Druga drzazga
17 lipca 2012
19 min
Jestem wilkiem. Zaszczutą bestią o ograniczonej sile, miotającą się pomiędzy uległością, a wyniosłym opuszczeniem stada. Wśród zwierząt nie ma miejsca na więcej niż jednego przywódcę. Ludzie, gdy jedna sprawa wali się i nie rokuje nadziei, postrzegają przez ten pryzmat całość swojego życia. Wśród zwierząt dominujący ale zbyt młody osobnik opuszcza stado. Jeśli przetrwa, wkrótce będzie niezwyciężony. Człowiek za to musi wytrwać, gdy z pełną świadomością łamie narzucone z góry lub w drodze spadku zasady, po to by zachować swoją wewnętrzną spójność. Oczy mojej duszy są pod powierzchnią wody. Już nie pływam, znam kierunek. Schodzę do dna, nie wiedząc czy starczy mi oddechu by się odbić.
W tym stanie świadomości wychodzę na otwartą cyfrową przestrzeń, włączam komputer. Dzisiaj krzywdzę. Moja wewnętrzna furia przejawiająca się jako zimna stanowczość, pozwala mi wielokrotnie częściej niż zwykle mordować współgraczy. Krew tryska, deathmatch to prosta gra, ale pełna emocji, gdy wiesz, że każda trójwymiarowa postać jest sprzężona z ludzkim umysłem, oglądającym tę trójwymiarową przestrzeń prawie jak własnymi oczami. Awatar wraz z doświadczeniem staje się przedłużeniem umysłu. Przerażonego dziś na mój widok. Morduję utożsamionych, zaawansowanych. To nie jest już gra wideo. Czynnik ludzki sprawia, że z nazwy adekwatne pozostaje tylko wideo. W końcu wyczerpuję furię. Sześć zwycięstw, żadnej porażki, godzina, wystarczy. Dwadzieścia pięć osób oddycha z ulgą gdy znikam z serwera. Prawie fizycznie czuję ich rozprężenie. Umysł jest czysty, klarowny, usatysfakcjonowany, jednak ciało nadal pełne substancji potrzebnych w sytuacjach ekstremalnych. Ono prawie się nie ruszało.
Czasem jest tak, że poznajesz kobietę i ujmujesz ją czystym słowem, szczerą prawdą, jakkolwiek gorzką - smakującą jak wyjątkowo szlachetny trunek. Ma to sens gdy sama jest spragniona tego trunku, gdy sama wysycha na pustyni samotności, gdzie każde ziarno piasku jest zgrzytającą w zębach osobą.
Myślę. Altavista, alkoholizm obojga rodziców, grupa wsparcia, jest. Forum, amatorska robota, jednak na temat, kilka tysięcy wpisów. Pewnie ktoś zrobił z dobrego serca. Wpisuję swój problem, jednak nie wysyłam, znajduję przypadkiem odpowiedzi. To płytkie. Widzę czat, nowoczesny, IRC w przeglądarce. Wchodzę, jestem wilkiem. Mały pokój, ale z botem, może dwanaście osób. Mężatka24, starsza, pewnie tyle ma lat, wcześnie jak na małżeństwo, zaczepiam, piszę bez ogródek.
>on pije
>tak - odpowiada po dłuższej chwili, w której poczułem jej wahanie czy zignorować taką zaczepkę -
>ja mam dość tej sytuacji u mnie i nie chcę o tym rozmawiać
>ale poczułem to coś, wiem i chcę być wreszcie blisko, bardzo blisko, z kimś kto rozumie i to rozumienie jest ważniejsze niż to co będzie się działo, niż konsekwencje - znowu mija chwila zastanowienia, to zbyt mały pokój by nie czytać od razu prywatnych wiadomości -
>jesteś sam?
>jestem z kimś kto nie rozumie i pewnie nigdy nie zrozumie - zastanowienie i odpowiedź -
>nie chcę żeby mój się dowiedział, kiedykolwiek, rozumiesz, nie rozwiodę się
>tak, zadbamy o to, wzajemnie zadbamy - w tym miejscu narodziło się zaufanie, które potem miało okazać się zupełnie nowym doświadczeniem. Dwanaście linijek później bez pozorów uprzejmości sprawdziliśmy swoje wysłane e-mailem zdjęcia. Po następnych czterech byliśmy cynicznie umówieni. Na chłodno, bez planu co dalej.
Ból głowy czuję już przed wybudzeniem, to ciężkie powieki i gałki oczne rozsadzające oczodoły, pulsujące przy najmniejszym wysiłku. Prysznic, zimna gazowana woda. Kawa. Stan umysłu nie zmienił się. Jestem pod powierzchnią. Za godzinę ją spotkam, chyba, że nie załatwię auta. Wychodząc z domu widzę kątem oka dygoczącą w kuchni matkę, przeczesującą pośpiesznie kredens w poszukiwaniu ostatniej kropli spirytusu salicylowego. Myśl, że miałem uczyć się z anatomii przegrywa z myślą o przeciekającym przez palce życiu, które trzeba ratować. Ojca nie widzę. Pewnie zwiał, wróci śmierdzący i spłukany w czwartek. By odkacować do poniedziałku. Jest sobota, pożyczam od wujka citroena, rozklekotanego, jednak pachnącego w środku dostawczaka. Wertuję poplamione karty map, które wujek trzyma w schowku, jest miejsce, ruszam.
Pół godziny później serce podchodzi mi do gardła gdy zatrzymuję samochód na chodniku, tuż przed drobną, blondynką z pasemkami, z wydatnymi ustani o rysach twarzy holenderskiej gwiazdy muzyki house. Wysiadam, podchodzę bez słowa i zaskoczoną całuję czule w usta.
- Cześć, taka będzie nasza znajomość. - ciężar poprzedniego wieczoru zupełnie przestał istnieć, chociaż ona nie wygląda tak ładnie jak na zdjęciach. Ma szarą skórę, może z niewyspania.
- Ależ ty jesteś niemożliwy, zaskoczyłeś mnie, tu jest pełno moich koleżanek ze studiów! - śmieje się. Jest pełna energii. Zauważam, że gdy stoję wyprostowany ona nie ma szans, żeby pocałować mnie w usta, nawet stojąc na palcach. Poza tym szczupła twarz wystająca z zimowego płaszcza, modne wysokie buty. Odjeżdżamy w jakieś boczne uliczki, kluczymy, w końcu zatrzymuję dostawczaka gdzieś pod stacją paliw. Włączony silnik dogrzewa nas w to grudniowe południe. Rozmawiamy poważnie, bez kokieterii. O tym jak się sprawy mają. O moim złamanym dzieciństwie i chorym domu. Po kwadransie odkrywam jak wrażliwa jest na dotyk, na delikatne pieszczoty dłoni w czasie rozmowy. To tylko mimowolne muśnięcia, bez podtekstu, ale w końcu nasze dłonie i przedramiona swobodnie prowadzą swój własny dialog, oderwany od naszych wątków i pozostający poza polem chłodnej świadomości.
- Pięknie dotykasz - mówi po jakimś czasie.
- W sumie to nic nie robię by było pięknie, samo się dzieje.
- A co najbardziej podnieca cię u kobiety?
- Gdy drży z rozkoszy z mojego powodu i drugie, kiedy połyka spermę, bo to moja sperma i dlatego połyka, z satysfakcją. To dla mnie wyraz akceptacji i zaufania, bardzo podniecające. Sam wszystko połykam, oczywiście nie spermę. - Mimo mojej zimnej wewnętrznej pewności nie wysiada od razu, nie krzywi ust, nie mówi, że już późno, że trzeba jechać. Patrzy na mnie nieproporcjonalnie wielkimi oczami w szczupłej twarzy.
- Ja... ja potrzebuję tego dotyku, pieszczot, nic więcej. Mąż mnie nie dotyka, chociaż seksu mam pod dostatkiem - stwierdzenie, bez cienia emocji
- Ja za to jestem zaniedbany w tym sensie. Za mało seksu. A on dużo pije?
- Nie.... Nie. Ale czuję, że ceni to bardziej niż bliskość ze mną.
- Wiesz... wolę sam cię poznawać i nawet nie chcę o tym wiedzieć, ale jeśli chcesz, mów, jestem gotowy wysłuchać. - Najdelikatniej jak potrafię wyrażam swoje intencje. Spada na mnie kneblująca świadomość, że ona jednak nie jest z "branży", nie ma pojęcia o alkoholizmie. Czuję się obnażony swoją chłodną szczerością na temat mojego domu i życia, jednak rozmowa toczy się dalej. Zamiast planowanego seksu.
Dwie godziny później wracam zadowolony z prawie nieznanego mi poczucia optymizmu, które wykiełkowało niespodziewanie na zamarzniętym dnie mojej duszy i nadal tam jest. Pełen zaskakujących wniosków, o tym, że poza "branżą" żyją tak tolerancyjne istoty. Zostawiam samochód wujkowi, dom jest pusty. Moją euforię wzbudza nie tyle jej osoba, co fakt, że nie uciekła ode mnie poznając wstydliwe fakty, okoliczności i wulgarne potrzeby. Popołudniowa randka ze śliczną dziewczyną się nie klei, mój refleksyjny nastrój nie pasuje do sytuacji, w której ona spodziewa się uległej adoracji, wieczorne spotkanie z przyjaciółką jest zabawne, ale jak zwykle, nie dotyka sedna sprawy.
Trzy dni i kilka rozmów telefonicznych później z przystanku odbiera mnie nowiutka biała omega kombi z różowym fotelikiem dziecięcym na tylnym siedzeniu prowadzona przez drobną blondynkę ubraną w szare futerko. Czuję się jak nędzarz, ale na szczęście dla mojego ego, to nie mąż jest bogaty, ale tato. Gdy zapada zmrok zatrzymujemy się na leśnym, zaśnieżonym parkingu przy trójmiejskiej obwodnicy. Prawie nie ma ruchu, a biały samochód w zimę jest niewidoczny z ulicy. Mam wrażenie, że sama nasza wzajemna obecność wprowadza nas w relaksujący nastrój, podobnie jak potężna, ukryta gdzieś w silniku nagrzewnica i szczelne wnętrze omegi. Szybkimi ruchami zmienia konfigurację mojego fotela i po chwili zgrabnym ruchem wskakuje mi na kolana z rozpiętym szarym futerkiem.
- Będziesz mnie teraz dotykać? - zaskoczenie lekko wyprowadza mnie z równowagi, a ona śmieje się czule całując mnie w usta, policzki i nos, ma lekko chrypiący, stanowczy, pełen życia i wigoru głos.
- Będę - odpowiadam tonem zabarwionym własną niewesołą sytuacją życiową. Lecz jej nadal to odpowiada. Widzę jak przymyka oczy i drży gdy delikatnie muskam jej szyję, ramiona. Stawia lekki opór gdy powoli wyciągam ze spodni jej podkoszulkę, by dotknąć rozgrzanych pleców. Opór w końcu znika, ale pojawia się pod pachami, w okolicach majtek, wyraźnie przy zmianie kierunku do sutków. Odpuszczam forsowanie czułości, to bez sensu, pozostaję tam gdzie nie ma większego oporu. Odpływa od tego dotyku, czasami padają jakieś słowa. Czule wije się na moim twardym kutasie w spodniach, jej oddech rozsiewa rozkoszne feromony, a skóra ma lekko ziemisty zapach, podobnie jak kolor.
- Jaki typ urody lubisz? - pyta, a ja mam wrażenie, że podtekst aż ryczy.
- Nie mam jakiegoś ulubionego typu, lubię kobiety atrakcyjne, które przez swoją umysłowość potrafią zadbać o swoją atrakcyjność. - Stosuję podstęp - ale jeśli o to pytasz, jesteś w moim typie. Lubię chude. Poza tym przyjmuję cię taką jak jesteś, bez uwag. Masz też coś wyjątkowego, wspaniale się czuję w naszym towarzystwie, a to nie podlega żadnej konkurencji. - Moje słowa oddają to co chcę wyrazić lepiej niż myślałem - Teraz cię rozbiorę. - Nie oponuje, więc bez specjalnej ostrożności rozpinam ją i pozbawiam stopniowo garderoby i obuwia, uważnie, tak jak obiera się jabłko.
- Nie pokazuję ich nawet mężowi, są naprawdę małe - mówi stanowczym głosem, gdy zabieram się za podkoszulkę - dotknij najpierw - mówi spokojnie i stanowczo, jakby naprawdę chodziło o dobicie targu w sprawie tira pełnego jabłek.
- Są twoje, nie mam wątpliwości, że już je lubię.
- Raczej ci się nie spodobają, ale oglądaj, jakoś się ciebie nie wstydzę.
Para ścieka z wszystkich szyb samochodu tworząc zasłony o skuteczności mrożonego szkła w drzwiach łazienki. Oświetla nas pełna drobnych przycisków konsola omegi, biel śniegu na zewnątrz sprawia, że w półmroku dokładnie obserwuję jej cieknące obficie, nadziane do oporu na mojego twardego kutasa nagie ciało. Jest chuda, nieco żylasta, niczym z obrazów Beksińskiego, piersi uroczo malutkie, w rozmiarze 4A, jak najmniejsze baterie, sutki wrażliwe jak całe ciało, nieprzyzwoicie duże w cienkich brązowych krążkach. Wydatny ogolony wzgórek łonowy i napęczniałe wargi obijające się o jądra, podobnie jak miękki i aksamitnie gładki tyłek wydają się nieproporcjonalnie duże. Jej lewą kostkę zdobi malutki wytatuowany zielony wąż o idiotycznym uśmiechu jakby przerysowany z dziecięcej kreskówki. Powoli, jak sącząca się z głośników muzyka z mojej kasety, nieśpiesznie muskamy wzajemnie skórę delektując się chwilą, nasze umysły prowadzą długą dyskusję w tym najstarszym cielesnym języku pełnym czułości. Jest tak mokra, że chwilami zastanawiam się, czy coś nie tak z moim wzwodem, mimo iż emocje tej powolnej rozkoszy stawiają na baczność każdą jego żyłkę. Mówi, że uwielbia od tyłu, więc nieśpiesznie ustawiamy fotele i po chwili zatapiam w jej szczupłym i drobnym ciele ociekającego śluzem kutasa, mając do dyspozycji dłoni łechtaczkę, delikatną skórę brzucha, piersi i kark w dyspozycji zębów. Ma doskonałe proporcje w tej pozycji, tyle że jakby w całości zmniejszona o jedną trzecią. Mam poczucie, że zupełnie dominuję. Zjednoczony z jej umysłem, posuwam ją powoli i nie przyśpieszam, tylko napieram coraz bardziej stanowczo, w dużym napięciu lecz cały czas delikatnie, a każde muśnięcie moich dłoni lub ust sprawia, że jej ciałem wstrząsają dość nieoczekiwane spazmy i konwulsje, których zupełnie nie kontroluje. Dużo później dowiaduję się, że to wielokrotny, przeciągnięty orgazm. Napina się, jęczy, miota i rozrzuca energicznie dłonie, tak, że muszę trzymać jej lekkie ciało w biodrach by z niej nie wypaść, w tym powolnym ruchu czuję schodzące po plecach dreszcze. W końcu, krzycząc, a raczej przeciągle wyjąc rozpiera się chaotycznie nogami i rękami napinając zakamarki auta, tak że tylko mój własny ciężar sprawia, że nie tracimy pozycji. W tym samym momencie, gdy po raz kolejny jej pochwa zaciska się na nasadzie kutasa, błysk razi mój wzrok i wielokrotnie, z pełną siłą tryskam powolnymi spazmami w głąb jej rozdygotanego ciała, wspólnie z nią świadomy każdej kropli rozpędzonej spermy. Zostaję w niej, kiedy czule mości się po chwili pode mną. Jednak jej mokre od potu ciało nadal podryguje, przerywanymi krótkimi wstrząsami co jakiś czas. Zaskoczony zauważam, że płacze. Zatapiam nos w jej włosach i nic nie mówię oddychając ciężko.
- Zawsze tak mam... gdy jestem szczęśliwa - mówi przez ciche łzy, jakby odczytując pytanie zadane przyklejoną do niej powierzchnią mojej nagiej skóry. Nie odpowiadam, nie ma potrzeby. Jestem spełniony do samego końca, chociaż zszokowany przebiegiem sytuacji. Minęło półtorej godziny i czuję suchość w ustach, ogarnia mnie dojmujące pełne satysfakcji zmęczenie.
- Zobaczysz, kiedyś się przez to odwodnimy, a szczególnie ty - stwierdzam po dłuższej chwili i wybuchamy cichym szczerym chichotem.
***
Spotykamy się co kilka dni. Pod byle pretekstem wymyka się z domu, gdy jest jeszcze jasno, wczesny zimowy mrok sprzyja naszej intymności i tajemnicy. Nie dzwonimy już do siebie, nawet na jej zieloną komórkową motorolę, którą sprezentował jej tato. I tak nie byłoby mnie na to stać. W czasie naszych erotycznych sesji poznaję jej tak różne od mojego pełne miłości i spokoju dzieciństwo, wsparcie ojca gdy stawała się kobietą oraz przesączone samotnością i niespełnieniem małżeństwo, zawarte bez przymusu, kilka lat przed narodzeniem dziecka.
- Byłam szalona, zrobiłam wtedy ten tatuaż, imponowali mi twardziele, tacy jak mój mąż. Prości, zdecydowani, pewni swojej recepty na życie. Nie wiedziałam, że to oznacza słabość i cynizm na codzień, myślałam, że zawsze będę księżniczką, ponad tym wszystkim - tymi i podobnymi słowami nieświadomie wspiera moje niedowartościowane ego - kiedyś byłbyś dla mnie zalęknionym lalusiem, dziś widzę jak twardy i silny jesteś w swojej czułości.
- Owszem, lubię być twardy - umyślnie psuję jej filozoficzny wywód by wspólnie wybuchnąć śmiechem. Odkrywamy zupełnie nam nieznane sposoby budowania relacji, opartej na bliskości i zaufaniu, wyrażanej głównie delikatnym seksem, chociaż rozmowy zajmują nam więcej czasu niż czułość.
Któregoś dnia uświadamiam sobie, że nie pamiętam jak wyglądało życie kiedy jej nie było.
***
- Kocham cię - moje słowa odbijają się głuchym echem od ścian ładowni francuskiego dostawczaka, gdy niezdarnie próbuje odnaleźć swoje majtki pośród papierów, starych gazet i świeżego miękkiego koca, zwichrzonych razem z częściami garderoby na podłodze. Zanim przebrzmiewa echo gwałtownie odwraca ode mnie niezgrabnie wypięty tyłek i z bliska wpatruje się we mnie oczami, które powoli czerwienieją i napełniają się łzami.
- Powiedziałeś to... - szczera i poważna jak zawsze - ja... też cię kocham, też..., kocham, kocham, bardzo... ale my nie możemy - wtulamy się w siebie i pozostajemy tak przez dłuższą chwilę w ten mroźny, słoneczny i zimowy poranek. Światło dnia nie tylko nie zapewnia intymności, stoimy niedaleko domów i czasem przejeżdżają samochody, od których izolują nas tylko podwójne, rdzewiejące ściany ładowni, światło, które obnaża drobne niezręczności tej sytuacji, cielesne niedoskonałości, w brutalistyczny sposób uświadamia nam jak bardzo różni się ta sytuacja od tła miłosnych hollywoodzkich epopei. Taki prozaiczny obraz zapada nam w pamięć, taki świat jest najlepszy z wszystkich swoich wersji. Surowy, siermiężny, świat który nas tworzy bez konieczności poprawiania.
***
Ta skrywana znajomość trwa już pół roku. Na przekór całemu światu, różnicom, rozsądkowi, planom i doświadczeniom kultywujemy swoją bliskość. Mając niewiele do stracenia bezgranicznie sobie ufamy, całkowicie akceptujemy siebie i nasze sytuacje życiowe, które tworzą nas zdolnych do przeżywania wspólnej miłości, wznosimy się na wyżyny delikatności, a każde spotkanie ładuje nasze akumulatory na następnych parę dni lub tygodni. Nawet gdy nie robimy seksualnej uczty i spotykamy się tylko na chwilę, moja drobniutka kochanka wskakuje mi między nogi i w ciągu piętnastu minut doprowadza mnie wyrafinowanymi pieszczotami rąk, ust i gardła do ekstatycznego orgazmu, kwitując to następnie stwierdzeniem, że przecież musi dzisiaj coś zjeść, a ja nie powinienem za dużo męczyć ręki, gdy akurat się nie spotykamy. Mój orgazm jest jej szczęściem, przeżywamy go wspólnie. Odkrywam jak dosłowny jest słynny hymn o miłości, bezinteresownej, cichej, wiecznej. Nabieram ochoty do życia, tworzę plany na przyszłość, w których nie ma zbyt wiele mojej kochanki, ale za to widzę w nich siebie pełnego nadziei, siły, skuteczności i zdolności. Pełnego odwagi i radości. Poprawiam warunki na studiach, moje oceny nagle stają się wysokie, bryluję w towarzystwie, zarabiam nawet trochę wieczorami jako barman w pobliskiej spelunie. Ciepłe majowe wieczory pozwalają nam kochać się w półmroku na plażach, parkowych ławkach, leśnej ściółce, wydmach i kilku zagubionych wśród miejskiej zabudowy skwerach, które stały się naszymi azylami, czasami mamy do dyspozycji mieszkanie jej koleżanki ze studiów. Jej zwiewne sukienki podniecają mnie na samą myśl o tym, że do mnie przyjeżdża nie mając nic na sobie poza kilkoma fałdami delikatnego, prześwitującego w ostrym świetle materiału. Ani przez moment nie czuję potrzeby posiadania jej na wyłączność, jest doskonała taka jaka jest, lekko cierpiąca w swoim skomplikowanym rodzinnym kontekście. Jej spryt w stosunku do męża budzi mój podziw, tym bardziej, że wcale nie skąpi mu cielesnej dostępności, co w żaden sposób nie umniejsza naszych wspólnych podróży wgłąb siebie. Konspiracja jest idealna, jesteśmy bezpieczni. Moje zorganizowane w ten sposób życie sprawia, że czuję jego pełnię i mimo wielu niedoborów nie chcę nic zmieniać. Gdzieś w głębi duszy dziwię się tylko skąd te poematy o miłości, przecież jest tak piękna, łatwo dostępna, trwała, wieczna. Wiem, że nigdy się nie kończy.
***
Noc świętojańska jest gorąca. Jej mąż pracuje, dziecko u matki, a ona wychodzi do koleżanki na babską imprezę. Od dłuższego czasu jestem tą koleżanką. Godzinę zajmuje nam dotarcie na Hel i zaczepienie się na jakimś festynie, który po zmroku zamienia się w dyskotekę na plaży. Świetnie bawimy się wśród obcych ludzi, pijemy, mając zamiar wytrzeźwieć śpiąc potem do późnego poranka w naszym blaszanym domu na kółkach. Tańczymy, żartujemy z obcymi osobami, jest gwarnie i wesoło, świetnie się bawimy w kontekście kiczowatych dekoracji. Po zmroku, obok przemakających szybko, tonących i dobijających do brzegu zamiast odpływać wianków puszczane są papierowe lampiony. Leżymy na piasku wpatrując się w nie jak świecąc bezpieczną czerwienią powoli odlatują w stronę lądu. Milczymy. Tego wieczoru, jeszcze przed północą postanawiamy z tym skończyć. Rzucić się na głębokie wody. Postanawiamy nie ukrywać się dłużej.
Dwie godziny później sączymy drinki siedząc na wysokich stołkach przy nieco opustoszałym barze. Planujemy wspólną przyszłość. W oddali, na plażach słychać gwar niewielkich grup podpitych imprezowiczów, ktoś wyzywa kogoś w oddali, jakaś kobieta wybucha śmiechem, który echo niesie nad wodami.
Podszedł zza jej pleców przenikliwie wpatrując się we mnie, widziałem go tylko kątem oka. Dopiero gdy wyciągnął kasetę i podał mi ją uderzyła mnie świadomość, że to nie przechodzień szukający swoich kumpli. Już wiedziałem. Kaseta została w omedze, gdy pierwszy raz się kochaliśmy. Czarne włosy, 30 lat, niewielki zarost, krępy, południowe rysy jak Włoch lub Hiszpan, w naszym kraju ideał męskiej urody.
- Wiem wszystko. Tylko dlaczego? Dlaczego to kurwa robisz, dlaczego rozpierdalasz moją rodzinę? - łapie ją za ramię i bez odrywania ode mnie wzroku kontynuuje tyradę o poziomie skurwysyństwa i o tym co powinien ze mną zrobić, i dlaczego posiadanie ojca na wolności przez jego dziecko jest dla niego ważniejsze. Milczę jak wryty, a adrenalina dewastuje moje mięśnie, pozostające w bezruchu mimo kategorycznego rozkazu ataku lub ucieczki. Ona rzuca się bez słowa do ucieczki w mrok, przez chwilę on biegnie za nią, ale zawraca zbliża się do mnie
- Wiem o tobie wszystko, mogę cię zniszczyć. Ale nie, chciałbym tylko, żeby nie było tajemnicą to co robisz - rzuca i zamawia piwo przy barze, rozsiada się na stołku gdzie przed chwilą siedziała ona. Wyobraźnia podsuwa mi najgorsze scenariusze więc przyjmuję pozę nieudacznika. Blefuje, wiem to, nie może wszystkiego wiedzieć.
- Nie interesują mnie twoje problemy - mówię przez ściśnięte gardło, na co on nie wpada w furię, tylko spokojnie tłumaczy sytuację. Udając, że to platoniczne uczucie, że seks nam nie wyszedł i go nie mamy symuluję, że jestem już wystarczająco zastraszony. Rozmawiamy około pół godziny. Nie jest tępakiem jak opisywała go ona, raczej trochę powolny w rozumowaniu, co kompensuje fanatyczną wiarą w swoją rację. Kończy rozmowę stwierdzeniem, że dziecko jest ważniejsze i nie będzie marnował na mnie czasu jeśli się natychmiast odpierdolę. Odchodzi nie oglądając się. Następną godzinę spędzam w bezruchu, bez emocji jakby spoza ciała obserwując gigantyczną falę rozpaczy zalewającą całe piękno, które wzrastało w nas od ponad pół roku.
***
- Do ciebie - trzeźwa od kilku miesięcy mama woła mnie do telefonu,
- Halo?
- Odwal się! Przestań! Nie rozumiesz, że walczę o swoją rodzinę?! - uderzenie w widełki przerywa połączenie jednak od razu rozpoznaję w słuchawce jej krzyk. Jeszcze chwilę słucham buczącego sygnału i również odkładam słuchawkę.
Dziesięć minut później sam odbieram telefon:
- Przepraszam, musiałam udawać, kocham cię i jestem załamana, zadzwonię jeszcz... - znowu uderzenie w widełki.
***
W połowie lipca udaje nam się długo porozmawiać, przez telefon. Nic się nie zmieniło między nami, rozmowa pełna ciepła. Jednak spotkania są wykluczone, mówi, że musi starać się wobec męża aby zachować rodzinę, że robi to dla swojej córeczki. Jej mąż rzeczywiście wiele wyśledził, w tym to, kim jestem, łącznie z adresem i numerem telefonu, ale nie jest już agresywny.
We wrześniu dzwoni on i opisuje sytuację, obwinia mnie, ona jest w tym czasie niedostępna, mówi, że zwariowała przeze mnie. Wiem, że to koniec. Dzwoni jeszcze kilka razy, sprawia wrażenie odpowiedzialnego i zatroskanego, w jakimś sensie traktuje mnie jak kogoś, kto może pomóc. Mam świadomość, że zniszczę to co ją tworzy, co tworzy jej subtelność i doskonałość, a w tym wszystkim ją samą, jeśli nie odpuszczę. Więc odpuszczam.
Aby przypieczętować ten stan rzeczy postanawiam zerżnąć przypadkowo poznaną kobietę, co ma miejsce następnego dnia. To pierwsza moja kobieta od przesilenia letniego, starsza ode mnie chyba dwukrotnie, ale atrakcyjna, ponętna, wysportowana, z wydatnym, sterczącym biustem, dobrze utrzymana. Gdy opuszczam jej ogromne, pełne dzieci mieszkanie nie zdradzając nawet swojego imienia, jest upojona rozkoszą, taktowną rozmową, wielokrotnie zaspokojona i pewna, że teraz tak zawsze będzie. Nigdy tam jednak nie wracam.
***
Na święta dostaję pustą kartkę, usilnie wybraną jako najbardziej tandetna, wymiętą, znaczy wyzdrowiała, ale pamięta. Tracę ją jak sądzę na zawsze. Definitywnie. Cały czas ją kocham i ta miłość nie umiera, tworzy mnie tak jak tworzyła wcześniej, nie wymaga, nie żąda swego. Nie muszę jej mieć, żeby kochać. Ale miłość zachowam.
Dużo później, wiosną, podczas ostatniej rozmowy telefonicznej, moja ukochana potwierdza jego wersję, załamanie nerwowe, urojona ciąża i depresja, utrata wagi, psychiatryk, rurka, neuroleptyki. W końcu stabilizacja i jego podejrzliwość. Kartkę wysłała z holu szpitala, wychodząc po wielotygodniowej terapii, kiedy on pakował do auta jej torby.
***
Mija czas. Jestem samotnym wilkiem. W mroku tajemnicy nikt nie zna moich myśli, nikt nie ma dostępu do mojej duszy, to ja sam przewiduję myśli innych. Tworzę ich uczucia, przejmuję władzę. Marzenia tych wszystkich kobiet są dla mnie jak proste zamki patentowe dla wytrawnego włamywacza. Są codziennością. W zimnej rozpaczy fizyczne i materialne zaspokojenie, a także świadomość własnej wartości daje mi nieograniczoną siłę. Nie płaczę, popadam czasem w odrętwienie, z którego wyrywa mnie osiągnięcie wewnętrznego poczucia niebiańskiego spokoju. Korzystam z okazji, które dryfują w moim zasięgu, ale nie krzywdzę, gdyż szacunek jakim darzę nieskończoną miłość jest ważniejszy niż palenie mostów. Mój plan to zadbać o siebie, zadbać o dzień dzisiejszy, o wewnętrzną równowagę. Dziś jeszcze nie wiem, że zapłaczę dopiero za kilka lat, gdy w gorącą lipcową sobotę, wracając z dwutygodniowej górskiej eskapady rowerowej, odkryję w porzuconym na ten czas nowym, pierwszym telefonie komórkowym spóźnioną wiadomość "Kochanie... to ja, jesteś już lekarzem? Czekam do piątku na telefon od ciebie. Wyjadę tylko wtedy, gdy nic już nie będzie dla nas". Piątku przed tygodniem. Znalazła mnie. Jej numer nigdy już nie zalogował się w sieci.
Jak Ci się podobało?