Domino (III)
21 września 2019
Domino
21 min
Przyznam, że pisanie kryminałów jest dla mnie nowością, a według niektórych to nawet nie jest kryminał, jednak dla mnie o była ciekawa przygoda, która mnie czegoś nauczyła. Również wasze dotychczasowe uwagi były budujące i pełne wskazówek co do mojego stylu i jakości tworzonych przeze mnie treści. Także do zobaczenia! Oby z jeszcze lepszymi tekstami :)
Kolejny poranek był jeszcze gorszy. Oboje uświadomili sobie z całą mocą, że brak regularnych ćwiczeń odbił się na ich kondycji. Ledwo się ruszali od zakwasów i naciągniętych mięśni. Nie pomógł gorący prysznic, maści i tabletki przeciwbólowe. Na domiar złego mieli niezapowiedzianego gościa.
- Pani Marzeno, ja przepraszam, że zawracam głowę, ale na zewnątrz czeka Monika.
- Jaka Monika?
- Narzeczona Krzyśka. Uparła się, żeby z państwem porozmawiać. Tłumaczyłem jej, że już była tutaj policja i o wszystko zapytała, ale się zawzięła. Proszę ją przyjąć, może uspokoi się trochę po rozmowie z panią. Jest dziecina załamana.
- No dobrze.
Czekała na nią w małym pokoju, które jako jedyne jeszcze nie zostało ruszone przez krzątającą się po domu ekipę remontową.
- Dzień dobry, pani Moniko.
- Dzień dobry, proszę pani.
Dziewczyna, na oko dwudziestopięcioletnia, była chorobliwie blada. Miała podkrążone oczy, lekko się garbiła, a włosy koloru słomy miała źle ułożone i połamane na końcach. Włosy, które mogłyby być jej największym atutem, gdyby o nie zadbała, pomyślała Marzena, patrząc z udawaną troską na wychudzoną, niską dziewczynę.
- Jak mogę ci pomóc?
- Chodzi o Krzyśka. Czy był u państwa przedwczoraj?
- Nie, moje dziecko. Tak jak już mówiłam policji, nie dotarł do nas.
- To jest dziwne, bo z samego rana wysłał mi jeszcze wiadomość, proszę spojrzeć.
Marzena odczytała krótkie wyznanie miłości okraszone wesołymi emotikonami w kształcie buziaków i serduszek.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Moniko. Bardzo chciałabym mieć dla ciebie jakieś wieści. Jakiekolwiek.
- Rozumiem. Przepraszam, że zawracam pani głowę.
- Nic się…
- Skarbie, musimy… o przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa.
Andrzej na chwilę zbaraniał, gdy zobaczył je obie, ale szybko odzyskał rezon i nawet uśmiechnął się na widok Moniki.
- Kochanie, to jest pani Monika, narzeczona Krzysztofa.
- Och, dzień dobry. Jak się pani trzyma? – Andrzej od razu spoważniał.
- Jest ciężko, wszyscy go szukamy.
- Policja ma jakiś trop? – zapytał z przejęciem, siadając obok żony.
- Nic, nie potrafią nawet zlokalizować jego telefonu. Ostatnia znana lokalizacja pochodzi z tej ulicy, dlatego przyszłam. Pomyślałam… myślałam…
Dziewczyna rozpłakała się, chowając twarz w dłoniach. Marzena przysiadła obok niej na oparciu fotela i zaczęła ją głaskać po plecach, jednocześnie patrząc martwym wzrokiem na Andrzeja.
- Już dobrze, musisz być silna. Na pewno się znajdzie, trochę wiary.
- Dziękuję i przepraszam za najście.
Monika zerwała się z fotela i skierowała do wyjścia. Andrzej wstał za nią i odprowadził spojrzeniem. Gdy zniknęła, pokręcił głową i powiedział cicho:
- Fajna.
Marzena to usłyszała, spojrzała na niego wściekle, ale nic nie odpowiedziała.
- Zbieram się do pracy. Muszę się w końcu pojawić, bo zbankrutuję – Andrzej przerwał milczenie.
- Idź, zarabiaj pieniądze, bo kto wie, czy nie będziemy musieli uciekać z kraju.
Andrzej zaśmiał się, ale widząc przygnębioną minę żony, spochmurniał. Wyszedł bez słowa. Marzena nie miała zaplanowanych żadnych spraw na ten dzień z wyjątkiem zamartwiania się i rozważania przeróżnych opcji. Właśnie analizowała ścieżkę ostatnich zbrodni, chodząc po ogrodzie, gdy za płotem zobaczyła chłopca. Tego samego, któremu niedawno zrobiła dobrze. Patrzył się na nią bezczelnie, zawieszony na drewnianej desce. Całym ciałem dawał znać, że coś od niej chce.
- Co ty tu robisz, gnojku?
- Ej, teraz jestem facetem. Dzięki tobie. – Uśmiechnął się szerzej i posłał całusa kobiecie.
- Zjeżdżaj stąd.
- Nie tak szybko. I bądź dla mnie milsza.
- Bo?
- Bo wiem coś, czego ty nie wiesz.
- Przestań grać ze mną w gierki!
- Okej, okej, po co te nerwy? Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, nie?
Nagle Michał zerknął za siebie w dół i mrugnął do kogoś. Dopiero teraz Marzena spostrzegła, że na ziemi stoi ktoś jeszcze.
- Powiedziałeś komuś?!
- Spokojnie, to przyjaciel. Przysiągł na życie, że nikomu nie powie. Znaczy się, przysięgnie za odpowiednią zapłatą.
Marzena miała ochotę chwycić Michała za głowę i przekręcić ją o trzysta sześćdziesiąt stopni.
- Podjedźcie do bramy.
Gdy zostawili rowery przy płocie, zaprowadziła ich do garażu, upewniając się uprzednio, że żaden z robotników ich nie widział. Znajomy Michała okazał się kolegą z klasy, niższym o głowę, pryszczatym, piegowatym z grubymi okularami na nosie, które bez przerwy poprawiał.
- Jak ci na imię?
- Kamil.
- Co ci powiedział Michał?
Chłopcy spojrzeli po sobie, Michał skinął koledze, by ten odpowiedział.
- Że wyrzuciła pani farby do zalewu, żeby nie płacić za wywózkę.
- Czego chcesz w zamian za milczenie?
Kamil okazał się bardziej śmiały i bezpośredni. Od razu spuścił spodenki. Nie miał bielizny. Marzena skonstatowała, że mieli to zaplanowane, gdy Michał zrobił podobnie, prychając przy tym ze śmiechu. W głowie kobiety zaczęły pojawiać się mroczne myśli.
- No dobra, chłopaki. Zrobię wszystko, żebyście milczeli.
- Super! Rozbierz się.
Zwalczyła chęć, by przywalić Michałowi i posłusznie rozebrała się do rosołu. Obaj momentalnie zaczęli się masturbować.
- Podoba wam się? – Skinęli głowami. – Chcecie, żebym się dotknęła? - Znów potwierdzenie. – Podziwiajcie moją dupcię.
Oparła się o roboczy stół, wypięła pośladki i włożyła dłoń między uda. Robiła to tak, żeby wszystko widzieli. Kiedy zaczęła wpychać palce do cipki, usłyszała głośne, przyśpieszone oddechy. Odwróciła się, żeby zobaczyć masturbujących się jak szaleni nastolatków. Pierwszy doszedł Kamil, chwilę później Michał, obaj bezwstydnie chlapiący nasieniem po posadzce. Kamil miał już zamiar się ubierać, gdy powstrzymał go Michał.
- Czekaj! – Następnie zwrócił się do Marzeny. - Teraz będziemy cię dotykać.
Westchnęła zrezygnowana, po czym podeszła i czekała na ich ruch. Zniecierpliwiło ją nerwowe macanie po dupie i cyckach, ale wrzasnęła, dopiero gdy spróbowali wepchać palce do jej cipki.
- Hej! Nie jestem dmuchaną lalą!
Chłopcy zgłupieli, nie wiedząc, co mają odpowiedzieć czy zrobić. Przewróciła oczami i klęknęła między nimi, chwytając za sterczące wacki. Masturbowała ich mechanicznie, oczekując ekspresowego rezultatu, ale Michał zdecydowanie był daleko od takiego finału.
- Chcę cię zapiąć w tyłek.
- I co jeszcze? Może anala?
Widząc, że ostatnie słowo obudziło pokłady rosnącej ekscytacji, postanowiła je czym prędzej zgasić.
- Zapomnij, mały skurwysynu. Możesz mnie zapiąć w cipkę, to wszystko.
- A Kamil?
- Też.
Obaj przybili sobie piątki. Marzena wylądowała na klęczkach, ssąc Kamilowi jego niezbyt wyróżniającego się kutasa, niecierpliwiąc się tym, jak Michał próbuje w nią wejść. W końcu mu się udało, co skwitował soczystym, przeciągłym „o kurwa”. Zachowywał się jak pies na suce, ale mogła znieść wszystko, żeby tylko skończył. On jednak inaczej to widział.
- Teraz ty Kamil.
Zamienili się miejscami, Marzena nie zamierzała odzywać się, kiedy niższy z kolegów ocierał się o jej wargi sromowe, zamiast wejść między nie. Jeszcze bardziej ucieszyła się, gdy po mniej więcej minucie chłopak doszedł. Michał, chociaż naprężony i podniecony, trzymał się dzielnie.
- Skończyłeś? To zamiana!
Znów w nią wszedł, ale Kamil siedział pod ścianą oszołomiony, dlatego mogła pobawić się cipką w oczekiwaniu na drugiego z chłopców.
- O rzesz, o rzesz, o rzesz…
Michał powtarzał urwane słowa, jednocześnie przyśpieszając pracę biodrami. Gdyby nie cała otoczka szantażu, świadomość seksu z nieletnimi oraz dwóch morderstw w ostatnim czasie, byłby to całkiem przyjemny seks. Michał nie posiadał techniki, ale miał odpowiednio duży sprzęt i mnóstwo zapału.
- Spuszczę się w tobie…
Już nie skomentowała, że powiedział to o kilka tryśnięć za późno, żeby cokolwiek zrobić z tą informacją. Zamiast tego odechciało jej się dalszej masturbacji. Gdy chłopcy byli gotowi do opuszczenia garażu, nagle zaczęli się o coś kłócić.
- Co jest?
- Nic…
- Proszę, pani… - Okazało się, że Kamil seplenił. I okazał się z ich dwójki uczciwy - … Michał zapomniał powiedzieć, że worek ze śmieciami wypłynął.
- Co, kurwa?!
- Mówiłem, żebyś nie mówił! Teraz już nam nie da!
Marzena zaczęła krążyć w kółko, myśląc intensywnie.
- Macie jeszcze czas? – Pokiwali głowami. – Pokarzecie mi, gdzie to wypłynęło. Czekajcie tutaj, pojedziemy samochodem, tylko muszę najpierw coś… zrobić.
Poszła do sypialni, odsłoniła sejf ukryty w szafie, wstukała kod, a gdy się otworzył, wyciągnęła pudełko z eleganckiego, mahoniowego drewna. Popatrzyła na nie chwilę, zacisnęła usta i wstała. Wkrótce dotarli nad rozlewisko.
Po niebie płynęły szaro-stalowe chmury zwiastujące deszcz. Samochód zatrzymał się na lekkim wzniesieniu, tam, gdzie ścieżka się kończyła. Dalej już były osuwiska, odsłonięta skała i mętna woda porośnięta chaszczami. Marzena rozejrzała się, szukając oznak, że nie są sami. Wreszcie powiedziała do chłopców:
- Musicie mnie zaprowadzić.
Gdy obaj wysiedli, otwarła pudełko i wyciągnęła z niego rewolwer. Załadowała sześcioma kulami i schowała w spodniach na plecach. Wysiadła i dołączyła do Michała oraz Kamila. Na jej szczęście ignorowali ją, dyskutując na temat przygody z niezłym milfem, jak dotarło do jej uszu. Uznała to za mało pocieszające. Chłopcy po drodze zabrali patyki, którymi teraz ścinali najwyższe trawy, przechwalając się, który z nich jest lepszy. W ścinaniu traw i pieprzeniu starszych kobiet.
Marzena nie miała siły ich słuchać, pochłonięta myślami i planem. Patrzyła na głowy przed nią i pytała siebie, czy jest w stanie to zrobić. W jednej chwili nie miała wątpliwości, biorąc pod uwagę, co dotychczas zrobiła. Zaraz jednak pojawiała się myśl, że to są jeszcze dzieci, niewinne, nawet biorąc pod uwagę, że ją szantażują.
Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie kilka głazów wystawało ponad powierzchnię wody, tworząc lichy pomost schowany pomiędzy trawami, prowadzący w głąb rozlewiska. Poszła za nimi. Na końcu przykucnęli i wskazali unoszący się worek z folii i taśmy klejącej. Worek był brudny, żółto-zielony, chociaż wewnątrz dostrzegała dużo ciemniejsze plamy. Zdziwiła się, że chłopcy nie zorientowali się, jaki kształt przypomina worek.
Wyciągnęła broń i odciągnęła kurek, gdy obaj próbowali przyciągnąć pływaka bliżej swoimi patykami. Ręka jej drżała, gdy wycelowała w głowę Michała.
- Ale się buja! Kamil, daj mi twój patyk, jest dłuż…
Nie dokończył, gdy po powierzchni wody poniósł się huk. Był tak głośny, że momentalnie w uszach Marzeny zadzwoniło. Kamil patrzył sparaliżowany na ciało kolegi, które wpadło do wody i powoli odpływało, zostawiając za sobą czerwoną smugę. Dopiero po chwili obejrzał się za siebie.
- Nie…
Kolejny huk.
Marzena, zalewając się łzami, niemal biegła po kamieniach, niebezpiecznie wykręcając kostki. Rozglądała się nerwowo czy jednak kogoś nie było w pobliżu, ale tak naprawdę chciała, jak najszybciej stąd odjechać. Nie mogła odpalić silnika, tak trzęsły jej się ręce. Wreszcie zrezygnowana uderzyła głową o kierownicę i się rozwyła. Po dziesięciu minutach odjechała odrętwiała i półprzytomna.
Wróciła do domu, wzięła prysznic i uspokajając nerwy kilkoma głębszymi, podeszła do majstra.
- Panie Witoldzie, ma pan może numer do Moniki, narzeczonej Krzysztofa?
- Mam.
- A może pan mi go podać? Nie mogę się otrząsnąć z tego, co przeżywa, pomyślałam, że spróbuję jeszcze jakoś ją pocieszyć.
- Ma pani wielkie serce. Szczerze powiedziawszy, nie chciałem nic mówić, ale pani sama wygląda, jakby to przeżywała.
- Bo tak jest.
- Niech pani pomoże Monice. Mnie i chłopakom poprawiłoby to chociaż odrobinę humor. Wszyscy się zamartwiamy.
- Rozumiem.
Wykręciła numer do dziewczyny, gdy udała się do sypialni.
- Halo? Monika? Z tej strony Marzena. Słuchaj, chciałabym się z tobą spotkać, myślę, że mogę coś wiedzieć o Krzysztofie. Gdzie jesteś? Dobra, przyjadę zaraz po ciebie.
W Monikę wstąpiło na nowo życie. Była podniecona, nadzieja walczyła w niej ze strachem, gdyż nie wiedziała, czy informacje Marzeny są zwiastunem tragedii, czy szczęśliwego zakończenia.
- Proszę mnie nie trzymać w napięciu!
- Przepraszam, nie chcę ci robić nadziei.
- O co chodzi?
- Mąż ma z dala od miasta stodołę. Trzyma tam kilka cennych rzeczy, więc zamontował alarm. Niedawno się uruchomił. Niestety jest tam problem z zasięgiem i rzadko kiedy kamera potrafi przesłać wyraźny obraz. Wydaje mi się jednak, że widziałam jakiegoś młodego mężczyznę. Wyglądał na rannego.
- Myśli pani, że to Krzysiek?
- Naprawdę nie wiem, ale męża nie ma, więc sama postanowiłam sprawdzić. Pomyślałam jednak, że gdyby to był… lepiej, żeby pani ze mną była.
- Bardzo dobrze pani zrobiła. Jedźmy!
Pruli przez miasto i pola, aż wjechali w polną ścieżkę. Osobówka miała spore problemy z pokonaniem przeszkód, ale w końcu dotarli do celu. Stodoła wyglądała na zamkniętą.
- Gdzie go pani widziała?
- W środku. Kłódka powinna być zdjęta.
Monika niemal wbiegła do środka, rozglądając się nerwowo na boki. Nawet nie przejęła się dziwaczną konstrukcją na środku. Nie wiedziała, co się stało, gdy straciła przytomność po uderzeniu w głowę. Marzena spojrzała na nieprzytomną dziewczynę, trzymając w ręku rewolwer. Gdy odzyskała oddech, zadzwoniła do męża.
- Kochanie, przyjedź do stodoły po pracy. Mam dla ciebie niespodziankę. Czekam.
Rozłączyła się, odłożyła pistolet i chwyciła Monikę za ręce.
Andrzej pojawił się godzinę później, wpadając do stodoły, jakby właśnie płonęła i trzeba było kogoś z niej wyciągnąć. Zobaczył Marzenę siedzącą na taborecie i jakąś postać przypiętą do stołu. Gdy Marzena go zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko i podeszła.
- Cześć, kotku. Zobacz, kogo ci przyprowadziłem.
- Jezu, to Monika, narzeczona…
- Tak, tylko dla ciebie.
- Zwariowałaś? Przecież po wszystkim trzeba będzie ją zabić!
- I co z tego? Zabiliśmy już dwie osoby. Ktoś nas złapał? Nie, bo jesteśmy zajebiści w ukrywaniu zbrodni. Nie rozumiesz tego, kochanie? Nie mogą nam nic zrobić!
Andrzej dyszał ciężko, skonsternowany, rozglądając się nerwowo, chociaż jego wzrok ostatecznie kończył na nagim ciele nieprzytomnej Moniki.
- My rządzimy tym miastem, nic nam nie zrobią. Zabaw się z nią, wiem, że ci się spodobała. Tym razem to ja chcę popatrzeć.
- Nie będziesz miała nic przeciwko?
- Nic, a nic. To jest mój prezent dla ciebie za to, że jesteś ze mną i pomagasz mi. Wielu mężów już dawno wsypałoby żony. Ty jesteś wierny.
- To prawda.
Andrzej uśmiechnął się i podszedł do nieruchomej Moniki. Bez najmniejszego zażenowania dotknął jej ciała, na początku rysując linie palcami, ale widząc, że nie musi się bawić w żadne gierki, chwycił drobną pierś, podszczypał sutek. Dziewczyna zaczęła się budzić. Zjechał dłonią niżej, do zarośniętego łona, odszukując łechtaczkę. Pomasował ją.
- Krzyś… - jęknęła przez sen.
Andrzej spojrzał na Marzenę, a jego twarz wyrażała aprobatę połączoną z wesołością. Zdawał się mówić: „patrz, kochanie, ona myśli, że jestem jej narzeczonym!”. Włożył palec w suchą cipkę, oblizując wargi. Gdy jęki i syknięcia z bólu przybrały na regularności, mężczyzna podszedł do kołowrotków i tak ustawił stół, że Monika niemal stała w pionie. Wtedy odpiął jej nogi i podniósł wysoko do góry, zakładając na barki. Obślinił penis i wsunął się w nią. To ją ostatecznie rozbudziło.
- Co się… Auu! Gdzie ja jestem? To pan! Co pan… Ratunku!
- Zaknebluję ją – zaproponowała Marzena.
- Nie! Chcę słuchać.
- To miłe, ale po leśniczym wolę mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy i nie przyjdzie podglądać.
- Pani Marzeno, proszę mi pomóc, nie… hmmm!
Marzena wcisnęła jej w gardło knebel, przez co mogła posługiwać się wyłącznie przytłumionymi spółgłoskami. Kobieta nie lubiła krzyków, na jej szczęście Andrzej był zbyt pochłonięty gwałtem, żeby protestować.
- O tak… Jesteś taka ciasna…
Monika próbowała się szarpać, ale Andrzej mocniej tylko chwycił za wierzgające nogi i maksymalnie odchylił do tyłu, zamiast trzymać je wciąż na barkach. Monika zwisała teraz wyłącznie na rękach z jednej strony i podtrzymywana przez gwałciciela za nogi. Ten mógł podziwiać ją w całej okazałości.
- Trochę jesteś sucha, ale to nic. W końcu nie jestem twoim Krzysiem. Wiesz, że go zabiliśmy?
Andrzej mówił i pieprzył Monikę. Ta nagle rozwarła szeroko oczy, by chwilę później rozpłakać się. Odwróciła głowę i zamknęła oczy, łkając. Już wcześniej wyglądała żałośnie, blada, wychudzona i przygarbiona, ale dopiero teraz była skończonym obrazem zgryzoty i upadku. Marzena nie komentowała wylewności jej męża, pochłaniały ją inne sprawy, chociaż patrzyła na wszystko z boku, od czasu do czasu rozważając, czy ją to podniecało.
Andrzej po kilku minutach doszedł, dysząc ciężko. Wciąż męczyły go zakwasy, pomijając, że i wcześniej nie miał zbytniej kondycji. Opuścił nogi Moniki i bezwstydnie obserwował, jak po jej udach spływa nasienie. Zaśmiał się zadowolony.
- Skończyłeś?
- Skarbie, daj mi jeszcze trochę czasu. Chciałbym spróbować jeszcze czegoś.
Nagle chwycił Monikę za szyję i zaczął dusić. Jej twarz od czerwonej zmieniła się na purpurową, aż zemdlała. Wtedy puścił.
- Spodobało ci się zabijanie? – spytała zdziwiona Marzena.
- Nie, po prostu nie chcę, żeby się szarpała, gdy ją inaczej ustawię.
Nieprzytomną zdjął ze stołu i z pomocą Marzeny zaplątał w pasy i łańcuchy zwisające z poziomej belki. Zrobili to w taki sposób, że Monika zdawała się szybować w powietrzu niczym ptak. Odzyskała przytomność, kaszląc gwałtownie, a gdy odzyskała wigor, znów się zaczęła szarpać i próbować krzyczeć, kolejny raz bezskutecznie. Andrzej wziął wazelinę, nasmarował nią fallusa, który zdążył już zesztywnieć na powrót, gdy podziwiał skrępowaną Monikę.
- Kochanie, powiem ci, że to mi się chyba bardziej podoba niż patrzenie, jak faceci posuwają ciebie. Chciałbym, żeby to stało się naszym nowym zwyczajem.
- Pożyjemy, zobaczymy.
Marzena obserwowała wszystko obojętnie, niemal sennie. Wszystko, co się obecnie działo, nic jej nie obchodziło. Chciała, żeby mąż skończył jak najszybciej. Andrzej wziął trochę wazeliny na palec i wsadził w dupę Moniki. Zawyła, szarpnęła się, ale jedynie zakręciła słabego bączka, zwisając bezwiednie na łańcuchu. Andrzej chlasnął ja kilka razy po tyłku, rozszerzył pośladki, żeby popatrzeć, ale jego cierpliwość zaczęła się kończyć. Przyłożył penis i napierał na anus. Dziewczyna zesztywniała, wygięła się, ale gwałciciel nie przerwał, dopóki nie wsunął się cały.
- O kurwa, ale ciasno.
Powoli się wysunął, po czym wrócił. Za każdym razem trochę szybciej.
- To jest zajebiste, ale mnie chuj boli – jęczał, zamykając oczy i delektując się rozkoszą.
Monika straciła siły i jej opór był znikomy. Poddała się sytuacji, zrozumiawszy, że nic nie wskóra. Po kilku minutach Andrzej doszedł w niej.
- O Boże, aż mam dreszcze. O rzesz, ale smród!
Wysunął się i z obrzydzeniem ocenił stan fallusa oraz maź wypływającą z odbytu Moniki. Ta się rozpłakała na nowo. Marzena w tym czasie odeszła na bok i sięgnęła po rewolwer. Wytarła rączkę i trzymając w szmatce, podeszła do męża.
- Proszę.
Podała mu broń, na co prawie odskoczył. Patrzył na nią zszokowany, ale w końcu dotarło do niego, co musi się teraz stać. Spojrzał błagalnym wzrokiem na żonę, ale stanowczo pokręciła głową. Przejął rewolwer i wycelował w Monikę, która nie zdawała sobie z niczego sprawy. Jego ręce drżały.
- Czego się boisz? Mietka zabiłeś gołymi rękami. Tutaj nawet nie musisz jej więcej dotykać.
Informacja o zabójstwie dotarła do Moniki, która na powrót zaczęła się szarpać przerażona. Marzena podeszła do niej i klęknęła obok.
- Należą ci się pewne wyjaśnienia. To ja zabiłam Krzyśka, tutaj, na tym stole. – Wskazała ręką miejsce wcześniejszego gwałtu na Monice. – To nie było zamierzone, chciałam się zabawić, a po wszystkim wypuścić go z pieniędzmi albo ze wstydliwym nagraniem, żeby się nie wygadał. Niestety jego serce nie wytrzymało. Wiedziałaś, że ma problemy z sercem?
Monika rozwyła się na nowo, śliniąc się obficie.
- To wszystko miało wyglądać inaczej, nie chcieliśmy nikogo krzywdzić. To znaczy zabijać. Przepraszam cię, nie zasłużyłaś na to, ale nie zamierzam iść do więzienia. Wolę dalej zabijać niż stracić władzę i bogactwo. Wiem, jestem zepsuta, ale taka już jestem. Może kiedyś odkryję Boga na nowo i się przyznam, ale teraz chcę jak najdłużej korzystać ze swoich przywilejów.
Marzena wstała, odsunęła się i dała znać mężowi skinieniem głowy. Jeszcze chwilę się wahał, ale w końcu nacisnął spust. Kula trafiła w sam środek głowy, tworząc obrzydliwą mozaikę na podłodze po drugiej stronie.
- Czy tak już będziemy żyć? Zabijać i ukrywać zwłoki?
Z Andrzeja uszły wszelkie siły, ledwo stał, gapiąc się na krwawą miazgę, która chwilę wcześniej była głową Moniki. Pozwolił odebrać sobie rewolwer.
- Powiedz mi, kochanie, dlaczego zapragnąłeś Moniki?
- Wydała mi się taka słaba i bezbronna. Miałem ochotę sprawić, że będzie jeszcze bardziej żałosna. Czy to jest bardzo pojebane?
- Po tym, co przeszliśmy, nic nie jest dostatecznie pojebane. Wiesz, że cię kocham, prawda?
- I ja kocham ciebie. Jakoś damy radę.
- Zwłoki wypłynęły na powierzchnię. Dwójka dzieciaków je widziała.
- Co?! Ja pierdolę… Co my teraz zrobimy?
Andrzej zapytał retorycznie, spuszczając głowę. Marzena podeszła do niego.
- Mam pewien pomysł.
Jej mąż nie zdążył unieść głowy, gdy kula przeszyła jego czaszkę. Poleciał jak długi, upadając z hukiem na posadzkę. Marzena wsadziła w jego rękę rewolwer i majstrując przy palcach nieboszczyka, wycelowała w belę siana, po czym oddała jeszcze jeden strzał, robiąc to wszystko przez szmatkę. Po wszystkim usiadła na posadzce obok martwego męża i zapłakała. Szybko jednak się ogarnęła i opuściła stodołę.
Najtrudniej było nic nie robić. Po ostatnim tygodniu, gdzie co chwilę musiała obmyślać kolejny krok, taka bezczynność wywoływała wręcz fizyczny ból. Miała ochotę zostać sama, ale odesłanie robotników mogło wydać się podejrzane. Na drugi dzień zadzwoniła na policję z roztrzęsionym głosem, pytając, czy nikt nie widział jej męża. Powiedziała, zgodnie z prawdą, że obdzwoniła okoliczne szpitale, ale Andrzeja w nich nie było. Policjant przyjął zgłoszenie niechętnie, tłumacząc, że jeden dzień to jeszcze nic, jednak już po południu pod drzwiami stanął patrol policji.
- Dzień dobry, pani Marzeno. Musimy porozmawiać o pani mężu.
- Tak? Czy coś się stało?
- Nie, na razie nic, jednak… Znaleźliśmy nad rozlewiskiem trzy ciała, dwóch chłopców i prawdopodobnie zaginionego robotnika.
- Mój Boże, co się stało?
- To właśnie próbujemy ustalić. Chłopcy zginęli… od broni palnej. W okolicy tylko dwie osoby mają pozwolenie na broń, leśniczy, który niestety zginął w pożarze oraz pani mąż.
- Tak to prawda, mamy w domu rewolwer.
- Może nam go pani pokazać?
Zaprowadziła ich na piętro, odsłoniła sejf i wstukała kod. W środku oprócz biżuterii znajdowały się jakieś papiery.
- Nic nie rozumiem. Broń była w drewnianym pudełku, ale pudełka nie ma.
- Czy ma pani jakikolwiek pomysł, gdzie może być pani mąż?
- Czy gdybym wiedziała, zgłaszałabym jego zaginięcie?
- No tak. Czy macie państwo jakieś nieruchomości oprócz domu i firmy?
- Nie, raczej nie. Chociaż…
Marzena sięgnęła po papiery w sejfie i gorączkowo je wertowała. Gdy trafiła na odpowiedni, przerwała milczenie.
- Mąż miał kawałek ziemi za miastem, ale nigdy tam nie jeździliśmy.
- Poproszę o adres. A pani niech zostanie w domu i będzie pod telefonem.
Dopiero wieczorem patrol policji wrócił i zabrał ją na posterunek. Zadawała pytania, udawała zmartwioną, ale zbywali ją, tłumacząc, że wszystkiego dowie się na miejscu. Tak naprawdę kobieta umierała ze strachu, co się wydarzy, gdy dotrą na miejsce. Pocieszała się, że gdyby była podejrzana, zakuliby ją w kajdanki.
Na miejscu przywitał ją oficer ubrany po cywilnemu, najpewniej nie stąd. Palił śmierdzącego papierosa, po popielniczce sądząc kolejnego w długiej, nieprzerwanej serii. Przed nim leżało mnóstwo papierów, głównie zdjęć. Próbowała na nie zerknąć, gdy usiadła naprzeciw, ale szybko je sprzątnął. Był po czterdziestce, dobrze zbudowany, chociaż po cerze oceniała, że nie prowadził zdrowego trybu życia. Był też zaniedbany, kilkudniowy zarost straszył plamami gołej skóry, włosy miał w totalnym nieładzie.
- Pani Marzeno, mogę mówić po imieniu?
- tak, proszę.
- Jestem Ryszard. Obawiam się, że mam dla pani złe wieści.
- Chodzi o Andrzeja? Błagam…
- Przykro mi, pani mąż nie żyje.
Rozpłakała się i zrobiła niezłą szopkę, tak, że dwóch policjantów musiało ją podtrzymać. Odstąpili, dopiero gdy się uspokoiła.
- Niestety, pani Marzeno, to nie wszystko. Proszę mi powiedzieć, czy mężowi zdarzało się znikać?
- Nie, nigdy. Bardzo często zostawał po godzinach w pracy, ale tylko tyle.
- Czy poznaje pani to miejsce?
- Nie – odpowiedziała po chwili namysłu.
- Mąż nigdy pani tam nie zabrał?
- Nigdy. Czy to jest ta działka?
- Tak.
- Mówił, że nic tam nie ma, ale nie opłaca się sprzedawać, bo daleko od porządnej drogi.
- Rozumiem. Czy miała pani kiedykolwiek wątpliwości co do uczciwości męża?
- Nigdy, o co panu chodzi?
- Zapytam wprost, czy wiedziała pani o romansie męża?
- Co pan opowiada?! Andrzej był mi wierny, nigdy…
- Niestety, ale najwyraźniej nie znała pani dobrze swojego męża.
- Jak to?
Opowieść zajęła ponad pół godziny. W trakcie Marzena musiała wznieść się na wyżyny swojego aktorstwa, dawkując emocje, okazując zdziwienie, szok, niedowierzanie, złość i jeszcze wiele innych uczuć. Detektyw opisał, co nastąpiło:
Andrzej wdał się w romans z Moniką. Prawdopodobnie poznał ją przez Krzysztofa, chociaż było to tylko przypuszczenie, gdyż brakowało poszlak na inną hipotezę. Krótko przed zaginięciem robotnika, ten musiał odkryć zdradę narzeczonej. Kochankowie musieli działać i pozbyli się Krzysztofa. Nie było wątpliwości, że Monika jest współodpowiedzialna, gdyż denat zmarł na zawał po podaniu silnych lekarstw. Tylko ona mogła wiedzieć o problemach z sercem narzeczonego. Pozbyli się ciała, topiąc je w rozlewisku, niestety te wypłynęło kilka dni później. Znaleźli je dwaj chłopcy. Nie było jasne, jak Andrzej i Monika dowiedzieli się o nich, możliwe, że byli nad wodą upewnić się, że ciało wciąż jest zanurzone. Trafili na świadków i ich zlikwidowali. Prawdopodobnie wtedy cała tajemnica się posypała.
Mając trzy trupy na sumieniu i marne szanse na ukrycie zbrodni, podjęli makabryczną decyzję. Badany jest wątek leśniczego Mieczysława czy przypadkiem nie był świadkiem romansu lub morderstwa, przez co również zginął, jednak tym zajmuje się inna grupa dochodzeniowa. Sprawdzane jest również czy decyzja o zakończeniu życia była obopólna, czy podjęta wyłącznie przez Andrzeja. Wątpliwości wzbudzało miejsce zbrodni, gdzie Monika została skrępowana przed zabiciem, a obok leżał Andrzej z rewolwerem w ręku, po postrzeleniu siebie. Niestety nie zostawił żadnego listu.
Marzena potrzebowała męskiego ramienia, żeby wyjść z pokoju. Jeden z policjantów odwiózł ją do domu. Kiedy została sama, wyciągnęła wódkę i spiła się do nieprzytomności.
Na drugi dzień obudził ją majster, który bardzo chciał być w innym miejscu niż właśnie w sypialni z wciąż pijaną zleceniodawczynią.
- Dzień dobry, pani Marzeno. Mam złe wieści.
- O co chodzi? – zapytała półprzytomnie, siadając na łóżku.
- Niestety nie dokończymy remontu. Porozmawiałem z chłopakami, jesteśmy zgodni, że nie chcemy tutaj przebywać. Dowiedzieliśmy się, że pan Andrzej i Monika…, że Krzysiek…
- Rozumiem. Zapłacę wam za to, co dotychczas zrobiliście.
- Bardzo dziękuję. Proszę się na nas nie gniewać.
Wycofał się rakiem ze spuszczoną głową. Marzena tylko się uśmiechnęła, gdyż właśnie samotności teraz potrzebowała.
O tym, że wyjedzie z miasteczka, zdecydowała już na etapie planowania. Musiała jednak odczekać ze względu na pogrzeb i toczące się śledztwo. Te zostało w końcu zamknięte po myśli Marzeny, chociaż kilka wątków pozostawało niewyjaśnionych. Wystawiła dom i firmę na sprzedaż. Pożegnała się z kilkoma osobami, a za zaoszczędzone pieniądze, nie czekając na finalizację transakcji, wynajęła mieszkanie w innym mieście. Kupiła również na własność mały magazyn na obrzeżach tego miasta. Ale to już jest zupełnie inna historia.
Jak Ci się podobało?