Dom w Beskidzie (II)
29 listopada 2019
Weekend w Beskidzie
25 min
Jeśli wolicie moje bardziej fabularne wynurzenia to proszę o komentarze. Oceny mile widziane, jak i komentarze/prywatne wiadomości. Nie ma co się wstydzić, a mi to pomoże w poprawie.
Czy w następnych opowiadaniach wolelibyście, jednak męskiego protagonistę? Czy pojawienie się postaci reprezentującej inną formy i orientacje są dla was czymś mile widziany?
EDIT: Nie wiem, skąd liczba komentarzy pod opowiadaniem. Jeśli macie ochotę na emocjonującą lekturę pełną zwrotów akcji polecam przejście wprost do nich.
1.
Drżąc z niecierpliwości, otworzyliśmy drzwi do naszego domku. Czułam na sobie pełen żądzy wzrok Marka. Dawno nie patrzył na mnie w ten sposób, dając mi piękny dowód na to, jak skuteczne bywa powolne budowanie napięcia.
Z trudem powstrzymywałam się od uśmiechu, gdy niemal wydarł klucz do pokoju od wystraszonej i plątającej się recepcjonistki z plakietką „Jestem tu pierwszy dzień; Klaudia”. Klaudia miała duże, ufne oczy o kolorze błękitu i ciężkie ciemnobrązowe loki. Uśmiechnęłam się do niej pojednawczo, widząc gburowatość Marka. Ona spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem i uśmiechnęła się, jakby na siłę. Miała lekko krzywe zęby i tak drobną posturę, że Marek by ją zgniótł. „Dobrze, że nie wiesz, o czym teraz myślę, bo spłoniłabyś się rumieńcem albo uciekła, pozostawiając nas w tej recepcji bez klucza do naszego domku”, myślałam patrząc na tą skromną recepcjonistkę. „Może jednak, byś została zawstydzona, bawiąc się tymi lokami o barwie hebanu”, fantazjowałam dalej. Z trudem powstrzymałam się od przygryzania warg.
Dałabyś mi szeptem znać, o której godzinie skończysz pracę i spytała, jaką sobie ciebie życzymy. Marek zapewne poprosiłby o możliwie roznegliżowaną i zupełnie ogoloną. Dla mnie byłoby to obojętne. Jedyne, czego bym sobie życzyła, to by twój wstyd i cnota zostały za drzwiami, a potem wyjęłabym z walizki mojego małego kompana. To byłby cudowny wieczór. Zacisnęłam uda i czując, że się rumienię, wycofałam się od recepcji. Po chwili Marek wziął kluczyk i ruszyliśmy w stronę naszego domku.
Domek wykonano z drewnianych bali i jedynym elementem z innego materiału był komin. Nie był za duży, jeden większy pokój na dole z kominkiem i przyłączoną malutką kuchnią. Z boku łazienka z prysznicem, a po drewnianych schodkach wchodziło się na poddasze, gdzie znajdował się szerokie łóżko o grubej drewnianej ramie i mięciutkim materacu. Na nocnym stoliku leżała ulotka. Oprócz trasy turystycznej, krótkiej listy lokalnych muzeów i restauracji był wykaz atrakcji z hotelu. Spodobała mi się wyjątkowo sauna. Kominek, sauna i my we dwoje. Brzmiało to jak spełnienie marzeń.
Zeszłam na dół, gdy mój małżonek rozpalił do końca ogień. Otrzepał ręce i już się podnosił, gdy ja rozsiadłam się na podłodze tuż obok niego. Ciepło uderzało mi w twarz.
Marek przyglądał mi się badawczo, gdy bezwstydnie uniosłam nogi, zsuwając dresy i rozpostarłam uda.
– Potrzebujesz zaproszenia? – zapytałam, puszczając mu oko.
– Nie – rzucił krótko i pochylił się nade mną. Przygniótł mnie do podłogi w silnych ramionach.
Spróbowałam podnieść się, by go pocałować, ale odepchnął mnie od siebie. Zamiast tego rozpiął spodnie.
– Prosto do dzieła? – zagadnęłam.
Klepnął mnie w uda, a gdy rozwarłam nogi, szarpnięciem ściągnął mi majtki. Uśmiechnęłam się i objęłam go udami, przyciskając do siebie. Jednak ku mojemu lekkiemu zdziwieni nie wszedł we mnie od razu. Ocierał się, drażniąc mnie samym czubkiem penisa. Uśmiech zniknął mi z twarzy, gdy przytrzymał mnie, nie dając mi się ruszyć i tak, uwięzioną w swoich ramionach gnębił.
– Wejdziesz we mnie?
– Wytrzymasz.
Jęknęłam, gdy zanurzył się we mnie, ale niemal od razu wyciągnął członek na wierzch. Puścił mnie wreszcie i usiadł. Patrzyłam, jak rozpina koszulę.
– Pieść się – rozkazał – kochanie.
Sięgnęłam do swojej róży i zaczęłam coraz mocniej masować się, drażniłam się palcami, gdy on patrzył na mnie, jak wilk na owce; głodny wilk. Wreszcie chwycił mnie za dłonie i rozciągnął na boki, po czym wdarł się we mnie. Szybko, mocno, bez cienia delikatności.
– Tak – jęknęłam, wygięta w łuk. Byłam tak bliska dojścia do końca, że z trudem się powstrzymywałam, by nie zacząć się drzeć. Zamarł w bezruchu i powoli wchodził we mnie, z premedytacją dawkował mi przyjemność. Myśleć, że to ja próbowałam go rozbudzić podczas podróży. Teraz mam za swoje.
Puścił mnie i usiadł wygodnie na dywanie. Rozszerzył nogi i klepnął swoje udo, nakazując mi, bym zajęła swoje miejsce. Dosiadłam go, tak jak lubił. Wtulona w niego, tak by mógł do woli ssać sterczące sutki i niewielkie piersi. Zdarłam z siebie resztkę ubrań. Zacisnął dłonie na moich pośladkach.
– Pomożesz mi – zapytałam – kochanie.
– Poradzisz sobie – odpowiedział, całując mnie po szyi. Zazwyczaj pomagał mi, teraz jednak musiałam sama balansować na nim, podtrzymywana jedynie za pośladki.
Tym razem to ja miałam się nim zająć. Niech będzie, kochanie. Zobaczymy, jak daleko pojedziesz koniku. Całe uda i łydki płonęły mi z wysiłku, wreszcie się zlitował i złapał mnie mocno za biodra i pomógł unosić się i opadać. Czułam, że odpływam. Rozgrzana, zmęczona, jedyne czego żałowałam, to fitnessu, który od kilku miesięcy odkładałam na inny raz. Tym razem to on pojękiwał, wzdychał, gdy brałam go w siebie. Nagle trzask, mocny impuls bólu sprawił, że zszokowana spojrzałam na niego, szczerzył się, po czym uderzył znowu. Drugi pośladek zapulsował. Przycisnął mnie do siebie, a ja szczerze wydarłam się, gdy uderzył mnie mocno w tyłek i zaczął rozcierać. Zrzucił mnie z siebie, wtulił we mnie i znowu uderzył.
Na moment zaprzestał bicia, tylko wziął mnie mocno. Całe pośladki mnie paliły, gdy ocierał się o podrażnioną skórę. Orgazm przyszedł chwilę później i przyznam otwarcie, krzyczałam.
*
Marek zniknął w łazience. Prysznic był zbyt mały na nas oboje, a ja zbyt zmęczona, by podnieść się z dywanu. Siedziałam, gapiąc się na pełgające płomyki. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że kochaliśmy się, a w zasadzie pieprzyliśmy, przy drzwiach na nieduży taras. Drzwi były oszklone, a roleta niezasunięta.
– Marek.
– Tak słoneczko.
– Wiesz, że nie zasunęliśmy rolety od tarasu?
– No i?
– No to, że kochaliśmy się i każdy, kto tędy przechodził, miał darmowy pokaz.
– A co? Miałem postawić biletomat?
– Co!? Zasłonić okno!
– Co z tego, nikt nas tu nie zna kochana – Każdy mógł być świadkiem naszych ekscesów miłosnych. Z jednej strony było to podniecające, z drugiej dziwaczne, a jego to nie obchodziło.
– Nie spodziewałam się, że tak będzie – powiedziałam, przyglądając się, jak mój mężczyzna wychodzi w samym ręczniku, a po jego owłosionym torsie wciąż kapie woda.
– Podobało się?
– Ale ostrzeż mnie, jak będziesz chciał mi drugi raz dać TAKIEGO klapsa – rzuciłam.
– Oj, aż tak bolało?
– Teraz mnie jeszcze boli!
– Potem zrobię ci masaż.
– Masaż. Ty lepiej mojego tyłka nie dotykaj chwilowo. Nikt mi tak nie przylał od matematyki w ósmej klasie.
– Nie wspominałaś nic o tym.
– Nie ważne – rzuciłam zawstydzona. To nie było wspomnienie, z którego byłam dumna. Zwłaszcza że moja nauczycielka bardzo przyłożyła się do tych klapsów. Może nawet aż nadto – Może innym razem.
– Leć się myć.
– Okej, a potem idziemy na kolację?
– Jestem głodny jak wilk.
– No dobrze mój wilczku. Potem mam dla ciebie deser.
– Jaki?
– Najpierw brzoskwinka, – wyszeptałam – a potem lody. – Uśmiechnęłam się i kręcąc tyłkiem, poszłam pod prysznic.
2.
Ubrałam lekko rozkloszowaną niebieską sukienkę, ciemne, półprzejrzyste pończochy w lilie z koronką na boku i czerwone proste czółenka. Przez chwilę zastanawiałam się nad tymi pończochami, ale czerwone ślady po nadmiernym entuzjazmie Marka dalej się utrzymywały. Wreszcie wtuliłam się w swój granatowy płaszczyk, który tak uwielbiam i z głupimi uśmiechami, niczym para świeżo zakochanych dzieciaków poszliśmy do głównego budynku. Odwiesiłam płaszcz na wieszaku, rozglądając się wokół. Całość miała w sobie coś bajkowego, w stylu dawnej elegancji. Minimalistycznie ozdobione stoliki, liczne lustra na ścianach, stare obrazy w ramach z brudnego złota i atmosfera wisząca nad tym wszystkim. Jednym słowem byłam zachwycona i nie mogłam wyjść z podziwu, jak Marek zdołał znaleźć takie miejsce. Ludzi nie było duży, nic zresztą dziwnego, bo jeszcze nie było sezonu. Cóż, my nie przyjechaliśmy tu dla pogody i zwiedzania gór, chociaż pewnie to też jutro uskutecznimy. Skierowałam się do stolika, gdy mój wzrok padł na wchodzącą od strony hotelu kobietę. Rude włosy opadały kaskadą na jej ramiona ukryte pod prostą ciemnogranatową bluzką. Z uwagą przyglądałam się jej szerokim biodrom, lekko kołyszącym się z każdym krokiem. Nie była szczupła, co to, to nie. Pulchny brzuszek i piersi, o których faktycznym rozmiarze mógł świadczyć jedynie niedopięty guzik bluzki odsłaniający nieco więcej jej kształtów. Przypomniały mi się zajęcia z historii sztuki, portrety dam o pełnych kształtach, symbole kobiecości i płodności. Rudowłosa mogłaby być taką chodzącą boginią płodności. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że stoję, jak głupią, a Marek obok mnie. Patrzył na mnie wyczekującą.
Wzruszyłam ramionami i ruszyłam za nim. Bogini płodności zajęła miejsce kilka stolików dalej w kącie sali, jakby chciała mieć dobre miejsce, by obserwować wszystkich, samemu będąc niewidzianą. Rozmawialiśmy z Markiem, ale równie dobrze mogłabym siedzieć tam, milcząca i przypatrywać się przybyszce. Miała coś w sobie, co sprawiało, że nie mogłam przestać się jej przyglądać. Dostojna elegancja tej obcej kobiety, senne spojrzenie i pewność siebie przebijająca się przez jej rysy twarzy były niezwykle przyciągającą mieszanką. Marek zamilkł widząc, że dzisiaj nie należę do rozmownych i dopiero, gdy kelner przyniósł nam pierwsze danie, spojrzał na mnie, jakby zmartwiony.
– Coś się stało, kochanie. Jesteś strasznie rozkojarzona – rzucił, poczułam jego dotyk na udzie. Nie erotyczny, silny i kotwiczący. Czar na moment prysł i otrząsnęłam się z obserwowania rudowłosej.
– Nic, po prostu, jakoś tak. Sama nie wiem – wymigałam się od odpowiedzi, bo co mogłam powiedzieć. Najchętniej wzięłabym, przezornie wciśnięty do torby szkicownik i zaczęła ją rysować. Spróbowała oddać za pomocą kresek i cieni każdą jej krzywiznę, wypukłość i fałdkę. Pragnęłam teraz przelać na papier wszystkie jej doskonałości i niedoskonałości. Dobrze, Jula, ogarnij się. Halo, Ziemia do Julii. Odbiór!
– No dobra. Nie ci będzie.
– Świetna zupa – rzuciłam, próbując zielonkawego kremu z brokułów, w którym pływały kostki fety i listek bazylii. Spróbowałam skupić się na smaku i dopiero łyk lodowatej lemoniady przywrócił mnie na ziemię.
– Mhm, bardzo dobra.
Na salę weszła kolejna para. On o wzroście i posturze koszykarza, łysy i z ciemną warstewką zarostu na twarzy. Towarzyszyła mu roześmiana blondynka w długiej sukience, w kolorze ciemnego różu.
– Ładny tatuaż – rzucił Marek, widząc moją obserwację. Rzeczywiście blondynka miała tatuaż, który wystawał spod sznureczków wiążących jej sukienkę. Wytatuowała sobie jakiegoś orientalnego ptaka.
– Rzeczywiście. Mężu, oboje wiemy, że nie patrzysz na tatuaż – roześmiał się.
– Aha – trochę się zarumienił i spojrzał na mnie. Wymieniliśmy kilka porozumiewawczych spojrzeń.
Uśmiechnęłam się szeroko. Jeśli sukienka bez pleców coś zdradzała oprócz tatuażu, to ewidentny brak bielizny pod spodem i całkiem kształtny tyłek. Szkoda tylko, że blondyneczka wyglądała, jakby jej usta pokąsały pszczoły. No i biust, dałabym sobie rękę uciąć, że natura nie była jego jedynym autorem. Blondynka szczerzyła się i chichotała, w sposób, jaki nie lubię. Do tego ten jej partner. Z lekkim zaskoczeniem dostrzegłam dziwną synchronizację. Gdy tylko dłoń wysokiego znikała pod białym obrusem, zapewne na kolanie blondynki, ta wpadała w chichot. Dopiero po chwili, chichot zniknął z jej twarzy zastąpiony czymś innym, gdy laleczka Barbie rozdziawiła usteczka. Po chwili się zreflektowała, rozglądając wokół i obrzucając partnera gniewnymi spojrzeniami.
*
Gdy kolacja dobiegła końca, Marek zniknął gdzieś na chwilę. Wrócił wyraźnie podekscytowany.
– Znalazłem stół do bilarda.
– Mhm, zagramy jeszcze na dobranoc?
– Mam nadzieję, że nie na dobranoc. A o co?
– Hmm, może o – pochyliłam się bliżej ku niemu i wyszeptałam mu na ucho moją propozycję. Marek uśmiechnął się szelmowsko.
– Stoi.
– Umowa, czy …?
– Świntuch z ciebie.
– No ba, to co idziemy na dół?
Ruszyliśmy do drewnianych schodków na końcu sali, prowadzących wprost do karmazynowej kotary. Za kotarą skrywała się salka ze stołem do bilarda, kilkoma pufami i szeroką lożą w jednym z kątów. W ciepłym świetle lamp dwóch mężczyzn rozstawiało się z partią. Oboje w koszulach i spodniach od garniturów, wyglądali bardziej na biznesmenów niż turystów.
– Oj – westchnęłam niepocieszona.
– Też chcieliście pograć? – zapytał starszy z nich, szpakowaty o posturze wojskowego. Drugi zmierzył mnie wzrokiem. Przysięgłabym, że widziałam błysk w ciemnych oczach.
– Jasne, ale poczekamy. Byliście pierwsi.
– Ha, bywa. Chyba kolejni zainteresowani bilardem.
Zza kotary wychyliła się głowa tlenionej blondynki z sali jadalnej, a po chwili jej cała sylwetka. Różowa sukienka wydawała się w ciepłym świetle niemal czerwona.
– Zapraszamy, zapraszamy – Marek zachęcił parę do dołączenia. Jednym słowem szykował się bilardowy turniej. Miałam cichą nadzieję, że po mojej zachęcie Marek będzie miał aż nadto motywacji.
– Zmieścimy się? – zaszczebiotała.
– Miejsca starczy dla wszystkich.
– Słyszysz kochanie, chodźmy.
– Już idę Sandruś
Różowość Sandry i jej maniera była dla mnie co najmniej odpychająca. Nigdy nie rozumiałam tych szczebiotliwych panienek. Brakowało jej tylko małej torebki w kryształki i szczekającego na wszystko psa. Sandra obróciła się, zarzucając niemal platynowymi włosami na boki i ku mojemu zaskoczeniu Marek na chwilę stracił rezon. Zresztą skąd moje zaskoczenie, mężczyźni…
Króciutka sukienka unosiła się z każdym ruchem, odsłaniając opalone, umięśnione udo „Sandruś”. Powstrzymując się od złośliwości, zacisnęłam palce i ruszyłam ku kurtynie, po drinka, w pełni świadoma, że na trzeźwo mogę nie wytrzymać tej partii.
Po chwili, już popijając pokrzepiającego drinka, siedziałam na fotelu obserwując partię dwóch nieznajomych mi panów.
– Sebastian. – Młodszy podskoczył do Sandry i całował ją w dłoń, ku uciesze lalki Barbie. Barbie błysnęła tylko ząbkami.
– Sandra – odpowiedział, lekko sepleniąc.
– Tomasz – szpakowaty podszedł najpierw do mnie.
– Jula – uścisnęłam mu dłoń. Ostatnie, na co miałam ochotę, to być oślinioną przez tego fircyka.
– Marek.
– Alan. – dołączył do nas partner Sandry. Wyglądał nieco sympatyczniej od swojej dziewczyny. Wysoki, sięgający niemal do futryny, musiał się pochylić przy przechodzeniu przez kurtynę i w odróżnieniu od fircyka w zalotach jedynie uścisnął moją dłoń z przyjemnym naciskiem. Lubię eleganckich mężczyzn. Niestety podchmielony i elegancki to dość odległe stany, a Sebastianowi było zdecydowanie bliżej do tego pierwszego.
Gra okazała się dość krótka. Pan Tomasz z chłodną precyzją rozbił bile. Sebastian z lekkim uśmieszkiem, zerkając kątem oka to na nas, to na naszych partnerów, pochylił się i zielona połówka pomknęła do łuzy. Przez moment obserwowałam, jak szykował się do wbicia czerwonej bili, oczywiście na moment spojrzał na mnie i puścił mi oko, posyłając bilę do celu. Upiłam łyk drinka i usiadłam wygodniej. Sebastian przyglądał się to mi, to Sandrze. Przez moment dostrzegłam jego chytry uśmieszek i dopiero wtedy, zawstydzona ścisnęłam uda. Jak się okazało, na moją niekorzyść zapadłam się w miękki fotel ukazując temu konkretnemu obserwatorowi całą okrytą w ciemny materiał pończochę i kawałeczek uda. Mam nadzieję, że tylko tyle. Z jednej strony, takie błyskanie tyłkiem było przyjemne, bo jednak z niewidocznej i pomijanej, zwrócono na mnie bardzo szybko uwagę. Sądząc po cichych szeptach między panami oczekiwali dalszego końca. Ja natomiast nic takiego nie planowałam, tylko grzecznie popijałam drinka. Niech Blondi wypina się do woli, mi wystarczy, że trochę ich pokuszę.
Kolejną partię zagrał z Sandrą. Przysięgłabym, że wbijał białą bilę, tak, by Sandra musiała się natrudzić, przy okazji pochylając się przez cały stół. Za każdym razem jej sukienka podnosiła się i opadała z każdym jej ruchem, odsłaniając po kawałku umięśnione udo. Panowie wyglądali, jakby właśnie siedzieli na mszy. Milczący i z niemal rozmodlonym wzrokiem patrzyli, jak sukienka wędruje ku górze. Barbie była ewidentnych beztalenciem, chybiała, kij drgał w jej dłoniach.
– Może później pokażę ci parę trików, co? – zagadnął młodszy.
– Chyba dam sobie radę.
Gdy to mówiła, dostrzegłam coś dziwnego. Nagle drgania ustały i tym razem Sandra niemal bez przedłużania uderzyła mocno białą bilę, posyłając wprost w stronę czerwonej i niebieskiej. Panowie zaklaskali z wrażenia, patrząc, jak obie bile wpadają do łuzy. Biała zgrabnie zawirowała i cofnęła się nieco do tyłu. Czyżby pod warstwą plastiku Barbie skrywała coś więcej, interesujące.
Dopiłam drinka i spojrzałam smętnie na męża.
– Skoczę sprawdzić, jak wygląda ta sauna ok?
– Nie chcesz poczekać? My tylko zostaliśmy.
– Chyba mi przeszło.
– Jasne, a co z naszym zakładem.
– Rozwiążemy go jakoś potem – pocałowałam go i po chwili wyśliznęłam się z jego ramion.
Gdy wychodziłam z salki, Sandra podskakiwała radośnie, świętując zwycięstwo. Panowie byli najwyraźniej bardzo skupieni na kołyszących się i podskakujących piersiach dziewczyny, nie zauważając nawet, że opuszczam salę bilardową
3.
Sauna i łaźnie znajdowały się w przeciwnym do jadalni skrzydle budynku. Po drodze, z wyjątkiem starszej pary wracającej ze spaceru we wciąż jeszcze ociekających wodą przeciwdeszczowych płaszczach.
– Są dziś jakieś tańce?
– Odwaliła się. Szkoda, że taka szczapa chuda – usłyszałam nosowy męski głos dochodzący z uchylonych drzwi tarasowych. Obrzuciłem łysawego konusa najbardziej morderczym spojrzeniem, jakie dane mi było posiadać. Jego wyższy towarzysz niemal zakrztusił się papierosem.
– Ale ząbki ma, Tadziu – rzucił, gasząc papierosa. Odpuściłam sobie dyskusję i szybszym krokiem ruszyłam już bez słowa ku widocznym na końcu korytarza prowadzona znakami z napisem „SAUNA”. Dalej czułam na sobie ich wzrok i myśli, zapewne skoncentrowane na tym, jak daleko sięgają moje pończochy. Miałam wielką ochotę im naubliżać, ale uznałam, że to już i tak stracona batalia i nic, z drobnym wyjątkiem na gruby drewniany kij nic tu nie zdziała.
Bez trudu znalazłam wysokie ciemne drzwi ze złoconą klamką i niewielkim napisem „SAUNA”. Wnętrze zaczynało się małym korytarzykiem, rozdzielonym na męską i damską szatnię z kabinami i metalowymi szafkami, który przypomniały mi trochę czasy szkolne. Chociaż te szafki były w dużo lepszym stanie.
Nie wiem, czemu przez myśli przebiegł mi te dawne głupstwa ze szkolnej szatni. Chyba mam nawet jeszcze zeszyt-pamiętnik o ciemnogranatowej, pokreślonej mazakami oprawie, który chowałam pod materacem łóżka, a potem za obluzowanym dnem szkolnej szafki. Dotknęłam rozgrzanego wspomnieniami i wstydem policzka. Z drewnianej półki wzięłam puchaty biały szlafrok i po chwili siedziałam już w kabinie. Rozebrałam się do naga i narzuciłam na siebie szlafrok. Zastanawiałam się, czy nie zostać w stringach, ale doszłam do wniosku, że będzie to zbędne, przy i tak pustej saunie. Przynajmniej wydawała się pusta, bo większość szafek była pootwierana, a w środku panowała niemal zupełna cisza, czasem przerywana tylko dźwiękiem dmuchawy i kapaniem wody. Majtki wylądowały więc razem z resztą rzeczy. W tamtej chwili rzucił mi się w oczy biały kawałek materiału, do tej pory skryty wewnątrz szlafroka. Ręczniczek był zdecydowanie zbyt mały, by osłonić cokolwiek. „Już listek figowy był większy”, pomyślałam, ściskając go w dłoni i ruszyłam raźnie w stronę saun. Wrzuciłam jeszcze rzeczy do szafki i przekręciłam kluczyk, po czym wrzuciłam go do szlafroka.
Sauna znajdowała się za kolejną parą, mocno zaparowanych drzwi. Drewniana, gorąca, wilgotna i ze stertą parujących kamieni na środku, nic więcej nie potrzebowałam. Po chwili dostrzegłam, że nie jestem sama. W kącie siedziała rudowłosa kobieta, czyżby ta sama, która przykuła tak moją uwagę w sali jadalnej?
Była naga, a biały ręczniczek błyszczał między jej szerokimi udami. Szybko się zreflektowałam i zamiast gapić się na nią, usiadłam na ręczniczku, wciąż na wpół przykryta szlafrokiem. Wtedy zauważyłam tabliczkę zatytułowaną – „SAUNOWA ETYKIETA”. Infografika pokazywała nagą parę siedzącą na ręczniczkach. Do tego podpis – „Szlafroki wieszamy na haczyk, nie na siebie”.
Pouczona odwiesiłam szlafrok nie chcąc popełniać faux pas w nowym miejscu. Rzadko chodziłam do sauny, ciężko było o okazję i czas na to, poza tym nie przepadałam za towarzystwem, jakie ściągało tam. Zawsze sauna kojarzyła mi się z napaleńcami i spoconymi, podstarzałymi parkami.
Zacisnęłam uda i lekko zawstydzona swoją nagością usiadłam na małym ręczniczku. Wtedy nieznajoma uniosła wzrok i przez króciutki moment mierzyła mnie spojrzeniem. Poczułam lekkie napięcie przechodzące przez moje plecy i mięśnie. Obca kobieta rozsiadła się wygodniej i oparła o ławę, rozsuwając szerzej uda.
Mimo usilnych prób nie mogłam się powstrzymać przed podziwianiem rudego bóstwa, raczej boginki w starożytnym stylu niż neolitycznym. Bardzo duże piersi zwisały niczym dwa ciężkie owoce, zakończone ciemnymi, niemal czarnymi sutkami o równie ciemnej, szerokiej obwódce. Odwracając dla niepoznaki wzrok, co chwilę wracałam do tych ociekających potem piersi. Przełknęłam ślinę, gdy przez chwilę wyobrażałam sobie krople potu ściekającą po tych piersiach, poprzez szeroki, pokryty fałdkami brzuch, ku jej kobiecości ukrytej pomiędzy potężnymi udami. W pewnym momencie tajemnicza rudowłosa wstała, zbliżyła się do kamieni i nabrała drewnianą chochlą wody z drewnianego koryta. Kłąb pary uniósł się z rozgrzanych kawałków skał i zakrył na moment ociekającą od potu kobietę. Z każdą sekundą coraz bardziej jawiła się, jako nierealna istota z jakiegoś sennego widziadła. Rozmyta w półmroku sauny i przysłonięta oparami. Zamarłam, urzeczona, pochłaniając wzrokiem, każdy cal jej skóry, gdy powoli polewała kamienie z chochli. Byłam rozpalona, od gorąca panującego w saunie i od widoku, pewna, że jeśli dotknę się teraz, to poczuje, rozpalone i sterczące sutki oraz narastającą, lepką wilgoć. Pulchna dziewczyna obróciła się i wróciła na miejsce. Dopiero widok prostych włosów, lepiących się od wilgoci do jej miękkiej skóry i szerokie, blade pośladki, lekko kołyszące się w rytm kroków wybiły mnie i zawstydzona wbiłam oczy w podłogę. Tamta, nieświadoma targającym mną uczuć, rozsiadła się na ręczniczku. Jeszcze bardziej wyzywająca. Oparła stopę o ławę i odchyliła drugie udo szeroko. Odpowiedziałam jej, chociaż mnie wyzywająco. Cofnęłam dłonie z ud i rozszerzyłam je mocniej. Pragnęłam jej powiedzieć o tym, co czuję, byłam gotowa dać jej cokolwiek, za pukiel włosów, za rozmowę, za dotyk. Nie jestem lesbą, nic z tego. Nie ma szans, w sensie czasem oglądam porno i męsko-męskie i damsko-damskie, ale nie jestem lesbijką. Nie wiem sama. Czuję się po prostu głupio.
– Cześć – usłyszałam. Niski, lekko nosowy głos rudowłosej wyrwał mnie z chwilowego otępienia.
– Cześć – odpowiedziałam, patrząc na szeroko rozpartą na ławie kobietę. Wstała i spokojnym krokiem obeszła piecyk z parującymi jeszcze nieznacznie kamieniami i zbliżyła się do mnie. Była na wyciągnięcie dłoni, a ja mogłam przyjrzeć się jeszcze bliżej rudej kępce włosów na jej łonie, ociekającej od wody i potu piersi, czy wreszcie z kolejnym jej kroczkiem, nabrzmiałemu i krwiście czerwonemu motylkowi, a w zasadzie dużej rusałce o szerokich, mięsistych skrzydłach, które zwisały między jej udami.
– Nie ładnie się tak wpatrywać, prawda? – zapytała. Jej szeroki brzuch był kilkanaście centymetrów od mojego nosa. Zbliżyła się jeszcze bardziej – Przyjrzyj się. Jak ci na imię?
– Jestem Julia, a ty?
– Jula, hmm – uśmiechnęła się i musnęła pomalowanymi na czarno, ostrymi paznokietkami mój policzek – Napatrz się. Pytałam cię o coś prawda?
– Tak… Znaczy, nie. Wybacz, ale nie mogłam przestać na ciebie patrzeć.
– Mhm, aż tak.
– Tak – wyszeptałam spieczonymi wargami. Byłam czerwona jak rak. Ona pochyliła się, a wilgotne włosy opadły na mnie i na nią niczym przesycona seksapilem zasłona. Rozchyliłam wargi, jakby w półśnie, gotowa na pocałunek, który nie nadchodził.
– Miło mi było cię poznać Julio – podniosła się i ruszyła ku przeszklonym drzwiom, po czym ubrała na siebie szlafrok. Wstałam, roztrzęsiona i zawstydzona, chcąc coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie znaleźć słów. Usiadłam bezsilnie.
Dużo później, wstałam i ruszyłam ku wyjściu. Wtedy dotarło do mnie, że rudowłosa nieznajoma wzięła mój szlafrok. „Przecież w środku były klucze do szafki, a w niej torebka, dokumenty…, ubrania”, myślałam rozgorączkowana i popadałam w coraz głębszą panikę. Przeszukiwałam wszystko, łudząc się, że klucz musiał gdzieś zostać. Nie ma to, jak poszukiwanie kogoś z administracji po północy w piątek, mając przy tym na sobie tylko szlafrok. Inaczej czeka mnie powrót do Marka, a w zasadzie trasa wstydu w samym tylko szlafroku. Pozostali gracze zapewne ucieszą się niezmiernie.
– Kurwa mać – przeklęłam, chociaż przeklinać nie lubię. Tego było już zdecydowanie za dużo.
„Tak się nie robi, podniecić i okraść, to na pewno pomyłka”, powtarzałam sobie. Nie wiem, ile czasu minęło, ale od gorąca i stresu robiło mi się niedobrze. Na szczęście sauna nie była aż tak rozgrzana.
Zaciskając ręczniczek między nogami niczym listek figowy i z dłonią zakrywającą moje, niezbyt bujne piersi, ruszyłam ku wyjściu. Gdy wpadłam oburzona do szatki, moja szafka stała otworem. Na szczęście w środku były moje rzeczy. Zabrałam ze środka ubrania i schowałam się do kabiny, słysząc na zewnątrz zbliżające się kroki. W ostatnim momencie zasunęłam kotarę, gdy jakaś para weszła do środka.
– Przestań, jeszcze ktoś nas…
– No co? Nikogo tu nie ma.
– Dawno tak, tego nie robiliśmy.
– Mhm.
– Coś ty wziął.
– Nowe proszki.
– Jaki ty duży. No, no.
– Chodź tu.
– Ahh – sapanie stały się głośniejsze.
Starając się, być jak najciszej zapięłam stanik i wciągnęłam pończochy. Dopiero teraz zauważyłam, że czegoś brakuje. Najwyraźniej rudowłosa wzięła sobie pamiątkę, w postaci moich stringów. Co z jednej strony było irytujące, bo lubiłam je i teraz, ale z drugiej strony dała mi znać, że jej się też nasza niema zabawa podobała.
Prędko wcisnęłam stopy w buty. Jęki w kabinie obok stały się głośniejsze. Teraz dołączył się głos mężczyzny. Jeśli miałabym zgadywać, parka nie należała do najmłodszych.
– O tak, o tak. Chcę cię o tu – słyszałam ciche słowa, a potem głośne westchnienie – Pierdol mnie.
Wychodząc z kabiny i ukradkiem kierując się ku łazienkom z prysznicem, dostrzegłam tylko obutą w szarą skarpetę stopę mężczyzny, podrygującą z każdym jękiem zza kotary. Uznałam, że przeżyje bez oglądania dalszych szczegółów, skierowałam się więc ku wyjściu z sauny. Gdy wychodziłam starsze państwo w białych szlafrokach i z uśmieszkami na twarzach ruszało z kabiny wprost do sauny. Ruszyłam do sali bilardowej, wywlec małżonka.
*
Sala do bilarda nieco opustoszała. Parka, gdzieś poszła. Marek wraz z dwójką mężczyzn, dyskutował o czymś żywiołowo, pochłaniając kolejne piwo.
– Wróciłaś, zaczynałem się o ciebie martwić.
– Nie przesadzaj, aż tyle czasu nie minęło.
– Prawie 2 godziny. Panowie oferowali się, że pomogą cię szukać.
– W saunie?
– No cóż, jakoś mi się ich udało powstrzymać.
– Na całe szczęście – rzuciłam, patrząc kątem oka na podchmielonego Tomasza, próbującego wbić białą bilą, czerwoną pełną bilę do łuzy.
– Zagrasz z nami? – Marek zaproponował. Skinęłam głową. Sebastian wyszedł gdzieś i po chwili wrócił, niosąc niczym kelner kolejne piwa, a dla mnie dużego drinka o wściekle niebieskiej barwie. Spróbowałam go niepewnie. Miał w sobie zdecydowanie więcej wódki, niż powinien i mocno grzał gardło z każdym łykiem.
Panowie skończyli partię i zaczęłam grę. Najpierw z Tomaszem, Marek siedział z boczku i komentował coś z Sebastianem. Nie powiem, bym była szczęśliwa, pochylając się i próbując wbić bilę, wiedząc, że pod sukienką nie mam absolutnie nic. Do tego, jak na złość sukienka przylegała niemal idealnie do wilgotnej skóry, zdradzając więcej, niż bym chciała.
Próbowałam odciągnąć Marka i dać mu znać, że chcę iść, ale zbył mnie.
Tomasz bardzo nalegał, bym nazywała go po prostu Tomkiem. Jakimś cudem udało mi się wygrać tą partię. Tomek najwyraźniej starał się przedłużyć grę, jak najbardziej. Mocno wypocona po saunie, zostałam niemal przyparta do muru. Dopiłam drinka.
Potem kolejną rundę zagrałam z Sebastianem. Gdy nie udało mi się trafić rozdrażniona odsunęłam się i zajęłam miejsce na miękkiej sofie.
– Faul moja droga – rzucił Marek radośnie i podszedł do mnie. Dał mi buziaka, gdy do stołu podchodził Sebastian.
– Marek, chodźmy stąd.
– Jeszcze jedna partia. Dopijesz drinka, ja skończę piwo i pójdziemy. Ok?
– No dobrze, ale proszę. – pocałował mnie mocno. Upiłam drinka, a wtedy Sebastian popełnił błąd. Ku mojej trwodze bila była zbyt daleko i pozostawało mi się wychylić. Niestety Marek uznał, że tak nie może być. Gdy ja byłam pochylona i skoncentrowana na bili, podszedł do mnie od tyłu i delikatnie uniósł sukienkę odsłaniając ku mojemu oburzeniu całe pończochy. Siedzący w najlepszym miejscu Sebastian musiał widzieć więcej, bo wyszczerzył się tylko i śledził moje ruchy, głodnym wzrokiem.
– Marek, ty... – rzuciłam mu, czerwona jak rak i obciągnęłam skraj sukienki niżej.
– Wybacz kochanie. To był taki żarcik mały – przewróciłam oczami i upiłam drinka. Zaraz, kolejny drink. Zaczynało mi się to wszystko zupełnie nie podobać.
Ja mu dam, żarcik. Wrócimy do pokoju, to dostanie mu się za zgrywanie bohatera, przed nowo poznanymi kumplami.
Marek z szelmowskim uśmiechem ruszył w stronę kotary.
– Zaraz wracam. Chcesz coś jeszcze?
– Skończymy partię i wracamy!
– Jeszcze musisz zagrać ze mną – odpowiedział stanowczo i zniknął – piwo dało o sobie znać – rzucił i zniknął za kotarą.
Tym razem czekał mnie kolejny strzał. Ponownie pozycja była dość beznadziejna. Tym razem, jednak to nie Marka poczułam blisko siebie.
– Jula, może wyciągniemy cię z Tomkiem na drineczka. Zostań jeszcze.
– Daj mi spokój – odpowiedziałam Sebastianowi, który zbliżył się do mnie bardziej. Wtedy poczułam na sobie jego dłoń. Dotknął mojego ramienia. Podniosłam się zirytowana i spróbowałam go odsunąć na dystans, gdy naparł na mnie i pocałował. Odepchnęłam go od siebie i wściekła otarłam wargi – Odwal się ode mnie człowieku! Powaliło cię – warknęłam.
– Przecież oboje wiemy, że masz ochotę. Daj spokój, pobawimy się trochę. Poczekamy aż Mareczek uśnie i wskoczymy do mnie na górę. Co kociaku?
– Ani mi się śni. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie, to znaczy nie.
– Twoje ciałko mówi mi co innego. Widzę, jaka jesteś nagrzana.
– Upadłeś człowieku na głowę – rzuciłam. Od alkoholu kręciło mi się w głowie.
– Tak pięknie się wypinałaś. Poza tym wygrałem zakład z twoim mężusiem.
– Zakład? Jaki zakład? – byłam szczerze zaskoczona i gotowa kopnąć wyrostka w jaja, jak tylko spróbuje mnie znowu macać.
– Bardzo prosty. Jak wygram z nim w bilarda, to będę mógł zobaczyć twój tyłeczek.
– Nic o tym nie wiem. Mam inną propozycję, jak się odwalisz, to może jeszcze będziesz miał czym dzieci robić.
– Nie bądź taka. Przecież lubisz kusić.
– Starczy, starczy. Wytrzeźwiej najpierw – rzuciłam, kołysząc się na nogach. Nic dziwnego, że nie należy łączyć sauny z alkoholem.
– Będzie nam milutko – szeptał. Sięgnął między moje na wpół rozwarte uda i lekko uniósł sukienkę. Szarpnęłam się, ale przyparł mnie do stołu.
– Puszczaj!
– Twój mężuś pójdzie spać, a ty dostaniesz coś dużego – szeptał, dociskając mnie do stołu – żylaste.
– Możesz – szarpnęłam się i kopnęłam w krocze – go sobie wsadzić – ale najwyraźniej chybiłam, bo dostał w udo.
Gdy rozwścieczony machał łapskiem przed moją twarzą, do środka wparował nieco zaskoczony Marek. Spojrzał to na niego, to na mnie. Nie musiałam nic mówić, gdy Marek otrzeźwiony adrenaliną odciągnął go do tyłu. Zaskoczony wyrostek próbował się szarpać, ale uderzenie w szczękę wystarczyło. Marek zacisnął rękę na moim nadgarstku. W ostatnim momencie chwyciłam płaszczyk i torebkę i oboje wypadliśmy z salki bilardowej. Miałam wielką ochotę kopnąć jeszcze jęczącego idiotę, ale się powstrzymałam.
– Przepraszam najdroższa. Ja…
– Na przyszłość się mnie słuchaj. Chodźmy, mam dość bilarda na dzisiaj.
Marek kręcił głową. Widziałam jeszcze, jak rozcierał kostkę dłoni.
– Mężu, masz pięknego lewego sierpowego – rzuciłam, tuląc się do niego. – Dobrze, że przyszedłeś
Oparłam głowę o jego ramię. Potrzebowałam teraz jedynie ciepłego uścisku i przytulenia. Miałam po dzisiejszym dniu zbyt dużo wrażeń.
Jak Ci się podobało?