Desperacja (IV)
9 lutego 2018
Desperacja
9 min
21:15
Prostytutka. Wywłoka. Dziwka. Panienka lekkich obyczajów. Suka. Szmata. Dupodajka. Ladacznica. Kurwa. Grzesznica. Bezbożnica. Nałożnica. Puszczalska. Łajdaczka. Lafirynda. Rozpustnica. Zdzira. Nierządnica. Rura. Wszetecznica. Ulicznica. Córa Koryntu. Latawica. Tirówka. Wszystko, czym jest kobieta taka jak ja. Lubiąca seks. Seks bez zobowiązań, pozbawiony wstydu i zahamowań, nieznający słów: monogamia, żona, ślub. Taka, której daleko do mycia naczyń po niedzielnym schabowym podczas nadrabiania zaległości z matematyki dwunastoletniego syna. Nie ze mną białe sukienki, pierścionki zaręczynowe, obietnice. Chciałabym. Ale to nie ja.
Lubię kobiety, to prawda, ale znam też wielu mężczyzn. Oni odbierają kobiety mi, gdy szukam ich w innych klubach niż Lex, albo ja im je zabieram. Czasami szukamy ich razem. I gdy opowiadamy o swoich podbojach, ostatnich nocach, sukcesach i porażkach, oni, mężczyźni, mówiąc o sobie są pełni dumy. Słuchając mnie, ociekają odrazą. Suka, dupodajka. Michał zdobywa. Roman bierze. Tomasz zalicza. Wojtek jest casanovą. Ścigają się w swoich czarnych zeszytach na ilość nazwisk, zdjęć, kolekcjonują bieliznę, chwalą się, kochają seks, kochają kobiety, tak. Mogą. To tylko faceci. Myślą wyłącznie o seksie i jedzeniu, wszyscy to wiedzą. Nikogo nie dziwi, gdy Igor co wieczór przedstawia inną dupę, gdy śmieje się w twarz ojcu kiedy pyta: ustatkujesz ty się wreszcie? Dajcie Igorowi spokój, jest jeszcze młody, ma tylko trzydzieści lat, nie musi się ustatkować, babciu, to jeszcze dziecko, na cholerę mu pieluchy i jęcząca żona? Tatuś jest dumny Igorku, tak trzymaj, ojciec też ma panienkę na boku ale hehe nie mów matce, nie musi wiedzieć, baby tego nie rozumieją.
Dla nich jestem tylko kurwą. Taką, którą sami by bzyknęli w piąteczek w klubowym kiblu, gdyby nie to, że woli kobiety – co samo w sobie już świadczy o tym, że ma coś nie-tak z głową. Typowa dziwka. Tylko dziwki sypiają z kobietami, w tanich pornolach. Wiedzą, widzieli takie cycate suki w sieci. Jak lesba to albo brzydka i żaden jej nie chce, albo dziwka. Proste równanie.
Kobiecie nie wolno. Nie wypada. Służy do prokreacji. Do spełnienia oczekiwań mężczyzn. Ich pragnień. Potrzeb. Kobieta potrzeb nie ma, a jej pragnienia ograniczają się do nowej kiecki z bazaru. Bo jak od projektanta, to też dziwka, bo na cholerę żonie sukienka za kilka tysięcy? Kupuje ją po to, żeby bogatszych klientów wyrywać. Wiedzą niby, że trzeba umieć zadowolić kobietę, żeby dała jeszcze raz albo chociaż nie psuła opinii; coś-tam czuje, powinna być mokra, wymaga gry wstępnej, ma łechtaczkę, ma sutki, lubi, jak się ją całuje po szyi. Ale ta, która za głośno jęczy, której za dobrze, to pewnie też wywłoka. Sam fakt, że daje ci w klubie już o tym świadczy. Która normalna kobieta dźwiga spódnicę za drinka?
Ja. Latawica.
Każda moja kochanka. Suki.
Dla wielu jestem, byłam i zawsze będę prostytutką, bo nigdzie nie pracuję i lubię seks mocno zakrapiany alkoholem. Nie rozumiem. Nie pojmuję dlaczego nie mogę być casanovą jak Igor i Tomeczek, tylko muszę być dziwką.
Dlaczego, choć żyjemy w XXI wieku, kobiety seks w dalszym ciągu są tematem tabu.
Dlaczego tak wiele kobiet wstydzi się swojej seksualności.
Wszystkie uwielbiamy seks. Lubimy być pożądane, kochamy czuć się seksownie w nowej bieliźnie, chcemy, by się starano. Nie lubimy Gładkich. Tych, które – i którzy – tylko biorą. Które – którzy – nie dają nic w zamian. Nie pomyślą nawet, że nasze ciało też reaguje, że mamy dziesiątki punktów erogennych, że możemy osiągnąć orgazm od samego całowania za uchem. Jeśli nasz partner, partnerka, to rozumie - świetnie. Ale nie wszystkie musimy chcieć partnerów, o nie. Możemy być za młode, chcieć się bawić, wyszaleć, możemy mieć tylko trzydzieści lat i nie chcieć taplać się w pieluchach.
Magda o tym wiedziała.
Rozumiała mnie, moje ciało, moje potrzeby. Znała je jak żadna inna kochanka. Przy niej czułam się, jakby posiadała mapę każdej nagiej kobiety, z uwzględnieniem wszystkich wrażliwych miejsc. Potrafiła ubraną doprowadzić mnie do takiego poziomu podniecenia, w jakim nie byłam, nawet naga, z żadną inną kobietą. Ociekała seksem. Zwykła rozmowa była pełna erotyzmu, gdy słuchając mnie, wodziła opuszkiem to tu, to tam, trochę po udzie, z boku ramienia, niewinnie, spokojnie... a jednak. I nigdy nie miała o nic żalu. Nie szukała związku. Nie miała mnie za szmatę, bo ja też go nie szukałam. Budziła się przy mnie i na dzień dobry rozmawiała z jakąś Gabrysią, dobrze, bardzo dobrze, wciąż rozmawiając z nią kierowała moje usta w stronę swojej bielizny, o to właśnie chodzi, o seks, o nic więcej i to wcale nie czyni mnie kurwą, a jeśli czyni to co z tego, jakie ma znaczenie nazewnictwo, jeżeli właśnie to sprawia mi przyjemność? Nie muszę być żoną. Nie. Nie chcę. Byłam. Nie chcę więcej. Nie jestem szmatą tylko dlatego, że wiem do czego służy strap-on, że lubię być trzymana za włosy, że budzę się z obdartymi nadgarstkami. Przecież nie biorę za to pieniędzy.
Tak jak Tomek, Igor, Adrian, Maciej, Mirek, Wojtek; osiemnastoletni chłopiec, trzydziestoletni kawaler i pięćdziesięcioletni, zdradzający żonę mężczyzna, po prostu lubię seks i czerpię z niego przyjemność.
Tak jak Magda czerpała.
Ale dziś i dla niej jestem kurwiszonem. Jak dla wszystkich.
Stoję na tym cholernym peronie od godziny i wpatruję się w okno KFC, w którym planowałam zjeść co najmniej pięć porcji frytek. Ale przestałam być głodna, bo zobaczyłam ją od razu, gdy weszłam. Nic się nie zmieniła. Niska, drobna, niesamowicie chuda a przy tym i tak piękna. Taka, jaką sobie wyobrażałam, jaką zapamiętałam; kasztanowe włosy do ramion, grzywka prosta jakby ucięta tasakiem. Promienna, młoda – jak zawsze w tętniącej życiem, żółtej sukience, w nieodłącznych Conversach. Dziewczyna w wieku dwudziestu ośmiu lat, wygląda na szesnaście. Taka, jaką zapamiętałam. Jaką sobie wyobrażałam. Taka sama. Tylko w tych ostatnich minutach podróży, gdy myślałam o niej siedzącej przy stoliku, nie wyobraziłam sobie, że będzie siedziała z mężczyzną. Trzymając go za rękę. Że będzie ją karmił frytkami. Jakby to było chociaż kurwa romantyczne. Nie, tego nie wzięłam pod uwagę.
Magda, ta sama Magda, ta wyzwolona kobieta, ta, która jako jedyna rozumiała, że jesteśmy jeszcze młode, że mamy czas, że musimy się bawić, pieprzyć do rana na plaży pełnej innych tak jak i my upitych tanim winem ludzi. Stoję na peronie i wpatruję się w tę cholerną szybę i nie wierzę w to, co widzę, i rozum każe mi odwrócić się i iść dalej, pojechać do Sopotu na gapę i wyszaleć się w gejowskim klubie, albo chociaż uciec na Długą, zrobić zdjęcie Neptunowi jak każdy normalny turysta, każe mi odejść daleko stąd, przestać się gapić, nie patrzeć na to, jak ona patrzy na niego. A jednak stoję. Między nogami trzymam walizkę z wysuniętą rączką, a na rączce bieleją mi palce, gdy co jakiś czas całuje ją, gdy zerkają na zegarek, gdy jedzą dalej. Trzęsę się cała, choć nie wiem czy z zimna, czy z kaca, czy z nerwów po prostu, czy właśnie, czy z nerwów mnie telepie.
Czego się spodziewałaś, idiotko. Że wszyscy jak ty, dalej uganiają się w klubach za nastolatkami? Że robią sobie dobrze w śmierdzącym stęchlizną przedziale, po tym jak rzygali do kibla? Że ludzie nie dorastają, nie dojrzewają? Nie dziw się, nie ma w tym nic dziwnego, skakała z kwiatka na łodygę bo lubiła i chłopców, lubiła trójkąty, czego to Magda nie lubiła? A teraz lubi swojego Igora czy innego Tomasza, zresztą skończ z tym Igorem, to może być Franek, to może być każdy, bo Magda może mieć każdego, ale już nie chce, bo teraz ma jego.
Ale tli się we mnie nadzieja, że źle to odbieram, że może to jej kochanek na tydzień, może to nic poważnego i wcale nie są w związku, zaręczeni, nic. Więc stoję. I patrzę. Aż da mi jakiś znak, zrobi coś co pozwoli mi z powrotem uwierzyć, że ona jedna mnie zrozumie, uszczęśliwi, pomoże. Staram się go nie widzieć. Zawsze byłam zazdrosna o mężczyzn. Nie o to, że nie byli mną, przecież nie szukam związku. Po prostu taki mam kompleks, nie lubię gdy moja kochanka śpi z mężczyzną, z kobietami może. Nie patrzę na niego. Zresztą siedzi tyłem, i tak nie widzę zbyt wiele. Ją widzę doskonale; ją doskonałą. No, może nie doskonale. Daleko stoję. Nie widzę koloru oczu, nie wiem czy dalej ma kolczyk imitujący pieprzyk Marilyn Monroe. Nie widzę ust. Ale widzę jak gestykuluje, jak opiera policzek na dłoni i, słuchając, drugą dłonią bawi się włosami. Wyobrażam sobie jak na niego patrzy, znam to spojrzenie doskonale. Albo nie znam. Wygląda tak jak wyglądała, gdy uwodziła, ale trochę inaczej. Coś się zmieniło w tych gestach, w niej całej, jakby już nie uwodziła, jakby miała od dawna i... kochała. Jakby odnalazła w końcu to, czego szukała.
Igor wstaje. Franek. On, ten ktoś. Odchodzi od stolika, pewnie do toalety albo coś jeszcze zamówić a zanim odchodzi, całuje ją; nie jak kochanek, nie długo i namiętnie, tylko krótkim buziakiem, takim od niechcenia, takim, który jest jednym z dziesiątek codziennych zetknięć ust. Magda odwraca głowę w bok, patrzy przez chwilę przez okno w moją stronę, ale wiem, że mnie nie widzi, gdy odwraca głowę z powrotem. Do ucha podnosi telefon, po chwili czuję wibrację w kieszeni. Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Mija piąta wibracja, ostatni sygnał, odkłada telefon. Nie wiem, dlaczego nie odebrałam; idiotko, czemu nie odebrałaś, przyszła specjalnie po ciebie i czeka, czeka na ciebie z tym kimś, zawracasz głowę a potem cię nie ma, zaraz sobie pójdzie i więcej nie odbierze, więcej nie powie: zawsze. Ale to chyba już nie jest zawsze. Czuję to.
Siedzi chwilę nie robiąc nic, a ja stoję wciąż jak kołek, dłonie bolą mnie od zaciskania palców na rączce walizki, ale nie umiem przestać. Wraca jej ktoś, stoi nad nią, rozmawiają. Podaje jej rękę, wstaje. Stoi bokiem do mnie.
Drobna. Chuda.
Z ciążowym brzuchem. Na oko szósty miesiąc.
Odwraca się do niego tyłem, wyciąga ręce w stronę pleców, on zakłada jej płaszcz, przelotnie całuje przy uchu. Pomaga jej zapiąć guziki, ubiera się, puszcza ją przodem, wychodzą. Nie mogą mnie zobaczyć, nie zniosę kolejnej porażki, wracam na peron, siadam na ławce, szumi mi w głowie i dookoła nie widzę nic. Wyciągam telefon, ręce trzęsą się tak, że prawie wypada, ale otwieram nowego smsa, wybieram jej numer, piszę szybko, palce trafiają nie w te litery co trzeba, ale nie szkodzi, od czego jest autokorekta; nie trafiają, bo nic nie widzę przez łzy.
Nie przyjadę, przepraszam. Odezwała się koleżanka z Gdyni, zostanę tam. Mam nadzieję, że nie sprawiłam Ci kłopotu i kiedyś jeszcze się zobaczymy!
Wyślij.
Nie wierzę.
Nie mam siły, nie chcę, nie mogę, muszę się zapić, napiję się z Neptunem, może poznam jakąś panienkę, jakąś młodą, ja będę kurwą dla niej, a ona dla mnie, może będzie lepsza od Gładkiej.
Ale nie będzie lepsza od Magdy. I Alicji.
Jak Ci się podobało?