Emeryt i bestia, a nawet dwie
22 września 2024
6 min
Kilka lat temu na moim osiedlu wybudowano siłownię – dziesięć machin na wolnym powietrzu mających służyć zdrowiu mieszkańców.
Z chwilą przejścia na emeryturę stwierdziłem, że teraz brak aktywności fizycznej będę musiał czymś zrekompensować. Najprostszym sposobem wydawały się długie spacery, ale okazało się, że to nie wystarcza; nogi owszem, ale inne mięśnie? Przypomniałem sobie o tej siłowni i zacząłem tam ćwiczyć.
Czasem towarzyszą mi tam mężczyźni, głównie starsi ode mnie, lub kobiety w różnym wieku, zwykle po drodze do lub ze sklepu. Niektórych rozpoznaję, inni pojawiają się raz i znikają. Czasem ktoś zagada. Jeden, zapewne stęskniony rozmów, opowiedział mi historię swojego życia.
Zwykle jednak ćwiczę sam.
Pewnego dnia wiosłowałem w swoim rytmie, gdy przez trawnik niemal podbiegła do mnie pięćdziesięciolatka. Widziałem ją tu pierwszy raz. Zażywna, uśmiechnięta, z torbą sugerującą, że wraca z zakupów.
– No to może pan mi wreszcie wyjaśni, po co to?
– Nie wie pani? Na potencję – odparłem, nie przerywając skłonów tułowia.
Uśmiała się jak norka.
– Hahahaha! A to mnie pan ubawił! A to jakim cudem?
– A takim, że jak tu ćwiczę wszystkie mięśnie poza tym jednym, to ten niećwiczony czuje się wypoczęty i zaniedbany. Jak potem dochodzę do domu, to bestia aż się rwie!
Śmiała się tak rubasznie i głośno, że mało torba z rąk jej nie wypadła. Nawet odchodząc, chichotała i oglądała się w moją stronę. Przynajmniej dwa razy, bo skupiłem się na wiosłowaniu i nie śledziłem jej wzrokiem cały czas.
Kolejny raz zaszedłem na siłownię po dwóch dniach przerwy. Właśnie minęło południe, gdy zacząłem wyciskać. Po pięciu minutach pojawiła się ta, którą poprzednio rozbawiłem. Dobry nastrój tryskał jej uszami.
– Dzień dobry panu!
Odpowiedziałem. Mało kto z przychodzących wita się z innym ćwiczącym.
Podeszła do jakiegoś przyrządu, zrobiła kilka ruchów, przeszła do następnej maszyny, pah, pah, pah – minuta i do następnej. W ten sposób obskoczyła wszystkie w mniej niż siedem minut. Nie zdziwiłem się; zaobserwowałem, że wiele kobiet tak „ćwiczy”. Ta, skończywszy, nie odeszła, a usiadła na ławeczce obok mnie. Ja tymczasem przesiadłem się na drugą stronę pylonu na wyciąg górny.
– Pan długo tak ćwiczy?
– Co najmniej godzinę.
– I wszystko dla bestii? – zachichotała.
– Oczywiście! – Postanowiłem pociągnąć tę rozmowę. Nigdy nie wiadomo, do czego to doprowadzi. Może nasunie mi temat opowiadania na pokatne.pl? – Ale pani też trenowała. I co? Obudziło się coś? Pręży się? Twardnieje?
Zaśmiała się rozgłośnie.
– Widział pan, że krótko ćwiczyłam, bo mi dużo nie potrzeba. – Spoważniała. – Jak kto dopiero co owdowiał, jak ja, to wspomnienia są żywe. Tylko że same wspomnienia nic nie dają, a nie tylko one są żywe. Ja też jestem żywa i mężczyzny potrzebuję nie tylko do wbijania gwoździ.
– Ja nie mam nic przeciw wbijaniu gwoździ. A szczególnie tego jednego.
Śmiała się długo i rozgłośnie.
Od słowa do słowa opowiedzieliśmy sobie swoje historie. Ona, że żyje z wdowiej renty i dorabia, pracując w sklepie na pół etatu, że mieszka z dorosłą córką, która rozstała się z mężem, a ja, że od roku jestem na emeryturze, samotny. W międzyczasie obskoczyłem wioślarza, a zaliczywszy znów wyciskanie i wyciąg, powróciłem doń powtórnie. Na koniec trzecia seria wyciągu.
Popatrzyła na zegarek.
– To godzina minęła. Długo jeszcze?
– A co pani taka niecierpliwa?
– Bo na obiad chcę pana zaprosić. Mieszkam w jedenastce.
Teraz ja się uśmiechnąłem.
– Dziękuję. A co będzie?
– Jarzynowa i schabowy z brokułem. Kapusty młodej jeszcze nie ma.
– Dobrze się zapowiada. A co na deser mam przynieść? Wiśniak? Jarzębiak?
– Nie piję i pijaków nie lubię. I skąd pan weźmie? Nie widzę butelki pod siodełkiem. – Nachyliła się i spojrzała pod moją pupę, po czym podkreśliła żart śmiechem. – Do sklepu pana nie puszczę, jeszcze mi się pan zgubi!
Przerwałem ćwiczenie.
– No to idziemy.
Z usmażeniem kotletów, ziemniakami i podaniem obiadu uwinęła się sprawnie. Krzątając się, opowiadała o działce i co na niej uprawia.
– Córka w pracy? Kiedy wraca? – spytałem, siadając do jedzenia.
– Kończy o szesnastej. Mamy czas.
Hmmm… „Mamy czas”?
Po obiedzie odniosła talerze i sztućce do kuchni. Stanęła naprzeciw mnie i zapytała:
– Jak tam bestia? Wciąż się rwie?
– Pewnie! Chce pani zobaczyć?
– Mogę i zobaczyć, ale wolałabym poczuć.
– Tu? – zapytałem, mając na myśli pokój, w którym jedliśmy obiad.
– Nie, tu. – Pokazała palcem spód brzucha.
– To dobrze, bo moja bestia zionie ogniem najchętniej w ciasnych pieczarach.
Wstałem i podszedłem do niej. Chwyciłem za dół jej sukni i zacząłem ją unosić, ale ona nie pozwoliła.
– No co też pan! Żadnego zgorszenia tu nie będzie. Zrobimy to po Bożemu, w łóżku.
Zaprowadziła mnie do malutkiej sypialni z dwuosobowym tapczanem.
Szast-prast i zdjąwszy z siebie odzież, została w samych majtkach.
– No a pan?
Gdy miałem się zabrać za bokserki, ona już leżała pod kołdrą. W majtkach? Nie! Wysunęła spod niej rękę i upuściła je na podłogę.
W tym momencie usłyszałem, jak w zamku obraca się klucz.
Pięćdziesięciolatka zaklęła jak szewc i wyskoczyła do korytarzyka. Nago. Do moich uszu dobiegły jakieś jej niewyraźne słowa i potem okrzyk młodej kobiety:
– Mama znowu?!
Przybyła, w której domyślałem się córki mojej gospodyni, wparowała do sypialni, od stóp do głów zmierzyła mnie krytycznym spojrzeniem, na sekundę zatrzymała wzrok na wybrzuszonych bokserkach, a potem powiedziała:
– No, ten może być. Przynajmniej stoi o własnych siłach, nie jak tamten inwalida.
Mogła mieć na myśli zarówno mnie, jak i moją bestię.
Ponieważ zostałem nie tylko zaakceptowany, ale i zatwierdzony, wziąłem się za zdejmowanie bokserek. Młoda odwróciła się i wyszła, a gospodyni wróciła i zamknęła drzwi.
– To teraz, skoro mleko się rozlało, nie będziemy tego robić pod kołdrą – oświadczyłem. – Moja bestia woli światło.
Pchnąłem ją na łóżko. Rozkraczyła się, a ja sprawdziłem ręką, czy jest mokra. Potem wspomogłem się śliną i wpuściłem w nią bestię. Ustami i rękami zabrałem się za inne elementy jej ciała, żeby nie miała na co narzekać. „Mowa kobiet jest miodowa, lecz w piersi sama trucizna, dlatego ssiemy ich wargi, a piersi gnieciemy w garści” jak napisano sanskrytem półtora tysiąca lat temu.
Nie ma to jak mądrości wschodu. Orgazm leżącej pode mną był tak głośny, że córka zajrzała zaniepokojona. Zobaczyła zapewne moją dupę i fajtające kończyny mamusi, ale nie patrzyłem na jej minę, bo byłem zajęty.
Po wszystkim pocałowałem gospodynię na do widzenia, ubrałem się i zaszedłem do kuchni pożegnać córusię, która nakładała swój obiad na talerz.
– Dobrze się pan spisał – pochwaliła mnie. – Nawet nie musiałam stawiać członka jak temu poprzedniemu. Następnym razem dam panu zniżkę. Dziś dwieście złotych.
Zbaraniałem.
– Jakie dwieście złotych?
– Normalne. Należy się, nie? Na Roksie drożej i bez obiadu.
Zadrżałem z oburzenia! Żeby taki rozbój uprawiać na moim osiedlu!
– Zapłacę następnym razem jeśli i ty dołączysz. Kartą. Masz terminal?
– Hahaha! Każda kobieta ma terminal. Wsuwasz w szparę co tam masz, wypłata za dziewięć miesięcy i spłacasz przez osiemnaście lat.
Drzwi za mną trzasnęły z irytacji. Z mojej irytacji.
Co za bezczelna harpia! Już ja ją obsmaruję na pokatne.pl!
Jak Ci się podobało?