Dzień na nartach
15 listopada 2015
4 min
To był fantastyczny narciarski dzień. Gruba, dobrze wyratrakowana warstwa śniegu oraz brak lodu, pozwalała na świetną i bezpieczną jazdę. Na stoku nie było zbyt dużo ludzi. Ot, na tyle dużo, by wyciąg zarabiał na siebie i na tyle mało, by narciarze mogli dobrze się bawić. Jedna grupka była bardzo widoczna. Nieporadni młodzi mężczyźni oraz piszczące młode kobiety zwracali na siebie dużo uwagi. Prawdopodobnie studenci – młodzi ludzie, którzy przed chwilą wyrwali się spod kurateli rodziców. Był jeszcze ktoś – mężczyzna. Na pierwszy rzut oka – trzydziestolatek, choć w rzeczywistości dobrze już po 40. Szczupły, a wręcz można powiedzieć chudy. Średniego wzrostu. On nie rozmawiał z nikim, on jeździł na nartach. Jeździł bardzo szybko, czasem na skraju ryzyka. Stosował różne techniki, ale przede wszystkim szalał carvingiem. Jego narty zataczały równe łuki, a muskularne nogi pracowały niczym sprężyny najlepszych amortyzatorów. Marek, gdyż tak miał na imię nasz bohater, był tego dnia niezmiernie zadowolony. Już dwie godziny jeździł na nartach. Dziś pierwszy raz miał na nogach nowe, polecone przez przyjaciela deski. Narty idealnie współgrały z jego nogami, wydawało się przez chwilę, jakby byli ze sobą zrośnięci. Drugim powodem do zadowolenia była grupa młodych ludzi. Z rozmowy wynikało, że są studentami krakowskiego uniwersytetu. Mimo skończonej czterdziestki czuł, że ci młodzi ludzie nie mają z nim żadnych szans. Przez chwilę czuł również na plecach uważne spojrzenia, rozszczebiotanych dziewcząt towarzyszących chłopakom. Uśmiechnął się pod nosem… Nie ruszaj - pomyślał. Preferował kobiety dojrzałe, o lekko rubensowskich kształtach. Takie, o których się mówi, że jest za co złapać…
Następna godzina minęła bardzo szybko. Ponieważ zbliżała się pora obiadowa, większość narciarzy znikła. Właściwie na stoku oprócz kilku osób zostali tylko studenci i Marek. Coraz częściej jechali razem na wyciągu. Zazwyczaj na jedną trasę studentów Marek zjeżdżał dwa razy, jednak na krzesełka wsiadali razem. Zaczął przyglądać się dziewczynom. Jego uwagę zwróciła młódka o pysznych tycjanowskich włosach, przepasanych tylko apaszką. Włosy piękne, ale gdzie bezpieczeństwo? Nie ma kasku. Jeden mały, głupi upadek i nieszczęście gotowe. W tej chwili przypomniał sobie swoje młode lata. Był chyba jedynym narciarzem, który na Kasprowym Wierchu jeździł w dżinsach. Eh, stare dobre czasy westchnął. W którymś momencie dziewczyna stała tuż przed nim. Patrzył na jej rude włosy, wychylające się z białego, podbitego różowym atłasem kombinezonu. Jej młode ciało wdzięcznie wyglądało na tle oszałamiająco białego śniegu, a patrząc z boku zobaczył maleńkie sutki, które bojowo prężyły się rozpychając z lekka przyciasny ubiór... W tym momencie przenikliwie spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami. W jej wzroku zalśniło coś, niczym obietnica... Z bocznej kieszonki wyjęła łańcuszek i patrząc wymownie, zakręciła go na palcu. W ustach poczuł dziwną suchość, a przez lędźwie przeszła gorąca fala. - Zielonooki rudzielec wiedział co robi. Przyglądała mu się teraz uważnie, raz po raz oblizując lekko obrzmiałe usta... Opanował emocję i przybrał obojętny wyraz twarzy. Jednak chyba nie oszukał zielonookiej, gdyż pochyliła się ku niemu i władczo syknęła:
– Czekaj na mnie na górze.
Znowu przez chwilę poczuł zmieszanie, a przez jego ciało przebiegło drżenie. Wjechał pierwszy na górę i obojętnie stanął przy ogrodzeniu wyciągu. Po chwili wjechali studenci. Rozkrzyczani poganiali swoje koleżanki mówiąc, że to już ostatni zjazd. Zielonooki rudzielec zaczął majstrować przy wiązaniach, a w końcu powiedział, by jechali bez niej, ona wróci do schroniska sama. Po chwili na górze zostali tylko we dwoje, a dziewczyna nie wypowiedziawszy nawet słowa, głową pokazała w stronę lasu. Jechali pośród okiści śniegu wiszących na zmarzniętych drzewach, jednak nie zwracali na nic uwagi. Po chwili ukryci już w gęstym lesie, stanęli. Ona znowu nie wypowiedziała słowa. Odpięła wiązania narciarskie i podeszła do niego. Nie czekając na to, by zdjął narty, zrzuciła rękawicę i przez materiał dotknęła jego członka. Marek już od kilku minut był podniecony, co stwierdziwszy uśmiechnęła się lekko. Rozpięła jego rozporek i wyciągnęła penisa.
- Jaki wielki - powiedziała.
Bezwstydnie, nie patrząc, czy ktoś ich obserwuje, uklękła w puszystym śniegu i zaczęła go ssać. Po chwili przestała, rozpięła i zsunęła spodnie narciarskie. Pochyliła się głęboko do przodu, włosami dotykając niemal śniegu przed jej stopami a następnie wydała krótki rozkaz:
– Rżnij mnie!
Zdążył tylko zobaczyć jej wilgotną, śliską, różową szparkę okoloną wianuszkiem poskręcanych rudych włosków. Dziewczyna była bardzo podniecona. Pulsowała wabiąc go swoją różowością. Marek od pierwszego pchnięcia wszedł w nią do końca i trzymając ją za biodra, rytmicznie zaczął tańczyć szalone tango miłości. W którymś momencie jej cipka zaczęła wydawać niesamowite odgłosy. Odgłosy, które kiedyś by go speszyły, ale teraz już wiedział, że to „nieba znak”. Wiedział, że dochodzi. Zaczęła pojękiwać, najpierw cichutko, a po chwili coraz głośniej. W którymś momencie wygięła się w łuk, a z jej ust rozległ się krzyk. Marek poczuł niesamowity orgazm. Wytrysk prawie rozsadził mu żołądź. Doszedłszy - ciężko dyszał. Dopiero teraz oboje zaczęli czuć otaczający ich chłód.
- Chodźmy - rzekła wciągając spodnie.
- Tak - odpowiedział Marek, żałując, iż ta chwila trwała tak boleśnie krótko.
Zjechali powoli do dolnej stacji kolejki.
- No to cześć - powiedziała dziewczyna.
– Cześć.
Przez chwilę jeszcze widział jej rude włosy…
Jak Ci się podobało?