Ghula (I). Afganistan
11 lipca 2023
Ghula
30 min
beryl – polski karabinek automatyczny
czołgi – buty w żargonie wojskowym
difak – stołówka w żargonie wojskowym
fugas (ajdik) – mina domowej roboty
gazol – kierowca wozu opancerzonego w żargonie wojskowym
ghula – arabski przedislamski upiór
guner – strzelec-operator wieżyczki z armatką/kaemem w żargonie wojskowym
humvee – amerykański wojskowy pojazd terenowy (na rynek cywilny produkowany pod nazwą hummer)
MRAP – pojazd opancerzony o zwiększonej odporności na miny
rosomak – polski opancerzony wóz piechoty
RPG – ręczny granatnik p.panc.
Na odprawie dowódca zapowiedział:
– Trzy zespoły patrolowo-szkoleniowe. Pierwszym dowodzi […]. Drugim dowodzi sierżant Jakub Lipiński. Przydzielam mu […]. Dziś będziesz miał, Kuba, nową grupę z kobietą. Uważaj! Pamiętasz szkolenie obyczajowe?
– Tak jest!
– No! Trzecim zespołem dowodzi […]. Zadania jak zwykle. Stanowicie wsparcie bojowe afgańskich patroli. O wszystkim decyduje dowódca miejscowej grupy, wy odpowiadacie tylko za ich bezpieczeństwo. Pytania?… Wykonać!
Pierwszy patrol drugiego zespołu zakończył się o 18:30. W bazie sierżant Lipiński zdawał raport jako ostatni.
– Panie pułkowniku, mam pytanie.
– Mów.
– Ta kobieta nie miała broni. Co należy do jej zadań?
Kolejnego dnia szef wyszedł przed bazę. Ustawił lokalsów w szeregu i zlustrował. Afganka prężyła się jako ostatnia w drugim zespole.
– Wasze nazwisko, żołnierzu?
– Sana Ashur, sire.
– Gdzie wasza broń, żołnierzu?
– Nie przydzielono mi jej, sire – odpowiedziała niezłą angielszczyzną.
Dowódca bazy zwrócił się do dowódcy drugiego zespołu:
– Żołnierz bez broni? Dlaczego?
– Obronimy ją, sire – odparł Afgańczyk z uśmiechem.
Pułkownik się wściekł.
– Wy ją!? Holy shit! Co to znaczy!? To nie bagaż ani utrzymanka! To wasz towarzysz broni! W zagrożeniu ma tak samo bronić was, jak wy jej! Od jutra każdy żołnierz ma mieć broń służbową. Sierżancie – przeniósł wzrok na Lipińskiego – od Dulęby pobierzecie dla niej beryla, dwa magazynki i dwie paczki amunicji. Broń po patrolu zdacie do magazynu. Przed wyjazdem pokażcie jej, jak się strzela. Wykonać!
– Tak jest!
Tego dnia zadanie opóźniło się o pół godziny. Kuba przećwiczył ładowanie magazynka, objaśnił bezpiecznik i przełącznik ognia oraz korygował ułożenie wąskich, szarych dłoni Sany na osłonie łoża podczas celowania. Miała smukłe palce o wydłużonych, migdałowatych paznokciach. Przez te pół godziny reszta Afgańczyków drugiego zespołu komentowała „lekcję” w swoim języku, co Sanę najwyraźniej peszyło.
Następnego dnia do wyjazdu zespołu drugiego na patrol nie doszło. Szef bazy postanowił sprawdzić umiejętności strzeleckie nowej grupy.
Na strzelnicy okazało się, że poza Saną nikt z jej członków nie ma zapasowej amunicji. Za to w strzelaniu Afganka była najgorsza.
– Nauczcie ich strzelać, sierżancie – rozkazał Kubie pułkownik i odszedł. Widać było, że nie chce się denerwować.
Podczas instruktażu sierżant zauważył, że gdy objaśnia zadanie, kobieta – w przeciwieństwie do reszty członków zespołu – nie patrzy na niego.
– Żołnierzu Sana, czego tam szukacie pod nogami?
Wyprężyła się regulaminowo, ale wzroku nie podniosła.
– Niczego, sire.
– To dlaczego, żołnierzu, nie patrzycie na mnie, gdy do was mówię?
– Tak mnie nauczono, sire.
– Kto was tak uczył, żołnierzu?
– Matka, sire.
Tu cała grupa, zarówno Afgańczycy jak i ci Polacy, którzy to słyszeli, gruchnęła śmiechem. Tylko kobieta pozostała poważna.
– Matki możecie słuchać w domu. W wojsku macie słuchać dowódcy i instruktora. Jasne, żołnierzu?
– Jasne, sire – odpowiedziała po krótkiej zwłoce. Nadal patrzyła w piach pod jego nogami.
– Patrzeć na mnie, jak mówię! To rozkaz! – zdenerwował się sierżant, jak uprzednio szef bazy. W Polsce kurwą by rzucił, ale tu w porę przypomniał sobie szkolenie.
Oczy miała szare i ogromne. W życiu nie spotkał dziewczyny o tak zniewalającym spojrzeniu.
Odwiedziła go w nocy.
Wywabiony zmysłowym blaskiem księżyca wyszedł do niej. Gdy stanął przed barakiem, uniosła powieki i spod długich rzęs obdarzyła go niewinnym spojrzeniem, nie zdając sobie sprawy z jego lubieżności. Miesiąc w pełni odbijał się w jej oczach, zazdroszcząc im wielkości i blasku. Powoli zdjęła kamizelkę kuloodporną i niedbałym ruchem rzuciła ją w piach. Potem zaczęła rozpinać rzepy kurtki mundurowej. Gdy główny suwak zjechał na dół, poły się rozchyliły i pod mundurem ukazało się nagie ciało. Było szarobeżowe; nie wiadomo, czy za sprawą księżycowego światła, odbijającego się od pustynnych barw uniformu, czy wrodzonej barwy skóry, ale kolor ten dziwnie współgrał z barwą jej oczu. Gdy w końcu oswobodziła z odzieży górną połowę ciała, nachyliwszy się, złożyła kurtę w przepisową kostkę i ułożyła na kamizelce. Zaciągnięty pasek spodni akcentował jej wąską kibić, a same spodnie, pęczniejąc poniżej talii, sugerowały szerokie biodra i pełne pośladki. Wyprostowała się, ukazując piersi o pięknych proporcjach. Zakołysały się, mimo że nie można było ich zaliczyć do nadmiernie obfitych. Brodawki sutkowe ledwo widział; księżycowa poświata słabo wyodrębniała je z granitowego koloru otoczek.
Poczuł swędzenie w członku.
Spod jej długich rzęs ponownie wyłoniły się oczy, prześlizgując się spojrzeniem po jego sylwetce, jakby doceniając kształty i mięśnie skrywane jedynie przez cienką bawełnianą koszulkę i bokserki. Zatrzymała wzrok na jego podbrzuszu. Przez moment na kobiecych wargach zaigrał ślad uśmiechu aprobaty. W odpowiedzi obnażył tors.
Marzył o ciągu dalszym. Począł rozbierać ją z pozostałych elementów wojskowego wyposażenia. Ukląkł przed nią, by rozpiąć rzepy butów. Wsparła się o jego plecy i podniosła nogę, umożliwiając zdjęcie pierwszego z nich. Gdy zsunął skarpetę, światło księżyca zaigrało na szaroróżowych paznokciach. Zachwycił się jej drobną stopą i podniósł ją do warg, by pocałować… Po chwili obnażył drugą. Miała wąskie kostki. Wciąż klęcząc przed pustynną boginią, rozpiął klamrę jej pasa i przez chwilę biedził się z zapinkami wokół rozporka. Myliły mu się kierunki, bo miał odruch zdejmowania swoich spodni, a nie cudzych. W końcu przemógł wszystkie utrudnienia; dolna część munduru opadła, odsłoniwszy bokserki; wojskowe zaopatrzenie unifikuje płcie.
Napięcie w członku zbliżyło się do bolesnego.
Złapał za górną krawędź jej majtek. Zanim pociągnął je w dół, wyobraził sobie, co kryją, i w tym momencie przebudził się, tryskając spermą we własne bokserki.
Światło księżyca oświetlające wnętrze baraku sypialnego z osiemnastoma łóżkami olśniewało egzotyczną obietnicą niczym spojrzenie Sany.
Afgańczycy mieli instynktowną zdolność wykrywania ajdików, więc tego można było się uczyć raczej od nich. Za to dzięki ćwiczeniom i kolejnym patrolom rosły inne ich umiejętności. Członkowie drugiego zespołu przestali wypadać z desantu bezładną kupą i do wiosek wchodzili z ubezpieczeniem po sprawdzeniu otoczenia. Już nie zostawiali Sany w pojeździe, jak na początku, ani w niebezpiecznych sytuacjach nie puszczali dziewczyny na wabia przodem, jak w drugim tygodniu.
Kuba zorientował się, że jako jedynego z Afgańczyków rozpoznaje dziewczynę nawet od tyłu i z większej odległości. Zaskoczony, długo myślał, co ją wyróżnia, aż pojął, że rusza się inaczej niż jej koledzy. Oni biegli ciężko, niemal szurając czołgami, a ona poruszała się z kocią gracją. Jako jedyna zawsze zmieniała rytm przemieszczania się, a na dłuższym dystansie usiłowała zygzakować, co nie zawsze podobało się jej kolegom, którym wchodziła w drogę.
Wspomniał o tym w raporcie.
Zespół drugi swój chrzest bojowy przeszedł w drugim tygodniu, ale co to za chrzest! Skończyło się na adrenalinie. Talib puścił serię z AK; pociski zadzwoniły po pancerzu rosomaka, nieszkodliwie przebiły błotnik humvee i zanim kaemiści nacisnęli spusty, a guner obrócił wieżyczkę w kierunku strzelca, ten zniknął między chatami. Po chwili zawarczał silnik oddalającego się motocykla, oznajmiając koniec zagrożenia i bezkarność zamachowca.
Ostatni patrol w trzecim tygodniu nie zakończył się tak dobrze.
Zaczęło się od tego, że pod prowadzącym MRAP-em wybuchł fugas. Na szczęście ładunek był słaby, wóz wytrzymał, ale siedzący w nim ostro podskoczyli i wszyscy poza Saną rozbili sobie głowy. Zanim medyk założył im opatrunki, zostali ostrzelani z moździerza. Wezwano wsparcie lotnicze, ale – jak zwykle, zanim się pojawiło – napastnicy zniknęli we wsi, gdzie mieszając się z cywilami, byli nietykalni. Dla dwóch afgańskich patrolowców był to koniec akcji; humvee odwiózł ich do bazy, skąd amerykańskim śmigłowcem dotarli do szpitala.
Gdy wrócili z akcji, pułkownik stanął przed oddziałem.
– Żołnierzu Sana, dlaczego macie całą głowę?
Afganka odpowiedziała, ogniskując wzrok na grdyce dowódcy bazy.
– Miałam hełm, sire.
– Ranni, wystąp! Kto z was miał na głowie hełm?
Cisza.
Dowódca bazy przeszedł się wzdłuż grupki z poharatanymi głowami, każdemu zaglądając w oczy. Następnie stanął przed dowódcą zespołu.
– Udzielcie żołnierzowi Sanie pochwały przed frontem oddziału. Jako jedyna zrealizowała postanowienia regulaminu.
Afgański porucznik nie miał wyjścia. Kuba z resztą Polaków patrzył z satysfakcją, jak przekonanym o własnej wyższości afgańskim mężczyznom z rozbitymi głowami za wzór stawia się dziewczynę w hełmie.
Kicia była w bazie niejako na etacie. Jej śliczne szarobeżowe futerko w jasne prążki do złudzenia przypominało ich polowe mundury. Nocą znikała gdzieś, zajmując się swoimi sprawami, w ciągu dnia polowała na tutejsze myszy, ale wieczory spędzała w difaku – wiedziała, że zawsze coś jej z żołnierskich racji skapnie. Często sama się napraszała kąska: to wskakiwała na stół i wpatrywała się w jedzącego jakby z wyrzutem, to ocierała się o nogę żołnierza, a jej ogon wyginał się wtedy jak znak zapytania, to siadała obok, podnosiła łebek i wodziła za łyżką kursującą między menażką a ustami. Mało kto był odporny na takie kocie gierki.
Ocierała się o jego nogę. Jej mięciutkie ciało przyjemnie masowało skórę, a szarobeżowa szyja ocierała się o łydkę. Głowę zadzierała do góry, szukając kontaktu wzrokowego. Oczy miała wielkie, zniewalające. Osunął rękę wzdłuż ciała, leciutko podrapał za uszami, przesunął dłoń na kark i wodził po nim palcami. Wyczuł wibrowanie i usłyszał mruczenie potwierdzające zadowolenie z pieszczoty. Po chwili uniosła się wyżej; jej miękkość sprawiała mu coraz większą przyjemność. Rozkoszne pulsowanie jej brzucha nasilało się; poczuł je na członku. Wymacał zapięcia i zaczął je luzować. Pomogła mu i wkrótce leżała przy nim naga, jak przedtem miękka, giętka i przymilna. Przyciągnął ją, splatając swoje ciało z jej; całował delikatnie jak małą kotkę. Oddawała mu pocałunki, nie szczędząc ocierania się o jego brzuch i tors, a kocie wibrato rozpalało go do białości. Członek mu nabrzmiał chęcią ejakulacji. Rozsunął jej nogi, wszedł między nie, prąciem szukając szpary…
Znów nie obudził się na czas, by nie zmoczyć bokserek.
Po kilku spokojnych dla zespołu drugiego dniach kolejny zakończył się tragicznie.
Przystąpiwszy do rutynowej inspekcji jednej z wiosek w dawno nieodwiedzanej okolicy, Afgańczycy po wyjściu z MRAP-a i dwóch humvee dostali się pod dwustronny ostrzał – z zabudowań i z pobliskich skał. Zalegli pod ogniem z pierwszych chat, tracąc na wstępie dwóch prowadzących. Sławek wezwał wsparcie lotnicze; miało pojawić się za czternaście minut. Kuba w rosomaku mimo trudności, jakie powodowały tarasujące drogę pojazdy, podjechał ściągnąć rannych, ale kaem ze wzgórza uniemożliwiał bezpieczne otwarcie drzwi desantu – albo wystawiali się na strzelca ze wzgórza, albo na wioskowych; tymczasem ich trzydziestka miała za mały kąt wzniosu, by zaszkodzić tym ze skał, a strzelcy z chat to pojawiali się, to znikali i dla działka byli złym celem – po Nangar Khel polski kontyngent miał zakaz ostrzeliwania chat. Ustawili się tak, by osłonić leżących przed ogniem z wioski i Kuba darł się, by kaemiści z MRAP-a i humvee przydusili tego na górze, ale ci go nie słyszeli albo nie rozumieli – dwie lufy milczały skierowane w niebo, a trzecia pruła bezładnymi seriami po wiosce.
Zareagowała Sana. Leżała na skrzydle, praktycznie nieosiągalna dla strzelców z chat. Przekręciła się na plecy i z tej pozycji grzała w kierunku wzgórza. Za chwilę dwóch innych spośród leżących zrobiło to samo, co umożliwiło podjęcie pierwszego z postrzelonych.
– Trup – zaskrzypiało radio.
Bez komendy podjechali po drugiego.
– Żyje – rozbrzmiała w słuchawkach dobra wieść. – Ręka. Kamizelka wytrzymała.
Ostrzał z góry osłabł. Kuba kazał się wycofać, by nie ryzykować trafienia przez RPG. Dziwił się, że talibowie jeszcze ich nie użyli.
Jak na zamówienie zadudniła trzydziestka.
– Mam go!!!
– Kogo?
– RPG, skurwysyna!
Ci z Afgańczyków, którzy mieli bliżej, podczołgali się lub podbiegli pod osłonę rosomaka.
– Kto tam został pod wsią? Widzisz kogoś, Stachu?
– Widzę trzech. Dwóch czołga się do MRAP-a. Jeden leży na plecach. Nie rusza się.
– Gdzie?
– Ostatni z lewej. To chyba dziewczyna!
– Kurwa! – zaklął Sławek, a Kubie zrobiło się gorąco.
– Desant! Załadujcie się z zabitym do ich MRAP-a. Jak Afgany się zbiorą do kupy, spierdalajcie. Tu zostaje medyk, Sławek i ranny.
Podjechali prawie na styk. Przesiadka zabrała pół minuty.
– Szybko po Sanę!
Po chwili stanęli obok leżącej bez ruchu kobiety. Niestety powrócił ostrzał z góry i z wioski. Kaemy w humvee wciąż milczały. Strach było wyjść.
– Osłoń ją jakoś, do kurwy nędzy!! – zdenerwował się sierżant na gazola.
– Bliżej się, kurwa, nie da, bo ją rozjadę!
Kuba otworzył tylne drzwi. Wprawdzie były poza polem ostrzału z góry, ale kule ze wzgórza padały dookoła tak gęsto, że aż dziw, że nie poszatkowały leżącej bezwładnie Afganki. Stwierdził, że nie ma na co czekać. Wyskoczył. Leżała o dwa kroki od zbawczego włazu i o dwanaście szans na śmierć każdej sekundy ostrzału. Pociski dzwoniły o pancerz rosomaka i wzbijały obłoczki pyłu, jeśli trafiły w skaliste podłoże. Złapał Sanę za ramiona, podciągnął pod właz, podniósł, a medyk i Sławek przejęli ją od niego i wciągnęli do środka. Wskoczył zaraz za nią. Z ulgą zatrzasnął drzwi.
– Spierdalamy! – krzyknął.
Pojazd skoczył do przodu, a trójka w desancie trzymała się czego się dało, by przyblokować rannego i nie polecieć na kobietę leżącą wzdłuż podłogi. Kubę wprasowało w drzwi włazu. Gdy przyspieszenie osłabło, opadł na Sanę. Ze Sławkiem zdjęli z niej kamizelkę i szukali obrażeń. Krwi nie było, choć małą ranę w półmroku przedziału bojowego można było przeoczyć.
Kuba zostawił ją medykowi, a sam zabrał się za oglądanie zdjętej z niej kamizelki kuloodpornej. Faktycznie, na przodzie w kevlarze tkwił pocisk.
– Dostała w pierś, ale wkład wytrzymał – poinformował wszystkich.
Nie wiadomo, czy usłyszeli, bo w tym momencie medyk się rozdarł:
– Defibrylator!!
Wnet znalazł się w jego rękach, gdy tymczasem Kuba ze Sławkiem w pośpiechu rozpinali jej kurtkę i rozcinali bluzę, odsłaniając piersi. Na wysokości mostka widniał rozległy krwiak.
Za trzy sekundy ciałem dziewczyny zaczęły wstrząsać skurcze. Sławek wzywał helikopter i podawał lotnikom koordynaty, a Kuba połączył swoje usta z jej, wtłaczając przez nie powietrze.
Modlił się o cud. Żeby serce Sany było całe. Żeby podjęło pracę. Żeby nie minęły owe cztery minuty dzielące szansę na życie od śmierci mózgowej.
Gdy śmigłowiec zabierał sześciu rannych do szpitala w Kabulu, Sana była przytomna i tylko upór Kuby spowodował, że wzięto ją razem z nimi na badania.
Na odprawie następnego dnia podano, że z rannych przeżyło pięciu, ale tylko Sana zostanie wypisana ze szpitala już jutro i wróci do zespołu.
Rzeczywiście wróciła, ale nie do zespołu i nie sama. Towarzyszył jej sześćdziesięcioletni Afgańczyk o wyglądzie patriarchy i czterech mężczyzn z bronią. Posterunek na wjeździe dyskretnie wzmocniono i postawiono w stan Charlie. Patriarcha przedstawił się jako szejk Abdul Kadir Modżaddedi i zażądał rozmowy z dowódcą bazy. Sytuacja była delikatna, bo niewprowadzenie do wnętrza powodowało obrazę, rozbrojenie i rewizja osobista były politycznie niedopuszczalne, a regulamin zakazywał goszczenia miejscowych w barakach bazy z powodu ryzyka zamachu. Szef wybrnął z tego dylematu w sposób iście salomonowy: przy bramie szybko rozstawiono namiot, postawiono stolik i krzesła, ułożono poduszki. Pułkownik wyszedł do bramy bazy z Renatą, która była tłumaczem, i zaprosił szejka do stolika. Samego. Renata wyjaśniła, że prawo bazy zakazuje obecności uzbrojonych gości.
Afgańczycy zareagowali gniewnie, ale po krótkiej naradzie przez odsuniętą zaporę przeszedł patriarcha z Saną, która była w mundurze bez broni. Pułkownik, tłumaczka i główny gość siedli przy stoliku. Sana stała. Adiutant przyniósł kawę.
Szejk Modżaddedi angielskim posługiwał się na tyle słabo, że po pierwszych uprzejmościach Renata zaproponowała przejście na farsi. Starzec prychnął nieuprzejmie, a następnie dumnie oznajmił polskiemu dowódcy swoją angielszczyzną:
– I nie mówać kobeta.
– Cóż, mów do mnie – odpowiedział po angielsku szef bazy, pogładziwszy się po ogolonej brodzie. – Ona… – Spojrzał na Renatę. – …będzie moimi uszami i ustami. – Mówiąc to, pokazywał palcami, jakie organy ma na myśli.
Gdy Renata powiedziała to samo w farsi, Abdul Kadir zdobył się na dłuższą przemowę, w czasie której kilkukrotnie wskazał Sanę.
– Szefie, on mówi, że Sana została zhańbiona przez naszych żołnierzy. Domaga się sprawiedliwości. Przez sprawiedliwość on rozumie zastrzelenie ich – powiedziała tłumaczka po polsku.
– Spytaj, kto to był, co dokładnie zrobił i kiedy.
Po minucie rozmowy z Afgańczykiem, Renata zrelacjonowała ją dowódcy:
– W naszym tanku w czasie ostatniej bitwy. Dwa dni temu w kilku rozebrali ją tam do goła, macali po piersiach i jeden ją całował.
Pułkownik zrobił się czerwony na twarzy i mało nie wybuchnął. Całe szczęście, że mógł swoje zdenerwowanie odreagować po polsku.
– Kurwa mać! Czy te jołopy uważają, że reanimacja to jakieś pierdolone zaloty albo gwałt? Powiedz mu, że to było konieczne, aby ratować życie żołnierza, i nie ma nic wspólnego z jego płcią. Spytaj, czy gdyby Sana była mężczyzną, też zastrzeliliby ratownika.
Po chwili przekazała odpowiedź Modżaddediego:
– Powołuje się na islam. Kobietę rozbiera i całuje tylko mąż.
– Naprawdę? Na iranistyce też tak cię uczyli? A co z Amerykanami w śmigłowcu, co z personelem szpitala w Kabulu? Wszystkich ich zabiją, bo widzieli jej piersi? Weź tę Sanę na bok i pogadaj na osobności, o co tu chodzi. Czyżby ona skarżyła się na tych, co uratowali jej życie?
Renata i szejk Abdul Kadir wymienili jakieś uwagi w farsi.
– Mówi, że na wszystkich rozwiązłych Allach ześle śmierć. Że w Kabulu o prawo Proroka zadbają inni, jak on dba tu. Posłucham teraz, co powie Sana.
Powiedziała coś do starego i zlekceważywszy jego wrogie spojrzenia i jakieś sarkania, odeszła z dziewczyną na trzydzieści kroków.
Wróciła sama po kilku minutach.
– Szefie, to nie ona doniosła, a koledzy z zespołu, ci ranni. Mówi, że jest tak, że albo ona zginie, albo nasi. To u nich sprawa honorowa. Wiem, że co bardziej ciemni muzułmanie tak robią. Spytałam, czy ma męża. Nie ma. Spytałam, czy u nich obowiązuje wykładnia dopuszczająca misjar. To w sunnizmie małżeństwo czasowe i zezwala na wszystkie kontakty, w tym seksualne. W zasadzie tu bardzo pasuje, bo powstało dla mężczyzn na długich wyprawach wojennych. Sana mówi, że słyszała o misjar, ale nie zna żadnej, która by taki związek zawarła. Może nie znać, bo to kontrakt tajny i pewnie nikt się tym nie chwali.
– Zaraz, zaraz! Co ty właściwie sugerujesz?
– Myślę, że to łatwy sposób, by i wilk był syty, i koza cała. Pokażmy, że Sana jest czasową żoną tego, co ją rozebrał, i już. Nasz siwawy gość… – Nie użyła ani imienia, ani nazwiska szejka, bo zorientowałby się, że mówi o nim. – … nie będzie mógł nic zrobić. Nawet nie będzie mógł winić Amerykanów ani lekarzy w Kabulu, bo żona należy do męża i innym nic do niej i do tego, co on z nią robi.
– Powoli, bo nie rozumiem! Jak „pokażmy”? Co „pokażmy”?
– Chodzi o zwykły dokument. Podpisze Sana i ktoś z naszych. Kwitek o misjar przechowuje mężczyzna, więc będziemy go szukać. Długo. Bo na przykład musimy poczekać, aż jej mąż wróci do bazy z zadania.
Pułkownik popadł w namysł.
– Ale to małżeństwo… Czy ono nie musiałoby być zawarte przed tą bitwą i akcją ratowniczą?
Renata uśmiechnęła się z politowaniem.
– Ale szef prostolinijny. A o antydatowaniu słyszał?
– Udaję, że nie słyszałem – odburknął. – Co trzeba zrobić?
– Pan pułkownik wyznaczy kogoś z tamtej akcji reanimacyjnej na czasowego męża, ja ściągnę z sieci wzór dokumentu, młodzi podpiszą, a potem machnie pan flepem przed oczami siedzącego tu mahometanina i żegnaj genia. Kto z tamtych z rosomaka jest na miejscu?
– Wszyscy. Zespół drugi jako zespół nie istnieje.
Renata uśmiechnęła się kpiąco.
– To może Sany zapytam, kogo by chciała za męża?
– Feministka się znalazła. Może ich zapytasz, kto by ją chciał? Chyba że dziewczyna ma kozę w posagu, to wtedy na pewno wszyscy się zgłoszą na wyprzódki. – Pułkownik pokazał, że i on umie zadrwić.
– Ha, ha! Nie tylko ona bez kozy, ale jeszcze jej zapłacić musi. Ten mąż.
Szef zaniepokoił się:
– Ile?
– Niewiele… – Drwiący uśmieszek nie schodził Renacie z warg. – Teraz widać, ile dla was, samców, jest warta kobieta. – Spoważniała. – Sto dolarów wystarczy, ale dwieście, trzysta lepiej by wyglądało.
– Coś opuściliśmy. A Sana? Co ona na to?
– Pewnie się zgodzi. Nie będzie chciała, by krewni ucięli jej głowę albo zabili wybawcę. Nie jest fundamentalistką.
– To działaj. Ale się śpiesz! Kawę mamy wstrętną, ale i tak nie mam ochoty marnować jej więcej na tego popierdolonego starca.
– Tak jest, szefie!
Z chętnym do zapłaty stu dolarów za afgańską żonę nie było problemów. Sana wybrała sierżanta, a Lipiński zgodził się od razu. Nie minęło południe, a Sana i Kuba byli według prawa islamskiego od czterech dni mężem i żoną. Na dwa miesiące, bo wtedy kończyła się X zmiana. Szejk ze swoją obstawą wyniósł się jak niepyszny. Sana została; już nie należała do ojca ani rodu – należała do męża.
Skutkiem tego Kuba dostał polecenie odwiezienia jej do miasteczka, na którego obrzeżach mieszkała. Aktualnie tylko z matką i siostrą, bo ojciec przebywał w Heracie, a trzej bracia służyli w wojsku. Sana wsiadła do humvee zaintrygowana i jakby obrażona. Popatrywała na polskiego męża przez pół drogi, zanim się odezwała:
– Czemu mnie odwozisz?
– Dostałem rozkaz. Chciałaś wracać piechotą? Piętnaście kilometrów?
Pomilczała chwilkę, zanim wypaliła:
– Nie podobam ci się?
Kuba nie wiedział, co odpowiedzieć. Szkolenie obyczajowe przed misją nie obejmowało takiej sytuacji. Zastanowił się i doszedł do wniosku, że najlepiej pociągnąć Sanę za język. Niech mówi o swoich oczekiwaniach wobec zaistniałej sytuacji. On się dowie i może coś mądrego wymyśli.
– Czego chcesz ode mnie?
– Ja… Nie ja mam chcieć, ale ty. Będę ci posłuszna. Żona ma słuchać męża. Tak naucza Prophet.
Nie znał tego słowa, ale domyślił się, że chodzi o religię.
– Czego jeszcze islam naucza o mężu i żonie?
– Prophet mówi, że musisz ze mną… seksować? Chyba, że ci się nie podobam. Myślałam…
Kubę zamurowało.
– A ty byś chciała???
– To po co mnie wziąłeś?
Znów go zatkało. Gorączkowo myślał o całej tej nowej sytuacji. Z formalnoprawnej sztuczki Renaty zrobił się związek, który Sana traktuje całościowo i poważnie.
– Gdyby nie ten mariaż, ten misjar, ktoś by zginął. Renata mówiła, że tylko tak możemy uratować życie.
– Ale jestem twoją żoną. Chcę nią być. Ciebie wybrałam, a nie tamtych. A ty mnie odrzucasz… – odpowiedziała z wyrzutem.
Ponieważ wiedział, że za kolejnym zakrętem i wzgórzem wyłoni się cel podróży, zjechał między skały i zatrzymał wóz. Sprawa wymagała dłuższego obgadania.
– Nie odrzucam… – zaczął wyjaśniać, ale Sana mu przerwała:
– To rób, co mąż powinien.
Wysiadła z samochodu i rozpięła kurtkę. Kocimi ruchami zsunęła ją z ramion i rzuciła na kamienie. Wyginając się zalotnie i stale wpatrując kokieteryjnie w jego oczy, rozpięła sprzączkę i tańcząc ciałem bez odrywania butów od ziemi, wysuwała pas szlufka za szlufką.
Kuba patrzył jak urzeczony. Poczuł, jak mu nabrzmiewa prącie.
Rzuciła pas na kurtkę. Oparła lewą nogę o próg pojazdu, rozpięła rzepy i wyswobodziła stopę z buta. Zachowując balans ciała godny baletnicy, zsunęła skarpetę i niczym zawodowa striptizerka pończoszkę rzuciła ją na podłogę obok buta. To samo zrobiła z prawym butem i drugą skarpetą. Kontynuując kusicielski taniec, odwrócona tyłem, ale wciąż zerkająca na Kubę spod długich, czarnych rzęs, postąpiła trzy kroki ku leżącej górze munduru. Tam odchyliła kibić o ćwierć obrotu i zagiętym palcem przywoływała męża, wabiąc go do siebie.
Kuba najpierw wysiadł i zbliżył się do prowokującej go kobiety, a dopiero potem pomyślał: „Co ja właściwie robię?”. Jednak było już za późno.
Giętkie palce o migdałowato wydłużonych paznokciach rozpięły mu kurtkę. Szczupłe ręce powoli zebrały ją z jego ramion – najpierw z lewego… potem z prawego… Poluzowały rzep na nadgarstku… Pociągnęły za lewy rękaw, aż odsłoniły najpierw muskuły ramienia, a potem łokieć i nadgarstek, aż cała jego ręka została obnażona. Potem to samo z prawą… Rzep… Ramię… Łokieć…
Kurta wylądowała obok swej towarzyszki.
Sana uklękła na ziemi, pochyliła się i rozpinała jego buty. Lewy… Wsparł się o jej plecy, podniósł nogę. Zdjęła… Skarpetę też… To samo z prawym… Skarpeta… Wyprostowała kibić. Zabrała się za sprzączkę pasa. Rozpięła… Opuściła suwak rozporka i wysunęła guzik z dziurki. Spodnie opadły, ukazując bokserki, pod którymi pęczniał członek…
Kuba był pod wrażeniem orientalnej, kobiecej magii. Kiedyś w Polsce w pewnym klubie, w którym nieźle popił z kolegami, jakaś dziewczyna równie wstawiona jak on rozbierała go w podobny i zarazem niepodobny sposób. Tamtej śpieszyło się do jego kutasa, gwałtowne ruchy nie przypominały tajemniczego misterium, tylko raziły wulgarnością chuci. Wtedy się jej poddał; był zbyt pijany, by się oprzeć lub przejąć działanie, ale nadmiar alkoholu spowodował fiasko – dziewczynę torsje wzięły wcześniej, niż udało się jej ożywić mu prącie. Oboje rozstali się bez żalu; zostawił ją rzygającą w męskiej toalecie, a sam wrócił do kumpli. Dziś zupełnie nie mógł sobie przypomnieć jej wyglądu; nie pamiętał koloru włosów ani stroju, pamiętał tylko jej karminową, rozmazaną szminkę.
Wargi jego afgańskiej żony były bez szminki. Uniosła głowę, by zmierzyć go uwodzicielskim spojrzeniem, a on zogniskował na nich wzrok. Były cudownie wykrojone; zadziwił się, że dotąd nie zwrócił uwagi na ich piękno. Gdy opuściła mu bokserki, kutas sam znalazł drogę do tej doskonałości, wypełniając ją swą żołędzią.
Zdjął koszulę i podkoszulek, by nie przeszkadzały mu w podziwianiu pięknych widoków na jej twarz, usta pieszczące członka i okolone długimi rzęsami oczy. Szczególnie oczy… Patrzące na niego…
Musiała mieć praktykę z mężczyznami, bo wyczuła moment, w którym był gotowy, ale jeszcze nie przekroczył punktu bez odwrotu. Wstała, zdjęła koszulkę. Stanika nie nosiła, jej piersi, mniejsze niż w sennym rojeniu, miały również jaśniejsze brodawki, które bardziej odznaczały się z ciemniejszych otoczek. Krwawosiny placek przypominał, że jeszcze dwa dni temu modlił się nad nim, by przeżyła.
Miękko chwyciła jego dłonie i położyła je na swoich spodniach, jasno sugerując, co ma zrobić. Rozpiął je i opadły, odsłoniwszy zwykłe białe figi, jakże różne od wyśnionych wojskowych bokserek. Ściągając je ku dziewczęcym kostkom, wykazał więcej kontroli niż w sennych fantazjach – nie miał wytrysku. Na wzgórku łonowym odsłoniły się gęste kędziorki. Przypomniało mu się drugie senne zwidzenie; nie mógł się pohamować, ukląkł przed nią, położył dłonie na jej pośladkach i wtulił twarz w szarawe futerko. Mościł się w nim policzkiem, wcisnął nos w miejsce między złączonymi nogami, wchłaniał zapach pustyni, aromat egzotyki i woń śluzu – kadzidło kobiecości i pożądania.
Sana powoli uniosła stopę i uwolniła nogę od krępujących ją spodni i majtek. Ruch ten spowodował, że Kuba zyskał dostęp do jej szparki, co skrzętnie wykorzystał – sięgnął językiem do łechtaczki. Zadrżała, rozszerzyła nogi i wysunęła podbrzusze ku przodowi, ku pieszczocie jego języka, muśnięciom nosa, ssaniu warg. Udostępniając swoje skarby, rękę oparła o jego głowę, nadając rytm karesom. Wkrótce zaczęła głośniej oddychać, a zwiększona wilgoć zasygnalizowała mężczyźnie, że pora przejść do kolejnego etapu.
Podniósł się i pokazał na kurtki.
Ułożyła się posłusznie, a on użył spodni, by podłożyć je pod siebie. Legł obok niej; wciągnęła go na siebie zachłannym ruchem, nie mogąc się doczekać spełnienia.
– Nie bój się, dziś jestem infertile – szepnęła mu w ucho, gdy nie wszedł w nią.
Nie zrozumiał.
– To bezpieczny okres – wyjaśniła innymi słowami. – Dziś nie będzie dziecka.
– Skąd wiesz? – spytał podejrzliwie. Ostatnią rzeczą, której by chciał, był afgański potomek.
– Matka mnie nauczyła – wyjaśniła z uśmiechem, świadoma skojarzenia, jakie przywołuje.
– Może wolisz ustami? – zapytał z nadzieją, że Sana wybierze brak ryzyka. Jakoś nie ufał tej matczynej antykoncepcji.
– Nie. Mąż musi to impale swą żonę. Chcę być deflowered.
Znów nie zrozumiał, ale inicjalne „nie” było kategoryczne. A że nieznane słowo skojarzyło mu się z palem, jego pal przypomniał mu, że jest gotów i nie rozumie, dlaczego jego właściciel zwleka.
Więc przestał zwlekać.
Wchodząc w nią, napotkał pewien opór. Gdy go przemógł, Sana przygryzła wargę w grymasie bólu. Zamarł.
– Czy jestem twoim pierwszym? – spytał. Dotąd o tym nie pomyślał; jej umiejętność kuszenia i swoisty bezwstyd odebrał jako świadectwo doświadczenia seksualnego.
Odpowiedziała po krótkiej chwili, puściwszy wargę.
– Tak. Nie miałam mężczyzny przed tobą.
Kuba nie miał dotąd do czynienia z dziewicami. Jakoś nie pomyślał, że kiedykolwiek po maturze na taką natrafi. Trochę spanikował, bo nie wiedział, co teraz robić. Aby dać jej i sobie czas, zaczął pieścić jej piersi. Były mięciutkie, wręcz aksamitne. Próbował pobudzić do sterczenia brodawki, ale było mu niewygodnie opierać się na jednej ręce. Wysunąć się z niej? Robić swoje?
Nie chciał jej sprawić bólu.
– Mogłaś powiedzieć… – Wyrzut zawarty w tych słowach był podświadomy, ale jak już wybrzmiał, Kuba uzmysłowił sobie, że istotnie ma do niej żal. Zaczął się tłumaczyć, bardziej przed sobą niż przed nią:
– Rozbierałaś mnie i siebie… Tak ekscytująco… byłaś taka sprawna, otwarta… Nie pomyślałem… Skąd to wszystko umiesz, jeśli jestem pierwszy?
– Matka mnie nauczyła – odpowiedziała poważnie, ale potem oboje wybuchnęli śmiechem. W efekcie naprężenie prącia zmniejszyło się, osłabiając ból od rozdartej błony.
– Masz interesującą matkę.
– Tak, jest wspaniałą kobietą. Nauczyła mnie wszystkiego o mężczyznach i o mnie. Ona, ale i kuzynki, koleżanki, szwagierka…
– One wszystkie tak dobrze znają mężczyzn?
– My, kobiety, opowiadamy sobie o wszystkim. O mężczyznach, o seksie z nimi też. Nie mamy przed sobą tajemnic; zawsze coś może pomóc drugiej. Obowiązkiem żony jest zadowalać męża; skąd miałaby wiedzieć, jak to robić, gdybyśmy nie dzieliły się doświadczeniami, sposobami, sztuczkami?
– Ty o mnie też będziesz opowiadać?
– Pewnie! Ależ będzie sensacja, jak się dowiedzą, że mam męża!
Kubie członek sflaczał; poczuł się nieswojo, dowiedziawszy się, że stał się mężem poniekąd publicznym.
– I co im opowiesz?
– Ja będę boast, jak cię caressed i rozbierałam, aż ci penis urósł. Podziękuję szczególnie Rabii, bo to ona nauczyła mnie lizania penisa. I będę boast, jak ty caressed mnie. Jak lizałeś clitoris.
Pomilczeli chwilę.
Wyszedł z niej, a raczej wypadł. Powiedział:
– Sorry, ale dla mnie to nowa sytuacja. Nie byłem nigdy żonaty… zwłaszcza z Afganką, muzułmanką… Dziś popieszczę cię ustami.
Obrócił się i przywarł ustami do jej krocza. Nie trwało długo, jak zaczęła reagować na jego oralne pieszczoty. Wyprężała łono, rękoma wspartymi na jego łopatkach podpowiadała tempo. Pełne biodra odpychane od ziemi mocnymi nogami pracowały jak u poznanej kiedyś czterdziestolatki. Był wtedy elewem na kursie dla podoficerów wojsk lądowych w Poznaniu. Młode, wysportowane ciacha w mundurach, jak on, były na celowniku wielu kobiet. Wszyscy kursanci mogli przebierać w ofertach. Pewnej niedzieli skusił się na ponętną milfę i nie żałował. Ona też. Nauczyła go minety. Odwdzięczył się czterema orgazmami, sam mając trzy, zjadł kolację godną króla i został odwieziony do jednostki na minutę przed regulaminowym czasem powrotu z przepustki.
Dzięki niej dziś dał orgazm Sanie; jak się domyślał, był to jej pierwszy. Podskakiwała, wyginała się i krzyczała jak tamta doświadczona poznanianka.
Kuba podpytał Renatę, co ma zrobić w sytuacji, gdy Sana traktuje misjar poważnie i powołując się na religię, ma szereg wymagań wobec niego i związku. Zapewne wskutek jej późniejszej rozmowy z pułkownikiem dowództwo zreorganizowało zespoły patrolowe i Sana przestała jeździć na zadania z Kubą. Po namyśle uznał to za właściwe. Odtąd też udzielano mu przepustek w piątki (w te dni mahometanie mają święto i nie pracują) i nawet dawano humvee do wyłącznej dyspozycji na popołudnie i wieczór.
W pierwszy z tych piątków Sana powitała go w wejściu do swego domu wystrojona i wymalowana jak operetkowa primadonna. Zza futryn okolicznych drzwi, narożników domów i z okien wyglądały liczne głowy dziewcząt i kobiet. Siostra i matka Sany nie wyszły, by go powitać, ale domyślił się ich obecności za szparą półprzymkniętych drzwi. W Polsce wręczyłby gospodyni kwiaty lub inny prezent, ale Renata powiedziała, że tu mężczyzna nie obdarowuje kobiet. Zresztą zaraz drzwi się zamknęły i został z żoną sam na sam.
– Już mi się tam zagoiło – zakomunikowała na wstępie.
– Myślisz tylko o seksie?
– Nie tylko – odparła z frywolnym uśmiechem. – Myślę też o tobie.
– I co o mnie myślisz?
– Że chcę ci się odwdzięczyć za orgazm. Matka, kuzynki i znajome mężatki mówiły, że nigdy im się nie zdarzyło, by mąż nie miał orgazmu, ale zrobił go żonie. Matka powiedziała nawet, że ona swój pierwszy miała po roku małżeństwa. Pamięta to do dziś, jak każdy następny. A lizania przez męża doświadczyły tylko dwie. Wszystkie mi envy! Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa!
Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, że słowo „dyskrecja” ma wśród afgańskich kobiet inne znaczenie.
– I dlatego tak się wystroiłaś? Piękna suknia. Nigdy takiej tu nie widziałem.
– To dla ciebie. To suknia weselna matki. Ale to nie wszystko! Resztę zobaczysz, jak mnie rozbierzesz – odparła z zagadkową miną.
– Lubię, jak sama się rozbierasz.
– Hmmm… No to patrz!
Najpierw podniosła dół sukni, by ukazać czerwone szpilki. Potem, jakby drocząc się z nim, to podnosiła rąbek sukni, to go opuszczała, aż raz podniósłszy przód powyżej kolan, ukazała górę samonośnej pończochy. Po czym stanęła tyłem do Kuby, odwróciła zalotnie głowę i poprosiła:
– Rozepnij…
Pociągnął suwak. Bajecznie wzorzysta, ręcznie wyszywana suknia spłynęła w dół i odsłoniła całą w zasadzie nagą kibić Sany. Wprawdzie plecy i pupa były w body w cielistym kolorze podobnym do stilonowych siatkowych pończoch, ale i tak Sana prezentowała się, jakby była naga.
Odwróciła się do niego przodem i zdębiał: ta sama siateczka nie ukrywała niczego, ale obie piersi i łono zasłaniały naszyte czarne dłonie z krwawoczerwonymi paznokciami. Wyglądała jak obłapiana przez półtorej Murzynki. Spojrzała na niego w oczekiwaniu aplauzu, tymczasem on mało co nie prychnął śmiechem.
– Łaał, co za pomysł – powiedział w końcu, bo zorientował się, że Sana była dumna z tego stroju i oczekiwała pochwały. – Ale zakazuję tym czarnym dłoniom trzymać cię za biust. Skąd to masz? – zapytał z ciekawością. Gdyby nie wiedział, że jest w Afganistanie, obstawiałby Las Vegas.
– Od Dżamili. Jak tylko dziewczyny dowiedziały się, że wyszłam za mąż, zaraz podarowały mi mnóstwo bielizny erotycznej. A ja wybrałam to, co widzisz. Ale tobie się nie podoba…? – zauważyła ze smutkiem. Najwyraźniej jego mina została dobrze odczytana. – To poczekaj chwilę.
Zniknęła za drzwiami do przyległego pomieszczenia. Usłyszał jakieś glosy i po kilku minutach wychynęła z niego boso i w innym stroju. Składał się z samych czarnych skórzanych pasków łączonych mosiężnymi pierścieniami. Okalały biust, odsłaniając piersi, eksponując pępek i krocze. Wszystkie kobiece atrybuty były na widoku i gotowe do użycia.
Jego członek zaczął nabrzmiewać, a Sana, obserwująca jego reakcję, stwierdziła z radością:
– To od siostry.
Obróciła się wokół osi, eksponując goliznę poprzecinaną rzemykami.
– Nie wiedziałem, że islam pozwala na takie coś.
– Dlaczego? – zdziwiła się. – Żeby sprawić przyjemność mężowi można włożyć cokolwiek i można być nagą.
– Tęskniłaś do tego?
Pierwszy raz widział, jak Afganka się płoni. Nakryła oczy rzęsami. Opuściła głowę.
– Tak… – powiedziała cicho i wstydliwie.
– Te paski są wygodne. Nie trzeba ich zdejmować, aby zrobić z kobietą co się chce.
– Więc zrób… – szepnęła.
Zatem zrobił.
Pół godziny później oboje byli zmęczeni i spełnieni.
Gdy odpoczęli i poprzytulali się, ekscytując się nawzajem swoimi ciałami, Sana poszła się umyć i wróciła we wzorzystej sukni. Zapowiedziała:
– Teraz chodźmy na poczęstunek. Mama i Khadija przygotowały dla nas parę tradycyjnych potraw. Będzie qobeli palao, buloni kaczalu, bodemdżone surh kiarda i jakaś niespodzianka. Opowiesz mi o Polsce. Jeszcze miesiąc temu nie wiedziałam, że jest taki kraj, a teraz mam męża Polaka. Allach jest wielki!
Okazało się, że zasiadł przy stole sam, a Sana donosiła z kuchni garnek za garnkiem i misę za misą. Nakładała najpierw jemu, a później sobie i przenosiła je do następnego pomieszczenia. Zauważył, że drzwi pozostają zawsze uchylone. Jedli, zanim pojawiała się z następną misą czy garnkiem. Przy stole wypytywała o jego rodzinę, kraj i zwyczaje.
– A twoje matka i siostra? Dlaczego nie jedzą z nami? – spytał.
– Ależ jedzą! I słuchają pilnie, co mówisz. A jak im nakładam, mówią, o co mam pytać. Są bardzo tobą zainteresowane. Jesteś pierwszym Polakiem, którego poznały.
– Podziwiam, że wy wszystkie tak dobrze znacie angielski. Lepiej niż ja.
– To ze szkoły. Mama zna słabo, ale Khadija jej tłumaczy, gdy nie rozumie.
Potraw i pytań było tyle, że – inaczej niż w Poznaniu – spóźnił się do bazy i podczas rannej odprawy dostał opieprz oraz oficjalne upomnienie. W ciągu dnia Sławek i cały pluton dopytywali go o intymne szczegóły „nocy poślubnej”. Kpinkom oraz podpuchom nie było końca, więc żeby dać im popalić, Kuba ze szczegółami opisał ucztę „weselną”. Przedstawiał ją tak plastycznie i smakowicie, że koledzy skręcali się z zazdrości i stwierdzili, iż gdyby nie brak alkoholu, toby wszyscy nawet jutro ożenili się z Afgankami.
Dwie soboty później Kuba zorientował się, że chyba się w swojej czasowej żonie zakochał. Ponadroczne rozstanie z Anką oddaliło ich od siebie nie tylko fizyczne, ale i emocjonalnie, jednak dopiero poznawszy Sanę, dostrzegł to wyraźnie. Z Afganką łączyło go coraz więcej; jego myśli krążyły bardziej wokół niej niż wokół polskiej narzeczonej i złapał się na rozważaniu, czyby nie sprowadzić Sany do Polski. Bo skoro jest jego żoną… Wprawdzie czasową, ale zawsze to jego żona. Czy polskie prawo uznaje to małżeństwo?
Chwilowo nie dzielił się tymi myślami z nikim. Następne tygodnie i rozmowy w kolejne piątkowe spotkania zbliżyły ich do siebie do tego stopnia, że musiał poznać stanowisko Sany. Na dwa tygodnie przed końcem zmiany i tym samym misjar zapytał ją, czy chciałaby zawrzeć z nim prawdziwe małżeństwo i pojechać do Polski.
Sana spłoniła się, ale widział, że też już musiała o tym myśleć, bo nie wydawała się zaskoczona, tylko rozradowana.
– My nie możemy wychodzić za mężczyzn innej religii. Według niektórych i nasz misjar jest zakazany, bo nie jesteś muzułmaninem. Musiałbyś zostać wyznawcą Allacha.
– Albo ty przestać.
Zasmuciła się i zamilkła.
Uciekł się do tego, co mu wpajała:
– Czy żona nie należy u was do męża? Czy jako mąż mogę nakazać ci wszystko? Wyjazd do Polski? Zmianę zwyczajów? Zmianę religii?
Rozpłakała się i do końca dnia już nic nie powiedziała.
Tego dnia Kuba pierwszy raz wrócił do bazy godzinę przed wyznaczonym terminem.
W następny piątek odbyli poważną rozmowę o przyszłości. Sana oświadczyła, że w tak istotnej sprawie musi się wypowiedzieć jej ojciec. Kuba z kolei zobowiązał się rozeznać podczas urlopu w Warszawie, jaki jest status Sany w polskim prawie i czy dostanie ona polski paszport. W sumie dali sobie czas do namysłu. Wszystko miało się rozstrzygnąć za pięć tygodni, gdy Kuba wróci z Polski, a afgańska rodzina wyrazi swoje stanowisko wobec córki i siostry.
Jak Ci się podobało?