdzira tylko jęczy „mocniej”, „mocniej”.
Odwróciła się w moją stronę, postępując kilka kroków naprzód. Wtedy dostrzegłem, że ma wilgotne oczy. Po krótkiej przerwie na głębszy oddech i przetarcie oczu mówiła dalej:
— Nawet nie czuła się winna. Nie śpieszyła się z ubieraniem, tylko świeciła gołą cipą. A jak w końcu się ubrała, to, wychodząc, powiedziała jeszcze, jak gdyby to była moja wina: „Nie trzeba było zaniedbywać chłopaka”. A ja wcale go nie nie zaniedbywałam! — Chlipnęła. — A on? Tylko powtarzał „To nie tak kochanie, jak ci się wydaje”, „To zwykły przypadek bez znaczenia”. Przypadek?! Przyszedł na korepetycje i jego kutas przypadkiem zaplątał się jej między nogami?! Biegał nago i powtarzał różne głupoty, jakby wystarczyło, że zamacha swoim fiutem przede mną i to załatwi sprawę. Jeszcze się okazało, że ona robiła to z nim prawie od początku, jak ją mu przedstawiłam. Wiesz, co mi później powiedziała?
— Co?
— Że jak zaczął się do niej dobierać, tak ją obłapiał, to nie wiedziała, co zrobić. Uwierzysz?! Nie wiedziała, co zrobić, to dała mu dupy! Przez cały czas udawała przyjaciółkę, a to zwykły wycieruch! Szmata! — Po krótkiej pauzie dodała: — A ja tak go kochałam. A teraz zatłukłabym oboje, gdybym tylko potrafiła! — I rozpłakała się na dobre.
Przez cały ten czas, kiedy się zwierzała, pogoda zdawała się dostosowywać do jej nastroju. Już regularnie padało. O kurczę, pomyślałem, i tam mokro i tu mokro. Do dupy.
Podszedłem do niej i objąłem. Przytuliła się, łkając. Nic nie mówiłem, tylko gładziłem ją po głowie i plecach, starając się uspokoić dziewczynę, której ciałem wstrząsał płacz. Być może ktoś na moim miejscu potrafiłby znaleźć jakieś słowa otuchy, ja ich nie znajdywałem, wszystko, co przychodziło mi do głowy, wydawało się miałkie, nijakie, puste. Więc milczałem. Czasami tak lepiej.
Powoli uspokajała się. Zanim jednak oderwała się ode mnie, mruknęła:
— Baby są wstrętne.
— Nie wszystkie — zaprzeczyłem.
— Na przykład? — Pociągnęła nosem.
— Na przykład ty. Jesteś całkiem fajna.
— Dzięki. — Na jej twarzy odmalował się blady uśmiech. — Wiem, że mnie lubisz i mamę. To dużo znaczy. — Zdobyła się na pełną szczerość. Wzięła głęboki oddech, podczas którego jej piersi pięknie zafalowały. — Już dobrze, w porządku — powiedziała, przecierając dłońmi wilgotne oczy. Nagle zmieniła całkowicie temat i kładąc mi ręce na ramionach, rzekła jak gdyby nigdy nic: — Dmuchniesz mnie?
Dla wzmocnienia efektu zalotnie przekrzywiła głowę. I bez tego tak mnie zaskoczyła, że przez dłuższą chwilę zapomniałem, jak się oddycha, a oczy zrobiły mi się jak pięciozłotówki. Poza tym musiałem mieć głupią minę, bo jej oblicze przybrało wyraz rozbawienia.
— Robisz to z moją mamą, to możesz ze mną, chyba że ci się nie podobam. — Spojrzała na podłogę.
— Wiesz o tym?
— No pewnie. — Podniosła wzrok. — Mogłeś mnie oszukać, gdy miałam dziesięć, jedenaście, może dwanaście lat, chociaż już wtedy wiedziałam, po co dziewczynka ma tajemniczą dziurkę między nóżkami. Mama mnie w porę uświadomiła. No i mam brata.
— A co on ma do tego?
— Miałam okazję dokładnie przyjrzeć się, jak wygląda chłopak i zdarzyło mi się kilka razy zobaczyć, jak mu stoi. Jak widzisz, takie rzeczy od dawna nie są dla mnie tajemnicą.
— Nie masz za złe, że ja i twoja mama…?
— A czemu miałabym mieć?
— No nie wiem, córki często bywają zazdrosne o matki.
— Nie ja. — Patrzyliśmy na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. — To jak? Podobam ci się, czy nie podobam?
— Pewnie, że podobasz. Ponętna z ciebie panienka.
— Ponętna mówisz? No widzisz, to masz okazję zaliczyć nie tylko mamę, ale też jej ponętną córeczkę — kusiła. — Każdego faceta kręci taki hattrick, prawda?
— Hattrick to trzy gole.
— Aż tyle nie wymagam. Mnie wystarczy jeden. — Zarzuciła mi ręce na szyję.
— Skromnie.
— Właśnie.
No cóż, normalnie każdy facet by się nie ociągał, tylko rzucił na dziewczynę po takiej deklaracji z jej strony, ale wietrzyłem tu jakiś podstęp. Miałem wrażenie, że podpuszcza mnie, aby po ostatnim niepowodzeniu wypróbować na mnie siłę rażenia swojego wdzięku. Jednakże cały czas niepostrzeżenie nasze twarze zbliżały się do siebie. Bliskość ponętnego dziewczęcego ciała, jego ciepło, które czułem na sobie, powoli wyłączało mi zmysł rozsądku.
— A nie możesz sama się dmuchnąć? — szeptem zapytałem z powodu już kilkucentymetrowej odległości naszych twarzy.
— Pfi! To słabe — odszepnęła.
Delikatnie przywarłem do jej ust. Jak na komendę rozchyliła je, co umożliwiło mi wsunięcie języka weń i posmakowanie ich wnętrza.
Gdy oderwaliśmy się od siebie po dość długim pocałunku, Hellenka delikatnie przygryzła wargi i powiedziała:
— O rany, aż mi się zrobiło gorąco. — Po krótkiej celowo zrobionej pauzie, patrząc mi w oczy, dodała: — Tu i tam.
Czyżby sugerowała, że pod tymi seksownymi szortami poczuła wilgoć?, przemknęło mi przez myśl. Aż mimowolnie zerknąłem w dół na jej spodenki, choć co oczywiste, niczego dostrzec nie mogłem. Do cholery, nieważne, czy to podpucha, czy nie. Jak nie spróbuję, nie przekonam się.
Jedną ręką objąłem ją za plecy, drugą ująłem za krocze, by mi się nie wymknęła, gdy będę robił to, co zamierzałem. Szybkim mocnym szarpnięciem obróciłem dziewczynę tyłem do sofy i pchnąłem ją tam. Głośno krzyknęła, tracąc równowagę. Oczywiście cały czas kontrolowałem sytuację, by trafiła tyłkiem w odpowiednie miejsce, czyli na siedzenie sofy.
Patrzyłem, stojąc nad nią, jak chichocząc, szybko sięga do guziczka spodenek, rozpinając go. Zaraz potem zrobiła to samo z zameczkiem i ściągnęła spodenki, trochę się z nimi mocując, po czym zabrała się za T-shirt.
No proszę, pomyślałem, nie jest z tych dziewczyn, które lubią tracić czas. Z tej strony jej nie znałem, ale niby skąd miałem znać? Tak czy inaczej, nie wypadało pozostawać w tyle za panną. Szybko zacząłem zrzucać z siebie ciuchy. Nim zdjąłem spodnie, ona już ściągnęła stopki i właśnie odrzucała gdzieś na bok stanik, co dało mi jeszcze większego kopa.
— Mmm… — zamruczała z uśmiechem, wyginając się jak kocica na widok bezpardonowo rozpychającego slipy fiuta.
Teraz miałem okazję obejrzeć Kaśkę niemal nagą. Niemal, bo nadal miała na sobie białe figi w kolorowe paski i kwadraty, czyli w takie fantazyjne grochy; opinające idealnie ciało, tym samym podkręcając wyobraźnię faceta i zarazem podkreślając atrakcyjność jej ze wszech miar kobiecego ciała. Aż się zdziwiłem, jak jej były chłopak mógł zostawić tę doskonale, solidnie zbudowaną, z bezapelacyjnie kobiecymi biodrami, z krwi i kości dziewczynę, dla jakiejś plastikowej lali. Oczywiście nie miałem pojęcia, jak wyglądała jej była przyjaciółka, ale tak ją sobie wtedy wyobrażałem.
— Ale majtek nie dam sobie zdjąć — zaczepnie zawołała, prowokująco się uśmiechając.
— Jesteś dziewicą? — równie zaczepnie odpowiedziałem pytaniem.
— No co ty. — Udała urażoną. — Jestem za stara na dziewictwo. — Krótko zachichotała.
Przez chwilę nie mogłem się zdecydować, czy najpierw ściągnąć slipy, czy zrobić porządek z majtami Hellenki. Ostatecznie najpierw ściągnąłem slipy.
— Oooch! — Kaśka udała przestraszoną widokiem, gdy członek w pełnym wzwodzie wyskoczył spod ściąganych majtek. Teatralnie zakryła twarz i oczy, ale przez szpary między palcami obserwowała, co się dzieje.
Korzystając z okazji, że ma ręce wysoko, ukląkłem przed jej nogami i krótkimi, acz szybkimi ruchami ściągnąłem z niej majty.
— Ojejku! — udała zaskoczoną. — Zagapiłam się i nie obroniłam majteczek. Teraz już nic nie mogę zrobić — zakończyła z żalem w głosie, po czym zatrzepotała powiekami, tym samym zachęcając do dalszych zaczepnych działań wobec niej.
Uśmiechnąłem się do siebie, bo jej matka też czasami robiła taki właśnie manewr z majtkami. Ostrożnie szerzej rozchyliłem jej nogi i liznąłem w miejscu, gdzie skrzył się naturalny kobiecy smar zapewniający doskonały poślizg w pochwie.
Oooch! — westchnęła szeptem, równie podniecająco co bezwstydnie wypinając biodra w moim kierunku.
Spojrzałem wyżej. Miała zamknięte oczy. Ujmując za biodra, rozpocząłem taniec języka na najbardziej wrażliwych miejscach jakże ponętnie wyeksponowanej cipki. Ominąłem tylko łechtaczkę. Nie wszystko naraz. Przyjemność trzeba stopniować. Nie mogłem dopuścić, aby zbyt szybko się nasyciła.
Po wymacaniu językiem szparki przesunąłem się wyżej, całując brzuch, aż doszedłem do piersi, obdarzając sutki liźnięciami. Kasia już nie posapywała, a cichutko pojękiwała, nadal z zamkniętymi oczami. Wyraźnie chłonęła przyjemność całą sobą, nie chcąc zagubić nawet najmniejszej jej cząstki.
Teraz mocniej zaangażowałem dłonie. Ugniatałem elastyczne i sprężyste piersi, które raz po raz, po ustaniu nacisku, powracały do pierwotnego kształtu niczym doskonale wypieczone ciasto drożdżowe. Bo też i były doskonałe. Dosyć duże, ale bez przesady, krągłe, niczym najlepsze na świecie pączki maślano-miodowe z wisienką z ogonkiem na środku. W rewanżu Kasia pomrukiwała z zadowolenia niczym rasowa kocica.
Wróciłem dłońmi do boków na wysokości zbliżonej do piersi i nieśpiesznie przesunąłem palcami wzdłuż do bioder. Zrobiłem to, ledwie dotykając opuszkami palców, co sprawiło, że Kasia aż cała gwałtownie się wzdrygnęła, wydając z siebie głośne, pełne podniecenia krótkie: „Och!”, a jej ciało zaraz pokryło się gęsią skórką.
Znowu całowałem jej brzuch, zniżając się coraz bardziej, aż powróciłem do miejsca, którego pieszczoty pozbawiają kobietę silnej woli. A przynajmniej powinny.
— Oooooch! — zawtórowała przeciągle mojemu zanurkowaniu języka, jak najgłębiej się dało, w jej magicznej dziurce.
Tym razem nie ominąłem łechtaczki. Odsłoniwszy ją, tarmosiłem ustami, nie dając odpocząć przy pomocy języka. Chociaż „tarmosiłem”, to może niezbyt dobre określenie, zbyt brutalne, ale przy tych emocjach, które mną targały, wydaje się usprawiedliwione. Podobne emocje, niczym wicher, targały też dziewczyną. Wykonywała niewielkie, ale niespokojne ruchy biodrami, a nawet całym ciałem, wydając przy tym równie niespokojne i chaotyczne westchnienia, jęki czy postękiwania. Nie przestając zabawiać się łechtaczką, a także obsypując wzgórek łonowy pocałunkami, wsunąłem palec do pochwy, drażniąc jej wnętrze. Wsunąłem najpierw jeden, zaraz potem dwa, ku dźwiękowej aprobacie czy nawet pochwale Kasi. Równocześnie z ową aprobatą, chyba podświadomie szerzej rozchyliła uda. Za chwilę, obejmując dłońmi swoje piersi, zaczęła się pieścić. Bardzo podniecający widok.
Od młodzieńczych lat lubiłem tak zabawiać się z dziewczyną, a może precyzyjniej — dziewczyną. To zawsze dawało mi mocnego kopa. Fascynowało mnie, jak poddaje się niemal bezwolnie moim różnym mniej lub bardziej fantazyjnym zabiegom. Jęczy, reaguje ciałem na fale przyjemności. Niezmiennie lubiłem taką zabawę z Zosią. Mógłbym i teraz długo utrzymywać Kasię w stanie podniecenia. Mógłbym, gdybym był młodzieniaszkiem. Tyle że już nie byłem. Musiałem zmierzać do finału, zanim zwyczajnie oklapnę.
Podciągnąłem ją z uda, aby jej tyłek znalazł się bardziej na skraj kanapy. Ująłem w dłoń członka i wprawnie skierowałem na wspomniany już magiczny otwór, bez pardonu wciskając się tam. Kasia lekko stęknęła, a gdy idealnie nawilżona cipka zaczęła mnie tam wpuszczać, wydała z siebie dłuższy syk.
Pozostało rozpocząć ruchy posuwisto-zwrotne, ale z początku nieśpiesznie. Raz, by dziewczyna zbyt szybko nie doszła, a dwa, bym ja zbyt szybko nie doszedł. Zmieniałem rytm, siłę i sposób rozpychania się w jej pochwie.
O ile gdy wchodziłem w nią, zerkała, co się dzieje, to teraz leżała z zamkniętymi oczami, czerpiąc przyjemność całą sobą.
Musiałem oczywiście kontrolować sytuację, starać się uniknąć tego, bym ja sfinalizował seks, a ona jeszcze nie. W końcu, czując nadchodzący kres zabawy, przyspieszyłem, jeszcze mocniej ją posuwając. Niedługo potem zatrzymałem się gwałtownie, tryskając z błogą przyjemnością.
— Och! Och! Och! — szybko raz po raz zajęczała nieco głośniej, czując wytrysk, równie szybko, w rytm okrzyków poruszając biodrami. Po serii, którą wystrzeliłem, kilkakrotnie jeszcze ją pchnąłem i wtedy twarz jej wykrzywił grymas orgazmu, co poprzedziła gwałtownym ruchem, szeroko rozrzucając ramiona.
Dłuższą chwilę tkwiliśmy w zawieszeniu, po czym wysunąłem członka, co skwitowała cichym pomrukiem, może nawet z cieniem niezadowolenia, że to, co ją wypełniało, nagle znikło.
Wstając, spojrzałem na jej spocone i dyszące ciało z rozwartymi udami. Muszę się przyznać, nieodmiennie, podniecona kobieta, czy kobieta zaraz po stosunku, przeżywająca jeszcze orgazm to dla mnie zawsze był fascynujący cud natury.
Nadal leżała z zamkniętymi oczami. Cicho, aby jej nie płoszyć, udałem się do łazienki w celu szybkiej ablucji. Nie tylko jej ciało było spocone.
Gdy wróciłem, stała już na nogach, promiennie się uśmiechając, ale wciąż zupełnie naga.
— Pójdę pod szybki prysznic, jeśli pozwolisz.
— Udzielam zgody — zaśmiałem się lekko.
Przechodząc obok i coś nucąc pod nosem, naguska patrząc prosto mi w oczy, zaczepiła palcami o penisa, po czym lekkim krokiem, nadal pośpiewując i seksownie pokręcając tyłeczkiem, zniknęła za drzwiami pokoju. Wodząc za nią wzrokiem, gdy się oddalała, nadal nie byłem w stanie uwierzyć, że tamten chłopak porzucił taką dziewczynę. Dupek, i tyle. Cóż, jako że nie mogłem w nieskończoność stać nago na środku pokoju, ubrałem się.
Po paru minutach wróciła odświeżona, aby nie rzec żartem, odrestaurowana Hellenka, naga, niczym ucieleśnienie Afrodyty, a może i Artemidy, bo w końcu cokolwiek by nie mówić, złowiła mnie. Chociaż może też nie do końca, bo Artemida ślubowała dziewictwo, a Hellenka dziewicą bez wątpienia nie była. Może bardziej Hera? Nieee. Hera była mściwa. Atalanta? Ta zabijała facetów, którzy jej się nie podobali. Też nie. Chociaż może trochę? W przenośni nawet by pasowało, mając na uwadze jej byłego. Tak czy inaczej, tu w zasadzie kończyła się moja wiedza na temat mitów greckich. Przynajmniej bogiń. Pozostało mi tylko przyjąć do wiadomości, że Hellenka jest niepowtarzalna sama w sobie.
— O, ubrałeś się — zauważyła, po czym sięgnęła po swoje wielobarwne majtki.
— Nie ubieraj się, nie musisz — zaprotestowałem.
Zaśmiała się niewymuszenie.
— Ach ci mężczyźni — pokręciła głową z pozorowanym politowaniem. Przez chwilę udawała, że się zastanawia. Ostatecznie porzuciła trzymaną w ręce część garderoby i odrzekła: — Dobrze, popatrz sobie jeszcze trochę.
Obróciła się przodem, wyginając ciało niczym Atena, sugerując nim i uśmiechem zadowolenie. Tylko włóczni brakowało. Wypięła nieco biodra, tym samym eksponując cipkę. Zapewne świadomie.
Przyglądałem się każdemu szczegółowi jej ciała. Począwszy od kasztanowych włosów poprzez ponętne wypukłości piersi, płaski brzuch, mocne, kobiece biodra i dalej przez clou kobiecości pomiędzy udami, teraz zupełnie nieskrywane przez nią, po nogi i stopy, aż po same palce.
Lubi pokazywać się nago i prezentować swoje wdzięki, skonstatowałem. Pod tym względem również przypominała matkę. Zosia też lubi być podziwiana nago.
— Wystarczy — z rozbawieniem przerwała ten spektakl po kilkunastu sekundach — bo spatrzysz mnie całą i nic nie zostanie. — Na koniec wzruszyła ramionami.
Ponownie sięgnęła po wielobarwne figi. Gdy otuliły jej ciało, rzekłem:
— Ładne majteczki.
— Dzięki. A to pod majteczkami to już ci się nie podobało? — rzuciła zadziornie, spoglądając w dół, w kierunku swojego łona, a potem zerkając na mnie z ukosa.
— Jeszcze bardziej.
Roześmiała się głośno ukontentowana odpowiedzią.
— No, ja myślę — powiedziała, klepiąc się dłońmi po tyłku.
Powiem szczerze. Lubię dziewczyny świadome swoich wdzięków i nie przepadam za fałszywą skromnością.
Wkrótce była ubrana jak na początku. I wyglądała jak na początku. Patrząc na nią teraz, nie sposób było domyślić się, co się działo jeszcze kilka minut temu. Może poza jednym. Wcześniej była zdołowana, przygaszona. Teraz tryskała zadowoleniem i energią.
Skoro dziewczyna się ubrała, uznałem, że to najwłaściwszy moment, by zakończyć spektakl i wrócić do domu, co jej zakomunikowałem.
Staliśmy w przedpokoju. Emocje już opadły i czułem — może nie zażenowanie, to zbyt mocne słowo — ale cień zażenowania. Ona chyba też. Odczuwało się jakąś cienką, niewidoczną, delikatną, ale mimo wszystko barierę. Co prawda seks między mną a Zosią miał charakter okazjonalny, nie byliśmy parą, to jednak trochę czułem gdzieś w głębi dyskomfort. Cóż, wyruchałem córkę mojej przyjaciółki, która patrząc na różnicę wieku, mogłaby, jak to się mówi, być moją córką, i z czego Zosia mogłaby być niezbyt zadowolona.
— Przepraszam — powiedziałem trochę niespodziewanie dla samego siebie. — Powinienem był pomyśleć o prezerwatywie.
— Nie szkodzi — krótko zaśmiała się pomrukiem. — Potrzebowałam czegoś mocnego. Bardzo mocnego. I dostałam. — Zakręciła biodrami. — Ale nie zdecydowałabym się na coś takiego, gdybym nie była pewna, że wszystko jest bezpiecznie. A jest. Wierz mi.
Mierzyliśmy się przez kilka sekund wzrokiem, gdy Hellenka postanowiła wyjaśnić do końca.
— Byłam w strasznym dole, a to mi pomogło. Jest mi znacznie lepiej. — Zrobiła pauzę. — Wiesz, jak to jest. Niektórzy odreagowują, upijając się, a niektórzy… A ja nie lubię wódki, więc pozostało mi… — Zawahała się.
— Seks — dokończyłem za nią.
— Właśnie, mocny, szalony seks. Musiałam jakoś odreagować — powiedziała to tonem, jakby chciała się usprawiedliwić i chyba tak było. — Wiem, to dziecinne, ale musiałam zemścić się na tym palancie i tej… na tym wycieruchu. Wiem, jak to brzmi: „na złość babci odmrożę sobie uszy”, ale musiałam. Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie za to. — Spojrzała, zginając nogę i wyczekując niepewnie odpowiedzi.
— Oczywiście, że nie. Byłaś doskonała. Mam tylko nadzieję, że cię zadowoliłem.
— No pewnie, że zadowoliłeś. — Spuściła wstydliwie oczy i takiż głosem dokończyła: — Nawet bardzo. — Po krótkiej pauzie dodała, już ponownie patrząc na mnie: — Nie jestem doskonała. Mam niewielkie doświadczenie w tych sprawach. Ale dziękuję, wiem, że chciałeś mnie dowartościować.
— Dobrze, idę. To cześć. — Nie chciałem przedłużać, bo co jeszcze niby można było w tej sytuacji powiedzieć? Tym bardziej że robiło się jakoś niezręcznie.
— Cześć.
Jak zwykle w takich okolicznościach, nachyliła się, dając mi buziaka w policzek. To, co było inne tym razem, to że buziak był bardziej namiętny, a nie tylko przyjacielski i to, że szepnęła mi do ucha „dzięki”.
— Przychodź, kiedy chcesz — zawołała jeszcze za mną, gdy już byłem na klatce schodowej.
Pomachałem ręką na pożegnanie do uroczo uśmiechającej się dziewczyny w krótkich białych spodenkach.
Gdy szedłem do domu, lekki deszczyk moczył mi włosy, koszulę i całe ubranie. To nic. Mogłem co prawda wziąć parasol, ale wyleciało mi to z głowy. Do domu wszakże miałem kilka minut. Ha!, pomyślałem. Może to seksistowskie, ale rzeczywiście — świadomość, że zaliczyłem matkę i córkę, była cholernie podniecająca. W tym Kasia miała rację. Miałem też świadomość, że był to jednorazowy wybryk. Realnie patrząc, po jej wyznaniu, nie sądziłem, aby ten wieczór miał się jeszcze kiedykolwiek powtórzyć. W życiu nic, co niezwykłe, dwa razy się nie zdarza. A przynajmniej nie tak samo.
Jak Ci się podobało?