Desperacja (I)
26 stycznia 2018
Desperacja
9 min
Sobota, 08:38
Jestem zmęczona.
Zmęczona nie tym, że spałam niecałe cztery godziny. Nie kwaśnym posmakiem, który pozostał na nabrzmiałym języku po dwóch – albo trzech? – butelkach Fresco i jednym mohito. Nawet nie sam seks mnie zmęczył, bo trwał jakieś żałosne dwie godziny.
Jej widok mnie zmęczył.
Włosy rozrzucone na poduszce nie kusząco, a raczej niechlujnie. Kołdrę skopała na koniec łóżka, więc widzę ją całą. Śpi rozkraczona, w pełnej okazałości, tak, jakby wczoraj zaoferowała mi cokolwiek interesującego. Jedna noga zgięta w kolanie, druga wisi poza łóżko, głowa odwrócona do mnie tyłem; za to gładko wygolone – po co, no po co? – krocze gapi się prosto na mnie. Biust młody, ale już jakby pusty, nudny, pospolity. Jest piękna. Ma piękną twarz. Ciało też ma piękne, jej pospolity biust jest piękny i wygolone – no po co? – krocze też jest piękne. Ale nudne, bo cała noc była nudna. Choć to, co przed nocą, było obiecujące.
Każdy piątkowy wieczór spędzam w Lex, jednym z wielu barów w moim mieście dedykowanych osobom LGBT, jednak jedynym typowo lesbijskim. Chociaż nie wyklucza towarzystwa panów, jakoś tak się przyjęło, że do Lex chodzą tylko kobiety. I dobrze. Geje mają dużo „swoich” barów, „swoich” aplikacji na smartfony, „swoich” portali internetowych. Nie, żebym miała z nimi problem; po prostu łatwiej szukać towarzystwa, gdy w zasięgu wzroku są tylko kobiety. W każdy piątkowy wieczór siedzę przy barze, samotnie popijając mohito, z nadzieją, że do domu nie wrócę sama. Przeważnie się udaje. Mohito piję do momentu znalezienia odpowiedniej partnerki, ale nigdy więcej niż cztery. Nie lubię być nawalona. Nie znoszę kaca i smrodu fetoru. Więc jeśli po czwartym drinku dalej siedzę sama, po prostu wracam do domu i włączam jakiś durnowaty sitcom, jeden z tych, które podpowiadają ci kiedy masz się zaśmiać.
Ona cuchnie fetorem. Wypiła dużo więcej ode mnie. Cuchnie fetorem i brakiem prysznica, a jej gapiące się na mnie krocze cuchnie beznadzieją.
W ten piątek – dziś jest sobota, więc we wczorajszy – byłam wyjątkowo trzeźwa. Po pierwszej szklance uśmiechnęła się do mnie Gładka Pusia, na imię Natalia, lat 21, biseksualna, farbowane na pseudo-ombre blond włosy, czarna sukienka do kolan, piękny uśmiech. Nim mnie urzekła. Mówiła bardzo dużo, a ja popijałam mohito przytakując i wpatrując się w równiutkie, nieco pożółkłe od kofeiny lub nikotyny, lub jednego i drugiego, zęby – uśmiech pełen dziewczęcego wdzięku, radości. Choć miała do powiedzenia bardzo wiele, w międzyczasie zdążyła wydoić kilka przeróżnych drinków, przy każdym nowym prosząc o mocniejszy. A im bardziej pijana, tym więcej słów. Spodobała mi się jej energia. I to, że tak samo jak ja, szukała tylko przygodnego seksu.
Choć po wyjściu z Lex z trudnością utrzymywała równowagę, po drodze zahaczyła o monopolowy i kupiła kilka butelek różowego Fresco. Ani to dobre, ani niedobre. Ot, wino musujące. Wypite już w moim mieszkaniu, jej całkowicie zawróciło w głowie a mi dodało animuszu. Pod koniec drugiej – lub trzeciej, kto by to liczył? – butelki pomogłam jej w rozrzucaniu bielizny po podłodze, sama nie potrafiła już rozpiąć stanika, roześmiana od ucha do ucha. Przyznała, że zdecydowanie częściej sypia z mężczyznami – w zasadzie z kobietą miała tylko dwa stosunki; tak, to raczej pocałunki po pijaku. Objęłam za punkt honoru pokazać jej, jak piękny jest seks kobiecy.
Plusem Gładkiej Pusi jest to, że podczas minety nic nie drażni języka. Za to samej zainteresowanej pozwala czuć o wiele więcej. I rzeczywiście, Gładka doszła po kilku zaledwie minutach moich starań. Gdy pieściłam ją przez bieliznę w windzie bloku, była już wilgotna. Kiedy wsunęłam pierwszy palec w jej oparte o drzwi mojej kawalerki ciało, była całkowicie gotowa. Gdy piłyśmy wino wpół rozebrane na podłodze, praktycznie błagała wzrokiem, bym wreszcie skończyła to, co zaczęłam. I choć w lesbijowni była tak rozgadana, to w trakcie seksu uroczo cicha. Gdy większość moich kochanek jęczało lub wzywało wszelkich bogów, ona wzdychała, dyszała, uśmiechała się. Sukienkę zostawiła pod drzwiami, bielizna wylądowała na podłodze; lizałam ją już na łóżku, rozkraczoną jak teraz, gdy śpi. Gdy zassałam ustami jej łechtaczkę, wypchnęła biodra z tak oczywistym zdumieniem, jakby nie miała pojęcia, że jej ciało potrafi takie rzeczy.
Po pierwszym spełnieniu, zdyszana, mokra, zaróżowiona, pozwoliła mi przerzucić się na brzuch. Stała się całkowicie uległa, lekka i wiotka jak lalka. Twarz wbiła w poduszkę, biodra odrzuciła nieco do góry, podkreślając krągłe, miękkie pośladki, uda rozsunęła tak, bym widziała całą jej wilgoć. Pozwoliła złapać się za włosy i pociągnąć do siebie, gdy w nią wchodziłam; z każdym kolejnym pchnięciem prosząc w końcu o więcej i więcej. Jej poprzednie kochanki nie używały strap-ona, ich palce nie miały wibracji.
Po drugim spełnieniu, padła na poduszki powtarzając, że było niesamowicie – mile połechtała moje ego; nie uważam się za wyjątkowo dobrą w łóżku. Raczej przeciętną, co najwyżej poprawną. Tak czy inaczej, byłam już nieźle wstawiona i cholernie podniecona; miałam wrażenie, że moja łechtaczka za chwilę eksploduje. Całując dochodzącą do siebie Gładką za uchem, przyciągnęłam jej dłoń do swojego ciała, wyraźnie domagając się jakiegokolwiek działania. Nie była zbyt delikatna; od razu wsunęła we mnie dwa palce i, hacząc paznokciami od środka, zaczęła ruszać ręką tak szybko, jakby próbowała mnie rozerwać. Drugą złapała wiszącą nad jej twarzą pierś i ścisnęła jak pluszaka. Jak gdyby pierwszy raz dotykała kobiety. Miętosiła na zmianę jeden i drugi cycek, monotonnie próbując zadowolić mnie palcami; w efekcie sprawiła tylko sporo bólu. Kiedy po kilku minutach próśb by była nieco delikatniejsza, zrozumiałam że nie ma zamiaru zmienić taktyki i prawdopodobnie nie ma zielonego pojęcia do czego służy łechtaczka, wydałam z siebie kilka dźwięków imitujących orgazm i pozwoliłam jej zasnąć.
Jestem zmęczona brakiem zaspokojenia.
Tym, że Gładka potrafiła wziąć, ale nie umiała dać. Tym, że jej poprzedniczka nie chciała kochać się przy zapalonym świetle i nie zdjęła nawet koszulki. Tym, że jeszcze wcześniejsza nalegała na kolejne spotkanie, tym razem w trójkącie z jej chłopakiem, o którym zapomniała mi wspomnieć. Tym, że choć niemal każdej soboty zalewam pościel sokami innej kobiety, wciąż czuję nudę. I że każdego poranka patrzę z obrzydzeniem na te skacowane, roznegliżowane, czasami podrapane ciała. Że w moim mieszkaniu zamiast pachnieć seksem, wali trawionym alkoholem i jednostronnym orgazmem.
Jestem zmęczona smrodem desperacji.
Sobota, 10:12
Obudziła się.
Dłonią przetarła wciąż zamknięte oczy, rozmyła resztki tandetnego makijażu na powiekach i przy nosie, jakby dotychczas wyglądała za mało odpychająco. Jedno ramię wyciągnęła do tyłu, wyciągnęła drugie, łącząc łopatki. Blady biust wypchnęła do przodu, zaprezentowała niewielkie, ale cudownie brązowe otoczki maleńkich jak guziki, sterczących z zimna sutków. Płaski brzuch zapadł się lekko, zwisający z niego srebrny kolczyk delikatnie zakołysał. Przeciągnęła się mocno i długo jak kotka w rui, wydając przy tym niski pomruk. Otworzyła jedną powiekę, zamknęła. Otworzyła dwie, zamrugała, zamknęła oczy, porażona światłem. Zsunęła kolana, jakby orientując się wreszcie, że Jej Wysokość Gładkość od kilku godzin wpatruje się we mnie swoim małym, miękkim okiem.
- Wo... wody... - wydukała głosem zachrypniętym, skacowanym, zbolałym. Znów uchyliła powieki, tym razem delikatniej, ostrożniej, przygotowana na tępy ból światła. Wyciągnęła rękę z dłonią o starannie wypielęgnowanych, ewentualnie doklejonych, paznokciach w kolorze wiśni. Jakby w barze była. „Wody”, zażąda, i wodę po sekundzie dostanie, tak myśli? Nie dostanie, bo nie przyniosłam. Niech się męczy, jak ja się męczyłam całą noc – niespełniona.
Podciągnęła się na poduszkach, jej blade piersi zafalowały delikatnie; do góry, na dół, jeszcze raz do góry i na dół. Usiadła, nagie plecy oparłszy o wezgłowie łóżka; zmarszczyła czoło, czując jego drewniany chłód. Na łydki, następnie uda, biodra i w końcu brzuch naciągnęła kołdrę wymiętą, jak wymięte pozostało wspomnienie naszego pseudo-seksu. Jej seksu.
- Masz wodę? – zapytała już trochę trzeźwiej i spojrzała na mnie w końcu, ale w sposób, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Naciągnęła kołdrę pod samą szyję gestem zawstydzonym, gestem kobiety, która zdała sobie sprawę z tego, że znowu spuściła hamulce i przespała się z pierwszym lepszym nieznajomym; gestem, którego nie cierpię.
Nie mogę patrzeć na jej wstyd.
Idę więc do kuchni. Mam nadzieję, że nie będzie chciała zjeść śniadania. Nie chcę oglądać jej uciekającego przy każdym gryzie spojrzenia, sztucznego uśmiechu, skrępowania tym, że słyszę każde jej przełknięcie, mlaśnięcie, ruch zębów, których wczoraj nie umyła. Otwieram lodówkę, udaję, że wyciągam wodę. Nie mam wody, bo jej nie pijam. Na śniadanie zresztą też mam niewiele; na górnej półce siatka ze zmiękłymi pomidorami, niżej świeży jarmuż, owocowy koktajl domowej roboty, który stoi w butelce od kilku dni. Na dolnej półce resztka wczorajszego obiadu; kuskus wymemłany z pastą marchewkową, a w misce obok sama pasta, na kanapki. Co z tego, skoro w piekarni nie byłam od dwóch dni. Przecież nie dam jej jarmużu na śniadanie.
Z szafki wyjmuję ciemnobrązową szklankę z duralexu, przemywam ją pod kranem – sama nie wiem po co, nalewam wody. Masz, kurwa, Kranówiankę. Wracam do Gładkiej.
Bez słowa łapie szklankę i wypija kranówę duszkiem; jeden wielki łyk za drugim. Gdyby miała jabłko Adama, skakałoby jak szalone. Trochę wody ucieka jej kącikiem ust, ścieka po brodzie, skapuje na pościel, zostawia mokrą plamę wielkości jednogroszówki. Oddaje mi szklankę, usta przeciera wierzchem wypielęgnowanej dłoni i rozpoczyna gorączkową gonitwę wzrokiem za częściami swojej odzieży. Koronkowy, czarny stanik na podłodze przy łóżku. Majtki, pewnie kupione w komplecie, pół metra dalej. Sukienka, pognieciona, leży pod drzwiami. Nic nie zmieniło się od wczoraj. Marszczy czoło delikatnie, jak gdyby analizując ile czasu spędzę oglądając ją nagą, gdy będzie zbierać ciuchy; no bo przecież to nie ja, tylko moja sąsiadka, spędziła kilka minut z językiem między jej nogami. Przy pierwszej Wstydliwej uważałam to za zabawne i urocze. Dziś wiem, że to żałosny wynik zabraniania kobietom ich seksualności. Wmawiania nam, że seks jest dla mężczyzn. Zdobywanie jest dla mężczyzn. Kobieta jest tylko chodzącym układem rozrodczym, zbiorem jajeczek; pojęcia takie jak przyjemność czy orgazm zna tylko z tandetnych pism dla kur domowych, do których znudzone żony wysyłają przepisy na pasztety, sałatki i inne serniki. Gardzę pruderyjnością.
Nie mogę na to patrzeć.
Podaję jej koronkowe figi, a ona wsuwa je pod kołdrą ze wzrokiem wbitym w pościel, sugerując, że nie ma zamiaru pamiętać, jak przy zsuwaniu ich z jej gładkich, mocnych ud, przejeżdżałam po nich językiem. Podaję stanik, ona szybkim ruchem zapina go na plecach. I nawet w bieliźnie nie wstaje po sukienkę. Wciąż pozostaje pod kołdrą. Ocipieję.
Zbieram z podłogi sukienkę, rzucam jej na pościel. Wychyla się po nią, przy czym nie zapomina żeby pościel kurczowo trzymać tuż pod brodą – sytuacja zaczyna się robić komiczna. I tak jak jej twarz była piękna wczorajszego wieczoru, była piękna nocą, gdy odrzucała ją w przedłużającej się ekstazie i nawet dziś, gdy spała, była piękna, teraz jest żadna. Żadne są jej zwrócone wciąż gdzieś obok mnie jasne oczy, żadne są zaokrąglone policzki z żadnymi dołeczkami pośrodku. Żadne są wąskie usta z resztkami ciemnej szminki w kącikach. Żadne jest jej pożegnanie, gdy już po kilku minutach od zakrycia krągłości sukienką i znalezieniu w kuchni torebki, stoi w drzwiach mojego mieszkania; wciąż unikając mnie wzrokiem, klepie niezdarnie po ramieniu jakby żegnała irytującego wujka, który po raz kolejny nawalił się na imprezie rodzinnej i cały wieczór smyrał ją stopą po łydce, pod stołem, co by żona nie widziała.
Wyszła. Zamknęłam drzwi.
Pozostałam ja i wątły zapach, smród, odór jej tanich perfum, kaca i nagiej kobiety, która obok drugiej nagiej kobiety, śpiącej, zaspokajała się sama dłonią, tą samą, którą wcześniej pieściła niedoszłą – choć ona doszła – kochankę.
Panna Gładka, kolejny punkt na liście moich nocy kończących się masturbacją, choć strap-on lśni od soków.
Jak Ci się podobało?