Daniel... (I)
2 stycznia 2016
Daniel...
16 min
W mojej "firmowej" skrzynce znalazłem zaproszenie na więcej niż party.
Kilkanaście tygodni temu dostałem z losowania super zlecenie na ekspertyzę. Szybko zorientowałem się, że mogę dosyć łatwo zgarnąć kasę za zlecenie, bo miałem wcześniej materiały i akurat świetnie podpasował mi problem. Poza tym czułem, że zleceniodawca zrobi na tym niezły interes. A to otwiera okazję dla kolejnych zleceń. Łatwych ale uczciwych i dających mi niezły luz po miesiącach mitręgi.
Tak, moja ekspertyza przyniosła im sukces. Z tej okazji wpadli na pomysł wydania przyjęcia, na które mnie zaprosili. To tylko trzy godziny lotu, wszystko płacą...
Ale na zaproszeniu było ich zdjęcie. Jego i jej. Byli parą, chyba małżeństwem. Gdzieś tam na stronie firmy coś takiego było napisane. Nie zwracałem uwagi na to, ale to zdjęcie na zaproszeniu. Ona, Anna, leciutko śniada, szczupła twarz. Figlarnie ciemne oczy, ładna linia brwi, delikatny kształt nosa i jak ręka malarza przepiękne usta. Język mi drgnął na myśl jakie słodkie wnętrze mogą kryć te usta. Piękna, smukła szyja, zakończona obojczykiem przypominającym rozpięte skrzydła jaskółki.
Dekolt świetnie skrojonej sukienki ni to skrywał ni odsłaniał prześliczną linię jej piersi. Nie za duże, nie za małe. Belle...
Sukienka subtelnie jakby opinała całe jej ciało, a jednocześnie była zwiewna. Talia tak łagodnymi łukami przechodziła w biodra, a między nimi refleksy światła zdawały się ukazywać kuszące jej podbrzusze. Czy tam gdzie oczami wyobraźni początek i koniec miały jej uda skrywane były równie kształtne wargi okalające tajemnicę kobiecości...
Obraziłbym ją, gdybym o jej nogach powiedział, że doskonalsze od gazeli czy antylopy. Były doskonałością.
Moje usta parzyły pragnieniem jej ust i czeluści muszelki. Mój język wyobrażał sobie swoje szaleńcze poczynania w Niej. W jej ustach, w jej perlistej grocie.
Moim podbrzuszem wstrząsnęło kilka gwałtownych drżeń i skurczów. Dotknąłem swoich piersi, zacząłem głaskać swoje podbrzusze. I wtedy wróciła "pamięć". Między moimi nogami nie mięciutkie wargi wilgotne z podniecenia. Lecz nabrzmiały męski członek... Chociaż też wilgotny na czubku...
Czemu, czemu nie poddałem się jakimkolwiek zabiegom. Czemu nie mam piersi, które mógłbym dać jej do pieszczenia i całowania. Jedynie to, co udało mi się trochę "podreperować" hormonami. Ale niewiele.
Bo w otaczającym mnie świecie byłem przecież mężczyzną. Na co dzień w garniturze, dzięki czemu mogłem skryć swoje piersi, a marynarka przykrywając biodra kamuflowała kształt moich bioder i ich skłonność do kołysania...
On, Robert. Męski przystojniak. W dobrze skrojonym garniturze, opalony, szczupły, chociaż widać było jego lekko zarysowaną muskulaturę. Jednak w jego oczach, kształt jego ust i dłoni... Zastanowiły i wzbudziły lekkie podniecenie.
I znowu chłodny powiew. Jak mu się bym oddał, by niczego nie się nie domyślił. Ustami? Samymi ustami...
Ani Robert ani Anna nie wiedzieli kim jestem. Nie mężczyzna, nie kobieta, nie shemale, nawet nie hermafrodyta.
Ale kiedy dostałem od nich zlecenie... Zawsze używam inicjału zamiast imienia. jeżeli to możliwe. Więc D. Od Daniela, bo tak mam w ID, od urodzenia.
W naszej służbowej korespondencji też tak się podpisywałem. Z czasem jednak w naszych mailach pojawiły się cieplejsze, nieco prywatne wątki. I kiedyś, nie wiem czy celowo czy przez przypadek podpisałem się pełnym imieniem. Ale z błędem. Napisałem "Daniela" zamiast "Daniel". I podchwycili, od tej pory byłem dla nich Danielą.
W mojej sypialni stały dwie szafy. Daniela i Daniel. Ta pierwsza pełna ciemnych garniturów, jasnych koszul, stosownych krawatów. Dalej slipki, bokserki, skarpetki i takie tam. I druga, zamknięta na klucz. Mieszkałem sam, a jednak ją zamykałem. W niej przecudne sukienki na kilka okazji, spódnice, dłuższe lub króciutkie, bluzki, bluzeczki. Nie lubiłem spodni. Tych miałem pod dostatkiem w drugiej szafie. I specjalnie zrobiona, na zamówienie toaletka. Z tym wszystkim co pozwalało mi na podkreślenie moich oczu, ust, gładkości cery...
Tak, byłem ładna/przystojny. Albo inaczej przystojny/ładna. Los nie uczynił mnie brzydulą ani maszkaronem.
Ta druga szafa najrzadziej używana, a jednocześnie najbardziej lubiana. Ta delikatność tkanin, szelest bielizny, zapach...
Kiedy dostałem zaproszenie od Anny i Roberta, kiedy zobaczyłem ich zdjęcie. Czy mam pojechać jako Daniela czy też wszystko wyjaśnić, że to żart, literówka...?
W zaproszeniu napisali, żebym z lotniska do hotelu wziął taksówkę i rachunek doliczył do kosztów ekspertyzy. A z hotelu odbierze mnie kierowca ich firmy.
Kontrolę na lotnisku przeszedłem jako Daniel. Tak w dokumentach. W bagażu podręcznym drobiazgi. Walizka zaś w połowie była zawartością Daniela, w połowie Danieli. Zdecyduję na miejscu - postanowiłem.
Odświeżająca kąpiel w cudownej łazience apartamentu. Natarłem balsamami, olejkami i najtrudniejsza decyzja. Stoję nago przed wielkim lustrem. Lekko zaokrąglone piersi, kształtne biodra, członek schowany między zaciśnięte uda... Zgrabna Daniela. Czy całkiem niebrzydki członek, wysunięte do przodu biodra, uniesiona klatka piersiowa prężąc się łagodzi zarys piersi. Przystojniak z ciebie Danielu.
Kim mam się ujawnić? Tak rzadko mogę być Danielą...
Delikatny koronkowy stanik, przez który prześwitują ciemnoróżowe brodawki. W tym samy stylu i kolorze majteczki. Nie lubię stringów. Nie dość dokładnie skrywają mojego członka, zwłaszcza, gdy lekko nabrzmieje w stanie podniecenia.
W beżowym kolorze pończochy. Uwielbiam rajstopy, a jednak postanowiłem... bo może. Nie wiem, co może... Na to bordowa sukienka na kopertę. Swobodnie wzdłuż ciała, dekolt tak skrojony, że moje piersi mogą udawać duże lub malutkie. Kto co woli...
Włosy mam krótkie, na chłopaka, uniwersalne. Jeszcze makijaż, leciutki chociaż... Drobny łańcuszek na szyi, delikatna z muszelek bransoletka... Muszelki...
Goście w hotelowym lobby spojrzeli na mnie łakomie. Kierowca nie mógł odnaleźć rączki drzwiczek zapatrzony we mnie. W czasie jazdy zbyt często zerkał w lusterko, obawiałem się... Nie, muszę kontrolować - obawiałam się, że spowoduje wypadek.
To wszystko i lekkie zdenerwowanie przed spotkaniem i zapamiętane zdjęcie. W podbrzuszu obudził się jakiś rój motyli czy co... Jak niesfornego psiaka chciałam uderzyć swojego kutasa, kutaska, kutasika. Żeby nic głupiego nie przyszło do głowy (główki?).
Nie wspomniałam. zabezpieczyłam się przed jego wilgotnymi pomysłami. I dobrałam takie majteczki, żeby raczej rósł między udami a nie jak lanca rozpychał na przedzie sukienki.
W progu Oni. Anna... czy tak wyglądają anioły lub mityczne bóstwa u stóp Olimpu. Zdjęcie niczym, marną, nieudolną podróbką. Siłą powstrzymałam się, gdy przytuliła mnie do siebie całując w oba policzki. Już, już zatrzymałabym jej usta. Pachnące włosy musnęły moje wargi. Poczułam przez materiał obu sukienek jej piersi. Wydało mi się, że jej brodawki natychmiast stwardniały. A może mi się nie wydawało? Moje były tak twarde, że mogły służyć do szlifowania diamentów. Na szczęście nikt nie zauważył.
Czyżby? To spojrzenie Anny, ujęcie pod ramionami.
Robert tez się przytulił, ostrożnie, po męsku z obcą kobietą. Powiedziałabym ciacho. Tylko co on nosi w kieszeni spodni na przyjęciu we własnym domu. E-papierosa? Ciut chyba za grube i ciut za elastyczne. Nie przyjrzałam się dokładnie.
Oboje oprowadzili mnie po domu, przedstawili paru znajomym, podali szampana. Niepotrzebnie, ja już byłam pijana z podniecenia. Kontrolowałam się to prawda. Nic nie kojarzę, nic nie pamiętam. Tylko jej ramie, jej biodro, zarys piersi, ust, włosy. Ale... jakoś kusiło mnie, żeby w jego spodniach odnaleźć.
W głębi zazdrość. Taka wulgarna. Że Robert bezkarnie może pieścić boskie ciało Anny, lizać jej muszelkę, wwiercać się w nią, miętosić piersi. A z drugiej strony zazdrościłam, że Anna tyle zabaw może uskutecznić z jego szablą. Przystojny był niego mężczyzna, ale moje myśli krążyły wyłącznie wokół jego członka.
Jakoś do siebie doszłam, znormalniałam, włączyłam się do towarzyskich rozmów, żartowałam... Kątem oka wodząc za Anną i Robertem. Mały oczopląs, bo rozdzielili się i bawili gości w różnych zakątkach salonu.
Podjęłam decyzję. Które wyjdzie pierwsze do ogrodu - idę.
I ujrzałam. Do drzwi prowadzących w ciemność ogrodu a jednocześnie z uśmiechem patrząc na mnie i lekko zapraszającym gestem dłoni... wyszła Anna. Odstawiłam kieliszek, przeprosiłam rozmówców i udając, że nic - pofrunęłam za nią do ogrodu.
Czekała na początku alejki, na skraju między światłem z pokoju a ciemnością ogrodu. Bogini, anioł. Wzięła mnie pod rękę i ruszyłyśmy w ciemność. Mówiła ciekawie o firmie, o sobie, o dzieciństwie. Słuchałam nie słuchając. Zdało mi się, że wszystkie ptaki tego świata zleciały się do ogrodu i każdy swoim głosem ale wspólnie jedną melodie śpiewają. Głos Anny jak dźwięki harfy... Jej zapach... żaden ogród pełen orchidei tak pięknego i namiętnego zapachu nie rozlewa. Traciłam dech, chciałam ją przytulić, wziąć w ramiona.
Lecz bałam się, że tym gestem pożądania, nie zapanuje nad sobą, że w jednej chwili wszystko zepsuję. Już byłam pewna, że czas wracać, bo nie zapanuję nad sobą, że zacznę całować, pieścić.
Kamyk. Nie zauważony? A przecież był tam od zawsze. I jakiś ptaszek spłoszony. Potknęła się? Przytrzymałam ją, by nie upadła, lecz obejmując ją poczułam, że daleko było do upadku. Moje dłonie jej piersi objęły... A ona pochylona przez chwilę zamarła, lecz nie przestraszona. Wyprostowała się, chciałam cofnąć dłonie, lecz ona je przytrzymała. I przywarła do mnie całym ciałem, dociskając moje dłonie do jej piersi. Wysunęłam je delikatnie, by poczuć miękką twardość jej piersi na swoich. Chwyciła swoimi dłońmi moją twarz, przysunęła usta i nasze języki splotły się w rozkosznym uścisku. To zwilżając nasze usta, to znikając jak bliźniacy w jej ustach, to jak wierni przyjaciele w moich.
Świat wirował, świat tańczył.
Na chwilę odsunęła się i leciutko pchnęła mnie w stronę szczeliny między krzewami. Za nimi rosło drzewo. Objąłem ją i w półobrocie zawirowaliśmy by oparła się o drzewo. Zwarliśmy się w pocałunkach pełnych smaków nieznanych, cudownych nektarów. Obejmując błądziłam swoimi dłońmi po całym jej ukrytym w sukience ciele. Nagle... odkryłam rozcięcia z boku. Nimi błyskawicznie moje spragniona dłonie wsunęły się i objęły jej piersi nie skrępowane niczym. Cudowne miękkie i twarde, sprężyste i gładkie. I pod opuszkami palców jej twarde brodawki. Westchnęła, nie to było wołanie rozkoszy echem po okolicy wzywające - tak, tak, tak... Delikatnie zebrałam materiał przodu jej sukienki ujawniając w ciemności jej śliczne piersi. Moje usta, mój język po raz pierwszy odnalazł taką gładkość i ciepło, taką tajemnicę piękna.
Rozchyliła przód mojej sukienki, znała sekrety tego kroju. Jak wprawnie uwolniła moje piersi od stanika. I zanurzyła w nich swoje dłonie, potem twarz i usta. Nie opowiadajcie mi o masażach... One niczym wobec jej pocałunków i dotknięć.
Moje ręce coraz śmielsze. Wzdłuż jej ciała, pieszcząc przez materiał, lecz po to tylko, by móc podciągnąć jej sukienkę. Alabastrowe uda stały się dla moich rąk autostradą słońca, prowadzącą do nadmorskich krain, nigdy nie znanych. Głaszcząc, pieszcząc, odważnie zmierzały ku górze. Palce złączyłam, bo spodziewałam się, że przed wejściem do wrót jej rozkoszy natknę się na wilgotną tkaninę jej majtek czy stringów. Drgnęłam, gdy zbliżając swoją dłoń poczułam jakiś powiew ciepłej leciutkiej jak rosa wilgoci... Moje palce nie tkaniny, lecz jej rozchylonych warg, wilgotnych, ciepłych dotknęły.
Nie był to jęk, nie było to westchnięcie. Z jej ust popłynęła melodia rozkoszy, by ją zagłuszyć dałyśmy szansę językom i wargom. A moje palce nie mogły już wytrzymać. Głaskały, uderzały w jej ciepłe, miękkie, aksamitne wargi i wnętrze. Żaden kwiat nie ma tak delikatnych płatków. Gdy dotknęłam łechtaczki, tego klejnotu mórz rozkoszy, jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Jej podbrzusze falowało jak wzburzony ocean. Jej pieśń rozkoszy brzmiała jak hymn. Pełna uniesienia, tęsknoty, nadziei.
Moje palce wniknęły w jej jaskinię rozkoszy. Żaden aksamit, żadna gładkość i puszystość tak doskonałą, tak ciepłą, tak rozkoszną. Dotarłem, dotarłem palcami do tego miejsca, którego nie ma, a gdy je znajdziemy, jest miejscem wszystkiej rozkoszy i żądzy.
Ciało Anny wiło się, unosiło, opadało. Moje dłonie skąpane w wilgoci jej soków. Zaczęła się uspokajać. lecz w uniesieniu jej dłonie zaczęły pieścić moje ciało. Zamarłem. Ona oddała się mnie jako kobiecie. I teraz...
Szybko, nie zważając na pończochy, uklęknęłam przed nią, uciekając od jej rąk biodrami. Spojrzałam w jej zdziwione oczy... Lecz podniosłam jej sukienkę i między jej rozchylone uda wsunęłam swoją głowę. Niech mój język, mistrz pocałunków, jego nimfy - usta uczynią swoją powinność. Jak koncertmistrz język wniknął w jej muszelkę pieszcząc najpierw jej łechtaczkę, jej wargi, a potem wargom wargi zostawiając w pocałunku sam wniknął w głębinę i uderzał i muskał jak nieznany muzyczny instrument. Moje czoło przytulone do jej podbrzusza poczuło jak gwałtownie drży i unosi się cała. Dłońmi przytuliła moją głowę do swojego łona.
Żaden wicher nie miał tyle siły co w okrzyku jej rozkoszy. Zadrżała ziemia, uniosły się wszystkie kwiaty, drzewa, kwiaty. I łagodnym śpiewem zaczęły opadać.
- Jesteś cudowna, jesteś kochana - wyszeptała.
- Anno - tylko tyle mogłam z głębi siebie wydobyć.
Przytuliłyśmy się do siebie. Musiałam uważać, by mój nabrzmiały harcownik się nie ujawnił w zetknięciu naszych ciał. By nie wpadł na pomysł, by wyrzucić z siebie nasienie, które już od gorąca mojego wnętrza bliskie było...
Wtulone w siebie uspokajałyśmy się. Nagle poczułem, że dłonie Anny zmierzają ku moim biodrom.
Odsunęłam się lekko, ujmując jej twarz w swoje dłonie. Spojrzałam w rozmarzone i zamglone oczy.
- Danielo, chciałabym...
- Wiem, Anno, lecz... Niech to zostanie naszym Pragnieniem, które sprawi, że będziemy chciały znowu być razem...
- Pragnieniem - wyszeptała - jakże pragnę.
- I ja, Anno.
Moje usta były mokre całą jej rozkoszą. Pocałowałem ją.
- Niech to, co ty mi dałaś będzie we mnie i tęskni za tym, co ja dam tobie. Wzajem się będziemy pragnąć.
Objęłyśmy się i wolno, przytulone wróciłyśmy na ogrodową dróżkę. Widać było światła salonu, głosy imprezowiczów. Poszłyśmy w tamtą stronę. Jeszcze zanurzone w ciemności zatrzymałyśmy się, mocno splatając dłonie.
- Anno, idź do gości. Ja zaraz przyjdę. Niech ochłonę. Chociaż nigdy nie ochłonę.
- Dobrze. Przyjdź.
Odeszła lekko, jak boska tancerka kołysząc biodrami.
Rozkosz przemieniła się w skowyt mojego bólu. Anna pragnie kobiety. Mogę jej ofiarować swoje myśli i duszę kobiety. Lecz ciało... Nie jest tym ciałem, którego pragnie Anna.
Podeszłam do krzewu, by dotknąć jego miękkich listków. W głębi, za krzewami stał Robert. Zamyślony, skupiony. Czy nas widział? Czy wie?
Podejść do niego? Wszak jest biznesowym partnerem... Jest mężem Anny. Podejść do niego?
Poprawiłam na sobie sukienkę, ogarnęłam rozproszone dłońmi Anny włosy. Na wargach czułam smak jej soków, ustach miałam jej nektar.
Podeszłam do Roberta. Zobaczył mnie trochę wcześniej, ale nie był pewien.
- Daniela?
- Tak.
- Rozmawiałyście z Anną?
Zamarłam.
- Tak.
- Chyba polubiłyście się? - zamilkłam. Widział?
Potwierdziłam.
- Wiesz, z Anną doszliśmy do wniosku, że bylibyśmy doskonałymi kooperantami. W lot chwytasz nasze oczekiwania, ekspertyzy robisz perfekcyjnie - ulżyło mi. Rozmowa potoczyła się dalej już wartko, biznesowo.
A jednak w powietrzu unosił się jakiś ulotny ale miły niepokój. Zaczął opowiadać o sobie, swojej młodości, podróżach. Było jakoś coraz bliżej. Niepokojąco bliżej. A mimo tego niepokoju zaczęłam odczuwać jakąś nieprzyzwoitą przyjemność, podniecenie. Chciałam, żeby mnie objął, pocałował...
Robercie, jakiś ty domyślny. W pewnej chwili zaczął mówić ciszej. Przybliżyliśmy się do siebie... aż nagle poczuliśmy ciepło swoich słów na ustach... Nasze wargi zetknęły się, na chwilkę odskoczyliśmy, potem znowu przywarliśmy. Objął mnie mocno i przytulił całując moją twarz, usta, włosy kark. Objęłam go, tak jednak manewrując biodrami, by natrafić swoim podbrzuszem na jego męską wypukłość, tak wyczuwalną przez spodnie. A jednocześnie, by on nie mógł poczuć mojego znowu szalejącego kutasika. Już nie kutasika, to już był kutas do kwadratu.
Bałam się i chciałam, by mnie pieścił, całował, głaskał. Jego ręce sprytnie znalazły dojście do moich piersi. Wcześniej przez Annę uwolnionych ze stanika.
Na którym krzewie został mój stanik - przypomniałam sobie.
Nieważne. Cóż on dłońmi wyrabiał z moimi piersiątkami, nabrzmiałymi brodawkami. Gdybym miała cipkę, po nogach już płynęłaby lawina moich soków. Poczułam, że mój mieczyk przestaje być obojętny. Najpierw moim podbrzuszem wstrząsnęły konwulsje uwolnionych w środku motyli. Biodra wirowały w tempie, którego pozazdrościłyby odaliski. Z moich ust rozlała się pieśń rozkoszy. A mój członek wolnymi drgnięciami uwolnił nieokiełznaną spermę.
O przezorności, jak dobrze, że go wcześniej zabezpieczyłam.
Kiedy poczułam, że dłonie Roberta szaleją na moich pośladkach, że chcą koniecznie dostać się do moich ud i między nogi... Szybko zsunęłam się na dół i uklękłam. Po raz drugi. Pamiętaj, żeby zdjąć i wyrzucić pończochy, nim wrócisz do salonu.
Rozpięłam jego spodnie. Tego się nie spodziewał. Ale ja też byłam zaskoczona. Myślałam, że mam jeszcze chwilę, że ustami i palcami popieszczę go przez materiał slipek czy bokserek.
Tymczasem z jego rozpiętych spodni wyskoczył prześliczny, duży członek. Czy wy w ogóle nie nosicie bielizny - pomyślałam sobie. Ale też i ucieszyłam się. Tak łatwiej.
Jego główka, chociaż był twardy i uniesiony jeszcze skrywała się za jego napletkiem. Na samym czubku lśniły krople jego soku. Pyszne, jak delikatne wytrawne wino z domieszką oliwek. Spijałam wsuwając język między napletek i główkę jego szabli, miecza - cokolwiek to nie było, było wspaniałe. Pomagając mu językiem i wargami obnażyłam jego główkę. Wiem, było ciemno, ale widziałam róż jego czubka.
No, w końcu na kutasiku i żołędzi znam się całkiem nieźle. Coś takiego właśnie buszuje w moich majtkach.
W usta zanurzyłam sobie jego czubek, otoczyłam językiem lekko uderzając jak struny harfy. Westchnął i odchylił się. Więc wolno zaczęłam połykać go coraz głębiej, aż moja twarz dotarła do jego wzgórka łonowego. Jęknął znowu. A ja na chwilę zatrzymałam się i znieruchomiałam. A potem błyskawicą wycofałam swoją głowę. Już wyskoczyłby z moich ust, ale chwyciłam go wargami. Objęłam ustami jak w pocałunku. Dopiero wtedy pozwoliłam mu się wysunąć, a uchwyciwszy palcami za czubek, językiem i ustami zaczęłam pieści szablę wzdłuż od góry do dołu. Za kolejnym razem musnęłam językiem jego jąder. Niemal podskoczył, a ja wtedy chwyciłam jego jądra w usta. najpierw jedno, potem drugie. Trzymał się za włosy z rozkoszy. Więc wzięłam do ust oba. Ssałam delikatnie, otaczałam językiem.
O nie przyjacielu, teraz czas na szablę. Znowu wzięłam ją w usta i przytrzymując dłonią zaczęłam go wsuwać i wysuwać pamiętając by język pieścił czubek i tę delikatną strunę - wędzidełko. Coraz więcej soków wypływało z jego czubka. Wtedy chwycił mnie za głowę. Znieruchomiałam.
Chcesz mnie rżnąć? - pomyślałam. Ale Robert okazał się delikatny. Zaczekał na moją reakcję i tylko wysunął biodra do przodu głębiej wsuwając swoją lancę w moje usta. Poddałam się temu i po chwili poruszaliśmy się zgodnym ruchem - moja głowa i jego biodra. To nie było rżnięcie. To było wzajemne uzupełnianie się spragnionych swawoli i rozkoszy "organów". Moich ust - robiących za cipkę i jego prawdziwie męskiego kutasa.
Pożądanie było nasze tak wielkie, że mimo naszych starań w moim podbrzuszu zaczęło się znowu motyle szaleństwo. A jego Michaś nagle znieruchomiał, cofnął się i naparł do przodu. Wystrzeliwując z siebie nasienie. I tak raz za razem. Prosto w moje usta. Mogłam uciec, czułam to w dotyku Roberta. Ale nie chciałam. Miałam ochotę zrobić mu przyjemność. A po drugie - ten smak jak wymieszane białko z mojito i tequilą z solą i cytryną... Potrafiłabym upijać się tym nieustannie.
I czułam się jak pijana, pijana z rozkoszy.
Tym radośniejsza, że... oto w moich ustach spotkały się soki Anny i Roberta. Cóż za cudowny zbieg okoliczności. Sama myśl o tym spowodowała, że w moim podbrzuszu znowu zaczęły się godowe tańce motyli. A na koniec mój kutasik bez skrępowania wyrzucił z siebie kolejna porcję plemniczych darmozjadów.
Wylizałam go do sucha. Zapięłam mu spodnie. Podniosłam się do góry i przytuliłam. On objął mnie mocno i pocałował w usta.
- Jesteś cudowna - powiedział.
- Wiem. Powiedziałam to, nie pierwszy raz.
Miałam w sobie Annę i Roberta...
- Chciałbym i Tobie...
- Nie - szybko wydusiłam - chcę mieć twój smak w sobie. On pozwoli mi pragnąć ciebie. I pragnąć by dać tobie jeszcze wiele. Nie teraz, pozwól zachować tę rozkosz, by następne były coraz cudowniejsze.
Pocałował mnie w usta. I objął. I ruszyliśmy w stronę salonu. Uff, jakoś zdążyłam zdjąć pończochy i wyrzucić. Szlag trafił pończochy i stanik - pomyślałam.
W zamian jednak dostałam tyle i tego, czego nikt nie zazna.
Trwaj chwilo, chciałam zawołać. I wiedziałam, czułam, że jestem największą amforą rozkoszy na całym świecie.
Weszliśmy do salonu. Trochę bałam się reakcji Anny. Ona jednak szybko podeszła i objęła mnie, jak przystało na opiekuńczą gospodynię. Do ucha jedynie szepnęła - pragnę cię...
Goście już wychodzili. I na mnie był czas. Robert i Anna odprowadzili mnie do samochodu. Oboje byli tacy anielscy.
- Wiesz - powiedział Robert - powiedzieliśmy Twojej sekretarce, że przyjedziesz kilka dni później. Przebukowaliśmy Twój lot. Zostań z nami kilka dni.
O niczym innym nie marzyłam. Radość z tego pomysłu zmieszała się w słodki nektar soków Anny i nasienia Roberta.
Czy świat nie jest piękny? Pragnę... I już chcę by teraz, zaraz, było jutro. Z Anną. Z Robertem.
Jak Ci się podobało?