Dzikie bestie. Leksykon
17 lipca 2019
3 godz 35 min
Nad ostatecznym kształtem historii dość długo deliberowałam ze swoim przyjacielem (nazwijmy go A.). I choć niektóre fragmenty mogą wydać się przypadkowe, chaotyczne, spisane na kolanie, zapewniam, że znalazły się tam ze świadomych powodów.
Z góry przepraszam co wrażliwszych czytelników. Moja wizja bywa okrutna, momentami balansuje na granicy dobrego smaku, a chwilami wręcz ją przekracza.
Poproszę również, aby nie przywiązywać większej wagi do historycznych niespójności, a mówiąc ściślej - do tego, co (być może) wyda się Wam historycznie niespójne. Świat, w którym poruszają się moi bohaterowie powstał z inspiracji pewną epoką, ale nie odtwarza jej. Jest fikcyjny. Przedstawiony. Nigdy go nie było, ani nie będzie.
A. stwierdził, że nikt przy zdrowych zmysłach nie dobrnie do finału, a jeśli już to ześle na mnie gromy.
No cóż...
Przekonajmy się.
Na szczęście, nie wiecie gdzie mnie szukać.
Całusy.
CZĘŚĆ I.
1. Alina.
W środku nocy zaliczyłam dwie pobudki.
Za pierwszym razem powodowała ją suchość w gardle. Wymacałam dwulitrową butelkę Bonaqu'y, przezornie pozostawioną przy łóżku przed urwanym filmem. Opróżniłam ją niemal do końca, po czym zapadłam w dalszy sen, modląc się o to, by zdążyć wytrzeźwieć zanim nadejdzie świt.
Drugie przebudzenie wywołał alarm ze strony pęcherza. Chciało mi się sikać, ale tym razem nie zareagowałam od razu. Powstrzymała mnie obecność Filipa, który w międzyczasie musiał wtargnąć do sypialni.
Leżał obok, oddychał szybko, a przy tym delikatnie ocierał się o moje udo. Nie patrzył na mnie. Chował głowę w poduszkę, jakby odrzucając fakt, że robił to, co robił.
Pierwsze, blade promienie słońca wyostrzały jego szczupłą, młodzieńczą sylwetkę. Tłumiłam bolesną potrzebę oddania moczu i leżałam nieruchomo. Podglądałam go przez ledwo rozchylone powieki i usilnie pracowałam nad własnym oddechem. Serce biło coraz szybciej, a płuca domagały się większej ilości tlenu. Robiłam jednak wszystko co w mojej mocy, by nie zauważył, że nie śpię.
Członek, który gładził powierzchnię nogi, zrobił się nagle całkiem mokry. Z przerażeniem zrozumiałam, że mój syn niebawem dojdzie. Jego ruchy przybierały na intensywności, były coraz mniej dyskretne, niekontrolowane. Chciałam zerwać się z miejsca i przerwać tę szkaradną scenę, lecz za bardzo paraliżował mnie strach.
Bałam się konfrontacji. Nie potrafiłam wyobrazić sobie słów, jakich w tej drażliwej sytuacji należałoby użyć, ani też jak oswoić wstyd, który byłby udziałem nas obojga.
W pewnej chwili złapał mnie za pośladek, sapnął odrobinę głośniej i jeszcze mocniej docisnął twarz do pościeli. Poczułam ciepło na udzie i tyłku. Nasienie raptownie rozpłynęło się po skórze, po czym zaczęło spełzać ku prześcieradłu. Natychmiast wstał z łóżka i w popłochu opuścił pokój.
Konsternacja utrzymała mnie w znieruchomieniu jeszcze przez dobrych kilkanaście minut. Po upływie tego czasu odkryłam, że zasikałam łóżko.
2. Borys.
Około szóstej rano krzątałam się pośród pordzewiałych szczęk. Zaczepiałam wieszaki z ciuchami i starałam się czerpać przyjemność z tej prostej czynności. Na bazarze było coraz tłoczniej.
Justyna, która handlowała chińskimi torebkami naprzeciwko, stwierdziła, że wyglądam źle. Mówiła do mnie „Alinko”, „skarbeńko”, „bidulo” i pytała czy wszystko w porządku. Uspokajałam ją łagodnym uśmiechem. Sugerowałam, że potrzebuję odpoczynku, jakiegoś dłuższego wyjazdu, nic poza tym.
Choć bardzo ceniłam sobie jej towarzystwo, które raz na pewien czas przybierało znamiona przyjaźni, nigdy nie byłam w stanie otworzyć się przed nią w pełni.
Na przykład w tej chwili powinnam wyznać, że jestem w mentalnej rozsypce. Od czasu zaginięcia męża przed dwoma laty, ledwo wiązałam koniec z końcem. Pracowałam dla Borysa, rosyjskiego króla drobnego handlu, a zarazem alkoholika, który z niewiadomych przyczyn wytypował mnie jako swoją ulubienicę. Zawiadywał kilkunastoma punktami handlowymi, ale to przy moim kręcił się najczęściej. Ciągle był blisko i niemal każdego wieczoru nalegał na picie wódki w jego towarzystwie. Raz na pewien czas ulegałam tym zaproszeniom, choć odbywało się to raczej w atmosferze zawodowej powinności, niż szczerych, towarzyskich chęci.
Tym bardziej nie wyznałabym Justynie tego, że wczorajszej nocy przyzwoliłam na molestowanie ze strony własnego syna. Nie opowiedziałabym też, z jakiego domu się wywodziłam, ani co mnie spotykało, gdy byłam młodą, bezbronną dziewczyną. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na żadne psychoanalityczne sesje w tym zakresie.
Oleg nie był dobrym mężem. Zdarzało mu się wypić, a po pijaku potrafił wziąć mnie siłą lub pobić. Jednak pomijając te pojedyncze wyskoki oraz to, że między nami nigdy nie zaistniały żadne poważniejsze uczucia, małżeństwo przebiegało dość rutynowo. Dopóki był, życie wydawało się względnie nieskomplikowane. Nie rozumiałam wtedy, jak wiele wysiłku i nerwów należy poświęcić, by z miesiąca na miesiąc utrzymać rodzinę na powierzchni.
Ciężka praca, nikłe zarobki. Stresujące zakupy i ciągłe odliczanie dokładnych sum, by nie narobić sobie wstydu przed kasjerką. Do tego jeszcze dom, rachunki, bilety miesięczne, opłaty szkolne oraz cotygodniowe kieszonkowe dla syna. Gdyby nie to, że mieszkanie było na własność, a nie na wynajem, pewnie już od dawna znajdowałabym się na społecznym marginesie. Postradałabym zmysły, wylądowała pod mostem albo wynajmowała ciało za pieniądze.
Pensja, jaką dostawałam od Borysa, ledwo pokrywała bieżące potrzeby. Musiałam się sporo nagimnastykować, by w tym skromnym budżecie znaleźć jakąkolwiek, choćby najdrobniejszą rezerwę, która pozwoliłaby na tak zwane „zrobienie czegoś dla siebie”. Zwykle szczytem szaleństwa był zakup tandetnego biustonosza albo wyjście do kina. Wizja wakacji, na których człowiek miałby szansę odzyskać siły i dobry nastrój, miała w sobie tyle realności, co kolorowy sen. Nawet nie warto było marzyć o dłuższym wyjeździe, bo takie myślenie groziło depresją.
Wciąż uchodziłam za całkiem ładną kobietę, lecz z każdym miesiącem dostrzegałam w sobie niepokojące objawy gradacji. Coś niedobrego działo się z włosami, których dotąd nawet nie musiałam farbować. Ulegały rozrzedzeniu, a poza tym ewidentnie siwiały. Nie rzucało się to jeszcze zbytnio w oczy, ponieważ byłam blondynką, ale wiedziałam, że już niewiele mnie dzieli od starości. Moja uroda gasła. Nawał stresu, kiepska dieta oraz tanie kosmetyki tylko przyspieszały ten proces.
2. b.
Bazarowy dzień zlatywał rutynowo, jak każdy inny. Ludzie sunęli między straganami, obmacywali towary, sadzili lichymi żarcikami lub krzywili się z niesmakiem. W wolniejszych chwilach piłam rozpuszczalną kawę w towarzystwie Justyny albo rozwiązywałam krzyżówkę panoramiczną. Sprzedałam kilkanaście bluzek oznaczonych fikcyjnymi markami, dwie plastikowe sukienki oraz pluszowy sweter. Tym razem obyło się bez scysji, irytującego targowania czy strachu o kasetkę z utargiem.
Zwijając kramik, przeczuwałam już jaki będzie dalszy scenariusz wieczoru. Przyjdzie Borys, roztoczy wokół siebie przykrą woń nadtrawionej siwuchy, a następnie zacznie uwodzić.
Nie pomyliłam się. Wszystko postępowało tak jak zawsze, z tą tylko różnicą, że początkowo zdobyłam się na odwagę, by odmówić popijawie.
- Alinko, kochanie, jeden drink, obiecuję – nalegał.
- Wiesz przecież, że na jednym się nie kończy – odpierałam cierpliwie.
- Wiem... - Uśmiechnął się smętnie. - Na pewno pęknie dużo więcej. Ale to wcale nie musi dotyczyć ciebie! Przechylimy po drineczku i odwiozę cię do domu. Co ty na to?
W końcu złagodniałam i przystałam na jego plan. Natomiast żeby nie czuć się taką mizerną, kompletnie bezwolną marionetką, naprędce obmyśliłam szereg racjonalnych powodów, dla których warto było zmienić zdanie.
Po pierwsze, alkohol nie znajdował się na liście moich dopuszczalnych wydatków, tak samo jak i reszta używek. A jednak lubiłam się napić, choć na chwilę zredukować poziom stresu. Czemu nie skorzystać z darmowej okazji? Drugim argumentem była niechęć do wczesnego powrotu do domu i spędzania czasu w towarzystwie syna. Póki co nie miałam ochoty go widzieć. Filip był już niezależny, sam sobie przyrządzał posiłki po szkole, więc nie dręczyły mnie też jakieś szczególne wyrzuty sumienia z powodu zaniedbywania matczynych obowiązków.
2. c.
Tym razem, zamiast do jego smutnego, blaszanego biura, pojechaliśmy do pubu na obrzeżach Pragi.
Lokal nie był zbyt wyszukany. Za odrapanym barem siedziała wytapirowana, wulgarna dziewczyna, która piła razem z gośćmi. Ci natomiast wyglądali jak zwykli bandyci. Ogoleni na łyso i odziani w wytarte skórzane kurtki, wymieniali z barmanką sprośne dowcipy. W ciemnym kącie stał automat do gier, mrugający wieloma radosnymi lampeczkami. Majstrował przy nim jakiś wątły staruszek. Wrzucał kolejne monety, klął pod nosem, w nerwach rozlewał na siebie piwo.
Kiedy weszliśmy, łysi panowie zamilkli. Przybrali poważne miny. Oderwali się od kontuaru, by wymienić z Borysem serdeczne uściski dłoni. Chwilę później zasiedliśmy przy niewielkim stoliku na końcu sali. Barmanka przyniosła nam butelkę wódki, karton Hortexu oraz szklanki wypełnione lodem. Zaskoczył mnie ten serwis, bo byłam pewna, że w tym nędznym przybytku obowiązywała samoobsługa. Kiedy stawiała to wszystko na blacie, obrzucała Borysa zalotnym spojrzeniem. Z jakiegoś powodu ci wszyscy ludzie darzyli go ogromnym szacunkiem.
Zgodnie z umową, wypiliśmy po jednym drinku. W tym czasie nie wymieniliśmy zbyt wielu słów. Skupiałam wzrok na szklance, wodziłam palcem po jej wilgotnej, górnej krawędzi. Borys rozlał następną porcję, a ja nie zaprotestowałam. Poczułam zdradziecką lekkość. Z przyjemnością absorbowałam alkoholową ułudę spokoju.
Wkrótce zaczął wygadywać jakieś straszliwe farmazony na mój temat. Twierdził, że nigdy przedtem nie spotkał kogoś równie urokliwego i o „taaakiej” charyzmie. Komplementował też ciuchy, jakie na siebie założyłam, choć dla mnie były to ohydne szmaty. Podrabiane Levisy, które wciskałam na tyłek od wielu lat oraz przechodzony, luźny tiszert z pewnością nie mogły stanowić wykwintnej, wieczorowej kreacji. Od jego uwag robiło mi się po prostu przykro.
Pozwalałam mu mówić, a jednocześnie kierowałam swe myśli ku czemuś innemu, bo rozumiałam już, że nie usłyszę tutaj ani jednego szczerego słowa.
2. d.
Przypomniała mi się wcześniejsza rozmowa z Justyną, gdzie w którymś momencie padł wątek Borysa. Koleżanka sugerowała, że szef się we mnie podkochuje, zaś ja reagowałam na to irytacją.
- Jeśli kocha, to niech da podwyżkę – kwitowałam z przekąsem.
Pogładziła wtedy mój policzek i zajrzała w oczy.
- Powinnaś go odpowiednio ukierunkować, skarbeńko – stwierdzała – Najpierw mu wytrzepiesz, a potem długo nie dopuścisz do siebie. Jak już połknie haczyk, zyskasz nad nim przewagę. Będziesz rozdawała karty, kumasz?
Śmiałyśmy się z tego do rozpuku.
Natomiast teraz nie było mi wesoło. Borys coraz śmielej nachylał się ku mnie. Zionął wódką, papierosami i czosnkiem. Jego twarz lśniła od potu, a na gęstym wąsie widać było wyschnięte resztki jedzenia.
Cofałam się przed nim ze wstrętem, choć jednocześnie próbowałam zachować status quo. Nie chciałam go zdenerwować, ani urazić.
Idąc za żartobliwą poradą Justyny, położyłam dłoń na jego kroczu. Wyczułam twardniejące przyrodzenie, a to z kolei przywiodło mnie do impulsywnej decyzji. Wsunęłam mu palce za pasek od spodni, sforsowałam barierę obfitego brzucha, a następnie dobrnęłam do majtek.
- Nie musisz tego robić – stwierdził przyciszonym głosem, choć zabrzmiało to raczej jak zachęta.
Bez słowa przystąpiłam do zaspokajania jego żądzy. Nie zamierzałam na to patrzeć. Odwróciłam głowę na bok i zmrużyłam oczy. Skupiłam wzrok na dziadku, zmagającym się z automatem.
Penis Borysa był miniaturowy, niemal zupełnie schowany za gęstym owłosieniem. Nawet przy pełnym wyproście przywodził na myśl dziecięce rozmiary. Szturchałam go brutalnie i dość prędko poczułam na dłoni pierwszą wilgoć.
- Nie tak... – szeptał słabym głosem. - Nie tak szybko.
Skórzaści panowie w milczeniu opierali się o bar, nie mieli śmiałości spojrzeć w naszą stronę. Jedynie dresiarska barmanka, raz na pewien czas, przeszywała mnie ostrym wzrokiem.
Beznamiętnie brandzlowałam Borysa, przy czym całą uwagę skupiałam na świecącej maszynie. W pewnym momencie staruszek wrzasnął wściekle i rozbił szklankę z piwem o podłogę. Znieruchomiałam. Barmanka zaczęła mu głośno wymyślać, pozostali goście podśmiewali się pod nosem. Za to Borys drżał z niecierpliwości. Poluzował pasek, wypuszczając na wolność spory fałd brzucha. Wcisnął do spodni wielkie, spocone łapsko, po czym mocno zacisnął je na moich palcach. Wymusił kontynuację pieszczoty, a właściwie od teraz sam ją sobie zadawał. Przez kilka minut masturbował się przy użyciu mojej dłoni. Fukał i rzęził osmolonym od papierosów gardłem. Gdy był już blisko, drugą ręką próbował przysunąć moją twarz ku kroczu. Posyłał błagalne spojrzenia, z których łatwo dało się wyczytać jego myśli. Oponowałam przez chwilę, wyswobadzałam się spod naporu dłoni, ale w końcu dałam za wygraną.
Rozpięłam rozporek i zanurkowałam głową pod stolik.
- O ty suko! - wyrwało się Borysowi. - Ty kurwo, moja najdroższa! - Mały fiutek wystrzelił z furią już przy pierwszym kontakcie z wargami.
Albo Borysowi od dawna brakowało kochanki albo jego jądra posiadały niezwykłą wydajność produkcyjną. Wytrysk trwał przeraźliwie długo. Część spermy trafiła prosto do gardła, powodując odruch wymiotny. Z trudem opanowałam mdłości.
W ostatnich latach rzadko zdarzało mi się uprawiać seks, natomiast pieszczot oralnych nie oferowałam praktycznie nigdy. Nie miałam zbyt wiele doświadczenia w tej materii, więc trochę improwizowałam. Nadal ssałam malejącego członka, a jednocześnie przełykałam wszystko, co z siebie wydawał.
Kiedyś pijany Oleg zgwałcił mnie w usta i nie wyciągnął członka przed finałem. Od tego czasu domyślałam się, że starsi faceci świrują na punkcie kobiet konsumujących ich nasienie. Wszak młodym chłopakom zwykle wystarczał sam fakt wytrysku. Nie miało większego znaczenia gdzie wylądował.
Szef poluzował mięśnie, wyraźnie odprężony. Rozpłynął się błogo na kanapie, niczym balon, z którego uleciało całe powietrze. Gładził mnie lepką, spoconą łapą po włosach. Wciąż trzymałam miękkiego penisa w ustach. Obciąganie nie powodowało we mnie żadnej przyjemności, a mimo to przedłużałam tę czynność w nieskończoność.
Wstydziłam się ujawnić swoją twarz. Bałam się spojrzeń barmanki oraz rozmowy z Borysem. Dławił mnie strach o ciąg dalszy wszystkiego, więc wolałam jak najdłużej pozostać w ukryciu.
Po kilku, może kilkunastu minutach obłąkańczego ssania, przyrodzenie znów nabrzmiało od krwi. Odnowioną erekcję przyjęłam z ulgą, co było dość absurdalne. Pracowałam dalej, jak niezmordowana, sowicie opłacona dziwka.
Borys jednak nie potrafił spuścić się po raz drugi. Wzwód zmalał, a penis na powrót zagrzebał się we włosach łonowych. Szturchałam go mocno dwoma palcami, usiłując przywrócić do odpowiedniego rozmiaru. Raz po raz muskałam żołądź językiem i czaiłam się na erekcję z rozchylonymi wargami. Przypominało to trochę reanimację, rozpaczliwą walkę o oznaki życia.
- Z pewnością nie mam już piętnastu lat – zaśmiał się, odciągając moją głowę od rozporka.
Poczułam duszności i okropne zawroty głowy. Na podniebieniu pozostał odrażający posmak nasienia oraz uryny. Bałam się, że zaraz zwymiotuję. Poprosiłam o natychmiastowe odwiezienie do domu, nie bacząc na sporą ilość alkoholu, jaką mój kompan zdążył w siebie wlać.
Zareagował bez chwili zwłoki. Wyszliśmy szybko na zewnątrz, gdzie pod drzwiami stała jego sportowa mazda. Zdziwiło mnie, że nie zapłacił barmance za drinki, a tamta nawet o to nie zabiegała.
W drodze do domu ani razu nie zająknął się na temat tego, co przed chwilą zaszło. Byłam mu za to wdzięczna, choć również kiełkowało we mnie przeczucie, że dałam się wykorzystać. W jego przypadku nie chodziło o zauroczenie, ale raczej o jednorazową, erotyczną fantazję, która właśnie znalazła ujście. Borys nie znał mnie zbyt dobrze, więc pewnie nie spodziewał się, że pójdzie aż tak łatwo.
Justyna była w błędzie. Poza spermą w żołądku, niczego szczególnego tutaj nie uzyskałam. Wytarłam w chusteczkę resztki rozmazanej szminki oraz zeschniętego nasienia. Podjęłam decyzję, że od następnego dnia zacznę szukać nowej pracy.
Kiedy zaparkował pod moim blokiem, przerwał milczenie:
- Alinko, jesteś świetna – podsumował.
3. Filip.
Nad ranem znów doświadczyłam wielokrotnych przebudzeń. Tym razem nie z powodu kacowych suchot, ale ze strachu przed nieproszonym gościem. Nerwów nie uśmierzał nawet fakt, że przed snem przekręciłam klucz w drzwiach od sypialni.
Filip zjadł śniadanie chwilę przede mną, lecz wciąż siedział przy kuchennym stole i grzebał widelcem w resztkach jajecznicy.
Siedział ponuro na krześle, niemal kompletnie nagi. Jedyne, co miał na sobie, to luźne bokserki oraz słuchawki od walkmana. Kiedy szykowałam posiłek, wodził za mną pustym, nieprzeniknionym wzrokiem. Co i rusz przyłapywałam go na podglądaniu moich piersi, na wpatrywaniu się w pośladki albo na omiataniu nóg – ciągle tym samym, dziwnym spojrzeniem. Od jakiegoś czasu robił to niemalże codziennie.
Zawsze był cichym dzieckiem, jednak po zaginięciu ojca zrobił się jeszcze cichszy. Czasem potrafił milczeć całymi tygodniami, budząc we mnie coraz większy niepokój.
Oleg dobrze wiedział, jak do niego dotrzeć. Spędzał z synem sporo wolnego czasu. Zabierał na piłkę albo uczył naprawiać silnik w naszej wiecznie niedomagającej ładzie. Miał z nim dobry kontakt, czego na pewno nie dało się powiedzieć o mnie. Ja natomiast niemal od dzieciństwa nosiłam w sobie przekonanie, że nigdy nie będę dobrą matką.
Nie zaniedbywałam Filipa, ale trzymałam na dystans. Przeważnie byłam dość sucha i zasadnicza. Nie pozwalałam sobie na standardową, matczyną ckliwość, bo zwyczajnie nie odnajdywałam jej w sobie. Traktowałam go trochę, jak rówieśnika. Chciałam, by jak najprędzej porzucił dziecięcą infantylność i zaczął gadać ludzkim głosem. Natomiast teraz, gdy gwałtownie dojrzewał, traciłam nad nim wszelką kontrolę.
O dziwo, tego dnia wykazał ochotę do wymiany zdań. Zerwał z siebie słuchawki, po czym oparł łokcie o stół, przybierając hardą, męską postawę.
- Nie idę do szkoły – obwieścił buńczucznie, wiedząc, że nie potrzebuje na to mojej zgody.
- W porządku – odparłam machinalnie, wrzucając jajka do parującego garnka.
- Nie spytasz dlaczego? - obruszył się.
- Wierzę, że masz jakiś powód.
- Złapałem fuchę, zarobię dziś trochę kasy – wyjaśnił dziwnym, jakby uroczystym tonem. - Dołożę na mieszkanie – dodał po chwili.
- Dziękuję bardzo, ale poradzę sobie bez ciebie – Mój głos lekko zadrżał.
Filip prychnął lekceważąco i już nie kontynuował tego wątku. Czuć było po nim głębokie niezadowolenie.
3. b.
Pół godziny później stałam przed lustrem w łazience. Zakładałam na siebie kolejne części garderoby, a robiłam to w sennym, ślimaczym tempie. Jak co dzień, oceniałam skalę zniszczeń, jaka dotknęła moje ciało.
Brzuch nie był już idealnie płaski. Brzydka, pojedyncza fałda tłuszczu przegrywała z grawitacją i ciągnęła lekko ku podłodze. Odstające wargi sromowe już od dawna wiały smutkiem i błagały o chirurgię plastyczną. Nie wiem czemu porzuciłam nawyk depilowania krocza, co przecież tylko uwydatniało szkaradę cipki. W okolicach oczu oraz ust rysowały się drobne siatki zmarszczek. Dostrzegałam je również na dekolcie. Mimo to jedyne mocniejsze pocieszenie dotyczyło właśnie piersi. Ciągle jeszcze zachowywały w sobie pewną dumę i sprężystość. Nie zwisały okropnie w dół, jak u wielu kobiet przy zaawansowanej czterdziestce. Do tyłka też nie miałam większych zastrzeżeń, choć pamiętałam czasy, gdy był dużo jędrniejszy.
Po założeniu obleśnego, naddartego stanika oraz fig, mających w sobie tyle uroku, co barchanowe majty, marna resztka atutów cielesnych została momentalnie zabita.
Sięgnęłam szybko po dżinsy, by zniknąć w ubraniach i położyć kres dalszemu znęcaniu się nad sobą. Wtedy do łazienki wpadł Filip. Przestraszyłam się i o mały włos nie wydałam z siebie krzyku.
- Po szczoteczkę – wytłumaczył.
Zmierzając ku umywalce, przesunął tors wzdłuż mojego biustu. Skurczyłam się w odruchu obronnym. Ukryłam piersi pod splecionymi rękami, choć miałam już na sobie biustonosz.
W drodze powrotnej trącił mnie lekko od tyłu, niby niechcący. Poczułam dotyk penisa na pośladku i naraz powróciło koszmarne wspomnienie wczorajszego poranka. Struchlałam. Jego nastoletnie przyrodzenie wypełniało bokserki bardziej, niż w tej sytuacji powinno. Po chwili przepchnął się do drzwi, a zrobił to tak, by przed wyjściem dotknąć mnie jak najwięcej razy.
Każdy kontakt z jego skórą powodował coraz większy szok. Gdy zniknął, natychmiast zatrzasnęłam drzwi i przekręciłam blokadę. Usiadłam na brzegu wanny, próbując uspokoić oddech i stłumić nerwowe drżenie.
Zrozumiałam, że swoją biernością jedynie umacniam tę patologię. Jak tak dalej pójdzie, któregoś razu rzuci mną o ziemię i po prostu zerżnie. Nie sądziłam, abym była w stanie odeprzeć taki atak.
4. Oleg.
Do pewnego momentu kolejny dzień pracy był identyczny, jak wszystkie poprzednie.
- Kochana, ile za tą halkę?
- A ta czapka Ridersów to oryginalna, bo widać osiem szwów?
- Ojej, a nie da się taniej?
Wyłom w monotonii nastąpił w połowie dnia, gdy tłum uległ rozrzedzeniu, a ja oddałam się pogawędce z Justyną. Tym razem uległam pokusie opowiedzenia jej czegoś więcej o swoim życiu.
Piłyśmy cierpką neskę, od której trzęsły się dłonie. Justyna wytrzeszczała swoje duże, ufne oczy, podsycając ochotę do dalszego mówienia. Zdradziłam już szczegóły wczorajszego wieczoru u boku Borysa, z rozmiarem członka włącznie. Teraz zaś przystępowałam do poważniejszych kwestii. Cofając się po sznurku zdarzeń, dotarłam do zagadnienia braku kręgosłupa i do wielkiej tęsknoty za Olegiem. Tłumaczyłam jej, jak bardzo brakowało mi zaradnego mężczyzny, kogoś, kto załatwi wszelkie sprawy za mnie, a przy okazji wytworzy niezbędny bufor między mną, a synem.
Na wspomnienie Olega Justyna zareagowała nagłym wykrzywieniem buzi.
- Przecież wiesz, że twój mąż nie był dobrym człowiekiem – wtrąciła.
- Był, jaki był – odpowiedziałam – Ale jego obecność ułatwiała mi życie.
- No jasne – kontynuowała sarkastycznym tonem – Raz na jakiś czas sypnął gotówką, aby załagodzić fakt, że dopiero co spuścił ci wpierdol po pijaku. To był potwór, Alina. Kiedy wreszcie dopuścisz do siebie ten fakt i zwyczajnie ucieszysz się, że ktoś go odstrzelił? Skurwiel nie zasługiwał na dalsze życie.
- Odstrzelił? - pochwyciłam.
Justyna żachnęła się, a następnie popadła w lekkie zakłopotanie.
- Skarbeńko – odezwała się po dłuższej chwili – Ty wciąż nie wiesz czym się zajmował twój mąż, prawda?
- Był kierowcą – odpowiedziałam bez namysłu.
- I co, taksówkarzem był? Woził ludzi albo sterował jakimś dostawczym tirem, wiecznie spragniony domu lub tirówek? - pytała z ironicznym, a zarazem podejrzliwym wyrazem twarzy.
Zamilkłam. Niespodziewana opryskliwość koleżanki wprowadziła zbyt wiele chaosu do mojej głowy.
Justyna prędko zdała sobie z tego sprawę.
- Bidulo, nie przejmuj się – zaapelowała łagodniejszym tonem – Dobrze wiesz, że twój stary robił dla mafii. Spartolił coś ważnego albo kogoś zdradził, więc go załatwili. Ale przecież nie było w tym twojego udziału. Nie musisz się obciążać winą.
Powoli docierało do mnie, jak naiwna byłam przez ostatnie lata. W istocie, nigdy nie zadawałam Olegowi pytań o jego pracę. Akceptowałam to, że ma jakieś swoje interesy, że musi często wybywać z domu i wracać o dziwnych, nieregularnych porach.
Dopóki miałam pieniądze, żyłam w cichej, bezpiecznej bańce i nie szukałam powodów ku temu, by kwestionować otaczającą mnie rzeczywistość.
Zamajaczył klient. Justyna prędko ucięła rozmowę i pomknęła na swoje stanowisko.
Ja w tym czasie mięłam gazetę w dłoni. Przewróciłam kilka kartek, od krzyżówki do działu ogłoszeń, gdzie zgodnie z wczorajszym przyrzeczeniem planowałam znaleźć nową posadę. Okazało się, że otępienie odebrało mi zdolności poznawcze. Wpatrywałam się w litery, ale odbierałam je jedynie jako śmieszne krzaczki, niezrozumiałe szlaki na pogiętym papierze.
Ktoś spytał o cenę swetra, wiszącego jako wabik. Z trudem przywołałam siebie do porządku i powróciłam do regularnego, zawodowego trybu.
- Kochana, stówkę kosztuje.
- A to prawdziwa wełna czy chińska?
- Najprawdziwsza, prosto z bułgarskich pól.
- Nie dałoby się taniej?
4. b.
Pod koniec dnia opustoszałe stoisko odwiedził Borys. Przyniósł kwiaty, czego zupełnie bym się po nim nie spodziewała. Jednak jeszcze mocniej zaskoczył mnie jego wygląd. Był ubrany w eleganckie, sztruksowe spodnie oraz świeżą, wyprasowaną koszulę. Do tego przystrzygł wąsa i starannie ułożył włosy, które połyskiwały od brylantyny.
Lekko speszony, przeprosił za wczorajszy wieczór. Stwierdził, że nie tak wyobrażał sobie naszą pierwszą randkę. Wyznał też, że od wczoraj jest abstynentem. Byłam pewna, że nie kłamie, bo jego ciało lekko dygotało.
- Nie wiedziałam, że to była randka – zadrwiłam.
- Alinko, wiesz o czym mówię... – westchnął z zakłopotaniem – Nie każ mi tego głośno wypowiadać. Jesteś dla mnie kimś więcej, niż tylko ciałem.
Po raz pierwszy od dawna poczułam się wyróżniona jako kobieta. I nie miało znaczenia to, że za poprawą nastroju stał ktoś tak nieatrakcyjny, jak Borys (a do tego mój własny szef).
Bez wahania przyjęłam zaproszenie na kolację. Nie odmówiłam również jego hojnej propozycji, by wybrać sobie dowolne ubrania ze stoiska. W tym momencie powinnam poczuć się urażona albo skrępowana, ale pokusa łatwego zysku była zbyt silna.
Założyłam długą, letnią suknię w kwieciste wzory oraz wysokie szpilki. Poprawiłam usta szminką. Tym razem lustro okazało się dużo łaskawsze. Tych kilka prostych zabiegów odjęło mi wiele lat.
Kiedy opuszczaliśmy bazar, Justyna podśmiewała się ze mnie po cichu. Stojąc daleko za plecami Borysa, przytykała zaciśniętą dłoń do rozchylonych ust, imitując stosunek oralny.
Posłałam jej środkowy palec.
Może i bywałam straszliwie naiwna, ale tym razem udało mi się zachować trzeźwy umysł. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że wyjście do knajpy było jedynie formą wybiegu. Po wczorajszej lasce Borys tylko się rozochocił. Teraz zapewne liczył na więcej. Mimo to, perspektywa cielesnego rekompensowania wszelkich przyjaznych gestów nie powodowała we mnie jakiejś szczególnej odrazy. Spokój, z jakim przyjmowałam tę konstatację, mógłby sugerować, że właśnie odzywała się we mnie mentalność dziwki.
Na etapie kolacji było jeszcze całkiem miło. Borys dużo gadał, w głównej mierze o sobie i swoim biznesie. Pomiędzy przystawką, a daniem głównym, zdarzyło mu się także odsłonić uczucia, jakie rzekomo do mnie żywił. Stwierdził, że kochał mnie od wielu lat. Trwało to jeszcze na długo przed podkupieniem stoiska od mojego poprzedniego pracodawcy. Z jego wyznania wynikało, że głównym powodem zakupu nowego punktu na bazarze byłam ja.
- Od początku trudno było mi przejść obojętnie obok tych pięknych, smutnych oczu. Byłaś i jesteś moją obsesją – mówił.
Nie dowierzałam temu, ale pozwalałam się wygadać. Ze sporą przyjemnością wsuwałam chiński makaron i popijałam piwem. Chwilami bawił mnie język, jakim się posługiwał. W normalnej sytuacji z pewnością nie użyłby określenia „piękne, smutne oczy”. Ewidentnie silił się na oryginalność, chciał mi zaimponować światowością i elokwencją. Zdania, jakimi mnie raczył, wyciągnął pewnie z jakiejś kasety video, bo o czytanie książek raczej bym go nie posądzała.
Trzeba było przyznać, że przez jakiś czas Borys dzielnie się trzymał. W ciągu kolacji wytrwał w swoim abstynenckim postanowieniu. Miał lekkie drgawki, czasem spojrzał głodnym wzrokiem na piwo, jakie sobie zamówiłam, ale poza tym nie tracił dobrego humoru, ani koncentracji. Dopiero po opuszczeniu restauracji dopadł go kryzys.
4. c.
Do swojego domu wiózł mnie w dość ekspresowym tempie. Już w trakcie jazdy zaczął wyglądać dziwnie. Oblewał go pot, a w oczach błyskało szaleństwo. Do tego bez przerwy pytał czy zapięłam pasy.
Zaraz po przekroczeniu progu jego wystawnego, jednorodzinnego domu, zaczął się miotać w amoku. Cały czas szukał sobie jakiegoś zajęcia, jakby zapominając, że przyprowadził towarzystwo. W hallu nerwowo przestawiał buty i przewieszał kurtki. Potem ruszył nerwowym krokiem do salonu, gdzie zaczął dłubać przy sprzęcie grającym. Puszczał jedną kasetę po drugiej, a żadnej nie dał zabrzmieć dłużej, niż kilkanaście sekund. Poleciał Władimir Wysocki, The Best of Chopin i jakiś amerykański, rozkrzyczany zespół, który na okładkę wybrał sobie puszkę konserwy.
W końcu cały się skurczył i przywarł do ściany.
- Nie mogę oddychać – zarzęził płaczliwym głosem – Chyba zaraz umrę, Alinko, zaduszę się.
Wiedziałam co nieco o tej przypadłości. Przed emigracją byłam wręcz osaczona zjawiskiem pijaństwa. Chlał mój ojciec i dziadek. Piła matka, bracia oraz znajomi z podwórka. Natomiast przyjazd do Polski niewiele zmienił w tej kwestii. Oleg, który ściągnął mnie do tego kraju, od dłuższego czasu przesadzał z alkoholem, zaś na nowym terenie nałóg jedynie się umocnił. Pamiętałam te koszmarne delirki, podczas których błagał mnie o podstawienie wódki pod sam nos, bo zdychał, lecz nie potrafił ruszyć palcem.
Namierzyłam barek, urządzony w rogu salonu. Chwyciłam pierwszą lepszą butelkę i zaniosłam ją Borysowi. Ten niemalże wyrwał ją z mojej ręki. Przyssał się do wódki, jak niemowlę do cycka. Przełykał szybko i łapczywie, próbując ugasić swe diabelskie pragnienie.
W krótkiej chwili wysączył niespełna ćwierć litra czystego destylatu. Jego ciało zareagowało w znajomy mi sposób. Najpierw dławił się i charczał, potem sukcesywnie odzyskiwał spokój.
4. d.
Siedzieliśmy na skórzanej kanapie. Z głośników leciały piosenki w stylu disco, a Borys co i rusz pochłaniał kolejne szklanki wódy. Znowu był całkiem wylewny, choć tym razem rezygnował z pozorów elegancji na rzecz rubasznych żarcików czy wręcz otwartej wulgarności. Coraz śmielej wypowiadał się na temat moich „cycuszków” oraz „muszelki”. Nie widział ich jeszcze, ale podejrzewał, że dorównują reszcie mojego ciała.
- Co druga kobieta ma w sobie coś z dziwki, zaś zdecydowanie każdy facet jest dziwkarzem – folgował sobie, a jednocześnie błądził wzrokiem w okolicy mojego krocza.
Czułam się zdegustowana. Chciałam mieć to już za sobą, więc w pewnym momencie po prostu uklękłam przed nim i zaczęłam rozpinać pasek od spodni. Borys zareagował dziwnie. Z początku był bierny, dawał się rozbierać, ale po krótkiej chwili fuknął gniewnie i odepchnął od siebie.
Wstał z kanapy, strząsnął sztruksy do reszty, po czym poszedł wyłączyć muzykę. Zaskoczenie sprawiło, że wciąż klęczałam na podłodze, z głową zwróconą ku niewidzialnemu kochankowi. Po krótkiej chwili znów stanął nade mną, tym razem już bez majtek. Zamknął w dłoni swojego kilkucentymetrowego członka i zaczął go masować.
- Wypnij tyłek – warknął suchym, nagle odmienionym tonem.
Poczułam odrazę, ale nie okazałam jej. Oparłam się o kanapę, podciągnęłam kieckę i zsunęłam figi. Zrozumiałam, że o żadnej grze wstępnej nie będzie tu mowy, więc wsadziłam palec do łona. Operowałam nim w przyspieszonym tempie, tak, by jak najszybciej uzyskać gotowość do stosunku.
Zabawnie musiało to wyglądać. Dwoje dorosłych ludzi onanizowało się w nabożnym milczeniu, jeden przy drugim.
Borys zwlekał z wykonaniem kolejnego ruchu. Zdążyłam zrobić się całkiem wilgotna i poczuć seksualny głód.
Dobrze znałam swoje ciało. W ciągu wielu lat samotności nauczyłam się zadowalać samą siebie, bo wiedziałam, że na czynnik męski nie mam co liczyć. Samodzielność była mi potrzebna jeszcze na długo przed zaginięciem Olega. Choć sypialiśmy ze sobą dość regularnie, ciągle brakowało mi orgazmów. W naszym pożyciu przyjemność często wypierana była przez ból.
Kiedy Borys wreszcie nachylił się ku mnie i przesunął dłonią po nodze, poczułam iskrę. Prędko zamieniłabym ją w prawdziwy pożar, gdyby nie to, że po raz kolejny postanowił zabłysnąć niesłychanym krasomówstwem:
- Przestań się wiercić, kurwiszonie – wycedził przez zęby.
Tym razem oburzenie było zbyt silne, by dalej tłumić je w sobie. Zaczęłam podnosić się z kanapy, z zamiarem natychmiastowego opuszczenia tego domu. Wtedy jednak przygwoździł mnie swoim zwalistym cielskiem. Złapał za szyję i wszedł od tyłu. Ledwo go poczułam. To nie penis, ale raczej ogólny ciężar jego ciała wywołał poczucie penetracji.
Dupczył mnie przez jakieś pół godziny. W tym czasie obficie sapał, prychał i przeklinał. Ani razu nie zmienił pozycji, ani tempa. Jednostajność wydarzeń sprawiła, że robiłam się śpiąca. Mimo to nie reagowałam w żaden sposób, a także porzuciłam myśli o ucieczce.
Nie próbowałam przejmować inicjatywy, ponieważ w tym momencie Borys zbyt mocno przypominał mi zaginionego męża.
Oleg torturował mnie czasami taką samą łóżkową nudą, zaś na próby interwencji odpowiadał agresją. Kiedyś bił mnie długo po twarzy i spuścił się pomiędzy ciosami. Jeden z takich ataków sprowadził na świat Filipa.
Borys nie zdołał dojść, co wprowadziło mnie w niepokój. Oderwał się od moich pośladków i poszedł wypić kolejną porcję wódki. Przez cały czas tkwiłam nieruchomo w tej samej pozycji. Wypinałam usłużnie tyłek i drżałam z przejęcia.
Po chwili beknął po chamsku, jak typowy, opóźniony krajan z prowincji. Był teraz ucieleśnieniem wszystkich podłych cech, przed którymi zwiewałam z Rosji. Przypominał ojca, wujka, braci, a nawet kolegów z podstawówki.
Odstawił pustą szklankę i wrócił.
- Kładź się, kurwo – krzyknął wściekle, po czym przerzucił mnie na plecy.
Mój cichy strach powoli ustępował panice.
- Nie bij – zapiszczałam, zasłaniając głowę rękami – Nie po twarzy!
Buchnął szkaradnym śmiechem, a następnie rozpłaszczył się na mnie.
- Zamknij mordę – syknął prosto do ucha – Kto ja według ciebie jestem, damski bokser?
Zaczął w pośpiechu zdejmować moją kieckę. Próbowałam mu w tym dopomóc, ale niecierpliwość przeważyła. Rozerwał ją wzdłuż, a po chwili to samo zrobił ze stanikiem.
- Bez nerwów, Borys – perswadowałam z przerażeniem - jestem twoja, zobacz rozkładam przed tobą nogi.
Skarcił mnie ostrym, świdrującym spojrzeniem.
- Zrób ze mną co chcesz – dodałam, lekko ściszonym głosem.
- Jeszcze słowo i naprawdę ci wpierdolę! - ryknął.
Podpalił się własną brutalnością. Chciał mnie szybko wziąć, ale kolejne dźgnięcia nie trafiały celu albo to jego fiutek ciągle odpadał od waginy. Na wzgórku łonowym oraz w okolicach pępka zbierała się wilgoć. Już zaczęłam podejrzewać, że nieporadność przywiedzie go do szału, ale na szczęście wślizgnął się wreszcie do środka. Zaklął przy tym ohydnie, na znak radosnego męskiego triumfu.
Znów pompował w jednostajnym rytmie, choć tym razem zdawał się szybko zbliżać ku końcowi. Przyjmowałam na siebie jego ciężar, pot oraz przykry oddech. Nie robiłam żadnych nieprzemyślanych ruchów.
- Ty puszczalska szmato! – wrzeszczał na całe gardło. – Ty zdziro, wycieruchu jebany!
Wykrzykiwał całą litanię podobnych obelg, jakby dając upust czemuś brudnemu, co od lat zaprzątało głowę i nie dawało spokoju.
Położył dłonie na moich piersiach, a następnie ścisnął boleśnie oba sutki. Stękał przeciągle, kierując głowę ku sufitowi. Zrozumiałam, że spuści się w ciągu sekundy i odetchnęłam z ulgą. Nie miałam odwagi przypominać mu o braku zabezpieczenia. Zresztą, radość z finału była mocniejsza, niż jakiekolwiek obawy prokreacyjne.
Poczułam w sobie ciepłe eksplozje. Taranował mnie jeszcze przez krótką chwilę. Wielki brzuch pływał pod moimi piersiami, a łapska wciąż rozgniatały biust. Wreszcie dopadło go zmęczenie i znieruchomiał. Osunął się na bok, rzężąc, jak ranny zwierzak.
- Nawet nie wiesz, kurewko... - mamrotał – Ile musiałem dla ciebie poświęcić... Alinko, pizdeczko moja kochana...
Wstałam szybko z podłogi. Zdjęłam porwaną suknię i resztki stanika. Zbierało mi się na płacz, a zarazem poczułam duszną żądzę zemsty.
Borys leżał przede mną, kompletnie wycieńczony, zapadający w sen. Z malutkiego członka wyciekały jeszcze ostatnie krople nasienia. Korciło mnie, by skopać go po głowie albo kroczu. Bić tak długo, aż zaleje się krwią i przestanie oddychać. Byłam jednak zbyt słaba, a poza tym studził mnie strach.
Odnalazłam sypialnię, a tam przepastną szafę, pełną dresów, koszul, tiszertów. Na jednej z półek, obok pomiętej bielizny, leżał pistolet oraz kilka magazynków. Podniosłam go, a po chwili odrzuciłam i odruchowo wytarłam brzegiem skarpety, jaka leżała nieopodal. Przeszły mnie ciarki. Dygocząc z trwogi, ubrałam się w zbyt luźne dżinsy oraz workowate polo. Wyglądałam w tym zestawie żałośnie, trochę jak bezdomna albo wariatka, która zbiegła z ośrodka zamkniętego. Śmieszności przydawały mi jeszcze jaskrawe szpilki, kontrastujące z resztą absurdalnego ubioru.
Ruszyłam do domu piechotą. Wkrótce zdjęłam niewygodne obuwie i wrzuciłam do torebki. Wzdrygałam się raz po raz, gdy wspominałam przebieg niedawnych wydarzeń, a najmocniej drażniły mnie krople ejakulatu, które w czasie marszu nieustannie wyciekały z pochwy.
Przepłakałam całą drogę, budząc pogardę albo niezdrową ciekawość przechodniów.
Mój pierwszy kochanek od lat okazał się bydlakiem. Tak jak wielu innych alkoholików, z jakimi zetknęłam się w ciągu życia, posiadał więcej, niż jedną twarz. To drugie oblicze zwykle było pełne okrucieństwa, jeśli nie fizycznego, to na pewno mentalnego.
Borys z jednej strony był wierną kopią niedobrego męża, a z drugiej - kimś znacznie gorszym.
Bałam się nawet pomyśleć, po co mu była ta broń.
Miał spore szanse, by w swej podłości przebić nie tylko Olega, ale i wszystkich zwyrodnialców, z którymi obcowałam w dzieciństwie.
5. Justyna.
Perspektywa powrotu do mieszkania napawała mnie wstrętem, a jednak nie miałam innego wyjścia.
Wchodziłam po cichu, by nie zbudzić Filipa. Od razu poszłam do łazienki, gdzie długo szorowałam pokiereszowane stopy, uwalniając je ze skorupy miejskiej sadzy. Skradzione łachmany wrzuciłam do kosza na brudną bieliznę, choć wiedziałam, że wkrótce wyrzucę je na śmieci.
Wzięłam gorącą kąpiel, która trochę mnie uspokoiła. Po spuszczeniu wody z wanny, leżałam na jej dnie, bezmyślnie gapiąc się w sufit oraz na parę, jaka wyzierała z mojego ciała. Brakowało mi motywacji, by opuścić tę ciepłą, cichą przestrzeń.
Powolutku gładziłam swoje piersi. Potem łaskotałam brzuch koniuszkami paznokci, aż dotarłam do rozdętych warg sromowych. Niejako wbrew woli, zaczęłam się masturbować. Z początku niespiesznie, a po chwili już całkiem wariacko. Łopotałam dłonią w waginie, mocno drażniąc mój najwrażliwszy punkt.
Doszłam w ciągu kilku minut. Wydałam z siebie jęk i cała skuliłam się w wannie. Zaskoczyłam samą siebie. Zwykle robiłam to zmysłowo, w zwolnionym tempie. Nieraz potrzebowałam ponad godziny palcówki, by wreszcie doznać satysfakcji. Orgazm był gwałtowny, ale i powierzchowny. Szybko o nim zapomniałam.
Ruszyłam do sypialni w miękkim szlafroku, teraz już całkiem odprężona. Byłam gotowa na pożegnanie tego parszywego dnia. Jednak po zapaleniu światła znów podskoczyło mi ciśnienie. Na poduszce leżały dwa stuzłotowe banknoty, pieczołowicie ułożone, jeden przy drugim. Tylko Filip mógł je tu położyć.
Wkurzyłam się. Już raz wytłumaczyłam gnojowi, że nie przyjmę jego pieniędzy. A poza tym ubodło mnie miejsce, w którym je zastałam. Czemu akurat na łóżku?
Schwyciłam forsę, po czym wyrwałam wściekłym susem do drzwi. Filip jednak nie spał. Stał w progu sypialni, przez co o mały włos na niego nie wpadłam. Po raz drugi w ciągu jednego dnia miał na sobie jedynie bokserki.
- I co jeszcze? - wrzasnęłam dzikim głosem - Jeszcze sobie podpatrujesz? Co właściwie chciałeś teraz zobaczyć? Moją dozgonną wdzięczność?
Wcisnęłam banknoty do jego dłoni, ale ten jej nie uniósł. Pieniądze zawirowały, lądując bezszelestnie na podłodze. Filip spuścił głowę, wyglądał na zszokowanego.
- Mamo, ja tylko próbowałem pomóc – odezwał się cicho, jakby ze wstydem.
Zamarłam na dźwięk tych słów. Nie pamiętałam kiedy ostatnio nazwał mnie „mamą”. Poza tym poczułam się po prostu głupio.
Filip uklęknął i pozbierał banknoty. Robił to bardzo powoli, a przy tym ani razu na mnie nie spojrzał. Biło od niego rozczarowanie, nie mógł pogodzić się z niesprawiedliwością, jaka właśnie go spotkała.
Kiedy przystąpił do odwrotu, coś we mnie pękło. Powstrzymałam go zdecydowanym ruchem i przytuliłam.
- Przepraszam – wyszeptałam, choć kosztowało mnie to niemało trudu.
Nigdy nie okazywałam skruchy, wobec nikogo, nawet w obliczu rychłego niebezpieczeństwa. Nie przepraszałam, gdy mój zachlany ojciec zamierzał mnie ukarać, milczałam również w obliczu męża, który w przypływie pijackiego szału wymyślał sobie jakąś moją nową przewinę.
Filip odwzajemnił uścisk. Przywarł do mnie z taką siłą, jakby całe życie marzył o tej chwili. Oparł głowę na ramieniu i zwrócił się ku szyi. Wsunął nos pod moje ucho, musnął skórę wargami. Czułam jak zaciąga się zapachem ciała. W tym czasie jego ręce tężały na zagarniętych łopatkach, zaś tors zgniatał piersi.
Staliśmy tak jakąś minutę, w całkowitym milczeniu. W końcu uznałam, że wystarczy już tych czułości jak na jeden raz. Jeśli kiedykolwiek mielibyśmy poprawić nasze stosunki, to tylko za pomocą małych kroczków. Klepnęłam go wymownie po plecach, ale najwyraźniej nie zrozumiał sygnału. A może odczytał go na opak, bo zamiast zelżeć, jego uścisk wręcz przybrał na sile. Ponadto odniosłam wrażenie, że w chłopięcym kroczu budziło się życie.
Powoli opuściłam ręce i rozluźniłam mięśnie, posyłając mu jeszcze bardziej dobitny komunikat. Filip był już jedynym obejmującym.
- Idź spać – szepnęłam, siląc się na łagodny ton – Porozmawiamy jutro, dobrze?
Nie zareagował słowem, lecz ciałem. Jego członek momentalnie się naprężył. Teraz całkiem mocno forsował materiał bokserek oraz ciasno przylegał do szlafroka, za którym kryło się matczyne łono.
Kiedy zaczął drżeć, a następnie dyskretnie ocierać się o mnie, odepchnęłam go. Ruch był na tyle gwałtowny, że zza luźno przewiązanego szlafroka wychynęła pierś. Filip cofnął się do przedpokoju z kretyńską, przestraszoną miną. Wwiercał się wzrokiem w biust, który pospiesznie przed nim chowałam. Momentalnie przykucnął i zacisnął ręce na bokserkach. Zamknął powieki, a następnie głośno jęknął. Zamurowało mnie na ten widok. Jego bielizna przybierała nowy, ciemniejszy odcień. Gdy z krawędzi nogawki zaczęło coś wyciekać, zerwał się na równe nogi i uciekł do swojego pokoju. Zostawił po sobie kilka kropel na podłodze.
- Dobranoc, syneczku! - krzyknęłam za nim, tym razem już nie kryjąc obrzydzenia.
Skopałam stuzłotówki, leżące na progu, wypychając je w kierunku przedpokoju. Trzasnęłam ostentacyjnie drzwiami.
5. b.
Następnego dnia wyszłam bardzo wcześnie z domu. Po drodze złapałam budkę telefoniczną i przekręciłam do Borysa. Dużo czasu zajęło mu doczłapanie się do słuchawki.
Poprosiłam o dzień wolnego, ale zrobiłam to tak, by zabrzmiało jak żądanie. Starałam się brzmieć stanowczo i hardo, co nie należało do moich specjalności.
- Dobrze, Alinko – odpowiedział zachrypniętym, skacowanym głosem. - Ile tylko chcesz, tylko wróć do mnie. To, co miało miejsce wczoraj...
Najwyraźniej przystępował do przeprosin, więc natychmiast rozłączyłam rozmowę. Poczułam niemałą satysfakcję z tego jawnego pokazu złości.
Wrzuciłam kolejne żetony i zadzwoniłam do Justyny, do której miałam prośbę o przysługę.
Po krótkiej rozmowie od razu udałam się do jej mieszkania, ulokowanego nieopodal żerańskiej fabryki FSO. Na samym wejściu przyjaciółka wycałowała mnie i mocno wyściskała. Jakaż to była przyjemność obcować z kimś, kto nie żywił wobec mojej osoby żadnych seksualnych zamiarów.
Dała mi zapasowe klucze. Poinformowała gdzie znajdę bieliznę oraz które wiktuały z lodówki były zdatne do spożycia. Przestrzegła przed jej psem, bo, jak mówiła, był wiecznie spragniony obcych, a kobiet w szczególności. Dała jeszcze jednego całusa, po czym wybiegła do pracy.
Ruszyłam ku sypialni, która jednocześnie pełniła funkcję pokoju dziennego. W tym domu były tylko trzy pomieszczenia; kuchnia, łazienka i właśnie salon. Mimo ciasnoty, czułam się tu dobrze. Mieszkanie było ciche, przytulne, a zarazem pozbawione żywych istot. No może z wyjątkiem tego wielkiego owczarka niemieckiego, kręcącego bączki po parkiecie i wachlującego radośnie ogonem.
Zrzuciłam ciuchy i z rozkoszą położyłam się na rozłożonej, skrzypiącej wersalce. Wsunęłam ciało pod pierzynę, która wciąż utrzymywała resztki ciepła po Justynie. Teraz nareszcie mogłam odrobić nieprzespaną noc. Zapomnieć o wszelkich ohydnych sprawach, odbudować siły oraz znaleźć odwagę, by wprowadzić poważne zmiany w życiorysie. Zasypiałam z tą myślą i aż uśmiechałam się szeroko. W ciągu krótkiego momentu, który poprzedza letarg, wszystko wydaje się możliwe, takie łatwe do osiągnięcia.
Z drzemki wyrwało mnie mocne szarpnięcie. Niemal podskoczyłam na łóżku, a serce podeszło do gardła.
Pies Justyny zsunął się z wersalki. Uciekł do kąta pokoju i stamtąd patrzył na mnie badawczym spojrzeniem. Odetchnęłam, a następnie zaniosłam się śmiechem.
- Nawet tutaj – powiedziałam do siebie – Nawet w takim zaciszu znajdzie się gnojek, który będzie chciał mnie wykorzystać.
Zanim zasnęłam po raz drugi, upewniłam się, że już nic nie stanie na przeszkodzie mojemu wypoczynkowi. Wzięłam bydlę za sierść i zaciągnęłam do kuchni, gdzie planowałam je uwięzić. Wygłaskałam psa na do widzenia, bo czułam, że tym sposobem szybciej pogodzi się ze swym losem. Wtedy ten wskoczył na mnie całym ciężarem i z zaskoczenia posłał na klęczki. Odrzuciłam go od siebie ze śmiechem, lecz skutek był taki, że skoczył jeszcze raz. Rzucał się tak dalej w amoku, szczekał i ślinił, zaś spomiędzy łap wypełzła nagle różowa główka penisa. Strzelał w powietrze cienkimi nitkami wytrysku, ale jakby tego nie dostrzegał. Wciąż brał kolejne wściekłe susy, choć napotykał zdecydowany odpór. Powoli przestawało mnie to bawić. Usiadłam na tyłku i popadłam w smutne odrętwienie.
Ten głupi zwierzak był jak cała ludzkość. A nawet gorzej – był reprezentantem życia na Ziemi.
Wysunęłam ku niemu nogę i pozwoliłam, by się na niej wyżył. Oferta została przyjęta. W krótkiej chwili oblepił kończynę włosami i wilgocią. Psia sperma spływała obficie od kolana po łydkę. Rozkosz sierściucha zdawała się nie mieć końca, a zarazem nie miała nic wspólnego z rozkoszą. Był to raczej atawistyczny odruch, zakodowane pragnienie przedłużenia gatunku, które włączało mu się w umyśle za każdym razem gdy wyniuchał suczkę.
Mój wstręt narastał, aż w końcu znalazł ujście w agresji. Z całej siły cisnęłam owczarkiem w kąt, na co ten zareagował groźnym szczekaniem i okazywaniem kłów. Wróciłam do łóżka, uprzednio upewniając się, że drzwi kuchenne były szczelnie zamknięte.
Zasypiałam po raz kolejny, choć tym razem już bez wrażenia błogiego spokoju. Przed oczami wirowała mi ohydna sperma, sierść i zęby.
5. c.
Chaotyczne sny stanowiły zlepek ostatnich doświadczeń, a do tego doprawione były atmosferą surrealizmu. Byłam w wielkiej sali, gdzie kilkaset osób naraz uprawiało ze sobą dziki seks. Każdy centymetr kwadratowy podłogi zajęty był przez ludzkie ciała, nacierające na siebie, jak owady w roju. Ta ich zbiorowa miłość, wykonywana w paralitycznym rytmie, wydawała mi się niesamowicie piękna. Zazdrościłam im, bo nie miałam dostępu do tej zabawy. Byłam bowiem odizolowana od reszty pancerną szybą i zdana na zupełnie inne doświadczenia.
Na łóżku siedziała cała moja rodzina. Matka, ojciec oraz dwaj bracia. Wszyscy oni masturbowali się, a jednocześnie grozili mi palcem. Patrzyli na coś, co znajdowało się zaraz za moimi plecami. Drżałam ze strachu na samą myśl, co to może być. Kiedy wreszcie obróciłam głowę, rozpoznałam Borysa. Ten zaś zwyzywał mnie i stłukł mocno pięściami. Kierował ciosy na potylicę, plecy oraz pośladki, a przy tym penetrował mnie od tyłu. Jego fiutek rósł i rósł, aż wreszcie osiągnął monstrualne rozmiary. Ciekła ze mnie krew, która wnet przeobrażała się w kleistą, półprzezroczystą maź.
Gdy obróciłam się za siebie, odkryłam, że mój kochanek również jest lekko przezroczysty. Znikał w oczach, aż w końcu jego miejsce zajął Oleg. Ten zaś trzepnął mnie w policzek i zamroczył na bliżej nieokreślony czas. Błądząc w ciemnościach, zacisnęłam dłonie na czyichś nadgarstkach, by po chwili odnaleźć siebie w zupełnie nowej sytuacji.
Klęczałam przed wielkim penisem. Lizałam go i ssałam. Muskałam wargami, przygryzałam z ostrożnym wyczuciem. Penis był straszliwie twardy, nie przypominał ludzkiego ciała. Sperma lała się z niego, jak z kranu, a mimo to wciąż zachowywał skalistą konsystencję. Pochłaniałam wydzielinę głębokimi łykami, choć przecież nie miałam szansy nadążyć za tym szalonym tempem ejakulacji. W pewnej chwili mój brzuch zrobił się przeraźliwie ciężki. Dławiłam się od nadmiaru płynu w gardle, nasienie wyciekało z kącików ust oraz przez nos. Odepchnęłam od siebie tę dziwaczną, ciągle tryskającą pałę, by zauważyć, że jej właścicielem jest mój syn. Wtedy ten spokojnie skierował strumień na moją twarz. Spuszczał się nadal, sterując fiutem jak szlauchem. Sperma zaklejała mi oczy, nozdrza i usta, a gdzieś daleko w tle zawodził pies. Wkrótce Filip zaatakował moje gardło. Brałam na siebie kolejne wystrzały, pracowałam wargami, podniebieniem, przełykiem. Wreszcie mój żołądek odmówił posłuszeństwa i zaczął zwracać nadmiar spożytej treści.
Obudziły mnie nagłe mdłości. Zerwałam się do pozycji siedzącej, panicznie wciągając powietrze do płuc. Pot lał się ze mnie gęstymi strugami, zaś serce pompowało krew zdecydowanie za szybko. Chwilę później poczułam coś niepokojącego. Obmacałam waginę i odkryłam, że jest całkiem mokra.
5. d.
Wieczorem zjadłam z Justyną skromną kolację, którą przyrządziłyśmy z lodówkowych resztek. Słowem, były to kanapki. Mortadela, pomidor, ogórek, a do tego dzbanek rozwodnionej herbaty. Gdybym jadła to w swoim własnym domu, pewnie nie czułabym żadnego smaku, a ponadto smuciłaby mnie ogólna lichość żywota. Teraz jednak było mi dobrze. Nawet w tym marnym daniu odnajdywałam głupią radość z konsumpcji. W jakiś niepojęty sposób Justyna zarażała dobrym nastrojem. Czułam się przy niej lekko, młodo i bezpiecznie. Choć wcześniej nie chciałam przyjąć tego do wiadomości, teraz byłam już prawie pewna, że łączy nas pewna więź.
Wyszłyśmy na miasto. Justyna zaordynowała długi spacer w stronę jej ulubionego, praskiego barku. Nie miałam lepszych pomysłów, więc zdałam się na jej wyczucie. Zresztą w takich sytuacjach nigdy nie wykazywałam większej inicjatywy.
Zaskoczyła mnie swoim nowoczesnym szykiem, jakże odmiennym od tego, co prezentowała na bazarze. Założyła na sobie czerwone buty na wysokim koturnie, porwaną, dżinsową miniówkę, a na nogi - czarny nylon w szeroką kratę. Całość wizerunku spinała ciasna skórzana kurteczka, a także ostry makijaż; fiolet wokół oczu i krwistoczerwona szminka. Aura seksu oraz pewna doza awanturniczości, jaka jej teraz towarzyszyła, budziła we mnie ukłucie zazdrości. Też chciałabym wyglądać tak świeżo, wyróżniać się od szarego tłumu.
Ja z kolei miałam na sobie lekką sukienkę w tygrysie cętki, którą pożyczyłam od Justyny. Kiecka nie bardzo do mnie pasowała, choć w dalszym ciągu była lepsza, niż moje standardowe tiszerty i dżinsy.
Kiedy mijaliśmy FSO, grupka monterów, która właśnie opuszczała mury fabryki, zareagowała gwizdami. Każdy z nich odprowadzał wzrokiem kształtny tyłek Justyny. I chyba tylko do niej skierowane były te umizgi.
Po drodze zwierzyłam się niemal z całego bagna, jakie spotkało mnie w życiu, zaś ostatnie wydarzenia zajmowały w tych opowieściach zdecydowanie najwięcej miejsca. Justyna słuchała spokojnie, raz po raz wtrącała jakąś skromną uwagę lub parskała z oburzeniem. Momentami pozwalała sobie również na niewinne żarciki, których źródłem była moja wciąż niedoskonała polszczyzna. Swoją drogą, to pewnie bariera językowa sprawiła, że pominęłam wiele drastycznych wątków z czasów dzieciństwa i dorastania. Zwyczajnie brakowało mi odpowiednich słów, by opisać ogrom rozpaczy, jaki mnie w tamtych czasach dotykał.
Przeszłyśmy niemal całą dzielnicę. Skończyłam mówić akurat wtedy, gdy przed nami ukazał się cel wędrówki. Dziwnym zbiegiem okoliczności, Justyna zaciągnęła mnie do tego samego pubu, w którym przed dwoma dniami zrobiłam laskę Borysowi.
Przed wejściem zawahałam się przez moment. Zastygłam w miejscu i rozważałam szybki odwrót.
- Czemu wybrałaś akurat to miejsce? - spytałam podejrzliwym głosem.
Justyna uniosła brwi na znak zdziwienia. Chciała wyrazić ten stan na głos, lecz po chwili coś do niej dotarło. Jej twarz złagodniała.
- Chyba rozumiem. To tutaj cię ten fiutek przyprowadził - stwierdziła.
- Tak.
- Jeśli chcesz, możemy iść gdzie indziej. Ale, skarbeńko, zastanów się. Czemu miałabyś odmawiać sobie wolności?
- Pewnie masz rację – przyznałam, choć wciąż brzmiałam na nieprzekonaną.
- No dobrze, zróbmy tak: jeśli w środku napotkamy tego jebanego Ruska, robimy w tył zwrot. Pasuje?
- Przecież wiesz, że ja też jestem Ruska...
- No proszę, czyli humorek znowu dopisuje – zaśmiała się, po czym otworzyła drzwi wejściowe.
W lokalu było tak samo, jak poprzednio. Przy automacie wnerwiał się starszy pan. Wulgarna barmanka polewała wódkę cherlawym chłopakom, ubranym w połyskujące, kolorowe ortaliony. Jeden z nich miał na sobie sportową kurtkę z napisem „odidos”. Zabawne, bo identyczny model dało się zakupić na moim straganie.
Tym razem barmanka nie flirtowała z gośćmi, najwyraźniej towarzystwo nie było w jej guście. Nie zmieniło się natomiast to, że popijała w godzinach pracy.
Zamówiłyśmy dwa piwa. Dziewczyna musiała mnie rozpoznać, bo od razu posłała zimne, nieprzychylne spojrzenie.
Justyna uparła się, że zapłaci za nas obie. Kiedy sięgała po resztę, barmanka złapała ją za nadgarstek.
- Tylko mi tu żadnego kurewstwa nie urządzać, zrozumiano? - wyszeptała groźnie, patrząc wymownie w moim kierunku.
Justyna wyszarpnęła rękę oraz pieniądze.
- A obijanie twojej brzydkiej japy wolno urządzać? - odpowiedziała równie wrednym tonem.
- Nie prowokuj mnie, dziwko, bo cię rozgniotę – burknęła barmanka, ale jej fason jakby osłabł.
Dresiarze przysłuchiwali się uważnie tej wymianie zdań, a na koniec buchnęli zwierzęcymi śmiechami.
- Solówa, solówa! - rechotali.
Usiadłyśmy w kącie sali. Nie podobała mi się ta napięta atmosfera. Irytowały mnie wszechobecne śmiechy-chichy i lekceważące, ironiczne spojrzenia. Miałam wrażenie, że nawet dziadek coraz rzadziej wrzucał bilon do automatu. Jego uwagę przyciągały długie nogi Justyny albo moja twarz. Pewnie pamiętał jaki zrobiłam z niej użytek przed dwoma dniami.
- Co takiego jest w tej budzie, że tak często tu przychodzisz? - zapytałam, znów lekko zagubiona.
Milczała przez moment. Wzięła duży łyk piwa, po czym rozłożyła ręce.
- Do Bristolu na drinka nie chadzam – zadrwiła. - A poza tym mam kilka ciepłych wspomnień, związanych z tym miejscem.
- Romans?
- Przychodziłam tu z pewnym chłopcem, do którego czułam coś więcej – Westchnęła.
- Gdzie on teraz jest? - drążyłam z zaciekawieniem.
- Nie żyje – odparła papierowym tonem – Niegrzeczny był. Skończył tak samo, jak twój Oleg.
Po tych słowach zrobiło się jeszcze bardziej drętwo.
- To nie są dobre czasy, skarbeńko – powiedziała po dłuższej pauzie – Pruszków robi z tym miastem, co chce, a władza tylko się przygląda.
Przechyliła szklankę zdecydowanym ruchem i wypiła prawie pół piwa za jednym zamachem.
- Wybacz, że to powiem, ale ruska mafia jest chyba jeszcze gorsza – dodała.
- Czyli to Rosjanie zabili twojego chłopaka? - zapytałam, choć wcale nie chciałam znać odpowiedzi.
- Jestem tego pewna – stwierdziła. - Głowę mu odcięli. Ciało porzucili w Wiśle. Ci z Pruszkowa zwykle nie bawią się w takie widowiska.
- Ale za co? - ciągnęłam temat, ledwo powstrzymując łzy.
- Tomek kozaczył za bardzo. Szpanował. Wszystkich obrażał, a do tego bujał się po rejonach, w których nie powinno go być – wyjaśniła lekko podrażnionym tonem. - Tak, jak ci mówiłam, był niegrzeczny i głupi. Handlował. Tyle go różniło od twojego męża, że robił to dla polskiego, a nie rosyjskiego gangu.
Nagle spojrzała na mnie wzrokiem pełnym boleści. Nigdy przedtem nie widziałam jej w tej odsłonie.
- Różnic znalazłoby się jednak więcej, Alinko – kontynuowała. - Choć zwykły bandzior, dla mnie zawsze pozostawał niesamowicie kochany, czuły na każdy mój gest i słowo. Czułość okazywał też w łóżku. Nie miał w zwyczaju bić kobiet... Obchodził się ze mną, jak z cesarską porcelaną i dbał, abym w życiu nie zaznała choćby drobnego zadrapania. Twierdził, że regularnie odkłada pieniądze, i że robi to tylko z myślą o nas. Zamierzał zabrać mnie do Hiszpanii, o której marzyłam przez całe życie. Chciał kupić mały domek na południu, zestarzeć się w słonecznym miejscu, tam gdzie jedzenie jest lepsze, alkohol smakuje lepiej, a piękne widoki chronią przed depresją. Dokładnie tak, jak mu to przedstawiałam. Słowem, miłość. Pierwsza i ostatnia. Jestem pewna, że już nigdy nie poczuję czegoś równie mocnego.
Moja broda zaczęła się trząść, a po policzkach popłynęły łzy. Widząc to, Justyna natychmiast odegnała mroczne myśli i przybrała opiekuńczy, wręcz matczyny wyraz twarzy. Oplotła moją głowę dłońmi i wcisnęła ją pomiędzy swoje piersi.
- Idiotko, to ja powinnam teraz ryczeć – szeptała do ucha, a jednocześnie gładziła uspokajająco po włosach.
6. Chuć.
Do domu wracałyśmy lekko niezbornym, rozchwianym krokiem. Podpierałyśmy się nawzajem, co i rusz walczyłyśmy o utrzymanie równowagi, buchając przy tym durnym śmiechem.
W spelunie wypiłyśmy jeszcze pięć albo sześć piw, co stanowiło dla mnie dawkę zabójczą. Pomiędzy kolejnymi porcjami alkoholu nastroje uległy znaczącej poprawie. Nie podejmowałyśmy już trudnych tematów. Nasze rozmowy oscylowały głównie wokół bazarowego życia, zabawnych anegdot związanych z klientami i samym towarem. Dopiero pod koniec wieczoru, gdy padło coś na temat przystojnych, młodych chłopców, którzy czasem zawieszali się przy straganie Justyny, próbując ją poderwać, powrócił jeden z wcześniejszych wątków.
- Kilku z nich byłabym nawet skłonna przelecieć – wyznała konfidencjonalnym tonem.
- Z takich młodych to raczej żaden pożytek – odparłam.
- Myślę, że nie ma tutaj stałej reguły. Różnie bywa z tymi młodymi talentami – parsknęła śmiechem. - Poza tym weź pod uwagę jeszcze dwie rzeczy. Dzieciaka możesz sobie łatwo wytresować, ze starym jest dużo trudniej.
- A ta druga rzecz?
- Miło jest po prostu obcować ze świeżym, jędrnym ciałem. Dla mnie walory dotykowe oraz te, które płyną z samych widoków są nieraz równie przyjemne, jak orgazm – Kończyła to zdanie w coraz wolniejszym tempie, aż w końcu zamarła ze speszoną miną.
- Wybacz, Alinko – rzuciła po chwili. - Głupia jestem. To, co wygaduję pewnie brzmi dla ciebie bardzo niestosownie.
- Masz na myśli moje aktualne kłopoty? - dopytałam ze smętnym uśmiechem. - Daj spokój, to przecież zupełnie inna historia.
Przez dłuższy czas wpatrywała się we mnie czujnym, poważnym spojrzeniem. Potem opuściła lekko głowę i skierowała wzrok ku podłodze.
- Wiem, że jako samotna matka masz w domu ciężko – stwierdziła nieśmiało. - Mogę ci pomóc, jeśli tylko chcesz.
Zaskoczyła mnie. Zamiast odpowiedzieć, wytrzeszczyłam oczy. A przy tym rozłożyłam dłonie na stoliku, zachęcając, by rozwinęła swoją myśl. Na moment obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem, lecz jej oczy znów prędko poszybowały w dół.
- Nie patrz tak, bo się czuję, jak jakiś odmieniec – żachnęła się – Posłuchaj, twój synek przechodzi trudny okres. Stracił ojca. Jest cichy, więc prawdopodobnie dokuczają mu w szkole. Gdyby pochodził z bogatego domu, pewnie miałby u rówieśników fory, ale nie pochodzi. Wszystko to miesza mu w głowie i sprawia, że zachowuje się tak debilnie. Wiesz przecież, jak to się odbywa. Chłopak miałby szansę znormalnieć, gdyby poznał dziewczynę. Ale trudno mu wchodzić w intymne relacje, bo dziewczyny są do niego uprzedzone. To taka pętla.
- Myślisz, że to właśnie w tym tkwi problem? - wtrąciłam zdziwiona. - Że go gnębią w szkole?
- Alinko, sugeruję tylko, że chłopak powinien jak najszybciej zamoczyć – odparła lekko zniecierpliwionym tonem. - Wyżyć się na cipce, najlepiej takiej zaufanej. Czy rozumiesz co takiego tutaj oferuję?
Zdumienie odebrało mi mowę, ale tylko na krótko.
- Albo nie rozumiem po polsku, albo jesteś pijana! - krzyknęłam, zanosząc się śmiechem.
- Trochę tak... – zmitygowała się i odwzajemniła uśmiech.
Jej żartobliwe słowa o „ofercie” ponownie zadźwięczały mi w głowie, gdy po przekroczeniu progu mieszkania, zostałam zaatakowana przez psa. Wyrwał z dzikością w oczach, by od razu wepchnąć nos pod moją kieckę. Justyna pogoniła go ostrą komendą, a następnie zatrzasnęła w kuchni. Wyjaśniła przy tym, że zwierzak jest niewyżyty, bo w okolicy brakuje suczek, które mógłby pokrywać.
- Biedaczysko, jest moim dożywotnim niewolnikiem – skomentowała zatroskanym, trochę zamyślonym tonem.
Musiałam zrobić dziwną minę, bo Justyna poczuła konieczność dopowiedzenia tej kwestii:
- Nie, skarbeńko, nie pieprzę się ze swoim psem! – buchnęła sardonicznym śmiechem. - O ile dziecku pomogłabym ulżyć, to zwierzęciu już na pewno nie. Może i jestem zepsuta, ale wszystko ma swoje granice. Moje dupsko to...
- Cicho bądź – ucięłam, trącając ją w ramię żartobliwym gestem.
6. b.
Wkrótce padłam bez sił na wersalkę, a Justyna poszła w moje ślady. Nie zdjęłyśmy z siebie ciuchów, nawet nie umyłyśmy zębów. Położyła głowę na moim biuście i umościła się w nim, jak senna kotka.
- Masz śliczne piersi – zamruczała.
Przesunęła palcem po moim nosie, ustach i brodzie.
- Cała jesteś śliczna – dodała.
Morzył mnie sen, ale zdążyłam odwzajemnić komplement.
- Przy tobie jestem brzydsza...
Przesunęła się na bok. Podobnie jak niedawno Filip, przylgnęła wargami do szyi. Zaczęła powoli całować i lizać, muskała skórę koniuszkiem języka. Jednocześnie gładziła ręką mój brzuch i coraz śmielej podążała ku kroczu. Promieniowała ciepłem, które odbierałam jako zwiastun żądzy.
- Gdybym była facetem, dałabym ci teraz rozkosz, na jaką zasługujesz – wyszeptała, masując wzgórek łonowy.
Nigdy nie ciągnęło mnie do lesbijskich pieszczot, ale w tym momencie odczuwałam niesamowitą błogość. Byłam podniecona i śpiąca zarazem. Justyna wciąż dotykała mnie przez ubranie. Zmysłowo, lekko, z wyczuciem. Wprowadzała mnie w słodki letarg, z którego życzyłabym sobie nie wracać.
Przysnęłam na chwilę. Ale we śnie działo się niemal dokładnie to samo. Przyjaciółka ściągała ze mnie sukienkę. Pieściła dłońmi każdy fragment ciała. Podpalała coraz mocniej, doprowadzała na skraj wytrzymałości.
Drżałam, jak w gorączce. Doznawałam przyjemności, którą równie dobrze dałoby się nazwać bólem. Chciałam, żeby już we mnie weszła, czymkolwiek; palcem, językiem, byle tylko rozładowała napięcie, jakie łaskotało i podrażniało mnie od środka. Zaczęłam jęczeć, głośno zawodzić. Na moje rozpaczliwe wołanie odpowiedział pies.
Szczekanie było realne. To ono wyprowadziło mnie ze snu i pozwoliło zrozumieć sytuację. Kiecka była podciągnięta, a majtki zdjęte. Justyna kuliła się pomiędzy moimi nogami i niespiesznie lizała odstające wargi sromowe. Jednocześnie, raz po raz dotykała łechtaczki koniuszkiem palca. Robiła to sporadycznie i stanowczo zbyt lekko. Chyba celowo utrzymywała mnie w stanie seksualnego zawieszenia.
Kiedy dostrzegła, że nie śpię, posłała mi szelmowskie oczko.
- Ale z ciebie dzikuska – podśmiewała się. - Nigdy nie widziałam tak bujnego zarostu na cipce!
Była całkiem naga. Jej ciało imponowało jędrnością i doskonałym wyrzeźbieniem. Nie miała zmarszczek, złogów tłuszczu, ani też rozbudowanych mięśni, które u kobiet zazwyczaj wyglądają odpychająco. Emanowała za to młodzieńczą werwą oraz seksapilem, choć liczyła sobie raptem kilka lat mniej ode mnie.
W tej chwili pożądałam jej bardziej, niż kogokolwiek przedtem. Mój dygot przybrał na sile i wkrótce zaczął przypominać atak epilepsji.
- Zrób coś... - zawyłam błagalnie – Dłużej nie wytrzymam.
Wtedy rozebrała mnie do reszty. Przeciągnęła kieckę przez głowę, odpięła stanik, po czym przystawiła usta do moich ust.
- Najpierw pocałuj – zażądała rezolutnym, modulowanym głosikiem.
Rzuciłam się ku jej twarzy, wczepiając ręce we włosy. Długo lizałam ją po języku oraz zębach, przygryzałam wargi i całowałam szyję. W tym czasie Justyna przesuwała się w przód i w tył, zderzając ze sobą nasze piersi oraz łona. Ocierała się o mnie w naprzemiennym tempie. Raz przyspieszała, wprowadzając spore zamieszanie w okolicy krocza, innym razem snuła się nade mną wolniutko, z wredną premedytacją.
Nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się mieć tak twarde sutki. Justyna wprawnie muskała o nie swoimi, również wydętymi na znak rozkoszy, co powodowało we mnie ciarki. Prąd przechodził po całym moim ciele. Czułam go w gardle, za uszami, na plecach, cyckach, brzuchu oraz w cipce.
Wpiłam paznokcie w plecy Justyny i docisnęłam ją do siebie tak mocno, na ile zdołałam. Dublowałam jej ruchy, chcąc zwielokrotnić przyjemność, płynącą z tarcia. Nasze łona całowały się ze sobą, cmokały od wilgoci. Byłam gotowa dojść. Po raz pierwszy w życiu nastąpiłoby to bez udziału penetracji.
Justyna odsunęła się nieznacznie do tyłu, przez co pozostawiłam krwiste linie na jej plecach. Od teraz całowała i ssała moje piersi, jednocześnie wsuwając palce do waginy. Wykonała wewnątrz kilka zdecydowanych ruchów, co wyzwoliło eksplozję.
Wrzasnęłam, momentalnie kurcząc mięśnie. Uczepiłam się Justyny wszystkimi kończynami, a do tego ugryzłam ją w ramię. Orgazm odebrał mi wzrok i zdolność myślenia. Kochanka poczekała cierpliwie, aż opadną ze mnie emocje. Nie chciała zepsuć tej chwili, choć przecież musiała odczuwać ból.
Kiedy w końcu odjęłam usta od jej skóry, zrozumiałam, że zrobiłam coś dziwnego. Rana była brzydka, z szerokiej przerwy wysączała się krew. Wpadłam w panikę.
- Nie wiem czemu to zrobiłam – jęczałam – Justynko, chyba całkiem mi odjebało!
Bez słowa przytuliła mnie do siebie, a tym samym rozmazała krew nie tylko po pościeli, ale i na mojej twarzy.
- Jednak nie potrzebujemy facetów, co? - stwierdziła rozbawionym tonem.
Z kuchni ciągle dochodziły odgłosy psiego protestu, zaś gdzieś za oknem słychać było męską kłótnię. Ktoś groził komuś śmiercią, a potem wprowadzał to w czyn. Wzdrygnęłam się na głuchy dźwięk obijania ciała pięściami.
Wsunęłam się mocniej pod ramię Justyny, gdzie było mi bezpiecznie.
Zasypiałam z poczuciem winy. Nie dość, że nie zrewanżowałam się kochance i nie pomogłam jej w osiągnięciu rozkoszy, to jeszcze ją pogryzłam. A jednak wrażenie spełnienia rozmontowało mnie do reszty. Tracąc przytomność, żywiłam się samolubną przyjemnością, jaką mi właśnie ofiarowano.
7. Miłość.
Wróciłam do pracy, ale nie do Borysa. Choć kręcił się często po bazarze i niejednokrotnie usiłował nawiązać pojednawczy dialog, za każdym razem zbywałam go w chłodny sposób. Skupiałam się na powierzonych mi zadaniach, wykonywałam je z należytą sumiennością oraz czymś, co dałoby się pewnie podciągnąć pod profesjonalizm.
- Trochę droga, fakt, ale za to jaka klasowa, niech se pani nie żałuje na wyglądzie – przekonywałam bezimienną kobietkę, a potem powtarzałam tę kwestię po wielokroć, w różnych konfiguracjach i przy użyciu odmiennych epitetów.
Rzucałam się ku klientom z jeszcze większym zaangażowaniem, niż dotychczas, byle tylko uwolnić się od potulnych, żebrzących oczu Borysa. Ten zaś długo prześladował mnie swoją obecnością i nie odpuszczał. Czaił się na zapleczu szczęk, niby przeliczając utarg. Potem łaził mozolnym krokiem po bazarowych alejkach. Za każdym okrążeniem szukał ze mną kontaktu wzrokowego albo rzucał jakąś suchą, szefowską uwagę:
- Ile nam zostało tych gumowych klapek?
- Czy tej halki nie dałoby się wysunąć bliżej przejścia?
- Chyba powinniśmy to jakoś ładnej poukładać, nie sądzisz?
W luźniejszych chwilach wymieniałam z Justyną poufne spojrzenia. Była niejako lustrem dla wszelkich moich poczynań. Zaczepiała przechodniów podobnymi sztuczkami, jakie i ja sama stosowałam, a następnie kupczyła z niemal identyczną, bazarową manierą. Robiła to rzadziej, niż ja, ponieważ zakres jej towaru ograniczał się właściwie tylko do torebek. Ale poza tym jednym, w pracy różniło nas niewiele.
Borys dał wreszcie za wygraną i zniknął. Nie wiedziałam nawet, w którym dokładnie momencie.
7. b.
Kończąc dzień pracy, myślałam już tylko o niej; o ciepłych piersiach, ustach oraz pięknej, odważnej twarzy. Długo mi zajęło dojście do tej prawdy.
Jeszcze rano czułam lekkie zakłopotanie na wspomnienie o naszych pijackich fikołkach. Kiedy wychodziłyśmy na bazar, nie rozmawiałyśmy ze sobą zbyt wiele. Unikałam jej spojrzeń lub szczerzyłam się nerwowo. W ciągu dnia oswajałam się z tym, co zaszło i coraz śmielej zaczynałam tęsknić.
Teraz natomiast byłam uczciwa wobec samej siebie. Rozumiałam, że pragnę jak najprędzej znaleźć się w pobliżu Justyny. Dążyłam do tego, by wczorajsza przygoda miała swój ciąg dalszy. Co więcej, wcale nie chciałam nazywać tego „przygodą”. Wolałabym, aby nasza nowa relacja przybrała stałą, rutynową formę. Być może właśnie odkryłam w sobie naturę lesbijki albo po prostu dałam się uwieść tej pierwszej lepszej istocie, która w łóżku okazała coś innego, niż przemoc czy ohydę. Doświadczenie czułości było dla mnie na tyle istotne, że płeć przestawała mieć tutaj jakiekolwiek znaczenie.
Justyna, podobnie jak ja, zwijała swój kramik. Pakowała towar do metalowych skrzyń, które następnie owijała łańcuchem i spinała kłódkami. Zawiesiłam się na moment, pożerając wzrokiem jej napięte ramiona oraz uda. Szybko wychwyciła moje spojrzenie. Skomentowała je bezgłośnym cmoknięciem, co uruchomiło we mnie nagłe mrowienie w okolicach podbrzusza. Zrobiłam się mokra.
Chyba naprawdę byłam lesbą.
Po zabezpieczeniu stoisk, ruszyłyśmy razem na przystanek.
Czekałam na jakąś propozycję z jej strony albo jakikolwiek gest, który byłby potwierdzeniem chęci. Chciałam mieć pewność, że pragniemy tego samego. Justyna nie kwapiła się do przejmowania inicjatywy, choć w moim przekonaniu dominację miała zapisaną w swoich genach. Szła spokojnie i nie odzywała się słowem.
Gdy stanęliśmy pod autobusową wiatą, zaczęła grzebać w torebce. Wyciągnęła paczkę Caro, po czym zaoferowała poczęstunek. Odmówiłam, coraz bardziej zdezorientowana jej chłodnym nastawieniem.
- To jaki jest plan? – spytała, zaciągając się świeżo odpalonym papierosem.
Nie miałam żadnego pomysłu na odpowiedź, więc milczałam, z lekko zwieszoną głową.
- Wracasz teraz do siebie? - kontynuowała beznamiętnym tonem, od którego robiło mi się coraz bardziej głupio.
- Tak, jadę do domu – potwierdziłam, czując raptowną suchość w gardle. - Muszę sprawdzić, czy gnojek nie popełnił jeszcze samobójstwa – dodałam odrobinę weselszym tonem, by ukryć przed nią moje rozczarowanie.
Dmuchnęła na mnie dymem i jakby skarciła spojrzeniem.
- Alinko, bidulo... - Położyła dłoń na moim ramieniu i lekko przyciągnęła do siebie – Proszę, nie bądź taka ponura. Powiedz po prostu, co ci chodzi po głowie.
- Byłam pewna, że się domyślasz – szepnęłam.
Z jakiegoś powodu nie potrafiłam wypowiedzieć na głos swoich myśli. Gdyby chodziło o faceta, pewnie palnęłabym bez namysłu, że mam ochotę na seks. Ale dziwnie było mówić coś takiego do kobiety. Jeszcze na bazarze, gdy pracowałyśmy naprzeciw siebie i raz po raz wymieniałyśmy ciepłe spojrzenia, wydawało mi się to dziecinnie proste. Nie sądziłam, że takie głupie, niewinne stwierdzenie, jak „mam na ciebie ochotę” może ugrząźć w gardle i sparaliżować mowę.
Pocałowała mnie w policzek, a po chwili w usta, miękko. Przysunęła się bliżej i spojrzała prosto w oczy. Nic nie mówiąc, wsunęła rękę pod moją kieckę, gdzie natychmiast wymacała krocze.
Obejrzałam się nerwowo za siebie, chcąc mieć pewność, że nikt nas nie widzi. Ludzi było całkiem sporo, przemieszczali się w sennym, jednostajnym rytmie. Tylko co niektórzy przystawali i posyłali dziwne spojrzenia, pełne konsternacji lub zdegustowania.
- Ciekniesz – stwierdziła z rozbawieniem, a jej twarz przybrała zadziorny wyraz.
- Przestań, zaraz ktoś nas pobije... - ostrzegłam ściszonym głosem, ale w zasadzie nie miałam nic przeciwko tej pieszczocie. Dotykając cipki, wyrażała zarówno moje, jak i swoje intencje.
7. c.
Ustaliłyśmy, że pojedziemy do mnie. Zbadamy sytuację, wypijemy herbatę, a później wrócimy do niej. Proponowałam nocleg, ale Justyna nie chciała zostawić psa bez opieki.
Filipa nie było. Pewnie znowu robił jakąś tajemniczą fuchę albo szlajał się samotnie po sobie znanych terytoriach.
Na stole w kuchni znalazłam stuzłotówkę oraz karteczkę z napisem: „przepraszam, przyjmij chociaż to”. Zachciało mi się krzyczeć albo płakać. Ostatecznie tylko parsknęłam śmiechem. Justyna wychyliła się zza moich pleców, obejrzała znalezisko, po czym wydęła wargi. Zrobiła komiczną, prześmiewczą minę.
- Nie bądź taka zła dla synka – zaapelowała. - Przecież widzisz jak się stara.
- To jest chyba zapłata za wczorajszy wytrysk – drwiłam.
- Bardziej mi to wygląda na przeprosiny – stwierdziła, teraz już odrobinę poważniejszym tonem. - Myślę, że powinnaś przyjąć prezent.
Zawahałam się.
- Dobrze, wydamy to na przyjemności – Zgarnęłam banknot i wcisnęłam go do stanika, w geście podpatrzonym z jakiegoś filmu. Śmiałyśmy się z tego.
Natomiast przy herbacie nastroje uległy gruntownej zmianie. Justyna poruszyła temat Borysa oraz jego miłosnych zakusów. Uznała, że powinnam być dla niego znacznie milsza, niż dzisiejszego dnia, a przy tym sugerowała prowadzenie subtelnej gry. Jej zdaniem, lepiej go na przemian zwodzić i kokietować, tak długo, aż wreszcie straci cierpliwość i poszuka nowego obiektu uczuć. Wszystko po to, bym któregoś poranka nie dowiedziała się, że właśnie straciłam pracę.
- Czy to jakaś wielka sztuka, znaleźć nową robotę? - żachnęłam się. - Bazarów w Warszawie pod dostatkiem, najwyżej przeniosę się pod Pałac albo na Stadion. Poza tym zawsze mogę sprzedać ładę Olega, która niszczeje na parkingu. Trzymam ją, właściwie nie wiadomo po co, ale jeśli zrobi się ciężko, puszczę od razu. Choć pewnie teraz nie jest już zbyt wiele warta.
Spojrzała na mnie uważnie, jakby zaskoczona tą odpowiedzią. Na jej twarzy pojawił się tajemniczy grymas.
- A co jeśli powiem, że nie chcę cię stracić? - zapytała równie tajemniczo.
Zatkało mnie. Spuściłam wzrok i objęłam duralexowy kubek.
- Skarbeńko... - kontynuowała – przecież umarłabym z nudów, gdybym za koleżankę z pracy miała kogoś innego, niż ty.
Posłałam jej łagodny uśmiech, choć w gruncie rzeczy liczyłam na coś innego. Miałam wrażenie, że zaraz wyznamy sobie miłość. Czy rzeczywiście zadurzyłam się w kobiecie? Przerabiałam tę myśl, analizowałam, ale nie wychodziło mi z tego nic, co dałoby się uznać za wiedzę pewną.
Spakowałam szczoteczkę, podpaski, kilka ciuchów. Naprędce uprzątnęłam sypialnię i pościeliłam łóżko, zupełnie jak przed wyjazdem na wakacje, których nie zaznałam od lat. Justyna przechadzała się w tym czasie po domu. Zaglądała do łazienki albo pokoju Filipa.
- Całkiem niezła chałupa – podsumowała na koniec.
- To jedyna dobra rzecz, jaka wynikła z mojego małżeństwa.
- Alinko! - zaśmiała się. – Czyżbyś nabierała dystansu do siebie?
Nie skomentowałam tej uwagi, ale postanowiłam ją zapamiętać. W moim życiu chyba rzeczywiście następowały poważne przemiany.
Kiedy wyszłyśmy pod blok, Justyna znów zaginęła w torebce, szukając swoich Caro. Pod wpływem impulsu przytuliłam się do niej od tyłu. Splotłam ręce na jej brzuchu i złożyłam głowę na ramieniu.
- Mogłabym się w tobie zakochać – rzuciła z roztargnieniem, wciąż przegrzebując torebkę.
Słysząc te słowa, poczułam wibracje w dolnej części ciała, ale dokładnie wtedy pod klatkę podjechał jakiś czerwony polonez, który momentalnie zburzył całą atmosferę. Oderwałam się od przyjaciółki i stanęłam z boku.
Z miejsca pasażera wysiadł Filip. Ruszył w naszą stronę męskim, ostentacyjnym chodem, z szeroko rozstawionymi ramionami. Miał na sobie świecące dresy, które wyglądały na świeżo zakupione. Zaskakujący był jego wygląd oraz sytuacja, w jakiej dochodziło do spotkania. Jednak jeszcze mocniej podział na mnie widok kierowcy, który go tutaj przywiózł.
Przygarbiony, wielgachny facet w skórzanej kurtce przez chwilę łypał na mnie groźnymi oczami, po czym szybko odjechał. Rozpoznałam w nim jednego z tych drabów, flirtujących z barmanką w ulubionej spelunie Justyny. Tego samego, który przed kilkoma dniami płaszczył się przed Borysem, jak przed samym carem.
Poczułam niepokój.
- Cześć, ciocia – rzucił Filip, idąc w stronę drzwi. - Cześć, mama – dodał po sekundzie.
Justyna zatrzymała go gestem otwartych ramion.
- Filipku, aleś ty wyrósł! - zachwyciła się, chyba całkiem szczerze. - Ledwo cię poznałam.
Chłopak podszedł bliżej i dał się wyściskać Justynie. Ja natomiast wciąż stałam na uboczu, nie wiedząc co począć z własnymi rękami. Odruchowo próbowałam je wepchnąć w kieszenie, lecz przecież nie miałam na sobie dżinsów, do których przywykłam.
- Mama spędzi noc poza domem, masz wolną chatę – wyszeptała mu na ucho, ale zrobiła to na tyle głośno, bym mogła posłyszeć każde słowo.
- Będziesz grzeczny, prawda? - dopowiedziała.
Zaczęłam czuć poirytowanie. Justyna bawiła się w dobrą ciotkę, choć wiedziała, jak wiele zła skrywała głowa mojego niedorosłego syna.
Filip poszedł do domu, a my w milczeniu ruszyłyśmy dalej. Byłam zła. Nie rezygnowałam z obranego kierunku oraz cichej obietnicy seksu, a jednak wszelkie wzniosłe uczucia uległy zamrożeniu.
Stałyśmy przez dłuższą chwilę na korytarzu, ponieważ zamek w drzwiach był mocno rozklekotany i nie dawał się otworzyć. Justyna do znudzenia wkładała i wyjmowała klucz, a za każdym razem próbowała innej techniki. Raz powolutku, raz szybko. Z pewną obojętnością patrzyłam na jej zniecierpliwione, roztrzęsione ręce, po cichu rozważając nagły odwrót.
Gdy w końcu weszliśmy do środka, Justyna z miejsca rzuciła się do moich ust, a ja zapomniałam o wszelkich niesnaskach.
Kochałyśmy się równie namiętnie, jak wczoraj, z tą różnicą, że orgazmy były obustronne. Palcowałyśmy się wzajemnie, całowaliśmy. Tarłyśmy o siebie, masowałyśmy piersi, ssałyśmy sutki. Wykorzystałyśmy bodaj cały znany nam zasób technik, zarezerwowanych dla kobiecej miłości.
Trwało to grubo ponad godzinę, choć odnosiłam wrażenie, że w tym seksualnym zapamiętaniu zaginęłyśmy na całą noc.
Pies był dużo spokojniejszy, nawet nie trzeba go było więzić w kuchni. Siedział w kącie salonu i podglądał tę przedziwną żeńską gimnastykę. Chyba ostatecznie przyjął do wiadomości, że żadna z nas nie da mu się pokryć.
Po raz pierwszy w życiu wykonałam minetę. Justyna wiła się, jak ranna kobra, jęczała i zalewała moje usta śluzem.
- Ja też bym cię teraz chętnie ugryzła... - wystękała na koniec.
8. Wstręt.
W ciągu nocy gziłyśmy się jeszcze dwukrotnie, jakby wciąż nie mogąc nasycić się swoimi ciałami. Zaraz po ostatnim szczytowaniu, przylgnęłyśmy do siebie ciasno. Współdzieliłyśmy przyspieszone tętno, szalony rytm serca i dysharmonię płuc.
- Czy my jesteśmy lesbijkami czy tylko rzucamy sobie koło ratunkowe? - wysapałam.
- Nie wiem – odpowiedziała szczerze – W każdym razie jesteś moją pierwszą.
Pocałowałam ją, nie kryjąc wzruszenia. To wyznanie wystarczało mi za wszelkie czułe słówka.
- A tobie czemu tak bardzo się to podoba? - zagaiła prowokacyjnie – Czyżbyś miała kiepskie relacje z ojcem? A może matka cię nie doceniała?
Nie podejmowałam tego wątku. Choć kusiło mnie, by podzielić się całym szlamem rodzinnych doświadczeń, opisać przeżyte upokorzenia, to jednak uznałam, że takie zwierzenia lepiej będzie odłożyć w czasie. Albo porzucić ten fragment wspomnień i nigdy do niego nie wracać, tak jak zrobiono to z nieszczelnym Czarnobylem. Szybko zmieniłam temat, sprowadzając naszą rozmowę na błahy, senny tor.
Justyna dobrze odczytała moje intencje i postanowiła odkręcić sprawę:
- Wybacz... - szepnęła. - Ja również nie lubię mówić o moim dzieciństwie. Chyba trochę nas łączy, Alinko.
Kolejny dzień na bazarze był dla mnie katorgą. Czas dłużył się okropnie, a klienci konkurowali ze sobą o pierwszeństwo w upierdliwości i głupocie. Wszyscy ludzie byli szarzy, brzydcy, błądzący po alejkach, jak somnambulicy. Tylko jedna Justyna miała w sobie życie. Pocieszał mnie jej widok, a zarazem nieustannie podniecał. Działo się ze mną coś dziwnego. W moim życiu seks nigdy nie stanowił obsesji, natomiast obecnie było mi do tego coraz bliżej.
Nigdzie nie widziałam Borysa. Nie było go ani przy moim stoisku, ani przy żadnym innym, co przyjmowałam z radością. Być może wpadł w cug albo zdychał na gigancie. Żywiłam się również nadzieją, że postawił krzyżyk na naszej relacji. Kto wie, może przeleciał jakąś inną pracownicę i poczuł się wolny od urojonej miłości.
Kiedy piłyśmy kawę, poczynałam sobie coraz śmielej z okazywaniem uczuć w miejscu publicznym. Łapałam ją za rękę, raz po raz całowałam w szyję, policzek lub wsuwałam język do ucha. Opanowałam się dopiero wtedy, gdy przydybała nas jakaś leciwa staruszka.
- A wasze chłopy na wojnę poszli, czy co? - zrugała nas oburzonym głosem.
8. b.
Justyna zamknęła kramik w połowie dnia, bo przypomniała sobie o psie, którego rano nie wyprowadziła. W odróżnieniu ode mnie, pracowała kiedy tylko miała ochotę. Sama sobie była szefową.
Błagałam, żeby wróciła jak najprędzej, zaś Justyna poleciła mi obmyślać scenariusz wieczoru.
- Tylko żadnych dalekich wyjazdów! O Hiszpanii nadal marzę, ale nie mam teraz odpowiednich funduszy – zażartowała.
- Kocham cię – wymsknęło mi się, gdy już odeszła na kilka kroków.
Chyba tego nie usłyszała.
Plan, o który mnie poprosiła, był dość oczywisty i nie wymagał szczególnego główkowania. Zjemy coś, być może pozwolimy sobie na drinka, a na koniec wylądujemy w łóżku. Właściwie całe planowanie ograniczało się do tego, w jaki sposób będziemy siebie pieścić. Która z nas wykaże większą dominację, od czego zaczniemy i na czym skończymy. Czy zrobimy to wolno czy ze zwierzęcą dzikością.
Przypominałam sobie każdy detal jej ciała, włącznie z umiejscowieniem pieprzyków i drobnych brodawek. Popadłam w rozpaczliwą żądzę.
Równocześnie przeraziła mnie myśl, że któregoś dnia nasza namiętność może ulec wyczerpaniu. Co wtedy? Zostaniemy dobrymi, nudnymi przyjaciółkami, jakimi już byłyśmy przedtem? A może wkroczymy w jakąś dojrzalszą fazę, stworzymy stały związek?
Jak na złość, rozmyślania przerwał Borys, który znienacka objawił się na straganie.
Silił się na grzeczność i elegancję, choć czuć było po nim lekkie zniecierpliwienie. Wiało od niego przetrawionym alkoholem oraz Old Spice'm, którym chciał pewnie zamaskować swój stan.
- Czy dasz mi drugą szansę? - Tym razem wypalił prosto z mostu, bez zbędnych podchodów.
- Borys, ja ci nie dawałam nawet pierwszej – jęknęłam. - To, co między nami zaszło, było błędem. Kaprysem. Przypadkiem.
- Wiem, że wszystko spieprzyłem... - ciągnął, niezrażony – Ale to nie byłem ja, rozumiesz? Ja nie jestem takim chamem, za jakiego mnie masz.
- Masz rację. Obrażanie i gwałcenie kobiety wcale nie wygląda chamsko.
- Powtarzam, to nie byłem ja! - niemal wrzasnął. - Ale co ja ci takiego zrobiłem? Pobiłem cię, zmusiłem do czegoś? Jaki znowu gwałt, do kurwy nędzy!
- Oho... zaczyna się – Splotłam ręce na piersi, czekając na ciąg dalszy popisu.
- Ty sama zachowywałaś się prowokująco – nakręcał się. - Najpierw obciągnęłaś mi przy ludziach. Połknęłaś, a przecież nawet tego nie żądałem. Potem próbowałaś mnie obsłużyć na chłodno, jak profesjonalistka. No to podjąłem tę twoją zabawę i traktowałem cię jak dziwkę, jaką odgrywałaś!
Jego ton zaczął być coraz bardziej agresywny, przez co utraciłam rezon. Przestraszyłam się.
- Podpaliłaś mnie wtedy, w najgorszym momencie – kontynuował - Byłem zachlany i zachowałem się nieładnie. Przesadziłem! Nie jestem z tego dumny!
- Borys, ja ci wybaczam – powiedziałam cicho. - Ale zrozum wreszcie, nie będziemy ze sobą sypiać.
Wtedy zagotował się. Kopnął z całej siły w stojak z ciuchami i zamachnął się na mnie ręką. Pisnęłam, momentalnie chowając twarz w rękach. Kilku ludzi ruszyło na pomoc, ale na widok Borysa raptownie znieruchomieli.
- Robisz aferę, bo w czasie jebania nazwałem cię zbyt brzydko – wycedził przez zaciśnięte zęby. - To rzeczywiście mocny powód, żeby dawać kosza! Brawo! Brawo za dojrzałość!
Nie uczestniczyłam już w dalszej dyskusji. Trzęsłam się przed nim ze strachu, cała przykurczona.
- Jeszcze się do mnie przyczołgasz, szmato – rzucił na odchodnym.
Dopiero kiedy zniknął podbiegła do mnie grupka zatroskanych osób. Pytali czy wszystko dobrze, czy nic mi nie jest. A może potrzebna jakaś pomoc? Nie reagowałam. W milczeniu ustawiałam stelaż na swoje miejsce. Roztrzęsionymi rękami zbierałam z ziemi porozrzucane bluzki, co niektóre skropiłam łzami.
Nie byłam w stanie dalej pracować, a jednak odsiedziałam swoje. Wolałam nie narażać się Borysowi w żaden sposób.
Do końca dnia nie sprzedałam ani jednego towaru, bo na widok moich zapłakanych, opuchniętych oczu klienci dyplomatycznie przyspieszali kroku. Rozpacz potęgował również fakt, że Justyna złamała obietnicę i nie wróciła już na bazar.
8. c.
Wieczorem długo dobijałam się do jej mieszkania, ale ewidentnie była poza domem. Zza drzwi dobiegało jedynie ujadanie psa. Szukałam jej po całej dzielnicy, co i rusz przystawałam w budce, by przedzwonić na domowy telefon. Nie odbierała, ciągle jeszcze nie wracała do siebie. Zaszłam do speluny, gdzie ponownie natknęłam się na Borysa. Siedział przy barze, pił na umór i obmacywał barmankę, która chichotała za każdym razem, gdy położył łapsko na jej piersi.
- Ale ty masz te cycuszki – bełkotał. - No słowo daję, jak dalej będziesz nimi tak kręcić to ci je odetnę i wypcham na eksponat.
Byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli mojej obecności. Jedynie jakiś łysol, siedzący kilka hokerów dalej, uwiesił na mnie natrętne spojrzenie. Powolutku wycofałam się do wyjścia. Tutaj również nie odnalazłam Justyny.
Z braku innych możliwości, wróciłam do domu, gdzie przelałam kolejne łzy.
Nie potrafiłam zrozumieć jej zniknięcia. Czyżby jednak usłyszała to moje „kocham cię” i postanowiła przystopować rozwój wydarzeń? Spłoszyłam ją, a może coś jej się stało?
Chwilę później znów wybiegałam na zewnątrz, zmierzając do najbliższego telefonu. Tknięta nagłą myślą, obdzwoniłam wszystkie warszawskie i okoliczne szpitale, jakie tylko znalazłam w książce telefonicznej.
Też nic.
Na policję nie poszłam, ponieważ dobrze już poznałam ich procedury. Wiedziałam, że tylko mnie obśmieją. Tak właśnie zareagowali, gdy próbowałam zgłosić zaginięcie męża. Ponoć zaginięcie jest możliwe tylko wtedy, gdy upłynie wiele dni.
Poza tym wciąż nie miałam pewności czy ściganie Justyny rzeczywiście było konieczne. Może po prostu coś jej wypadło? Przyjechał ojciec albo odwiedziła kuzynka? W zasadzie mało wiedziałam o jej prywatnym życiu. W tej sytuacji łatwo mogłam zrobić z siebie kretynkę.
Postanowiłam przygasić emocje.
9. Nienawiść.
Aby uśmierzyć nerwy zakupiłam po drodze butelkę wódki. Pierwsze dwa łyki wzięłam jeszcze na klatce schodowej, tak bardzo było mi to potrzebne. Krztusiłam się i omal nie zwymiotowałam, nim dobrnęłam do domu.
Filipa znów nie było, za to na stole kuchennym pojawił się kolejny banknot. Cokolwiek robił, musiało to być nielegalne. Wzdrygnęłam się na wspomnienie faceta, który wczorajszego wieczora podwiózł go pod blok. Synek najprawdopodobniej wkraczał na bandycką ścieżkę, bezwiednie kopiując poczynania ojca. Gdybym była dobrą matką, wpadłabym w szał albo przerażenie. Ale nie byłam. Po raz kolejny uzmysławiałam sobie, że Filip jest mi zupełnie obojętny.
W dość szybkim tempie wypiłam butelkę do połowy. Poczułam zamroczenie i nieznośne zawroty głowy.
Poszłam spać, licząc na to, że śnię już od dawna. Nie wierzyłam w Boga, a mimo to modliłam się do niego. Błagałam, by po przebudzeniu koszmar zniknął.
9. b.
W środku nocy rozbudziło mnie uczucie dyskomfortu. Wciąż lekko kołysałam się od upicia, ale kilkugodzinna drzemka pozwoliła odzyskać część percepcji. Byłam naga, choć nie pamiętałam, bym zdejmowała ubrania przed snem.
Całkiem szybko dotarło do mnie, co się dzieje.
Znajome ramiona opierały się o materac po obu stronach mojej głowy. Filip wisiał nade mną, z kolanami umieszczonymi pomiędzy moim prawym udem. Ocierał naprężonego członka o pośladek. Robił to znacznie mocniej i odważniej, niż za poprzednim razem.
Butelka, jaką zostawiłam przy łóżku musiała być dla niego impulsem, by przekroczyć kolejną granicę. Pewnie sądził, że jeszcze na długo pozostanę nieprzytomna.
Początkowo leżałam bez ruchu, postępując jak z psem Justyny. Pomyślałam, że za chwilę będzie po wszystkim. Dzieciak eksploduje, wróci do swojego pokoju, a ja wytrę tyłek o prześcieradło i pójdę spać, udając, że ten incydent nigdy się nie zdarzył.
Drżał z przejęcia, posapywał cicho. Kiedy przeniósł kolano za moje lewe udo i wsunął penisa w przerwę między pośladkami, zdobyłam się na odwagę, by zainterweniować.
- Czy wiesz, że to co robisz jest bardzo chore? - szepnęłam zimnym tonem, nadal leżąc w tej samej pozycji.
Wycofał się nagłym susem na bok. Ale nie uciekł z pokoju. Przysiadł na łóżku, dogłębnie zszokowany. Blada poświata latarni ulicznej padała na jego plecy, sprawiając, że widziałam jedynie czarny obrys sylwetki. Dochodził do mnie świszczący, szybki oddech. Nadal nie wydawał z siebie słowa. Może jeszcze liczył, że wypowiedziałam to przez sen.
Usiadłam na boku, tym razem nie wstydząc się przed Filipem swojej nagości. Złość, przemieszana z alkoholem i rozczarowaniami poprzedniego dnia przywiodła mnie ku nowej, nieznanej mi dotąd postawie.
- Może zapomniałeś... - Mówiąc, przesunęłam dłonią po swoim ciele, od szyi do waginy – Ale to ciało należy do twojej matki. To ciało wydało cię na świat. Byłeś już kiedyś w tym ciele.
- Chciałem cię tylko rozebrać do snu – wydukał z trudem.
- Aha – parsknęłam – A fiutkiem co mi robiłeś? Masaż relaksacyjny?
Milczał. Powietrze wokół niego zrobiło się bardzo ciężkie.
- Posłuchaj, znajdź sobie jakąś dziewczynę i przestań być wreszcie takim popaprańcem. To się nazywa zboczenie, kumasz? A jeśli nie jesteś w stanie żadnej poderwać, to znajdź taką, która robi to za pieniądze. Przecież masz już pieniądze, prawda?
Sylwetka zaczęła się trząść. Miałam wrażenie, że Filip pochlipuje.
- To żadna hańba korzystać z takich usług, wierz mi. Zawód, jak zawód. Dla mnie prostytutki powinny się cieszyć takim samym poważaniem, jak lekarze czy prawnicy.
- Za co ty mnie tak bardzo nienawidzisz? - spytał rwanym, wibrującym głosem.
Nie odpowiedziałam od razu. Przez głowę przeleciało mi wiele myśli, a wśród nich i taka, która nakazywałaby potwierdzić. „Tak. Nienawidzę cię, ponieważ się urodziłeś”. Wiedziałam jednak, że po części sama stworzyłam tego potwora. Nie żywiłam do niego negatywnych uczuć, ale też nie odnajdywałam żadnych innych.
- Jezu, co za beznadzieja... - powiedziałam ni do niego, ni do siebie samej.
Cisza tężała z każdą chwilą. Filip popłakiwał bezgłośnie albo przeżywał atak paniki. Jego cień tańczył w wibrującym rytmie.
Przesunęłam się ku strefie, w której moje ciało również oblekł mrok. Zażądałam, by się odwrócił. Usiadł na skraju łóżka, plecami w moją stronę. Wciąż dygotał z przejęcia.
Leżąc tuż za nim, oparłam rękę o jego udo i zamknęłam dłoń na członku. W międzyczasie zdążył lekko opaść, natomiast teraz szybko odzyskiwał potężne rozmiary.
Był wielki, znacznie bardziej imponujący, niż ten, który go spłodził. Przesunęłam kilka razy dłonią od główki po jądra, po czym znieruchomiałam.
- Daję ci szansę – zaszeptałam – Jeśli się teraz wycofasz, między nami może jeszcze kiedyś będzie normalnie.
- Tak bardzo cię kocham – wystękał.
Nie skomentowałam. Czekałam na coś więcej, a kiedy to nie nastąpiło, zacisnęłam palce. Zaczęłam ostro szturchać ręką. Waliłam napięty trzon z furiacką siłą, nie mającą zbyt wiele wspólnego z pieszczotą. W tym czasie Filip wiercił tyłkiem, jęczał donośnie, a przy tym próbował uwolnić członka z uścisku. Załatwiłam go w kilka sekund. Sperma zalała mu brzuch, opadła również na moją dłoń i przedramię.
- No i masz czego chciałeś – warknęłam. - A teraz spieprzaj do siebie.
Chłopak wstawał bardzo powoli i ostrożnie. Podłożył dłonie pod ściekające z niego nasienie, najwyraźniej nie chcąc ubrudzić podłogi. Podreptał posłusznie do wyjścia, lekko przygarbiony ze wstydu. Moment później i ja zerwałam się z łóżka, by pobiec do łazienki.
Rzygałam tak długo, aż mój żołądek zrobił się całkiem pusty. Przyduszały mnie torsje, choć niczego już z siebie nie wydalałam.
Przez cały ten czas miałam wrażenie, że wymiotuję nie tyle treścią żołądka, co wspomnieniami. Wydalałam z siebie pamiątki o mężu, matce, ojcu, braciach oraz kolegach i koleżankach z czasów szkolnych. Oczywiście tym symbolicznym sposobem pozbywałam się również Filipa, choć jego postać stanowiła zaledwie punkt zapalny dla wszechogarniającego poczucia obrzydliwości.
W końcu przysnęłam w delirycznej pozie, z głową podpartą o muszlę.
9. c.
Nad ranem czułam się, jak wrak. Kiedy brałam kąpiel, wmawiałam sobie, że niebawem wszystko się ułoży. Wróci normalność, dobry nastrój, chęć do życia. Wróci Justyna.
Natomiast godzinę później, już na bazarze, wszelkie nadzieje zostały rozwiane. Stoisko mojej kochanki zastałam w takim samym stanie, jak poprzedniego dnia. Nie było jej tutaj ani wczoraj, ani dziś.
Teraz byłam pewna, że Justynę spotkało coś złego. Nie wiedziałam tylko co i dlaczego.
Rozstawiłam towary, porozwieszałam szmaty wokół szczęk. Postępowałam w trybie automatycznym. Tak wiele razy wykonywałam te same czynności, że nie potrzebowałam myślenia, by robić to nadal.
Wreszcie zamarłam z wieszakiem, ściśniętym w dłoni. Stojąc pośrodku tego całego bajzlu, wstąpiła we mnie wściekłość. Cisnęłam z całej siły sukienką o ziemię, a po chwili sadziłam szerokimi kopniakami dokoła siebie, demolując resztę stanowiska. Konkurencja przyglądała się temu z zaciekawieniem, ale nie zareagowała choćby słowem.
Zostawiałam to wszystko za sobą, bez zabezpieczenia. Poszłam prosto na komendę, gdzie zamierzałam zgłosić zaginięcie.
- Czy jest pani rodziną zaginionej?
- Nie, jestem jej przyjaciółką.
- Jak dobrą?
- Bardzo dobrą.
- Czy rodzina wie o zaginięciu?
- Nie znam jej rodziny, nawet nie wiem czy ją posiada.
Znudzony gość wypełnił protokół oraz zapewnił, że „ktoś się tym zajmie”. Już wypraszał mnie z pokoju, gdy uderzyła mnie nagła myśl.
- W mieszkaniu jest pies – rzuciłam ożywionym głosem – Trzeba się tam włamać, bo zdechnie od upału.
- Aha – stwierdził papierowym głosem – Dziękujemy, ktoś się tym zajmie.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam dwie rozpędzone jednostki; policji oraz straży pożarnej. Strażacy wbiegają po schodach, po czym wyważają drzwi. Ja podążam za nimi, cała rozdygotana, przerażona perspektywą ujrzenia pustego mieszkania, jakichś dziwnych śladów w rodzaju stłuczonego lustra albo po prostu martwego ciała Justyny, leżącego obok zdechłego psa.
Ale była to tylko wyobraźnia. Nie byłam aż tak głupia, by nie domyślić się, że nikt nic nie zrobi.
9. d.
Wróciłam pod jej drzwi. Przez kilka długich minut waliłam w nie pięścią, wiedząc, że nie ma w tym najmniejszego sensu. Wewnątrz panowała absolutna cisza, tym razem nawet pies nie odpowiadał na hałasy. Może rzeczywiście zdechł od gorąca, a może w międzyczasie Justyna zabrała go z domu.
Wreszcie opadłam z sił i usiadłam. Pozbawiona dalszych pomysłów, po prostu siedziałam na betonowej podłodze, czekając na niespodziewany ruch ze strony losu, jakąś boską interwencję.
Nic takiego nie nastąpiło. Jedyne co mnie spotkało na tej klatce schodowej to zimne spojrzenia posyłane przez sąsiadów, człapiących po stopniach ku swoim ponurym domom. Oblicza były na tyle odpychające, że nie odnajdywałam w sobie odwagi, by zwracać się do nich o pomoc. A przecież powinnam bić na alarm, rozbudzać niepokoje o zaginioną sąsiadkę, wypytywać.
Przez chwilę wydawało mi się, że zasnęłam, ale było to raczej coś w rodzaju letargu. Po bliżej nieokreślonym czasie wyrwał mnie z niego niski, nosowy głos:
- Wstawaj – powiedział facet, który znienacka wyrósł przede mną, a teraz gapił się marsowym spojrzeniem.
Miał puste oczy i wielką głowę, łączącą się z tułowiem bez udziału szyi. Cały był wielki, nabity rozrośniętą muskulaturą. Od razu go poznałam. To ten sam gość, który ostatnio podwoził Filipa pod blok.
- Co ty tu robisz? - zapytałam głupio, oszołomiona faktem, że byłam śledzona.
Nie odpowiedział. Zrobił krok w moją stronę i wyciągnął przed siebie swoje potężne łapska. Chciał mnie podnieść, co przyjęłam z jeszcze większą grozą. Natychmiast stanęłam na nogi.
- Dobrze, a teraz idziemy – zaordynował, po czym odwrócił się i zaczął powoli schodzić po schodach.
Pragnęłam uciec, lecz okrucieństwo bijące od mięśniaka odebrało mi wolną wolę. W jego głosie dźwięczała władcza, despotyczna postawa, nie uznająca sprzeciwu. Posłusznie wykonałam polecenie i ze spuszczoną głową poszłam za nim w dół. Starałam się nie myśleć o co w tym wszystkim chodzi, ani do czego zmierza ta kuriozalna sytuacja.
Na zewnątrz stał czerwony polonez, zaparkowany nonszalancko na samym środku osiedlowej ulicy.
Bez słowa otworzył przednie drzwi. Zajął fotel kierowcy i poczekał. Nie trzeba było wypowiadać tego na głos, dobrze rozumiałam czego ode mnie oczekuje. Wsiadłam na tylne siedzenie, czując jak moje ciało robi się słabe, jakby pozbawione krwi. Drżącą ręką zamknęłam za sobą drzwi.
- Jeszcze raz – burknął, łypiąc na mnie z tylnego lusterka.
Trzasnęłam drzwiami ponownie, tym razem z większą siłą.
Przez większą część drogi drżałam ze stresu i męczyły mnie duszności. Z nerwów wierciłam kolanami oraz palcami stóp. Na przemian zaciskałam dłonie na udach albo wsuwałam je pod pośladki, by powstrzymać ich konwulsyjny dygot.
Nie miałam pojęcia, co też ten milczący siłacz zamierzał ze mną zrobić. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mnie śledził oraz czemu zdecydował się na porwanie. Czy to samo zrobił z Justyną? Wywiózł ją do Suchego Lasu, zamordował i zakopał, zaś teraz to samo planował zrobić ze mną? A może jest stręczycielem, psychopatycznym gwałcicielem?
Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy minęliśmy Bródno, a polonez skręcił w znajomą mi uliczkę, pełną nuworyszowskich domów. Wyjaśnienie okazało się banalnie proste, aż dziw, że nie przyszło mi do głowy dużo wcześniej.
Stanęliśmy przed willą Borysa. Osiłek znieruchomiał z rękami zaciśniętymi na miękkim pokrowcu kierownicy. Jego milczenie po raz kolejny zawierało w sobie czytelny komunikat.
Z pewnym ociąganiem wynurzyłam się z samochodu. Trzasnęłam drzwiami na tyle mocno, na ile zdołałam. Przez krótką chwilę łapałam kontakt wzrokowy z mięśniakiem, a od tego zrobiło mi się tylko zimno w trzewiach. Nic dziwnego, że Filip z każdym dniem pogłębia swoje popierdolenie, skoro przystaje z takimi typami, jak ten.
Ruszyłam w kierunku domu. Polonez wciąż nie odjeżdżał, jego kierowca stał na posterunku, pilnując, bym dotarła tam, gdzie przykazano.
9. e.
Borys otworzył drzwi zanim zdążyłam nacisnąć dzwonek. Uśmiechał się do mnie jowialnie i wskazywał ręką wnętrze. Przestąpiłam próg, poczekałam, aż zamknie za mną drzwi, po czym rozłożyłam ramiona w pytającym geście.
- Alinko, porozmawiajmy – zaproponował cicho, niemal przyjaznym tonem.
Wziął mnie lekko pod bok i popchnął w głąb domu. Pachniał tak samo, jak zawsze – perfumą, przemieszaną z alkoholem. Jedynie w jego usposobieniu nastąpiła pewna zmiana. Był spokojny, małomówny i diabelnie pewny siebie.
Usiedliśmy w salonie. Stolik uginał się od ciężaru butelek. Stały tam wódki, wermuty oraz sporo zagranicznej whisky. Stereofoniczna wieża mrugała światełkami i posyłała do głośników dziwną kompozycję. Coś w rodzaju muzyki klasycznej, przemieszanej z nowoczesnymi rytmami. Kobiece albo dziecięce chórki śpiewały w niezrozumiałym języku. Towarzyszyła temu sztuczna perkusja oraz ciągle powracający refren: „Ameno, ameno!”.
Zaproponował drinka, ale odmówiłam. Wzruszył ramionami, po czym przechylił swoją szklankę.
- Postaram się krótko opisać sytuację – powiedział. - Ale zacznę od przeprosin...
- Błagam, daj sobie z tym spokój – przerwałam zmęczonym głosem.
- Przepraszam za sposób, w jaki wymusiłem na tobie to spotkanie – ciągnął niezrażony – ale nie widziałem innego wyjścia. Mam nadzieję, że Jurij był dla ciebie uprzejmy? Prosiłem, żeby obchodził się z tobą, jak dżentelmen. - Zamilkł, jakby w oczekiwaniu na moje potwierdzenie.
- Przepraszam również za moje wcześniejsze zachowanie – dodał po chwili.
Dolał sobie wódki, wypił łapczywie, po czym szybko powrócił do podjętego wątku. Zdawał się być podekscytowany.
- Rozwaliłaś nasze stoisko – stwierdził z rozbawieniem – a ja odebrałem to z radością. Chcę, abyś przyjęła do wiadomości, że z dniem dzisiejszym już dla mnie nie pracujesz.
- I po to był ci ten cały teatrzyk? - wybuchłam gniewnie, choć jednocześnie zachciało mi się śmiać. - Tylko po to, żeby powiadomić mnie o zwolnieniu?
- Nie – odparł sucho, a jego twarz stężała i przybrała surowszy wyraz. - Ściągnąłem cię tutaj, bo mam znacznie poważniejsze wiadomości.
Przyjrzał mi się badawczo, jakby oceniając, czy to co mówi wywiera na mnie odpowiednie wrażenie.
- Nie będziesz pracowała dla mnie, ani dla nikogo innego – kontynuował. - Od teraz zamieszkasz w tym domu i dasz się o siebie zatroszczyć. Cieszysz się? Błagam, powiedz, że się cieszysz.
Zbaraniałam. Śmiech uwiązł mi w gardle, zaś słowa, jakimi planowałam go obrzucić nagle straciły na znaczeniu.
- Kocham cię – powiedział. - Kocham na tyle mocno, że nie obchodzi mnie już co do mnie czujesz. Musisz się po prostu podporządkować.
Położył dłonie na moich policzkach i nachylił się. Pocałował szczelnie zaciśnięte wargi.
- Znowu drżysz – żachnął się. - Czemu to robisz? Zapewnię ci dostatek, jakiego nigdy nie zaznałaś. O syna też nie musisz się martwić. Już się tym zająłem, chłopak dostał solidną robotę. Może zamieszkać z nami, jeśli zechcesz, ale osobiście uważam, że lepiej mu zrobi odcięcie od pępowiny. Niech zacznie dorośleć i uczyć się samodzielności. Sam o siebie zadba, bo nie będzie miał innego wyboru, a jak już wejdzie na tą ścieżkę, to pozna czym jest życie i odpowiedzialność. Rozumiesz, stanie się mężczyzną.
Wypił dwa kolejne drinki, jeden po drugim.
- Powiedz coś wreszcie! – krzyknął niespodziewanie, sprawiając, że niemal podskoczyłam w miejscu.
- Borys... - zaczęłam niepewnie – Masz pieniądze, pozycję. Możesz sobie przygarnąć dowolną kobietę. Młodszą, piękniejszą, niż ja. Bez trudu znajdziesz taką, która zrobi dla ciebie wszystko, dosłownie wszystko. Czemu się tak uparłeś? Niby co jest we mnie tak niepowtarzalnego?
Przez chwilę milczał, obracając szklankę w dłoni. Potem nagle wstał i rzucił szkłem o ścianę. Skuliłam się w pozie obronnej, choć to nie na mnie był skoncentrowany ten atak.
- Dalsza dyskusja nie ma sensu – wycedził przez zęby – Nie rozumiesz miłości, nie zrozumiesz niczego innego. Możesz mną gardzić albo nawet nienawidzić, ale od dziś jesteś moja. A jeśli ci się to nie podoba, wspomnij męża albo swoją zboczoną przyjaciółkę. Może to cię sprowadzi na ziemię.
Dostałam raptownej arytmii. Oddychałam ciężko, z trudem powstrzymując płacz albo zwierzęce wycie. Kołysałam się na kanapie w przód i w tył, nie wiedząc, co ze sobą począć.
Borys łaził powolutku po pokoju, z rękami splecionymi na plecach, zupełnie jak jakiś wielki przywódca, rozmyślający nad kolejnymi triumfami. W pewnym momencie przystanął i obrzucił mnie zniesmaczonym wzrokiem.
- Idź do łazienki – zażądał. - A potem prosto do sypialni. I nie zasypiaj, zanim nie przyjdę, rozumiesz?
Pijaństwo musiało wybić go z rytmu doby. Dochodziło południe, było stanowczo zbyt wcześnie, by myśleć o spaniu. Wciąż nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tego, co właśnie miało miejsce. Mimo to, wstałam i ruszyłam ku toalecie. Borys w milczeniu odprowadzał mnie czujnym wzrokiem. Wyciągnął z kieszeni paczkę zachodnich papierosów. Podpalił długiego peta o brązowym filtrze, wciągnął dym do płuc, po czym odetchnął z ulgą.
Gdy zamykałam za sobą drzwi, usłyszałam brzęk szkła oraz jego przeciągłe „ach”, następujące po wypiciu wódki.
Zdjęłam ubrania, weszłam pod prysznic i odkręciłam strumień. Brakowało mi motywacji, by sięgnąć po mydło, wyszorować ciało. Stałam nieruchomo, dając się omiatać gorącej wodzie. Nie wiem ile to trwało, ale z pewnością bardzo długo, ponieważ w pewnym momencie do łazienki wparował wściekły Borys.
Zakręcił kran i siłą wyciągnął mnie z brodzika. Rzucił na podłogę, a następnie rozkraczył się nad moim poobijanym korpusem. Zaczął odpinać pasek od spodni, jednocześnie mamląc pod nosem soczyste przekleństwa. Zrzucił spodnie, ściągnął koszulę oraz majtki. W jego ręku wciąż pozostawał skórzany pasek ze srebrzystą klamerką z napisem Lee.
Poczucie szoku, jakiego doznawałam od dłuższego czasu, nie malało, ani nie wzrastało. Byłam kompletnie otumaniona biegiem wydarzeń, bezwolnie poddawałam się rzeczywistości.
Jedyne co zdołałam zrobić nim padł pierwszy cios, to przezorne ukrycie twarzy za zasłoną ramion.
Uderzył kilka razy pod rząd, wściekłymi, furiackimi zamachami. Nie zamierzałam dawać mu satysfakcji, więc powstrzymałam krzyk. Jedynie nad łzami nie potrafiłam zapanować. Wyciekały obficie zza zaciśniętych powiek, ale wraz z resztą twarzy ukrywałam je w ramionach.
Tłukł pasem po plecach i pośladkach. Każde uderzenie powodowało w mojej głowie eksplozję; czułam się tak jakby mnie siekano ostrym przedmiotem, a jednocześnie przypalano ogniem. W końcu złapał zadyszkę i przerwał torturę.
- Czy to naprawdę konieczne? – sapał – Czy nie możemy po prostu zacząć od nowa? Żyć normalnie, jak facet z kobietą? Czemu ciągle zmuszasz mnie do takich ruchów? Ja nie biję kobiet.
- Przestań... - wydukałam z trudem – to boli.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził – szepnął dziwnym, lunatycznym głosem, po czym uderzył jeszcze raz, tym razem prosto w moją głowę.
Zamroczyło mnie na chwilę. Jakby przez mgłę dostrzegałam niewyraźną, roztańczoną sylwetkę, a do uszu docierały zniekształcone fragmenty jego filipik. Wykrzykiwał coś o „dawaniu mi szkoły” i „koniecznych środkach”. Lał mnie dalej, po łopatkach, szyi, potylicy. Trzaski pasa przybierały na sile oraz były coraz głośniejsze. Czułam, jak moja skóra się rozwiera, wypuszcza krew. Powoli godziłam się z myślą, że nie ujdę z tej historii z życiem, ale akurat wtedy ciosy ustały.
Przetarł spocone czoło, przygładził wąsa, po czym złapał swoje prącie. Jego mały fiut sterczał, sprężony do granic swoich możliwości. Wyglądał tak jakby miał zaraz wybuchnąć. Nie spermą, ale ciałem – zwyczajnie rozerwać się od środka, na drobne mięsne strzępy.
Rozchyliłam nogi. Wykonałam zapraszający gest, który Borys odebrał jako ostateczną kapitulację.
- Nie będziemy już do tego wracać, dobrze? - powiedział – Uznajmy, że to nasz nowy początek. Bądź dla mnie miła, a ja odwzajemnię się tym samym.
Umościł swój wielki brzuch na moich plecach, po czym wetknął penisa do kompletnie suchej cipki. Momentalnie się wycofał. Splunął na rękę, rozsmarował plwocinę wokół główki, a następnie powrócił do penetracji.
- Zobaczysz, będziemy mieli cudowne życie – przekonywał, posuwając mnie od tyłu, w pozie zdobywcy.
W łazience rozległo się rytmiczne plaskanie. Borys wdzierał się w moje wiotkie, nieruchome ciało z dziką energią. Po kilku minutach jęknął i spuścił się do środka.
Pocałował mnie w szyję, klepnął po pupie, a następnie prędko wyszedł. Z oddali słychać było, jak raczy się kolejną porcją alkoholu.
Leżałam nadal na kaflach podłogi. Pomimo szoku, zaczęłam wreszcie analizować swoje położenie.
Udało mi się zachować życie, ale nie dostrzegałam w tym niczego dobrego. Byłoby lepiej, gdyby ten tępak zatłukł mnie na śmierć. Czułam, że zabraknie mi odwagi, by dokonać samobójstwa, a w tym momencie niczego nie pragnęłam tak mocno, jak nagłego, logicznego końca.
CZĘŚĆ II.
1. Marazm.
W ciągu kilku następnych miesięcy powoli godziłam się z rolą niewolnicy. Wyparowały ze mnie wszelkie odważne marzenia o szczęściu, czy choćby o zadowoleniu, płynącego z codziennych aktywności na świecie. Byłam grzeczna, cicha, usłużna.
Mój obecny żywot sprowadzał się do robienia zakupów, gotowania oraz wypinania tyłka na każde skinienie mężczyzny. Trudno było mi zliczyć ilość wytrysków, jaką wpompował w moje narządy rodne, a zarazem starałam się nie myśleć, co z tego wyniknie. Brał mnie kiedy chciał, kończył kiedy chciał.
Na jego prośbę wykonywałam jakieś drobne prace księgowe. Czasem opłacałam rachunki na poczcie albo prostowałam i przeliczałam zmiętą gotówkę, którą nieustannie znosił do domu w plastikowych workach.
Nie był już dla mnie szefem, ani tym bardziej partnerem. W krótkim czasie dał mi do zrozumienia, że jestem jego dozgonną własnością. Jako właściciel, czuł się uprawniony do tego, by narzucać na mnie określone wzorce zachowań. Miałam być uległa nie tylko w łóżku, ale i względem świętości jego zdania. Jeśli na przykład zażądał, abym się z nim napiła, z miejsca należało uznać to za fantastyczny pomysł. Podobną podległość wymuszał na mnie w każdym innym aspekcie pożycia, na przykład w trakcie zamawiania dań w knajpie, robienia zakupów, nawet przy wizycie w wypożyczalni i głupim wyborze kasety z filmem, który mieliśmy obejrzeć w weekend.
Dwa razy w tygodniu Jurij podwoził mnie pod moje mieszkanie, bym spędziła trochę czasu z synem. Czyniłam to na wyraźne polecenie Borysa. Sama z siebie nie odczuwałam potrzeby widywania się z Filipem. Był dla mnie czymś w rodzaju dawnej sennej mary, która z każdym przeżytym dniem wydawała się coraz mniej rzeczywista, traciła swoje kształty oraz związane z nimi emocje. Gdyby aktualny właściciel mojego jestestwa nie zmuszał mnie do tych odwiedzin, najchętniej zapomniałabym, że kiedykolwiek posiadałam dziecko.
- Jaka z ciebie matka? - perorował. - Nie martwisz się, nie jesteś ciekawa jak sobie radzi?
Od czasu lania pasem nie wdawałam się z Borysem w żadne utarczki słowne. Kiedy popadał w oburzenie, natychmiast przypominałam sobie o ranach, jakie wciąż goiły się na moich plecach. Potulnie przepraszałam, przytakiwałam, przyznawałam mu rację. Czasem całowałam lub klękałam przed rozporkiem. Byle tylko stłumić brutalność w zarodku.
1. b.
Jedyną osobą, wobec której pozwalałam sobie na otwartą wrogość, był Jurij. Niemal za każdym razem, gdy gdzieś mnie wiózł, dawałam upust złym emocjom. Wyżywałam się na nim, bo byłam już pewna, że nic nie zrobi, ani nikomu nie powie. Za bardzo był wierny i oddany swojemu szefowi.
Z czasem mięśniak zaczął odpowiadać tym samym. Coraz śmielej odwzajemniał słowne hocki klocki, choć przedtem nie podejrzewałam go nawet o umiejętność złożenia pełnego zdania. Paradoksalnie, te krótkie momenty, gdy obrzucaliśmy się przekleństwami oraz jadowitymi uwagami, stanowiły dla mnie coś w rodzaju rozrywki, wyłomu w rutynie beznamiętnego, wegetatywnego żywota.
- Ile dzisiaj osób zabiłeś? – spytałam, kiedy po raz enty wiózł mnie swoim lśniącym polonezem – No powiedz, debilny palancie, ilu skatowałeś? A ile masz z tego, że dla niego pracujesz? Wystarczy na porządną emeryturę?
- Wystarczy na wagon dziwek lepszych, niż ty – odpowiedział.
- A kiedy już je wszystkie wypieprzysz, to co ci zostanie? - drwiłam. - Oczywiście oprócz mend we włosach?
- Praca. Będę pracował – wyjaśnił, jakby zdziwionym tonem.
- No to może kupisz sobie wreszcie jakieś lepsze, zachodnie auto – zarechotałam. - I w ładniejszym kolorze.
- A tobie co zostanie, jak cię Borys puści kantem? - Oleg dał się lekko wytrącić z równowagi. Zimne oczy świdrowały, zaś ręce na kierownicy zaczęły bieleć od zacisku.
- Ty mi powiedz, głąbie – syknęłam. - Może dopiero wtedy zacznę żyć własnym życiem, a może ktoś inny kupi mnie wraz z całym wagonem podobnych kobiet.
Zaśmiał się pogardliwie.
- Za stara jesteś na to. Prędzej ktoś cię z tego wagonu wyjebie.
Chciałam brnąć dalej w ten rozkosznie idiotyczny dialog, ale w tej samej chwili znaleźliśmy się pod blokiem.
Wychodząc, zawisłam na chwilę w drzwiach. Pod wpływem nagłego impulsu, zadałam Jurijowi jeszcze jedno pytanie.
- Czy zabiłbyś mnie, gdybym o to ładnie poprosiła? Mogłabym ci nawet obciągnąć, bylebyś wywiązał się z zadania.
Po raz pierwszy w historii naszej znajomości, na jego twarzy odmalowało się coś ludzkiego. Przez chwilę wykrzywiał brwi w wyrazie zdumienia, ale prędko powrócił do swej zwyczajowej mimiki, przywodzącej na myśl martwą rybę.
- Spierdalaj – rzucił gniewnie, po czym zapalił papierosa.
1. c.
Filip był równie nieprzystępny, jak zwykle. Siedział w swoim pokoju, grał na komputerze i manifestował obrazę względem mojej osoby.
- Czy chcesz porozmawiać? - mówiłam do jego pleców. Robiłam to jedynie po to, by odhaczyć ten punkt z listy zadań. Na tym zresztą lista się kończyła, ale i tak nie mogłam stąd wyjść, ponieważ obiecałam Borysowi posiedzieć z synem co najmniej trzy godziny.
Wzruszył ramionami i fuknął nosem. Nadal nie odwracał wzroku od monitora. Stukał przy tym po klawiaturze. Strzelał do dziwacznych, kwadratowych przeciwników.
Przez pierwszą godzinę tułałam się bez celu po mieszkaniu. Przeglądałam swój marny dobytek, głównie ubrania, których i tak nie zamierzałam ze sobą zabierać. Sprzątałam w kuchni, zmywałam naczynia po Filipie.
Potem wzięłam długą kąpiel, podczas której próbowałam zrobić sobie dobrze, odwołując się do wspomnień o Justynie. Nic z tego nie wyszło. Czułam się zanadto spięta albo wręcz pozbawiona dostępu do własnych uczuć. Przez dłuższą chwilę wywijałam palcem w waginie, gładziłam sutki i podbrzusze, ale upragniony efekt nie chciał nadejść. Byłam martwa od środka, nawet na płacz nie umiałam się zdobyć.
Wskoczyłam w swoje dawne łachy, do których tak mocno przywykłam, czyli dżinsy oraz luźny tiszert. W ramach symbolicznego buntu nie założyłam majtek, ani stanika. Przez moment przeszła mi przez głowę myśl, że również za niechlujny wygląd może mi się oberwać od Borysa, ale prędko przypomniałam sobie wszystkie kreacje, jakie nosiłam przy nim w ostatnim czasie. Żadna z nich nie była gustowna, szykowna czy choćby seksowna. Borys zdawał się nie zwracać uwagi na takie szczegóły, jak ubrania albo makijaż (nie pamiętałam kiedy ostatnio umalowałam twarz). Dla niego liczyło się jedynie wnętrze. Wnętrze mojej cipki.
W sypialni natrafiłam na butelkę wódki, której nie dopiłam, kiedy za ostatnim razem zdarzyło mi się nocować we własnym domu. Sięgnęłam po nią i bez namysłu przełknęłam kilka łyków ciepłego, wstrętnego destylatu. Usiadłam na podłodze, oparłam plecy o ramę łóżka. Poczekałam, aż miną pierwsze mdłości, po czym ponownie przechyliłam butelkę.
Tak wygląda mój koniec, pomyślałam. Starzejąca się kobieta, sterroryzowana przez bandyckiego mizogina, a do tego sadystę. Całkowicie podporządkowana, obdarta z dalszych perspektyw oraz woli życia. Uśmierzająca ból przy wódce, a właściwie pragnąca poczuć cokolwiek za jej pomocą. Od nadmiaru nieszczęścia zebrało mi się na śmiech, co uznałam za dobry omen. Może jednak jeszcze nie całkiem umarłam.
Kiedy zbierałam się do wyjścia i niezbornie naciągałam na stopy niskie czółenka, w przedpokoju objawił się Filip. Stanął w bezpiecznej odległości kilku kroków. Patrzył tępo w podłogę, chował ręce w kieszeniach dresów, ale widać było po nim, że pragnie coś powiedzieć.
Docisnęłam buty, a następnie przysiadłam na lepkim linoleum, udającym kamienną, średniowieczną posadzkę. Zwróciłam się ku niemu z pytającym spojrzeniem.
- Kiedy wrócisz do domu? - zapytał cicho, ze spuszczoną głową.
- Wpadnę może pojutrze.
Skrzywił się lekko.
- Ale tak na stałe, to kiedy wrócisz?
- Wiesz co... Chętnie wróciłabym nawet dziś – odpowiedziałam smętnym, lekko podpitym głosem. - Ale pewien pan nie chce na to pozwolić.
- Jutro mam urodziny – powiedział.
W jego wycofanej, zdrętwiałej pozie dostrzegłam smutek.
- Pamiętam – zapewniłam szybko, choć nie było to prawdą.
Nie wiem czemu znowu dawałam się nabierać na ten sam emocjonalny szantaż, w którym Filip osiągał mistrzostwo. Być może alkohol wyzwalał we mnie dodatkowe pokłady naiwności.
Wstałam z podłogi i naraz zastygłam od natłoku kryzysowych decyzji. Z jednej strony miałam ochotę strzelić go w pysk, zwymyślać, wyciągnąć na wierzch wszelkie dotychczasowe brudy, z drugiej ciągnęło mnie już do wyjścia (co przecież nie obiecywało niczego dobrego; jedynie zamieniało formę syfiastego doświadczenia). Natomiast z trzeciej strony, trochę opornie, wsłuchiwałam się w nieśmiałe macierzyńskie echa, w których pobrzmiewało coś na kształt wyrzutów sumienia.
Gdybym postępowała podręcznikowo, powinnam w tej chwili otoczyć dzieciaka miłością, przytulić, pocałować, i tak dalej. Ale to dziecko nie było już dzieckiem, a na pewno nie – dobrym dzieckiem. Matczyne czułości wyzwoliłyby jedynie korowód niepożądanych reakcji, o których już co nieco wiedziałam.
- No to pewnie zobaczymy się również jutro – stwierdziłam drętwo.
- Jeśli nie chcesz, to nie przychodź – odparował, ale teraz jego ton był dziwnie spokojny.
W istocie nie miałam ochoty na żadne celebracje. W tym domu obchodzenie urodzin nigdy nie stanowiło okazji do jakiejś szaleńczej, rozbuchanej fety. Zwykle składaliśmy sobie zdawkowe życzenia, wręczaliśmy drobny prezent, po czym wracaliśmy do codziennych zajęć. Mimo to, teraz nawet najskromniejsza forma świętowania budziła mój wstręt.
- Nie przychodź, proszę – dodał po chwili. - I tak nie będzie mnie w domu.
Pewnie zmyślał, ale i tak zaintrygował mnie niespodziewany luz, z jakim to wypowiedział.
- Wychodzisz gdzieś? - W moim głosie zabrzmiało zdumienie, które maskowałam w dość nieudolny sposób.
- Tak, kolega chce mnie wyciągnąć.
- To fajnie – stwierdziłam, chyba nawet z lekką radością.
Posłałam mu uśmiech, kiwnęłam głową na pożegnanie, po czym ruszyłam ku drzwiom wyjściowym. Wtedy Filip podszedł bliżej i złapał mnie za rękę. Odruchowo wyszarpnęłam dłoń, a w moich skroniach zapulsowała krew.
Przylgnęłam plecami do ściany, popatrzyłam na syna z odnowioną odrazą. Przeczuwałam najgorsze, a jednak tylko pocałował mnie w policzek.
- Do zobaczenia, mamo – rzucił na odchodne.
Jurij był cichy i skoncentrowany. Pewnie dlatego, że odpuściłam sobie dalsze prowokacje. Przewiózł mnie z jednego miejsca na drugie, nie emitując ani jednego dźwięku.
Podjeżdżając pod dom Borysa, przyglądał mi się uważnie. Jego spęczniała gęba nieruchomiała, zajmując niemal całą powierzchnię lusterka, zaś w pustych oczkach czaiło się jakieś wyczekiwanie. Kto wie, może jednak rozważał ofertę, jaką mu przedstawiłam.
1. d.
Tuż po wejściu, Borys przylgnął do mnie, jak wytęskniony pies. Obwąchiwał moją szyję, obcałowywał twarz, potem przystąpił do macania. Po natężeniu przykrej woni wywnioskowałam, że był już krańcowy pijany.
- Co zrobiłaś z cyckonoszem? - zdziwił się.
- Uwierał mnie – odpowiedziałam.
Początkowo pozostawał niby wesoły, lekko ironiczny, lecz wkrótce jego oblicze spoważniało i prędko przekształcało się w coś niedobrego. Biedna, skołowana od alkoholu główka zaczęła nabierać podejrzeń, tworzyła fantastyczne scenariusze, według których z pewnością dopuściłam się jakiś straszliwych uchybień. Zrobiłam coś złego poza domem albo po prostu zapomniałam gdzie moje miejsce. Zawiniłam zdradą, kurewską postawą, a może przesadnym zadzieraniem nosa. Właściwie nie miało znaczenia co konkretnie przeskrobałam, ważne, że byłam winna.
- Chodźmy się pieprzyć – szepnęłam mu do ucha.
Jedyne na co mogłam się teraz zdobyć, by zadbać o swoje bezpieczeństwo, to zmącić psychopacie tok jego rozumowania.
- Ale tym razem w łóżku, dobrze? - dodałam po chwili, delikatnie wyswobadzając się z bolesnego uścisku.
Mielił w sobie jakieś tajemnicze refleksje. Sapał donośnie, obdarzając mnie na poły wściekłym, na poły zagubionym spojrzeniem. W końcu zmusił intelekt do komunikacji.
- Dobrze, Alinko – wybełkotał. - Zaraz cię będę pierdolił.
Odwrócił się i chwiejnym chodem ruszył w stronę salonu. Po drodze potknął się o niewidzialną przeszkodę, ale zdołał utrzymać równowagę. Wiedziałam, że zanim przystąpi do wprowadzania słów w czyny wypije jeszcze kolejne uncje wódki.
Poszłam do sypialni, zdjęłam swoje zgrzebne szaty i zastygłam w oczekiwaniu.
Wiedziałam, że przed seksem wypadałoby jeszcze zażyć kąpieli, chociażby opłukać spocone ciało pod prysznicem, ale wobec kogoś tak świńskiego jak Borys wszelkie dobre obyczaje traciły na wartości. Mój właściciel był chodzącym brudem, i to pod każdym, nie tylko metaforycznym względem. Nie zasługiwał na żadne starania, skoro też nie umiałby ich docenić.
Stałam w miejscu i uważnie nasłuchiwałam.
Przez chwilę dochodziły do mnie brzęki szklanek i butelek, szelest wzburzonych alkoholowych strumyczków oraz głośne westchnienia, pełne orgiastycznej, pijackiej przyjemności. Potem wszelkie odgłosy zanikły.
Odczekałam jakieś kilkanaście minut, po czym ruszyłam na palcach w głąb mieszkania. Zakradłam się bezszelestnie do salonu, by sprawdzić czy rzeczywiście miałam już na dzisiaj spokój z Borysem.
Siedział na kanapie, z głową zwieszoną ku brzuchowi. Pochrapywał i ślinił się obficie. Tego rodzaju widok zwykle sprawiał mi wielką ulgę, lecz tym razem było dokładnie na odwrót.
W jego zwiotczałym ręku połyskiwał pistolet.
Czy sięgnął po niego, by mnie zabić? A może chodziła mu po głowie jakaś brudna erotyczna gra z udziałem broni? Tak czy inaczej, nie zwiastowało to niczego dobrego. Niewiele myśląc, zerwałam się do ucieczki, jakby w obawie, że mógłby wystrzelić przez sen.
Wybiegłam przed dom i pognałam prosto do czerwonego poloneza, którym Jurij nie zdążył jeszcze odjechać.
- Co robisz, idiotko! - oburzył się ochroniarz, wytrzeszczając szeroko oczy.
Wskoczyłam na tylne siedzenie, zatrzasnęłam drzwi, a następnie momentalnie skuliłam się w kłębek, przytykając kolana do swojej głowy. Jurij śledził każdy mój ruch skonsternowanym, bezradnym spojrzeniem. Zupełnie nie przypominał siebie.
Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że byłam naga.
- Jedźmy! – krzyknęłam – Szybko!
Kierowca milczał przez dłuższą chwilę. Ewidentnie nie rozumiał sytuacji, ani nie wiedział w jaki sposób powinien się zachować. Pokrzykiwałam na niego, żądałam, by natychmiast ruszał przed siebie. Nie przebierałam w słowach, a przy tym machałam rękami, niczym rozhisteryzowany zbieg z oddziału zamkniętego.
W końcu przestał posyłać mi tępe, zadziwione spojrzenie i odzyskał trzeźwość umysłu. Zdjął z siebie skórzaną kurtkę i zarzucił ją na moje plecy. Skóra była na tyle wielka, że zakryła całość golizny.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Chciał mnie odstrzelić – odparowałam roztrzęsionym tonem.
Jurij westchnął głośno. Po jego twarzy przebiegło coś w rodzaju ironicznego uśmiechu.
- To już nie chcesz umierać? - zadrwił. - Poczekaj tu – dodał po sekundzie.
Ku mojemu przerażeniu, wysiadł z auta i powędrował w stronę willi.
Pod jego nieobecność wpatrywałam się w kluczyki, które pozostawił w stacyjce. Rozważałam możliwość kradzieży auta, jakiegoś szaleńczego, dalekiego wyjazdu do miejsca, gdzie nikt mnie nie rozpozna, ani nie odnajdzie. Natychmiastowej ucieczki, takiej, jaką już raz przeżyłam z Olegiem. Szybko jednak odegnałam od siebie tę myśl. Wiedziałam, że nie dałabym rady uciec. Cierpiałam na wieczny deficyt odwagi oraz pieniędzy. Już za pierwszym zakrętem zsikałabym się pod siebie, a chwilę później nie miałabym pomysłu, jak się utrzymać. Za co napełnić bak, za co kupić jedzenie, ubrania czy nocleg.
Jurij wrócił z tym samym pół-uśmieszkiem na wstrętnej twarzy. Usiadł za kierownicą, po czym podjął przerwany wątek, nawet nie obracając się w moją stronę.
- Boisz się broni czy co? - zdziwił się. - Idiotko, przecież Borys nic ci nie zrobi.
- Był uchlany w trzy dupy, celował do mnie – skłamałam bez zająknięcia. - Zresztą, powiedz, geniuszu, kto zdrowy na umyśle nie boi się broni?
- A ty właściwie czego ode mnie chcesz? - parsknął poirytowanym tonem. - Skoro chciałaś sobie spierdolić, dawno mogłaś sobie spierdolić. Nikt by za tobą nie poleciał, ja na pewno nie.
Tu mnie miał. Moje myśli zawisły w próżni, nie podążając w jakimkolwiek kierunku. Myślałam o Justynie, marzyłam o tym, by po raz kolejny wtopić się w jej ciało i zapomnieć o całym ziemskim zgiełku. Przestać myśleć o kształcie swojego życia, innych ludziach, relacjach, zagrożeniach. Słowem, o wszystkim.
- Słuchaj, dajmy już spokój z tym kretyństwem – zaproponował. - Wracaj do chaty. Strzel sobie drinka. Zacznij zachowywać się normalnie.
- Pewnie zaczynasz się bać, co nie - odparłam jadowitym głosem – Zastanawiasz się, co będzie jeśli twój szef wyjdzie nagle przed dom i zobaczy, że siedzę w twoim aucie. Czemu ciągle nie wysiadam? Czemu jestem goła?
Jego ciało momentalnie naprężyło się ze złości.
- Zamknij ryj – uciął.
Przez moment myślałam, że zacznie mnie bić albo siłą wyrzuci z samochodu, ale ten po prostu odpalił silnik i ruszył przed siebie.
- Dokąd? - spytał drewnianym tonem.
- Wszystko mi jedno, byle dało się tam spędzić noc.
Bez słowa zakręcił w stronę Pragi, po czym wrzucił wyższy bieg. W aucie zrobiło się straszliwie głośno.
- Nie chcę wracać do syna – Z trudem przekrzykiwałam hałas. - Nie znasz jakiegoś lepszego adresu? Może pojedziemy do ciebie?
- Nie wkurwiaj mnie – odkrzyknął wściekle.
Niedługo później wysiadłam. Ponownie w tym samym miejscu, pod blokiem, którego nienawidziłam od lat. Mimo to wolałam być już tutaj, niż w towarzystwie pijanego Borysa.
Jurij odkręcił szybę i dał znak, bym podeszła.
- Dziękuję – powiedziałam, uprzedzając jego wypowiedź.
Ale żadnej wypowiedzi nie było. Ochroniarz złapał kant skórzanej kurtki, którą otulałam się jak kocem, po czym zerwał ją ze mnie jednym silnym ruchem. Zaskoczenie sprawiło, że utraciłam równowagę i runęłam bokiem na zimny chodnik. Zanim jeszcze dotarło do mnie, co się stało, trzymałam już ręce na kroczu, osłaniając je przed potencjalnymi gapiami. Jurij obrzucił mnie krótkim pogardliwym spojrzeniem, a następnie odjechał z piskiem opon.
Znów poczułam się bezbronna i poniżona. Pobiegłam szybko w stronę domofonu, płonąc na całym nagim ciele i pochlipując ze wstydu.
2. Upadek.
Oleg bardzo lubił oglądać pornografię. Miał sporą kolekcję niemieckich kaset, po które sięgał niemal w każdej sposobnej chwili. Wiele z tych filmów oglądałam razem z nim. Nie powodowały we mnie pobudzenia, ale też nie sprawiały przykrości. Obserwowałam tęgie, cycaste blondynki, oddające się rzekomo największej przyjemności, jaka je spotkała w ich życiu. W tym czasie niespiesznie masowałam sterczącego członka, aby mąż – zgodnie z przeznaczeniem kasety - spuścił się w finalnej scenie lub po to, by na koniec osiągnął gotowość do realnego seksu.
Myślałam o tych wszystkich seansach w chwili, gdy Filip otwierał przede mną drzwi, a ja wskakiwałam do mieszkania całkiem goła. W pornosach wiele było podobnych, zwykle bardzo niedorzecznych scen, stanowiących wstęp wobec długiego i widowiskowego pieprzenia.
W tym przypadku wydarzenia pobiegły innym torem. Nie wymieniłam z chłopcem sprośnych, podtekstowych żarcików, nie ulegałam jego chuci, ani nie wywoływałam jej w nim. Zamiast tego pędziłam z płaczem w stronę łazienki, gdzie natychmiast zatrzaskiwałam za sobą drzwi.
Napełniłam wannę gorącą wodą, a potem leżałam w niej długo, ze szczelnie zaciśniętymi powiekami oraz ramionami oplecionymi wokół szyi. Tuliłam samą siebie, w żałosnej pozie słabej, bezbronnej kobiety.
W końcu wyczerpałam zasób łez i poczułam się odrobinę lepiej. Wciąż drżałam z przejęcia, a właściwie ze strachu przed kolejnym dniem. Było jasne, że Borys wkrótce przetrzeźwieje i na nowo zacznie domagać się mojej obecności. Nie miałam żadnych szans na ucieczkę z tej sytuacji.
Z dalszych rozmyślań wyrwał mnie Filip.
- Zrobiłem herbatę – powiedział zza drzwi.
Niedługo później siedzieliśmy naprzeciw siebie na niewygodnych, kuchennych krzesłach. Ja w szlafroku, z opuchniętymi, zmęczonymi oczami, on zaś w dresach i włosach zalizanych do tyłu. Zdawał się promieniować młodzieńczą energią, co zupełnie mi do niego nie pasowało.
Chciał wiedzieć, co się stało, dlaczego pojawiłam się w mieszkaniu w tak dziwnych okolicznościach. Pytał też czy ktoś zrobił mi krzywdę. Używał przy tym stanowczego, samczego tonu, który w jego ustach brzmiał trochę zabawnie.
Ucinałam temat, zasłaniając się alkoholem. Wmawiałam mu, że wszystko wzięło się z głupiego, nieodpowiedzialnego pijaństwa, jakiemu oddałam się tego wieczora. W końcu wątek umarł, a wraz z nim i cała rozmowa.
W milczeniu popijaliśmy gorącą herbatę, nie patrząc na siebie. Zegar cykał rytmicznie, powodując tęsknotę za sekundą oraz kolejną sekundą życia. Każdy dźwięk, drobny szmer, skrzypnięcie krzesła, siorbnięcie czy nagły bulgot lodówki, zdawał się wyrażać niewypowiedziane emocje. Filip chciałby pewnie stwierdzić, że „bardzo mnie kocha”, ja zaś marzyłam w tej chwili o odpowiednim towarzystwie do zwierzeń, do cierpiętniczego i oczyszczającego wyżalenia się.
Z całych sił odrzucałam natrętnie powracające wspomnienia o Justynie, które godziły we mnie rykoszetem po niemal każdej, choćby najbardziej przypadkowej myśli. Nie chciałam już dłużej męczyć się poczuciem braku, pustki albo trwogi, wynikającej z domysłów. Pomimo sugestii Borysa, nie dopuszczałam do siebie ewentualności jej śmierci, ale też rezygnowałam z wszelkich optymistycznych wariantów w tej historii. Dla własnego dobra uznałam, że Justyny nie ma, nie będzie, nigdy nie było.
Wskazówka przekroczyła północ. Herbata została wypita. Trudno było mi zebrać się w sobie, by zrobić to, co konieczne.
- Wszystkiego najlepszego, Filipie – powiedziałam cicho, odruchowo splatając ręce na piersi.
Z założenia miało to brzmieć przyjaźnie, ale wyszło jakoś chłodno.
- Dziękuję – Zrewanżował się równie nieprzystępnym brzmieniem.
Nastąpiła bardzo niezręczna cisza, którą po chwili rozdarł odgłos odsuwanego krzesła. Filip wziął puste szklanki, odstawił je do zlewu i wyszedł z kuchni. Z głębi mieszkania doleciało do mnie ciche „dobranoc” oraz trzaśnięcie drzwiami.
Siedziałam bez ruchu jeszcze przez kilkanaście minut, zastanawiając się co robić. Jaką czynność mogłabym teraz podjąć, by choć trochę pomniejszyć wrażenie życiowej porażki. Nie myślałam o żadnych długofalowych procesach. Chodziło o coś doraźnego, choćby symbolicznego. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Jedynym rozwiązaniem był sen, unikanie myśli o dniu jutrzejszym. Taka przyjemna kilkugodzinna śmierć.
Ruszyłam zatem do sypialni, oszukując się iluzją względnej normalności. Jeszcze niedawno, kiedy chadzałam po tym domu i wykonywałam wszelkie domowe czynności, mój żywot określiłabym jako marny. Ale tamta marność była o wiele mniej groźna, zdecydowanie bardziej dogodna, niż ta, której obecnie doświadczałam. W stosunkowo krótkim czasie redefiniowałam wiele pojęć dotyczących wygody, spokoju, szczęśliwości.
Przystanęłam przed pokojem Filipa i zaczęłam nasłuchiwać. Zza drzwi dobiegał cichy stukot muzyki, co oznaczało, że chłopak nie położył się jeszcze do łóżka. Miałam jeszcze szansę, by dopowiedzieć kilka słów, pokazać synowi, że naprawdę dobrze mu życzę. Może taki drobny gest byłby owym doraźnym panaceum wobec boleściwej narracji, wypełniającej moją głowę.
2. b.
W szybkim błysku wyobraźni zobaczyłam siebie, siedzącą na skraju łóżka i objaśniającą synowi, jak trudno mi żyć, jak organizować proste sprawy, komunikować się albo przyjmować uczucia. Terapeutyczną metodą przepracowalibyśmy ostatnie dni, miesiące i lata. Przebaczyłabym mu oraz poprosiłabym o jego przebaczenie. Zawarlibyśmy ugodę poprzez oczyszczający, szczery uścisk, który stanowiłby ostateczną cezurę w naszej zwichrowanej historii. Od teraz żylibyśmy ze sobą, jak najlepsi przyjaciele. W każdej sytuacji mielibyśmy w sobie oparcie. Syn, którego nigdy nie chciałam, stałby się niespodziewaną deską ratunku, zaś patologia naszych wspólnych doświadczeń (a właściwie świadome zapomnienie o nich) scementowałaby naszą relację.
Po naciśnięciu klamki całość wyrafinowanych wyobrażeń trafił szlag. Wtargnęłam do jego pokoju i od razu poczułam się, jak intruz. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.
Leżał na łóżku z walkmenem na uszach. Szaleńcza punkrockowa muzyka przezierała przez słuchawki i wypełniała pomieszczenie. Miał zamknięte oczy. Palcami prawej ręki wystukiwał rytm piosenki, drugą dłoń trzymał w kieszeni dresu. Poprzez materiał drapał się po genitaliach.
Podeszłam bliżej i zaczęłam odróżniać pojedyncze słowa wokalisty.
- Dziwny, dziwny! - śpiewał po polsku, bardzo przejętym głosem – Dziwny, dziwny czas!
Powtarzał to do znudzenia w dzikich, prymitywnych okrzykach, przywołujących na myśl plemienne bicie na alarm. Gdy usiadłam na skraju łóżka, Filip drgnął. Otworzył oczy, po czym szybko zrzucił z siebie słuchawki. Ocknął się również piosenkarz, który nagle postanowił rozwinąć swoją myśl:
- Czy pamiętasz raj na ziemi? Nie! już wszyscy zapomnieli. Płacze moje serce, krzyczy moje ciało. Co się z tym wszystkim stało?
Filip zastopował taśmę. Spojrzał na mnie zdziwionym, ale i zaciekawionym wzrokiem. Czekał na jakieś wyjaśnienie.
- Słuchaj... - zaczęłam z trudem – Wydaje mi się, że od bardzo długiego czasu zbyt mało ze sobą rozmawiamy.
Już w chwili wypowiadania tego zdania zabolała mnie jego drętwość, więc szybko dopowiedziałam żywszym głosem:
- My nigdy nie potrafiliśmy się dogadać, ale dużo w tym mojej winy. Na przykład przed chwilą zamierzałam złożyć ci ładne i miłe życzenia, a zamiast tego burknęłam coś na odwal się. Widzisz, ja nie potrafię rozmawiać, nikt mnie tego nie nauczył. Moja rodzina...
Urwałam w połowie zdania, bo to, o czym pomyślałam wydało się zbyt bolesne, by mogło przejść przez moje gardło.
Filip nie reagował. Słuchał z szeroko rozwartymi źrenicami, co tylko nakręcało moją niespodziewaną gadatliwość.
- Tak było z nami od zawsze – powróciłam do głównego wątku – Psociłeś coś albo dokuczałeś, a ja, zamiast ci wlać lub spokojnie wyperswadować jak powinni się zachowywać porządni ludzie, po prostu traktowałam cię jak powietrze. Przyzwyczaiłam się do tego. I ciebie. Takie rozwiązanie zaczęło przeważać nad każdym innym. Bo kiedy czasem dla odmiany chciałeś być kochany i przynosiłeś jakiś śmieszny bukiecik z okolicznych chwastów, ja zawsze pozostawałam obojętna.
Tutaj chciałam zrobić łagodne przejście ku wydarzeniom najnowszym, a następnie krok po kroku napoczynać delikatny temat seksualnych wypaczeń, jednak Filip na to nie pozwolił.
- Mamo, przepraszam – wybuchnął znienacka – To ja zawsze byłem taki głupi i wszystko psułem...
- Posłuchaj... - Weszłam mu w słowo, jakby w odruchu obronnym wobec jego nieznośnej infantylności. Mimo to nie zdołałam powstrzymać potoku dalszych słów.
- Tak bardzo cię kocham, a byłem dla ciebie taki... Taki... – Nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, więc pominął tę część. - To nawet nie mieści się w głowie - ciągnął. - Czy nie możemy o tym zapomnieć?
Zamilkłam, wpatrując się w jego oczy. Biło z nich niesłychane poddanie, a także szczerość, od której robiło mi się nieswojo.
Jednak nie byłam gotowa na poważniejszy dialog. Zapragnęłam jak najprędzej obniżyć wagę tematu, więc sięgnęłam po jego ramiona.
- Wszystkiego najlepszego, Filipku – mówiłam mu do ucha, kiedy już byliśmy zwarci w uścisku. - Naprawdę, życzę ci wszystkiego najlepszego.
To bardziej on tulił mnie, niż ja jego, ale tym razem było mi z tym dobrze. Najwyraźniej potrzebowałam, aby ktoś mnie mocno objął. Ktoś inny, niż śmierdzący wódą Borys. Ktoś bliski. I choć z Filipem nie dzieliliśmy jakiejś szczególnej więzi, był on już ostatnią osobą w moim otoczeniu, którą dałoby się podciągnąć pod hasło „rodzina”.
2. c.
Poczucie krzywdy jest dość przewrotne, tak łatwo i dynamicznie zmienia swoją temperaturę. Jeszcze niedawno najgorszą rzeczą w moim życiu było posiadanie syna, który nieustannie próbował mnie zgwałcić. Potem szczytem duchowych katuszy okazywał się lesbijski romans, a właściwie – jego nagły, bolesny koniec. Już powoli godziłam się z rzeczywistością i dochodziłam do przekonania, że nic gorszego mnie w życiu nie spotka, aż tu nagle przychodzi taki Borys i wymachuje skórzanym pasem firmy Lee. Wspominając lanie, jakie mi spuścił, a przede wszystkim następujący po nim żywot niewolnicy, wszystkie dotychczasowe krzywdy wydawały się śmiesznie niewinne. Kto by pomyślał, że przyjdzie dzień, w którym będę czerpać przyjemność z dotyku własnego syna.
- Proszę, przestań – szepnął przestraszonym głosem.
Ten nagły protest wyrwał mnie z dziwnego, jakby somnambulicznego transu. Od pewnego czasu ocierałam kolano o jego przyrodzenie, ukryte za dresem. Robiłam to w zamyśleniu i raczej z powodu nerwowego tiku, niż świadomej intencji.
Odsunęłam nogę oraz ramiona. Usiadłam prosto i obrzuciłam spojrzeniem całą jego sylwetkę. Na gładkiej, nieokrzesanej twarzy czaił się lęk, przemieszany z instynktowną żądzą. Klatka piersiowa pracowała w przyspieszonym tempie, zaś naprężony penis zdradzał zakusy ku rozerwaniu spodni.
- Zdejmij to – powiedziałam zdecydowanym tonem, zaskakującym nawet dla mnie samej.
Od brzmienia własnych słów doznałam raptownych zawrotów głowy, a mimo to nie wycofałam się. Budziło się we mnie niezrozumiałe pragnienie wstydu, bólu, hańby. Niewysłowionej brzydoty pod każdą postacią. Świadomie brnęłam w kolejne paskudne doświadczenie, zupełnie jakbym w krótkim czasie zdołała się od nich uzależnić.
Chwyciłam za gumowy ściągacz w jego pasie i powolutku zsunęłam spodnie. Filip natychmiast zakrył dłońmi majtki, na których widać już było malutką plamę wilgoci.
- Filip... - odezwałam się lekko przyschniętym, zestresowanym głosem – My już przekroczyliśmy pewną granicę.
- Mamo... - jęczał.
- Nie mów do mnie „mamo” - przerwałam mu. - Błagam, nie teraz.
Rozplotłam węzeł z jego palców, po czym uwolniłam penisa z ucisku materiału. Główka żywo wystrzeliła w górę, podrygując jak sprężyna.
Położyłam ręce na jego brzuchu i zaczęłam uspokajająco masować całą klatkę piersiową. Jednocześnie nachyliłam się w stronę członka, który szokował mnie swoim wielkim rozmiarem oraz ilością żył, nabrzmiałych od krwi. Jeszcze całkiem niedawno nazywałam to „siusiakiem” i szorowałam beznamiętnie pod strumieniem wody, czasem popadając w lekkie obrzydzenie na widok bezwarunkowej dziecięcej erekcji. Teraz truchlałam przed jego dojrzałą, bezczelnie rozrośniętą odsłoną.
Już raz sprawiłam, że ten siusiak eksplodował, ale odbywało się to w specyficznych warunkach, w których nie poświęcałam mu zbyt wiele uwagi. Dopiero w tej chwili docierało do mnie, jakie monstrum udało mi się spłodzić. Ten opasły, wielgachny szlong, w pełnym wyproście lekko skrzywiony na lewą stronę, nijak nie przypominał narzędzia, jakim dysponował Oleg. Współautorem tego dzieła musiał być ktoś inny. Jeśli ktoś z mojej linii genów, to na pewno ojciec, bo akurat jego przyrodzenie miałam okazję oglądać.
- O nie... - postękiwał Filip, gdy muskałam ustami gładką, skoncentrowaną powierzchnię członka.
Sunęłam rozchylonymi wargami po całej długości narządu, od jąder po żołądź, z którego nieustannie wypływały kolejne wodniste krople. Lizałam z jednej, potem drugiej strony. W końcu zdecydowałam się na odważniejszy ruch i wpuściłam penisa do wnętrza gardła. Zanurkowałam głęboko, a mimo to nie zdołałam dotrzeć do końca. Już w połowie dystansu poczułam mdłości i zarządziłam natychmiastowy odwrót. Filip dygotał z przejęcia.
- Dojrzewasz – rzuciłam w roztargnieniu, po czym jednym nerwowym ruchem zrzuciłam z siebie szlafrok. - Ćwiczyłeś, prawda? – dodałam z lekkim uśmiechem, chcąc pewnie odciągnąć jego (i moją) uwagę od tego, co się działo. - Coś czuję, że ćwiczysz bezustannie...
Zamiast odpowiedzieć, przylgnął do piersi. Całował je, ssał i lizał. Było to nawet całkiem przyjemne, choć jednocześnie powodowało straszliwy zamęt w myślach. Nie mogłam się zdecydować czy gardzić sobą, żałować nikczemnej postawy czy może zwyczajnie przyzwolić na podniecenie, które w szybkim tempie wzbierało w moich trzewiach. Czułam, że robię się mokra, nie tylko od nerwowego potu pod pachami, ale i w kroku. Moje ręce pokryły się gęsią skórką, w uszach szumiało od podniesionego ciśnienia.
- Kocham cię – sapał z zapamiętaniem, a jakby na potwierdzenie tych słów przyssał się do sutka.
Odsunęłam go delikatnie i poprosiłam, żeby nic więcej nie mówił. Położyłam się obok niego, twarzą do pościeli. Jedną ręką pieściłam napiętego członka, starałam się robić to ostrożnie, z wyczuciem, zachowaniem odpowiednich przerw pomiędzy uciskami, drugą ręką dogadzałam sobie. O dziwo, byłam już niesamowicie blisko. Gdybym chciała, doszłabym w dowolnym momencie. Wystarczyłoby zacisnąć mięśnie i jednym zdecydowanym ruchem staranować swój palec.
Rozsunęłam nogi, dając wymowny znak, że jestem gotowa. Filip z ociąganiem zaczął mościć się pomiędzy pośladkami, niewprawnie celował penisem do upragnionej waginy.
Nagle dotarło do mnie, że przyjęłam tę bierną, znienawidzoną pozycję tylko dlatego, że nie chciałam niczego widzieć. Kiedy w końcu wdarł się we mnie i zadał pierwsze nieśmiałe pchnięcie, szybko uciekłam do przodu. Filip zastygł na klęczkach. Naprężone monstrum znów podrygiwało w powietrzu, wyrażając rozszalałe tętno, a także żądzę jego właściciela. Patrzył na mnie dzikim wzrokiem, jak wściekła bestia, która rozważa czy rzucić się na ofiarę już teraz czy może poczekać na dogodniejszy moment.
Przysunęłam się bliżej. Siedząc, objęłam chłopięcy tułów nogami. Znów zajął się moim biustem, a ja znów masowałam penisa. Opieraliśmy o siebie ciała, skondensowani na małej przestrzeni.
- Musisz powiedzieć, kiedy to poczujesz... – wyszeptałam. - Że już nie możesz...
To mówiąc, podźwignęłam pośladki, oparłam owłosiony srom o jego brzuch, a następnie powolutku ześlizgnęłam się w stronę członka, zostawiając po sobie obfite zmazy wilgoci.
Zacisnęłam ręce na przekrwionej główce, po czym usiadłam na niej, niespiesznie wtłaczając w siebie rozgrzany narząd. Wsunęłam początkowo połowę (bo już połowa przekraczała długość wszystkich fagasów, z jakimi dotąd miałam do czynienia), a po chwili resztę.
- O kurwa! - wrzasnęłam.
Rozkoszny ból penetracji rozłożył mnie na łopatki. Czułam się tak, jakby jego prącie pokonało całą głębokość pochwy, przebiło ją, a potem łaskotało wnętrzności od środka. Nigdy w życiu nie obcowałam z czymś tak wielkim.
Zaczęłam wiercić miednicą i wiedziałam już, że dojdę w kilka sekund. Porzuciłam wszelką delikatność. Właściwie, kompletnie zapomniałam gdzie jestem i co robię. Podskakiwałam furiacko, zespolona z lędźwiami mojego syna, goniąc za spełnieniem, które było tak blisko.
- To już – stękał zachrypniętym, wysuszonym głosem. - To już!
- Jeszcze chwilę! - krzyczałam, wciąż wzmacniając prędkość stosunku i przygryzając skórę na jego ramieniu.
- Mamo... - niemal zapłakał, wpijając paznokcie w moje łopatki.
Poczułam ciepło, przeszywające mnie tam, gdzie nie powinno. Filip nagle spuścił głowę i przestał interesować się moimi piersiami oraz resztą ciała. Ewidentnie spalił go wstyd.
Myśl o synowskiej spermie, która właśnie wylądowała w przewodach rodnych wytrąciła mnie z rytmu. Zwolniłam tempo, a po chwili całkiem znieruchomiałam. Orgazm ulotnił się w mgnieniu oka, a na jego miejsce nadeszła niewygodna trzeźwość.
- Spuściłeś się? - zapytałam głupio, choć nie potrzebowałam żadnego potwierdzenia.
- Przepraszam – odparł równie żałosnym tonem.
- Okej – skwitowałam, siląc się na pogodny ton. - Przynajmniej nie jesteś już prawiczkiem.
W pierwszym odruchu chciałam czym prędzej wyjść z pokoju, a może nawet z mieszkania. Biec dokądkolwiek, byle dalej od kretyństwa, jakiego właśnie się dopuściłam. Jednak po krótkiej chwili opamiętałam się. Przynajmniej na tyle, by zrozumieć, że sprawy zaszły na tyle daleko, że żaden paniczny odwrót nie zmieni biegu historii. Co więcej, zaczynałam podejrzewać, że w jakiś pokrętny sposób marzyłam o tej chwili. W tamtych niedawnych epizodach, gdy tak bardzo trwożyła mnie agresja, okazywana przez syna, musiało być też co nieco z masochistycznych, cichych fantazji.
Może to ja prowokowałam Filipa, nieświadomie wyznaczałam mu kierunek oraz rodzaj zachowań. Przecież nieraz śniłam o nim. O jego fiucie, tryskającym spermą.
Stąd pobiegłam myślami ku czasom dzieciństwa, gdzie tak wiele było rodzinnych bezeceństw, ale natychmiast odegnałam od siebie dalsze niechciane wiwisekcje. I naraz powróciłam do równie niechcianej teraźniejszości.
Pozostałam w tej samej pozycji. Zaczęłam się rytmicznie kołysać, korzystając z tego, że penis wciąż wypełniał mnie w całości. Przy tym rozmiarze seks dałoby się wykonać nawet na miękko.
Jednak Filipowi daleko było do miękkości. Jego przyrodzenie wciąż pozostawało sztywne, jakby opętane obsesją nieustannej prokreacji.
Początkowe kołysanie ustąpiło miejsca coraz żywszemu windowaniu pośladków, w górę i w dół. W końcu całym ciężarem oparłam się o tors i powaliłam syna na materac. Patrzył na mnie z niedowierzaniem albo podejrzewał, że śni. Wytrzeszczał oczy i robił durną, zbaraniałą minę. Wyprostowałam plecy. Starałam się unikać jego wzroku. Teraz już zwyczajnie skakałam na nim, powracając do ostrej, bezkompromisowej penetracji.
Pomieszczenie wypełniły moje głośne jęki oraz systematyczne pluskanie, dobiegające z naszych kroczy, zderzanych o siebie w obłąkanym tempie. Było mi już wszystko jedno. Nie dbałam o to, czy w mojej cipce znajdzie się kolejna dawka kazirodczego nasienia, ani też co ze mną później będzie. Liczył się tylko ten jeden moment.
Czułam mrowienie w podbrzuszu, zwiastujące nadchodzące szczytowanie. Choć pragnęłam odsunąć to w czasie jak najdłużej, by obietnica orgazmu była lepsza niż sam orgazm, instynktownie przyspieszyłam, a następnie – wrzeszcząc na pełne gardło – dałam upust całej lawinie fizjologicznych reakcji. Wszystkie mięśnie mojego ciała napięły się w jednej chwili. Z rozpalonego wnętrza wytrysnęły soki, zwilżając uda i kołdrę. Opadłam na brzuch Filipa. Miotałam się na nim w konwulsjach, zaciskałam dłonie na przypadkowych fragmentach skóry i gryzłam. Czerpałam radość z każdego wstrząsu, jaki przebiegał przez roztrzęsione ciało. Wciąż jeszcze podrygiwałam tyłkiem, chwytając ostatnie iskry dogasającej rozkoszy, a zarazem powodując sprośny chlupot, który wdzierał się do moich uszu, niczym otrzeźwiający wyrzut sumienia.
Zsunęłam się na bok, całkiem wycieńczona orgazmem albo stresem, związanym z tą sytuacją.
- Czy było ci dobrze? - spytałam przyciszonym głosem, jakby zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą darłam się w niebo głosy. Co dziwne, odezwałam się do niego po polsku, zupełnie tak, jakbym rozmawiała z Justyną.
Nie zareagował. Leżał spokojnie na plecach ze sterczącym prąciem. Gapił się w sufit bezrozumnym spojrzeniem i przypominał ludzkie warzywo.
Z trudem powstrzymałam senność, by zmusić się do jeszcze jednego wysiłku. Przełożyłam udo przez jego brzuch, po czym przesunęłam się do tyłu. Splotłam dłonie na członku i przystąpiłam do stymulacji. Suwałam ręką od nasady po jądra, naprzemiennie marszcząc i prostując skórę na główce. W krótkim czasie napletek całkiem zanikł, stając się integralną częścią naprężonej całości.
Początkowo brandzlowałam go w zmysłowy, ostrożny sposób. Zmieniałam tempo oraz technikę. Raz skupiałam się na główce, rozgniatałam ją delikatnie i rozmasowywałam wypływające z niej pojedyncze kropelki, potem jedną ręką gładziłam sam trzon, zaś drugą zaciskałam na jądrach. Filip znów zaczął sapać i stękać. W pewnym momencie położył ręce na mojej głowie.
Uznałam, że czas już kończyć. Wzmocniłam uścisk dłoni i rozpoczęłam szaleńcze pompowanie. Waliłam fiuta z niszczycielską mocą, czując jak Filip traci nad sobą kontrolę i odchodzi od zmysłów.
- To już! - powtarzał umówiony sygnał, choć w tym wypadku nie miało to żadnego sensu.
Kręcił tyłkiem, jakby próbując zdusić rozpierające go pragnienie wytrysku. W końcu dotarło do niego, że to koniec. Rzucił się rękoma ku torturowanemu przyrodzeniu i przegnał moje dłonie. Przez moment dogadzał sam sobie błyskawicznymi szturchnięciami, wzmacniając siłę nadchodzącej eksplozji. Miałam co najwyżej kilka sekund, by schronić twarz przed ejakulatem, a mimo to nie ruszyłam się z miejsca. Co więcej, rozchyliłam wargi, robiąc ze swojej twarzy coś w rodzaju żywej tarczy. Zupełnie tak, jak na ulubionych filmach Olega – zidiociała blondyna wyczekująca gorącej spermy kochanka.
Pierwszy strzał wylądował na policzku. Kolejne dwa zalały mi oczy oraz nos. Zdjęło mnie momentalne obrzydzenie i skrzywiłam się ze wstrętem. Ostatnie krople opadły na moją szyję, wargi, a także na język, który na chwilę wysunęłam.
Dopiero teraz poczułam tę ostateczną, krańcową ohydę, do jakiej dążyłam.
Obsłużyłam własnego syna. Przyjęłam jego spermę, niczym jakieś święte namaszczenie. Miałam ją na twarzy, w gardle, a także w cipie.
Już od pewnego czasu miliony plemników przypuszczały szturm na jajeczko matki, walcząc o przedłużenie gatunku, niepomne sensacyjnej sytuacji, nieświadome zagrożeń genetycznych, ani tym bardziej koncepcji ludzkich obyczajów, z moralnością włącznie.
Kolejne miliony rozbiły się właśnie o ścianę twarzy, zostały oficjalnie roztrwonione, zamordowane dla kaprysu.
Osunęłam głowę na jego krocze. Ułożyłam się obok wciąż pulsującego członka i pochłaniałam ostrą woń męskiego potu.
- To był mój prezent – szepnęłam pół żartem, pół serio. Była to pewnie kolejna klisza, wyciągnięta z jakiegoś niemieckiego pornosa albo po prostu ironiczny komentarz do historii całego mojego życia.
Chwilę później zasnęłam, z głową na jądrach pociechy.
3. Agonia.
Rano obudziło mnie mocne szarpnięcie oraz jęk. Z pewnością nie mój. Otworzyłam zaklejone oczy i próbowałam analizować rozmyte obrazy. Widziałam swój goły tyłek, blizny na plecach. Poza tym po raz kolejny miałam przed sobą dyndającego członka, z którego wyciekały białe kropelki. Filip właśnie pakował to wszystko do dresu, po czym prędko wychodził z pokoju.
Dopiero po kilku minutach zaczynałam rozumieć, co się stało. Wsunęłam palec pomiędzy nogi i uzyskałam pewność. Włosy łonowe ubabrane były gęstą, lepką zawiesiną, zaś w środku było tego jeszcze więcej.
Nastąpiło to, co najwyraźniej zapisano mi w gwiazdach. Zostałam wykorzystana przez sen. Zatem byłam tylko dziurą ze zbiornikiem na spermę, gotową do natychmiastowego użycia przez każdego, kto znalazł się moim zasięgu, nawet własnego syna.
Poczułam złość, ale tylko przez krótką chwilę. Naraz powróciły wspomnienia z wczorajszej nocy, a wraz z nimi wrażenie nieodwracalnego upadku.
Kiedy usiedliśmy w kuchni i zaczęliśmy konsumować śniadanie, jakie Filip – w całej swej wspaniałomyślności – przygotował, dręczyła mnie potrzeba rozmowy. Chciałam powrócić do wątku granic, a właściwie na nowo ustalić ich położenie. Długo nie potrafiłam dobrać odpowiednich słów, ani zebrać się na odwagę. Milczałam, dłubiąc widelcem w jajku sadzonym. Czułam też, jak z mojego wnętrza wysączają się kolejne krople zakazanej zawiesiny, co do reszty odbierało mi apetyt.
- Filip... - zaczęłam.
Wtedy ni stąd ni zowąd w mieszkaniu pojawił się Jurij. Bezceremonialnie wlazł do środka, pomijając jakikolwiek etap zapowiedzi. Po prostu nacisnął na klamkę i skorzystał z tego, że w zamieszaniu wczorajszej nocy nikt z nas nie wpadł na pomysł przekręcenia zasuwki.
Poklepał Filipa po ramieniu, a następnie z surową, bandycką manierą wskazał mu drzwi. Początkowo unikał kontaktu wzrokowego ze mną. Udawał, że nie istnieję. Syn natychmiast zastosował się do polecenia, przywdział górę od dresu, a następnie prędko wyszedł na klatkę schodową.
- Zabieram go na dziewczynki – powiedział Jurij, gdy już zostaliśmy sami. - Odgórne polecenie Borysa. Chłopak ma urodziny – dodał po chwili, lekko rozbawionym tonem.
- Wymyśl lepszy prezent – odparłam zjadliwie. – Od wczoraj gnojek przeleciał mnie ze trzy razy. Nawet w tej chwili ze mnie cieknie. Chcesz zobaczyć? - To mówiąc, wstałam i zaczęłam rozsupływać szlafrok.
Obrzucił mnie zdegustowanym wzrokiem.
- Jesteś pomylona – warknął. - Wracaj do Borysa, zanim on sam po ciebie przyjdzie.
Ruszył żołnierskim krokiem w ślad za Filipem, po czym przystanął w drzwiach, raz jeszcze zerkając na moje nagie łono.
- Masz okropną pizdę – rzucił na odchodnym.
3. b.
Czekałam cały dzień. Czekałam, aż coś się wydarzy.
Nie przychodził ani Jurij, ani Borys. Filip też zaginął, zapewne do reszty wtłoczony w tryby mafijnej struktury oraz jej kodeksu zachowań.
Pewnie dręczył jakąś przestraszoną dziwkę z Ukrainy, dopiero co zwerbowaną do brudnego biznesu. Strzelał w prezerwatywę, po czym popadał w nagłą dezorientację. Bo niby jak należało się zachowywać w stosunku do kurwy? Głaskać ją, pieścić czy od razu żądać kolejnej gumki? Albo to Jurij wkraczał na scenę i rządził się w kwestii dalszego ciągu.
- Rób go – krzyczał w moich wizjach – Masz go wypierdolić na lewą stronę! Chłopak ma urodziny, rozumiesz?! No już! Odgórne polecenie Borysa!
Potem zapewne obydwaj czerpali przyjemność z tej biednej, zahukanej osóbki. Może nawet całym gangiem, z resztą kierowców, żołnierzy i Borysem włącznie. Szmacili ją, nie okazując choćby krzty szacunku wobec świętości kobiecego ciała.
Nie wiem czemu w ogóle o tym myślałam.
Próbowałam przegnać niepokój, jaki na nowo we mnie wstępował. Przegryzałam coś, popijałam wodę, drapałam się po podrażnionym kroczu, którego wciąż nie chciało mi się przemyć. Padałam na łóżko, wstawałam, znowu padałam.
Odkręcałam wodę w wannie, lecz zamiast zażywać kąpieli, gapiłam się tępo na rozszalały strumień.
Wędrowałam bez celu po mieszkaniu, zaglądając w każdy kąt.
Mimochodem odnalazłam karton z kasetami Olega. Leżał w pokoju Filipa, wciśnięty głęboko pod łóżko. Czyli to z tego źródła syn czerpał inspirację do nieustannego napływu erotycznych fascynacji.
Z nudów odpaliłam jedną z taśm. Już sama rozedrgana rozbiegówka przywołała wspomnienie o mężu. Na ekranie zamajaczyła starszawa kobieta o obfitych kształtach. Bredziła coś po niemiecku, gapiąc się prosto w obiektyw. Stroiła przy tym głupie, prowokacyjne miny, które upodabniały ją do dojnej krowy. Niedługo później w kadrze zameldował się muskularny młodzieniec ubrany w robotniczy kombinezon. Wymachiwał kluczem francuskim, uśmiechał się sprośnie. Wyłączyłam magnetowid, zanim zdążył wyciągnąć penisa.
Chcąc nie chcąc, znałam ten film. Ze zgrozą przypomniałam sobie, że to w trakcie emisji tego pornosa, Oleg dokonał na mnie brutalnego gwałtu. Nie pierwszego, nie ostatniego, lecz zdecydowanie szczególnego, bo to właśnie wtedy zaszłam w ciążę.
Pokłóciliśmy się o jakąś pierdołę, niewykluczone, że o coś związanego z filmem, na przykład moją krytyczną uwagę względem bohatera albo bohaterki. Oleg wydarł się na mnie, na co ja odpowiedziałam tym samym. Chwilę później leżałam na materacu. Mąż lał na odlew ciężką dłonią. Maltretował twarz i piersi, podduszał, a jednocześnie brał mnie zamaszystymi, wściekłymi pchnięciami. Im mocniej bił, tym bardziej się podniecał.
Porozwalał wargi, posiniaczył całe ciało. Co zabawne, spuścił się dokładnie wtedy, gdy z kineskopowego głośniczka wybuchł finalny, orgiastyczny ryk filmowych kochanków.
Tak powstał Filip.
- I tak się pewnie skończy Filip – mruknęłam pod nosem, odnajdując w sobie dziwaczną mieszaninę sprzecznych odczuć. Byłam przerażona i obojętna zarazem. Nigdy nie sądziłam, że takie połączenie jest w ogóle możliwe.
Potem siedziałam długo przy herbacie, którą zaparzyłam chyba jedynie po to, by przy niej siedzieć. Nadal poświęcałam uwagę niechcianym myślom. Gro rozważań kierowałam w stronę owej bezustannej ambiwalencji doświadczeń, ale jeszcze więcej – ku nieprawdopodobnie przeciągniętym turnusie patologicznych zdarzeń. Skąd brały się w moim życiu te paralele, skoki od jednego psychopaty w ramiona drugiego? Oleg, Borys, mój własny syn. Wszyscy oni byli jakby zaprojektowani z myślą o tym, by bez końca podnosić poprzeczkę dopuszczalnej szkarady. Ja sama również byłam nosicielką tego niezrozumiałego wirusa, roznosiłam go i zarażałam, czekając na niszczycielski efekt mutacji.
Ale dlaczego? Gdzie to miało swój początek? Te pytania kierowałam ku obrażonej, wrednej i zamkniętej w sobie dziewczynce, która gnieździła się w ciemnej strefie mojego umysłu. Bo przecież dobrze rozumiałam przyczyny. To tylko ona, ta głęboko wyparta Ja, robiła wszystko, bym nie miała dostępu do określonych rewirów własnego mózgu.
Sforsowałam niechęć i pierwszy raz od lat pozwoliłam sobie na odważniejszą wycieczkę ku czasom dorastania.
Pomyślałam o słabej, wycofanej matce oraz o całej reszcie zapijaczonej rodziny, która zgotowała mi iście dantejski koktajl wrażeń.
3. c.
Za szczenięcych lat bywałam wykorzystywana przez ojca. Ten brzuchaty, przedwcześnie pomarszczony facet upodobał sobie gwałcić mnie przez ubranie. W stanie krańcowego upojenia prezentował mi swojego końskiego penisa i pytał czy jest ładny. Zachęcał do czegoś, co nazywał „miętoszeniem”. Nigdy nie reagowałam, więc kończyło się na tym, że miętosił się sam, ocierając prącie o wzgórek łonowy, ukryty za spodniami lub koszulą nocną. Najczęściej ejakulował na materiał zmarszczony pomiędzy moimi nogami, ale czasem go ponosiło i swą spermę kierował na twarz albo mały cycek, który w ostatniej chwili wyszarpnął zza zasłony.
Jeden jedyny raz wziął mnie na serio, ale trwało to tylko sekundę. Wsadził we mnie swojego wygłodniałego fiuta, po czym natychmiast go wyjął, jakby otrzeźwiony temperaturą, panującą we wnętrzu. Zamienił całą sytuację w żarcik, klepał mnie po tyłku, szczypał w policzek.
- Ale fajną kobietkę stworzyłem! - pokrzykiwał z pijacką dumą.
Byłby moim pierwszym kochankiem, gdyby nie to, że jakiś tydzień wcześniej zostałam rozdziewiczona przez szkolnego kolegę, który ni stąd ni zowąd zaprosił na „seksik” do sali gimnastycznej. Przystałam na to bez żadnej refleksji.
Zaraz po lekcji wuefu chłopak zaprowadził mnie do zacienionej kanciapy, która pełniła funkcję szatni. Wydźgał mnie od tyłu na matach do ćwiczeń. Skończył w ciągu kilku minut, a potem machinalnie zaciągnął spodnie i ruszył do wyjścia, gdzie oczekiwała jego dziewczyna. Mimo bólu oraz kropel krwi, nasączających majtki, pędziłam za nim i serdecznie dziękowałam.
Miałam wrażenie, że oto dostępowałam zaszczytu uczestnictwa w sekretnym świecie dorosłych albo po prostu wkupywałam się w łaski szkolnej elity i od teraz będę tak samo popularna, jak oni. Chłopak zniknął bez słowa, zaś jego dziewczyna złapała mnie za włosy i boleśnie wyślizgała twarzą po podłodze.
- Dobrze ci było, wieśniaro? - krzyczała. - Więcej go nie dostaniesz!
Od tego momentu na korytarzach szkolnych wyzywano mnie od kurew i cichodajek. Niektórzy chłopcy, którzy przedtem nie przejawiali wobec mojej osoby choćby śladowego zainteresowania albo wręcz nie przyjmowali do świadomości faktu, że istnieję, teraz pozwalali sobie na liczne zaczepki z seksualnymi podtekstami. Kilku z nich obsłużyłam ręcznie w toalecie, z innym poszłam po lekcjach do okolicznego lasu, gdzie moja cipka została dwukrotnie nastrzyknięta nasieniem. Potem koledzy kolegów, zelektryzowani sprośnymi relacjami, krążącymi w szkolnym środowisku, przychodzili do mnie, jak do prostytutki. Nie owijali w bawełnę. Dopraszali się przyjemności i w większości przypadków ją dostawali. Usługiwałam im w kiblach, szatniach, pod ławkami sal lekcyjnych, w chaszczach za budynkiem szkoły, w samochodach albo we wspomnianym lesie. Niemal każdego dnia na moim ubraniu dało się dostrzec jakąś białą, zaschniętą plamkę albo wyczuć specyficzny zapach.
Ciągle popełniałam ten sam błąd. Licząc na coś w rodzaju protekcji, osłabiałam swą pozycję i narażałam na coraz okrutniejsze ataki. Natężenie plotek na mój temat osiągnęło w końcu kryzysowy poziom. Wielokrotnie wzywała mnie do siebie szkolna pedagog. Podczas męczących, ponad półgodzinnych sesji zachęcała, bym jej zaufała i „otworzyła przed nią swoje serce”.
- Mówią o tobie brzydkie rzeczy - zagajała. - Czy domyślasz się dlaczego tak mówią? Mi możesz powiedzieć...
Zwykle milczałam od początku do końca, pozwalając kobiecie wysnuwać całą masę teorii i domysłów, obowiązkowo doprawianą tanią domieszką freudyzmu.
- Myślę, że masz jakieś kłopoty. I prawdopodobnie dotyczą one sytuacji w twoim domu – analizowała w zamyśleniu. - Opowiedz mi, proszę, jaką masz relację z ojcem i matką.
Przed oczami stawały mi fiuty, wstrętne męskie spojrzenia, strumyki spermy oraz plecy matki, zawsze umykającej gdzieś na bok, a mimo to nadal siedziałam cicho. I tylko ziewałam z ostentacyjnym znudzeniem.
Ojciec wyprawiał ze mną obrzydliwe rzeczy, w szkole wyprawiano ze mną obrzydliwe rzeczy, szkolna pedagog wyprawiała ze mną obrzydliwe rzeczy, ale rodzeństwo było chyba jeszcze gorsze.
W tym momencie kusiło mnie, by wstać od stołu i oddać się czemuś intensywnemu, co odwróci moje myśli od traumatycznych wspomnień. Mogłabym zrobić kilkadziesiąt morderczych pompek albo wybiec z bloku i co sił wydzierać gardło. Tak długo, aż pojawią się przechodnie, sąsiedzi, policja i spytają, o co mi do cholery chodzi. Postanowiłam jednak przebrnąć do końca przez ten rozdział.
Starszy brat urządzał sobie macanki. Zwykł molestować mnie w środku nocy, błądzić palcami w cipce tak długo, aż jego gacie zaczynały przeciekać. Był bardzo zorganizowany w misji sekretnych odwiedzin. Pojawiał się zawsze wtedy, gdy w domu panowała absolutna cisza i wszyscy już spali po zachlaniu, z ojcem włącznie, który zabawę ze mną miał już dawno odhaczoną.
Chyba tylko jeden raz trafił na niezręczną, demaskującą sytuację. Zderzył się z tatą, wychodzącym ode mnie na palcach i wciskającym koszulę do spodni. Podglądałam tę przedziwną scenę, a jednocześnie wycierałam o prześcieradło nasienie, jakie przedtem oblepiło moje włosy. Panowie przez chwilę patrzyli na siebie zdziwionymi oczami, po czym ojciec bez słowa przepuścił syna, wykonując zapraszający gest w kierunku mojego pokoju.
Zapytałam raz dlaczego to robi. Czemu ciągle mnie napastuje, skoro kilka domów dalej mieszkała jego ukochana dziewczyna. Wiedziałam, że spotykali się niemal codziennie, jeździli do miasta, szlajali się po okolicach. Z pewnością często uprawiali seks.
- Alinko, nie bądź zła... – powiedział łamiącym się głosem – Głupi jestem, ale nie potrafię inaczej. Nigdy nie poznałem ładniejszej od ciebie. Ty masz w sobie jakiś magnes. Musisz spróbować mnie zrozumieć.
Młodszego brata przez dłuższy czas potrafiłam okiełznać, choć to właśnie on był najgorszy ze wszystkich.
Swoją przygodę z alkoholem zaczął jeszcze w podstawówce, co nie spotykało się nigdy z żadną poważniejszą reakcją ze strony rodziców. Matka rugała go, ale robiła to tak, jakby chodziło o jakąś drobną psotę. Ojciec zaś wydawał się być dumny z syna, który tak prędko dojrzewał i z każdym dniem coraz bardziej przypominał „prawdziwego mężczyznę”.
Po wódce wstępowały w niego diabelskie moce, wydawał się wtedy silniejszy, niż był w istocie. Kiedyś wtargnął do łazienki, przyszpilił do ściany i zgwałcił mój pośladek. Krzyczałam, walczyłam, a jednak nie dałam rady wyzwolić się z pułapki. Braciszek doprowadził sprawę do samego końca. Rwąc mnie za włosy, wytrysnął na plecy.
Innym razem porwał mnie z ulicy, podjeżdżając wraz ze starszymi kolegami jakimś rozklekotanym wrakiem, jaki podprowadzili rodzicom jednego z nich. Aby się obronić, próbowałam niemal wszystkiego; siły, perswazji, dyskretnej manipulacji, a także ataku histerii. Miotałam się zarówno przed, jak i po wepchnięciu do auta. Skapitulowałam dopiero wtedy, gdy jakiś tłusty gówniarz walnął mnie pięścią w nos.
Wywieźli w szczere pole, rozebrali, a potem jeden po drugim obmacali. Brakowało im odwagi, żeby posunąć się dalej. Większość chłopców zginało się w pół i próbowało ukryć przedwczesny finał.
- Dobra, spadajmy już – jęczał jakiś głosik, skrzeczący od przechodzonej mutacji. Ten głosik zakotwiczył się w mojej głowie na długo, ponieważ uznałam go za dobry znak. Było to coś w rodzaju obietnicy zakończenia tortur albo odgłosu nadchodzącej odsieczy.
Tylko jeden z koleżków brata odważył się zdjąć spodnie, opaść na moje plecy, by po kilku sekundach skończyć w okolicy pośladków.
Potem każdy z nich zadał po kilka kopniaków w brzuch, zapewne po to, by odsunąć od siebie wrażenie seksualnej porażki. Najmocniej kopał ów tłuścioch. Zwijałam się z bólu, widząc przed sobą jego poplamione krocze, które podrygiwało przy każdym ciosie. Grubas wyraźnie się nakręcał. Zaczął przemieszczać rozszalałą nogę z brzucha na twarz, ale, o dziwo, mój brat kazał mu przestać.
Wtedy prowodyr sam położył się na mnie i przystąpił do frykcyjnego podrygiwania poprzez ubranie.
Jego koledzy tylko kibicowali. W końcu odpuścili i udali się w stronę samochodu. Zobaczyli już bowiem, jak ich bohater wyciągnął penisa ze spodni i eksplodował na twarz swojej siostry.
Ostatnie podrygi orgazmu zadedykował głowie. Najpierw wybrudził mi włosy i czoło, potem przez kilka minut pieprzył mnie słabnącym członkiem w usta. Szarpał moje włosy, a jednocześnie próbował przecisnąć się przez przepierzenie z zaciśniętych warg. Jego mały fiut co i rusz ślizgał się po zębach albo dźgał podniebienie.
Mimowolnie przełknęłam kilka kropel, trochę też wyplułam.
- Ty gnoju! – wrzasnęłam, ledwo powstrzymując odruch wymiotny. - Wypierdalaj!
- Jeśli komuś o tym powiesz, umrzesz – syknął, zaciskając dłoń na mojej szyi.
Podduszał przez chwilę, po czym uśmiechnął się wrednie i zaczął lizać twarz. Przeciągał język po obu policzkach, ślinił też wargi oraz przymknięte oczy.
- Wszyscy cię jebią – szeptał z szaleńczą pasją. - Jesteś kurwą od urodzenia, wiesz o tym?
Nie byłam pewna czy miał na myśli rodzinę czy też dzieciaków z podstawówki, którzy w istocie brali mnie jeden po drugim. Zapewne chodziło o jednych i drugich. W każdym razie ten zimny, fanatycznie zacietrzewiony ton, w jakim młodszy braciszek wypowiadał swoje opinie, sprawił, że zaczęłam się go bać. I to odczucie nigdy nie minęło.
W tych mrocznych czasach sporo miejsca było też dla tak zwanych wujków, kolegów ojca, którzy najpierw pożerali mnie wzrokiem i na głos chwalili osobowościowe atuty, by w kulminacyjnej fazie libacji z trudem powstrzymywać rozbuchane apetyty. Przekraczali granicę wytrzymałości i już otwarcie polowali na przechodzący dziewczęcy tyłek. Zwykle atakowali przed drzwiami od kibla. Obejmowali łapczywie, niby z wujowską czułością. Ocierali się tłustymi, spoconymi brzuchami, przygniatali nabrzmiałe krocza do moich ud. Pełnymi gardłami rzucali coś w rodzaju „chodź tu, ty mała urwisko!” (jakby sprawa dotyczyła niewinnego przekomarzania się), zaś na ucho składali propozycje rozkoszy. Cielesnej lub finansowej.
Jeden z wujków, ten najbardziej rozochocony ze wszystkich, pewnego dnia próbował siłą zmusić mnie do uległości. Poczekał, aż pójdę skorzystać z toalety, a kiedy to wreszcie nastąpiło, rzucił się na mnie z wprawą seryjnego gwałciciela. Jednym silnym ciosem przygniótł do umywalki. Zamknął łapsko na ustach i odebrał dech. Drugim łapskiem podciągnął koszulę, odsłaniając cipkę, która ledwo co pokryła się rzadkim włosiem. Rozsunął rozporek i wyciągnął małego, napiętego kutasa. Kiedy osadził główkę w pochwie, obudziło się we mnie poczucie krańcowej niesprawiedliwości. Dostałam szału.
Z całej siły ugryzłam go w dłoń, a potem w ramię. Wpijałam zęby głębiej, niż nakazywała samoobrona – przechodziłam wręcz do kontrofensywy. Gryzłam w uniesieniu, jakby walcząc o nagrodę za całokształt doznanej niegodziwości. Ryczał z bólu i miotał się w amoku, próbując uwolnić ciało z bolesnego uścisku. Wreszcie rzucił mną ku przeciwległej ścianie, po czym natychmiast czmychnął, obficie zalany posoką.
Ja też byłam cała we krwi, choć nie należała ona do mnie. Plułam nią przez długi czas i klęłam dziecięcym głosikiem. Wyplułam też fragment jego skóry, jaki utknął pomiędzy moimi zębami.
Siedziałam na ziemi, oparta o ścianę. Kuliłam się ze strachu, choć jednocześnie odczuwałam niewysłowiony triumf. Mówiłam sama do siebie. Składałam oficjalną obietnicę, że już nikt więcej nie dotknie mojego ciała, jeśli ja sama nie będę do tego dążyć. Niebawem w łazience pojawiła się matka. Przyklękła i bez słowa zaczęła wycierać ze mnie krew. Czyniła to z taką delikatnością, jakby opatrywała rany.
- Wypierdalaj – powiedziałam do niej.
Wycedziłam to przez zęby.
Było to o wiele bardziej przekonujące „wypierdalaj”, niż to, które przedtem kierowałam do młodszego brata, ponieważ matka natychmiast stanęła na nogi. Jej broda zadrżała z emocji, ale w dalszym ciągu nie opadła, by pozwolić ustom na słowo komentarza. Wyszła tak samo jak przyszła. W milczeniu.
Byłam wyklęta w każdym środowisku. Nigdzie nie potrafiłam odnaleźć azylu, nawet w szczątkowym, symbolicznym wymiarze. To dlatego tak ochoczo rzuciłam się w ramiona Olega, który pojawił się w wiosce nie wiadomo skąd.
Pewnego razu przejeżdżał gminną drogą i zaproponował podwiezienie do domu. Ściągnął mnie z ulicy i niemal od razu przeleciał w aucie, a mimo to poczułam do niego afekt. Jako pierwszy facet w moim otoczeniu, wydawał się być miły i czuły. Kiedy doszedł, długo gładził mnie po włosach. Pytał czy było mi dobrze.
Miesiąc albo dwa miesiące później przystałam na jego propozycję wyjazdu do Polski. Olegowi szykowały się tam jakieś interesy. Obiecywał dostatnie życie w państwie, które właśnie stawiało pierwsze kroki w dziedzinie wolnego rynku. Z dnia na dzień porzuciłam dom oraz szkołę, gdzie wkrótce miałam zdawać maturę. Pojechałam do innego kraju, nie mając bladego pojęcia jakie życie zapewni mi ten ledwo poznany mężczyzna.
Trochę martwiło mnie, że Oleg, podobnie jak cała moja rodzina, lubił się upijać. Ale zaraz uspakajałam się myślą, że kiedy był po alkoholu z jego strony nigdy nie spotkała mnie krzywda.
Przez krótką chwilę obawiałam się również, że to wszystko może być podstępem i niebawem wyjdzie na jaw, że gość z bajki jest zwyrodnialcem, który wywozi kobiety na Zachód tylko po to, by opychać je kolejnym zwyrodnialcom. Nieraz czytałam o takich historiach w żurnalach. Dziewczyny popadały w nagłą miłość do idealnych chłopców, którzy wprowadzali w ich życie iluzję stabilizacji oraz mamili wizją szczęśliwej starości, a kilka dni potem budziły się w jakimś ponurym burdelu na peryferiach.
Wszelkie wątpliwości rozwiały niespodziewane oświadczyny. Wzięliśmy szybki ślub, bez żadnych świadków, ani wesela. Po prostu podpisaliśmy papiery i od teraz byliśmy mężem i żoną. Nie było czasu na wyrabianie paszportu, więc granicę Polski przekraczałam w ciasnym bagażniku łady.
Dopiero wiele miesięcy później mąż wystarał się o dokumenty, poświadczające legalność mojego pobytu.
Korowód wspomnień wywołał momentalny mróz w trzewiach. Zdjęta trwogą, zaczęłam prędko wycofywać się z zakazanych rewirów.
A jednak tego rodzaju epizody pozostawały tylko epizodami – tłumaczyłam sobie - I jeśli miałabym je traktować w kategorii ostatecznego objaśnienia genezy wszystkich późniejszych odchyłków, musiałabym się najpierw przyznać do tchórzostwa oraz ogólnej lichości swojego charakteru.
Przystopowałam. Zastygłam z ręką wyciągniętą w stronę szklanki.
Nagle ta uproszczona myśl o podłożu życiowych porażek wydała się zaskakująco trafna, a przez to i trochę zabawna. Byłam nawet bliska roześmiania się na głos, sama do siebie.
Pewnie bym to zrobiła, gdyby w mieszkaniu nie rozbrzmiały niespodziewane odgłosy pukania.
4. Śmierć.
Tak mocno wbiłam sobie do głowy to chore wyobrażenie o zbiorowej mafijnej orgii z udziałem Borysa, że aż nie potrafiłam uwierzyć, że stoi on przede mną. Chyba nawet parsknęłam na jego widok.
- Szykuj się do wyjścia. Potrzebuję pomocy. - rzucił na powitanie.
Stał dziwnie przykurczony, jakby szykujący się do zadania ciosu. Było jasne, że moja nagła ucieczka doprowadziła go do szewskiej pasji, którą w jakiś sposób będzie próbował skatalizować. W jego przypadku najbardziej oczywistym rozwiązaniem byłaby przemoc i taką reakcję uznawałam za najbardziej prawdopodobną. Dlatego mocno zadziwił mnie ten rzeczowy, powitalny komunikat.
Nic nie mówiąc, ubrałam dżinsy, pierwszą lepszą koszulkę oraz czółenka. Borys machnął przed siebie ręką, tym niedbałym, żołnierskim gestem wskazując kierunek, czyli klatkę schodową.
- Gdzie jest Filip? - zapytałam głupio, chyba tylko po to, by nieco rozrzedzić gęstniejącą atmosferę. - Albo ten twój kierowca? Czy to nie on powinien mnie wozić do ciebie?
Nie odpowiedział. Całkiem jakby był Jurijem, w milczeniu ruszył ku schodom, sugerując, że w tej sytuacji nie pozostawia mi żadnego wyboru.
Zeszliśmy w dół (nie wiedzieć czemu nie korzystając z windy) i wkrótce stanęliśmy przed jego błyszczącym, sportowym autem. Zamiast coś powiedzieć, znów zasygnalizował na migi, czego ode mnie oczekuje. Wsiadłam. Poczekałam, aż zrobi to samo, a gdy już wtarabanił się do środka i odpalił silnik, ponowiłam próbę konwersacji.
- Czy postępujesz tak z każdą kobietą? - zaczepiłam. - Jeśli chcesz jej spuścić łomot, to robisz to jedynie w swoim własnym, cieplutkim domciu?
Wciąż milczał. Jechał przez Pragę w powolnym, wręcz majestatycznym tempie, jakby okazując wyższość wobec biednego otoczenia. Pewnie nie miał tego w zamyśle, choć mijani przechodnie w istocie odprowadzali nas wzrokiem pełnym zawiści.
W stosunkowo krótkim czasie zdałam sobie sprawę, że nie jedziemy do jego domu. Gdy zostawiliśmy za sobą fabrykę polonezów, a Borys kręcił kierownicą ku znajomej okolicy, poczułam niepokój, który prędko przeistoczył się w przerażenie.
Zatrzymał mazdę przed kamienicą, w której mieszkała Justyna.
- Chodź, mamy tutaj coś do załatwienia – zaordynował.
Poszłam za nim, czując jak powoli tracę umiejętność koordynowania poszczególnych ruchów oraz jak naprzemiennie zalewają mnie fale gorąca i zimna.
Doszliśmy do drzwi, tych samych, przed którymi niedawno tak suto popłakiwałam, błagając nieznane boskie siły, by zwróciły mi moją ukochaną.
Borys wyciągnął z kieszeni klucz, po czym zaczął walczyć z zamkiem. Szturchał kluczem na różne sposoby, coraz bardziej rozeźlony. W tej samej chwili zatrzymała się przy nas jakaś leciwa staruszka.
- A panna Justyna to gdzie? Nie widziałam jej od tak dawna, miała mi załatwić ładny sweter, taki dziergany - zagaiła skrzypiącym głosikiem.
- Myślę, że nie wróci – odparł Borys, nie obracając się w jej stronę. - Wyjechała za granicę, daleko i raczej na zawsze. Ale i tak nie załatwiłaby swetra. Sprzedawała torebki.
Już sam fakt, że Borys posiadał klucz do tego mieszkania przyprawiał mnie o torsje. Natomiast to, co zastałam we wnętrzu, przekroczyło wszelkie możliwości obronne. Doczłapałam się do przedpokoju, gdzie miałam widok na kuchnię. Oniemiałam. W ciągu kilkunastu sekund utraciłam zdolność oddychania. Osunęłam się na ścianę, a następnie podłogę.
Zobaczyłam wyschniętego trupa psa, do którego Borys podchodził z plastikowym workiem w ręce.
Ostatnie, co zapamiętałam zanim popadłam w całkowite omdlenie, to spokojna, zimna wypowiedź Borysa:
- Musimy go sprzątnąć, zanim zacznie poważnie śmierdzieć.
4. b.
Ocknęłam się w samochodzie. Przez jakiś czas nie byłam pewna, co właściwie miało miejsce. Czy może śniłam koszmar? A może wciąż byłam w jego obrębie? Dotykałam na przemian siebie oraz tapicerki, upewniając się, że świat widzialny istnieje naprawdę. Dopiero po dłuższej chwili zaczęłam rzucać głową na wszystkie strony, próbując ustalić moje aktualne położenie. Za szybami roztaczał się gęsty las. Pomiędzy drzewami widać było jedynie kolejne drzewa, i tak aż po horyzont.
Wyszłam z mazdy i od razu upadłam na miękką ściółkę. Moje kolana okazały się zbyt słabe, by utrzymać ciężar całego ciała. Siedząc, nadal rozglądałam się po otoczeniu, zaś puls sukcesywnie przyspieszał.
Rozumiałam, że znajduję się tuż obok samochodu Borysa, a to świadczyłoby o tym, że właściciel jest gdzieś niedaleko. Chodzi po lesie, krąży dookoła mnie. Podgląda moje zachowanie. Czeka aż ze stresu dostanę zawału serca albo rzucę się do panicznej ucieczki, w której on – oczywiście – natychmiast mi przeszkodzi.
Wstałam z niemałym trudem, co wywołało ogromne zawroty głowy. Obeszłam auto i sprawdziłam, czy w stacyjce wiszą kluczyki. Wtedy za moimi plecami odezwał się gromki głos:
- A więc wróciłaś do żywych, kochanie! Cieszę się, choć liczyłem na to, że będziesz o wiele bardziej pomocna.
Obróciłam się niezbornym, błyskawicznym ruchem, który zdradzał moje przerażenie. Borys wychodził właśnie zza linii drzew, opierając łopatę o kark. Minął mnie ze złowrogim uśmieszkiem, otworzył niewielki bagażnik i pozbył się narzędzia.
- Sprawa załatwiona, zwierzak wrócił na łono natury – oznajmił radosnym tonem, podchodząc w moją stronę.
Zrobiłam dwa kroki do tyłu.
- Co zrobiłeś Justynie? - wyszeptałam, bojąc się na niego spojrzeć.
Cofnęłam się na kilka kolejnych kroków, rozważając możliwość zerwania się do biegu. Borys nadrabiał dzielącą nas odległość w czujnym, zrównoważonym tempie.
- Dobry uczynek – odpowiedział coraz bardziej rozbawiony. – Zapewniłem jej lepsze życie.
To mówiąc, położył dłoń na tylnej części mojej szyi i delikatnym ruchem skierował w stronę samochodu. Zatrzymał mnie przed maską. Pchnął do przodu, sprawiając, że opadłam na rozgrzany metal. Nie próbowałam się podnieść, bo dobrze wiedziałam, czego chce. Rozłożyłam ręce przed siebie, uczepiłam się uszczelek przy frontowej szybie.
Dość brutalnym ruchem odpiął guzik i zsunął suwak od moich dżinsów. Materiał powędrował w dół, odsłaniając tyłek, opięty w ciasne majtki. Przez chwilę gładził ręką jeden i drugi pośladek, a po chwili zaczął majstrować przy własnych spodniach. Na brzęk klamerki od jego paska zrobiło mi się słabo, ale wtedy też drgnęło we mnie coś dziwnego, jakby nieśmiały impuls podniecenia.
Odchylił majtki i obmacał cipkę. Przez kilka sekund penetrował mnie ręką, wpychając do środka kciuk, potem palec wskazujący. W końcu sapnął z zadowoleniem. Ilość wilgoci nagromadzonej w moim wnętrzu musiał uznać za wystarczającą.
Rozciągnął gacie szerzej i wszedł od tyłu. Swoją ofensywę zaczął od lekkich, niespiesznych dźgnięć, które przypominały testy kontrolne przed właściwą akcją. Miniaturowy penis przypominał trochę kciuka, jakiego przed momentem w sobie gościłam. Ledwo go poczułam, ale i tak zrobiło mi się ciepło w kroczu. Borys złapał mnie za biodra, szarpnął mocniej i jakby odnalazł właściwą dla siebie pozycję. Od teraz zaczął tłuc wściekłymi, siarczystymi pchnięciami.
Posuwał mnie w tak błyskawicznym tempie, że nie nadążałam za swoimi reakcjami na bodźce. Nie wiedziałam czy coś mnie boli od penetracji czy od samych zderzeń ud o uda. Nie byłam też pewna czy w ogóle coś mnie boli. Czułam się niekomfortowo, ale jednocześnie nie życzyłam sobie, aby w tej materii cokolwiek uległo zmianie.
Było oczywiste, że w tej męskiej fantazji, uosabiającej dominację nad kobietą, Borys zwróci się w końcu do agresji. Nie zdziwiłam się zatem, gdy chwycił za włosy i pociągnął nimi boleśnie, zmuszając moją twarz do zwrotu ku niebu.
- Ty głupia kurwo – cedził przez zęby w znajomym mi języku. - Jeszcze raz spróbuj ode mnie uciec, proszę, spróbuj jeszcze jeden raz!
Pompował z niesamowitą energią, a równocześnie nadrywał kolejne włosy z czubka głowy.
- Rób ze mnie głupka, pizdo! - nakręcał się – No już, kręć tą włochatą dupką! Kręć czymkolwiek! Kręć dalej! Niech zobaczę, jaki ze mnie głupek!
Walił krocze z okrutną siłą, jakby w krańcowym, niekontrolowanym amoku. Teraz wpijał paznokcie w moje biodra, co pewnie miało przypominać, że ani na moment nie zrezygnuje z władzy nade mną.
Choć sytuacja przypominała najzwyklejszy gwałt, było mi dobrze. Nie miałam pojęcia, skąd brało się to podniecenie. Chciałam chyba, żeby Borys zgnoił mnie do reszty. Ukarał za całe grzeszne życie i pozamykał wszelkie furtki w kwestii mentalnego samo-okaleczania się. Niech teraz to on mnie okaleczy, tym razem dogłębnie.
Nagle zaatakowałam blachę mazdy, gwałtownie rozgniatając o nią swój srom. Zaczęłam pracować miednicą, kołysłać się wprzód i w tył. Borys stęknął. Znów rzucił się ku moim włosom i jeszcze mocniej przyciągnął do siebie moją głowę, co odebrało mi dech.
- Jesteś moja! - warknął – Moja! Rozumiesz to wreszcie?!
Skończył.
4. c.
Opadł na moje plecy i wsunął ręce pod rozpłaszczone piersi. W tym samym czasie i ja doznałam orgazmu. Nie zamierzałam jednak dawać mu satysfakcji, więc z całych sił ukrywałam oznaki przyjemności. Wstrzymałam jęk, choć kosztowało to niemało sił. Drżałam, ale równie dobrze mogło być to spowodowane strachem, przynajmniej w oficjalnej wersji zdarzeń.
- Twoja zarośnięta cipa jest moja. Twoja brudna dupa jest moja. Twoje usta też – pohukiwał, po raz nie wiadomo który wykazując się niebywałą subtelnością w kontaktach z płcią żeńską.
- Poczęstuj kogoś innego swoją zarośniętą cipą, swoją brudną dupą albo swoimi ustami, a zobaczysz... - dopowiedział, tym razem już lekko rozmiękczonym głosem. - Utnę ci to wszystko, a kolegę wyślę na zawsze do Niemiec.
Szturchnął mnie jeszcze kilka razy, ładując do środka ostatnie krople nasienia, a w końcu całkiem zastygł.
Po jakimś czasie westchnął donośnie i wyciągnął członka. Poczułam strużkę wilgoci przesączającą włosy łonowe, majtki oraz pełznącą wzdłuż nogi.
- Nie wiem czy po kryjomu bierzesz jakieś tabletki, czy nie... - zagadnął znowu, dla odmiany spokojniejszym, odprężonym tonem. - Ale jeśli to robisz, przestań. Dobrze ci radzę.
Wiedziałam, że zaraz rozwinie myśl, choć też nie czekałam na nią ze zbytnim przejęciem.
- Taką mam zasadę, że jeśli jestem z kobietą, to tylko z tą jedną, jedyną. Dlatego przy seksie zawsze idę do końca. Nie uznaję gumek, spiralek, całej reszty tych gówien. Jeśli jestem z kobietą, to tylko do końca. Ciebie zapinam już od dłuższego czasu, oczywiście zawsze do końca... i co? I brzuszek jakoś urosnąć nie chce.
Przełknęłam ślinę i zaapelowałam do nerwów, by nie zdradziły jak bardzo byłam teraz zdenerwowana. Wkurzało mnie to, że muszę tu być, z tym wstrętnym, zapijaczonym sadystą, który na domiar złego wykazywał mentalność niedorosłego chłopca. Sposób, w jaki chciał mi zakomunikować pragnienie założenia rodziny zakrawał wręcz na parodię. Nie mówiąc już o całej towarzyszącej temu otoczce; przecież dopiero co bez pozwolenia zerżnął mnie w lesie, zaraz po pochowaniu psa mojej najlepszej przyjaciółki, którą prawdopodobnie też zabił i zakopał w tym samym miejscu.
Złapał mnie za tyłek i raptownym ruchem ściągnął z frontu pojazdu. Stanęłam przed nim w wymęczonej, struchlałej pozie.
- No to jak jest z tymi tabletkami, Alinko? - zapytał, siląc się na pogodny ton.
- Borys, to się musi skończyć – wydukałam. - Musisz skończyć ze mną. Mówię ci, to nie ma sensu.
Milczał, ubierał spodnie i nie obdarzał mnie spojrzeniem. W ręku ściskał pasek.
- Powiedz to – ciągnęłam - że między nami koniec.
- Nie zaczynaj – zaszeptał. - Nie chcę tego słuchać.
Zabrzmiał nagle jak drobny przestępca, który nie może się pogodzić z werdyktem sądu.
- Zdejmij bluzkę – dopowiedział po chwili, zdecydowanie pewniejszym tonem.
Znowu poczułam impuls adrenaliny. Postanowiłam go jeszcze wzmocnić:
- Błagam cię, zamknijmy ten etap. Nic do ciebie nie czuję. I nigdy nie zacznę. Jesteś dla mnie tylko obleśnym epizodem, o którym dawno bym zapomniała, gdyby nie ten twój cholerny egotyzm! I żądza zniewalania, torturowania, upodlania! A także strach! Chcesz nim wszystkich utemperować, chcesz, żeby w twoim pierdolonym teatrzyku wszyscy umierali ze strachu!
Dobrze wiedziałam jakie słowa dotkną go najmocniej, więc nie żałowałam ich sobie. Pragnęłam, by dostał ataku szału, by stracił nad sobą kontrolę i spuścił mi srogie manto.
Nigdy przedtem nie myślałam w ten sposób o bólu. Zamiast instynktownie walczyć o przetrwanie, dążyłam do otwartego, fizycznego cierpienia. Na samą myśl, że za chwilę mogę zostać pobita, robiło mi się duszno, a kończyny drętwiały ze stresu. Z drugiej strony odczuwałam również obezwładniająco silną podnietę, płynącą z fantazji o przyjęciu na siebie kary cielesnej. Było to raczej nowe odczucie w moim życiu. Nie potrafiłam, ani nawet nie zamierzałam wyjaśniać tego przed sobą samą. Brnęłam dalej w nieznane.
- Zachowujesz się jak despota, bo pewnie nie umiesz inaczej. Nikt cię tego nie nauczył. Bijesz, chlejesz, gwałcisz. Pewnie i mordujesz. Czy myślisz, że tą drogą zaskarbisz sobie u kogoś szacunek? Być może tak. Pewnie wielu umięśnionych kretynów uważa cię za ideał, człowieka z majątkiem i władzą. Ale żadna porządna kobieta nie pomyśli o tobie ciepło, nie wytworzy sobie w głowie wizji szczęśliwej, bezpiecznej przyszłości u boku kogoś takiego jak ty. Raczej nie uda ci się nikogo złapać na magnes prostactwa i chamstwa. Wierz mi, nawet jeśli znajdzie się jakaś desperatka, która przyjmie twoje zaloty i nie zrazi się patologią, jaką reprezentujesz, z pewnością będzie tu chodziło o coś innego, niż twoja niebywała charyzma. Będzie to albo alkoholiczka z połamanym życiorysem, albo rozjechana, znieczulona kurwa, albo wyrachowana materialistka, dla której niestraszne będą fizyczne i psychiczne cierpienia, związane z mieszkaniem w twoim domu. Kto wie, może kiedyś rozbijesz bank i trafisz na mieszankę tych wszystkich cech pod jedną, doskonałą postacią! Zastanów się! Może jednak warto zachować cierpliwość? Poczekać na tą jedyną, najwspanialszą, a dopiero potem pompować w nią plemniki?
Miałam w zanadrzu jeszcze wiele podobnych zdań-zapalników, ale to co zdążyłam wypowiedzieć okazało się zupełnie wystarczające. Twarz Borysa dygotała w zapamiętaniu.
- Znajdziesz kogoś lub nie znajdziesz. - ciągnęłam. - Dalej będziesz zdobywał kobiety gwałtem, a może coś ci nagle pieprznie pod kopułą i zaczniesz je traktować z szacunkiem. Wszystko jest możliwe. Ale wiedz, że i tak w głębi duszy na zawsze pozostaniesz szarym, zakompleksionym zerem, z dużym balonem oraz małym fiutkiem. Nawet największe pieniądze nie zmienią tego, że... - Rozkręcałam się w tej nowej filipice, lecz nie było mi dane dokończyć.
Naraz padłam na ziemię od silnego uderzenia w twarz. Tym razem trafił nie pasem, lecz klamerką. Momentalnie zalałam się krwią. Leżąc wśród liści, splunęłam krwistą śliną, a także drobnymi odłamkami zębów. Próbowałam podźwignąć się z gleby, ale Borys szybko powstrzymał te zakusy. Zadał długą serię ciosów, skierowaną na moje plecy. W dalszym ciągu lał metalową częścią paska.
Miałam wrażenie, że jakaś kosteczka przeskoczyła w moim organizmie i zablokowała system oddechowy. Dusiłam się. Poruszałam niemo ustami w kurczowej próbie zaczerpnięcia powietrza, jak rozedrgana ryba, wydarta swemu naturalnemu środowisku.
Usiadł na moich nogach. Wściekłymi ruchami rozerwał tiszert, odsłaniając skatowane plecy. Chłodny powiew wiatru uświadomił mi, że były całe we krwi.
- Poprzednie ledwo co zakrzepło – charczał. - Nadal tego chcesz? Nadal pragniesz końca, ty kurwo?
- Nie chcę! Przepraszam... - załkałam na znak kapitulacji. - Wystarczy...
- Nadal chcesz, żebym zamknął ten etap? - drążył, jakby nie słysząc mojej odpowiedzi. - Proszę bardzo!
- Błagam, nie!
Wciągnął powietrze do płuc, po czym zrzucił na mnie kolejny grad uderzeń. Konsekwentnie lał ciężką klamerką, która rozcinała skórę w każdym miejscu, na jaki opadła. Krew ciekła z pleców i pośladków, ale i rozsiewała się po wszechobecnej ściółce, jak poranna rosa. Osłaniałam głowę, przez co kilka ciosów przetrąciło mi palce.
Choć obiecałam sobie, że tego nie zrobię, wyłam dziko i błagałam o litość. Mój organizm podjął suwerenną decyzję, niezależną od wszelkich wyszukanych fantazji, zajmujących głowę. Postanowił utrzymać mnie przy życiu. Od teraz torturowane ciało wysyłało do otoczenia jedynie obronne komunikaty. Wiło się, płakało, wrzeszczało, rozrzucało nogi we wszystkie strony.
- Masz swój zasrany koniec! - krzyczał – Zajebię cię, rozumiesz!
Dostał białej gorączki i siekał jak leci. Nie dbał już o to, czy chodziło o łopatki, plecy, potylicę, czy może o istotę ludzką w ogóle. Po prostu niszczył wszystko, co znalazło się w jego polu widzenia. Rozbryzgiwał krew, wypływającą z moich pleców oraz głowy. Czułam, jak ziemia pode mną wilgotnieje.
Po kilku minutach zmasakrował mnie do tego stopnia, że aż sam się przeraził. Upuścił swój oręż, po czym na siedząco doczołgał się do pojazdu. Oparł głowę o błotnik i zaczął cicho pochlipywać.
Miałam ochotę wstać z gleby albo nawet rzucić jakimiś nowymi, obraźliwymi epitetami pod adresem oprawcy, jednak nie odnajdywałam w sobie odpowiedniej siły. Mdlałam po raz wtóry albo tylko wydawało mi się, że to robię. Raz po raz zapadałam w półsen, a po nim na nowo zaciskałam palce na liściach i trawie, by udowodnić sobie, że jeszcze żyję. Ciężko było odróżnić jeden stan od drugiego.
Mimo to celebrowałam pewną formę zwycięstwa.
- Ulżyj sobie – dukałam łamiącym się głosem. - Tego chciałeś. Teraz mnie masz. Zrób mi ten brzuszek, no już!
Borys rozklejał się przez dłuższy czas. Przecierał oczy, które wciąż wytwarzały kolejne powody do przecierania. Można było odnieść wrażenie, że spotkał go kompletny paraliż w kwestii dalszych decyzji, a jednak w pewnym momencie powstał i ruszył stanowczym krokiem ku mnie.
Uśmiechałam się krzywo, pogodzona z tym, że lada moment zostanę litościwie dobita. Zadowolenie prysło, gdy Borys włożył mi spodnie, a następnie schwycił za ramiona i zaczął przesuwać w stronę pojazdu.
Otworzył drzwi od strony pasażera. Wepchnął najpierw tułów, który od razu zapaćkał krwią poszycie siedzeń, potem zajął się nogami.
Obszedł auto i zasiadł na fotelu kierowcy.
- Przepraszam, trochę mnie poniosło – powiedział drżącym głosem, jednocześnie majstrując przy biegach i pedałach.
- Czy zapięłaś pasy? - spytał po chwili.
4. d.
Urwał mi się film, nie wiedziałam na jak długo. Spływałam bezwładnie z siedzenia, z trudem unosząc brodę ku górze. Za szybami, które ubabrane były krwią, zamajaczyły kształty latarni i obskurnych zabudowań. Znów byliśmy w mieście.
Adrenalina ulotniła się z organizmu, przez co dopadł mnie atak paraliżującego bólu. Zaczęłam pojękiwać, cicho szlochać oraz marzyć o tym, bo ponownie utracić przytomność.
- Zabierz mnie do szpitala – błagałam. - Jest ze mną bardzo niedobrze.
- Nic ci nie będzie – odpowiadał.
Tym razem prowadził szybko. Nie chciał pewnie, by ktoś zauważył, że wiezie zakrwawioną, półprzytomną kobietę.
Przysnęłam na jakiś czas, a kiedy otworzyłam oczy na zewnątrz było już całkiem ciemno.
W końcu nastąpiło silne szarpnięcie hamulców, które rzuciło mną na deskę rozdzielczą. Borys wyskoczył z auta, obiegł je w błyskawicznym tempie, po czym zaczął mnie wyciągać ze środka. Złapał za dłonie i mocno pociągnął do siebie, powodując, że mój tyłek upadł boleśnie na płytę chodnika.
Szedł tyłem w stronę domu. Ciągnął mnie po trawniku, jak worek kartofli. Czułam jak niezapięte dżinsy zsuwają się w dół, a chłodna trawa drażni pokaleczoną skórę pośladków. Dopiero przy schodkach frontowych podjął większy wysiłek i narzucił mnie na swoje plecy. Krzyknęłam z bólu.
- Cicho! - warknął. - Ludzi pobudzisz.
Umieścił mnie na łóżku w sypialni. Przez dłuższy czas patrzył na mnie bezradnym wzrokiem, potem zaczął łazić z kąta w kąt, łapiąc się nerwowo za głowę.
Zacisnęłam zęby i rycząc przerzuciłam swoje ciało na brzuch. Nie mogłam już dłużej wytrzymać leżenia na skatowanych plecach. Wtedy zauważyłam gigantyczną czerwoną plamę na pościeli. A zatem z moich ran wciąż sączyła się krew.
Borys też musiał to zauważyć.
- Daj mi pomyśleć – powiedział, jakby do siebie.
Obrócił się na pięcie i wybiegł z pokoju. Dobrze wiedziałam, jaka będzie jego pierwsza decyzja w sprawie zaradzenia kryzysowi. Nie pomyliłam się – po kilku sekundach w salonie zaczęły brzęczeć butelki.
- Borys... - charczałam, choć moją intencją był krzyk – Wezwij kogoś...
Nie reagował, choć pewnie i nie słyszał moich nawoływań. Wypijał drink za drinkiem, ani na moment nie rozstając się ze źródłem alkoholu.
Czułam silne zawroty głowy oraz buzowanie w uszach. Kojarzyło mi się to ze słabością, jaka następuje po oddaniu dużej ilości krwi do badań, tyle tylko, że w tym przypadku nie była ona chwilowa. Znów balansowałam na granicy jawy i omdlenia, a zjawisko czasu stawało się jeszcze bardziej względne, niż kiedykolwiek przedtem.
Ocknęłam się na dźwięk ożywionych rozmów.
Ktoś krzyczał o krwi, że pełno jej przed domem i że strugi ciągną się aż od samochodu. Pomimo kołatania w uszach, zdołałam rozpoznać głos Jurija.
- Myślałem, że ktoś cię odjebał! - emocjonował się. - Co się, do kurwy, nędzy tutaj odwaliło?
- Mały wypadek, nic takiego – uspokajał Borys, podpitym, frymuśnym falsetem.
- Wpadłeś na sarnę?
- Nie... Nie... to Alinka.
- O czym ty chrzanisz? Potrąciłeś swoją kobietę?
- No nie potrąciłem! Nikogo nie potrąciłem. Skaleczyłem ją tylko, trochę niechcący.
- Przesuń się.
- Ależ proszę cię bardzo!
Usłyszałam ciężkie kroki. Jurij wszedł do sypialni i włączył górne światło. Oślepłam na moment. Zacisnęłam powieki. Odruchowo szarpnęłam się na bok, co tylko sprowadziło na mnie jeszcze więcej bólu.
Nic nie mówił. Stał przy łóżku i patrzył.
Po chwili do pomieszczenia wtarabanił się Borys. Zaciągał się swoim ekskluzywnym, zachodnim papierosem i żywo gestykulował.
- Słuchaj – zabełkotał, jednocześnie wydychając siwy dym. – Zwykle nikomu nie pozwalam... Dotykać mojej... no tej mojej! Ale jeśli chcesz być tak miły... to może ponaklejasz jej... jakieś... nie wiem... plasterki.
Jurij nie reagował.
- Albo olej... - kontynuował – Ona i tak mnie nie chce... Czy wiesz co mi powiedziała... ta kurwa? Ta niewdzięczna pizda... dla której poświęciłem wszystko... dla której człowieka zajebałem? Wiesz? Wiesz co powiedziała...?
Jurij nie wiedział albo nie chciał uczestniczyć w zgadywaniu. Borys odczekał chwilę, beknął donośnie, po czym kontynuował podjęty wątek:
- Że mam kompleksy! Tak właśnie powiedziała... Niech zdycha.... Czemu w ogóle z tobą rozmawiam? Weź ją wywieź gdzieś... i porzuć... To wszystko, na co ta szmata zasługuje... I solenizanta... Bękarta też gdzieś zakop... Rób swoje... Zamknijmy ten pierdolony etap... Tak właśnie jak i ona sama sobie tego życzyła.
Ochroniarz zbliżył się do łóżka. Przysiadł na brzegu i spojrzał mi w oczy. Moja dolna warga zaczęła dygotać.
Kiedy wyciągnął rękę, wpadłam w popłoch.
- Nie rób tego – wystękałam, czując jak cała mięknę, a moje spodnie tężeją od gorącego moczu.
Jednak zamiast uderzyć albo dusić, Jurij zaczął pocieszać. Położył dłoń na włosach. Pogładził po głowie, całej w krwistych skrzepach i umorusanej w leśnej ściółce. Po chwili przesunął rękę na policzek. Dotykał mnie koniuszkami palców z niespodziewaną delikatnością.
- Wywieziesz ją w końcu? - ponaglał Borys. - Czy może mam ci ten rozkaz... przesłać poleconym?
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Nie było słychać nic, oprócz cichego posapywania oraz wydychania kolejnych tytoniowych chmur. Wreszcie Borys nie wytrzymał:
- Co ty odpierdalasz...? - oburzył się. - Chuju jeden... Może ją jeszcze przelecisz? Kręci cię, co...?
Teraz i on podszedł do łóżka. Stanął za plecami ochroniarza, po czym spróbował odepchnąć go do tyłu. Ten z kolei napiął mięśnie i nie ruszył się z miejsca.
- Wynoś się, frajerze – warczał jego szef. - Ale już...!
Znów zrobiło się cicho. Borys rzucił papierosem o drewniany parkiet i rozdeptał go nerwowo, jakby wyżywając się na nim.
- Już nigdy więcej... Nie pokazuj mi się na oczy... - syczał Jurijowi do ucha. - Albo cię, kurwa, wykończę. Albo ktoś inny... W tę czy tamtą stronę... Jesteś skończony...
Zaczął się nerwowo rozglądać. Przez chwilę łaził po pokoju, zaglądał do szafy, grzebał pod parapetem.
- Gdzie ja go zostawiłem...? - sapał pod nosem. - Gdzie ta pierdolona klamka...
Jurij zdawał się kompletnie ignorować wszelkie dźwięki. Wciąż patrzył na mnie w milczeniu. Choć z początku w jego wzroku nie dostrzegałam niczego poza, typową dla niego, pustką, teraz gościł w nim smutek. Albo nawet współczucie.
Sięgnął po moją rękę. Ścisnął ją lekko, chcąc mi zapewne dodać otuchy. Zawyłam z bólu. Dopiero wtedy zauważył połamane palce. Współczucie znikło. W oczach zawirowała wściekłość, upodabniająca go do dzikiej bestii.
Momentalnie zerwał się na nogi i schwycił Borysa za kołnierzyk.
- Co ty odpierdalasz, tłuku... - wrzeszczał Borys, próbując wyszarpnąć się z uwięzi.
- No i po co jej to zrobiłeś? - odkrzyknął Jurij, diabelnie poważnym tonem.
Silnie potrząsał ręką, powodując, że głowa Borysa latała we wszystkie strony.
- Nie dociera do ciebie? - bulgotał jego szef. - Wypierdalaj stąd! Nie ma cię. Nie istniejesz.
Wtedy Jurij zwolnił uścisk. Pozwolił, by Borys sam rzucił się do ataku, po czym dwoma błyskawicznymi ciosami powalił go na parkiet.
Oba uderzenia skierowane były na nos, rozbiły go doszczętnie, uwalniając fontannę krwi. Borys zarzęził, wypowiadając zniekształcone, niezrozumiałe słowa.
Ochroniarz przysiadł na jego tułowiu i ponowił ciosy. Bił dalej, tym razem po całej głowie. Po każdym wycofaniu pięści obfite bryzgi krwi wznosiły się w powietrze i lądowały na ścianie, zasłonach, szafie albo tuż obok mnie, na brzegu łóżka, nawet na policzku. Opamiętał się dopiero wtedy, gdy w ciele jego szefa coś obrzydliwie chrupnęło.
Nie miałam wątpliwości, że zabił go na miejscu.
Podniósł się z podłogi. Patrzył przez chwilę na ofiarę, oddychał szybko i przecierał pot z czoła, przez co zostawiał na swojej twarzy krwiste ślady. Następnie znów przysiadł na łóżku.
Atawistyczna drapieżność nie zeszła jeszcze z jego oblicza. Straszył mnie tym wyglądem, choć z jego ust płynęły zupełnie odmienne nuty:
- Zabrałem mu broń wtedy, schowałem ją – powiedział, dysząc.
Rozumiałam co miał na myśli. Przymknęłam oczy.
- Zsikałam się w majtki, Borys – szepnęłam.
- To nic, cicho bądź – uspokajał lekko oszołomionym głosem.
Delikatnie wsunął ręce pod tułów, szykując się do podźwignięcia mnie z łóżka.
- Tylko nie patrz na podłogę – dodał po chwili.
CZĘŚĆ III.
1. Życie po śmierci.
Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ochroniarz zdecydował się stanąć w mojej obronie. Tym bardziej ciężko było to pojąć, jeśli dodatkowo wzięło się pod uwagę charakter jego relacji z Borysem. Już samo podniesienie ręki na szefa mogło oznaczać dla niego wyrok śmierci, natomiast zabicie go musiało powodować konsekwencje o zdecydowanie szerszym zasięgu. Strzał w głowę ojca, gwałt na siostrze i matce, tortury na nim samym. Tak to przynajmniej wyglądało w filmach oraz opowieściach ludowych.
Dochodziłam do siebie w śródmiejskim szpitalu, pod którym przed miesiącem porzucił mnie Jurij. Niemal każdego dnia powracałam w myślach do jego ostatnich słów:
- Przeżyjesz, kurewko – powiedział z lekkim uśmiechem, układając moje zrujnowane ciało przed drzwiami do ostrego dyżuru i przykrywając własną kurtką (tym samym, skórzanym parciuchem, który wcześniej posłużył do upokorzenia mnie).
W normalnych okolicznościach brzmiałoby to okropnie, ale tamtego dnia dostrzegałam w tym jedynie oznaki troski, jakiej przedtem nie okazał mi chyba żaden mężczyzna. Poza tym w tej „kurewce” przemycał ironiczne wspomnienie o naszych niedawnych samochodowych kłótniach. Zatem w zaledwie dwóch słowach zdołał zmieścić pociechę, obietnicę życia, a zarazem podsumowanie przeszłości. To było trochę jak życzliwe zaklęcie, mające ustanowić nowy obraz mnie samej.
Ani ja, ani nikt inny nie widział już więcej Jurija na mieście. Zapadł się pod ziemię, dosłownie lub w przenośni.
Byłam mu wdzięczna za ratunek, ale nie robiło mi się przykro na myśl o tym, że być może już nie żył. Co prawda Jurij zwrócił mi wolność, ale to i on mi ją zabrał. Nie zapomniałam przecież, że jako pomagier Borysa szykanował mnie, śledził, pilnował. Zamordował jedyną osobę, dla jakiej żywiłam autentyczną miłość. A jeśli nie zamordował, przynajmniej nie osobiście, to na jakimś odcinku musiał uczestniczyć w zbrodni. Wreszcie to również on stał za deprawacją mojego syna, przyuczał go, jak tamten ma postępować, by każdego dnia stawać się coraz bardziej bezwzględnym i nieludzkim trybikiem w podziemnej machinie. Na polecenie Borysa, pokazywał mu tę najgorszą z możliwych dróg.
1. b.
Filip przychodził do szpitala prawie codziennie, co w pewnym momencie stało się dla mnie uciążliwe. Za każdym razem obdarowywał mnie wyrazami miłości, ale robił to tak, jakby nie był moim synem. Powitalnego całusa kierował zawsze na sam środek ust. Siedząc przy łóżku, gładził moje udo lub podnosił zagipsowane palce i przykładał do swoich warg.
Pielęgniarki były wzruszone jego postępowaniem:
- Ależ synek panią kocha!
Dzień w dzień znosił ciężkie siatki z zakupami, pełne owoców i słodyczy. Upominałam go, że obecnie będziemy mieć duży problem z pieniędzmi i powinien bardziej uważać na wydatki, ale ten ucinał wszelkie dyskusje. Twierdził, że „o wszystko zadbał” oraz, że w tej chwili powinnam martwić się jedynie o swoje zdrowie.
Czułam się osaczona, zwłaszcza tą jego nadmiernie okazywaną troską, a zarazem nie byłam w stanie protestować. Byłam zdana na niego.
Nawet po wyjściu ze szpitala musiałam korzystać z jego pomocy. To on opłacał rachunki i robił zakupy. Nie wiedziałam skąd czerpał pieniądze. Nie chciałam wiedzieć.
Ze względu na brak jakichkolwiek kwalifikacji, nie mogłam zdobyć pracy. Pewnie odnalazłabym się na bazarach, ale z oczywistego powodu miałam do nich uraz.
Przez krótką chwilę pracowałam jako kasjerka w markecie, ale szybko mnie wylali. Zdaniem pracodawców, byłam powolna i niezdarna.
- Spróbuj swoich sił u Pijanowskiego – podsumowywał kierownik. - Tutaj do niczego się nie przydasz.
Nie wyzdrowiałam w pełni. Niektóre palce u rąk wyginały się podle jakiejś nowej trajektorii, przez co rzeczywiście stałam się niezborna w ruchach. Bez przerwy coś wypadało mi z rąk. Poza tym na twarzy została mi brzydka blizna, a w jamie ustnej pokruszone zęby. O plecach starałam się w ogóle nie myśleć. Były trwale poharatane. Bruzdy ciągnęły się od szyi po pośladki. O ile jeszcze całkiem niedawno oceniałam swoją urodę jako gasnącą, teraz uważałam ją za temat zamknięty. Jeśli w czasie spaceru jakiś mężczyzna miałby uczepić na mnie swój wzrok, to chyba tylko po to, by okazać litość.
Mimo to Filip kochał się we mnie z tą samą intensywnością, co przed „wypadkiem”, a może nawet większą.
Nieustannie odpierałam napady seksualnych apetytów, które sygnalizował w dość otwarty sposób. Odtrącałam ręce, wędrujące do moich majtek albo ku piersiom. Uchylałam głowę przed groźbami pocałunków, obchodziłam bokiem zaproszenia do uścisków.
Tłumaczyłam cierpliwie, że nie będziemy już wracać do urodzinowego epizodu. Był niepocieszony, ale tym razem szanował moje zdanie. Nie dręczył mnie przesadnie, nie odwiedzał nocą, do niczego nie przymuszał.
Czasem zachęcałam go, by otworzył się na inne kobiety. O dziwo, teraz już potrafiliśmy o tym dyskutować. Na spokojnie, bez jęków, płaczów czy ataków szału.
- Nie chcę, aby zabrzmiało to nieładnie, ale powinieneś się bardziej starać – perswadowałam. - Masz ładną twarz, fajne ciało. Spróbuj czasem do jakiejś zagadać, zaprosić na kawę. Czyżby brakowało ci odwagi albo nie wierzysz w siebie?
- Nic do żadnej nie czuję.
- To w niczym nie przeszkadza. Nie musisz się od razu zakochiwać. Ale masz swoje potrzeby, prawda? Takie dni, gdy cię rozsadza od środka?
- Mam – odpowiadał bez cienia wstydu. - I to prawie bez przerwy. Aż mnie jaja bolą.
- I co, nie możesz wtedy pójść pod prysznic i zrobić sobie co trzeba? - dziwiłam się.
- Robię to. Czasem nawet kilka razy dziennie. W łóżku, łazience, w robocie...
Rozśmieszył mnie, mimo, że roztrząsałam ten wątek całkiem na serio.
- Pamiętasz... kiedyś byłam na ciebie zła i powiedziałam, żebyś poszedł na dziwki.
- No pewnie, to wcale nie było tak dawno.
- Wtedy powiedziałam to po to, żebyś się odwalił. Chciałam ci dopiec, rozumiesz. Ale teraz... Naprawdę nie wydaje mi się, żeby było w tym coś złego. Jeśli chwilowo nie możesz znaleźć nikogo dla siebie, to przynajmniej pozbędziesz się tego bólu z jąder.
- Nie chcę w ten sposób. Nie potrafię.
- Ale wiem, że już raz poszedłeś do jednej pani...
- Nic nie zrobiłem.
- Wycofałeś się?
- Nie mógł mi stanąć. Przez bitą godzinę. - ożywił się. - A jak w końcu stanął i zacząłem ją ciupciać, to nie mogłem się spuścić. Ani od tyłu, ani od przodu, ani w ogóle. W żadnej pozycji.
- Dobrze, już dobrze – zaśmiałam się – Możemy sobie oszczędzić szczegółów. Pewnie po prostu pani nie przypadła ci do gustu. Albo byłeś zbyt zmęczony po nocy ze mną, a właściwie... po tamtym poranku.
- Jurij dopłacił za kolejną godzinę, a potem za jeszcze jedną. Na nic. - ciągnął wywód, kompletnie ignorując moją uwagę. - Gdy już myślałem, że jestem tuż tuż, ciągle mi opadał. A tamta jeszcze się ze mnie podśmiewała po cichu. Wyszedłem zanim minął mój czas i przyrzekłem sobie, że już nigdy nie będę uprawiał takiego ciupciania. Za to Jurij wszedł do pokoju po mnie i dokończył sprawę. Później chwalił się, że miała orgazm.
Ja natomiast obiecałam sobie, że już nigdy nie będę poruszać z nim podobnych tematów.
Nasza relacja nie była najgorsza. Właściwie, nie przypominałam sobie, aby kiedykolwiek była lepsza. Wciąż byłam od niego zależna finansowo, ale z czasem sytuacja zaczęła się normować.
Postanowiłam sprzątać ludziom domy. Po rozwieszeniu kilku ręcznie zrobionych ogłoszeń, zwracali się do mnie pierwsi klienci.
1. c.
Jakiś miesiąc później znów musiałam udać się do szpitala. Cierpiałam na dziwne bóle w brzuchu, a do tego bez przerwy zbierało mi się na wymioty. Byłam pewna, że to jakaś forma powikłania po urazach, wewnętrzny krwiak, a może nowotwór, o którym lekarze przedtem nie wiedzieli, jednak po wstępnym badaniu skierowano mnie na ginekologię.
Tam niemal od razu dostałam obuchem w głowę.
Byłam w drugim miesiącu ciąży.
- Pan żartuje, prawda? - Z mojej twarzy odpłynęła cała krew.
- To chyba dobra nowina, czyż nie? - dziwił się ginekolog.
Wracając do domu, wielokrotnie liczyłam dni i za każdym razem doznawałam tej samej konfuzji. Zapłodnienie musiało nastąpić tuż przed rekonwalescencją. A zatem ojcem mógł być zarówno Borys, jak i mój syn.
Jedna i druga myśl powodowała we mnie jednakowe obrzydzenie. Czułam wstręt do tego, co nosiłam w brzuchu.
Chciałam się jak najszybciej pozbyć brzemienia. Iść na skrobankę albo skoczyć pod pociąg. Do pierwszego brakowało mi pieniędzy, drugie też nie wchodziło w grę, bo nie odnajdywałam w sobie odwagi.
To koniec – myślałam. W dalszym życiu nie czekało mnie już nic oprócz ciągłej udręki, z każdym dniem coraz bardziej nieznośnej. Kładłam właśnie wielką tłustą kropkę nad „i” swojego żałosnego żywota.
Popadłam w otępienie, które towarzyszyło mi przez wiele miesięcy.
Znów pozwalałam synowi roztaczać nad sobą opiekę. Zajmował się całym domem. Sprzątał, robił zakupy, gotował. Dbał o to, bym dobrze się odżywiała, czasem nawet wmuszał we mnie jedzenie. Bywały też takie dni, gdy depresja nie pozwalała mi wykonywać najprostszych czynności. Filip sadzał mnie na klozecie, rozbierał do kąpieli i starannie obmywał moje ciało lub przenosił na rękach do łóżka.
Gdzieś w czasie trwania tej bańki przestałam zwracać uwagę na jego odnowione zapędy. Zaczęło się od jakichś drobnych gestów, sporadycznego dotyku. Potem były pocałunki, ocieranie, macanie miejsc intymnych. W miarę narastania pewności siebie, przypadkowe wytryski w majtki ustąpiły miejsca otwartemu onanizmowi, za którym szło oblewanie spermą moich pleców, ud czy łona. Wreszcie przeszedł do penetracji.
Z początku robił to raz na tydzień, potem kilka razy w tygodniu. Ani się obejrzałam, jak sypialiśmy ze sobą codziennie.
Bywały dni, gdy próbowałam go odepchnąć albo zniechęcić jakimś nieprzyjemnym słowem, ale do wszystkiego brakowało mi energii. Byłam nieprzekonująca, jakby wiecznie zaspana i nieobecna. Poddawałam się, dla świętego spokoju, którego i tak nie mogłam w pełni uzyskać.
Ciężko było to nazwać kochaniem się. Nie czułam nic szczególnego, oprócz ciepła w środku czy potu na piersiach. Nie miewałam orgazmów. Zwyczajnie pozwalałam mu korzystać z mojej pochwy. Gapiłam się w sufit lub leżałam z zamkniętymi oczami, podczas gdy ten forsował zasieki mojego gęsto owłosionego sromu.
Czasem tłumaczyłam sobie, że to nic nie znaczy. Że z punktu widzenia kosmosu jesteśmy tylko durnymi zwierzętami. Kawałkami ożywionego mięsa, wykonującymi przedziwne tańce na ciasnej, peryferyjnej planecie.
Innym razem uspokajałam się myślą, że jego obfite wytryski były równoznaczne z kichnięciem. Były takimi samymi wydzielinami, jak pot, łzy albo mocz. Nie mógł mnie zapłodnić, skoro już byłam brzemienna.
Najczęściej jednak nie myślałam o niczym szczególnym. Wychodziłam z ciała i na czas stosunku istniałam w jakiejś innej rzeczywistości, pozbawionej grawitacji oraz odczuwania zmysłowego.
Znów byłam drętwym zbiornikiem na spermę. Przyjmowałam ją w siebie nawet wtedy, gdy brzuch zrobił się pękaty i lada dzień groził porodem.
Nawiasem mówiąc, Filip umoczył jeszcze ostatniego dnia ciąży. O poranku wyciekało ze mnie nasienie, zaś wieczorem wody płodowe.
- To już – pokrzykiwałam na niego, jakby w istocie był moim mężczyzną. - Wzywaj taksówkę!
1. d.
Urodziłam chłopca. Był okazem zdrowia, co dawało mi nadzieję, że nie pochodził z kazirodczego poczęcia. Ta myśl przebudziła mnie, ale tylko szczątkowo i na krótką chwilę. Po powrocie ze szpitala podjęłam decyzję o oddaniu dziecka do adopcji.
Filip próbował mnie od tego odwieść, jednak szybko skapitulował. Widać było po nim, że nie zależy mu zbyt mocno na rozkrzyczanym bobasie w domu.
Przez kolejne miesiące było podobnie, jak przed porodem. Filip każdej nocy robił sobie dobrze, wykorzystując do tego celu poszczególne części mojego ciała. Z tą tylko różnicą, że wymogłam na nim używanie prezerwatyw.
Przez jakiś czas stosował się do tego bez szemrania, ale w końcu zaczął straszliwie tęsknić za kontaktem z żywym ciałem. Przekonywał, że wyjmie przed czasem, że skończy – jak niegdyś - na brzuchu albo we włosach łonowych. Nieraz próbował wedrzeć się we mnie siłą. Żeby go uspokoić, sporadycznie otwierałam przed nim usta i pozwalałam robić z nimi to, co niegdyś zobaczyłam w sennym koszmarze.
1. e.
W ciągu kilku następnych lat posiwiałam niemal do reszty. Siatka zmarszczek, która przedtem jedynie czaiła się w kącikach ust oraz oczu, teraz zaczęła wstępować na policzki. Moje piersi znacząco opadły, tyłek również. Wyglądałam już prawie jak staruszka.
Wraz z postępującym rozpadem ciała, podnieta Filipa zaczęła stopniowo zanikać. Najpierw stosunki wydłużały się do godzin i czasem kończyły bez wytrysku, potem zaczęły rosnąć odstępy pomiędzy nimi.
Gdy częstotliwość sięgnęła niemal zera, poczułam kuriozalną pustkę. Z pewnym niepokojem odkrywałam, że zaczynam tęsknić za jego niesfornym ciałem. Nie wiadomo w którym momencie uzależniłam się od tej cyklicznej, zdawałoby się, emocjonalnie martwej kopulacji. Zaczęłam nawet coraz odważniej zabiegać o jego uwagę, co tylko pogarszało całą sprawę.
Pewnego dnia upiłam się ze smutku i próbowałam zmusić go do seksu. Zupełnie nie miał na to ochoty, więc prowokowałam go na wszelkie sposoby. Mówiłam, że może mnie bić, obrażać, opluwać. Sugerowałam nawet, by spuścił się do środka, tym razem bez zabezpieczenia. Rzucałam się do jego nóg, ściągałam dresy i agresywnymi ruchami chciałam rozbudzić zobojętniały narząd. Filip był przerażony. Odrzucał wszelkie oferty, twierdząc, że mam coś z głową.
W późniejszym czasie starannie ogoliłam krocze. Pozbyłam się wszystkich włosów z cipki, tylko po to, by zaskoczyć go swoją nową odsłoną. Za pierwszym razem poskutkowało. Gdy zdjęłam szlafrok i zaprezentowałam gładkie łono, od razu przełożył mnie przez ramę łóżka i załatwił od tyłu. Mimo to, kolejne próby nawiązania seksualnego dialogu kończyły się fiaskiem. Albo twierdził, że tego-a-tego wieczora miał coś ważnego do załatwienia albo że dręczył go kiepski humor.
Któregoś poranka obudził mnie, bo bardzo potrzebował o czymś pogadać. Byłam jeszcze mocno zaspana i rozkojarzona. Chciałam spać, ale bestialstwo, które trawiło mnie od środka, okazało się silniejsze. Powiedziałam, że porozmawiamy, ale tylko pod warunkiem, że mnie przeleci. O dziwo, nie obśmiał mojej propozycji, ani nie popadł w gniew.
W milczeniu sięgnął po paczkę kondomów, od wielu miesięcy leżącą w tym samym miejscu, czyli pod łóżkiem. Zabezpieczył się, mimo że nawet nie miał erekcji. Ściągnął mi majtki, po czym bez zbędnych ceremonii wszedł do środka, przyjmując klasyczną, misjonarską pozycję. Położył głowę pomiędzy piersiami i zaczął kłuć. Z początku delikatnie, potem z impetem. Pełny wzwód osiągnął chyba dopiero po moim pierwszym orgazmie.
Dupczenie trwało bite dwie godziny. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów jęczałam i drżałam z rozkoszy. Szczytowałam trzy razy, a i niewiele brakowało, bym doszła po raz czwarty. Filip w końcu wybuchł, przerywając moją bezczelnie udaną passę. Wtulił się mocno pod brodę, spokojnie skonsumował napływającą falę satysfakcji, a po wszystkim jakby odetchnął z ulgą – że ma to już za sobą. Wtedy podniósł się na silnych ramionach i patrząc mi w oczy oznajmił, że poczuł coś do innej kobiety.
- Ale ciebie też nigdy nie przestanę kochać – dopowiadał, wyciągając z waginy swoje lśniące, monstrualne prącie oraz zwisającą z niego, przepełnioną gumkę.
- Nie zostawiaj mnie – odparowałam dziwacznym, zachrypniętym głosem. - Potrzebuję cię. Nigdy przedtem nie potrzebowałam cię tak bardzo.
Położyłam dłonie na jego policzkach i posyłałam błagalne spojrzenie.
- Mamo, nie chcę się powtarzać. Kocham cię. Ale, bardzo proszę, nie wracajmy już do tego. Przecież sama o to prosiłaś.
To był nasz ostatni raz.
Spotykałam ich później na mieście albo wpadałam na nich we własnym domu, kiedy, roześmiani i parujący od podniecenia, sunęli ku pokojowi Filipa.
Ubodło mnie to, że jego wybranka była niewiele młodsza ode mnie. Co więcej, znałam ją. To ta sama, wulgarna blondynka, która przed laty obrażała mnie i Justynę w barze, a później dawała się obmacywać Borysowi.
Dziewczyna musiała mnie pamiętać. Była świadkiem tego, jak matka jej aktualnego chłopaka obciągnęła hersztowi gangu na oczach całego lokalu. Dlatego też patrzyła na mnie z wyższością, bez jakiegokolwiek szacunku.
1. f.
Piłam coraz częściej i częściej, aż w końcu nadszedł dzień, gdy odkryłam, że nie potrafiłam wytrzymać jednego dnia bez kieliszka wódki.
Po pijanemu zdarzało mi się zachowywać w żenujący sposób. Raz onanizowałam się pod drzwiami do pokoju syna, podsłuchując napływające stamtąd odgłosy rozkoszy.
- O matko, jesteś za duży! - ryczała barmanka, ni to z bólu, ni uciechy – O Boże, zaraz mnie przerżniesz na wylot! Nie, nie, nie przestawaj! Słodziaku, nie przestawaj!
Miałam podejrzenie, że celowo drze się tak głośno, choć przecież Filip nie powiedziałby jej prawdy o tym co nas przedtem łączyło. Jej słowne świntuszenie chyba działało mocniej na mnie, niż na kochanka.
- Podobają ci się te cycuszki? Zobacz! Jak tańczą! O tak, o tak! Pierdol mnie, pierdol mamusię! O Jezu, o tu, o tu, nie zwalniaj! Nie przestawaj! O ty skurwysynu, ty chuju, ty kundlu pierdolony!
- Ciszej! - upominał Filip.
Zdawała się ignorować jego uwagi, nadal emitowała orgiastyczne dźwięki:
- Wypierdol mnie. O tak, o tak! Zaraz mnie rozerwiesz! Zapierdolisz mnie, zapierdolisz! Nie kończ! O tak, właśnie tak, właśnie tutaj, Jezus, Maria, kurwa mać!
Wcisnęłam głęboko palec i przytrzymałam go na punkcie zapalnym. Bałam się ruszyć choćby o milimetr.
- O tak, kurwa, tak! - kontynuowała - Wal mamuśkę! Wal tę pizdę! Jeb mnie, synku, jeb mnie! Dawaj mi to! Ładuj! O Jezu!
- Przestań – charczał Filip – bo się zaraz zwalę.
- Już dobrze, już dobrze – wysapała cichszym, zdyszanym głosem, niejako w ramach pauzy. - Podnieca cię to, co? Podniecam cię tak, ty zboczeńcu mały, ty psie?
Po tych słowach łóżko na powrót zaczęło intensywnie skrzypieć, a barmanka z miejsca powróciła do swojej ekstatycznej arii. Wyśpiewywała zakazane melodie, oscylujące albo wokół spółkowania matki z synem, albo robienia matki z matki – również przy udziale syna.
Doszłam w połowie ich sesji, zalewając śluzem podłogę i uciekając wstydliwie do sypialni, tak samo jak kilka lat temu robił to mój syn.
Zaciskałam dłonie na uszach, by nie słyszeć już dłużej jej ohydnych okrzyków, chlupotania sromu czy zgrzytów sprężyn, które doprowadzały mnie do szaleństwa.
Innym razem nie wytrzymałam i wparowałam do ich pokoju. Krzyczałam na skonsternowaną kobietę, która piszczała i pośpiesznie ukrywała swoje wielkie piersi pod kołdrą. Kazałam im wypieprzać z mojego domu i gzić się gdzieś indziej. Filip zrugał mnie wtedy z dotkliwą zjadliwością. Jego dziewczyna prędko odzyskała rezon i poszła mu w sukurs:
- Precz stąd, kurwo!
W końcu uznali, że już dłużej nie da się koegzystować z wredną matką na niewielkiej przestrzeni. Zamieszkali w jakiejś wynajętej klitce, ponoć o całkiem wysokim standardzie i w nowym budownictwie. Adresu nigdy nie ujawniono.
Filip odwiedzał mnie raz na tydzień lub dwa i sprawdzał czy niczego mi nie potrzeba. Zostawiał pieniądze, zakupy. Nie był jednak zainteresowany dłuższą rozmową, ani czymkolwiek innym.
- Dobrze o ciebie dba, ta blondyna? - zaczepiałam z cichą nadzieją w głosie.
- Muszę lecieć – odpowiadał sucho.
- Gracie role, co? Teraz to ona jest twoją mamą?
- Zamknij się.
- Rozumiem, pewnie jej pizda wydaje ci się bardziej ciasna. Wiesz dobrze, że wszyscy ją mieli. I Borys i Jurij i sto łysych facetów z baru!
- Nie podkurwiaj mnie.
- Masz za dziewczynę kurwę barową! Podnieca ją tylko pieniądz i afera! Spróbuj nie dać jej jednego albo drugiego, tylko spróbuj!
- Wychodzę.
- Poczekaj, wypij ze mną chociaż kieliszek... - Błagałam. - Albo, kurwa, herbatę!
1. g.
W przypływie frustracji zaczęłam łazić po pubach i polować na przypadkowych facetów. Wracałam z nimi do domu, piłam na umór. Dawałam się wykorzystywać na wszelkie sposoby, zazwyczaj już po urwanym filmie.
Rano zbierałam z podłogi zużyte prezerwatywy i tylko dzięki temu dowiadywałam się ile razy mnie zerżnięto.
1. h.
Z jednym facetem spotykałam się częściej i miało to znamiona stałej relacji. Był brzydkim, łysawym biznesmenem w średnim wieku, który za wszelką cenę chciał sprawić wrażenie miłego i kochającego. Przypominał jednego z tych wujków, którzy napastowali mnie za młodych lat.
Miał żonę. Nie chciał jej zostawić, ale i nawet nie rozważaliśmy tego.
Kazałam mu zniknąć z mojego życia mniej więcej po dwudziestym wytrysku. Jeszcze do dziewiętnastego łudziłam się nadzieją, że gość musi się oswoić z moim ciałem. Po kolejnym miałam już pewność, że nigdy nie będzie dobrym kochankiem. Jego przedwczesne wytryski miały charakter chroniczny i chyba kliniczny. Darowałabym mu brak radości z penetracji, gdyby nie fakt, że brzydził się lizaniem lub wzajemnym dotykaniem.
Seks w jego wyobrażeniu musiał być czymś w rodzaju fizjologicznego obowiązku. Takim beznamiętnym pokrywaniem samicy w ciemnej jaskini, byle tylko utrzymać porządek i hierarchię w stadzie. Pewnie nie szukałby wrażeń u przypadkowych kobiet, gdyby jego żona nie znudziła się tym mechanicznym pokrywaniem.
1. i.
Łaziłam coraz częściej do praskiego klubu studenckiego. Tańczyłam z upitymi dzieciakami i wyhaczałam tych, którzy mieli ochotę na przygodę ze starszą panią. Dymałam się z nimi w klubowej ubikacji, w akademiku, w parku Skaryszewskim, na wynajmowanych stancjach albo w mieszkaniach ich sióstr czy braci. A najczęściej sprowadzałam ich na noc do własnego domu.
Z każdą kolejną wizytą w klubie podryw zdawał się coraz łatwiejszy. Zaraz po wejściu słyszałam gdzieś za sobą okrzyki i podszepty, coś w rodzaju „to ona!”, „to tamta z bliznami!”, a następnie tabun chłopców, zidiociałych od hormonów, przepychał się, by postawić mi wódkę.
Młode towarzystwo reprezentowało sobą skrajnie odmienne środowiska i charaktery. Miewałam dzieciaków z zamożnych rodzin, utalentowane sieroty, łokciami torujące sobie drogę do sukcesu w bezlitosnym świecie kapitalizmu, szaraków w okularach z rogowymi oprawkami, nieśmiałych przystojniaków oraz pryszczatych brzydali o rozbuchanym ego.
Sypiałam z prawiczkami, kwiczącymi pode mną, jak ubijane świnie. Wypinałam też tyłek przed utytułowanymi jebakami, istnymi gwiazdorami uczelni, którzy seks ze mną traktowali albo jako formę dziwnej atrakcji albo symulację, ekwiwalent cipki, o jakiej aktualnie marzyli. Ci akurat posuwali mnie niejako w oderwaniu od reszty ciała. Zamykali oczy i radowali się cieplutkim mięsem mojego wnętrza, nie bacząc na szkaradę obwisłych cycków, rozrzedzonych siwych włosów czy odstających warg sromowych, pomiędzy którymi dochodzili.
1. j.
- Jesteś kurwą od urodzenia – powiedział przed laty mój braciszek.
Później „kurwę” słyszałam jeszcze tysiące razy, w większości przypadków zupełnie niezasłużenie. Teraz natomiast rzeczywiście czułam się i postępowałam jak zwykła ulicznica.
Sąsiedzi widywali mnie z brzuchem, ale z wózkiem dziecięcym nigdy. Wpadali na mnie, gdy zataczając się, prowadziłam do siebie nagrzanych młokosów. Szeptano o mnie, obgadywano. Jednak tylko okoliczne starsze panie oraz mój własny syn mieli w sobie dość odwagi, by powiedzieć mi to w twarz.
- Ty kurwo, wstydu nie masz! - syczała jakaś zmurszała staruszka w kolejce sklepowej.
- Patrzcie na dziwkę, jeszcze ma czelność spoglądać nam w oczy – oburzała się inna babcia, gdy wchodziłam do przepełnionej windy.
- Co ty wyprawiasz – denerwował się Filip. - Mówią, że się sprzedajesz. Brakuje ci czegoś? Przecież zawsze mogę pomóc! Wstyd mi robisz na całe miasto! Syn kurwy!
Brakowało jeszcze tylko tego jednego, ostatniego elementu, bym mogła w pełni ukonstytuować swój status nierządnicy, mianowicie opłaty.
Na złość całemu światu i na przekór sobie samej, zaczęłam robić to na poważnie. Dalej uwodziłam młodych chłopaków, ale teraz przed zdjęciem majtek żądałam od nich pięćdziesiąt albo sto złotych. Co ciekawe, tłumek chętnych nie zmalał, a wręcz przybierał na liczebności.
Najwyraźniej, łatwiej było przemóc nieśmiałość, wstyd wobec własnych defektów czy opory natury moralnej jeśli w grę wchodziły pieniądze. Zapłata za seks sprawiała, że płacący czuł się ważniejszy. Niczego nie potrzebował udowadniać. Nie musiał się martwić o przyjemność partnerki, o jakość swojego występu. Miał być po prostu obsłużony.
1. k.
W weekendy zadowalałam od kilkunastu do kilkudziesięciu penisów przeróżnej maści. W większości przypadków były to śmiesznie łatwo zarobione pieniądze. Po prostu zakładałam kondom, rozchylałam nogi i odczekiwałam swoje. Czasem były to minuty, a niekiedy sekundy. Niektórzy pękali już przy samym nakładaniu gumy, inni dochodzili dopiero wtedy, gdy zaczynałam głośno jęczeć albo uciekać się do podstępnych okrzyków:
- O boże, jeb mnie, o tak, o tak, ale jesteś wielki! - Tego typu kretyństwa, które niegdyś podniecały Olega podczas seansów porno, a później mnie, gdy wsłuchiwałam się w odgłosy kopulacji pod drzwiami syna.
Chyba tylko co dwudziesty był nieczuły na teatralne sztuczki i posuwał mnie po męsku, wytrącając moją władzę nad klientem. Co czterdziesty robił to na tyle długo i intensywnie, że aż dostarczał niezapowiedzianego orgazmu. Jeden na sto był do tego przystojny oraz przyjazny w obejściu i tylko od tego jednego na sto nie pobierałam opłaty.
Cieszyła mnie gotówka, jaka mnożyła się w mojej szufladzie, ale nie miałam też żadnej większej chęci do wydawania jej. Jedyne, co kupowałam oprócz produktów codziennych, to prezerwatywy, lubrykanty, obcisłe dżinsowe spódniczki, koronkowe majtki, stringi, rajstopy z podwiązkami, a czasem maści do wywabiania wszy łonowych.
Inwestowałam również w farby do włosów (na powrót byłam platynową blondynką) oraz przybory do makijażu, który od jakiegoś czasu stawał się jednym z ważniejszych elementów mojego nowego emploi. Nie wychodziłam z domu, dopóki nie przyoblekłam ostrej, drapieżnej maski z czarnych i czerwonych kolorów oraz grubego podkładu. Ukrywałam w ten sposób ruinę mojej twarzy, a przy okazji wzmacniałam siłę przekazu dla ewentualnych zainteresowanych. Kurewski anturaż bywał pomocny przy rozwiewaniu wątpliwości odnośnie charakteru uprawianego zawodu.
1. l.
Któregoś razu odwiedziłam dwóch braci w domu ich rodziców. Młodszy poznał mnie wcześniej w klubie. Sypiał u mnie czterokrotnie i twierdził, że dotąd z żadną nie było mu tak dobrze. Teraz korzystał z okazji, że starzy wyjechali na Majorkę. Ściągnął mnie aż na rodzinny Żoliborz, bo tak bardzo zależało mu, by zapoznać mnie z bratem.
Wzięli mnie jeden po drugim w dość rutynowy, by nie powiedzieć nudny sposób. Dwie minuty obciągania, dziesięć spokojnych minut w misjonarskiej pozycji, na koniec kilkadziesiąt ognistych sekund od tyłu. Pomimo dzielących ich lat, obaj pieprzyli niemal w ten sam sposób.
Na koniec starszy poprosił o dodatkowe fellatio. Zainkasowałam swoje, po czym wzięłam się ochoczo do roboty. Zastosowałam na nim wszystkie znajome mi triki. Ssałam, lizałam, muskałam, podgryzałam, a do tego masowałam najczulsze miejsca. Chłopak zdawał się być zachwycony, ale nie potrafił spuścić się po raz drugi.
Pół godziny później miałam już powoli dość. Trzepałam jego ledwo urosły kikut i nadal wkładałam sporo serca w sztukę oralną, jednak równocześnie zbierałam się do tego, by porozmawiać o kolejnej dopłacie. Wtedy tamten niespodziewanie zakończył pieszczotę. Odsunął mnie i zaczął się ubierać.
- Mam dla ciebie ofertę pracy – wypalił z szerokim uśmiechem.
Okazało się, że ta ostatnia usługa była pewną formą testu. Młodszy brat zabawił się w łowcę talentów, którego misją było przyciąganie co lepszych kąsków do starszego. Ten natomiast, jak wreszcie ujawnił, pracował w showbiznesie.
Obaj gorąco namawiali mnie do wzięcia udziału w erotycznej imprezie masowej. Młodszy i starszy zgodnie przekonywali, że świetnie się odnajdę przy biciu rekordu świata w ilości odbytych stosunków. Choć z początku odrzucałam tę ofertę ze śmiechem, szybko wytłumaczono mi, że to nie ja będę ruchana, tylko jakieś starannie wyselekcjonowane lafiryndy, pochodzące z trzech różnych krajów. Moim zadaniem miało być jedynie klęczenie w rogu wielkiej hali i pobudzanie uczestników konkursu za pomocą ręki, bądź języka. Tak, aby później każdy z nich mógł udać się do wybranego żeńskiego otworu i pod okiem kamery zaatakować go bez żadnych wstępnych gierek.
Przyjęłam zaproszenie, a towarzyszyła temu dziwna mieszanina uczuć; strachu przed nieznanym, podejrzliwości, a zarazem cichej ekscytacji.
Pomyślałam też, że skoro już zostałam dziwką, powinnam wykorzystywać każdą okazję, by maksymalizować zyski.
Tak przecież postępują rasowe ulicznice.
1. m.
Tydzień później znalazłam się w zatłoczonym blaszanym magazynie, pełnym ludzi w plastikowych maskach. W centrum hali znajdowały się trzy stanowiska, przypominające kozły gimnastyczne. Na każdej z nich leżała roznegliżowana kobieta, z wymalowanymi na cyckach flagami narodowymi. Była tam Polka, Brazylijka i Niemka. Wokół nich kręciła się ekipa z kamerami, hostessy rozdające wilgotne chusteczki oraz prezerwatywy, a także sami uczestnicy konkursu – panowie w każdym wieku, ukryci za maską lub nie.
Na dźwięk gongu wzdłuż ściany ustawiła się długa kolejka mężczyzn, oczekujących oralnej przyjemności. Odbierali ją ode mnie oraz od kilku innych kobiet, klęczących na karimatach. Większość facetów podchodziło ze zwisającym, całkowicie martwym przyrodzeniem, a odchodziło w stanie najwyższej seksualnej euforii, pędziło wręcz, by przed stosunkiem z wybraną kobietą ich fiut nie zdążył opaść.
Wśród tej zgrai natrafiłam na kilka znajomych twarzy. Obciągnęłam na przykład temu łysiejącemu biznesmenowi, który przedtem wnerwiał mnie swoim przedwczesnym wytryskiem. Jeszcze całkiem niedawno próbowaliśmy tworzyć coś w rodzaju sekretnej relacji, a teraz obsługiwałam go na oczach tłumu i za pieniądze organizatora imprezy. Facet udawał, że mnie nie zna. Odskoczył po zaledwie kilkunastu sekundach i ze sterczącym przyrodzeniem pomknął ku gwiazdom wieczoru.
Dogodziłam również dwóm mizernym chłopaczkom, z którymi jakiś czas temu gziłam się w klubie studenckim. Jeden z nich poczekał cierpliwie, aż dostanie erekcji, po czym klepnął mnie w policzek i podziękował. Drugi był zaś straszliwie podniecony. Podpalił się na mój widok. Kiedy pompowałam go ustami, kładł dłonie na moich włosach, dociskał głowę aż do samych jąder, a przy tym wypowiadał jakieś komiczne czułości. W końcu strzelił w gardło, jednocześnie tłumiąc w sobie zewnętrzne oznaki szczytowania. Zadrżał nieznacznie, odczekał chwilę, po czym sobie poszedł.
Szedł spokojnym krokiem, udając przed kolegą, że nic się nie stało. Jego fiut wciąż stał na baczność, więc nic nie zdradzało jego szybkiego, wstydliwego wytrysku. Ja też niczego nie ujawniłam. Dobrotliwie przełknęłam spermę i powróciłam do dalszej pracy.
Trzepałam i ssałam długi korowód fiutów przeróżnego gatunku. Miałam w ustach krótkie, tłuste pały, małe przykurczone robaczki, szeregowe kuśki o długości palca, a także potężne kutasy i potwory, czasem nawet większe, niż to, czym raczył mnie mój syn. Obsługiwałam Polaków, Gruzinów, Rosjan, Niemców, Wietnamczyków, latynosów i czarnych. Zadowalałam ich wszystkich, bez mrugnięcia okiem. Pomiędzy jednym a drugim klientem naprędce wydłubywałam włosy łonowe spomiędzy zębów, spluwałam przyschniętą śliną lub wycierałam nasienie z twarzy. Nie dawałam po sobie poznać, kiedy zbierało mi się na wymioty. Byłam już profesjonalistką.
Kątem oka podglądałam główne bohaterki imprezy, rżnięte przez hordy napalonych facetów. Na twarzach odmalowywała się obojętność i jakby dogłębne znudzenie, choć przecież kobiety poddawane były zmasowanym atakom, zamieniającym ich cipki w istną miazgę. Tylko jedna z nich, Brazylijka, uśmiechała się do facetów z workami na głowach i próbowała pozostawać uwodzicielska. Pewnie dlatego, że do niej ustawiało się zdecydowanie mniej chętnych.
Uczestnicy byli w większości Polakami, orgia miała miejsce w Polsce, zatem z pobudek patriotycznych najliczniejsze gremium chciało posiąść Polkę. Wydźgać w niej poczucie narodowej dumy, pokazać Zachodowi, że to ona, nasza, będzie najlepsza!
Nie był to uczciwy konkurs.
Wylizałam jakieś sto kilkanaście fiutów, z czego czternaście wytrysnęło na moją twarz. Ci, którzy nie wytrzymali, przeważnie odchodzili dokądś wstydliwym krokiem i znikali z zabawy, ale zdarzali się i tacy, którzy mieli do mnie pretensje.
- No i po co się, kurwo, tak przyssałaś!
- Celowo mnie spompowałaś, co!
- A pierdolnąć cię w ten kurewski łeb?
Organizatorzy imprezy zapłacili pełną stawkę, choć jednocześnie mój przełożony (czyli chłopak, który mnie zwerbował) nieustannie krytykował moją pracę:
- Miałaś ich rozruszać, nie wykańczać.
Po konkursie, gdy jebacy opuszczali magazyn, a ekipa wstrzykiwała kobietom kolejne dawki znieczulenia, menedżer kazał mi się położyć na karimacie.
- Dupa! - krzyczał. - Dupa! Chcę zobaczyć twoją dupę!
Dziewczyna ze spuchniętymi ustami, która przez cały wieczór pracowała na mojej prawicy, zaprotestowała:
- Za kogo ty się masz? Co ty wyczyniasz?
- Nic się nie dzieje – uspokajałam ją, jednocześnie posłusznie wykonując polecenie mężczyzny.
Wypięłam pośladki, gotowa na kolejne upokorzenie.
- Proszę bardzo, korzystaj – powiedziałam.
Wziął mnie od tyłu. Wysiekał błyskawicznymi, agresywnymi pchnięciami.
Koleżanka po prawej zrobiła przerażoną minę i natychmiast dała nogę.
Po zaledwie kilku minutach gość wyciągnął fiuta z pochwy i obryzgał plecy. Zrobił to tak, jakby nie był to akt seksualny, ale zwyczajne ćwiczenie fizyczne. Po prostu zaaplikował sobie poczucie ulgi, wyższości, a może i satysfakcji z czegoś, co uważał za wymierzanie kary. Bez słowa założył spodnie, po czym wrócił do pracy.
Na widok tej sceny dziewczyny z sąsiednich karimat natychmiast ponakładały na siebie ubrania i czym prędzej czmychnęły z sali.
Polka, która tego wieczora odbyła ponad trzysta stosunków, a teraz odpoczywała, suwając po otoczeniu maślanymi, sennymi oczami, dostrzegła ten krótki epizod.
- Kochany, po co dręczysz niewinną kobietę? – podśmiewała się. - Skoro cię przypiliło, żeby wsadzić, to czemu nie we mnie? Byłoby o jednego więcej do wyniku!
Menedżer parsknął śmiechem, ale nie okazywał większej uwagi kobiecie. Rozmawiał o czymś z kamerzystą.
W między czasie asystent kamerzysty podszedł do Niemki i jak gdyby nigdy nic położył się na niej, jak na przedmiocie. Kobieta o surowych rysach twarzy odwróciła głowę na bok i westchnęła na znak znużenia.
- Słuchajcie, kończymy, robi się późno! - pokrzykiwał jakiś filigranowy gość w kaszkiecie. - Jeśli ktoś jeszcze chce puknąć, niech zrobi to teraz.
Naraz kilka osób z ekipy filmowej ruszyło na kobiety. Ktoś przyczaił się przy Niemce, czekając aż asystent operatora z nią skończy, inny wdarł się w Seksualną Rekordzistkę Świata, która z kolei zdawała się przysypiać.
Co ciekawe, tym razem największe powodzenie miała Brazylijka, ze swoimi bujnymi, kręconymi włosami, spiczastymi piersiami i śniadą cerą. Panowie ustawili się przy niej w kilkuosobowej kolejce. Brali ją z wyraźnym głodem i kończyli szybko, pewnie w obawie, że ktoś ich zaraz wyprosi z imprezy.
Grubawy, garbaty pan, który uchodził za organizatora całego wydarzenia, stanął w ogonku do mulatki i popadł w straszliwe zniecierpliwienie. Od dłuższego czasu maltretował swojego penisa ręką, a teraz zdawał się być bardzo blisko finiszu. W końcu parsknął z rezygnacją i ruszył na bok.
Idąc żywym krokiem, ani na moment nie zaniechał masturbacji. Minął wszystkie trzy stanowiska, po czym ustawił się nad moją głową.
1. n.
Niedługo później Brazylijka wychodziła z hali, już w zwykłym codziennym ubraniu oraz ze zmytym makijażem. Zatrzymała się nagle i zamarła na widok pleców, z których właśnie ścierałam nasienie. Przed kilkoma minutami garbus wytrysnął na mnie z szaleńczą mocą. Część spermy trafiła w zaciśnięte usta, ale większość rozprysnęła się o bark, a następnie spłynęła właśnie na plecy.
Cała kleiłam się od wydzielin, które opryskiwały mnie w ciągu wieczora. Miałam wrażenie, że cuchnę.
Brazylijka powiedziała coś niezrozumiałego w swoim języku, a następnie przyklęknęła obok i spojrzała na mnie ze smutkiem. Wyciągnęła z mojej dłoni rolkę papieru toaletowego, oderwała kawałek i sama zabrała się za wycieranie mojego ciała.
Sunęła delikatnie po koleinach blizn, bardziej mnie pieszcząc, niż czyszcząc. W jej zmęczonych oczach dostrzegałam szczere współczucie. Zrobiło mi się od tego straszliwie przykro, ale powściągnęłam emocje.
Zanim poszła, objęła mnie jeszcze i wypowiedziała kolejne obce słowa. Z brzmienia jej głosu oraz mowy ciała wywnioskowałam, że było to coś w rodzaju:
- Nie rób tego, nie narażaj się tak.
Albo:
- Zajmij się czymś innym, skarbie, bądź szczęśliwa.
Było coś niemalże biblijnego w tym zaskakującym akcie miłosierdzia.
2. Reinkarnacja.
Zamiast zwolnić i przemyśleć swoje życie, rozkręciłam się na dobre. Od popołudnia do późnej nocy uprawiałam prostytucję, a przy tym odnajdywałam odpowiednią ilość czasu, by chlać do upadłego.
Pieprzyłam się w każdym możliwym okienku czasowym, obchodząc akademiki, ulice, kluby. Aby mieć spokój od wścibstwa cieciów czy policjantów z drogówki, czasem decydowałam się na podsuwanie im symbolicznej łapówy lub połykanie ich wytrysków.
Zasięg prostytucji rozszerzyłam również na terytorium dotychczasowego, oficjalnego zawodu. Obsługiwałam w mieszkaniach, w których miałam sprzątać.
Raz proponowałam to wprost, innym razem kusiłam wypiętym tyłkiem lub po prostu kładłam dłoń na kroczu zleceniodawcy. W końcu wieść gminna zrobiła swoje. Od pewnego momentu usługę sprzątania zamawiali jedynie ci, którzy wcale nie byli zainteresowani domowym porządkiem.
Aby ułatwić sprawę, zainstalowałam w domu telefon. Podanie numeru pierwszym napotkanym klientom wyzwoliło natychmiastową reakcję łańcuchową. Aparat rozdzwonił się na dobre.
2. b.
Samotny staruszek posiadł mnie na wąskiej, obskurnej wersalce i stwierdził, że odnalazł zaginioną miłość. Nie mógł skończyć dopóki nie powiedziałam, że ja też go kocham. Powtarzałam śluby miłości jeszcze przez wiele dni, aż dziadek odkrył, że ma dziurę w budżecie. Za ostatnim razem dałam mu za darmo, jednak wstyd nie pozwolił mu na ejakulację.
2. c.
Napakowany dresiarz z dzielnicy pokazywał mi miejsca, jakie należało uprzątnąć. Rzucał na podłogę brudną szmatę, a kiedy schylałam się, żeby ją podnieść, od razu brał w ręce moje uda. Ostrzegałam go wcześniej, że nie godzę się na żaden kontakt bez zabezpieczenia, ale on wcale tego nie potrzebował. Posuwał samą skórę nóg, obejmującą jego penisa, ledwo muskając wargi sromu. Kończył z wrzaskiem, a następnie prosił o powtórkę.
2. d.
Przygłucha babcia oglądała telewizję, podczas gdy jej wnuczek żądlił mnie za kanapą. Pompował szybko i agresywnie, za to bardzo krótko.
Zapełnił kondom i wylał jego zawartość na mój tyłek. Zdzieliłam go w twarz, przez co tamten szybko wysupłał dodatkową gotówkę, byle tylko załagodzić spór.
Sprzątałam w tym domu jeszcze kilka razy, za każdym razem na podłodze i za plecami babci.
2. e.
Przespałam się z kobietą na oczach jej męża. Palcowałam ją, pozwalałam siadać na mojej twarzy. Ujeżdżała wargi, miażdżyła nos, rozcierała o mnie swoją podnieconą chwoję. Doznała silnego orgazmu, który straszliwie ją zawstydził.
Gdy chwilę później wylizywałam jej mężczyznę, odreagowywała, obrzucając mnie ohydnymi inwektywami. Podjudzała faceta, by zrobił mi krzywdę, ten zaś tylko zanosił się głośnym śmiechem. Poprzestał na zwykłym spuście do gardła.
2. f.
Trzepałam synowi, podczas gdy ojciec, fundujący całą zabawę, siedział w sąsiednim pokoju, czekając aż wreszcie skończę. Dzieciak długo nie mógł dojść. Zwierzał się na ucho, że tata uważa go za geja i tym sposobem próbuje wyplenić skazę z jego umysłu. Poleciłam mu zamknąć oczy. Wsadziłam palec w jego odbyt i podkręciłam tempo uderzeń. Dopiero wtedy wytrysnął.
Po wszystkim ojciec wypytywał o przebieg spotkania. Powiedziałam mu, że chłopiec zerżnął mnie bez litości i doszedł dwa razy. Ta odpowiedź wielce go uszczęśliwiła. Obcałował mnie, zapowiedział, że poleci moje usługi swoim znajomym.
2. g.
Zainkasowałam opłatę od młokosa, który przedtem zapewne rozbił świnkę z kieszonkowymi. Zapłacił dwoma wymiętymi banknotami oraz garścią monet.
Bzykał mnie na trawie, w przydomowym ogródku, nie bacząc na to, że młodsza siostra przez cały czas podglądała nas z werandy i chichotała. Szarpał się we mnie, jak rozjuszony pies, co wkrótce zaowocowało pęknięciem gumki. Wykańczałam go oralnie, patrząc z cichym rozbawieniem na obrzydzoną siostrzyczkę. Wypluwając spermę, wyciągałam ku niej zabielony język, z którego zwisała gęsta zawiesina.
Nigdy więcej po mnie nie zadzwonił. Podejrzewałam, że dziewczynka wydała go rodzicom.
2. h.
Oddałam się zaślinionemu, niepełnosprawnemu umysłowo chłopakowi, który uchodził za maskotkę rodziny. Delikwent nie bardzo rozumiał, co się dzieje. Gdy po kilku prostych zabiegach jego niewinny, ale i całkiem spory fajfus, zaczął napełniać prezerwatywę, ten piszczał niemowlęcym głosem i mocno uderzał rękami o swoją głowę.
Jego szwagier kibicował w kącie pokoju, onanizując się z niesłychaną pasją. Kiedy był już u kresu, podbiegł do mnie i ścisnął rękę na brodzie. Spuścił się na moim policzku, świszcząc powietrzem przez zaciśnięte zęby. Drżał z przejęcia, jednocześnie obmacując moje piersi. W tym czasie jego podopieczny chodził dookoła, machał rękami i pękał ze śmiechu.
2. i.
Samotna kobieta, która samą siebie przedstawiła jako „dobrze prosperującą businnes woman”, kazała mi lizać jej stopy i nogi. Całowałam więc, suwałam językiem oraz ssałam tłuste kończyny, pokryte gęstą siatką żylaków. W tym czasie prężyła się na fotelu i robiła sobie dobrze palcami. Zwykle dochodziła w ciągu kwadransa. Kończyła cichym westchnięciem, przypominającym ulgę po oddaniu moczu, a chwilę później rzeczywiście sikała. Ciągnęła mnie do kabiny prysznicowej, gdzie nakazywała klęczeć i przyjmować na twarz wartkie strugi cuchnącego moczu.
Po wszystkim brałyśmy wspólny prysznic, podczas którego zachowywała się już w zgoła odmienny sposób. Z czułością szorowała mi plecy i włosy. Wycierała ręcznikiem całe moje ciało, a potem jeszcze nakładała jakieś kremy. Traktowała mnie, jak siostrę, więc byłam dla niej siostrą. Aż do kolejnego spotkania, które znów zaczynało się od lizania palców stóp.
2. j.
Wielokrotnie odwiedzałam pewnego zamożnego trzydziestolatka, który zdawał się być pogrążony w głębokiej depresji.
Był całkowicie nieprzewidywalny. Albo długo nie mógł uzyskać erekcji, albo tryskał w ułamku sekundy już przy samym wprowadzaniu członka do pochwy. Innym razem pchał mnie w leniwym rytmie przez ponad godzinę, po czym poddawał się i stwierdzał, że nie da rady skończyć. Zawsze płacił za trzy godziny, choć dla seksualnych uciech wykorzystywał z tego jedynie skromny wycinek czasu.
Czasem tylko masowałam go i drapałam po włosach klatki, podczas gdy ten z pustym wzrokiem oglądał telewizję.
2. k.
Obciągnęłam karłowi, który przedtem przywitał mnie z tęgim rottweilerem przy boku (chyba nawet większym od niego samego). Chciał, bym w trakcie fellatio była naga i dogadzała sobie ręką. Pies obserwował to wszystko dzikim wzrokiem, a na zapach mojej cipki roznosiła go instynktowna żądza.
Karzeł długo negocjował ewentualność dodatkowej usługi, uwzględniającej seks z jego pupilem, ale odrzucałam każdą cenę. W końcu poszliśmy na kompromis. Udostępniłam rottweilerowi swoje kolano, na których ten wygniótł dziwne, jakby drewniane przyrodzenie i wycisnął z niego całą zawartość jąder.
Karzeł spuścił się po raz drugi, nawet nie dotykając swojego członka. Pękł od samego patrzenia na spływającą ze mnie, psią spermę.
2. l.
Pracowałam w pocie czoła. Przyjmowałam po kilkunastu klientów dziennie, choć jednocześnie czułam, że zbiera się wokół mnie coś niedobrego. Jakaś zła aura, która kazała sądzić, że jestem u schyłku swej działalności.
Pierwsze trzeźwiące sygnały odbierałam od lokalnych bandytów.
Ktoś mnie kiedyś zaczepił i powiedział, że „jak tak dalej pójdzie, będę miała naprawdę przejebane”.
Innego dnia samochód zatrzymał się z piskiem opon. Wypadł z niego łysy kark, po czym rzucił o chodnik gówniarzem, z którym właśnie wracałam do domu.
- Przez wzgląd na pamięć o Borysie nic ci teraz nie zrobię, ale zrozum, kurewko, że jeśli nadal będziesz dawać dupy za pieniądze, znajdziesz się pod naszą ochroną – tłumaczył przekonująco, zaraz po tym, jak w samochodzie wygrzmocił moją jamę ustną.
Wypluwałam glutowate nasienie przez rozchylone drzwi, a ten perorował nade mną, kończąc w wymowny sposób:
- Jedziesz na oparach mojej życzliwości. Inni chcieliby cię od razu zmiażdżyć albo pociąć twarz. I pamiętaj. Twój synek nie znaczy zbyt wiele na mieście, więc nie licz, że ci pomoże.
Tego typu sygnały niepokoiły, ale i w pewien sposób nakręcały. Jak zresztą wszystko, co wyprawiałam w ostatnim czasie.
2. m.
Porzuciłam ten proceder dopiero wtedy, gdy pod postacią pewnego byczka z tak zwanego „dobrego domu” powróciły dawne wspomnienia.
Już na samym początku spotkania zrobiło się dziwnie. Podjechałam taksówką pod wytworną willę na Saskiej Kępie. Kierowca dziwił się na ten widok i pytał czy aby nie pomyliłam adresu.
Kiedy nieśmiało uchylałam furtkę, z drzwi frontowych wypadł jakiś starszy facet, ubrany w gustowną tweedową marynarkę i sztruksowe spodnie. Szedł pod ramię z apetyczną, młodą dziewczyną, która zdawała się za nim nie nadążać. Nie pasowała do niego i chyba dobrze o tym wiedziała. Szczerzyła zęby, by zmącić uwagę ewentualnych obserwatorów. Była mocno podpita.
- Och, jest koleżanka! - krzyknął radośnie na mój widok. - A kolega czeka niecierpliwie na panią. Proszę bardzo, zapraszamy! - Skierował rękę na ganek.
- Kolega? - zdziwiła się jego towarzyszka. - Jaki kolega? Masz na myśli swojego syna chyba?
- Dobrze, daj już spokój – syknął jej do ucha. - Kolega oczekuje w living roomie – odezwał się głośniej, tym razem do mnie.
- Uważaj na niego – powiedziała dziewczyna, raz po raz czkając donośnie. - Ten chłopiec to zwykły zboczeniec. Obciągnęłam mu kiedyś i do dziś żałuję. Tak mocno mi później dojebał...
Facet stężał na twarzy, ale nic więcej nie powiedział. Szarpnął dziewczyną w stronę furtki i skierował się w stronę jezdni, gdzie czekała taksówka.
W drzwiach przywitał mnie rosły dzieciak, na oko w wieku licealnym. Niewiele mówiąc, wręczył sto złotych, po czym natychmiast zaprowadził mnie do sypialni na piętrze. Tam od razu zrzucił z siebie ubrania i kazał zrobić to samo. Zaproponował, żebym zachowywała się naturalnie. Twierdził, że jest już dostatecznie podniecony, by we mnie wejść. Jako dowód prezentował w ręku naprężonego członka.
Kompletnie zaskoczona, wyciągnęłam prezerwatywę z torebki i naciągnęłam ją na cel. Przyjęłam też do wiadomości, że nie będzie tutaj mowy o żadnej wstępnej gierce.
Bez żadnych ceremonii cisnął mną o łóżko i wziął od tyłu. Przez kilka minut zadowalało go ciepłe wnętrze, podrygiwał kutasem w tę i we w tę, jęczał, ale potem stopniowo tracił zapał.
Nagle zacisnął palce na mojej szyi i zaczął dusić. Dopiero teraz na nowo odnajdywał swoją przygasłą podnietę.
Walczyłam, kazałam przestać, ale to jedynie zaogniało jego brutalne nastroje.
Rzucał mną we wszystkie strony, bił otwartą dłonią po twarzy lub prał pośladki. Co i rusz atakował inną część ciała.
Dźgał penisem brzuch, jakby próbując przebić pępek i tym sposobem wedrzeć się do środka.
W orgiastycznym uniesieniu, prędko zerwał kondom, którego mu przedtem pieczołowicie nakładałam wargami.
- Kolejna gumka, albo koniec zabawy! – Starałam się brzmieć groźnie.
- Nie wygłupiaj się – odpowiadał ze śmiechem. - Ja cię tylko delikatnie wychłostam.
To mówiąc, przysunął się ku głowie i zaczął uderzać penisem o policzki. Kiedy się znudził, przystąpił do obmacywania reszty ciała. Przygniatał mnie całym ciężarem, pływał po brzuchu, nogach, po wzgórku łonowym. Stymulował członka, ocierając się o fałdy sromu, jednocześnie dotykał moich piersi, ramion, łokci, nadgarstków oraz bioder.
- Masz dziecko! - pokrzykiwał, obmacując szpetne rozstępy – Klasyczna kurwa! Pewnie nawet nie wiesz, kto ci je zrobił, co?
Układał moje kończyny, jak u lalki. Bawił się tym zniewoleniem. Dogadzał sobie, zaciskając biust na przyrodzeniu i pieprzył mnie w ten dziwny sposób, który powodował, że główka członka nieustannie uderzała o moją brodę.
Żeby go nie prowokować, starałam się unikać jakiejkolwiek znaczącej miny, nie wyrażać nic, ale i tak każdy drobny gest - ruch rzęs albo ust - był interpretowany na swój sposób:
- Źle ci? Niedobrze ci?! - ryczał w triumfie, przesuwając penisa z piersi do krocza. - A czy to nie o to w tym wszystkim chodzi? Czy nie po to zostałaś dziwką!
Przypuścił szturm na cipkę, a ja nie broniłam się przed tym, choć miałam świadomość, że gnojek w każdej chwili może przyprawić mnie o kolejne dziecko. Przyjmowałam wściekłe pchnięcia, a jednocześnie wzmagałam czujność. Mówiłam sobie, że zmobilizuję wszelkie siły, by zrzucić go z siebie kiedy już będzie dochodził. Zaprotestowałam po raz ostatni, ale już bez wiary w to, że moje słowa mają tutaj jakiekolwiek znaczenie:
- Proszę cię, załóż gumkę. Kto wie, co w sobie mam. Jeszcze się zarazisz.
Zignorował mnie. Jedynie uśmiechnął się groźnie i po raz enty trzepnął mnie dłonią w policzek.
- Błagam... bądź spokojny... - apelowałam przytłumionym głosikiem.
Kłuł mnie w ostry sposób, zupełnie jak na pornosach z kolekcji Olega. Wrzynał paznokcie w talię i przy każdym pchnięciu dosuwał moje krocze do siebie. Poruszał się w zawrotnym, huraganowym tempie. Całe mieszkanie drżało od rytmicznych plasków i akompaniujących im jęków ramy łóżkowej. Oblewał go rzęsisty pot, zaś w oczach tliła się dzikość.
- Słowo daję – mówił, dysząc i rzężąc – Stary zna się na kurewkach. Co jedna, to lepsza. Już kocham tę twoją rozjechaną pizdę. Chyba nawet głowę bym w niej zmieścił.
Zacisnął palce na piersiach, po czym zdwoił siłę uderzeń. Od teraz walił mnie z taką furią, jakby od zawsze marzył o tym, by rozerwać kobietę na kawałki. Bolało mnie. Jego fiut nie był zbyt duży, natomiast przy tej sile uderzeń zamieniał się w nóż do siekania mięsa.
Choć zależało mi na tym, by niczego przed nim nie okazywać, sporadycznie wydawałam z siebie boleściwe stęknięcia. Fala gorąca przebiegła przez całe moje ciało. Jej źródło gnieździło się w podbrzuszu, które zaczęło nieznacznie wibrować. Maltretowane łono wilgotniało, zdawało się zapraszać po więcej. Nadchodził niechciany orgazm.
W pewnym momencie znowu złapał mnie za szyję i odciął dopływ tlenu. Moja twarz puchła, usta rozwierały się w rozpaczliwym, instynktownym odruchu, ręce opadły na jego brodę i co sił próbowały odepchnąć daleko od siebie. Jednocześnie obraz uległ rozmyciu. Kształty pomieszczenia, łóżka i ciał zawirowały, zlewając się w jedną masę, przypominającą diabelski młyn. Doszłam. I to mocno. Ale zachowałam to jedynie dla siebie. Zdusiłam potrzebę dygotania i zaciskania mięśni na kochanku, przez co orgazm ulotnił się w jednej chwili.
Klient uznał chyba, że ujeżdżany srom jest dla niego zbyt luźny, ponieważ nagle sięgnął po moje uda i przycisnął jedno do drugiego. Natychmiast powrócił do pieprzenia, tyle, że od teraz tulił się do nóg, które zmuszona byłam unosić wysoko w górę.
Młócił mnie w tej pozycji przez długi czas. Każde uderzenie wyzwalało donośne klaśnięcie; mariaż odgłosu obijanej skóry i chlupotu śluzu.
- Ale się zwalę! - jęczał. - Ale ci zaraz jebnę krochmal!
Zaskoczył mnie. Zamiast skończyć w tej pozycji, wykręcił mi rękę za plecy, przestawił całe ciało, po czym spenetrował odbyt. Poczułam ognisty ból. Silniejszy, niż cokolwiek, co w życiu zdarzyło mi się przeżyć. Nawet lanie klamrą od pasa wydawało się mniej bolesne. Ryczałam na całe gardło, wymyślając mu od najgorszych skurwysynów, chujów, zboczeńców. Miałam wrażenie, że moje zwieracze przestają istnieć, zaś jelita pękają w wielu miejscach.
- Ale masz śliczne te blizny – zachwycał się, masując łopatki, i nadal sodomizując mnie brutalnymi pchnięciami. - Jak będziesz miała ochotę, to ja też ci wytnę małą pamiątkę! Chcesz?
Przemoc, jakiej od dłuższego czasu zaznawałam, wprowadziła mnie w stan apatii. Cierpiałam, trochę się bałam, a mimo to przyzwalałam na wszystko bez większych protestów. W głębi duszy liczyłam chyba na jakiś potężny wstrząs. Nagły przypływ rozkoszy, ale nowej, innej rozkoszy - takiej, która płynie z poczucia otrzymanej kary. Już wcześniej zdarzało mi się odwiedzać podobne terytoria. Teraz korciło, by je zbadać ze szczegółami.
Jednak szybko ocuciła mnie myśl o potencjalnych efektach ubocznych. Za ostatnim razem, gdy tak ochoczo otwierałam się na pragnienie bólu i autodestrukcji, zostałam skatowana niemal na śmierć. Fantazję zakończyło faktyczne morderstwo, zaś moje późniejsze osłabienie sprzyjało rozwojowi wszelkich mentalnych zarazków. Przerabiałam kazirodztwo, kurewstwo, alkoholizm, ekshibicjonizm, nawet zoofilię.
Teraz znów znajdowałam się na granicy. Zboczony kochanek przebąkiwał coś o cięciu nożem. Pojęłam w końcu, że sytuacja zmierza w niedobrym kierunku. Wzięłam się w garść i zaoferowałam teatr:
- O Boże, ranisz mnie! Rozrywasz! Zaraz rozjebiesz mnie na pół!
Po kilkunastu minutach żenującego skomlenia, chłopak zaczął dochodzić. Wyciągnął fiuta ze skrwawionego odbytu, ponownie przerzucił mnie na plecy, a następnie przylgnął do cipki. Przez kilka sekund masował członka o powierzchnię łona, następnie eksplodował z zaskakującą siłą. Sperma omiotła brzuch, ale i zdołała trafić mnie w twarz, a ponadto przelecieć wąskimi strużkami ponad moją głową.
- Masz! - ryczał w uniesieniu. - Masz, masz, kurwo!
Na koniec sypnął nadprogramową stówką, bo uznał, że za tę „jazdę” należał się porządny napiwek. Spytał też, czy nie chciałabym spróbować akcji grupowej „na dwa albo trzy baty”. Mówił, że zna kilku kolegów, którzy również lubią ruchać staruszki. Z dużą chęcią urządziłby porządną orgietkę. Widział ją jako zestawienie wódeczki, odrobiny koksu oraz gołej, obwisłej mamuśki w centrum, z której faceci korzystaliby jeden po drugim. Albo jednocześnie.
- Jezu, jak ja kocham obwisłe mamuśki... - wyznawał – Całymi dniami i nocami bym je pukał! Rżnął we wszystkie otwory, zalewał spermą, nawet zapładniał, jeśli by tego chciały...
Ponoć jego ojciec miał tak samo. Kiedy był młodym szczawikiem, uwielbiał dobierać się do starych kobiet. Obecnie wolał jednak licealistki i studentki, ale nie było w tym nic dziwnego – przecież sam był już bardzo stary.
Zostawił mi swój numer i polecił przemyśleć sprawę. Nie musiałam decydować się od razu, ale jeśli miałabym to zrobić, w jego mniemaniu powinnam zaniechać dalszej depilacji.
- Taka dojrzała, skapciała pizdeczka będzie jeszcze bardziej smakowita, jeśli zarośnie – Niemal ślinił się, gdy wypowiadał podobne kwestie.
Dotąd nikt nie ocenił mojego wieku w ten sposób. Przynajmniej nie na głos. Popłakałam się, ale dopiero wtedy, gdy wsiadłam do taksówki.
- Nie wyj, kobieto – uspokajał wąsaty kierowca. - Chociaż ty jedna nie wyj. Za każdym razem, jak przyjeżdżam pod ten cholerny dom, wsiada do mnie kobieta. Zawsze płacząca. Tutaj chyba jakiś minister mieszka, nie? I co on wam tam robi? Całą noc kraja cebulę? Łaskocze? A może opowiada dowcipy? Znam jeden dobry dowcip do tej okazji. Przyszedł raz tęgi rabin do chudego katolickiego księdza i zamachnął się na niego rózgą, zbudowaną z... - Dalej nie słuchałam.
Przeryczałam resztę nocy. Kompletnie rozkleiło mnie poczucie starości, a także doświadczenie gwałtu – zarówno dzisiejszego, jak i każdego poprzedniego. Całe moje zawszone życie było jednym wielkim gwałtem. Bywałam gwałcona, sama gwałciłam, później fantazjowałam o gwałtach i wycofywałam się z tego, gdy gwałt był już gotowy.
Przez kilka kolejnych dni miałam kłopoty z chodzeniem, siadaniem, a także z myśleniem o sobie w formie pierwszoosobowej.
2. n.
Rezygnując z żywota prostytutki, nagle traciłam jakikolwiek powód do utrzymywania pozorów dbania o siebie. Zapuściłam się więc jeszcze bardziej. Piłam wściekle, sypiałam na kuchennym krześle lub podłodze – gdziekolwiek zastał mnie blank po urwanym filmie.
Telefon nie przestawał dzwonić. Odzywał się kilkadziesiąt razy dziennie, przez co musiałam go w końcu odłączyć.
Z reguły nie reagowałam na kołatanie do drzwi, za którymi stali napaleni kochankowie. Otworzyłam tylko dwa albo trzy razy, za każdym razem w stanie skrajnego upojenia alkoholowego. Ulżyłam jakimś przypadkowym chłopcom, których twarzy nie potrafiłam zapamiętać. Mieli w sobie tyle charyzmy, co zużyte kondomy, które rano pozbierałam z podłogi. Chyba nawet nie wzięłam od nich pieniędzy.
Przez kilka kolejnych tygodni podejmowałam próbę powrotu na tak zwane właściwe tory. Porządkowałam życie albo jedynie mamiłam się iluzją nadchodzącej czystości.
Wróciłam do zwykłej pracy, znowu jako sprzątaczka. Tym razem ogłoszenia porozwieszałam z dala od Pragi i jej okolic. Nie zamierzałam odwiedzać byłych klientów, nawet jeśli chodziłoby o zwykłe odkurzanie czy mycie podłóg.
Starałam się przypomnieć sobie kim byłam przed laty, lecz każda bolesna reminiscencja odciągała mnie od sedna. Przed oczami migały mi baty, jakie otrzymywałam od braci i ojca, od męża, syna, szefa, a także od wszystkich tych zgniłych dziwkarzy. Powoli dochodziłam do przekonania, że w tym przypadku żadne sedno nie istniało. Nigdy nie byłam tym kimś, o kim można było powiedzieć, że jest „kimś”. Przez całe życie egzystowałam tylko i wyłącznie w odniesieniu do czegoś albo kogoś. Byłam cichą ofiarą molestowania. Bierną żoną. Złą matką. Potulną pracownicą. Nawet jako dziwka nie potrafiłam nikomu narzucić swojej woli. Właściwie jedyną cechą, jaką dałoby się uznać za wyznacznik mojej osobowości była uległość oraz idąca za nią skłonność do nieustannego dostawania po dupie.
Gdzieś w tym wszystkim, pomiędzy samotną libacją, a kacem, nastąpiło coś niespodziewanego. Filip przyniósł szokującą nowinę.
Położył zakupy na kuchennym stole. Zajrzał do śmietnika, żeby sprawdzić czy nie jest przepełniony. Zmył kilka naczyń, a po chwili powiedział TO.
Sądząc po jego spokojnym, beznamiętnym tonie, przekazana informacja uchodziła za coś w rodzaju ciekawej błahostki, po której u słuchacza miał nastąpić uśmiech lub kilka sekund refleksji.
Na mnie podziałała inaczej. Pierwszy raz od lat poczułam mrowienie na plecach, przyspieszone bicie serca oraz trudności z oddychaniem. Niewykluczone, że o mały włos nie padłam na zawał.
Powiedział, że ciocia Justyna żyje.
Ponoć właśnie wróciła do kraju.
3. Tożsamość
W barze, w którym pracowała jego kobieta, padła rozmowa o Justynie. Ktoś widział ją na bazarze, a potem w okolicy bloku, w którym miała mieszkanie. Jakiś stary łysol uchylił rąbka tajemnicy. Stwierdził, że Borys, kiedy jeszcze żył, miał ją kazać porwać i wywieźć do Niemiec. A gdzie podziewała się później? To proste – tam gdzie wszystkie porwane i wywiezione do Niemiec kobiety: w burdelu. Na miejscu zapewne od razu odebrano jej paszport, dowód osobisty i wymuszono posłuszeństwo.
- No i co, tak po prostu ją wypuścili? - drążyła barmanka.
- Pewnie odpracowała swoje albo popyt na nią osłabł – gdybał łysol. - A może skorzystała z pomocy jakiegoś klienta i dała nogę. Różnie to bywa z dziwkami.
Mówili, że postarzała się o dwadzieścia lat. Że wygląda niezdrowo. Że pewnie jest uzależniona od heroiny. Plotkowali o niej coraz więcej. Tyle tylko, że jej samej nie było zbyt wiele. Przesiadywała w swoim mieszkaniu i chyba bała się stamtąd wychodzić.
Tyle było wiadomo od innych.
Swoją relację z drugiej ręki Filip zakończył skądinąd trafnym, choć straszliwie przygnębiającym stwierdzeniem:
- Jeśli to wszystko prawda, nie powinna tutaj wracać. Cholera wie kto ubabrał palce w tej sprawie.
- Czy nie możesz jej jakoś pomóc? - pytałam przejętym tonem.
- Co niby mam zrobić? - Zaśmiał się. - Kupić jej nowe mieszkanie, w jakimś innym mieście? Wybacz, ale mam własne sprawy, a każda z nich kosztuje.
Miałam stracha przed spotkaniem twarzą w twarz. Całymi godzinami szykowałam się, pielęgnowałam ciało. Zakładałam możliwie najbardziej seksowne ciuchy, po czym nagle uważałam je za nieodpowiednie do okazji. Eleganckie czernie kojarzyły mi się z pogrzebem, jasne kolory uchodziły za zbyt radosne. Ubierałam się w coś luźnego, ale też było źle. Moje zwykłe, znoszone ubrania tylko uwydatniały smętną starość, w jakiej się pogrążyłam.
Długo analizowałam w lustrze zniszczenia, które w większości spowodowane były piciem. Mówiłam sobie, że poczekam jeszcze jeden dzień, dam organizmowi odpocząć, a cerze przezdrowieć. Potem jednak zżerała mnie straszliwa trema, a wraz z nią przychodził wzmożony alkoholowy głód. Otwierałam butelkę wódki, upijałam się w pojedynkę, obiecując sobie, że już jutro ruszę na spotkanie z moją ukochaną. I tak w kółko.
3. b.
Wreszcie to ona sama przyszła. Zaskoczyła mnie w najgorszym możliwym momencie, bo niedługo przed otworzeniem drzwi obejmowałam klozet, by wyrzygać resztki wczorajszego przechlania.
Wyglądała dobrze, a nawet lepiej, niż dobrze. Jej twarz była tak samo gładka, jak przedtem. Nie dostrzegłam żadnych nowych fałd, zmarszczek, ani sińców pod oczami. Smukła, niemal młodzieńcza figura również nie uległa zmianie. Jedyną poważniejszą zmianę stanowiła fryzura. Gęsta, intensywnie czarna grzywka przycięta była tuż ponad brwiami, reszta włosów sięgała do uszu. Obie linie były perfekcyjnie równe i tworzyły wrażenie hełmu, wciśniętego na głowę.
- Cześć – wyszeptała niepewnym głosem. - Mogę wejść?
Nie wytrzymałam jej spojrzenia. Szybko spuściłam wzrok, przez co od razu poczułam się parszywie. Otworzyłam drzwi szerzej i zaprosiłam do środka.
Weszła powolnym krokiem. Wskazała ręką kuchnię, po czym wykonała pytający gest.
Chwilę później stałam przy kuchence, odwrócona plecami do gościa. Czekałam, aż gwizdek w czajniku zacznie wydawać dźwięk. Bałam się wypowiedzieć choćby słowo, bo wiedziałam, że wszystko, co ze mnie wyjdzie, zabrzmi strasznie. Rozmowa, która powinna w tej chwili nastąpić, nie miała żadnego dobrego początku. Nie dało się jej zacząć.
Było mi wstyd za siebie. Za to jak obecnie wyglądałam oraz co robiłam przez ostatnie lata. Chciało mi się płakać, a zarazem zdejmował mnie strach przed okazywaniem jakichkolwiek uczuć.
Podałam herbatę. Justyna sięgnęła po szklankę niespiesznym, ostrożnym ruchem. Piła małymi łyczkami, co i rusz posyłając mi płochliwe spojrzenia.
Dotarło do mnie, że jej również jest trudno, a przez to poczułam się trochę pewniej. Zaczęłam mówić. Szybko i energicznie. Ale prędko zamilkłam.
Zamierzałam opowiedzieć o wstydzie, a raczej o jego genezie. O wszystkim co mnie w międzyczasie spotkało. Ponadto potrzebowałam pilnych odpowiedzi. Czemu znikła? Kto za tym stał? A w zasadzie – za czym? Co się stało? Gdzie się podziewała, gdy Borys robił ze mnie niewolnicę?
Wyszedł z tego istny mętlik. Mówiłam o wszystkim naraz, a w zasadzie o niczym. Jąkałam się, plątałam, nie wykańczałam zdań. Brzmiałam, jak skończona wariatka.
- Alinko... - przerwała mi. - Proszę cię, nie denerwuj się.
- Nie jestem zdenerwowana! - wybuchłam.
Byłam autentycznie wściekła, ale momentalnie stłumiłam to w sobie:
- Przepraszam, muszę się umalować – powiedziałam, odchodząc nagle od stołu. - Źle się czuję bez tego.
W łazience nakładałam na siebie grube warstwy podkładu. Robiłam to niezbornie. Nerwowo i z roztrzęsionymi rękami. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą staję się coraz brzydsza i starsza. Maska, jaką wklepywałam w twarz, upodabniała mnie do wyschniętej, popękanej mumii.
Grzebałam w kosmetyczce, szukając kolejnych, jeszcze mocniejszych eliksirów młodości. Przeczuwałam już, co za chwilę będzie. Kiedy sięgnęłam po kredkę do oczu, moja broda zaczęła się trząść, a dłoń dygnęła w niekontrolowany sposób. Umazałam tuszem kawałek policzka, po czym całkiem się rozkleiłam. Cisnęłam kredką o lustro i usiadłam na brzegu wanny.
Płakałam przez długi czas. Ryczałam wręcz, jak dziecko, które nie potrafi poradzić sobie z całym okrucieństwem świata. Jak dziecko, którym kiedyś byłam albo ktoś, kto od zawsze znajdował się w tym samym miejscu.
Flegma i łzy zwisały z mojego nosa, a poczucie bólu nadchodziło falami. Chwilami myślałam, że mam to już za sobą, a wtedy kolejny nagły skurcz przyprawiał o dzikie wycie oraz zaciskanie powiek.
W pewnym momencie poczułam dłonie na plecach. Ciągnęły mnie dokądś w bezkompromisowy, zdecydowany sposób. Moja zasmarkana twarz została wtłoczona pomiędzy piersi, schowane za cienką bluzką.
Justyna klęczała przy wannie. Jedną ręką dociskała mnie do siebie, drugą zaś gładziła po głowie.
- Borys mnie bił – jęczałam – gwałcił, torturował., prawie mnie zabił.
- Już dobrze – szeptała, pieszcząc moje włosy.
- Filip robił to samo. Sypiałam z własnym synem, rozumiesz?
- Cicho – mówiła. - Cicho, skarbeńko...
- Dziecko urodziłam... A potem wyrzuciłam, jak jakiegoś śmiecia. Nigdy o nim nawet nie pomyślałam. I wiesz co później? Zaczęłam się pieprzyć za pieniądze.
- Cii... - Szeptała do ucha, a przy tym całowała jego koniuszek.
- Z gnojami jakimiś się kurwiłam – ciągnęłam, łkając – Były ich setki. Wiesz? Raz to nawet ze dwustu naraz.
- Alinko... - Jej głos stawał się coraz bardziej opiekuńczy.
- A wiesz, że spałam z karłem? - Zaśmiałam się nerwowo – Spuściłam krasnala, a potem jego psa. Zadowalałam zwierzęta! Czy to się w ogóle mieści w głowie?
- Już dobrze... - Powtarzała się.
- Wszyscy ode mnie chcą czegoś obrzydliwego. Tak jest od samego urodzenia – postękiwałam. - Przez lata robiłam wszystko, by ukarać samą siebie. Z każdym dniem coraz surowiej. Pławiłam się w ohydzie, jakby w pokucie za inne ohydy, które przez całe życie na mnie wymuszano. A teraz sama jestem ohydą. Ale taką kompletną. Noszę w sobie chyba każdy przejaw ludzkiego syfu, moralnej zgniłości. Mam dość, ale brakuje mi odwagi, żeby to zakończyć. Zabijam się więc powoli. Chleję. I to potwornie. Tak samo, jak niegdyś chlała cała moja rodzina. Dostaję wręcz kręćka od śmiechu historii. Nic już mi nie zostało, choć przecież nigdy nie miałam zbyt wiele. Ani majątku, ani mądrości, nawet głupiego marzenia! Tylko ciebie kiedyś miałam. Ciebie jedną, przez całe życie. I to tylko na krótką chwilę. Jaki jest w tym wszystkim sens?
Niespiesznie suwała dłonią po mojej głowie. Od jakiegoś czasu nie mówiła nic. Pozwalała mi się wygadać.
- Czemu mnie opuściłaś? Czemu, do kurwy nędzy, zostawiłaś mnie pośród tego całego szlamu! Tylko tobie mogłam ufać. Tylko na ciebie liczyłam! Tylko ciebie kochałam! - Dopadła mnie raptowna wściekłość, która po sekundzie zgasła.
- Przepraszam – odezwałam się po chwili. - Bardzo cię przepraszam.
3. c.
Potok słów, jaki przedtem ze mnie wypływał, zatrzymał się zaraz po tym, gdy Justyna zdjęła perukę z głowy i opuściła wzrok ku podłodze.
Była ogolona na łyso. Bez włosów jej twarz wydawała się całkiem inna, jakby dużo starsza i groźna. Na ten widok zrobiło mi się jeszcze bardziej gorzko, a zarazem poczułam dogłębny wstyd. Ona też przeżyła coś strasznego, lecz dotąd ani razu o tym nie pomyślałam. Samolubnie przedkładałam swoje cierpienia nad każde inne. W obliczu dna, jakie zdołałam osiągnąć, wszystkie obce sprawy wydawały się małe, zupełnie nieistotne.
Niedługo później leżałyśmy w łóżku, spleceni w ciasnym uścisku. Pieściłam jej twarz, całowałam po szyi, wargach i policzkach. W końcu wsunęłam rękę do jej łona. Zaczęłam niespiesznie stymulować łechtaczkę, ale Justyna szybko zaprotestowała. Sięgnęła po dłoń, którą trzymałam w jej kroczu, po czym ucałowała ją z namaszczeniem. Nie odrzucała mnie. Po prostu nie miała ochoty na seks.
Zadałam wiele trudnych pytań, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Długo nie chciała zdradzić, co działo się w jej życiu przez ostatnie lata. Zmieniała temat albo milczała wymownie.
Spróbowałam ją podejść od innej strony:
- Czy coś ci grozi?
Posłała mi dziwne spojrzenie. Dostrzegłam w nim zdumienie, ale i niepokój.
- Nie sądzę. Nie wiem... - odparła z ociąganiem. - W każdym razie źle się czuję we własnym domu. Mam stracha, kiedy słyszę kroki na klatce schodowej. Wymieniłam zamki, ale to nic nie pomogło.
- To Borys cię porwał, prawda? - Położyłam głowę tuż przy jej szyi, aby nie peszyć jej spojrzeniami.
- Borys i kilku łysoli. Otworzyłam im drzwi, bo w życiu nie spodziewałabym się, że coś mi zrobią. To był przecież twój szef. Znałam go. Podejrzewałam, że potrzebuje jakiejś przysługi, porady w twojej sprawie. Co ci kupić na prezent, do jakiej knajpy zabrać, jak się zachować, żeby skruszyć twoje serce. Coś takiego.
Jej głos zaczął się lekko łamać. Zamilkła na dłuższy czas, ale tym razem nie przymuszałam jej do dalszych zwierzeń.
- Zaczęli mnie szarpać i obrażać. Borys kazał trzymać się od ciebie z daleka. Wyzywał mnie od zboczonych lesbijskich kurew i policzkował. Pies się na nich rzucił, to go skopali dotkliwie, aż, biedny, zaczął cicho piszczeć i kulić się w kuchni. Rzucali mną między sobą, jakby nie wiedząc co dalej robić. Wreszcie Borys popchnął mnie do salonu, oparł o wersalkę... - Znów przerwała na dłużej.
Przytuliłam ją mocno do siebie.
- Zgwałcił cię - stwierdziłam ponuro.
- Zgwałcili wszyscy po kolei – odpowiedziała. - Borys spuścił się po minucie, znowu walnął w policzek i powiedział, że jest dla mnie zbyt dobry. Stwierdził, że powinien był zabić, tak samo, jak mężusia. Nie trudno było się domyślić, że miał na myśli Olega... A potem, gdy już każdy z nich zrobił sobie dobrze, zakleili mi usta taśmą, związali ręce, założyli worek na głowę i wynieśli z domu. Przez wiele godzin nie miałam pojęcia co się dzieje. Wieźli mnie gdzieś jakimś większym autem. Czułam straszny ból, leżałam w niewygodnej pozycji, na blaszanej, wibrującej podłodze. Wyłam, tupałam nogami. Ciągnęło się to w nieskończoność. Wreszcie zatrzymali wóz. Ktoś podciągnął mi rękaw i wbił strzykawkę. Wstrzyknęli mi coś, po czym natychmiast odpłynęłam. A potem był już ten dom... - Justynie zebrało się na płacz, ale zdusiła go w sobie. - Wielki dom z wielką piwnicą, w której spędziłam kolejne lata.
- Justynko... - Próbowałam coś powiedzieć, ale nic z tego, co przychodziło mi do głowy nie było odpowiednie dla tej chwili.
- Pierwszą żywą osobą, jaką ujrzałam w ciągu kilkunastu godzin był wielki tłusty Niemiec. Miał przerażającą twarz. Szeroką i gładką, niemal w całości pozbawioną włosów oraz jakichkolwiek cech charakterystycznych. Do tego bez przerwy się uśmiechał. Ten uśmiech był najstraszniejszy. Nie schodził z jego mordy nawet wtedy, gdy robił ze mną straszne rzeczy. Na powitanie podciągnął kieckę i urządził sobie szybki numerek. Dosłownie dziesięć, może jedenaście mocniejszych pchnięć. Na koniec spuścił się na włosy. Dopadła mnie wtedy absurdalna myśl, że muszę je szybko wyszorować. Tak jakby w tym wszystkim te włosy były największym zmartwieniem... Jakąś godzinę później poznałam jego żonę. Z początku wydała się sympatyczna. Taka malutka, chudziutka, nawet ładna. Miała mnóstwo piegów i długie rude włosy, upięte w koński ogon. Dała mi coś do jedzenia. Kiedy jadłam, dotykała każdej części mojego ciała, również waginy. Przypominało to trochę badanie lekarskie. Mówiła do mnie po niemiecku, nie rozumiałam, ani słowa. W którymś momencie wyciągnęła nożyczki i zabrała się do obcinania moich włosów. Odepchnęłam ją, zaczęłam się ciskać. A tamta tylko prychnęła z irytacją. Odeszła w kąt, oparła się o ścianę i wskazała na mnie ręką. Był to rozkaz, a właściwie wyrok. Jej mąż wyrwał gniewnymi susami, jak pies zerwany z łańcucha. Skurwiel zlał mnie do nieprzytomności, potem ocucił, ale tylko po to, by powtórzyć lanie. I tak ze trzy razy. Po każdym przebudzeniu błagałam, żeby przestał, ale jego żona wciąż wyrokowała na moją niekorzyść. Zdawała się mówić: jeszcze, dowal jej jeszcze! Złamali mnie już na samym wstępie. Wytresowali. Od teraz nie protestowałam, gdy golili mi głowę, gdy zabawiali się ze mną albo użyczali moją cipkę swoim znajomym. Byłam miła i kochająca, nawet w najgorszych momentach.
Z każdym zdaniem jej głos stawał się cichszy i słabszy, aż wreszcie całkiem przygasł.
Przeraziły mnie moje własne myśli. Pomyślałam, że jeszcze całkiem niedawno z dużą chęcią dałabym się zamknąć w piwnicy, by dzień po dniu otrzymywać cielesne kary. Borys bardzo się pomylił w swojej ocenie. To nie Justyna była zboczona, tylko ja. Zwyrodniałe fantazje musiały gnieździć się w mojej głowie od dawna, może nawet od najwcześniejszych lat, gdy dawałam się molestować własnej rodzinie.
Choć z jednej strony było mi szczerze żal Justyny, z drugiej odczuwałam niezdrową ciekawość. Chciałam koniecznie usłyszeć o tych „najgorszych momentach”, poznać tę wstrętną historię do końca, ze wszystkimi możliwymi detalami. Czułam ciepło w kroczu i robiłam się wilgotna. Podjudzałam, by mówiła dalej, tym razem znowu z egoistycznych pobudek.
- W ciągu tygodnia grubas brał mnie z typowo niemiecką regularnością. Codziennie rano i wieczorem. Zawsze o tych samych, pełnych godzinach. Żona nie zachodziła do piwnicy prawie w ogóle. Jeśli już to tylko po to, by nakarmić, zabrać do łazienki lub na nowo ogolić moją głowę. Było jasne, że służyłam jej mężowi jako prywatna zabawka, i że zostałam tam sprowadzona właśnie z myślą o nim. Z kolei w weekendy ruda nazistka ubierała mnie w jakiś dziwny, gumowy kombinezon, ponabijany metalowymi ćwiekami, guzikami i suwakami. Nakładała mi też makijaż, perukę oraz... obrożę. Od piątku do soboty małżonkowie urządzali zakrapiane imprezki z przyjaciółmi, które zawsze kończyły się zbiorową wycieczką do podziemia. Starzy ludzie bawili się mną, jak głupie dzieci. Kazali łazić na czworaka, ciągali po podłodze za smycz, łajali bacikiem. Raz po raz ktoś odczepiał wybrany zatrzask w kombinezonie i odsłaniał tę część ciała, na jaką akurat przyszła mu ochota. Pstryk i można było obmacać moje piersi. Za kolejnymi pstrykami ukazywały się gołe pośladki, odbyt albo sama cipa. Do wyboru, do koloru.
Odsunęłam krocze od Justyny, żeby nie wyczuła, jak bardzo podniecają mnie jej słowa. To samo zrobiłam z twarzą, ponieważ czułam, że moje policzki są coraz bardziej rozpalone. Gładziłam ją nadal po włosach, zachęcając by kontynuowała wątek.
- Zestaw gości był niemal zawsze ten sam. Dwóch pomarszczonych grubasków o aparycji zbliżonej do mojego gospodarza, jeden kościsty staruszek i jeszcze jeden taki drągal, też stary, ale jako jedyny z nich miał zadbane, umięśnione ciało. Oprócz tego były jeszcze ich partnerki. Trzy tłuste foki o brzuchach większych, niż ja sama, każda z nich daleko po pięćdziesiątce, a także wysoka, wysportowana blondynka, ta z kolei trochę młodsza. Każdy z nich miał inne upodobania. Kościsty dziad zawsze dobierał się do tyłka. Walił mnie analnie, podczas gdy reszta pękała ze śmiechu, aplauzowała lub masturbowała się wzajemnie. Natomiast grubasy, włącznie z właścicielem piwnicy wybierały zwykle tradycyjną drogę. Posuwali moją cipkę i dochodzili z prędkością nastolatków. Potem nachylali się nad sromem i podziwiali wyciekającą spermę. Drągal był chyba najtrudniejszy do zaspokojenia. Brał mnie w każdy otwór, ruchał długo i boleśnie, zaś kończył w gardle. Pieprzył moją głowę bez żadnej taryfy ulgowej. Nie obrzydzały go wymiociny, jakie nieustannie wylewały się z kącików ust albo z nosa. Jego dziewczyna tuliła się do jego pleców, kiedy ten tłukł mnie w najobrzydliwszy z możliwych sposobów. Po wszystkim lubiła zaciskać umięśnione uda na mojej głowie. Lizałam ją posłusznie, choć często brakowało mi powietrza. Szczytując, niemal zaduszała mnie na śmierć. Foki zadowalały się obciąganiem fiutów całego podpalonego towarzystwa. Podniecały się głównie samym widokiem niewolnicy, zbiorowo gwałconej na podłodze przez ich mężów i przyjaciół. Czasem szły o krok dalej. Batożyły mnie, wyzywały lub kibicowały facetom, by ci pieprzyli mocniej, głębiej, brutalniej.
Powoli traciłam nad sobą kontrolę. Korzystając z tego, że głowa Justyny była zwrócona na bok, włożyłam sobie palec do cipki. Onanizowałam się delikatnie, przeczuwając, że wkrótce nadejdzie wstrząs.
- A ta ruda? - drążyłam. Mój głos mógł zdradzić podniecenie, ale Justyna niczego nie spostrzegła.
- Ruda była zazwyczaj najbardziej pijana i wycofana. Nie rozbierała się, nikogo nie lizała, ani tym bardziej nie przejmowała smyczy. Stała trochę na uboczu. Obserwowała przebieg zdarzeń w milczeniu i z drwiącym uśmieszkiem. Patrzyła na nas, jak na dokazujące dzieci. Większą inicjatywę wykazywała dopiero po skończonej imprezie. Robiła mi wtedy długą kąpiel. Czyściła plecy, masowała łysą głowę i piersi. Na koniec szeptała coś po niemiecku i wsuwała rękę pomiędzy moje nogi. Z czasem rozumiałam coraz więcej słów w ich języku. Miej coś od życia, mówiła. A pomiędzy zdaniami zawsze przewijał się jakiś nienawistny przerywnik. Robiła mi dobrze, a jednocześnie nazywała polską szmatą albo śmieciem. Miej coś od życia, polska szmato! Kiedy kurczyłam się na jej łaskawej dłoni i dostawałam orgazmu, natychmiast kończyła etap ablucji. Myła ręce, krzywiąc się przy tym z obrzydzeniem. Potem oficjalnie zamykała weekendową orgię. Odprowadzała mnie z powrotem do piwnicy i zamykała rygiel. Czasem słyszałam, jak kłóci się z mężem, który w międzyczasie zdążył odzyskać siły i nabrał ochoty na dalsze harce. Miej umiar, pokrzykiwała. Weźmiesz ją sobie jutro, przed śniadaniem. Facet kapitulował, ale tylko w pewnym stopniu, bo zaraz sufit nade mną zaczynał drżeć od głośnych dźwięków. Ruda ofiarnie zastępowała mnie w misji rozładowywania jego rozpasanych chuci. W takich sytuacjach sufit dźwięczał przez co najmniej godzinę. Żona nie podniecała go tak mocno, jak ja. Zresztą, w końcu z jakiegoś powodu zakupili sobie niewolnicę. A wiesz, jak udało mi się uciec? Właśnie dzięki jego niegasnącej, rozpustnej żądzy. Przez ostatni rok nie wystarczały mu już regularne bzykanka i orgietki. Zaczął sprowadzać do piwnicy jakiegoś przestraszonego dzieciaka. Pozwalał mu pociupciać, a w tym czasie ostro walił sobie konia. Początkowo chłopak dygotał z przejęcia i obchodził się ze mną, jak z boginią. Dotykał jedynie samej powierzchni skóry, nigdy jej nie zaciskał. Nieraz nawet przypominał mi mojego Tomasza... Kiedy we mnie wchodził, robił to powolutku, jakby w obawie, że zrobi mi krzywdę. A jednak z czasem postępował coraz śmielej. Dojrzewał przy mnie, nabierał wprawy. Jego nieopierzony penis potrzebował coraz więcej czasu, by eksplodować, a poza tym nieustannie wzbierało w nim pragnienie coraz silniejszych doznań. Podczas ostatnich wizyt obcowałam już z zupełnie innym chłopcem. Zamiast nieśmiało pieścić i kończyć po sekundzie, rżnął zaoferowaną mu piczkę, drąc się i dając klapsy w pośladki. Z początku grubas napawał się tym widokiem. Podniecał go widok dojrzałej kobiety, leżącej pod dzieckiem. Kiedy jednak z chłopaka uleciała cała aura zahukanego prawiczka, przestało go to interesować. Pewnego razu wręcz wkurzył się, bo dzieciak przyprawił mnie o autentyczny orgazm. Wygonił go z piwnicy, nawet nie pozwalając mu skończyć. Pieklili się potem pod drzwiami, zaś gnojek rzucał rozpaczliwymi groźbami, tak bardzo go roznosiło i piliło, by wrócić i sfinalizować wytrysk.
- O Jezu... - wyrwało mi się.
Nie dałam rady powstrzymać nadchodzącej fali rozkoszy. Porzuciłam wszelką ostrożność i delikatność. Zwinęłam się w kłębek, dygocząc i jęcząc.
- Alinko... ty płaczesz? - Obróciła się w moją stronę.
- Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać – odparowałam, a dopiero po chwili dotarło do mnie, co takiego powiedziała.
Natychmiast przetarłam oczy, udając, że rzeczywiście zebrało mi się na płacz.
- Ja już się napłakałam. - powiedziała spokojnym tonem. - Przez całe życie nie wypłakałam tylu łez, co tam, w tej upiornej piwnicy. A wracając do meritum... - Teraz to Justyna wykazywała ogromną chęć, by dokończyć opowieść. - Ze szczątków rozmów między zwyrolem, a dzieckiem wkrótce wywnioskowałam, że żona o niczym nie wie. Co więcej, ten dzieciak był członkiem rodziny. Jakimś siostrzeńcem albo bratankiem. Grubas przez cały czas żądał od niego dyskrecji, ten natomiast szybko przeszedł do szantażu. Groził, że ujawni sprawę, jeśli tamten nie pozwoli mu na kolejne ciche wizyty. Pozwolił więc. Od teraz korzystali ze mnie na przemian. Obrażony wujek zaniechał podglądania, chyba zresztą chłopak wymógł to na nim. Niedługo później, po jednej z tych obleśnych weekendowych imprez, zagadałam do rudej, znowu pieprzącej mnie ręką w wannie. Łamanym niemieckim komplementowałam urodę chłopca, parametry jego krocza oraz umiejętności łóżkowe. Przerwała pieszczotę i zapytała, o co mi chodzi. Z każdym moim kolejnym zdaniem, powoli uzmysławiała sobie, o czym była mowa. Była wściekła. Ruda głowa wręcz zbielała ze złości. Choć przez moment wydawało mi się, że nic w ten sposób nie uzyskam, a co więcej tylko narażę się na kolejne wychowawcze lanie, już następnego dnia nadszedł upragniony efekt. Obudziła mnie o poranku. Związała ręce, nałożyła worek na głowę, a następnie wyprowadziła z piwnicy. Wywiozła daleko od domu i kazała sobie iść. Przez noc musiała uznać, że tylko w ten sposób będzie w stanie dostatecznie pokarać swojego męża.
Zrobiło się cicho.
- No dobrze. A Teraz ty opowiedz mi dokładnie, co cię spotkało pod moją nieobecność – rzuciła po chwili.
3. d.
W ciągu następnych miesięcy moje życie z każdym dniem zbliżało się do ideału, o jakim przedtem nie śmiałam nawet pomarzyć.
Porzuciłam chlanie. Mój alkoholizm był jednak w znacznej mierze urojony i stanowił zasłonę dymną wobec załamania nerwów, bo mając przy boku kogoś tak olśniewającego jak Justyna, nawet nie myślałam o kieliszku. Co więcej, byłam w stanie wypić z nią po drinku, a potem nie wpadać w żaden morderczy cug.
Zaczęłam się lepiej odżywiać. Dużo spacerowałam i chodziłam na basen. O wiele staranniej dobierałam ubiór oraz kosmetyki. Odwiedzałam dentystę.
Po pewnym czasie skonstatowałam z niedowierzaniem, że ponownie zaczynam podobać się sobie samej. Mimo wyraźnych oznak starości, znów byłam kobieca i powabna. Miałam lepszą sylwetkę, a także zdrowszy, naturalny odcień skóry. Justyna twierdziła, że nawet moja brzydka blizna na twarzy wygląda seksownie.
Byłyśmy w związku. Aby uniknąć niedomówień, któregoś dnia powiedziałyśmy to sobie wprost. Że kochamy siebie nawzajem i od teraz jesteśmy razem. Dla obserwatora z zewnątrz nadal mogłyśmy uchodzić za zwykłą parę przyjaciółek. To dlatego, że nie okazywałyśmy światu erotycznego uniesienia. Nie całowałyśmy się na ulicach, skwerach czy w kinie. Prawdę mówiąc, robiłyśmy to bardzo rzadko, nawet wtedy, gdy przebywałyśmy w domowym zaciszu. Seks prędko zszedł na drugi plan. Dużo cenniejsze wydawało się samo poczucie wspólnoty.
Dzięki gotówce, jaką w czasie mojego kurewstwa nagromadziłam w szufladzie, żyłyśmy całkiem dostatnio. Sporo tego było. Wystarczyło na nową garderobę, kosmetyki, opiekę medyczną, ale przede wszystkim na trzy dalekie podróże.
Najpierw pojechałyśmy na drugi koniec Polski, do Szczecina, gdzie moja kobieta chciała odwiedzić sierociniec, w którym się wychowywała. Potrzebowała zmierzyć się z tą traumą. Z widokiem ścian, za którymi ją upokarzano i molestowano (to kolejny element jej życiorysu, o którym dowiedziałam się ze sporym opóźnieniem, a który tak mocno upodabniał nas do siebie).
Budynek sierocińca był w opłakanym stanie, ale ponoć tak samo prezentował się dwadzieścia kilka lat temu. Na ścianach straszyły grzybne zacieki oraz spękane lamperie. Korytarze oświetlone były pojedynczymi żarówkami, zwisającymi z sufitu. W półmroku snuły się grupki wątłych, bladych dzieciaków, przyglądających się nam ze strachem i ciekawością , jak przybyszom z innej planety.
Nie pracował tutaj już ani jeden wychowanek, który mógł ją pamiętać. Nie doszło zatem do żadnej oczyszczającej konfrontacji, a mimo to Justyna stwierdziła, że poczuła się dużo lepiej. Nie sądziła, że zdoła wejść do budynku. Była przekonana, że wcześniej zemdleje albo dostanie ataku paniki.
Potem przyszła kolej na mnie. Załatwiliśmy wizę dla Justyny, po czym wsiadłyśmy w ładę i ruszyłyśmy do Rosji, do przeklętej, rodzinnej wioski. Kolebki mojej skazy.
Ojciec nie żył już od wielu lat. Matka pogrążyła się w demencji i nie miała pojęcia kim jestem. Starszy brat przepadł gdzieś bez śladu, za to młodszy przypominał żywego trupa. Trawiła go marskość wątroby, był uzależniony od jakichś tanich narkotyków oraz alkoholu. Miał wielki odstający brzuch oraz pomarszczoną, wysuszoną twarz o żółtozielonkawym odcieniu. Poruszał się w zwolnionym tempie i ciężko dyszał, kiedy próbował wypowiedzieć choćby jedno składne zdanie. Był tak słaby, że wystarczyło go lekko popchnąć, by upadł z hukiem i narobił sobie krzywdy. Nie wykorzystałam przewagi. Nie użyłam przewagi fizycznej, ani nawet nie torturowałam go przykrymi słowami. Wystarczył mi sam widok. Cieszyłam się ostatecznym upadkiem tego domu.
Po powrocie do Warszawy, spotkałam się z Filipem, by oznajmić mu, że najprawdopodobniej widzimy się po raz ostatni. Planowałam przenieść się za granicę i nie wracać już do Polski.
Uporządkowałam sprawy w stolicy. Oddałam synowi klucz od swojego domu i poradziłam pilnować opłat za czynsz. Był lekko skonsternowany, ale nie zapowiadało się na to, że będzie jakoś szczególnie tęsknić.
Sprzedałam samochód, by podreperować topniejący budżet. Spakowałam garść najlepszych ciuchów, po czym ruszyłyśmy z Justyną na Okęcie.
3. e.
Ostatnia z naszych podróży odbyła się w jedną stronę. Za resztkę funduszy dotarłyśmy do Hiszpanii, do której Justyna tak mocno wzdychała przed wieloma laty.
Tak jak to sobie planowała z Tomaszem, osadziłyśmy się w niewielkim miasteczku, niedaleko morza. Pracowałyśmy najpierw dorywczo, przy zbiorach owoców.
Hiszpańskie słońce jednak nie było przereklamowane. Rekompensowało wszelkie zawodowe trudy, wręcz napędzało do życia.
Kiedy poznałam ciut lepiej tutejszy język, zdobyłam pierwszą poważniejszą robotę w moim życiu. Zatrudniono mnie na czarno do pracy fizycznej w fabryce groszku, gdzie przez dziewięć godzin dziennie obsługiwałam swój odcinek taśmy. Było to straszliwie nużące, ale i wprowadzało w przyjemną hipnozę. Miałam wreszcie swoje codzienne obowiązki, a także wspólne śniadania i kolacje z ukochaną kobietą.
Natomiast Justyna prędko wybijała się w górę. Ze swoim sprytem, urokiem i smykałką do języków (władała już płynnie hiszpańskim, angielskim oraz całkiem nieźle niemieckim) odnalazła się w branży turystycznej. Z początku oprowadzała wycieczki, potem odłożyła na własny biznes – niewielką firemkę, pośredniczącą w organizowaniu podróży.
Zamknęłam w sobie wszelkie mroczne myśli i niezdrowe pragnienia. Przepracowałam etap dzieciństwa w Rosji, skasowałam z głowy wszystko to, co wyczyniałam (lub ze mną wyczyniano) w Polsce.
Nie myślałam o synach. Ani o tym, którego przez jakiś czas próbowałam wychowywać, ani też o tym, którego porzuciłam, zanim dowiedziałam się, kim będzie. Nie nosiłam w sobie żadnych uczuć do zamordowanego męża, ani do jego mordercy, który również został zamordowany. Nie wspominałam już dłużej szkaradnych wizji z udziałem hord sadystów, mizoginów, gwałcicieli. Byłam wolna.
Nareszcie byłam wolna.
3. f.
- Jestem wolna – powtarzałam sobie w myślach. - Jestem wolna od tego bagna. Mam kogoś, kogo kocham ponad życie. Mam własne życie.
Długo kręciłam się wokół tej myśli, niejako ściskałam ją w mózgu, chcąc powstrzymać ciało przed narastającym rozedrganiem.
Młody chłopiec nadal posyłał mi wymowne spojrzenia. Zaciągał się papierosem z buntowniczą, zadziorną manierą. Na jego atletycznej, latynoskiej sylwetce nawet fabryczny mundur leżał, jak najprzedniejszy frak.
Zbliżał się koniec przerwy. Dojadłam jabłko, odrzuciłam ogryzek, po czym podjęłam spontaniczną decyzję.
- Zostało pięć, może sześć minut. - powiedziałam mu na ucho, gdy wreszcie odważyłam się podejść. - Jeśli to ci wystarczy, to proszę bardzo. - Żeby uprościć sprawę, poklepałam dłonią krocze, które od dawna rozsadzało robocze spodnie.
Chłopiec nie tracił czasu. Wziął mnie prędko pod ramię i zaprowadził w szczelinę pomiędzy blaszanymi magazynami. Oparł o ścianę, szarpnął suwakiem, błyskawicznie zerwał ze mnie uniform, odsłaniając poharatane plecy. Stałam przed nim nago, w samym staniku, ten zaś pozostał w ubraniu. Jedynie wysunął penisa przez rozporek. Położyłam dłonie na blaszanej ścianie i wypięłam pośladki. Wszedł we mnie z głodem, typowym dla wszystkich niewyżytych nastolatków. Nacierał silnymi pchnięciami od tyłu, z każdą chwilą okazując coraz większy egoizm. Wykorzystywał mnie. Nie dbał o to, co czułam. Po prostu chwytał okazję i chciał dojść, zanim skończy się przerwa.
Był punktualny. Po kilku minutach ruchy przybrały na sile, zaś z jego gardła dobywał się znaczący jęk.
- Nie do środka – upomniałam swoim śmiesznie brzmiącym hiszpańskim.
Chłopiec natychmiast wyjął prącie i zaczął je dopieszczać rozpędzoną ręką. Drugą wcisnął do stanika, gdzie obmacywał mój sterczący sutek. Obróciłam się, by przejąć kontrolę nad jego przyjemnością. Wzięłam w ręce trzon i zamknęłam usta na główce. Zamierzałam zaimponować chłopakowi swoim przebogatym doświadczeniem, pokazać mu co znaczy dojrzała kobieta. Z drugiej strony zapobiegałam właśnie niechcianym, przypadkowym plamom na ubiorze. Tak jak niegdyś Borys, wystrzelił już przy pierwszym dotyku rozgrzanych warg.
Cierpliwie poczekałam, aż penis przestanie pulsować i wydawać z siebie kolejne strugi nasienia. Przełknęłam każdą kroplę.
Kiedy pospiesznie chował fiuta do spodni i zasuwał rozporek, patrzyłam na niego z niemym rozbawieniem. Wiedziałam, że to dopiero początek.
3. g.
Gdy wychodziłam ze szczeliny zaraz po swoim kochanku, natrafiłam na trzech starszych facetów, którzy wciąż ociągali się z zakończeniem przerwy. Dopalali papierosy, kradnąc pracodawcy dodatkowe minuty. Na mój widok zaczęli pogwizdywać zbereźnie. Jeden z nich szczerzył się w bezzębnym uśmiechu, przykładał dwa palce i przeciskał przez nie swój wstrętny, pożółkły od tytoniu język.
A zatem rozpoczynałam cały proces na nowo. Jednak nigdy nie byłam zdrowa, ani wolna od obsesji. Już nigdy nie będę. Gdyby nie to, że resztka rozsądku goniła mnie do pracy, z dużą chęcią obciągnęłabym im wszystkim po kolei. Nie dla ich przyjemności, pieniędzy czy orgazmu, którego, rzecz jasna, tą drogą raczej nigdy bym nie osiągnęła. Obciągnęłabym tym fagasom tylko dla siebie. Dla swojej perwersyjnej, pokutnej duszy. Dla fantazji, która od tak dawna nie była niczym karmiona.
Wieczorem próbowałam zadowolić opierającą się Justynę. Była zaskoczona moją energią, chyba wręcz bała się jej. Wylizałam ją niemal na siłę, potem szybko doszłam od samego pocierania sromu o srom. Zrobiłam to wbrew jej woli.
Następnego dnia ruszyłam do fabryki. Już od samego wejścia kilkunastu mężczyzn w różnym wieku pożerało mnie wzrokiem.
Kroczyłam apetycznym krokiem ku taśmie z groszkiem, wiedząc o tym, że plotka rozniosła się z prędkością światła. Od teraz niemal każdy z nich będzie dążył do sponiewierania mnie, zaś ja z rozmysłem na to przyzwolę. W każdym jednym przypadku. Będę kontrolowała ten proces od skromnego początku do wielkiego, gargantuicznie zepsutego końca.
Już na samą myśl o tym, co mnie wkrótce czeka, dostawałam gęsiej skórki i lekkiej arytmii serca. Jak u narkomanki, moje źrenice rozszerzały się, wietrząc okazję do małego skoku w bok, tymczasowej zmiany perspektywy. Czy jak kto woli, powrotu do nałogu.
Tłumiąc wszelkie opory, uwznioślałam rangę koszmarów, jakich niegdyś doświadczyłam. Wszystko, co uchodziło za złe, stanowiło teraz źródło życiodajnej mocy. Nawet najgorszy, najstraszliwszy błąd z przeszłości nabierał nowego znaczenia. Stawał się uzasadniony, więc siłą rzeczy przestawał być błędem.
Dam się wydymać całej załodze. Rozbudzę ją. Sprawię, że będą chcieli więcej i więcej. Sprowadzę ich na margines, każę im dotknąć samego dna i poczuć na własnej skórze chorowity rewers człowieczeństwa. A potem z frustracji zaczną mnie krzywdzić. Zadbam o to, by tego pragnęli. Zrobię wszystko, by zadawali mi ból, a zarazem sami poczuli jego mroczną, kuszącą odsłonę. Jeśli nie załoga fabryki, to ich koledzy, przyjaciele, bracia, siostry.
Albo koledzy kolegów.
Przyjaciele przyjaciół.
Kuzyni braci oraz ich synowie.
Kuzynki sióstr.
Córki kuzynek.
Zboczeni pasierbowie.
Każdy ludzki śmieć i wyrzutek.
Każda bestia.
Jak Ci się podobało?