Everdeath (I)
10 marca 2016
14 min
Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów tylko, że nawet nie wiem co powinienem zabrać... z pewnością będę potrzebował ubrań więc podchodzę do szafy i wyjmuję z niej kilka koszul, jakieś ciepłe futro i spodnie. Wszystko wkładam do skórzanego kufra leżącego na łóżku, dorzucam jeszcze pas i bieliznę. Ponownie rozglądam się po pomieszczeniu. Ze skrzyni stojącej w rogu biorę sakiewkę i przypinam sobie do biodra. Mam już chyba wszystko więc zamykam kufer, biorę pustą torbę z podłogi i zakładam na plecy. Jak tak sobie pomyślę to mam jeszcze dużo czasu ale co mam tu jeszcze robić? Wynoszę bagaż na korytarz i zamykam za sobą drzwi pokoju. Idę do kuchni, żeby spakować coś na ząb. Swoją drogą, jestem bez śniadania więc przy okazji coś zjem.
W kuchni biorę świeży bochenek chleba oraz spory kawałek mięsa. Wcześniej odcinam sobie dwa plastry i siadam do stołu. Jest naprawdę pyszne. Domyślam się, że to robota Arona, mojego przybranego brata. Teraz pewnie jest w kopalni... mi nigdy praca górnicza nie wychodziła.
Kiedy zabieram się za drugi kawałek do kuchni wchodzi Norbert – przyjaciel Arona.
- Już się zbierasz? - pyta siadając naprzeciw mnie z kuflem w ręce.
- Tak. Znaczy wyjeżdżam wieczorem ale teraz się pakuję - tłumaczę – widziałeś gdzieś pana Bufora?
- Nie. Słyszałem, że mają jakieś problemy na dnie ale to chyba nic poważnego. Nie martw się, na pewno spotkacie się wieczorem. - dodaje widząc, że nie jestem zadowolony z odpowiedzi – sam też bym wpadł ale obowiązki wzywają. Po południu zaczyna się moja zmiana więc chyba rozumiesz, że nie mogę.
- Tja... - wzdycham tylko.
Jakoś nie mam ochoty zostać z Norbertem dłużej więc wstaję od stołu i wychodzę na korytarz. Chodzę bez celu póki nie staję przed drzwiami do pokoju Xalliany. Są lekko uchylone i to wzbudza we mnie niepokój. Przecież jeszcze jej nie ma więc kto miałby tam wchodzić?! Powoli otwieram je szerzej i czuję jak delikatne dłonie kobiety chwytają mnie za nadgarstek i wciągają do środka. Wpadam prosto w jej ramiona.
- Co ty tu robisz? - pyta Xalliana ściskają mnie tak mocno, że nie mogę złapać tchu a co dopiero odpowiedzieć.
- Przechodziłem i zauważyłem, że drzwi są uchylone więc... – tłumaczę ale zostaję uciszony gestem.
- Cieszę się, że cię widzę. - znów mnie przytula. Nie to, żeby mi się nie podobało ale średnio przepadam za uściskami. Z drugiej strony uścisk od niej zawsze chętnie przyjmę. Ach to wspaniałe uczucie kiedy jej drobny, jędrny biust styka się z moim ciałem...
- I wzajemnie. Dlaczego przyjechałaś wcześniej?
- Pomyślałam, że zrobię ci niespodziankę. To źle?
- Nie, skądże! Bardzo się cieszę!... po prostu absolutnie się nie spodziewałem. - sprostowuję pośpiesznie. - Czy skoro już jesteś możemy szybciej pojechać?
- Nie. Wolałabym ruszyć wieczorem... a najlepiej o zmroku. - dodaje szeptem. Tak jakby nie chciała, abym słyszał.
- Dlaczego? - zastanawiająca myśl. Co sprawia, że Xalliana boi się jazdy za dnia? Przecież w nocy zawsze kręcą się jakieś oprychy i droga jest o wiele niebezpieczniejsza. - czy ktoś cię śledzi?
- Nie... to nie tak. - chwyciła się za ramie i skierowała wzrok w podłogę.
- Więc o co chodzi? - dopytuję.
- O nic... naprawdę o nic... jak chcesz możemy pojechać wcześniej. - mówi w końcu ale wyraźnie wyczuwam, że nie podoba jej się ten pomysł.
- Nie chcę nic narzucać. Jeżeli sądzisz, że lepiej będzie poczekać to poczekamy. - stwierdzam stanowczo. Jeżeli ma mnie ze sobą zabrać to nie mam zamiaru się jej sprzeciwiać. W przeciwieństwie do mnie podróżuje po świecie od przeszło piętnastu lat. Pamiętam, że kiedyś opowiedziała mi o tym dlaczego tak żyje. To było dawno temu gdy mnie znalazła, już wtedy chciałem iść z nią ale mi nie pozwoliła i zaprowadziła tu. Kiedy miała siedem lat w wyniku erupcji wulkanu spłonęła jej rodzinna wioska. Została zupełnie sama, ukryta przez rodziców w łodzi rybackiej. Przez pół roku żyła wśród zgliszczy a później postanowiła wyruszyć w świat. Znalazła mnie w puszczy gdy miała dziewięć lat. Żadne z nas do dziś nie wie skąd się tam wziąłem jednak Xalliana postanowiła się mną zaopiekować. Znaczy puki nie znalazła Torii. Zostawiła mnie wśród krasnoludów licząc, że lepiej się mną zajmą jednak do końca nigdy mnie nie porzuciła. Odwiedzała mnie zawsze gdy miała okazję i nie przeczę, że sprawiało mi to wiele radości. Teraz kiedy zdecydowała zabrać mnie ze sobą nie zamierzam podważać jej wiedzy. Dlatego jeśli chce jechać nocą to pojedziemy nocą. Zresztą dla mnie to bez różnicy ale nie wiem jak konie odnajdą drogę.
- Dziękuję. O! A tak w ogóle to mam coś dla ciebie. - mówi i sięga do torby. Grzebie w niej chwilę po czym wyjmuje z niej mały nóż z ręcznie rzeźbionym trzonkiem i wręcza mi go.
- Dzięki! Sama zdobiłaś? - zgaduję jednak ku memu zdumieniu kręci głową.
- Lilith. To do niej chcę cię na początku zabrać, a dalej pojedziemy we trójkę.
- Dobra, a kim jest Lilith?
- To moja dobra przyjaciółka. Wydaje mi się, że jesteście w podobnym wieku. Mieszka sama w wiosce po drodze do Everdeath więc pomyślałam, że moglibyśmy zabrać ją ze sobą. Przepraszam, że cię nie uprzedziłam ale wyleciało mi z głowy. No, Lilith jest miła ale nieco nieśmiała. Mam nadzieję, że się jakoś dogadacie choć wiem, że to nie będzie łatwe.
- A KIM jest? - pytam z naciskiem, tak by zrozumiała o co mi chodzi.
- To diablica. Ale znacznie różni się ode mnie. - zapomniałbym. Xalliana też jest diablicą. Nie jest wysoka, ma długie bordowe włosy z reguły związane w warkocz, rogi skręcone jak u barana, szpiczaste uszy, ciemnobrązowe oczy i pełne usta. Bardzo mi się podoba. Uwielbiam jej kształtne biodra, płaski brzuszek i jędrne uda. Zabawne jest to, że czasem zapomina o kontrolowaniu ogona. Kiedy siedzi dość długo pogrążona w myślach zdarza się, że ogon unosi się w górę i wykonuje ruch podobny do mojego. Taki trochę koci, ale u mnie to norma a u niej wygląda zabawnie. - Lilith jest błękitna. To dość nietypowe, ma z tego powodu kompleksy. Moim zdaniem niepotrzebnie. Jest magiem lodu i wspaniałą uzdrowicielką.
- Spokojnie nie będę wspominał o jej inności. Zresztą wśród naszej trójki to ja będę dziwadłem. - stwierdzam i okręcam się wkoło z rozłożonymi rękoma po czym gładzę się po wąsach i uszach oraz zakręcam parę razy ogonem. - chyba nie będzie miała powodów do kompleksów.
- Możesz się odwrócić? Chciała bym się przebrać. - pyta tak nagle, że aż lekko podskakuję.
- Jasne. - stwierdzam i posłusznie obracam się do regału z książkami.
- Co spakowałeś?
- Mam tylko kilka ubrań. Nie wiedziałem co zabrać.
- Spokojnie, o resztę zadbamy. Planuję wynająć nam mieszkanie w Everdeath. Stamtąd będzie najwięcej zleceń więc pieniędzy nam nie braknie. Możesz się odwrócić. - spoglądam w jej kierunku – i jak wyglądam? - pyta rozkładając ramiona.
- Wspaniale. - odpowiadam w pełni szczerze podziwiając urok Xalliany. Ma na sobie materiałową bluzkę oraz proste, obcisłe, łatane na kolanach spodnie i zwykłą krótką kamizelkę ze skóry a do tego założyła skórzane buty z miękką podeszwą.
- Mamy jeszcze dużo wolnego czasu do wyjazdu. Może się przejdziemy, co ty na to?
- Z wielką chęcią. - odpowiadam a ona chwyta moją dłoń i wyciąga mnie na korytarz. - dokąd idziemy? - pytam ale nie uzyskuję odpowiedzi. Dopiero po chwili dociera do mnie, że zmierzamy do kopalni. Z łatwością doganiam Xallianę, chwytam ją w ramiona i z nią biegnę jedyną możliwą drogą. Zatrzymuję się dopiero nad krawędzią kanionu w którym pracuje Aron i odstawiam kobietę na ziemię.
- Dzięki. - stwierdza krótko, poprawia włosy i przysiada na brzegu wieszając nogi nad przepaścią. - dawno tu nie byłam. Pamiętam jak kiedyś przychodziliśmy tu we dwoje ukrywając się przed obowiązkami.
- To była raczej słaba kryjówka. Zawsze nas znajdywali. - zauważam siadając obok.
- Jesteś pewien, że chcesz ze mną iść? - pyta spoglądając mi smutno w oczy jakby sądziła, że odmówię.
- To chyba oczywiste! - wołam i widzę jak na jej twarzy znów gości uśmiech – dlaczego miałbym zmienić zdanie?
- Bałam się, że zbyt przywiązałeś się do tego miejsca. - mówi po czym dźga mnie lekko palcem w pierś.
- Toria jest wspaniałym domem to prawda, ale to nie mój dom.
- A co nim jest?
- Jeszcze nie wiem... - w sumie to kłamstwo. Pewne powiedzenie głosi: „dom jest tam gdzie serce twe”. A ja dobrze wiem gdzie ono jest. - może w Everdeath? Zobaczymy.
Spędziliśmy całe południe nad kanionem właściwie nie rozmawiając, ale nie przeszkadzało mi to. Twierdzę, że jeśli się z kimś znam to możemy się dogadać bez słów. Tak jak teraz. Wydaje mi się, że dobrze się z Xallianą rozumiemy.
Wieczorem zaproponowała, że pomoże mi z doborem broni jednak musiałem stanowczo zaprzeczyć.
- Już wiem czym walczę. Jestem strażnikiem. - mówię kiedy próbuje wcisnąć mi oburęczny miecz.
- Od kiedy? - pyta zdezorientowana.
- Od dwóch lat. Pan Bufor załatwił mi to bo nie radziłem sobie w kopalni.
- To wspaniale. Rozumiem, że masz też odbyte szkolenie prawda?
- Tak. Wszystko zrobione.
- To wieź swój oręż a to – podrzuciła lekko miecz – wezmę dla siebie. Poprzedni połamał mi ork.
Sięgam po jednoręczny topór oraz potężną tarczę z rubinem którą dostają wszyscy strażnicy po ukończeniu szkolenia. Kiedy postawię ją na ziemi sięga mi do pasa i jest strasznie ciężka ale bardzo wytrzymała. Poza tym dzięki magicznemu artefaktowi może odbić co słabsze zaklęcia. Biorę również zbroję z kompletu - dwa ozdobne, stalowe naramienniki, napierśnik z czerwonym kryształem na piersiach oraz skórzane rękawice i żelazne buty. Wszystko związuję razem i przymocowuję do wierzchniej strony tarczy którą zakładam na plecy. Xalliana bierze jeszcze kuszę, kołczan z bełtami oraz topór do rzucania po czym wychodzimy.
Ze zbrojowni idziemy prosto pod główną bramę gdzie czekają już pan Bufor z żoną oraz Aron i kilku innych krasnoludów. Łzy pchają mi się do oczu kiedy ściskam na pożegnanie przybranego ojca. Tyle chciałbym mu powiedzieć jednak nic nie może przecisnąć mi się przez gardło. Dopiero Aron przerywa milczenie.
- Mam coś dla ciebie. Właściwie to ode mnie i Norberta, ale on nie mógł przyjść.
- Wiem ma teraz zmianę.
- Chodź za mną. - mówi i wychodzi za bramę, na otwartą przestrzeń. Kierujemy się prosto do chatki Norberta leżącej przy potoku. Zbudował ją z myślą o łowieniu ryb ale teraz i tak niema na to czasu. Przechodzimy do małej zagrody za budynkiem kiedy Aron gestem nakazuje byśmy się zatrzymali - poczekajcie tutaj. Zaraz wrócę. - idzie do niewielkiej szopy i najwyraźniej ma z czymś problem bo słyszę jak cicho klnie pod nosem. Wychodzi po chwili ciągnąc za sobą olbrzymiego nawet jak dla mnie (a jestem najwyższy spośród zebranych tu osób. Mam metr i dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu) konia, po czym przekazuje mi lejce szepcząc – miał załatwić konia. Nie sądziłem, że będzie taki duży...
- Jakoś sobie poradzę. - oznajmiam i klepię zwierze po grzbiecie. Wdrapuję się do siodła po czym chwytam bagaż który podaje mi Aron i przytraczam go do niewielkiego uchwytu po lewej stronie. - dzięki.
Spoglądam na zebranych krasnoludów i znów czuję jak coś ściska mi serce a łzy pchają się do oczu. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że nigdzie nie widzę Xalliany. Dostrzegam ją nieco później gdy wychodzi z szopy z której Aron przyprowadził mi konia. Widzę, że się z czymś siłuje. Podejrzewam, że ma problem z wierzchowcem, więc postanawiam jej pomóc. Zeskakuję z konia i idę w jej kierunku jednak powstrzymuje mnie gestem.
- Lepiej nie podchodź. - dodaje i każe mi się cofnąć. Chwilę później zauważam dlaczego. Widzę jak z szopy powoli wyłania się głowa smoka. Xalliana szarpie za lejce próbując zapanować nad bestią jednak z słabym skutkiem. W końcu porządnie zdenerwowana silnym szarpnięciem przewraca bezskrzydłego stwora i łokciem uderza go między oczy. - już!? Uspokoiłeś się!? - warczy w jego kierunku a zwierze kuli się przerażone. Na jego miejscu też bym się bał. Można sobie wyobrazić jak się taki smok czuje. Normalnie nikt smokom nie podskakuje, a tu ktoś zdzielił go między oczy.
Xalliana dosiada bestii i daje mi znak, że czas już ruszać. Ostatni raz spoglądam na zebranych krasnoludów. Naprawdę będzie mi ich brak. Nie chcę jednak przedłużać pożegnania. Macham im, i uderzam piętami konia, żeby się ruszył.
Jedziemy powoli, czeka nas daleka podróż ale nie ma co się śpieszyć. Las otaczający góry jest strasznie gęsty. Rozglądam się podziwiając otaczające mnie drzewa. Zdecydowanie przeważają iglaste, jednak nie brak również brzozy. Podszyt znacznie osłabia widoczność. Tak naprawdę gdyby nie ścieżka już dawno bym się zgubił.
Zatrzymujemy się dopiero wieczorem, następnego dnia, na niewielkiej polanie pełnej drobnych białych kwiatów. Ich płatki układają się na kształt malutkich dzwoneczków, obwieszonych wokół łodyżki. Pierwszy raz widzę je na oczy więc wzbudzają we mnie ciekawość. Zrywam jeden i przyglądam mu się zafascynowany, wsłuchując się jednocześnie w szum wody płynącej nieopodal.
- Rozbij namiot. - nakazuje Xalliana wyrywając mnie z zadumania. - ja idę się wykąpać.
- Jasne. Zaraz się tym zajmę. - oświadczam odkładając kwiat i idąc po pakunek przytroczony do konia.
Słyszę jak Xalliana oddala się, więc odkładam torbę i wzdycham do siebie. Rozstawienie stelaża okazało się strasznie proste, więc uwijam się w niecałą minutę. Później tylko zarzucam płachtę, przymocowuję ją do ziemi i gotowe. Do moich uszu dociera plusk wody. Xalliana pewnie właśnie do niej wskoczyła.
Będę tego żałował...
Odwracam się powoli i idę w stronę z której dobiegają mnie wesołe pluski. Mam wrażenie, że zostałem stworzony do podkradania się. Miękkie poduszki na moich stopach tłumią każdy krok.
Bardzo będę tego żałował...
Jestem już przy wodzie. To niewielkie jeziorko o kamiennym brzegu. Po drugiej stronie rośną pałki wodne, jednak tutaj mam dobry widok. Dostrzegam diablicę stojącą po pas w wodzie przodem do mnie. Mogę dokładnie przyjrzeć się jej piersiom. Nie są duże, jednak takie właśnie podobają mi się najbardziej. Dokładnie widzę jej drobne sutki.
Będę żałował... ale tylko jeśli mnie przyłapie.
Uśmiecham się do siebie. Wiem, że nie powinienem jej podglądać, ale to jest silniejsze ode mnie. Krasnoludzice nie są piękne. Zdarzyło mi się kiedyś zobaczyć dwie czy trzy więc mam porównanie. Są pulchne i włochate niemal jak mężczyźni, a to mnie nie pociąga. Pewnie dlatego moje myśli zawsze krążyły wokół ciała Xalliany. Piękna i niedostępna dla moich rąk.
Wychodzi z wody. Z początku ogarnia mnie strach, że mogła mnie zobaczyć, bo idzie w moim kierunku, jednak szybko się uspokajam. Skupiam się bardziej na tym co ten fakt mi daje. Wygolona cipka Xalliany! Jakieś dziesięć metrów przede mną! Czuję jak penis odgniata mi się na spodniach. Ileż bym dał żeby móc teraz się zaspokoić.
Kładzie się na kamieniach, nieco pod kątem. Głowę ma skierowaną do mnie, więc szanse na to, że mnie zobaczy są małe. Leży tak przez chwilę a ja pożeram ją wzrokiem. Każdy centymetr jej ciała, kawałek po kawałku.
Choćby nie wiem co nie będę żałować!
Xalliana podciąga rękę do piersi. Zaczyna je masować, ugniatać, koniuszkami palców drażni sutki. Wyraźnie bardzo ją to podnieca – jednak mimo wszystko nie jestem pewien czy mnie ten spektakl nie podnieca bardziej – ma coraz głośniejszy oddech. Prawa ręka odrywa się od słodkich cycuszków i delikatnie przesuwa się po skórze w stronę łona.
Mam wrażenie, że penis zaraz rozerwie mi spodnie.
Xalliana zupełnie nie świadoma tego, że ją obserwuję, zaczyna stymulować łechtaczkę.
Nie wytrzymam!
Wygina się podniecona, zaciska palce na sutku delikatnie go skręcając.
Poddaję się! Wyciągam członka ze spodni. Stoi na baczność. Chwytam go w rękę i zaczynam się onanizować.
Xalliana ku mojej wielkiej radości unosi biodra do góry, dzięki czemu mogę się jej lepiej przyjrzeć. Teraz dokładnie widzę jak energicznie pociera łechtaczkę jednocześnie pieszcząc pierś. Zauważam jak jeden z palców zagłębia w cipce.
Chciałbym, żeby zamiast palca był to mój penis...
Chwilę później widzę jak do środka dołącza drugi i trzeci palec. Znacznie przyśpiesza ruchy i ja również. Słyszę jak zaczyna jęczeć. Najpierw cicho a wkrótce coraz głośniej by w końcu wydać z siebie jeden długi jęk. Widzę jak orgazm ogarnia całe jej ciało. To mi wystarcza. Czuję, że zaraz eksploduję więc odchylam penisa na bok, tak aby mieć pewność, że nawet kropla nasienia nie dostanie się na plażę, w efekcie zalewam spermą pień obok mnie.
Kiedy Xalliana doszła do siebie zaczęła się ubierać co było dla mnie jasnym znakiem, że zaraz wróci do obozu. Strzepuję resztki nasienia, chowam sprzęt do spodni i bezszelestnie wracam. Kładę się w małym namiocie udając, że śpię. Kilka minut później czuję jak diablica kładzie się obok mnie. Biorąc pod uwagę to co niedawno widziałem nie dziwi mnie, że kiedy tylko mnie dotyka mój penis staje na baczność. Muszę się jednak teraz uspokoić. To nie miejsce i pora...
Oby dalsza podróż była jeszcze lepsza, bo jak na razie to zapowiada się wspaniale. Po prostu nie mogę się doczekać!
Jak Ci się podobało?