Gimpel Głupek
8 lutego 2018
41 min
Po przeczytaniu można zapoznać się z opowiadaniem Singera. Biedne stare Żydzisko myślał, że znał bohatera. Możecie zobaczyć, jak bardzo się mylił. https://www.youtube.com/watch?v=Puu_FotrppM
Nazywam się Gimpel. Gimpel Głupek. Różnie mnie przezywali, cymbał, imbecyl, kij od szczotki, ale na stałe przylgnęło słowo głupek. Pewnie dlatego że poprzedni Głupek umarł tego samego dnia, którego straciłem swoich rodziców. Ktoś musiał przejąć jego rolę. Los zechciał, że padło akurat na mnie.
W każdej wsi musi być ktoś łatwowierny, kogo można nabrać na dowolne kłamstwo i z kogo można się do woli naśmiewać. Kto wybaczy dowolną złośliwość i plotkę. Ktoś taki, że jak się przydarzy nieszczęście, każdy będzie wiedział, że spotkało ono właśnie jego. Głupka. Bez głupka jak bez rabina. Ludzie nie mieliby punktu odniesienia. Zapomnieliby, jak żyć. Nie wiedzieliby, jak pod żadnym pozorem nie należy postępować. Bez głupka cała wieś by zgłupiała. Wspólnota by się rozleciała, targana kłótniami, zawiścią i podłością.
Jestem więc ważną osobą, choć nigdy tak o sobie nie myślę. Od lat, od dwunastego roku życia pokornie znoszę śmiech i drwiny. Ale jestem szczęśliwy.
Niedawno zawołali do mnie:
— Gimpel! Żona rabina leży w połogu. Urodziła dziesiątego syna!
Cóż, nie zauważyłem, by żona rabina chodziła z dużym brzuchem, ale też nie przyglądałem jej się uważnie. Może naprawdę była w ciąży, co w jej wypadku byłoby stanem całkiem normalnym. Nie mogłem więc z całą pewnością wykluczyć, że faktycznie urodziła. Poza tym jak miałbym odpowiedzieć ludziom? Zarzucić im, że kłamią? To z pewnością nie byłoby ani uprzejme, ani sprawiedliwe. Nie godzi się przecież rzucać fałszywego oskarżenia, kiedy się nie ma niezbitych dowodów winy bliźniego. Tak uczy Pismo i rabi. Tej złotej zasady staram się zawsze trzymać. Poszedłem zobaczyć nowo narodzonego. Na miejscu zamiast cymesu, jakim tradycja każe częstować gości z okazji tak radosnego zdarzenia, jakim jest pojawienie się na świecie nowego dziecka, przywitała mnie salwa śmiechu ogłuszającego jak huk wodospadu.
— Ha, ha! Gimpel myślał, że od żony rabina dostanie słodycz! Ha, ha! Gimpel Głupek!
Pośmiałem się wraz z nimi. Na zdrowie. Nikomu to przecież nie zaszkodzi.
Przez dobrych kilka dni uśmiech nie znikał z moich starych warg. Było mi wesoło jeszcze długo po tym, jak wszyscy we wsi, i ci co mnie nabrali, i rabi, i jego żona i goje, którym na bazarze opowiedziano historię o tym, jak mnie oszukano, o wszystkim zapomnieli. Przypomniałem sobie bowiem cymes, jaki przed laty jadłem w domu innego rabina, we wsi, w której zaczęła się moja kariera głupiego. Grzeszny smakołyk. Najsłodsza ze słodyczy.
Miałem wtedy piętnaście lat. Może trochę więcej. Mieszkałem ze starszym bratem u dalszych krewnych, którzy przygarnęli nas po śmierci naszych rodziców. Tragiczna historia. Pożar. Dom i warsztat spaliły się do szczętu, błyskawicznie. Mnie z płomieni uratował brat Mojsze. Dla bliskich Mosiek. Ten sam, który niczym prorok od najwcześniejszych lat nazywał mnie głupkiem. Rodzice zginęli. Zastąpili ich ciocia i wujek. Bardzo dobrzy ludzie. Niech Jahwe będzie im zawsze przychylny.
Chodziłem jeszcze do chedery. Dla większości chłopców naukę kończyła bar micwa. Dla mnie jako dla głupka rabin zrobił wyjątek. Zatrzymał mnie w szkole na dodatkowe trzy lata, twierdząc, że potrzebuję więcej czasu niż inni. Później wyjaśnił, że szkoda by było, gdybym zbyt wcześnie stracił kontakt ze słowem pisanym, a do jesziwy nie mógł mnie zabrać, nie wzbudzając powszechnego zgorszenia. Przedłużony pobyt w chederze wystawił mnie na jeszcze więcej drwin ze strony uczniów.
— Gimpel, rabi kazał, żebyś przyszedł rano godzinę wcześniej i pomógł przestawić stoły w izbie.
— Gimpel, Mesjasz przyjechał pod bożnicę i nie może się dostać do środka, bo ktoś zamknął drzwi na klucz. Rabi myśli, że ty jesteś winien.
— Gimpel, przyjechali Cyganie. Jutro zamiast na lekcje idziemy do sztetla obejrzeć cyrkowe sztuczki.
Docinki zrobiły się nie do zniesienia. Szczególnie bolało, że dokuczali mi już nie rówieśnicy, a chłopcy młodsi o trzy czy cztery lata. Mali, chudzi, dziecinni. Interesowały mnie już dziewczęta, ich wesoły śmiech przyspieszający bicie serca i kobiece kształty niepozwalające oderwać od nich wzroku. A tu zgraja chłoptasi ciągle woła za plecami:
— Gimpel! Głupi Gimpel! Ale dał się nabrać! Ha, ha! Chodźcie powiedzieć rabinowi.
Zewsząd szyderstwo. Znikąd pomocy. Nawet brat, który kilka lat wcześniej wypchnął mnie przez okno z płonącego pokoju, naśmiewał się z mojej łatwowierności. Kiedy usłyszałem, jak Esterka, jedyna córka moich opiekunów, która była mi jak rodzona siostra, dyskretnie spytała Mośka, czy jestem głupi za karę za grzechy i odniosłem wrażenie, że zaczęła mnie unikać, przelała się czara goryczy. Zaświtała myśl, by zakończyć niezasłużone cierpienia w nienaturalny sposób. Zacząłem się zastanawiać, co mniej zaboli: stryczek czy skok do studni, i co się bardziej spodoba ludziom ze wsi.
W końcu od wiecznego potępienia uratował mnie rabi. Zaprosił na rozmowę w cztery oczy. Wyjawił, dlaczego zatrzymał mnie w szkole dłużej niż innych i wytłumaczył, że rola głupka to przeznaczenie, wola Boga. Że nie wolno się jej przeciwstawić. Bardzo mi pomógł.
Gdy wychodziłem, w sieni podeszła do mnie Rachela, córka rabina, moja rówieśniczka. Spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami czarnymi jak sadza i zapytała, czy pocałowałem już ścianę. Zaskoczony miłym uśmiechem na twarzy dziewczyny, zapatrzony na krągłe policzki i warkocze równie ciemne co źrenice, szczęśliwy, że nie tylko rabi potraktował mnie godnie, jak należy traktować drugiego człowieka, nie zdołałem wydobyć z gardła ani jednego słowa. Córka rabina wiedziała jednak, że chcę zapytać, o jakie całowanie ściany chodzi.
— Taki jest zwyczaj. Po rozmowie z rabim każdy całuje ścianę w jego domu — pospieszyła z wyjaśnieniem.
— Ach, tak?
Nigdy wcześniej nie słyszałem o takim zwyczaju. Nie chodziłem jednak do rabina po porady. Nie potrzebowałem więc tej wiedzy. Poza tym, gdyby rodzice byli wśród żywych, z pewnością by mi powiedzieli, jak się prawidłowo zachować. A że już nie żyli, nie miał mnie kto poinstruować. Poczułem wdzięczność wobec Racheli, że mi pomogła uzupełnić wiedzę o dobrych zwyczajach. Odwróciłem się i pocałowałem ścianę, wyobrażając sobie przez chwilę, że wargami dotknąłem nie drewno pokryte rosą skroplonej pary wodnej, lecz buzię mojej nowej nauczycielki. Pomyślałem też, że nawet jeśli nie ma takiego zwyczaju, Rachela zmyśliła go, żeby porozmawiać ze mną. W pocałowaniu ściany nie było też niczego złego. Nikt od tego nie mógł ucierpieć. Dlaczegoż więc nie miałbym się posłuchać?
— Ha, ha! Gimpel! Ale cię łatwo nabrać! — dziewczyna parsknęła śmiechem. — Ha, ha! To nie jest synagoga w Międzybożu. Gimpel, tu nie trzeba niczego całować!
Śmiała się ze mnie, a ja patrzyłem tylko to na czarne oczy, to na rząd białych zębów, to na gołe stopy Racheli. Wstydziłem się potwornie, ale nie umiałem się pogniewać.
— Przepraszam — bąknąłem i ze spuszczoną głową wyszedłem na dwór.
Wróciwszy do domu, nie odezwałem się ani słowem do nikogo. Zakryłem głowę poduszką i udałem, że natychmiast zasnąłem zmęczony dniem pełnym wrażeń. Ciocia i wujek zrozumieli tyle, że musiałem przemyśleć mądre rady rabina. Bratu było wszystko jedno. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ester, czując, że stało się coś, co przeżywam wyjątkowo mocno, położyła się obok i przez chwilę próbowała nawiązać rozmowę. Szczerze zatroskana pytała, co się stało. Chciała pomóc, lecz zignorowana przeze mnie musiała i ona dać za wygraną. Dopiero na drugi dzień zwierzyłem się jej, że się zakochałem i że nie miałem co liczyć na wzajemność.
— Nie dla psa kiełbasa, Esterko — jęknąłem smutno.
Dziewczyna była jednak jeszcze za młoda, by w pełni zrozumieć ból beznadziejnej miłości.
— Dlaczego? U dziedzica podobno psy jedzą nie tylko kiełbasę, ale też słoninę i baleron.
Na tę uwagę mogłem tylko pokręcić głową.
Brat, któremu też się przyznałem, skwitował sprawę krótko:
— Głupiś, Gimpel! — Jak zwykle znikąd pocieszenia.
Niezupełnie znikąd. Na początku następnego tygodnia rabin zaprosił mnie ponownie. Jego żona miała podobno coś ważnego do powiedzenia. Polecił przyjść w piątek wieczorem.
Bałem się, że znów spotka mnie jakaś przykrość. Nie czułem się też na siłach spojrzeć w oczy córce rabina. Przemogłem się jednak i poszedłem. W towarzystwie brata. Postraszył, że jak stchórzę, on sam uda się do pani Ruty i opowie, jaki ze mnie beznadziejny głupek. Narobi mi jeszcze gorszego wstydu.
Warto było iść na to spotkanie. Zawsze warto, kiedy zaprasza kobieta. Nie od razu jednak dotarłem do izby, w której miała przyjąć mnie żona rabina. Najpierw zatrzymałem się na chwilę naprzeciw kuchni. Firana zakrywała okno od sufitu do mniej więcej wysokości łokcia, jedynie po bokach zostawiając wąskie podłużne prześwity. Na parapecie stały jakieś przedmioty, zapewne misy i talerze tymczasowo odłożone na bok, przesłaniając widok od dołu. Za to lewy róg okna pozostawał całkiem wolny. Przez ten wyłom mimowolnie zerknąłem do środka. Jeszcze z daleka. Za pierwszym spojrzeniem spostrzegłem ludzką sylwetkę w samym środku intensywnie oświetlonego pomieszczenia. Na krótką chwilę powstała z kucek, lecz zaraz znowu przysiadła.
Boże Izaaka, błogosławione niech będzie twoje imię! — zawołałem w duszy, domyśliwszy się, że tą osobą była kobieta. Żona lub jedna z trzech córek rabina.
Był przecież piątek. Wieczór. Pora mycia przed świętą sobotą. Głupek, jak mogłem o tym wcześniej nie pomyśleć! Tym bardziej, że sam myłem się przed niecałą godziną. Też w kuchni. Tyle że wcześniej niż zwykle, w związku z wizytą w domu rabina.
Podszedłem bliżej okna. Miejsce lęku przed tym, co powie pani Ruta i przed onieśmielającym spojrzeniem i złośliwymi żartami jej córki i, niestety, niedościgłego przedmiotu moich marzeń, zajęła ciekawość i pewnego rodzaju nerwowość, dziwnie przyjemna.
Boże Salomona i Jakuba — westchnąłem, zaglądając do wnętrza izby. — Zaprawdę jesteś największym Bogiem!
W samym środku kuchni na podłodze stała duża owalna wanna z blachy. W niej siedziała dorosła dziewczyna. Przygarbiona. Z długimi warkoczami zakręconymi wokół głowy. Tuż obok kucała inna dziewczyna. Rachela. Polewała gałganek wodą z blaszanego kubka i tak zwilżoną tkaniną gładziła ramiona i plecy starszej siostry.
Nigdy wcześniej nie widziałem toalety w innym domu niż u wujostwa, ale domyśliłem się bez trudu kolejności mycia. Najpierw rabin. Zaraz po nim żona, ewentualnie z niemowlętami, jeśli takowe byłyby w domu. Ponieważ najmłodsza latorośl, jedyny syn, Daniel, już dawno nie była nieporadnym oseskiem, pani Ruta myła się sama. Na koniec dzieci według starszeństwa. Parami: Rywka i Rachela oraz ostatni Daniel i Sara.
Na widok nagich ciał dziewcząt jeszcze mniej chciałem wchodzić do środka. Wolałem podziwiać doskonałość boskiego stworzenia i w duszy chwalić Pana za to, że swego czasu z żebra Adama wyrzeźbił Ewę. Zadałem też sobie pytanie, dlaczego ograniczył się do jednej kobiety. Będąc wszechmogącym mógł ich przecież stworzyć wiele, nie czekać, aż ród adamowy się rozmnoży. Do dziś się nad tym zastanawiam. Pytałem też niejednego uczonego rabina, nawet cadyka, i nikt jeszcze nie umiał dać odpowiedzi. Nurtuje mnie jeszcze, dla kogo właściwie Bóg stworzył Ewę. Dla Adama, czy dla siebie? I na czym polegał grzech pierworodny? Czy przypadkiem nie na tym, że Ewa zamiast Jehowie oddała się człowieczemu mężczyźnie? Za ugryzienie jabłka nie wyrzuca się przecież nikogo z ogrodu. Chyba że się jest patriarchą kijowskim, łacińskim biskupem, czy też innym jezuitą. Ale nie Bogiem! Bóg nie jest aż tak małostkowy. No, ale ja jestem głupkiem, nie Bogiem. Nie mnie rozumieć tak skomplikowane rzeczy. Wiem tylko, że na miejscu Jahwe wyrzeźbiłbym sobie co najmniej dwie kobiety: Rachelę i Rywkę, a z raju wypędziłbym wybrakowanego Adama. Jeszcze bym sobie wyjął z niego kilka żeber, na zapas.
Z rozmyślań wyrwało mnie szturchnięcie w plecy.
— Gimpel, głupku, nie mów tylko, że zapaskudziłeś spodnie ze strachu! — Widząc z daleka, spod płotu, że się zatrzymałem, pomyślał, że, jak się zwykło mawiać, obleciał mnie cykor. Niewiele się zastanawiając, brat podszedł, by dodać mi animuszu.
— Ćśś — poprosiłem, by się nie odzywał.
Zerknął i on do środka. I stał się cud. Pierwszy raz odkąd pamiętam, odezwał się do mnie z wyrazem uznania w głosie, nie dodając do mego imienia żadnego obraźliwego przydomku:
— Gimpel, na Boga, jesteś wielki!
Jednocześnie zacisnął garście na moich ramionach, odciągając mnie od okna o dwa kroki.
— Nie zobaczą nas przecież — szepnąłem. — U nich jest widno jak w południe. Pali się pięć lamp naftowych i nie wiem ile świeczek. Bóg sprzyja rabinowi. Bogato żyje jego rodzina. A my stoimy w cieniu. Tylko nie możemy się ruszać, bo ruchome rzeczy lepiej widać, a trochę promieni nas jednak oświetla.
Faktycznie, staliśmy pod niskim dachem. Z boku cień rzucała wysoka drewutnia przyparta do ściany. Przed oknem rósł jeszcze stary orzech, grubym pniem i rozłożystą koroną zasłaniając część domu. Mimo że słońce dopiero chyliło się ku zachodowi, przed oknem kuchni było całkiem ciemno. Poza tym dziewczyny nie spodziewały się, że ktoś mógłby je podglądać. W oknie wisiała przecież firana, a i ona nie była konieczna. Przez krzewy rosnące przy płocie oraz konary potężnego drzewa z drogi i tak niczego nie było widać.
— Gimpel, ty wcale nie jesteś takim głupkiem, za jakiego cię wszyscy mają. — Mojsze popatrzył na mnie z niekłamanym podziwem. Poklepał po ramieniu i od tego momentu skupił się na widoku w oknie.
Staliśmy oparci o siebie nawzajem. Głowa przy głowie, ramię przy ramieniu.
— Mośku — spytałem szeptem. — Czy tobie też się robi twardo w portkach od tego patrzenia? Też ci pędzel rośnie do kolan?
— Żebyś wiedział, że tak. Cudowne są te dziewczyny. Taką żonkę mieć! Ech, możemy tylko pomarzyć.
— Aha. — Kiwnąłem głową i zerkałem dalej. Wciąż widać było tylko ręce i plecy Rywki i Racheli.
— Rabin wyswata je z bogaczami. Niech zgadnę. Starszą dostanie Jakub Ajchengold.
— Ten, co mu żona zmarła w zeszłym roku?
— Tak. Ma pola dwadzieścia morgów. A młodszą dadzą Symsze Sznajderowi, temu co się uczy w jesziwie. Zobaczysz, ten grubas zostanie zięciem rabina.
— Szkoda — mruknąłem, przyznając się bratu, do której z sióstr biło moje serce.
— Szkoda, ale i tak cycki maja małe. Jak nasza Esterka. A ile mają lat? Szesnaście i osiemnaście, jeśli się nie mylę.
Nie wiem, jak on mógł ocenić wielkość piersi córek rabina, skoro cały czas były odwrócone tak, że nie widzieliśmy ich od przodu. Co najwyżej mignęło coś niewyraźnie pod pachą, gdy któraś z nich uniosła ramię. Być może starszy brat miał większą wprawę w podglądaniu. Lepiej niż ja oceniał wielkości. Wydaje mi się jednak, że znacznie przesadził w tym porównaniu. Nasza przybrana siostra dojrzewała bowiem wolniej niż większość znanych mi dziewczyn. Gdyby istniała taka potrzeba, mógłbym opisać bratu dokładnie kształt fałdek skóry w miejscu, gdzie inne trzynastolatki mają kuliste lub szpiczaste piersi. Mógłbym mu opowiedzieć, jak wyglądały okrągłe sutki Estery, kolorem nieróżniące się zbytnio od otaczającej je mleczno-szarej skóry. Mógłbym go oświecić w zakresie budowy ciała naszej młodszej krewnej, ale przecież on wiedział wszystko. Być może porównał córki rabina do płaskiej Esterki, żeby się pocieszyć i niejako zmniejszyć poczucie niesprawiedliwości. Skoro nie mogę mieć tego, co najlepsze, powiem, że to wcale nie jest takie dobre, jak się wydaje. Dokuczę złemu losowi. A może tak właśnie trzeba porównywać. Nie odzwierciedlać rzeczywistości, lecz operować przesadą. Z tą myślą przyznałem bratu rację. W rzeczy samej córki rabina nie miały wielkich piersi. Żeby to stwierdzić, wcale nie trzeba było czaić się pod oknem i skrycie podglądać.
Nim ruszyłem dalej, brat wyjawił mi, że w czasie wojny dochodziło do wielu gwałtów:
— Stare, młode, za mężem i panny. Żołnierz o nic nie pyta. Po prostu bierze, co mu się podoba.
— Chciałbyś być żołnierzem? — spytałem naiwnie.
— Nie, bo na wojnie łatwo zginąć, ale taką Rywkę chciałoby się nadziać na kołek. Albo Rachelkę. A najlepiej po kolei obie.
Nie mogłem nie przyznać bratu racji. Tym bardziej, że w pewnej chwili Rachela wstała z kucek, by przynieść z garnka kolejną porcję gorącej wody. Przez kilka sekund widzieliśmy ją od przodu. Dość małe piersi jak dwa pampuchy okraszone poziomkami idealnie pasowały do szczupłego tułowia. Podbrzusze czerniło się gęstą kępką włosów.
— Cudowna — stęknęliśmy jednocześnie obaj.
Obejrzałem jeszcze początek mycia głowy. Starsza z sióstr uklękła przed wanną, opierając się rękami o podłogę. Młodsza ostrożnie rozwiązała jej warkocze i przystąpiła do mydlenia włosów. Patrząc na nie z boku, myślałem, że pęknę z zachwytu. Że w nogawce wybuchnie moja trzecia noga.
— Ale ma dzwonki ta Rywka! Ale balerony! — Mosiek nie mógł nie skomentować piękna, które miał przed oczami. Piersi podwieszonej pod tułów jak papierowy pająk pod sufitem, drgającej przy każdym ruchu dziewczyny, szczupłych, długich nóg i szerokich bioder. Rachela niczym nie ustępowała urodą swojej starszej siostrze. Nie zdążyłem jednak powiedzieć tego bratu.
— No, idź już, Gimpel. Na ciebie pora. Nie każ pani Rucie czekać! — Ponaglił mnie, samemu wlepiając wzrok w lewy róg okna.
Dom rabina posiadał dwa wejścia jak dworek dziedzica. Do sieni położonej w środku parteru można było wejść od drogi i od podwórza. Na lewą połowę, patrząc od frontu, składała się kuchnia i dwie izby, w których spały dzieci rabina. Po prawej stronie była sypialnia gospodarzy i salka lekcyjna. Mogłem więc złożyć wizytę, nie zakłócając rytuału piątkowej kąpieli. Ledwie zapukałem, skromnie, cicho, w drzwiach pokoju ukazała się żona rabina. Gestem rozkazała mi wejść do pokoju.
Moje serce biło jak młotem w kuźni. Bałem się tajemnicy, którą miała mi wyjawić żona rabina. Przez kilka dni o niczym innym nie myślałem, z całych sił starałem się odgadnąć, o co mogło chodzić, lecz wyobraźnia okazała się wyjątkowo nieskuteczna. Brat, starszy i mądrzejszy, też nie potrafił pomóc. Spodziewałem się więc najgorszego. Niewyobrażalnie strasznego. Dodatkowo dręczył mnie wyrzut sumienia. Chwilę wcześniej bezwstydnie podglądałem córki pani Ruty, napawałem się ich nagością. Od grzesznych myśli mój pędzelek nabrał końskich rozmiarów. O mały włos nie rozsadził spodni. Bałem się, że świeży grzech nie ujdzie uwadze żonie rabina. Wreszcie ledwie jako tako udało mi się uspokoić rozbudzone przyrodzenie, stanąłem oko w oko z kobietą. Ubraną w nocną halkę. Z rozpuszczonymi włosami. Tajemniczo uśmiechniętą. Piękną.
— Dobrze, że przyszedłeś, Gimpel. Czekałam na ciebie. — Przywitała mnie półszeptem, ostrożnie zamykając drzwi pokoju.
— Dzień dobry — wydukałem, prawie chuchając jej w policzek. Tak blisko siebie się znaleźliśmy.
Trzecia noga wyprostowała się błyskawicznie, a mnie ogarnął niewysłowiony wstyd. Wystraszyłem się, że samowolne, rozpustne zachowanie mego ciała zostanie zauważone. Że kobieta przegoni mnie z hukiem, wyzywając od najgorszych grzeszników i przeklinając na wieki. Że Rachela się dowie. Zapragnąłem jak nigdy wcześniej, by pode mną rozstąpiła się ziemia, rydwany ogniste wciągnęły mnie w czeluść. By mą cześć uratował koniec świata.
Żadna katastrofa jednak nie nastąpiła. Zamiast tego usłyszałem, że pani Ruta mnie lubi.
— Piękny z ciebie chłopiec, Gimpelku — powiedziała, głaszcząc mnie po policzku.
Wzięła mnie za ręce i poprowadziła za sobą na środek izby. Powtórzyła komplement. Odgarnęła mi włosy z czoła. Zerknęła w dół. Na wybrzuszenie moich spodni. Jedno przelotne spojrzenie i wiedziała wszystko. Prawie wszystko. Podglądanie jeszcze przez parę chwil miało pozostać sekretem.
— Przyznaj się — odezwała się ponownie, a mnie na dźwięk tego polecenia zadygotały nogi, z zimna, jakbym stał w przeręblu. — Lubisz Rachelę. Prawda, Gimpelku?
Skłamałbym, gdybym zaprzeczył. Żeby potwierdzić, zabrakło mi odwagi. Dopiero po kilkukrotnym powtórzeniu pytania połączonym z głaskaniem po twarzy nieśmiało przytaknąłem skinieniem głowy.
— Ona też cię lubi. Nie gniewaj się na nią za tamten żart w sieni.
— Nie gniewam się. Myślałem, że mnie nie lubi.
— Lubi, lubi. Ciebie nie da się nie lubić. Zamknij oczy, Gimpelku — wyszeptała pani Ruta, przybliżając twarz do mojego ucha.
W tej to chwili doznałem olśnienia. Zrozumiałem, czego ode mnie chciała ta kobieta. I wystraszyłem się jeszcze bardziej.
— Czy rabin też będzie chciał ze mną porozmawiać? — spytałem przerażony.
— Dziś na pewno nie, Gimpelku. Pojechał do batiuszki uzgodnić, o czym będzie jutro kazanie w bożnicy i w niedzielę w cerkwi.
Gdy to usłyszałem, niewidzialny kamień spadł mi z serca na stopę. Podskoczyłem, nie wiem czy z lęku, czy z radości. Wiedziałem już, że mąż pani Ruty nas nie nakryje na grzesznej rozmowie. Że dzieci rabina, zajęte cotygodniową kąpielą, nie zjawią się niespodziewanie w drugiej połowie domu. Że nawet jeśli spostrzegą moją obecność, nie będą się dziwić ani podejrzewać niczego złego. Zaprosił mnie przecież nie kto inny jak ich rodzony tata. Co więcej, spotkanie z popem nie mogło się obejść bez flaszki samogonu. Rabin nie powinien więc wrócić wcześnie i nie w stanie pozwalającym nakryć żonę na niewierności. Byliśmy bezpieczni.
Od tamtej pory spotkałem wiele kobiet. Poznałem ich bezwzględność i przebiegłość. Wiem doskonale, do czego są zdolne. Tamtego dnia żona rabina zaskoczyła mnie zupełnie tym, jak sobie zaplanowała schadzkę ze mną. Z głupkiem, któremu, w wypadku gdyby coś się nie udało, nikt nie da wiary. Jak zadbała o bezpieczeństwo.
— Pani Ruto — szepnąłem i nie wiedząc jak zakończyć zdanie, położyłem rękę na jej piersi. Pulchnej, jędrnej, która swym mlekiem wykarmiła najpiękniejsze dziewczyny we wsi.
— Pomyśl, że jesteś z Rachelą — szepnęła, po czym poprowadziła mą dłoń pod materiał halki.
Pocałowała mnie. Oblizała mi usta, jak ja kilka dni wcześniej obśliniłem ścianę w sieni. Pomyślałem wiele myśli naraz. Że ściskam pierś równolatki, że trzymam w garści pierś jej starszej siostry, że ocieram się pędzlem na przemian o obydwie córki rabina, że smakuję ich wargi, że całuję ich policzki i szyje. Że wodzę palcem wokół sutka jego żony, twardego jak kamień, dużego jak guzik w mundurze czynownika.
— Szkoda, że rabi wyswata ją za kogoś innego — szeptała pani Ruta, rozwiązując rzemień moich spodni.
— Za Sznajdera Symchę?
— Skąd wiesz? Och, widzę, że ktoś nie umie trzymać języka za zębami. Niedobrze, Gimpelku. Mam nadzieję, że ty nie jesteś taki niedyskretny jak stary Sznajder. Nie powiesz nikomu o naszej rozmowie?
— Nie, pani Ruto. Nie powiem.
— To dobrze. Wierzę ci na słowo.
To powiedziawszy, żona rabina uniosła halkę. Moje spodnie bezwładnie opadły na podłogę. Otarliśmy się o siebie. Poczułem ostre włosy. Następnie ciepłe fałdy miękkie fałdy kobiecego ciała. Objąłem panią Rutę za szyję. Ona złapała mnie kurczowo za pośladki, tak że miałem wrażenie, że paznokciami rozerwie mi pupę na połowy. Docisnęła mnie do siebie.
— Ach! — Po raz pierwszy w życiu jęknąłem tak mocno z zadowolenia.
— Szkoda, że się nie ożenisz z Rachelą. Chciałabym mieć cię za zięcia.
— A Sara? Nadawałbym się dla niej? — spytałem naiwnie o najmłodszą córkę rabina, rówieśniczkę mojej przyszywanej siostry.
— Obawiam się, że jej też nie dostaniesz za żonę. — Pani Ruta odpowiedziała szczerze, nie zwodząc mnie nierealnymi marzeniami.
Przycisnęła mnie jeszcze mocniej do siebie. Zaczęła poruszać biodrami, rytmicznie, raz za razem napierając na mnie brzuchem.
— Pani Ruto? — jęknąłem, chcąc zapytać, co się dzieje i co robić dalej. Czułem, że długo nie wytrzymam.
Zamiast odpowiedzieć, naparła na mnie piersiami i chuchnęła gorącym powietrzem w szyję. Poczułem skurcze w dolnej części tułowia i wzdłuż przyrodzenia. Chciałem się wysunąć z kobiecego wnętrza, lecz kurczowe objęcia mi nie pozwoliły. Jęknąłem jeszcze raz i zastygłem w bezruchu. Żona rabina otrzymała porcję mojego nasienia.
— To która z moich dziewczynek podoba ci się najbardziej? Przyznaj się, Gimpelku. — spytała zadowolona, nie wypuszczając mnie z siebie. — Rywka, Rachela czy Sara?
— Nie wiem. Sary jeszcze nie widziałem — odpowiedziałem jak głupek.
— A Rywkę i Rachelę widziałeś? Gdzie? Jak?
Spróbowałem uchylić się od odpowiedzi, przemilczeć najbardziej niewygodne detale, lecz nadaremnie. Wnet jednym nieostrożnym słowem zdradziłem wszystkie tajemnice.
— Mojsze — odpowiedziałem najpierw na pytanie o imię brata.
— Gdzie teraz jest?
— Pod oknem.
— Pod jakim oknem?
Chwilę potem prowadziłem wściekłego brata do sypialni mojej pierwszej kochanki. Jak poprzednio z duszą na ramieniu. Tym razem dlatego, że zostałem nakryty na podglądaniu. Wystarczyła chwila nieuwagi, jeden nierozważny ruch głową zbyt blisko szyby i wzrok Sary powędrował w naszym kierunku. Nie wiem, czy zobaczyła tylko mnie, czy nas obu. Pewne jest, że w mgnieniu oka jej twarz przybrała kolor płomieni, jakie rozświetlają świątynię podczas Chanuki. Znieruchomiała, na wprost mnie, dość blisko, wyprostowana, wiedząc, że na nią patrzę i wiedząc, że ja wiem, że ona wie, że ją widzę nagą. Szczupła i wysoka podobnie jak jej starsze siostry. Piersi jak dorodne pączki pokryte białym lukrem. Tylko trójkąt czarnych włosów poniżej brzucha mniejszy niż u Racheli i biodra węższe. Po krótkiej chwili namysłu zrobiła gest, jakby chciała zakryć rękami swe kobiece wdzięki. Zorientowawszy się, że jej młodszy brat, jeszcze dziecko nieskażone męską myślą o kobiecie, nie zauważył intruza, zabrała dłonie z łona i piersi. Uśmiechnąłem się i odszedłem od okna, dołączając do brata, który, jak się okazało, zdążył się schować w cieniu. Domyśliłem się, że Sara nie miała mi za złe podglądania, ale nie mogłem być pewnym, że nie zmieni zdania. Dlatego, kiedy prowadziłem brata do pani Ruty, dręczył mnie niepokój.
W chwili, gdy żona rabina otworzyła drzwi zapraszając nas do pokoju, przestałem myśleć. Na jakiś czas zaufałem intuicji. Pchnąłem Mośka przez próg i czym prędzej się pożegnałem:
— Do widzenia. — I tyle mnie widzieli.
Po wyjściu na dwór wróciłem jednak drugimi drzwiami i ostrożnie stąpając na palcach udałem się do tej części domu, gdzie w kuchni Sara i Daniel kończyli kąpiel. Usłyszałem typowe przekomarzania rodzeństwa o to, kto powinien wynieść brudną wodę i bez pukania wszedłem do jednej z sypialni.
— Przepraszam — bąknąłem i zamknąłem za sobą drzwi najciszej jak się dało.
— Gimpel? — z łóżka po prawej stronie przywitała mnie starsza z sióstr. Niespodziewanie wesoło.
W oczach Racheli natomiast dostrzegłem przerażenie. Jej wyraz twarzy zdradzał bez najmniejszej wątpliwości, że się mnie wstydziła. Głupek przyszedł do niej do pokoju. Jak się ktoś dowie, jej reputacja niewinnej, pobożnej dziewczyny legnie w ruinach. Nagłe uczucie smutku niemal odebrało mi mowę, ale zdołałem z siebie wydusić:
— Rachelo, chciałbym cię przeprosić.
— Za co?
— Że wtedy w sieni wyszedłem bez pożegnania. — Powód przeprosin wymyślił się sam na poczekaniu. Jak to głupkowi, nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
Wtem z korytarza dobiegł odgłos kroków. Zimny pot skroplił mi się na plecach. Wiedziałem, że lada moment do sypialni córek wejdzie pani Ruta albo, nie daj Boże, rabi i dzień, który zdążył zmienić bieg mego życia w dobrą stronę, zakończy się tragedią.
— Rachela, gaś świeczki! Gimpel, wskakuj pod kołdrę. — Na szczęście Rywka zachowała zimną krew i refleks.
Gdy otworzyły się drzwi, powoli, ostrożnie, w pokoju panowała ciemność, a ja leżałem skulony w łóżku najstarszej córki rabina, przyszłej żony wdowca Ajchengolda.
— Dziewczynki, śpicie już?
— Tak, mamo. Czy coś się stało? — odpowiedziała Rywka sennym głosem.
— Nie. Nic. Śpijcie spokojnie. Pójdę uciszyć Sarę i Adama.
Udało się. Moja wizyta pozostała tajemnicą. Udało się, tym bardziej że pod kołdrą było całkiem przyjemnie. Nogami dotykałem kolan dziewczyny, głowę przypadkiem wtuliłem w jej piersi. Słyszałem bicie jej serca i czułem ciepło kobiecego łona.
Od brata wiem, że pani Ruta tamtego wieczoru poczuła w sobie jeszcze jeden członek młodego mężczyzny. Mosiek ruszał się w niej o wiele dłużej niż ja. Zostawił w niej aż dwie porcje nasienia. Najpierw, kiedy przytulali się na stojąco i jakąś godzinę potem, kiedy legł na niej objęty jej silnymi nogami.
Ze swej strony mogłem się pochwalić, że odbyłem ciekawą rozmowę z Rywką i Rachelą. I że palcami zwiedziłem ich groty.
Zaczęło się, jak tylko mama dziewczyn wyszła z pokoju. Rywka szepnęła, że jak chcę zostać w łóżku, muszę zdjąć ubranie. Posłuchałem bez słowa protestu. Wnet znów leżeliśmy we dwoje. Na bokach. W ten sposób, że tułów dziewczyny stanowił oparcie dla moich pleców. Twarze skierowaliśmy do środka pokoju, by móc szeptem rozmawiać z Rachelą.
Bliskość, dotyk, ciepło wydychanego powietrza spowodowały, co nieuniknione, że stwardniałem jeszcze bardziej niż podczas podglądania przez okno i na dłużej niż wtedy, gdy żona rabina kazała mi sobie wyobrazić, że przytulam się z jej córką. Nie uszło to uwadze mej wybawicielki.
— Ale duży pędzel! — głośnym szeptem wyraziła podziw, sięgnąwszy ręką między moje uda.
Bez pytania o zgodę zaczęła mnie masować. Najpierw ostrożnie, jakby się obawiała, że ją zganię albo się wystraszę. Z czasem coraz bardziej śmiało. Jednocześnie głośno chuchała mi do ucha, zdradzając, że dotykanie nabrzmiałej męskości sprawiało jej radość.
— Gimpel, jak ty się tu właściwie znalazłeś? Miałeś podobno rozmawiać z naszą mamą — spytała Rywka, nie przestając mnie masować.
— Już rozmawiałem.
— I co ci powiedziała?
— Właściwie nic nowego. Powtórzyła to, co powiedział rabi, wasz tata — skłamałem, być może pierwszy raz w życiu.
— I przyszedłeś przeprosić Rachelę?
— No, tak.
— Za co?
— Źle się zachowałem.
— Lubisz ją?
— Lubię. — Tym razem odpowiedziałem na to pytanie bez zająknienia.
— A mnie też lubisz?
— Lubię.
— Rachelo, chodź do nas. Gimpel chce cię przeprosić. — Śmiejąc się, Rywka zaprosiła siostrę.
Dziewczyna nie posłuchała za pierwszym razem. Trzeba ją było trochę ponamawiać. W końcu jednak znaleźliśmy się we troje pod jedną pierzyną. Z trudem się zmieściliśmy, leżąc ściśnięci jak solone śledzie w beczce.
Jak tylko Rachela ułożyła się obok mnie, bokiem, chwyciłem ją za pierś. Wolnymi ruchami zacząłem ugniatać jej miękkie ciało jak ciasto na kluski. Jednocześnie końcem pędzla, będącego stale w posiadaniu jej starszej siostry, pocierałem o podbrzusze.
— Macie już mleko w piersiach? — spytałem jak głupiutkie dziecko, które nie zdążyło jeszcze rozpocząć nauk w chederze.
— Coś ty, Gimpel! — odpowiedziała Rachela, z trudem kontrolując oddech. — Nie wiesz, że żeby kobieta miała mleko, musi ją zaszczepić mężczyzna swoją śmietaną?
— Coś o tym słyszałem. A jak się robi to zaszczepianie? — ciągnąłem dalej grę w głupka.
— Musisz włożyć kobiecie pędzel w rurkę. — Rywka pospieszyła z wyjaśnieniem, zaciskając dłoń na moim przyrodzeniu. A ja złapałem Rachelę za drugą pierś. Zacząłem masować obiema rękami.
— Urosną ci jeszcze?
— Możliwe. Jak zajdę w ciążę. — Rachela odpowiedziała bez grama wstydu, ośmielając mnie do poproszenia o zdjęcie halek.
Siostry spełniły to życzenie niemalże na wyścigi. Szybsza okazała się Rywka. Dlatego obróciłem się w jej stronę. Znowu złapała mnie za pędzel. Odwzajemniłem się głaskaniem sutków. Objęła mnie i pocałowała w usta, wywołując zazdrość u siostry.
— A ty masz śmietanę? — spytała Rachela, próbując zwrócić na siebie uwagę.
— Mam — odparłem z dumą i obróciłem się na drugi bok.
Zacząłem całować się z drugą z sióstr. Jednocześnie napierając na nią tułowiem i wpychając kolano pomiędzy jej uda. Nigdy wcześniej nie wspinałem się na kobietę, brakowało mi praktyki. Na szczęście mądry Bóg wyposażył nas w samczy instynkt, więc spontanicznie wiedziałem, co robić.
— Gimpel, nie! Zejdź z niej, proszę! — Dopiero reakcja Rywki przerwała nasze zapasy. W ostatniej chwili. W następnej sekundzie zanurzyłbym się głęboko w wilgotną rurkę, jak wcześniej w grotę pani Ruty, i ruszałbym się w niej tak długo, aż by została zaszczepiona śmietaną.
Rachela nie była jednak szczęśliwa z takiego rozsądnego obrotu sprawy. Odniosłem wrażenie, że miała żal do starszej siostry. Tym bardziej, że zszedłszy z Racheli, obróciłem się do Rywki i przywarłem buzią do jej ust.
Spodziewając się protestu, gdybym spróbował położyć się na niej, sięgnąłem ręką do jej krocza, między uda. Przeniosłem pocałunki niżej, zacząłem ssać piersi. Wsunąłem palec w jej gorącą grotę i zacząłem masować, nie przerywając ssania sutków. Trudno powiedzieć, jak długo to trwało. W otworze zmieścił się drugi palec i kolejny. Natknąłem się też na twardy guziczek, którego dotyk wprawiał dziewczynę w energiczne drgania. W pewnej chwili usłyszałem, że podłoga pod łóżkiem skrzypi. Poczułem na plecach silny dotyk. To Rachela przywoływała mnie do rzeczywistości, wystraszona, że ktoś mógłby nas usłyszeć.
— Co wy robicie? Rywka, Gimpel! — szeptem wyraziła oburzenie.
Rywka, cała mokra od potu, powoli dochodziła do siebie, a ja wiedziałem, że taką samą pieszczotę muszę dać jej siostrze.
Bez słów nakłoniłem Rachelę, żeby się położyła na plecach. Zacząłem głaskać piersi. Najpierw co chwilę kazała mi przestać, ale po dwudziestu próbach dała za wygraną. Kiedy zacząłem lizać stwardniałe sutki, przycisnęła do siebie moją głowę i poprosiła, żebym uważał.
— Oczywiście, Rachelko — obiecałem. I zwiedziłem palcami jej rurkę na pędzel.
Tak samo jak z jej siostrą, najpierw zanurzyłem jeden palec. Stopniowo dokładałem kolejne. Znacznie szybciej jednak odnalazłem najczulsze miejsce i dłużej je drażniłem. Kiedy tułowiem dziewczyny wstrząsnęły dreszcze, zamknąłem jej usta długim pocałunkiem. W końcu od tyłu objęła mnie Rywka i całując po policzkach, przypomniała, żartując, że najpóźniej przed świtem powinienem wrócić do domu.
Kołdra już dawno zsunęła się na podłogę. Byliśmy nadzy, mokrzy i przyjemnie zmęczeni. Krew buzowała w żyłach jak woda w strumieniu po wiosennych roztopach. Pędzel wciąż dyndał między nogami jak końska pyta.
— Pokaż nam go jeszcze — poprosiła Rywka i nie czekając na odpowiedź, delikatnie popchnęła mnie, żebym położył się na plecy.
Wzięła zabawkę do ręki, zacisnęła pierścień z kciuka i dwóch palców i zaczęła powoli poruszać do góry i do dołu.
— Ja też chcę. — Dołączyła Rachela.
Przez jakiś czas dziewczyny bawiły się na przemian.
— Ale gruby. Chciałeś nim wejść we mnie. Hi, hi. — zachichotała cicho Rachela.
— Skąd wiesz, że masz w nim śmietanę? — prowokacyjnie zapytała jej starsza siostra.
— Dowiesz się, jak mnie wpuścisz do środka.
— Nie mogę. Ojciec obiecał mnie już komuś innemu. Muszę zachować wianek dla męża.
Na złość Rywce pocałowałem Rachelę. Łapczywie złapałem za obie piersi i zacząłem je uciskać.
— Gimpel, urwiesz mi je! Hi, hi! — Rywka udała sprzeciw.
— Gimpel, zostaw jej cycki w spokoju.
— Ćś, Rywka. — Złapałem dziewczynę za nadgarstek, dając znać, by nie wypuszczała pędzla z garści. — Ściśnij i poruszaj teraz szybciej — wycedziłem przez zęby.
Rywka zabrała się za masowanie. Z przejęciem, półprzytomnie, jak w hitlahawut. Panie, wybacz grzesznemu, jeśli zbluźniłem tym porównaniem. Rachela mimowolnie wsunęła dłoń między nogi. Wbiwszy wzrok w miejsce, gdzie ręką tańczyła jej siostra, zaczęła uciskać łono. Ostatni obraz, jaki pamiętam z tamtej chwili to jej olbrzymie czarne źrenice. Zamknąłem oczy. Moimi członkami wstrząsnęły drgawki.
— Teraz! — syknąłem.
Mięśnie stwardniały jak nigdy wcześniej. Czas się zatrzymał. Mleczny pocisk trafił w pierś Racheli. W sutek. W szczyt tarczy, jak mawiali starożytni łucznicy.
Brat nie oszczędził mi kąśliwej uwagi:
— Aleś głupi, Gimpel! Jak Onan! Nie wiedziałeś, że do zabaw ręką nie potrzeba baby? To, co ci ciążyło od gapienia się na gołe pupy, nie służy do głaskania. To się wsadza w dziurkę! O, jak tam miło jest w środku, w prawdziwej kobiecie! Zresztą, dowiesz się w chederze w odpowiednim czasie. Dziwne, że rabin was tam jeszcze nie uświadomił.
Tym razem jednak Mosiek śmiał się życzliwie. Zadowolony z wizyty u pani Ruty. Wdzięczny, że go tam zabrałem. Czasami dobrze jest mieć brata głupka.
Wtedy wyjawił mi też sekret naszego pochodzenia i kilka detali rodzinnej historii. Powiedział, że oboje nasi rodzice byli owocem żołnierskiej samowolki. Że byli dziećmi wojny, a my jej wnukami.
— Dlatego mamy zadarte nosy i jasne włosy. Wyglądamy jak goje.
Tym samym pokrewieństwo z wujem sprawującym nad nami opiekę stawało się jeszcze bardziej odległe.
— Wiesz, że wujek obiecał naszemu tacie ożenić cię z Esterką?
— Mnie?! — Można by pomyśleć, że po nocy pełnej niespodzianek nic mnie już nie zaskoczy. A jednak. Wiadomość, że miałbym założyć rodzinę z własną siostrą, zwaliła mnie z nóg. Dosłownie. Nogi same zgięły się w kolanach, aż musiałem przykucnąć. Bo przecież dorastaliśmy razem. Byliśmy rodzeństwem. Nieważne, że przybranym.
— Ciebie, Gimpel. Bo bardziej do niej pasujesz wiekiem. Dla mnie też mieli upatrzoną narzeczoną. Jedną z córek szewca, kuzyna naszej mamy. Niestety, niedługo po pożarze szewc opuścił sztetl. Wyjechał daleko. Podobno za granicę, aż pod Kraków.
Szkoda, że nasi rodzice odeszli tak wcześnie. Z nimi wszystko byłoby inne. Prostsze, bardziej pewne, poukładane. Niech Bóg raczy zbawić ich dusze.
Od tamtej pory chodziliśmy do domu rabina co tydzień, w każdy piątek wieczorem. Mosiek do pani Ruty, ja do Racheli i Rywki. Oczywiście tak, by matka nie miała pojęcia, co robią jej córki, a córki nie utraciły wiary w małżeńską wierność bogobojnej matki.
Jedyną osobą we wsi, która cokolwiek wiedziała o tych eskapadach była Esterka. Siłą rzeczy przed rodzeństwem nie dałoby się ukryć naszej nieobecności w domu. Zapewniliśmy sobie jednak jej milczenie, każdy na swój sposób. Mosiek przyparł ją do ściany, wgniatając ręką żebra, tak że chudzina o mało nie przestała oddychać, i głośnym szeptem postraszył, że jak się ktoś dowie, że wychodzimy z domu, to spotka ją coś strasznego. Co, to się okaże, kiedy będzie trzeba. I przykazał, żeby w razie potrzeby otworzyła nam okno, jak wrócimy po zmroku. Ja natomiast powiedziałem Esterce w sekrecie, że miała rację, twierdząc, że niektóre psy zjadają najlepsze kąski. Nie dla psa kiełbasa, to jednak głupie przysłowie.
Idylla trwała prawie trzy miesiące. W tym czasie dom rabina okazał się rajem na ziemi. Postanowienie jego córek, prawdziwych aniołów, by zachować nietknięte wianki dla przyszłych małżonków, okazało się niezbyt silnym. Już po tygodniu wszedłem w ich kobiece jamki, aczkolwiek tylko odrobinę, z wierzchu.
— No jasne, że nic się nie stanie. Zresztą niech ci Rywka powie — namawiałem Rachelę, topiąc wzrok w jej przepastnych źrenicach. — Tylko się dotkniemy. Przymierzymy, jak mój pędzel pasuje do rurki i się odsuniesz.
Teraz wiem, że to typowa gadka nieopierzonego prawiczka. Że wielu chłopców w ten sposób zwodzi ciekawskie dziewice. Wtedy jednak wydawało mi się, że odkryłem co najmniej Amerykę, jeśli nie prawdziwą drogę do Indii. Cóż, jestem przecież głupkiem.
— No, zgódź się, Rachelo. Gimpel ci nie przebije wianka. Prawda, Gimpel?
— Prawda.
W końcu dziewczęcy opór stopniał. Pragnienie szczęścia jeszcze raz pokonało przyzwoitość. Rachela kucnęła nade mną w rozkroku i własnoręcznie wprowadziła sterczący członek w ciepłą szczelinę, pilnując, bym nie zanurzył się zbyt głęboko.
— Nie popychaj! — skarciła mnie szeptem, gdy pociągnąłem ją za pośladki.
Ostrożnie poruszała biodrami. Po kilku razach nadziała się na mnie trochę bardziej. Cała żołądź znalazła się rurce. Dyszeliśmy jak maszyny parowe. Nie ze zmęczenia i nie z lubieżności. Raczej z ciekawości, porażeni nowym doznaniem. Przez myśl mi przebiegło, że mógłbym się zemścić za to, że mnie wyśmiała, jak z jej powodu pocałowałem ścianę w sieni. Wystarczyło pchnąć i wypuścić śmietanę piętrzącą się członku jak woda w grobli. Powstrzymała mnie jednak Rywka. W samą porę:
— Spokojnie, Rachelo. Gimpel obiecał, że będzie uważał. Widziałaś poprzednio, jak długo potrafi się powstrzymywać. Nie będzie w nas tryskał.
— W nas? — podchwyciłem kluczowe słowo. Skoro nie mogłem ukoić chuci w młodszej z sióstr; w ogóle nie chciałem kończyć przyjemnej zabawy; potrzebowałem krótkiej przerwy. Okamgnienia w sam raz na dokonanie zmiany.
Rywka zamiast siąść na mnie ostrożnie w przyklęku jak Rachela, położyła się na mnie. Na klatce piersiowej poczułem ucisk jej obydwu pąków. Śmiało pokręciła biodrami. Jęknęła głośno, po czym poprosiła, żebym był ostrożny. Sama nadziewała się na mój sztywny członek, jakby był martwym, nieczułym kołkiem. napierała raz z prawa, raz z lewa. Płytko, ledwie ocierając się o mnie mięsistą fałdą sromu, ale też głębiej, pozwalając, by cały czubek znalazł się w środku. W każdej chwili mogłem docisnąć i ostatecznie odebrać jej cnotę. Ona mi jednak zaufała, nie wiedzieć czemu. Może kierowała się niezawodnym kobiecym przeczuciem? Bo nawet przez myśl mi nie przeszło, by zrobić cokolwiek wbrew jej woli. Może skrycie chciała poczuć wreszcie mężczyznę głęboko w sobie.
— Rywka, uważaj! — Rachela co i rusz napominała starszą siostrę, że trzeba zachować ostrożność.
Aż ją zepchnęła i sama zajęła jej miejsce. Też się położyła, uciskając mnie brzuchem i piersiami. Dopasowała się do mnie, ocierając się mokrym miejscem o sztywny kołek i, wierząc, że się nie poruszę, zaczęła kręcić biodrami. Zataczała koła, nadziewając się ciut mocniej i mocniej, po czym unosiła pupę, rozdzielając na moment nasze czułe miejsca.
Po niej znów legła na mnie Rywka. Te same ruchy. Te same przyspieszone oddechy. I jeszcze raz Rachela.
W końcu nie wytrzymałem. Przestałem myśleć. Złapałem za biodra i docisnąłem dziewczynę do siebie. Pisnęła cicho i zastygła w bezruchu, schowawszy głowę między mój bark i policzek. Dyszała głośno.
— To boli — szepnęła, po czym zaczęła od nowa powoli ruszać biodrami.
— Bardzo? — spytałem troskliwie. Wciąż siłą woli hamowałem wytrysk. Nie wiem, skąd we mnie było tyle samozaparcia. Chyba nie obeszło się bez boskiej pomocy.
— Tylko trochę, Gimpel, ale obiecałeś, że tego nie zrobisz.
— Gniewasz się?
— Nie.
Nie wiem, jak długo pozostałem wtedy w Racheli. Pamiętam tylko, że poruszałem się w niej bardzo powoli. Rozpychałem sobą jej ciasne wnętrze. I było mi dobrze. Ona dyszała mocno, głęboko, przejęta powagą chwili.
— Jeszcze nigdy się tak nie czułem — szepnąłem do Racheli. Przez moment znów byłem w niej zakochany jak wtedy, gdy odezwała się do mnie w sieni.
— Ja też nie, Gimpel. — Myślę, że ona też na moment zapomniała o obecności swej starszej siostry.
— Musimy to przerwać, jeśli nie chcesz mojej śmietany w sobie — ostrzegłem ją w końcu przed niechcianym skutkiem.
— Dziękuję, Gimpel. Jesteś wspaniały. — O mało nie trysnąłem, tak mnie ucieszył ten szept pełen miłości.
Zakończyliśmy zabawę jak w poprzedni piątek. Rywka kucnęła obok mnie. Złapała w garść mój sztywny pędzel. Z podziwem powiedziała, że przypomina jej dorodną marchew. I energicznie ruszając ręką, wyzwoliła salwę białej cieczy.
W następny piątek nie dałem się już wydoić. Przewróciłem Rywkę na plecy, wbiłem się w nią najgłębiej jak się dało i wytrysnąłem w jej brzuchu. Tak jak Pan Bóg zaplanował, stwarzając Adama i lepiąc Ewę. Od tamtej pory co tydzień kładłem się na Racheli lub Rywce, czasami na obu. Nie zmarnowaliśmy już ani kropli nasienia.
Z ich młodszą siostrą rozmówiłem się przy innej okazji. W tajemnicy nawet przed bratem. Można powiedzieć, że znaliśmy się już z widzenia. Kiedy więc pewnego razu mijaliśmy się na drodze, szepnąłem, że chcę się z nią spotkać w ogrodzie. Za ulem. Tam mogliśmy się na chwilę schować i porozmawiać niezauważeni. Sara zgodziła się bez najmniejszych wątpliwości, zadowolona, że zainteresował się nią starszy chłopak. Mój status głupka jej nie przeszkadzał. Przynajmniej dopóki nikt o nas nie wiedział.
Za ulem, przykucnięci, umówiliśmy się na następne spotkanie. W stodole rabina, w narożniku, na kopie siana, następnego dnia po obiedzie. Akurat o tej porze dnia nikt z domowników tam nie zaglądał. Nikt nie powinien nam więc przeszkodzić w rozmowie. Zsunąłem z ramion Sary kokardy podtrzymujące sukienkę. Przyjrzałem się obnażonym piersiom. Spytałem, czy będę mógł je dotykać.
— A nie powiesz nikomu? Mój tata się nie dowie? — Kilka pytań i oczywistych zapewnień, że to, co robimy i o czym rozmawiamy, pozostanie tajemnicą, wystarczyło, by kiwnęła głową, że się zgodzi.
Może wydać się dziwnym, że jeszcze nie tak dawno zakochany po uszy w Racheli, poznawszy ciało jej matki i starszej siostry, zamierzałem obmacać następną dziewczynę. W dodatku tak młodą, niedojrzałą, jeszcze dziecinną. Rówieśniczkę i koleżankę Esterki. Rodzoną siostrę Racheli. Po zakochaniu w moim sercu nie było już jednak najmniejszego śladu. Słomiany płomień miłości zabłysł raz, w sieni. I się wypalił prawie natychmiast, zapewne w chwili kiedy pocałowałem ścianę. Zrozumiałem też, że na ożenek nie mam co liczyć. Nikt przecież nie odda głupkowi córki za żonę. Przynajmniej nie pięknej i młodej. Szpetną dali mi kilka lat później, w innej wiosce. Szpetną i brzemienną, miesiąc przed rozwiązaniem. Jeszcze dołożyli dwie morgi ziemi, żebym się zgodził uznać bękarci pomiot. Ale to temat na inną opowieść. Wiedziałem, że szczęście w małżeństwie nie było mi pisane. Nie musiałem więc kochać żadnej kobiety. Nie na stałe. Nastawiłem się, by poznać ich jak najwięcej, posmakować, uszczknąć ich magii. Wykorzystać, ale też podarować trochę radości. Bawić, śmieszyć, zagłuszać smutek i samotność, taka jest rola głupka.
W stodole rozebrałem Sarę do naga. Położyłem ją na sukience i mojej koszuli jak na prześcieradle i zacząłem głaskać. Piersi, brzuch, buzię. W ślad za dłonią podążyły usta.
— Tak będziesz kiedyś karmić niemowlę — żartowałem, udając, że ssę jej sutki.
Nie robiły się twarde od tej pieszczoty. Nie za pierwszym razem. Pocałunki nie rozpalały dorastającej dziewczyny. Nie działały tak jak na jej starsze siostry. Niemniej na twarzy Sary malował się uśmiech niekłamanego zadowolenia. Momentami głaskanie piersi wywoływało łaskotki. Podobnie jak mizianie po bokach.
— Ale jesteś piękna. Podobasz mi się, odkąd cię zobaczyłem pierwszy raz w kąpieli. Uwielbiam twoje cycuszki. — Co jakiś czas chwaliłem urodę nowej przyjaciółki.
Przyjmowała te komplementy, niezbyt wyszukane, bez słowa protestu. Jak to kobieta, chciała się podobać mężczyźnie, więc miło jej było usłyszeć potwierdzenie, że istotnie komuś się podoba. Poza tym rozmawialiśmy na wszystkie możliwe tematy. Co tylko ślina przyniosła na język. Właściwie to Sara opowiadała, ja słuchałem uważnie.
Zwierzyła mi się na przykład, że do pamiętnego dnia, kiedy nasze spojrzenia się spotkały przez szybę kuchni, była zakochana w innym chłopcu. W swoim rówieśniku. Ale on najwyraźniej nie odwzajemniał jej uczucia. Podczas zabawy w ganianego biegał za innymi dziewczynami. Nie proponował wspólnych kryjówek podczas chowanego. A ona tak bardzo chciała, by ją ukradkiem pocałował.
— I piersi byś mu pokazała? — Z satysfakcją uśmiechnąłem się na myśl, że to ja rozebrałem i pieściłem Sarę, a nie jakiś małolat, jeden z tych co biegali za mną i nazywali głupkiem.
— Chyba tak. Jakby zechciał. Na pewno.
Poskarżyła się też na swoje siostry. Że są wyniosłe i traktują młodsze rodzeństwo bez należytego szacunku. Zwłaszcza Rachela miała przepędzać Sarę i Daniela gdzie pieprz rośnie, jak tylko któreś z nich ośmieliło się wyrazić jakąś prośbę.
— Ona mnie nienawidzi! A Rywka zawsze bierze jej stronę — wyznała z bezsilną złością w głosie.
— Jak dalej będzie dla ciebie zła, to zostanie starą panną.
— Oby! Ha, ha! Ale nie, już ją tata wyswatał.
— Jak jej mąż przejrzy na oczy, to ją wygoni z powrotem do rodziców. Po co komu taka niedobra żona?
— A niech ją tam wyswatają jak najprędzej. Pójdzie na swoje i mnie nie będzie męczyć.
Nie mogłem wyjawić prawdziwej przyczyny niezadowolenia przyszłego męża Racheli. Przynajmniej dopóty, dopóki nie padło pytanie, na które nie dałoby się odpowiedzieć, nie zdradzając, że jej starsza siostra zdążyła stracić wianek na długo przed ślubem. Pozostało mi więc tylko tajemniczo się uśmiechnąć i pocałować Sarę w usta.
— Widać, że nigdy tego nie robiłaś — skomentowałem jej nieporadne ruchy wargami.
— A ty?
— Ja już co nieco umiem. I ciebie nauczę. Jak się spotkamy następnym razem.
Okazji do całowania mieliśmy jeszcze co najmniej kilka. Wydawało się, że będziemy się mogli spotykać w stodole rabina do końca świata i parę dni dłużej. Że Rachela i Rywka na zawsze będą moje. Że przed każdym szabatem będę oczyszczać się w nich z nadmiaru chuci i nasienia. Niestety, wszystko dobre musi się kiedyś skończyć.
Najpierw Sara, szlochając, powiedziała, że mnie zdradziła. I to nie z byle kim, tylko z Mojszem. Mój brat, nikczemnik, zbliżył się do niej na swój sposób. Zaczaił się w sieni. A gdy zjawiła się dziewczyna z wiadrem pomyj w ręce, zaproponował, że jej pomoże wynieść ciężar na podwórze. Jako nagrodę zażądał pocałunku. I natychmiast odebrał nagrodę, jednocześnie łapiąc za piersi i krocze. Napadnięta ledwie zdołała złapać powietrza w płuca, jej usta na nowo zamykał knebel silnych warg mężczyzny. Jej ciało zareagowało nie tak, jak powinno. Być może przypomniało sobie kontakt ze mną. Sara poczuła mrowienie między nogami, skurcze pod klatką piersiową, głód w podniebieniu. Zgodziła się zaprowadzić napastnika na strych i tam mu się oddała. Pomyśleć, że stało się to, kiedy ja leżałem na jej starszej siostrze. Zdaje się, że tego dnia na Racheli. A rabin w tym czasie spokojnie grał w karty z batiuszką, popijając bimber. Potem się jeszcze dziwił, że córki nie dochowały czystości. Głupek.
Znając brata, mogłem przewidzieć, że wcześniej czy później nasyci się panią Rutą. Że zwróci uwagę na jej córki. Na przykład na Sarę, skoro jej starsze siostry zajęte były baraszkowaniem ze mną. Nie zdziwiłem się więc ani napaścią w sieni, ani zdradą. Zrobiło mi się tylko na chwilę przykro. Pocałowałem zawstydzoną dziewczynę, przytuliłem. Powiedziałem, że się nie gniewam. Że jeśli woli Mośka, może się z nim spotykać. Że o niczym nikomu nie powiem. Oczywiście postąpiłem jak głupek. Ale w takiej sytuacji można oczekiwać czegoś innego?
Niedługo potem nastąpiła prawdziwa katastrofa. Obudził mnie dźwięk walenia w drzwi jakimś ciężkim przedmiotem i krzyki:
— Zabiję go! Uduszę go własnymi rękami! Dajcie mi tego kretyna! Gdzie się ukrywasz, głupku?! A żebyś był przeklęty na wieki!
Rozpoznałem głos rabina. Nad przyczynami niecodziennego zachowania świętego męża można by się długo zastanawiać. Dlaczego nagle zapomniał o talmudycznym spokoju? Postradał rozum ze złości? Jedno było pewne. Ktoś mocno przewinił. Ktoś musiał uciekać.
— Gimpel, skacz przez okno! — O tym, kto weźmie na siebie winę, zdecydował Mojsze. Zgodnie z zasadą starszeństwa.
Wybiegłem w samej koszuli. Bez pożegnania. Nie zdążyłem nawet uściskać ukochanej Esterki. Porzuciłem dom wuja. Nigdy już nie wróciłem do miejsca, gdzie mnie urodziła matka. Od tamtej pory chodzę od sztetla do sztetla, od wioski do wioski. Na dłużej zatrzymuję się tam, gdzie zwalnia się miejsce lokalnego głupka. Odchodzę, kiedy rabin obrzuca mnie przekleństwem. I tułam się tak po bożym świecie już lat trzydzieści. Bawię śmieszę, rozpraszam troski… niekiedy sieję zgorszenie i bałamucę. Taki już jest los głupka. I będę tak wędrować aż do śmierci. Jak też Żyd Wieczny Tułacz.
PS.
Na wiosnę szczodry Pan Bóg obdarzył rabina jeszcze jedną córką i aż trzema wnuczkami. Oczy każdej z nich w kolorze pogodnego nieba. Cadyk przebywający we wsi podczas Paschy; rabin sowicie opłacił przybycie dostojnego gościa; ogłosił cud. Potrójne niepokalane poczęcie. Wytłumaczył go jako znak Opatrzności zwiastujący trudne czasy i wzywający społeczność żydowską do wzmożonej modlitwy i gromadzenia żywności. Dzięki takiemu poparciu ze strony żywego świętego swaty przebiegły bardziej niż pomyślnie. Rywkę wydał Rabin za wdowca Ajchengolda, Rachelę za Symchę Sznajdera, tak jak było pierwotnie zaplanowane. Na męża Sary wybrał chłopca, który ledwie kilka miesięcy wcześniej podczas bar micwy otrzymał Torę. Rabin widział przed zięciem świetlaną przyszłość, pod warunkiem że sam go wychowa.
Mój wuj zrezygnował ze swatania córki. Mając pod dachem mężczyznę na schwał, silnego w rękach i rezolutnego w mowie, nie musiał daleko szukać zięcia. Tym bardziej, że po moim odejściu Esterka coraz chętniej przebywała z Mośkiem. W niepamięć odeszły niesnaski i przygniatanie do ściany z byle powodu. Przybrany brat wydoroślał, spoważniał i okazał się pomocny. Młoda dziewczyna szybko nabrała pewności, że może mu ufać.
Mosiek natomiast nie przestał interesować się kobietami. Panią Rutę zastąpiła mu inna mężatka. Kiedy Esterka oczekiwała dziecka, odnowił znajomość z Sarą. Gdy mu się i ona znudziła, przyparł do drzewa córkę kowala. Zerwał sukienkę, bezwstydnie obmacał. Następnym razem zgwałcił. Ponieważ dziewczyna nie zaszła w ciążę, nikt się o zajściu nie dowiedział. A pewny siebie Mosiek przyzwyczajony do bezkarności zniewolił następną kobietę. Przejął rolę łobuza, trutnia, pasożyta. I takie powołanie ludzie odnajdują.
Łobuzi z reguły nie żyją długo. Zawsze się znajdzie ktoś odważny albo szalony, kto weźmie na siebie grzech i uwolni wieś od takiego nieszczęścia. W wypadku Mośka rolę miecza sprawiedliwości wypełnił mój następca. Daniel Głupek. Syn rabina.
Opowiadanie wisi też na blogu.
Jak Ci się podobało?