Czy mnie słychać? (I)
30 grudnia 2023
4 godz 3 min
Dawno mnie tu nie było i wracam ze świeżą porcją... Właściwie nie wiem czego. Po prostu porcją. Jest trochę romantyczna, trochę zabawna, trochę cringe'owa, trochę niegrzeczna. Oby to był przepis na dobrą zabawę. Smacznego.
– Tak, maleńka, klęknij – jego głos jest, jak gorąca czekolada. Wnika w moją głowę, zalewając zmysły falą przyjemności. – Otwórz usta. Szerzej. Powiedziałem szerzej! – krzyczy chrapliwie. – O, tak. Tak dobrze. Grzeczna dziewczynka. Weź go głęboko.
Rollercoaster emocji – w jednej chwili jest, jak mruczący kot, w drugiej, aż chcę się skulić. Mokry dźwięk wsuwającego się w usta penisa, mlaśnięcia i niskie, wibrujące mruczenie, spływają ciarkami po mojej skórze. Jego jęki sprawiają, że twardnieją mi sutki, a w głowie pojawia się kalejdoskop kolorów, wybuchających feerią barw, jak fajerwerki na czarnym niebie.
– Mocniej. O boże, tak, mocniej!
– Siostra!
Jednym szarpnięciem wyrywam z uszu słuchawki i upycham je pod kocem wraz z telefonem, zanim mój młodszy brat wsadzi głowę przez uchylone drzwi. Wygładzam szybko włosy i pobieżnie sprawdzam, czy prezentuję się w miarę przyzwoicie.
– Wejdź. – Przybieram uprzejmy uśmiech i zgodnie z przewidywaniem, ciemnoblond czupryna Bartka wychyla się zza drzwi.
– Masz chwilę?
– Pewnie. – Zapraszająco klepię materac. – Co tam?
– Sprawa jest. – Przysiada i opiera łokcie na kolanach. Obraca w palcach długopis. Zawsze tak robi, kiedy się denerwuje. Bawi się, a to monetą, a to zapałką, karteczką, czymkolwiek, byle zająć czymś ręce. – Kumpel z roku został bez mieszkania. Jego landlord nie przedłużył umowy, a do końca semestru zostały tylko i aż trzy miesiące, więc ciężko mu coś znaleźć na tak krótki okres i to prawie z dnia na dzień.
– Chcesz, żeby tu zamieszkał? – Unoszę brwi.
– Tak, jeśli się zgodzisz. I oczywiście nie za darmo.
Zastanawiam się chwilę nad tym. Trzy miesiące to nie całe życie, a w trzypokojowym mieszkaniu spokojnie zmieścimy się bez deptania sobie po piętach. Lokale w starym budownictwie, jak ten, to nie obecne klitki na zamkniętych osiedlach. Wciąż zastanawia mnie, jak na czterdziestu metrach udaje się upchnąć niemal wszystko, co inni ludzie mają w jednorodzinnych domach – sypialnię, salon, pokój dziecka, kuchnię, łazienkę, spiżarnię, jadalnię, bawialnię, schowki i tylko jacuzzi z laserami brakuje. A jeśli dostanie się opcję z balkonem, to i mały basen z warzywnym ogródkiem się wciśnie.
Mieszkanie, które obecnie zajmuję z bratem, otrzymaliśmy w spadku po babci, kiedy jeszcze byłam studentką. Zanim skończyłam studia, rodzice wyremontowali je na swój koszt i z dwóch ogromnych pokoi, udało się zrobić trzy, wielkościowo całkiem przyzwoite, w tym dwie sypialnie i salon z aneksem kuchennym.
Pomysł wspólnego zamieszkania pojawił się, gdy Bartek dostał się na uniwerek. Zawsze byliśmy zgodnym rodzeństwem, bez dram i szarpania się o byle pierdołę. Być może wynika to z różnicy wieku, bo jestem starsza od niego o osiem lat. Dlatego, pomimo że mieszkałam tu już wtedy z chłopakiem, ani ja, ani Konrad, nie mieliśmy nic przeciwko, aby Bartek zajął pokój na końcu korytarza. O ile ja lubiłam i lubię towarzystwo mojego brata, tak Konrada niewiele obchodziło poza graniem na konsoli, oglądaniu meczów piłki nożnej i jeżdżeniu do mamusi na obiadki. Między innymi z tego względu, jest już moim byłym chłopakiem.
Młody nie jest uciążliwym współlokatorem. Swoje imprezowe, studenckie życie prowadzi raczej poza domem, nigdy nie robił krzywych akcji, nie widziałam też, żeby obracał się w nieciekawym towarzystwie, więc nie mam powodów, żeby mu nie ufać i odmówić jego prośbie.
– W porządku.
– Jesteś najlepsza – wyszczerza się w szerokim uśmiechu. Mały gnojek wyrósł na całkiem przystojnego faceta, chociaż nie chwalił się jeszcze, żeby udało mu się skraść czyjeś serduszko. Chyba że nie kradnie serc, tylko… Mrużę oczy, przyglądając mu się podejrzliwie. – Co?
– Nic. – Potrząsam głową, odpędzając od siebie myśli o moim bracie dewastującym cipki koleżanek z roku. – Trzeba ogarnąć mu jakieś spanie, co? W piwnicy jest materac. Musimy po niego zejść i sprawdzić, czy w ogóle do czegoś jeszcze się nadaje. Swoją drogą – ożywiam się nagle – obiecałeś zrobić tam w końcu porządek!
– O Jeeezu, siostra, ty to zawsze coś wyciągniesz – jęczy i opada w tył, zakrywając twarz przedramionami. – A w czterdziestym dziewiątym, o piętnastej szesnaście…
– Nie jestem tak stara! – Uderzam go poduszką w brzuch, przez co kuli się, podciągając kolana pod brodę. – Nie odpuszczę ci tej piwnicy, gnojku! A jest tam co robić, bo zalegają jeszcze graty po babci. I pająki. – Rozszerzam palce dłoni i poruszam nimi, naśladując te czarne bestie. – Całe kilogramy kątników.
– Ogarniemy to z Olem – wzdycha. – Obiecuję.
– Z kim?
– No z Olem. To ten, co ma się wprowadzić.
– Co to za imię? Olo?
– Olo to ksywka, od Olgierda.
– Kto daje dziecku na imię Olgierd, na boga?
Bartek wzrusza ramionami i ziewa przeciągle. Pewnie znowu się nie wyspał, bo zamiast kłaść się o normalnej porze, to siedzi po nocach w swoim pokoju albo baluje gdzieś na mieście.
– Był tu kiedykolwiek?
– Nie – odpowiada po krótkim zastanowieniu. – A może raz, czy dwa, między zajęciami, ale ty byłaś wtedy w pracy. Zbieram się, przełożyli nam wykład na popołudnie – wstaje.
– O której wrócisz?
– Gdybym miał nie wrócić na noc, to jak zwykle dam ci znać, mamusiu. – Podchodzi do drzwi.
– Gdybyś miał nie wrócić na noc, to chcę wiedzieć zanim położę się spać.
– Och, oczywiście. – Przystaje z ręką na klamce. – Może jeszcze poinformuję wcześniej, w jakiej pozycji zamierzam rżnąć tę uroczą studentkę z pierwszego roku albo lepiej, zadzwonię w trakcie, żebyś mogła posłuchać, czy…
– Jazda stąd! – Rzucam w niego poduszką, ale udaje mu się schować za drzwiami. Wychyla się zza nich tylko po to, żeby do mnie mrugnąć i znika w korytarzu. – Wynocha, ty…
Opieram się o miękkie wezgłowie. Kiedy on zdążył tak wyrosnąć? Przecież toto dopiero biegało w majtkach, z kabanosem w jednej łapce i plastikowym mieczem w drugiej. Nie zapomnę jak pomyliły mu się ręce i zamiast kiełbaski, ugryzł zabawkę. Płakał przez kolejne pół godziny, bo przygryzł sobie przy tym wargę, a teraz będzie mi tu opowiadał o rżnięciu lasek. No, ale bądź ze sobą szczera, wydymam usta do własnych myśli. Ty w tym wieku, też już się rżnęłaś, więc… Dwadzieścia trzy lata to wystarczająco dużo, by móc korzystać z przywilejów bycia młodym dorosłym.
Pogrążam się we wspomnieniach na krótką chwilę i dociera do mnie, że to było osiem lat temu. Osiem lat, w ciągu których zdążyłam skończyć studia, znaleźć pracę, zamieszkać tutaj, poznać i rozstać się z Konradem. Potrząsam głową na myśl o moim byłym. Nie żeby retrospekcje dotyczące jego osoby były dla mnie jakoś szczególnie bolesne. Ot, po prostu faceta niewiele obchodziło, więc w końcu związek umarł i go zakończyłam. Nic do dodania. A teraz, w wieku trzydziestu jeden lat, zamiast bawić dzieci i prać skarpetki męża, siedzę sama w pokoju i po kryjomu słucham audiosów. Taka moja mała, słodka tajemnica. Jedni przeglądają świerszczyki, inni oglądają pornosy, a ja… Ja ich słucham.
Audiosy, które pieczołowicie kolekcjonuję w muzycznej appce, to nic innego, jak porno do słuchania. Mniej lub bardziej rozbudowane historie, których słuchacz czasami jest jednocześnie jednym z bohaterów. Jęki, mokre odgłosy towarzyszące pieprzeniu na wszystkie możliwe sposoby, głosy lektorów. Oczywiście nie są to prawdziwe dźwięki, a jedynie naśladownictwo, chociaż nie jestem do końca przekonana, czy kilka osób nie nagrało swoich zabaw naprawdę. No, dobra, jestem pewna, że dokładnie to zrobili.
Na szczycie listy ulubionych wykonawców, znajduje się rodzimy realizator, którego kontent i głos szczególnie przypadły mi do gustu. Nic nie poradzę, że moje serce zaczyna bić szybciej na widok #mdom, którym oznaczone jest każde jego nagranie, a na dodatek facet ma taką barwę, że już kiedy zaczyna się ramówka, na karku jeżą mi się wszystkie włoski. Potrafi brzmieć, jak chłopak z sąsiedztwa, a za chwilę warczeć twarde komendy, aż drżą mi dłonie. Powiem wprost – to, co potrafi robić ze swoim głosem i pomysły na odcinki, dają mi potężne orgazmy. Głupie? Być może, ale orgazm zaczyna się w głowie, a ten facet trafia do mojego mózgu wprost przez dokanałowe słuchawki. Aż podkurczam palce u stóp na myśl, że zanim wszedł tu Bartek, byłam w połowie odcinka, którego od kilku dni nie miałam czasu odsłuchać, więc czym prędzej wracam do mojego tête-à-tête z uzależniającym głosem lektora, pod dość przewrotnym, zważywszy na kontent, pseudonimem – Prince.
W piątek po pracy schodzimy do piwnicy, żeby sprawdzić stan materaca. Całe szczęście, że oświetlenie działa bez zarzutu, bo w przeciwnym razie, nie ma takiej opcji, żebym weszła tu choćby na pół minuty.
Charakterystyczny, piwniczny zapach, otacza nas ze wszystkich stron, wnikając w ubrania i włosy, kiedy stajemy przed drzwiami z poszarzałych, nieheblowanych desek. W grubych, pobielonych rurach nad naszymi głowami, pomiędzy którymi pająki urządziły sobie życiowe eldorado, z pluskiem przelewa się woda.
– Ale klimacik – głos brata jest przytłumiony w tym najniżej położonym w kamienicy pomieszczeniu.
– E, nie jest źle. – Rozglądam się, potrząsając lekko kłódką, bo klucz nie chce się w niej obrócić.
W końcu zamknięcie ustępuje i otwieram drzwi, które uchylają się z głośnym skrzypieniem zawiasów. Nagły ruch powietrza, wzbija drobinki kurzu, a te, podświetlone przez wpadające przez niewielki lufcik z tyłu pomieszczenia światło, fruwają żwawo między stertami klamotów.
– Tam jest materac – wskazuję dużą paczkę, zawiniętą w niebieską folię. – Dasz radę go wyciągnąć?
– Spróbuję.
Na szczęście udaje się nam wydostać materac i taszczymy go na drugie piętro. W połowie drogi przystajemy, żeby odpocząć, bo zdrętwiały mi ręce. Zdmuchuję włosy, które zsunęły mi się na twarz i łaskoczą w policzek.
– A, właśnie – odzywa się Bartek. – Będziesz w domu jutro po południu? Olo przyjedzie z rzeczami, a ja obiecałem mamie, że zawiozę ją na cmentarz. Chcemy posprzątać u babci.
– Będę – stękam, wciągając materac po kolejnych stopniach. – Nie mam żadnych planów poza kurodomowaniem. – Zatrzymuję się pod drzwiami mieszkania.
W duchu dziękuję sobie, że zakupiony pół roku temu karnet na siłownię, nie służy mi tylko za zakładkę do książek. Nie żebym była wyżyłowaną zawodniczką. Ot, w ramach wolnego czasu, chodzę sobie to na yogę, to na sztangi, albo cokolwiek, na co akurat jest wolne miejsce. W tym wieku trzeba już dbać o sprawność fizyczną, bo zaczyna się równia pochyła i bez minimum ruchu, stałabym się bohaterką memów o trzydziestolatkach, którzy na śniadanie smarują chleb paracetamolem. Przestałam łudzić się, że osiągnę szczytową formę i dupcię jak brzoskwinkę, więc ćwiczę, żeby utrzymać ciało w jako takiej formie.
– Kuro... Co? – Bartek marszczy nos, wychylając się zza materaca, który gibie się na boki, kiedy próbuję nacisnąć klamkę łokciem.
– Byciem kurą domową. No, wiesz, pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy.
– Ty i to twoje słowotwórstwo – wzdycha. – Uważaj z tym klamotem, żebyś nie zwaliła wszystkiego z półek w przedpokoju.
Po rozpakowaniu okazuje się, że materac jest w porządku, więc przenosimy go do sypialni, w której zamieszka z kolegą. Urządzamy jeszcze małe przemeblowanie, a Bartek robi dodatkowe miejsce w szafkach. Gdy wszystko jest przygotowane, zasiadamy przed telewizorem z butelkami zimnego piwa i tak spędzamy resztę wieczoru.
Następnego dnia rano, wychodzimy z domu zaraz po śniadaniu. Bartek odjeżdża swoim starym audi, którego nie chce pozbyć się za żadne skarby świata, chociaż wraz z rodzicami niejednokrotnie proponowaliśmy mu, że zrzucimy się na coś nowszego. Nie mam pojęcia skąd u niego takie przywiązanie do tego starego śrumpa. Chociaż auto jest wiekowe, kondycji może mu pozazdrościć niejeden kilkulatek. Kręcę głową z uśmiechem, kiedy mija mnie, machając zza szyby wypolerowanego staruszka i wsiadam do własnego samochodu. Azymut: supermarket.
Kilka godzin później, po skończonych zakupach, zabieram się za sprzątanie. Włączam muzykę i w rytm ulubionych kawałków ścieram kurze, myję blaty i szoruję zlewozmywak. Z głośników budżetowego kina domowego, które zakupiłam na raty po podpisaniu swojej pierwszej umowy o pracę, płyną dźwięki nieśmiertelnego Modern Talking, zagłuszane teraz wyciem odkurzacza. Przez całokształt tej kakofonii, przebija się dzwonek do drzwi. Domyślam się, że to kolega Bartka i uciszywszy ogólny jazgot, idę otworzyć.
W zasadzie nie wiem kogo się spodziewać. Długowłosego metalowca? Hip-hopowca w spodniach z krokiem między kolanami? Nie, ci już chyba wyginęli. Uzmysławiam sobie, że dotychczas nie zastanawiałam się kim jest ten człowiek. Otwieram drzwi i widok, który zastaję, sprawia, że na chwilę zastygam w bezruchu.
– Dzień dobry. – Młody mężczyzna o azjatyckich rysach uśmiecha się nieśmiało. Jego migdałowe, czarne jak węgiel oczy patrzą na mnie zza oprawionych w złote, druciane oprawki okularów. – Jestem Olgierd – dodaje, a ja czuję, jak jeżą mi się włoski na karku. – Bartek uprzedzał, że przyjdę? – przechyla na bok głowę, a wtedy równie czarna, jak oczy grzywka, wpada mu do oka i zaczesuje ją w tył szybkim ruchem dłoni.
No, ładny ten chłopiec.
– Dzień dobry. – Spuszczam wzrok na dużą sportową torbę, zawieszoną na jego ramieniu. – Tak, uprzedzał. Zapraszam – cofam się do wnętrza mieszkania i mija mnie, na oko, metr osiemdziesiąt azjatyckiego ciała, przyobleczonego w jasne jeansy, biały T-shirt i trampki.
Kurwa, słysząc, że Olo przyjedzie w sobotę po południu, spodziewałam się jakiegoś typowego Grześka, czy innego Kuby, a nie chłopaka, który żywcem wylazł z koreańskiej dramy. Jego wygląd tak cholernie bardzo kontrastuje z imieniem i płynną polszczyzną, że muszę potrząsnąć głową, gdy idziemy do pokoju, który ma zająć z Bartkiem.
– Potrzebujesz pościeli? – Wiem, że faceci z reguły mają mało klamotów, ale nie wierzę, że nawet skromne, studenckie życie zmieścił w jednej torbie.
– Nie, dziękuję. Mam swoją, ale została w samochodzie.
– Przepraszam, nie przedstawiłam się. Lilianna, w skrócie Lila. – Podaję mu dłoń.
– Bardzo mi miło. Olgierd, ale wszyscy mówią na mnie Olo.
Jest grzeczny. Wygląda, jak uczeń, w tych swoich zaokrąglonych okularach i przydługich włosach na czubku głowy. Tylko jego postura zaprzecza, jakoby miał być licealnym uczniakiem. Nie jest napakowany, raczej wysportowany, jak pływak albo kajakarz.
– Wybacz, że tak się gapię. – Pocieram skronie palcami jednej dłoni. – Po prostu nie spodziewałam się – bezradnie kręcę ręką w powietrzu. – No, wiesz...
– Wiem – śmieje się. – Ludzie często tak reagują. Mam nadzieję, że to nie jest problem.
– Problem?
– No – wskazuje na swoją twarz.
– Dlaczego to miałby być problem?
– To… dobrze – odpowiada z wyraźną ulgą. Odnoszę wrażenie, że się zawstydził, bo wbija wzrok w dywan. – Pójdę po resztę rzeczy.
Stoję pośrodku pokoju brata z dziwnym poczuciem, że Olgierd, albo raczej Olo, jest mi znajomy. Za nic nie przypominam sobie, żebym go kiedykolwiek wcześniej widziała, bo z tak oryginalnym wyglądem, nie sposób byłoby go zapomnieć, ale jest w nim coś, co już gdzieś spotkałam.
Wychodzę do kuchni i z lodówki wyciągam butelkę wody, którą przykładam najpierw do czoła, później do dekoltu, a dopiero na samym końcu pociągam solidny łyk.
Pół godziny później w piecu ląduje też obiad, a ja zerkam w kierunku pokoju chłopaków, zastanawiając się, czy zaprosić go na jedzenie.
To chyba będzie miłe, nie?
Z lekkim wahaniem idę krótkim korytarzem i pukam do drzwi, które otwierają się niemal natychmiast.
– Potrzebujesz czegoś? Może w czymś ci pomóc?
– W zasadzie to wszystko już zrobiłem. – Wzrusza lekko ramionami i zdejmuje okulary, które przeciera rąbkiem białej koszulki.
– Niedługo będzie obiad. Jesteś głodny?
– Nie chciałbym się narzucać, ale pachnie znakomicie. – Wciąga głęboko powietrze przez nos.
– Napijesz się czegoś, zanim będziemy jeść? Bartek napisał przed chwilą, że wróci dopiero za godzinę.
– Pewnie – uśmiecha się lekko. – Przebiorę się i zaraz będę.
Czekając na Olgierda, zaglądam do piekarnika. Jedzenie wygląda dobrze, więc zamykam drzwiczki, kiedy wchodzi do kuchni.
– Och, ale zapachy – jęczy przeciągle, pochylając się, by zajrzeć przez szybę do pieca, a ja czuję ciarki na całym ciele.
– Czego się napijesz? – Trochę zbyt energicznie szarpię za uchwyt lodówki, przez co wszystko wewnątrz niej dzwoni.
– Może wody? Rozmawiałem wcześniej z Bartkiem i powiedział, że jeśli nie będzie miała pani żadnych planów na wieczór, to może wypijemy coś mocniejszego w ramach integracji.
– Pani? Nie jestem aż taka stara. – Zerkam na niego przez ramię z krzywym uśmiechem.
– Przepraszam, nie chciałem pani urazić. Nie jest pani stara, wręcz przeciwnie, jest pani bardzo… To znaczy… – potrząsa głową. Ewidentnie czuje, że jest w dupie, a ja nie ułatwiam mu wyplątania się z tego. W końcu parska krótkim, nerwowym śmiechem. – Cholera, pogrążam się, co?
– Na początek, mów mi po imieniu, a co do wieczora, to możemy coś zorganizować.
Podaję mu butelkę wody i siadamy przy stole. Upija łyk i zlizuje z pełnej dolnej wargi pozostałą kroplę, a mój wzrok podąża za jego językiem, na czym zostaję przyłapana i odwracamy spojrzenia w przeciwne strony.
– A więc Olgierd, tak? – przerywam ciszę. – Studiujesz z moim słodkim, małym braciszkiem.
– Nie powtórzę mu, jak go właśnie nazwałaś – śmieje się cicho, obracając butelkę w długich palcach.
– Nigdy tego nie rób. Trułby mi tyłek przez następne pół roku. A ty? Masz rodzeństwo?
– Nie, jestem jedynakiem. – Rozmowę przerywa jego dzwoniący telefon. – Przepraszam, muszę odebrać.
Gdy wstaje od stołu i podchodzi do balkonowego okna, przyglądam się temu młodemu mężczyźnie. Cholera, kiedy przegapiłam moment, w którym koledzy mojego brata przestali wyglądać, jak pryszczate tyczki o przydługich rękach i nogach, z koperkowym wąsikiem pod nosem?
– Cześć, mamo. – Jest taki grzeczny, że mogłabym nazwać go uroczym. – Tak, jestem już u Bartka. Wszystko jest okej. Lila też jest bardzo miła. – Śledzę jego dłoń, kiedy drapie się po krótko przystrzyżonych włosach na karku, a następnie przeczesuje dłuższe kosmyki na czubku głowy. – Tak, to jej mieszkanie. Wstępnie jest ustalone, ale dobrze, porozmawiam z nią. Dobrze, przekażę. Zadzwonię jutro. Cześć, mamo. – Rozłącza się. – Wybacz. Chyba wciąż nie przyzwyczaiła się, że jej jedynak już dawno nie nosi worka z kapciami.
– Myślę, że nawet jak skończysz czterdziestkę, to dla niej wciąż będziesz ukochanym jedynakiem, któremu trzeba przypominać o kapciach w muchomorki. Taki urok matek.
– Taa… – drapie się po gładko ogolonym policzku. – Pozdrawia cię.
– Och, dziękuję. To bardzo miłe. Przekaż jej przy okazji pozdrowienia ode mnie.
– Kazała mi też zachowywać się przyzwoicie i nie sprawiać problemów. – Parska i zgarnia ze stołu butelkę.
– Bo zwykle zachowujesz się nieprzyzwoicie i sprawiasz problemy? – Śmiejemy się razem, kiedy minutnik na piecu oznajmia zakończenie pieczenia.
– Pomogę. – Wstaje razem ze mną.
Sięgam po kuchenne rękawice i zakładam jedną, zaglądając przez szybkę do piekarnika.
– Poradzę… – urywam, kiedy łapie mój nadgarstek i zsuwa ją z mojej dłoni – sobie.
– Wiem, że sobie poradzisz, ale chcę pomóc. Poza tym to wygląda na ciężkie i jest cholernie gorące.
Wzdycham i otwieram drzwiczki piecyka, z którego wydobywają się kłęby pary, rozpływając się pod sufitem.
– Pachnie, aż skręca mnie w żołądku – mruczy, kiedy przenosi blachę pełną kurczaka i warzyw. – I równie dobrze wygląda. Lubisz gotować?
– Przepadam. Agata, moja przyjaciółka, jest głównym pochłaniaczem. Jak mam coś lepszego, to muszę przed nią chować, bo nie ma zmiłuj. Wyjada wszystko. – Wyciągam z szafki talerze i podaję mu jeden. – Nałóż sobie tyle, ile masz ochotę i błagam, nie wstydź się jeść dużo, okej? Specjalnie zrobiłam więcej, bo wiem, co potrafią chłopcy w waszym wieku.
– Chłopcy? – Zerka na mnie z ukosa, nakładając solidną porcję. – W naszym wieku?
– Dla mnie jesteście jak chłopcy. – Wzruszam ramionami. – Jestem trochę starsza, więc…
Wydyma usta i kiwając powoli głową, siada przy stole.
– Już któryś raz podkreślasz różnicę wieku między nami – zauważa, obracając powoli talerzem.
Przyłapana. Faktycznie, wciąż o tym gadam, jakbym chciała przekonać samą siebie.
– Tak? Nie zwróciłam uwagi – odpowiadam wymijająco. – Chcesz piwo do obiadu?
– Poproszę.
Kiedy sięgam do lodówki, słyszę, jak otwierają się drzwi wejściowe i po chwili zjawia się Bartek.
– Cześć, siostra. – Wrzuca kluczyki do pudełka stojącego na komodzie obok kanapy. – Nałożysz mi też?
---
Godzinę później siedzimy w salonie, popijając piwo i rozmawiając, a w tle cicho gra muzyka z jakiegoś kanału w tv. Atmosfera jest luźna i przyjemna. Oni najwyraźniej też to czują, bo Bartek rozwalił się w swoim ulubionym fotelu, a siedzący obok mnie na kanapie Olo, wyciągnął przed siebie długie nogi i oparł stopy na pufie.
Przysłuchuję się rozmowie chłopaków. Wzięło ich na wspominki i opowiadają zabawne historie ze studenckiego życia, a ja śmieję się z ich słownych potyczek, którymi przerzucają się co chwilę. Zauważam, że dłoń Olego spoczywa blisko mojego nagiego uda, wystającego spod szortów. Przyglądam się jego palcom o krótko przyciętych paznokciach i sięgając dla niepoznaki po butelkę stojącą na stoliku przed nami, siadam odrobinę dalej.
– Muszę się odlać. – Bartek wstaje z fotela i wychodzi.
Olgierd spogląda na swoją dłoń, następnie na moje udo i po chwili wprost w moje oczy. Przełykam ślinę i udaję zainteresowanie jakimś teledyskiem z lat dziewięćdziesiątych. Kątem oka widzę, że on wciąż się we mnie wpatruje i czuję rozlewający się po dekolcie gorący rumieniec, który powoli wspina mi się na policzki. Atmosfera gęstnieje, a ja nie wiem, co robić. Z jednej strony chcę to natychmiast przerwać, a z drugiej ciekawość każe mi sprawdzić, co może się wydarzyć.
Co jest, kurwa? Jakie wydarzyć? Dzieciak jest młodszy od ciebie prawie dziesięć lat. Ogarnij się.
– Chcesz jeszcze piwa? – Zrywam się z kanapy i ruszam do kuchni.
Gdy staję przed lodówką, Olgierd wciąż milczy, więc odwracam się i napotykam jego wzrok, który nadal wwierca się we mnie z tą samą intensywnością. Nerwowo zwilżam językiem wargi, na które natychmiast kieruje swoją uwagę. Szum spuszczanej w toalecie wody rozbija napiętą atmosferę i Olgierd spuszcza stopy na dywan, jednak nie odrywa ode mnie oczu. Sięgam po trzy piwa, zgarniam po drodze otwieracz i wracam na kanapę.
– Czy coś się stało? – Odkapslowuję kolejno butelki.
– Nie wiem. A stało się? – odpowiada niskim głosem, a moje włoski na karku stają dęba.
Na szczęście Bartek wraca do nas i kontynuuje swoją opowieść, którą przerwał, zanim wyszedł. Pomimo że historia jest zabawna, nie mogę się skupić. Wciąż jest mi gorąco, a moje ciało zaczyna pulsować. Wypijam duszkiem kilka zimnych łyków, ale w niczym to nie pomaga. Wiercę się niespokojnie, nie mogąc przybrać wygodnej pozycji. W końcu daję za wygraną i postanawiam wycofać się do swojego pokoju. Odsunąć się od niego na bezpieczną odległość.
– Dobra, chłopaki. – Wstaję. – Bawcie się, ja już spasuję na dzisiaj.
– Co? Czemu? – pyta Bartek.
– Źle się czujesz?
Pod badawczym spojrzeniem migdałowych oczu, mam ochotę rzucić się biegiem do ucieczki.
– Wszystko jest okej, po prostu dzień był intensywny. Wykąpię się i położę z książką. Wiecie, starsze panie już tak mają – puszczam do nich oko.
– Ale pieprzysz kocopoły, siostra – jęczy mój brat. – Posiedź z nami. Nie ma jeszcze dwudziestej.
– Na pewno wszystko w porządku? – Olo przysiada na brzegu kanapy, jakby starał się przyjrzeć bliżej mojej twarzy. – Wyglądasz na rozpaloną.
Mrugam. Raz. Drugi.
Gorączka, ma na myśli gorączkę.
– Faktycznie – potwierdza mój głupi brat. – Masz wypieki.
Umrzyj, gówniarzu.
– Nic mi nie jest. – Przykładam dłoń do czoła. – Po prostu jestem trochę zmęczona. Bawcie się dobrze. – Uciekam do własnego pokoju i rzucam się na łóżko.
Czas odpalić Tindera albo inne randkowe gówno, bo jest gorzej, niż myślałam. Żadne audio porno mi nie pomoże, trzeba wytoczyć ciężkie działa i po prostu przelecieć jakieś chętne, zdrowe ciało.
Po kąpieli przemykam do sypialni, ponownie zapewniając chłopaków, że chcę tylko odpocząć. W końcu zalegam pod kocem i sięgam po telefon. Przez chwilę mój palec zawisa nad ikonką aplikacji randkowej, ale ostatecznie porzucam ten pomysł i odpalam appkę muzyczną. Zakładam słuchawki i przeglądam zawartość, nie mogąc zdecydować się, czego mam ochotę posłuchać, kiedy zauważam, że na liście ostatnio odtwarzanych, wisi jakiś niedokończony odcinek audiosa.
Hm, czemu nie?
Włączam nagranie i natychmiast zostaję wciągnięta w środek historii o wykładowcy i studentce. Kiedy zaczyna się robić gorąco, lektor mruczy przeciągle i moje ciało reaguje na ten dźwięk.
– Pyszna. Chcę spróbować cię wszędzie.
Przygryzam dolną wargę, gdy mokre cmoknięcia, spływają dreszczem po moim karku. Oczami wyobraźni widzę plątaninę błyszczących języków, które raz po raz pojawiają się między wpijającymi się w siebie ustami. Głośny wybuch śmiechu chłopaków zza ściany, wybija mnie z rytmu. Nie wiem, co się ze mną dzieje i sfrustrowana wyrywam z uszu słuchawki. Obracam się na brzuch i walę głową w poduszkę.
Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa.
***
Niedzielny poranek jest szary i dżdżysty. Wiosna jest bardzo kapryśna tego roku, a skłaniałabym się nawet ku stwierdzeniu, że nieco schizofreniczna. Jednego dnia leje, by już następnego raczyć nas piękną, słoneczną pogodą, a pod wieczór zmrozić porządnie nasze tyłki. Nie wiadomo, jak się ubrać, najbezpieczniej byłoby poruszać się z walizką pełną ciuchów i przebierać się na każdym rogu.
Kiedy opuszczam sypialnię, Bartek i Olgierd wciąż zalegają w łóżkach, więc parzę herbatę i zasiadam z książką na kanapie. W ciągu piętnastu minut za oknem rozgrywa się cały rok astronomiczny – leje, wieje, praży, sypie śniegiem. Z rozbawieniem zauważam, że wiosna najwyraźniej jest kobietą – niech pada! Albo nie, niech świeci słońce! Jednak nie, niech sypie śnieg. Więcej wiatru! Mniej wiatru! Więcej deszczu i wiatru! Nie, jednak wiatr jest passé w tym sezonie. Powiedziałam: więcej słońca!
Droga wiosno, może czekolady? Ona jest dobra na wszystko.
Przegryzam kostkę na pół i moim ciałem wstrząsa dreszcz. Brr, jak zimno. Wrzucam do ust drugą połówkę i rozglądam się za czymś, czym mogłabym się przykryć. Na oparciu za mną leży bluza, więc zakładam ją bez namysłu i zadowoleniem zauważam, że jest wystarczająco długa, abym mogła schować się w niej prawie po kolana. Miodzio. Wtulam nos w kołnierz i naciągam na głowę wielki kaptur. Czuję się trochę jak assasyn. Brakuje mi tylko sztyletów, wysuwających się z rękawów.
Hm, braciszek chyba zainwestował w nowy zapach. Jest taki... Łał. Dobra, to wciąż perfumy mojego brata, muszę przestać, bo to dziwne.
Zwinięta w kłębek, powoli rozgrzewam się zakutana w miękki, bawełniany materiał. Przewracam kolejne kartki, wdychając przyjemny zapach, którym przesiąknięta jest bluza. Gdy słyszę ciche kliknięcie klamki i stłumione kroki na wykładzinie w korytarzu, jestem pewna, że mój brat w końcu podniósł tyłek z wyrka.
– Dzień dobry. – Olgierd przechodzi przez salon do kuchni, obrzucając mnie zaskoczonym spojrzeniem.
– Dzień dobry.
A ten, co taki zdziwiony? Nie spodziewał się, że tu mieszkam, czy co?
– Herbaty? – Nalewa wody do czajnika.
– Dziękuję, już mam. – Odkładam książkę na stolik i sięgam po kubek, z którego unosi się aromatyczna para. – Jak się spało?
– Bardzo dobrze. – Opiera się biodrami o blat. Jego migdałowe oczy są lekko opuchnięte od snu, a włosy w nieładzie. Mimo to koszulka i krótkie, dresowe spodnie wyglądają, jakby właśnie wyciągnął je z magla. – W końcu się wyspałem. Mieszkanie, które wynajmowałem, znajdowało się nad piekarnią, więc skoro świt albo i w nocy, budziły mnie piece.
– Przerąbane. Tutaj jest raczej spokojnie, pomimo że mieszkamy blisko centrum. Zasłania nas kamienica naprzeciwko.
– Mogę się przysiąść? – Staje obok z kubkiem herbaty.
– Jasne. Włączyć telewizor?
– Dzień dobry! – Bartek wchodzi, ziewając i ryczy przy tym, jak zarzynany tur.
– Chryste, bo ci papa pęknie! – Rzucam w niego małą poduszką, którą łapie w locie.
– Nie mogę się obudzić. – Siada w fotelu i układa ozdobny jasiek pod głową. – Siostra – marszczy brwi, skupiając na mnie wzrok – co ty masz na sobie?
– Twoją bluzę?
– Nie jest moja. – Unosi brew i zerka pytająco na Olgierda, który wzrusza ramionami.
– To twoja? – pytam Olego, który nagle bardzo zainteresował się trzymanym w dłoni kubkiem.
– Mhm – potwierdza. – Ale nie przeszkadza mi to.
– Widzę, że proces integracji zakończył się pomyślnie. – Wyszczerza się Bartek.
Teraz rozumiem, skąd te spojrzenia. Cholera, nie mógł mi po prostu powiedzieć? Nagle bluza zaczyna uwierać, jakby była zrobiona ze stuprocentowej wełny, ale wciąż ładnie pachnie i jest ciepła.
– Co dzisiaj robimy, moi najlepsi roommies? – Brat przeciąga się w fotelu i znowu ziewa.
– Twoi jedyni roommies, którzy jako tako są w stanie z tobą wytrzymać – zauważam z przekąsem. – Skoro masz wolny dzień, to może zacznij ogarniać piwnicę.
– A, właśnie – zwraca się do Olego. – Pomożesz mi?
– Co jest do zrobienia?
– Trzeba przejrzeć graty i pewnie połowę wynieść pod śmietnik – wtrącam się. – Zrobiłabym to sama, ale jest trochę mebli, których nie udźwignę.
– Pewnie. Dużo tego?
– No, sporo – wzdycha Bartek. – Zejdzie nam ze dwa dni. Chyba że Lilka wpadnie w szał porządkowania, to wtedy tydzień.
– Nie zamierzam przepraszać, że lubię mieć ład w swoich rzeczach. – Wystawiam mu język. – Mógłbyś brać przykład, zamiast mi dokuczać, gnojku.
Wychowałam się w dwupokojowym mieszkaniu w bloku, dzieląc przestrzeń z tym niewdzięcznym smarkaczem, więc zawsze musiałam mieć wszystko ułożone pod linijkę, żeby się pomieścić, a przede wszystkim odnaleźć.
– Siostra, wytrzymasz do wakacji? Niedługo zaczną się egzaminy, a ja znalazłem nową pracę.
– No wyczymię, wyczymię, ale nie odpuszczę ci tego, choćbym miała truć jeszcze sto razy! Co to za nowa robota? – podchwytuję temat.
– Biuro architektoniczne.
– Brzmi poważnie.
– I tak jest. Na razie zgodzili się na godzinowe rozliczanie, więc będę mógł jednocześnie studiować i pracować.
– No, no, no! Witamy w dorosłym życiu – droczę się, ale jestem dumna. – A ty? Pracujesz gdzieś? – pytam Olgierda.
– Tak. – Wypija łyk herbaty i odstawia kubek. – W firmie rodziców.
– O, rodzinny biznes? Czym się zajmują?
– Wykonują konstrukcje stalowe pod budynki albo hale, a oprócz tego prowadzą serwis maszyn do obróbki metali. Cała produkcja jest pod miastem, ale mają też małe biuro tu, w centrum. Dostaję jakieś zlecenia, najczęściej kosztorysy i mogę pracować z domu.
– Lubisz to?
– Kosztorysy? Nuda, ale dzięki grzebaniu w materiałach, poznałem temat od zera i zaczynam zabawę w projektowanie, a to już jest fajna rzecz.
Miło jest popatrzeć na człowieka z pasją. Cieszy mnie, że zarówno mój brat, jak i Olgierd zdobywają umiejętności w zawodach, które ich interesują. Jak mówią „rób to, co lubisz, a nigdy nie będziesz musiał pracować”.
– Idziesz jutro do biura? – Bartek wstaje z fotela i rusza do kuchni.
– W tym tygodniu pracuję z domu.
– A ty czym się zajmujesz? – interesuje się Olgierd.
– Robię dokumentację. Pracuję w firmie produkującej wszelkiego rodzaju dmuchańce.
– Dmuchańce? – Unosi brwi.
– Kojarzysz takie kolorowe zamki rozstawiane na festynach?
– Serio? Brzmi świetnie.
– I poza stanem konta co miesiąc, na tym kończą się plusy. Mój szef to czubek i błagam, nie każ mi więcej mówić.
– Dobra, ludzie. – Bartek wyciąga patelnię, którą stawia na płycie gazowej. – Umieram z głodu. Kto je ze mną jajecznicę?
Po śniadaniu zbieram ze stołu naczynia i układam w zmywarce. Gdy w grę wchodzi sprzątanie, brat dezerteruje w mgnieniu oka, wymawiając się wzięciem prysznica.
– Masz ochotę obejrzeć coś w tv? – zagaduję Olgierda, który podaje mi kubki.
– Czemu nie? Poszukam czegoś.
---
Bartek wciąż tkwi w łazience, gdy siadamy na kanapie i Olo sięga po złożoną w kostkę bluzę, którą zdjęłam przed jedzeniem.
– Załóż, bo będzie ci znowu zimno – mówi, nie odrywając wzroku od ekranu. – O, a może jakiś klasyk? Terminator albo Batman?
Zerkam na niego z ukosa, odbierając bluzę. To takie zwyczajne zachowanie, takie normalne, że aż czuję się nieswojo. Nikt wcześniej nie przejmował się mną w taki sposób.
Nie świruj, Lilka. Nic się nie dzieje. Jest miłym facetem, tyle na temat.
***
Poniedziałek zaczyna się, jak zwykle – staczam się z łóżka, marząc o kubku kawy. Wspaniałej, gorącej, aromatycznej kawy, do której zamierzam wlać hektolitr mleka, położyć się w niej i macerować do skutku.
Gdy wychodzę z sypialni, w domu panuje cisza. Pokój chłopaków jest otwarty na oścież, więc zaglądam tam, ale okazuje się pusty. W salonie również nikogo nie ma, a ja spełniam swoje kawowe marzenie i zasiadam z nim na kanapie, opierając na stoliku skrzyżowane w kostkach nogi.
Zapowiada się ładny, ciepły dzień. Słońce wdziera się przez osłonięte do połowy rzymską roletą okno. Kręcąc stopą, bawię się świetlnym zajączkiem, tworzonym przez stojący na parapecie wazon z białego szkła. Jasna plamka światła rozgrzewa moją skórę w miejscu, w którym pozwalam jej zostać na dłużej. Przyjemnie. Zabawę przerywa żałosne wołanie telefonu, który skarży się, że zostało mu tylko dziesięć procent baterii, więc szukam ładowarki. Nie ma jej ani na stoliku przy łóżku, ani w torbie na laptopa i przypominam sobie, że zostawiłam ją w samochodzie. No, to poranny spacer.
Wciągam dres i opuszczam mieszkanie, naciągając na głowę kaptur. Muszę zagęszczać ruchy, bo jest chwilę po siódmej, a o ósmej zaczynam pracę. Niestety wczoraj nie udało mi się znaleźć miejsca parkingowego blisko mojej klatki i musiałam zaparkować kawałek dalej, na sąsiednim placu. Uroki mieszkania w centrum miasta.
Słońce ogrzewa moją twarz, którą wystawiam w stronę nieba, gdy wracam uzbrojona w ładowarkę. Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty, nucę pod nosem. Jeszcze tylko schodami na drugie piętro i oto jestem.
W przedpokoju prawie potykam się o sportowe buty, których nie poznaję, muszą należeć do Olgierda. Słyszę też szum wody w łazience. Podłączam telefon, dopijam kawę, która zdążyła już wystygnąć i jak na zawołanie rozlega się przeciągłe, ponure burczenie z mojego brzucha. Woda pod prysznicem cichnie, za to mój żołądek ani trochę i chcąc nie chcąc, muszę zrobić coś do jedzenia. Zwlekam się z kanapy, żeby zjeść w końcu śniadanie.
Wejście do łazienki znajduje się w otwartym na salon fragmencie korytarza. Osoba, która z niej wychodzi, w zasadzie od razu wchodzi do salonu. I dzieje się to dokładnie w chwili, gdy już mam skręcić do kuchni. Drzwi otwierają się i stajemy twarzą w twarz z Olgierdem. Faceta najwyraźniej też zamurowało, bo ani drgnie. Chociaż ze wszystkich sił, staram się patrzeć gdzieś ponad jego ramieniem, natura okazuje się silniejsza od mojej woli i prześlizguję się po nim wzorkiem. Pojedyncze krople kapią z jego mokrych włosów na barki, spływając po nagiej piersi i brzuchu, aż wsiąkają w owinięty wokół wąskich bioder ręcznik.
Zaraz, wróć do piersi.
O, kurwa.
Prawie mówię to na głos, widząc jego lewą brodawkę przekłutą kolczykiem. Dwie srebrne kuleczki, połyskują w świetle porannego słońca. Wizerunek grzecznego chłopca burzy się szybciej, niż zdążę odwrócić wzrok. Prawie zgrzytam zębami, czując uderzenie podniecenia. Nie mam dokąd uciec, nie mam wyjścia z tej sytuacji. Bądź dorosła, weź to na klatę.
– Dzień dobry, Lila.
Jeżeli myślałam, że stoi w tych drzwiach, będąc w szoku, jak ja, to właśnie wyprowadza mnie z błędu i zakłada ręce tuż pod pysznie wyrzeźbioną piersią.
Co się stało z tym uprzejmym, młodym człowiekiem w okularach, który zjawił się przedwczoraj w moim domu? Kim jest ten półnagi, ociekający wodą facet? Wpuściłam grzecznego ucznia, a on, ten wilk cholerny, pod owczą skórką przemycił tu to ciało z przekłutą brodawką!
– Nie wiedziałem, że jesteś w domu. Nikogo nie było, jak przyszedłem. – Przechyla na bok głowę, wpatrując się we mnie intensywnie.
– I co to zmienia? – Ruszam do kuchni, chcąc stracić go z oczu. – Jeżeli mamy mieszkać tu we trójkę, musisz wiedzieć, że w każdej chwili ktoś może się zjawić. – Wyciągam talerz z szafki. – Rozumiem, że nie jesteś przyzwyczajony do damskiego towarzystwa pod jednym dachem, ale byłoby miło, gdybyś miał to na względzie.
Krążę między chłodziarką a blatem, na którym pojawia się co raz więcej produktów, kiedy Olgierd wychodzi z łazienki i opiera się barkiem o ścianę w kuchni. Obserwuje mnie ze wciąż założonymi na piersi rękoma, a ja jestem tak zaaferowana własną przemową, że nie zwracam uwagi na to, co biorę i po prostu wykładam kolejne rzeczy. Jego obecność, jego półnaga obecność wyprowadza mnie z równowagi.
– Po prostu w tym domu należy zachować chociaż minimum przyzwoitości. Poza tym to są zwykłe podstawy dobrego wychowania, żeby nie chodzić nago przy innych osobach, szczególnie, gdy nie wrażają na to zgody.
– To kostki rosołowe.
– Co? – Przystaję, marszcząc brwi.
– Chyba chcesz zrobić sobie śniadanie – drapie się po gładko ogolonym policzku. – Wyjęłaś już połowę lodówki, ale teraz trzymasz kostki rosołowe. Zamierzasz je jeść?
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – krzyczę rozeźlona.
– Oczywiście, że tak. Nie życzysz sobie, żebym chodził nagi po twoim domu, bo jest to sprzeczne z twoimi zasadami. Obiecuję, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy i przepraszam, że musisz mnie teraz oglądać. – Mam ochotę zdzielić go tymi kostkami w głowę. – Ale jak tak patrzę, co robisz i słucham, co mówisz – podchodzi bliżej, a ja prawie przestaję oddychać, kiedy pochyla głowę, wpatrując się we mnie z góry – to wątpię, żeby działo się to bez twojej zgody.
– Co? – Bezmyślnie śledzę kroplę wody, spływającą po jego obojczyku na wysokości mojego wzroku. – Ile ty w ogóle masz wzrostu?
– Metr osiemdziesiąt siedem. Wracając do tematu, myślę, że to jest bardzo za twoją zgodą, ale nie chcesz się przyznać. Prawda, Lilianno?
Przez kilka sekund tkwimy tak na środku kuchni. Ja jak ta sarna wgapiona w reflektory nadjeżdżającego TIR-a, z kostkami rosołowymi w dłoni i on – półnagi, ociekający wodą młody bóg.
– Ubierz się, do cholery. – Mijam go i znikam w swoim pokoju.
Przypieczętowuję swoją uwagę porządnym trzaśnięciem drzwi i siadam na łóżku, wbijając w ścianę zły wzrok.
Kurwajapierdolę.
***
Jest czwartkowe popołudnie, kiedy po szybkich zakupach wysiadam z auta na parkingu pod kamienicą i powłóczę nogami w kierunku klatki. Z mojej pracy zdalnej wyszło tyle, co nic i tylko w poniedziałek udało mi się zostać w domu.
Dzień jest paskudny, pochmurny i śpiący, a w biurze nie miałam chwili wytchnienia, więc jedyne czego pragnę to obiad, prysznic i łóżko, niekoniecznie w tej kolejności. Jestem wykończona. Człapiąc chodnikiem, przypominam sobie, że w domu być może wcale nie zaznam upragnionego spokoju.
Olgierd.
Ostatnie dni upłynęły mi na lawirowaniu po własnym mieszkaniu, celem uniknięcia jego obecności. Od chwili, gdy zobaczyłam go owiniętego jedynie w ręcznik, nie mogę przestać o nim myśleć.
Boże, jakie on ma ciało! Pieprzony chodzący ideał. Nigdy w życiu, nie widziałam kogoś takiego na żywo, a już zdecydowanie nie z tak bliska. Ta skóra, ta rzeźba i… ten piercing. Słodki Jezu, wykończę się. Trzy miesiące. Teraz to brzmi jak wyrok dożywocia. Trzy miesiące pod jednym dachem z dzieciakiem, który ma ciało prosto z mokrych snów.
Niestety, mieszkając na trzech pokojach, nie da się na siebie nie wpaść, dlatego też „udało nam się” kilkakrotnie zderzyć albo zastąpić sobie drogę i bujać się w tę i nazad, jak pieprzone lustrzane odbicia. Łapał mnie wtedy pod łokcie, zatrzymując w moim obłąkańczym tańcu i bez słowa mijał z miną, która bardzo jasno wskazywała, że wie. Że widzi. Że go to bawi. Uch!
Muszę z nim końcu porozmawiać o tym, co stało się w poniedziałek, a w zasadzie o tym, że to nie powinno się stać. Tak, zdecydowanie muszę z nim pogadać. Na spokojnie, bez emocji. Wytłumaczę mu, że nie może być tak nieostrożny i chodzić z tym pysznym ciałem na wierzchu, bo to jest niegrzeczne i powoduje... dużo napięcia. We mnie. Okej, tego nie powiem, ale początek był dobry. Na wspomnienie jego pachnącego żelem pod prysznic ciała, zwilżam językiem wargi. Nie, nie idę w tę stronę. Jestem wystarczająco seksualnie sfrustrowana, nie będę sobie dorzucać.
Ale błagam!
Ten grzeczny chłopiec ma przekłuty sutek. Śliczną, małą, srebrną sztangę, która aż się prosi, żeby przejechać po niej językiem.
STOP.
To dzieciak. Kolega mojego małego braciszka. Jego równolatek. Osiem lat różnicy. Student. Rokujący Pan Magister Inżynier, jednak wciąż… za młody.
Chryste, przyznam się tylko raz i niech spłonę za to w piekle – przeleciałabym go całą sobą.
Wchodzę schodami na górę. Zdobywam stopień po stopniu, wdech i wydech. Jestem zmęczona, głodna i spięta. O ile mogę się wyspać i najeść, to pozbycie się tego rodzaju napięcia, może nie być łatwe. Otwieram drzwi mieszkania i wpadam na Bartka, który wiąże sznurówki w korytarzu.
– Cześć, siostra.
– Cześć. – Zsuwam buty i odkładam je na półkę w szafie. – Wychodzisz?
– Tak, jedziemy na uniwerek, mamy spotkanie z promotorami.
– W lodówce jest obiad – mówi Olo, który pojawia się właśnie za plecami Bartka.
– Zostawiamy ci wolną chatę. Baw się dobrze. Nie wrócimy późno. Bądź grzeczna. – Brat wciąga jeansową kurtkę.
Jedzenie dostępne od zaraz brzmi nieźle, ale jestem zbyt zmęczona, więc znikam w swojej sypialni, nim zdążą wyjść. Padam na łóżko, jak długa i zapadając w głęboką drzemkę, obiecuję sobie, że to tylko na chwileczkę.
---
Ze snu wyrywa mnie ból brzucha, a następnie głośne burczenie. Mój żołądek buntuje się nie na żarty, więc przecieram zaspane oczy i człapiąc do kuchni, spoglądam na wyświetlacz telefonu. Cholera, zeszło mi prawie dwie godziny. Za oknem panuje już półmrok, a chłodne, wieczorne powietrze powiewa firaną, wpadając przez uchylone okno. Zamykam je, bo wciąż jestem rozgrzana snem i zaczynam drżeć z zimna.
W lodówce faktycznie czeka solidna porcja makaronu z kurczakiem. Zastanawiam się, czy zamówili jedzenie, czy przygotowali je sami, ale kilka stojących w zlewie garnków, rozwiewa moje wątpliwości. Nabijam na widelec rurkę penne i ostrożnie próbuję. Bartek czasami coś gotuje, ale nie wiem który z nich jest autorem dania, a ja widziałam wystarczająco dużo studenckich pomysłów na wykwintne posiłki za piątaka, żeby podejść do nich zbyt beztrosko. O dziwo, jest pyszne.
Najedzona i rozbudzona po drzemce, przeciągam się na kanapie. Zerkam w stronę kuchni, która aż prosi się o sprzątanie. Nie marudzę, bo obiad był świetny i jestem wdzięczna. Zakładam słuchawki i podchodząc do zlewozmywaka, sprawdzam w aplikacji muzycznej, czy pojawiło się coś nowego. Do sprzątania, dobry audiosik nie jest zły. Ku mojej radości pojawił się całkiem świeżutki odcinek, made by Prince. Ciekawe, bo do tej pory nagrania wrzucał zwykle w co którąś sobotę.
No, to play i jazda.
– Czy mnie słychać? – Nagranie zaczyna się zwyczajowym powitaniem lektora, które wzbudza mój uśmiech. – Dzisiaj nie będzie przydługich wstępów, wszystkie informacje znajdziecie w opisie odcinka, czyli co, kto, komu i dlaczego – jego śmiech wibruje mi w głowie i spływa dreszczem po karku.
Zerkam na krótką notkę pod nagraniem, którego tytuł brzmi „Pod prysznicem”. W słuchawkach rozlega się szum wody i cichy jęk. Odkładam telefon na stół, stojący między kuchnią a salonem i zabieram się za mycie garnków, kiedy bohater odcinka pojękuje coraz głośniej, czemu towarzyszą dźwięki ślizgającej się dłoni. Przygryzam dolną wargę, kiedy oczami wyobraźni widzę czarną grzywkę, z której skapują krople wody. Przymknięte, migdałowe oczy i pełne usta, lekko rozchylające się w kolejnym jęku.
– Mogłabyś tu przyjść i go possać – mruczy. Jego głos rozchodzi się echem i słychać przesuwające się drzwi kabiny. – Dzień dobry, kochanie. Czyżby dzisiaj były moje urodziny? – Zapada krótka pauza. – Tak, wiem, że są dopiero za miesiąc, ale zdążyłem wypowiedzieć życzenie, a ty już tu jesteś. A skoro tak, chodź tutaj. – Bohater wciąga kobietę pod prysznic i obdarza mokrymi pocałunkami. – Jesteś taka słodka – słychać uśmiech w jego głosie. – Na kolana. Otwórz buzię, chcę zobaczyć jej różowe wnętrze. Śliczna. Weź go głęboko – kolejny mokry dźwięk i jęk mężczyzny.
Moje sutki twardnieją, kiedy widzę w tym siebie i Olgierda. Nikt nigdy nie traktował mnie w taki sposób w łóżku. Nie wiem, czy sprawdziłabym się w roli uległej, ale halo, pokażcie mi taką, która nie chciałaby chociaż raz zostać sprowadzona do roli seks zabawki. Ten jeden, jedyny raz oddać komuś kontrolę i czerpać przyjemność z patrzenia, jak on niemal rzęzi z rozkoszy.
– Och, skarbie. Twoja cipka jest już mokra. Co z tym zrobimy?
– Cokolwiek, tylko żeby przestało już tak uwierać – szepczę.
Odwracam się od zlewu i opieram biodrami o blat. Z zamkniętymi oczami wsłuchuję się w jego jęki, kiedy wjeżdża do jej wnętrza. Odchylam głowę w tył i pozwalam mojej fantazji wyświetlić to wszystko, przed czym tak zażarcie broniłam się od kilku dni. Byłabym w stanie oddać wiele, żeby usłyszeć, jak facet tak rozpaczliwie jęczy, biorąc mnie od tyłu.
Jak robi to... Olo.
Chcę być tymi dźwiękami. Chcę poczuć je wszystkie. Uchylam powieki i niemal schodzę na zawał, kiedy widzę wysoką postać, pochylającą się nad blatem stołu.
– Kurwa mać, Olgierd! – Wyciągam z ucha słuchawkę. – Przestraszyłeś mnie na śmierć!
– Przepraszam. – Jego ciemne oczy prześlizgują się po mnie z góry na dół, aż czuję się naga. Cofa się pół kroku i zakłada ręce na piersi. – Myślałem, że słyszałaś, jak wchodzę. Niechcący trzasnąłem drzwiami. Czego słuchasz?
– Niczego.
Zauważam, że nie zablokowałam telefonu i robię się czerwona. Podchodzę szybko do stołu, z którego zgarniam aparat i wracam do energicznego szorowania dna garnka.
– Niczego – powtarza za mną powoli. – Wyglądałaś na dość pochłoniętą.
Jezu, zostaw mnie. Idź sobie.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Liczę, że może nie wiedzieć, czego dokładnie słuchałam, bo podczas odtwarzania wyświetla się tylko logo autora, a tytuł odcinka napisany jest maleńką czcionką i przewija się na dole ekranu. Chyba że stał tam wystarczająco długo, żeby to odczytać.
Czuję się odarta z prywatności.
– Obiad był pyszny. Dziękuję, że o mnie pomyśleliście – zmieniam temat. – Ale na przyszłość zalewajcie, proszę, garnki wodą, bo teraz nie mogę ich doszorować.
– Cieszę się, że ci smakowało – mówi po chwili. – A jeśli chodzi o garnki, to faktycznie, powinienem je namoczyć. Obiecuję, że posprzątam wszystko, jak tylko wrócę. Bartek złapał gumę i wysłał mnie po latarkę.
– Wy gotowaliście, więc ja pozmywam – łagodnieję. – Potrzebujesz czegoś? – Zerkam na niego przez ramię, kiedy wciąż nie rusza się z miejsca.
– Latarki. Przyszedłem po latarkę.
Zakręcam wodę i wycieram drżące dłonie w ręcznik, wiszący na niewielkim haczyku na froncie szafki.
– Jest w szafie w korytarzu. – Wychodzę z kuchni, unikając przy tym jego wzroku tak bardzo, jak to możliwe.
Podąża za mną, kiedy przeglądam półki. Wspinam się na palce, by dosięgnąć lampkę, ale dzieli od niej kilka centymetrów. Wtedy staje za moimi plecami, które opierają się o jego tors. Chwyta latarkę, ale zanim ją zdejmie, pochyla się tuż nad moim barkiem. Zamieram, kiedy słyszę, jak wciąga powietrze. Stoję wyciągnięta jak struna i czuję jego biodra ocierające się o moje pośladki.
– Czego słuchałaś, Lila? – Szepcze mi wprost do ucha i uginają się pode mną nogi.
Jego głos, jest tak łudząco podobny…
Opadam na pięty, aż oddech ucieka mi z płuc, ale nie mam odwagi się odwrócić. Wiem, że jeśli to zrobię, nie będę miała siły się wycofać, a to nie może się wydarzyć, niezależnie, jak bardzo jestem spragniona bliskości. Nie on, nie z nim. Moja skóra cierpnie i wyginam szyję, by pozbyć się tego odczucia. To niemożliwe być tak pociągającym. Jego ciało, jego zapach, jego głos, uśmiech, każde spojrzenie, budzą we mnie niemożliwe do ugaszenia pragnienie.
– Odpowiedz na moje pytanie – ponagla delikatnie.
– Niczego, z czego musiałabym ci się tłumaczyć. Przestań to robić. – Odwracam się i odpycham go lekko, opierając dłoń na jego piersi.
– Robić co? – Zwilża dolną wargę językiem, wpatrując się w moje usta.
– No właśnie to. – Wracam do kuchni i staję za stołem, chcąc odgrodzić się od niego czymkolwiek, co zapewni mi dystans.
– Dlaczego?
– Bo to... jest niewłaściwe.
– Niewłaściwe? – Śmieje się cicho. – Niewłaściwe byłoby wtedy, gdybym cię zmuszał. Nie jestem ślepy i widzę, że ci się podobam, a ty podobasz się mnie. Skoro jest chemia i obydwoje jesteśmy wolni, to w czym jest problem, Lila?
– W tym, że jesteś dla mnie za młody.
– Jesteś zabawna.
Kiedy ja aż drżę z emocji, on wydaje się być w radosnym nastroju. Zdejmuje okulary i odkłada je na półeczkę na ścianie. Kiedy podnosi wzrok i podchodzi bliżej, cofam się, aż uderzam pośladkami o blat kuchennych szafek.
– Za młody na co? – Zatrzymuje się kilka kroków przede mną.
– Na to, co chcesz zrobić.
– A co, według ciebie, chcę zrobić? – Postępuje naprzód i znów przystaje.
– Olgierd, proszę cię. – Przełykam nerwowo ślinę.
– O co?
– To się nie wydarzy. Pociągasz mnie, jesteś elokwentny, przystojny i kuszący, ale wciąż za młody, więc to się nie wydarzy.
– Ale co się nie wydarzy? – Staje tak blisko, że niemal stykamy się palcami stóp. – Wciąż opowiadasz na około, a ja chcę usłyszeć, czego takiego chcę, co według ciebie nigdy się nie wydarzy.
Przymykam powieki, czując jego perfumy. Moje nogi znajdują się teraz między jego nogami. Czuję jego ciepło na twarzy, kiedy pochyla się nade mną.
– Lila, powiedz to w końcu.
– Nie będę się z tobą pieprzyć – mówię wprost w jego usta.
Wciąga powietrze z głośnym sykiem, ale nie odsuwa się ani trochę.
– Możesz to powtórzyć?
– Nie będę się z tobą pieprzyć.
– Podoba mi się sposób, w jaki wymawiasz to słowo. Jest takie soczyste, prawda? Zaczyna się od zderzenia warg, by dalej przejść gładko, później głoski trą o siebie, a na końcu niemal można zobaczyć, jak cały wyraz się rozchlapuje.
Mówi tak sugestywnie, że mam ochotę się roześmiać, a mimo to podoba mi się, jak to robi. Nie przyszło mi do głowy, że jedno słowo można opisać w tak plastyczny sposób. Jezu, jak on mnie pociąga.
– Przestań – szepczę, chociaż zaciskam dłoń na jego T-shirtcie.
– No to odepchnij mnie. Każ mi wyjść.
– Przestań.
– Powiedz to. Wypierdalaj, Olgierd.
Jego grzywka łaskocze mnie w czoło. Nasze oddechy mieszają się ze sobą. Usta dzielą milimetry, wystarczyłoby, gdybym tylko odrobinę uniosła głowę.
– Twój zapach… – Słyszę swój głos jak zza ściany.
– Podoba ci się?
– Tak.
– To sprawdź, czy smakuję równie dobrze.
– Nie mogę. – Bronię się, ale mój opór słabnie z każdą chwilą.
– Cholernie chcę cię pocałować, wiesz? Pozwolisz mi, Lila?
Zaciskam powieki. Cała moja silna wola przypomina teraz kawałek rozmoczonego pergaminu. Tak bardzo pragnę chociaż się o niego otrzeć. Może gdybym pozwoliła nam na tylko trochę, przecież nie musimy iść na całość. Może…
– Przestań.
– Poproszę jeszcze tylko raz. – Zwilża wargi językiem, omal nie muskając przy tym moich. – Pozwól mi, proszę.
Przecież to tylko pocałunek. Nie będzie w tym nic złego, w końcu nie jest dzieckiem. Tylko jeden… krótki… pocałunek. I każde pójdzie we własną stronę.
– Nie – opieram dłonie na jego piersi i stanowczo odsuwam od siebie.
Nagle powstała między nami przestrzeń, pozwala mi zaczerpnąć powietrza i myśli rozjaśniają się na tyle, bym miała siłę to przerwać.
– To każ mi wyjść.
– Zrób to. Wyjdź.
Cofa się o krok, ale na jego usta wypływa chytry uśmiech. Przeczesuje włosy palcami i śmieje się, jakby usłyszał coś zabawnego.
– Chcę, żebyś wyszedł – powtarzam, a mój głos się łamie.
Unosi dłonie w geście poddania i wycofuje się tyłem, aż staje na wysokości korytarza. Przeciera twarz dłonią, którą przesuwa na kark i zaciska na nim palce.
– Jak sobie życzysz. – Znika za ścianą. Słyszę szelest, kiedy ubiera kurtkę, ale zanim otworzy drzwi, chrząka cicho. – Poczekam, Lila.
– Słucham? – Unoszę brwi.
– Sama do mnie przyjdziesz.
– Ty… – urywam, bo brakuje mi odpowiedniego epitetu.
Z radosnym śmiechem wychodzi z mieszkania, w którym zapada cisza. Osuwam się po szafce i siadam na zimnych kafelkach.
Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa.
***
Niestety – następny dzień muszę spędzić w biurze, a na szczęście – upływa on spokojnie. Tak, jak przewidziałam – po oddaniu dokumentacji nastąpiła chwila rozluźnienia, zanim usiądziemy do nowego projektu. Stoję przy ekspresie, czekając, aż skończy nalewanie kawy, kiedy czuję wibrujący w kieszeni telefon.
BARTEK: Hej, siostra. Wyjeżdżam na weekend w góry ze znajomymi, a Olgierd do rodziców. Obydwaj wracamy dopiero w niedzielę. Mieszkanie jest ogarnięte.
Wolna chata, ekstra! Będę mogła poleżeć przed telewizorem z chipsami! Może urządzę jakąś domówkę? O, albo przemaluję w końcu tę ścianę w sypialni. Tyle opcji, że trudno się zdecydować, a mimo to… Cholera. Wyjeżdżają obydwaj? Tak, czuję ukłucie żalu. Takie malutkie. Ledwie znaczące. W zasadzie to… Prawie nic nie czuję. Bo niby czemu bym miała? Phi.
W drodze do domu zahaczam o sklep i robię szybkie zakupy. Kiedy kieruję się do linii kas, zauważam między regałami mojego byłego. Nie zamierzam go zaczepiać, więc przechodzę przez sąsiednią alejkę i ustawiam się w kolejce, w której stoi przede mną kilka osób. Dla zabicia czasu przeglądam media społecznościowe. Kilka relacji, trochę selfie, zdjęcia bobasów, psów i kotów. Nic ciekawego, podła nuda.
– Lila?
Marszczę nos i wrzucam telefon do torebki.
– Hej. – Odwracam się i uśmiecham bez entuzjazmu.
– Cześć, dobrze cię widzieć. – Stawia kosz z zakupami na podłodze i wsuwa dłoń do kieszeni. – Co u ciebie?
– W porządku. – Wzruszam ramionami.
– Wciąż mieszkasz z Bartkiem?
– Niezmiennie.
– No, tak. – Drapie się po głowie, ewidentnie szukając tematu do rozmowy. – A, miałem zapytać o to już jakiś czas temu – ożywia się. – Nie zostały u ciebie moje książki? Hania – wspomina o siostrze – poszła teraz na ten sam kierunek i bardzo przydałoby jej się kilka tytułów, których nie zdążyłem zabrać.
– Hm – udaję, że głęboko się zastanawiam, chociaż doskonale wiem, że zostawił u mnie niemal całą półkę jakiegoś filozoficznego bełkotu, który spakowałam w karton i wyniosłam do piwnicy. Do tej zapajęczonej piwnicy. Wzdrygam się na samą myśl, że miałabym tam wejść sama, więc zaczekam, aż wróci Bartek i poproszę, żeby je przyniósł. – Poszukam. Dam ci znać.
– W sumie to… – przebąkuje, taksując mnie z góry na dół. – Jesteś zajęta? Mieszkasz niedaleko, może moglibyśmy teraz po nie podskoczyć?
– Teraz?
– Chyba że masz inne plany.
Zastanawiam się chwilę. Nie znoszę mieć niezałatwionych spraw z tyłu głowy, a wiem, że będzie mnie to męczyć.
– W porządku – wzdycham. – Możemy do mnie podjechać.
Po przejściu przez kasy wychodzimy na parking, gdzie Konrad informuje mnie, że przyszedł pieszo, więc kierujemy się do mojego auta. Otwieram srebrnego sedana, na którego widok mój były reaguje gwizdnięciem.
– To twój?
– Mój. – Pakuję zakupy do bagażnika, w którym układa też swoją torbę.
– Piękny. Myślałem, że wciąż jeździsz czerwoną cytrynką – wspomina moje stare auto. – Chyba nieźle ci się powodzi, co?
– Nie jest najgorzej. – Wsiadam za kierownicę.
– Fajnie. – Siada w fotelu pasażera i zapina pasy. – Cieszę się. Nigdy nie życzyłem ci źle. – Wyciera dłonie w uda i wyłamuje palce. Zerkam z ukosa, bo zawsze mnie to denerwowało. – Wciąż pracujesz w tej samej firmie?
– Tak. Jakiś czas temu dostałam awans, a cytrynka niestety zaczynała odmawiać posłuszeństwa, więc przyszedł czas na nowe.
– Gratuluję, naprawdę dobrze to słyszeć.
Nigdy nie byłam dobra w small talki, a rozmówki o dupie Maryny z byłym są jeszcze trudniejsze. Bo niby po co mam mu o sobie opowiadać albo pytać co u niego? Nie interesuje mnie to ani nie czuję potrzeby pokazywania jak mi dobrze bez niego.
Nie mniej jednak bawi mnie, jak zaczyna łypać na mnie z coraz większym zainteresowaniem. Trzy lata miałeś mnie tylko dla siebie, dupku, ale wolałeś konsolę i pilota do telewizora. Naprawdę wystarczyła nowa kiecka i kilkuletnia Toyota, żeby zyskać twoją uwagę?
---
– Powinien być gdzieś tutaj. – Przekładam kilka pudeł, zanim odnajdę karton podpisany jego imieniem. – To ten.
– Zaczekaj, wezmę go. Pewnie jest ciężki. – Robię mu miejsce i wychodzę z komórki na korytarz. Szarpie się chwilę z pudłem, a kiedy w końcu je podnosi, zahacza łokciem o inne, które zwala się na podłogę z łoskotem. – Cholera, przepraszam. Strasznie tu ciasno.
Zauważam, że jego barki stały się szersze od czasu, kiedy się rozstaliśmy. W ogóle stał się jakiś taki… Nie wiem. Wygląda lepiej. Zmężniał.
– Nic się nie stało. – Zamykam pomieszczenie na kłódkę i kieruję się w stronę schodów prowadzących na górę. – Prosiłam już Bartka, żeby tu ogarnął.
– Zawsze dobrze się dogadywaliście. Zazdrościłem wam tego, bo ja nie mam tak dobrego kontaktu z Hanką.
Kiedy wychodzimy z piwnicy na klatkę schodową, przytrzymuję mu drzwi. Słońce wpadające przez przeszklone wejście do kamienicy oświetla jego twarz i uderza mnie błękit jego oczu. Wcześniej też były takie jasne? Kurczę…
Konrad łapie moje spojrzenie i zatrzymuje się w półkroku.
Nie… Daj spokój, Lilka. To zdecydowanie jest zły pomysł. Bardzo zły. Katastrofalny…
– Mógłbym skorzystać z toalety?
---
Krzątam się w kuchni, kiedy Konrad wychodzi z łazienki i staje w salonie z palcami dłoni wsuniętymi w kieszenie spodni.
– Dobrze wyglądasz. – Przygląda mi się z lekkim uśmiechem.
Unoszę brwi. Nie-do-kurwa-wiary, mam ochotę roześmiać mu się w twarz. Ogarnia mnie jakiś nastrój pomiędzy „zabawię się” a „skopię ci dupę”. Nasze rozstanie odbyło się bez większych emocji jak w zasadzie cały związek. Mimo wszystko czułam się kiepsko z myślą, że człowiek, z którym chciałam iść w przyszłość, interesował się bardziej rozgrywkami w rundzie jesiennej, niż mną.
– Dziękuję. – Zalewam kubek wrzątkiem. Kiedy odstawiam czajnik, staje za mną i opiera dłonie na blacie po obydwu moich bokach. – C-co ty robisz?
Mój zadziorny nastrój pada, jak długi i teraz jestem zwyczajnie przestraszona.
– Tęskniłem za tobą – mruczy w moje włosy.
Obracam się w jego objęciach i cofam głowę, bo próbuje mnie pocałować. Co to, to nie!
– Lilka. – Sięga do mojego uda i delikatnie podciąga wyżej rąbek sukienki, sunąc palcami po skórze.
Przymykam powieki. To przyjemne, jednak sytuacja rozwija się zdecydowanie za szybko.
– Zaczekaj, zwolnij. Ja… To nie tak.
Kiedy rozlega się zgrzyt klucza w zamku drzwi wejściowych, odskakujemy od siebie, a ja dla niepoznaki łapię za kubek i trzymam go na wysokości piersi.
– Lila? – Woła Olgierd z korytarza.
W życiu nie pomyślałabym, że słysząc go, poczuję taką ulgę.
– Jestem w kuchni. – Przybieram uprzejmy uśmiech, wygładzając sukienkę.
Konrad patrzy na mnie pytająco, ale nie odzywa się ani słowem.
– Cześć. O, wybaczcie. – Peszy się, gdy zauważa, że nie jestem sama i obrzuca mojego byłego szybkim spojrzeniem. – Dzień dobry.
Jest niezręcznie. Jest tak bardzo, cholernie niezręcznie, kiedy na dodatek Konrad nie odpowiada na powitanie, tylko przygląda się Olgierdowi.
– A ty to kto? – pyta mój były, a mnie szczęka opada na podłogę.
Zawsze był takim bucem?
– Olgierd. – Wyciąga do niego dłoń, którą Konrad niechętnie ściska. – Mieszkam tutaj.
Liczę kafelki na ścianie. Proszę państwa, oto ja, królowa uniku pośrodku akcji, której życzyłabym tylko jakiemuś śmiertelnemu wrogowi. Rozważam ucieczkę i obliczam, czy mam szansę prześlizgnąć się między nimi i dać nogę z własnego mieszkania.
– Mieszkasz? – Brwi Konrada podjeżdżają niemal pod linię włosów.
Po prostu żywa definicja „co tu się, kurwa, dzieje?”.
– Bartek pisał, że wyjeżdżasz do rodziców na weekend – odzyskuję w końcu zdolność mówienia.
– Tak, ale musiałem załatwić jeszcze kilka rzeczy i wróciłem, żeby się spakować. – Olo, może i jest dużo młodszy, ale nie jest głupi i ewidentnie zdaje sobie sprawę, że wszedł w sam środek spotkania, którego nie miał być świadkiem. – Przepraszam, nie odpowiedziałem na twoje pytanie. – Uśmiecha się przyjaźnie do Konrada. – Tak, mieszkam tutaj. Lila była tak miła i przygarnęła mnie pod swój dach. Prawda? – Przenosi na mnie wzrok.
– Daj spokój. Po prostu zrobiło mi się ciebie żal, noce są jeszcze zimne, nie mogłabym spać z myślą, że dobry kolega mojego brata – podkreślam – spałby na ulicy, jak jakiś kundel. – Chociaż jestem wdzięczna losowi, że zesłał go akurat teraz, wciąż nie zamierzam zbliżać się do niego bardziej, niż to konieczne.
– Ach, cała ona – wzdycha teatralnie. – Wspaniała kobieta, o złotym sercu.
– Dlatego właśnie dostałeś materac na podłodze – dodaję półgębkiem.
– Jesteś taka wielkoduszna. – Patrzy na mnie z zachwytem.
– W rzeczy samej.
– Rany, wybacz – wyszczerza się do Konrada. – Zupełnie o tobie zapomniałem. A ty to kto? – Zadaje mu to samo pytanie, a mój były prostuje się i zaciska dłoń w pięść.
Świetnie, kurwa. Jeszcze tylko walki kogutów mi tu brakuje.
– To jest Konrad, mój były chłopak. – Wchodzę między nich. – Zapomniał zabrać swoje książki, więc wpadł po nie teraz.
– To ten karton przy wejściu? – Olgierd wskazuje kciukiem w tamtą stronę. – Musi być strasznie ciężki. Stary, daj mi kilka minut, spakuję rzeczy i będę wychodził. Pomogę ci z tym.
– Nie ma takiej potrzeby – odpowiada Konrad ponuro. – Poradzę sobie.
– To świetny pomysł – podchwytuję, słysząc, że były zamierza zabawić dłużej. – Nie będziesz musiał dźwigać taki kawał drogi. Masz okazję się zabrać. Przełożymy nasze spotkanie na inną okazję.
Olo aż unosi brew, widząc mój entuzjazm. Najwyraźniej nie spodziewał się, że tak chętnie przyjmę jego pomysł.
– Tak, na inną okazję – powtarza za mną Olgierd. – Daj spokój, nie ma spiny – uśmiecha się do Konrada, widząc jego kwaśną minę. – To dla mnie żaden problem cię podrzucić. Dwie minuty i ruszamy.
– O co ci chodzi? – pyta, kiedy zostajemy sami.
– O nic. – Wzruszam ramionami. – Po prostu będzie lepiej, jeśli się z nim zabierzesz.
Konrad prycha i wychodzi z kuchni. Słyszę, jak zbiera swoje rzeczy i bez pożegnania, nie czekając na obiecaną podwózkę, opuszcza mieszkanie.
Chowam twarz w dłoniach, czując nadchodzący ból głowy. Nie żałuję, że wyszedł. Żałuje siebie, bo zamiast znaleźć sobie kogoś, z kim mogłabym mieć normalną relację, ładuję się w takie oto gówno. Cały szampański nastrój poszedł się jebać. Wspaniałe rozpoczęcie weekendu. Brawo ja.
Nie odwracam się, kiedy słyszę kroki Olgierda. Zbliża się niespiesznie, aż zatrzymuje się tuż przy moim boku. Nie reaguję też, gdy pochyla się nad moim barkiem tak, że prawie opiera na nim brodę.
– Serio? – syczy. – Jak kundel? Wygląda na to, że wisisz mi przysługę. – Nagle wydaje z siebie niskie szczeknięcie wprost w mój policzek, aż się wzdrygam i wychodzi.
Opieram czoło o front górnej szafki kuchennej i powoli wypuszczam powietrze. Cisza, która zalega w mieszkaniu, jest jednocześnie kojąca i drażniąca.
Zanim urządziłam sobie osobisty spektakl żenady, miałam ochotę na coś miłego, jak długa kąpiel i wino, ale teraz mam siłę tylko na rzucenie się na kanapę i włączenie telewizora, co niezwłocznie robię.
---
Ekran telefonu wzbudza się i pojawia się na nim push z aplikacji muzycznej. Bez przekonania sprawdzam, co też nowego pojawiło się w świecie dźwięków. Po cichu liczę na jakąś dobrą muzykę, bo appka służy mi nie tylko do słuchania audiosów, ale w głównej mierze muzyki właśnie. Oprócz nowego singla jednego z obserwowanych wykonawców pokazuje się też nowy odcinek, ale kompletnie nie mam nastroju na porno. Obracam aparat w palcach, kiedy pojawia się pewna myśl i staram się odsunąć ją od siebie.
Nie.
Odkładam telefon na bok i skupiam wzrok na ekranie telewizora. Wiercę się niespokojnie, zerkając co chwilę na urządzenie.
Nie. Rób. Tego.
Bębnię palcami w siedzisko kanapy.
Kiedy sięgam po smartfona, przekonuję samą siebie, że chcę tylko przejrzeć Facebooka. Przy okazji zerknę w wiadomości, może ktoś do mnie pisał i nie zauważyłam.
Ciekawe, jakie ma profilowe. Wpisuję dane Olgierda w listę użytkowników i wyświetla mi się jego zdjęcie. Wow. Fotka zrobiona jest gdzieś w górach. Siedzi na skale, a w tle rozciąga się piękny krajobraz. Bardzo ładne.
Odkładam telefon.
Znów bębnię palcami w kanapę.
Zapytam tylko, czy bezpiecznie dojechał. Tak chyba wypada, nie? Uratował mi dzisiaj tyłek, więc postaram się być dla niego miła. Tak po prostu, bez podtekstów. Nawet mu nie podziękowałam.
JA: Hej, dojechałeś już? Wszystko w porządku?
Wysyłam, zanim uznam, że to zły pomysł. Po krótkiej chwili, na dole ekranu pojawiają się trzy małe kropki.
OLGIERD: Droga w porządku, wszystko jest okej. Kilkanaście minut temu wszedłem do rodziców i właśnie siadam z nimi do kolacji. A u Ciebie jak tam?
JA: U mnie też okej. Smacznego. Pozdrów rodziców i baw się dobrze.
Odpowiedź nie nadchodzi przez kolejne minuty, więc uznaję, że to by było na tyle i idę nalać sobie wina. Wracam na kanapę z kieliszkiem Primitivo, bo Primitivo pasuje zawsze i do wszystkiego, nawet do mojego dzisiejszego nastroju.
Godzinę i trzy lampki później, wciąż tkwię w salonie. Skaczę po kanałach TV, ale nic szczególnie nie przykuwa mojej uwagi. Przeciągłe ziewnięcie przerywa mi dźwięk przychodzącej wiadomości. Olgierd przesłał jakieś zdjęcie, które otwieram i powiększam – klawiatura komputera, a w tle zamglony ekran monitora, na którym widać aplikację pełną suwaków, jak w jakimś korektorze dźwięku. Nie mam pojęcia, co to jest.
JA: Co robisz?
OLGIERD: Bawię się dobrze, zgodnie z zaleceniem.
JA: Słuchasz muzyki?
OLGIERD: Coś w ten deseń.
JA: Bardzo enigmatyczna odpowiedź.
OLGIERD: Powiedziała osoba, którą prawie musiałem zmusić do zaprzestania gadania na około.
Czwarta lampka wina właśnie wjechała na pełnej, więc nabieram odwagi i urywam się ze smyczy. Będę żałować, ale dopiero jutro. Poza tym, co może się stać? Jego tu nie ma, a w razie czego wykpię się alkoholem. Nielichy plan, milady.
JA: Może właśnie o to mi chodziło?
Wysyłam i chichocząc, przewalam się na bok. W końcu, dlaczego tylko on może się ze mną drażnić? Olśnienie przychodzi po kolejnym łyczku wina – bo jest młodszy o osiem jebanych lat, jest kolegą twojego brata, a ty miałaś trzymać się od niego z daleka? Uśmiech na mojej twarzy gaśnie.
Kurwa, co ja wyprawiam? Siadam prosto i przecieram twarz dłońmi. Chwytam butelkę, którą pośpiesznie odnoszę do lodówki i nalewam szklankę wody, którą opróżniam duszkiem. Ekran rozświetla się, kiedy przychodzi odpowiedź i stojąc przy kuchennym blacie, przyglądam mu się z odległości, aż gaśnie. Przecież i tak będę musiała to odczytać. Dzisiaj, czy jutro.
OLGIERD: O przymuszanie? To właśnie cię kręci? Krótkie komendy jak „na kolana”? A może trochę bardziej po prośbie jak „klęknij, skarbie i pokaż, co potrafią twoje usta”?
Przełykam ślinę. Ja pierdolę. Pytam jeszcze raz: gdzie podział się grzeczny, ułożony student, kolega mojego młodszego brata?
Tu już nie ma zabawy w dwuznaczności. Nie ma dobrej odpowiedzi na tę wiadomość. Najrozsądniej będzie ją zignorować. Tak. Zignoruję ją. Nie zamierzam wyjawiać dzieciakowi swoich łóżkowych preferencji, niezależnie od tego, jak bardzo podoba mi się to, co napisał. Wsuwam telefon do kieszeni z przodu sukienki i wchodzę do sypialni. Uchylam okno, poprawiam firankę, wytrzepuję poduszki. Robię wszystko, żeby tylko wyprzeć z głowy obraz Olgierda, popychającego mnie w dół ze słowami „na kolana”.
Snuję się bez celu po mieszkaniu, aż kieruję kroki do pokoju chłopaków. Nie zaglądam tu często, to nie moje terytorium. Kilka razy stoczyłam z Bartkiem walkę o sprzątanie, ale ostatecznie dałam za wygraną i przestałam się wtrącać. Ja zaakceptowałam jego porządek rzeczy, on cotygodniowe odkurzanie. Staję w progu, jakby futryna wyznaczała granicę. Rozglądam się po przestronnym wnętrzu, teraz skąpanym jedynie w świetle ulicznej latarni, które odbija się w szklanym pucharze, za zdobycie pierwszego miejsca w licealnym turnieju siatkówki. Tuż obok nagrody, na szczycie sosnowego regału pełnego książek, stoi koszmarna lampka-lawa, która zepsuła się, jeszcze zanim mój brat przeprowadził się tutaj. Bartek za nic na świecie nie chce się jej pozbyć i z uporem godnym lepszej sprawy, nie przyznaje się dlaczego. To ten sam upór, który pojawia się, gdy zaczynamy rozmowę o jego samochodzie.
Włączam światło i z zaplecionymi na piersi rękoma, przechodzę przez próg. Powoli przechadzam się po pokoju, aż przystaję przy biblioteczce i przeglądam tytuły książek. Trochę fantasy, stara encyklopedia, jakaś pozycja z branży budownictwa, „Kubuś Puchatek”. Uśmiecham się na widok pierwszej książki, jaką dostał od rodziców. Przesuwam palcem po kolorowych grzbietach, aż docieram do „Kink me, zrobię ci loda”. Marszczę nos i cofam dłoń, jakbym trafiła na jadowitego węża. Zerkam w stronę sufitu, szukając oczek do podwieszania na linach i potrząsam głową. Słodki, mały braciszek, w towarzystwie związanej, niczym szynka na haku, dziewczyny. Nie, nie chcę nawet o tym myśleć.
Mój wzrok pada na materac na podłodze przy łóżku. Złożona w równą kostkę kołdra, na niej duża poduszka i jasiek na szczycie. Jak od linijki. Podchodzę bliżej i klękam na miękkiej wykładzinie. Muskam palcami pościel, starając się nie zostawić żadnego odkształcenia. Przygryzam dolną wargę, walcząc z głosem w głowie, który namawia mnie do pochylenia się nad poduszką i powąchania jej. Tak, wiem, że to popieprzone. Niezdrowe. Nie powinnam. A mimo to wychylam się nad materacem, z całych sił starając się niczego nie dotykać, nie zostawić po sobie śladu.
Chcę... Tylko... Poczuć... Odrobinę...
Wypite wino skutecznie zaburza moją równowagę i padam twarzą w sam środek idealnie złożonej pościeli.
Kurwa.
W popłochu podpieram się dłońmi, ale... Och, pachnie jego perfumami. Świeży zapach rozkręca karuzelę w mojej głowie. Przymykam powieki i przestaję ze sobą walczyć. Ściągam jasiek na podłogę i kładę na nim głowę. Mam ochotę zaszlochać, kiedy wsuwam dłoń w dekolt sukienki i ściskam twardy sutek.
Tak, ściśnij go, Olo. Mocniej.
Jęczę, kiedy paznokciami drugiej dłoni przejeżdżam po wewnętrznej stronie nagiego uda. Jestem tak cholernie napalona. Ocieram się policzkiem o gładki materiał poszewki i wciągam jego zapach, który spływa wprost między moje nogi. Wsuwam dłoń pod sukienkę i głaszczę się przez majtki. Własnoręczna gra wstępna jest zbędna, bo kiedy w mojej głowie rozbrzmiewa „klęknij, skarbie i pokaż mi, co potrafią twoje usta” jestem gotowa i po prostu wsuwam w siebie palce. Gorąca i miękka. Pocieram łechtaczkę, aż wyginam plecy. Pojękuję coraz głośniej, przyspieszając pieszczoty i wiem, że ta zabawa będzie wyjątkowo krótka. Napięcie z całego ostatniego tygodnia uwalnia się ze mnie wraz z pierwszym skurczem orgazmu, kiedy wtulam twarz w poduszkę. Jej zapach, jego zapach przypomina mi, jak stał w drzwiach łazienki. Jego cudowne ciało i śliczny, brązowy sutek zwieńczony kolczykiem. Wyobrażam sobie, jak przejeżdżam po nim językiem.
– Och, tak! – krzyczę i opadam na podłogę.
Oddech mi się rwie, a ciało pokrywa się cienką warstwą potu. Ulga. Niewielka, ale zawsze coś.
Kiedy wracam do rzeczywistości, chowam twarz w dłoniach. Dociera do mnie, że muszę jakoś przetrwać jeszcze kilka tygodni pod jednym dachem z facetem, z którym właśnie strzeliłam sobie pamięciówkę, wdychając jego zapach uwięziony na poduszce.
***
Weekend zaczyna się zwyczajowo — pobudka, śniadanie, sprzątanie, zakupy. Kiedy po południu siadam w końcu z kubkiem herbaty, rozglądam się zadowolona z porządku, jaki udało mi się zrobić. Jest wspaniale, świeci słońce, trwa weekend, chata błyszczy. Wyszorowałam nawet piekarnik i kabinę prysznicową. Wszystko, żeby tylko odciągnąć myśli od…
STOP.
Nie, nie będziesz o nim myśleć, pisać do niego, ani tarzać się w jego pościeli. Koniec z tym.
Potrzebuję towarzystwa. Dawno nie widziałam się z moją najlepszą koleżanką, Agatą, więc wybieram jej numer i czekam, aż odbierze.
– Ściągnęłam cię myślami – słyszę jej radosny głos i opadam na oparcie kanapy.
– Masz czas dzisiaj?
– Tak się składa, że mam czas i dwie butelki wina.
– A ja mam wolną chatę i mogę zrobić twoje ulubione paszteciki.
– Och – jęczy przeciągle. – Z jalapeño?
– Nie inaczej.
– Osiemnasta?
– Będę czekać.
A mówią, że tylko faceci są konkretni. Oto najlepszy przykład, jak bardzo konkretne potrafią być kobiety, kiedy w grę wchodzi wino i jedzenie.
---
Mieszkanie wypełnione jest smakowitym zapachem pasztecików, które właśnie stygną w kuchni. Wrzuciłam do nich tyle papryczek, że Agata będzie je pamiętać jeszcze na długo po dzisiejszym wieczorze.
Przebieram się w luźną, czarną sukienkę, której szeroki dekolt odsłania jedno ramię i prostuję włosy. Szybki make-up i ruszam przygotować stół.
Dzwonek do drzwi rozlega się punktualnie o osiemnastej. Dokładna jak zawsze, za to między innymi ją lubię. Nie czeka, aż otworzę i sama wchodzi do środka.
– Cześć! – woła z korytarza.
– Chodź, chodź.
– Winko. – Podaje mi dwie butelki musującego trunku i cmoka w nadstawiony policzek.
– No, no, no. – Przyglądam się etykietom. – Koleżanka przygotowana, jak się patrzy. Nawet już schłodzone. I ja to szanuję.
Otwieram trunek i zasiadamy na kanapie. Malutkie bąbelki, uwięzione w złotym płynie, przyczepiają się do ścianek kieliszków, by przy najmniejszym dotknięciu oderwać się i ulecieć w szalonym tańcu ku powierzchni.
– Co tam u ciebie? – Agata łapie pasztecik.
Milczę, bo jestem ciekawa, czy wyszły wystarczająco pikantne. Po chwili jej oczy rozszerzają się, a na twarz występuje rumieniec. A więc jest dobrze.
– O bowe. – Krztusi się i zapija kęs winem. – Chciałaś mnie zabić? Są cudowne!
– Smacznego. – Upijam łyk alkoholu i czuję, jak bąbelki łaskoczą moje podniebienie.
– Huh, świetne – wachluje się dłonią. – Ale mogłaś uprzedzić. Nie rzuciłabym się na nie, jak zwierzę.
– Jedz, na zdrowie. Znamy się już tyle, że nie musisz udawać kurtuazji i po prostu jak zwykle wepchnąć w siebie to, co ugotuję.
– Nic nie poradzę, że za dobrze kucharzysz. No, to jeszcze raz, co u ciebie?
– Po staremu. – Wzruszam ramionami, ale moje spojrzenie odbija gdzieś w bok.
– Ściemniasz.
Nie wiem dlaczego, ale mam jakiś wewnętrzny opór, żeby powiedzieć jej o tymczasowym lokatorze, więc jako temat zastępczy wyciągam spotkanie z Konradem. Kiedy kończę opowieść, jej mina wyraża niesmak. No, cóż, nigdy się nie lubili.
– Czy jestem jedyną osobą, która złożyła ci gratulacje na wieść o rozstaniu z tym bubkiem?
– Nie był taki zły. – Unoszę kieliszek do ust.
– Taa, pomidory też nie są złe. Nie są złe, ale to wciąż tylko pomidory.
– Jesteś okrutna.
– Jestem z tobą szczera. Facet – unosi dłonie i palcami wykonuje w powietrzu cudzysłów – nie był taki zły, ale to wszystko, co można o nim powiedzieć. Był nijaki. Nudny.
– Hej, byłam z nim prawie trzy lata! Nie bądź suką!
– Błagam! Przypomnij mi, co robiliście w każdą sobotę albo nie. Nie mów, znam to na pamięć. Wizyta u mamusi na obiedzie, a później mecz piłki nożnej albo granie na konsoli. – Wkłada do ust dwa palce, symulując wymuszanie wymiotów. – Pasjonujące jak Slow TV.
– Slow TV?
– Norweski kanał telewizyjny, na którym można oglądać szydełkującą przez dziewięć godzin babkę albo las w deszczu. Albo łosie.
– Łosie są fajne. – Wgryzam się w pasztecik i moje usta stają w ogniu. – O, kurwa – klnę i wypluwam kęs. – Jak ty to zjadłaś?!
– Nie dramatyzuj, wyszły świetne. A co do łosi w tv, to są świetne, jak masz osiemdziesiąt lat i za mało siły, żeby iść na nie zapolować.
Przewracam oczami i wychodzę po butelkę, która chłodzi się w lodówce.
– Lepiej mi powiedz, kiedy w końcu przyprowadzisz jakiegoś uroczego kawalera. Ja wiecznie żyć nie będę – zrzędzi, gdy uzupełniam nasze kieliszki.
W tym samym momencie przed oczami staje mi widok półnagiego Olgierda i drgam, rozlewając wino na stół.
– Lepiej mi powiedz, kiedy ty jakiegoś przyprowadzisz – odbijam piłeczkę i ścieram serwetką mokrą plamę.
– Właściwie to... – zawiesza głos z chytrym uśmiechem i raczy mnie opowieścią, jak to od całkiem niedawna spotyka się z przystojnym panem adwokatem.
– Nielicha historia, milady. – Unoszę szkło na znak toastu. – Będą z tego dzieci?
– Kto wie?
Naprawdę przyjemnie popatrzeć na tę zołzę, w takim uroczym wydaniu i butelka wina mija nam na rozmowie o jej nowym facecie i ploteczkach. Kiedy wstaję, aby otworzyć drugą, chwieję się lekko i opadam na kanapę, chichocząc.
– Rany, nawaliłaś się!
– A skąd. – Dźwigam się w górę i przechodzę do kuchni. – Najwyżej odrobinę wstawiłam.
Mój telefon, leżący na stoliku w salonie wibruje i słyszę dźwięk pusha z aplikacji muzycznej. Kiedy przypominam sobie, że dzisiaj sobota, już wiem, że pojawił się nowy odcinek audiosa. Teraz ja się rumienię. Odsłucham go, jak tylko wyjdzie Agata. No, chyba że drugie wino mnie pokona, myślę, nalewając nam następną kolejkę.
Złoty płyn z cichym szumem napełnia kieliszek, kiedy rozlega się chrobot klucza w zamku. Zaskoczone odwracamy się w kierunku drzwi wejściowych, w których staje Olgierd.
– Dobry wieczór. – Odkłada sportową torbę na podłogę w korytarzu.
– Dobry... wieczór? – Spojrzenie Agaty przeskakuje między mną a nim.
– Zapomniałem książki, a w poniedziałek mam kolokwium, więc musiałem wrócić dzisiaj – tłumaczy. – Jeżeli przeszkadzam to – kiwa kciukiem w stronę wyjścia – mogę zadokować się gdzieś u znajomych.
– W porządku – odzywam się w końcu. – Nie ma takiej potrzeby.
Olgierd kiwa głową i zgarnąwszy torbę, znika w swoim pokoju.
– Kto to, kurwa, jest? – Agata rzuca się na mnie, krzycząc szeptem, kiedy tylko rozlega się stuknięcie zamykanych drzwi.
Krzyk szeptem znany jest przede wszystkim rodzicom małych dzieci, którzy odprowadziwszy swoje pociechy do łóżek, mają możliwość w miarę swobodnej kłótni, na przykład o zakup mrożonych pierogów niewłaściwej marki.
– Mój lokator – wzdycham. – A w zasadzie to kolega Bartka. Coś tam nie zagrało z wynajmem stancji i zaprosił go do nas na trzy miesiące, zanim zdadzą egzaminy końcowe.
– Lokator?!
– No, lokator, kolega Bartka, Olgierd. Zwał, jak zwał – wzruszam ramionami.
– I ty mówisz, że u ciebie po staremu?
Już mam jej odpowiedzieć, kiedy słychać ciche kroki.
– Zrobię herbatę i więcej się nie pokażę – uśmiecha się przepraszająco Olgierd, a spojrzenie Agaty przemyka po nim z góry na dół.
– Nie krępuj się – odpowiada za mnie, a ja przewracam oczami. – Może byś nas sobie przedstawiła, co? Skąd u ciebie takie braki w wychowaniu? – strofuje mnie, a jemu posyła słodki uśmiech.
– Olgierd, Agata. Agata, Olgierd. – Macham niedbale dłonią między nimi. – Proszę. Teraz możecie wypić brudzia.
– Ja nie wiem, jak to się stało, że przyjaźnię się z tobą od tylu lat – żmija wzdycha teatralnie i podnosi się z kanapy, kiedy podają sobie dłonie.
Gdy ona patrzy na niego z zachwytem, jego spojrzenie wbite jest we mnie.
– Bardzo miło mi cię poznać – obdarza ją końcu uwagą. – Jesteś przyjaciółką Lilianny?
– Tak jakoś wyszło.
– Tak jakoś wychodzi ci już z dziesięć lat, ale to miłe, że tak jakoś to doceniasz – burczę.
– Przemiła osoba, prawda? – Olgierd unosi brew i przenosi spojrzenie ze mnie na Agatę.
– Ma swoje wady, ale kocham ją, jak siostrę. Bywa zgryźliwa, ale nikt nie potrafi gotować tak jak ona, no i jest królową karaoke.
– Halo, jestem tutaj! A ciebie nikt nie uczył, że nie mówi się przy obecnym w trzeciej osobie?
– No już, już. – Agata klepie mnie po dłoni. – Napij się. Zrobi ci się lepiej.
– Zrobi mi się lepiej, jak przestaniesz napastować kolegę mojego brata.
– A przed chwilą mówiłaś, że to twój lokator. – Wyszczerza się w złośliwym uśmiechu.
Prawie zachłystuję się winem, a brew Olgierda znów wędruje w górę. Na poważnie rozważam ogłuszenie jej butelką. Na szczęście kliknięcie czajnika przerywa tę rozmowę i Olo opuszcza nas, by zaparzyć herbatę.
– Może napijesz się z nami? – proponuje Agata. – Co będziesz tak siedział sam, kiedy my mamy alkohol i jedzenie.
– Bardzo dziękuję, ale naprawdę nie mogę. Muszę się uczyć. Wróciłem dzisiaj, bo zapomniałem książki, inaczej by mnie tu nie było. Obiecuję, że nadrobię to przy najbliższej okazji – dodaje i obdarza mnie spojrzeniem, a następnie znika w korytarzu.
– I ty mi mówisz, że u ciebie wszystko po staremu? – Agata wraca do krzyku szeptem.
– A co niby jest po nowemu? – odpowiadam tym samym tonem.
– On?!
– A co z nim? Jest tu tylko na chwilę!
– Jesteś tak stara, że już ci na oczy pada, albo na mózg! Jakiś Parkinson albo Alzheimer!
– O co ci chodzi?
– Przecież on wygląda jak dwa metry seksu. I mieszka pod twoim dachem.
– No i co z tego? To, że tu mieszka, to od razu znaczy, że muszę go przelecieć?
– A czemu nie? Ma kogoś? Zresztą – tupie nogą – nie ma takiego wagonu, którego nie da się odczepić!
– Jesteś chora – mówię głośno i wyraźnie, a Agata zakrywa mi usta dłonią.
– Cicho bądź! – Nasłuchuje chwilę. – Gapił się na ciebie.
Przewracam oczami, bo nie mogę nic odpowiedzieć. Wciąż mnie trzyma, a ja mam ochotę ugryźć ją w palce.
– Stuknij się w łeb. – Wyrywam się.
– Ciebie przydałoby się stuknąć. Zagadam z nim, wygląda na miłego, może zrobiłby przysługę po koleżeńsku.
– Stara wariatka. Napijmy się lepiej, zamiast napastować młodzież.
– Jaką młodzież, przecież ma tyle lat, co Konrad.
– No właśnie.
– No właśnie?
Mierzymy się na spojrzenia, popijając wino.
– No właśnie, co? – Nakłada sobie kolejny pasztecik. – Skoro tak, to kurator już na nim nie siedzi.
– Chryste, ja zwariuję z tobą. Przecież on jest osiem lat młodszy!
– No i? – pyta z pełnymi ustami.
– Sroi, wiesz? Osiem lat – szepczę. – Przecież jak ja szłam do komunii, to jemu odcinali pępowinę.
Agata chichocze, a po chwili zaczyna głośno rechotać. Obydwie zaśmiewamy się do łez, chociaż mnie wcale nie jest wesoło.
– No, w sumie. Faktycznie, mogło tak być. Jak ty balowałaś na swojej osiemnastce, to on czytał „Akademię Pana Kleksa”.
Odpowiadam jej zdawkowym uśmiechem. Po cichu liczyłam, że rozwieje moje obawy, usprawiedliwi różnicę wieku między mną a Olgierdem. Wyśmieje mnie, że jestem staroświecka, albo coś w tym stylu. A ona tylko potwierdziła moje przekonanie, że związek z kimś takim, byłby śmieszny.
---
Po wyjściu Agaty, zbieram ze stołu talerze i kieliszki. Jestem lekko wstawiona, więc jak zwykle włącza mi się porządnicka Lila i sprzątam wszystko na błysk. Po imprezie śladu nie ma, ale zgłodniałam i zaczynam myszkować w lodówce. Niestety nie znajduję nic ciekawego i z westchnięciem zamykam drzwiczki, za którymi stoi Olgierd.
– Jezu! – Łapię się za serce. – Czy ty jesteś człowiekiem?
– Nawet nie wiesz, jak bardzo. – Mruga. – Mama spakowała mi trochę jedzenia – zmienia temat i mój wzrok pada na trzymane przez niego pudełko. – Gdybyś miała ochotę na wołowinę z warzywami, to śmiało się częstuj.
– Wołowina z warzywami? – Ślina napływa mi do ust.
– Chcesz zjeść teraz?
– Pewnie.
– Usiądź, a ja odgrzeję. Sam też coś bym już zjadł.
Pozwalam mu rozgościć się w mojej kuchni, sama siedząc przy stole z kieliszkiem wina. Opowiada, jak zorientował się, że nie ma potrzebnej książki i musiał wrócić tutaj, a ja obserwuję jego ruchy. Nie ma w nim niepewności typowej dla kogoś, kto nie obcuje z gotowaniem. Sprawnie przekłada posiłek na patelnię, mieszając co jakiś czas i dolewając odrobinę wody, która z sykiem unosi się gęstą parą. Pachnie niesamowicie, aż mam ochotę skomleć. Tak samo, jak za każdym razem, gdy łapie uchwyt patelni, podrzucając lekko jej zawartością i widzę, jak napina się jego biceps, jak pięknie wyglądają wypukłe żyły na jego przedramieniu i dłoni…
– Lila? – Wyrywa mnie z zamyślenia.
– Tak?
– Na co tak patrzysz? – Unosi brew.
I już wiem, że wie. Cholera jasna, ile razy jeszcze dam się przyłapać?
– Jestem głodna. – Brzmię… dwuznacznie. Jakbym miała prosić go o orgazm, a nie czekała na jedzenie.
Olgierd zastyga na chwilę, po czym odwraca się do kuchenki, na której znów miesza w patelni.
– Podejdź tutaj – mówi.
Coś zmieniło się w jego głosie. Coś takiego, co uderza mocniej w napiętą we mnie strunę, a ja czuję, że to zagranie rozbrzmiewa we mnie muzyką. Podnoszę się z miejsca i podchodzę do szuflady, by wyjąć sobie widelec, gdy staje obok z pełną łyżką.
– Odłóż to – zerka na moją dłoń, trzymającą sztuciec. – Odłóż. To.
Robię, co powiedział i zamykam szufladę. Chociaż nie wiem, co się dzieje, czuję, że właśnie coś zaczęło się rozgrywać. Może przemawia przeze mnie wypity alkohol, może nie, ale chcę więcej.
– Dobrze. – Uśmiecha się ledwie zauważalnie, a ja staję jeszcze bardziej głodna, nie tylko tego, co podgrzewa się na patelni. – Otwórz usta, Lila.
Przełykam ślinę. Z jednej strony coś każe mi odmówić, z drugiej być posłuszną. Waham się, czy chcę kontynuować tę grę, która niebezpiecznie mnie wciąga, aż rozchylam wargi i pozwalam mu wsunąć między nie łyżkę.
– Tak, właśnie tak. – Karmi mnie, przyglądając się łakomie, jak zaciskam na niej usta, zgarniając kęs.
– Pyszne.
– Mhm, pyszne. Usiądź do stołu, nałożę nam jedzenie.
Po posiłku zbieram talerze, a Olgierd wraca do nauki w swoim pokoju. Opieram się o kuchenny blat i wzdycham. Jestem pobudzona. On robi coś z moją głową, a ja chociaż staram się jak mogę, ulegam temu z czystą przyjemnością.
Muszę się czymś zająć. Nie ma mowy, żebym tak po prostu położyła się spać. Porobiłabym coś jeszcze, wieczór wciąż młody. Bębnię palcami we front szafki, kombinując jakieś zajęcie, kiedy przypominam sobie o nowym odcinku audiosa. Zakładam słuchawki i odpalam nagranie. Tym razem pilnuję, żeby pozostawiony na stole telefon był zablokowany. Lubię słuchać w ruchu, najchętniej przy sprzątaniu, więc postanawiam umyć lodówkę.
Wyciągam z niej wszystko po kolei, kiedy podcast zaczyna się zwyczajowym powitaniem autora.
– Czy dobrze mnie słychać? Dzisiejszy odcinek będzie trochę – cmoka – inny niż wszystkie. Oczywiście wciąż w tym samym klimacie, drogie panie, nie mogę was zawieść – śmieje się. – Pewne kwestie wciąż pozostają bez zmian, chociaż otrzymałem już kilka próśb o coś na wskroś romantycznego i może to właśnie jest pomysł na kolejny podcast? Kto wie, kto wie? – Jego roześmiany głos staje się nieco bardziej tajemniczy. – Jednak ten odcinek będzie trochę inny. Będzie, hm, brudny. – Niemal widzę, jak marszczy nos, po czym wybucha krótkim śmiechem. – Tak, brudny, jeśli wiecie, co mam na myśli. Jestem ciekawy, czy przypadnie wam do gustu nieco cięższy klimacik. Nagranie zawiera efekty binaural beats, a wszystkie tagi odcinka znajdziecie w opisie, więc zainteresowane zapraszam do słuchania, a te z was, które się boją... No cóż. – Intro kończy się jego figlarnym śmiechem.
Nastaje krótka cisza, po czym wprost do mojego lewego ucha wpada niskie, gardłowe szczeknięcie.
Trzymany talerz z kilkoma pasztecikami wypada mi z dłoni tuż nad szafką. Hałas, jaki się przy tym rozlega, pewnie stawia na nogi pół kamienicy.
Co do... Staję jak wryta.
Ja znam ten głos.
– Podoba ci się, suko? Hm? – Ton jest przyjazny, ale podszyty jakąś nutą, która każe zachować ostrożność. – Boisz się? Biedne maleństwo. Przygarnęłaś kundla, ale nie spodziewałaś się, że pokaże kły, co?
Brakuje mi powietrza. Nie, to niemożliwe.
Wyciągam jedną słuchawkę i stojąc w kuchni, patrzę w kierunku pokoju chłopaków. Olgierd rozmawia z kimś przez telefon i słyszę jego śmiech, kiedy do drugiego ucha wciąż sączy się opowieść snuta przez lektora.
Głosy są podobne, ale brzmią inaczej z oczywistych względów. Nie, to musiałoby być jakieś szaleństwo. Opieram się dłońmi o blat, pochylając głowę między ramionami. Mogłabym przypuszczać, że podobieństwo to zwykły przypadek, ale fabuła nagrania, jest oczywista. To byłby wręcz niemożliwy zbieg okoliczności.
– Na kolana – wydaje warczącą komendę.
Moje sutki napierają na materiał biustonosza. Mam ochotę je ścisnąć. Zakładam na powrót słuchawkę.
– Weź go głęboko. Marzyłem, żeby przejechać kutasem po twoim języku. – Jęczy i rozlegają się mlaszczące dźwięki.
Jest mi gorąco. Wypity alkohol i buzujące we mnie podniecenie, wypływają piekącym rumieńcem na policzki.
– Lubisz to, co? – głos mu się rwie i wydaje z siebie niskie stęknięcia.
Znam ten głos. To tak kurewsko nieprawdopodobne, ale jestem już pewna.
Wiem, kim jesteś.
I chcę sprawić, żebyś krzyczał tak dla mnie.
Przez nagranie słyszę, jak otwierają się drzwi pokoju i rozmowę, którą Olgierd wciąż prowadzi z kimś przez telefon, kiedy idzie przez korytarz.
– Kazałaś mi się dobrze bawić i dokładnie to robię. Podoba ci się? O mój boże, zaraz się, kurwa, spuszczę.
Obracam się w chwili, kiedy Olo staje w kuchni. Nasze spojrzenia spotykają się, a on zerka szybko na moje słuchawki i leżący na blacie obok telefon. Widzę, jak rozszerzają się jego oczy i wiemy już obydwoje.
– Oddzwonię później – rzuca i rozłącza się, nie czekając na odpowiedź.
– Kundel, tak? – Ściągam słuchawki. – Dobrze się bawiłeś?
– A ty? Bawiłaś się tak samo dobrze, jak przy poprzednich nagraniach? – odpowiada zaczepnie. Najwyraźniej jest nastawiony na potyczkę, ale ja nie zamierzam tego dłużej ciągnąć. Powoli kiwam głową, a jego oczy ponownie się rozszerzają. – Naprawdę? No tak – odpowiada sam sobie. – Inaczej nie słuchałabyś moich podcastów. A przesłuchałaś je wszystkie, niektóre nawet kilka razy.
Milczę. Czuję się przyłapana, ale nie zamierzam się z niczego tłumaczyć. Nie robiłam nic nielegalnego. Poza tym, w tej chwili zastanawiam się tylko nad tym, czy jest tak samo podniecony, jak ja. Nerwowo przestępuję z nogi na nogę, kiedy on wciąż stoi prosto z rękoma w kieszeniach dresowych spodni.
– Chodź tutaj – odzywa się w końcu. – Tego już się uczyliśmy dzisiaj. Na co czekasz?
Mój oddech przyspiesza na ten rozkaz. Coś karze mi się przeciwstawić, ale ciało reaguje samo i staję dwa kroki przed nim.
– Bliżej.
Spełniam żądanie.
– Jeszcze.
Powoli robię krok do przodu. Stoję tak blisko, że czuję jego oddech na czole. Przymykam powieki, wdychając męski zapach.
– Popatrz na mnie, skarbie – szepcze miękko. Nagła zmiana tonu jest tak zaskakująca, że unoszę wzrok. – Czy teraz pozwolisz mi się pocałować?
Nie mogę się ruszyć ani odezwać. Jest jak zakazany owoc — wiem, że nie mogę, że nie powinnam, ale jego usta są tak kuszące, tak cholernie chętne, zapraszająco rozchylone w przyspieszonym oddechu. Pochyla się nade mną, nasze wargi dzielą milimetry. Kiedy sięgam, by go w końcu pocałować, cofa się.
– Chcę to usłyszeć.
– Pocałuj mnie.
W końcu nasze usta spotykają się i Olo delikatnie muska moją dolną wargę. Kiedy wysuwam język i przejeżdżam nim po jego wargach, zasysa go głębiej i pochłania mnie w głębokim pocałunku. Obejmuje mnie w pasie i popycha w stronę blatu, znów biorąc i dając zgłodniałe pieszczoty warg. Wsuwa dłoń w moje włosy na karku, po czym łapie za niego i przyciąga mnie bliżej. Muszę stanąć na palcach, by do niego sięgnąć. Błądzę dłońmi po jego ciele, głaszcząc i wbijając palce to pod łopatką, to na piersi. Przyciska się do mnie i przez miękkie ubrania, czuję twardy wzwód.
– Olgierd – mój jęk rozlega się w kuchni i ocieram się o niego mocniej, przyciągając jego biodra.
Atakuje mnie językiem, zagarniając mokre wnętrze moich ust. Kiedy odrywa się ode mnie, opiera czoło na moim i czuję, jak walczy ze sobą.
– Wiem, czego chcesz. – Przymyka powieki i kręci powoli głową. – Wierz mi, ja też, kurewsko bardzo, ale nie teraz, nie dzisiaj.
– Co? – Cofam się na tyle, o ile mogę wygiąć plecy, uwięziona między nim a blatem. – Dlaczego?
– Bo nie jesteś trzeźwa – cmoka mnie w czubek nosa.
– Nie jestem też pijana do nieprzytomności. – Mrugam szybko, nie rozumiejąc, jakie to ma znaczenie.
– Ale nie jesteś trzeźwa, a ja po pierwsze nie jestem desperatem, żebym musiał wykorzystywać ten fakt, a po drugie – zawiesza głos i chowa twarz w zgięciu mojej szyi – chcę, żebyś była świadoma, na co się zgadzasz.
– Olgierd – niemal miauczę, ocierając się znów o niego. – Kurwa, przestań wymyślać. Jestem dorosła, wiem, co to jest seks i wiem, że chcesz przycisnąć mnie do materaca – przyciągam go do siebie, chwytając za kark.
Odpowiada na mój pocałunek, który kończy delikatnym ukąszeniem w dolną wargę.
– Skarbie, nie zerżnę cię po pijaku, a przynajmniej nie za pierwszym razem – szepcze mi do ucha i wszystkie włoski na moim ciele stają dęba – ale…
– Nie teraz – kończę i opieram czoło na jego piersi z głośnym westchnięciem zawodu.
– Potraktujmy to… jak zdobycie pierwszej bazy. – Obejmuje moją twarz obiema dłońmi i puszcza oko. – Chodź no tutaj jeszcze. – Łapie moje wargi swoimi i uciekają mi wszystkie myśli.
***
Budzę się, kiedy za oknem zaczyna robić się szaro i zerkam na zegarek. Piąta trzydzieści.
No way. Nie wstaję. Do widzenia, dobranoc. Obracam się na drugi bok i naciągam kołdrę na głowę.
„Chodź tutaj”, jego głos uderza we mnie jak gorący podmuch. Zaciskam uda. Zostaw mnie, bo ja chcę spać, odpowiadam mu w myślach. Leżę tak minutę, dwie, trzy. Staram się uspokoić oddech i zapaść w senny letarg.
– Kurwa. – Przekręcam się na plecy ze złością. – Kurwa mać. – Zrywam z siebie kołdrę i siadam na łóżku. Pocieram powieki i widzę rozbłyski tak silne, aż boli mnie głowa. – No, to pospane.
Odmówił mi wczoraj. Wydawało mi się, że właśnie o to mu chodzi, a on odesłał mnie z kwitkiem, kiedy byłam tak napalona, że niemal zaczęłam go prosić. A później jak gdyby nic odprowadził mnie pod drzwi pokoju, cmoknął w czoło i zniknął u siebie. Z jednej strony czuję żal, ale z drugiej wzbudził jakiś mój podziw. Mógł mnie po prostu przelecieć i byłoby po temacie.
Honorowy gówniarz się trafił.
A może i lepiej? To w ogóle nie powinno się stać, nawet skradzione pocałunki budzą we mnie poczucie winy. Osiem lat, przymykam powieki. Cholerny smarkacz.
Przeciągam się i rozczesuję palcami splątane włosy. Skoro i tak już nie zasnę, to poczytam książkę, żeby nie kręcić się po domu i nie hałasować, ale muszę siusiu. Korytarz skąpany jest jeszcze w ciemności, kiedy przemykam nim na palcach. Siedząc na toalecie, rozbudzam się nieco i tęsknie patrzę na kabinę prysznicową. Wczoraj wieczorem padłam, jak nieżywa i nie zdążyłam się umyć. Postanawiam jednak wziąć szybki prysznic z zachowaniem wszelkiej ostrożności w nierobieniu hałasu.
Kiedy wychodzę, jest już nieco jaśniej i zauważam, że drzwi pokoju, w którym śpi Olgierd, są uchylone. Podchodzę do nich, by je zamknąć. Wiem, że ma dzisiaj dużo nauki i nie chcę go przypadkiem obudzić. Gdy zaglądam przez szparę, dostrzegam, że materac jest pusty, a jego nie ma go w pokoju. Zerkam przez ramię, nasłuchując, czy nie kręci się gdzieś po domu, ale panuje niczym niezmącona cisza.
Wracam do siebie i zalegam w łóżku z książką. Przewracam kolejne strony, dając wciągnąć się w wartki kryminał. Na zewnątrz wzeszło już słońce, ale dzień nie rozbudził się jeszcze na dobre. Niedzielne poranki trwają dłużej niż inne. Ludzie nie gnają skoro świt do pracy, do szkoły i w tylko sobie znanym kierunku. Wszystko jest cichsze, wolniejsze, spokojniejsze. Świat wstaje z łóżek nieco później, pozwalając sobie na odrobinę lenistwa. Dopiero głodne brzuchy napędzają go do działania. Wtedy rozlegają się kroki, stukanie drzwi, brzęk naczyń w kuchni, dźwięki z telewizora, albo muzyka i rozmowy.
Moją uwagę przykuwa chrobot obracającego się w zamku klucza. Przytłumione kroki, których rytm nie należy do mojego brata i szum wody w łazience.
Kilkanaście minut później drzwi mojego pokoju powoli otwierają się i staje w nich Olgierd, osłonięty tylko zawiniętym wokół bioder ręcznikiem. Opiera się barkiem o futrynę i zaplata ręce na piersi.
– Dzień dobry, skarbie. – Jego włosy są rozczochrane i wilgotne, a policzki zarumienione po kąpieli.
– Dzień dobry – odpowiadam i prześlizguję się wzrokiem po jego ciele. – Myślałam, że mamy omówioną kwestię chodzenia nago po domu.
– Jestem taki niesforny. – Wyszczerza się.
Przewracam oczami, ale uśmiecham na tę bezczelną odpowiedź.
– A co to za najście z samego rana?
– Myślałem, że jeszcze śpisz, ale zauważyłem twój wilgotny ręcznik w łazience. – Pociera dolną wargę kciukiem. – Jak się czujesz?
– Pytasz o kaca? – Zerkam na niego, kiedy odpowiada skinieniem. – Nic mi nie jest. Mówiłam wczoraj, że nie jestem pijana.
Odpycha się barkiem od futryny i wchodzi do sypialni. Obrzucam go pytającym spojrzeniem, które zatrzymuje się na błyszczącym w sutku kolczyku. Przełykam nerwowo ślinę i wracam do książki, gdy staje przy łóżku. Staram się go ignorować, przekładając kolejną kartkę. Ni chuja, nie mam pojęcia o czym czytałam przed chwilą, bo przewracanie stron służy tylko temu, by nie wylało się to, co tkwi pod spokojną powierzchownością. A pod spodem... Wrze. Kipi. Gotuje się.
– Nie zapraszałam cię tutaj – mówię, nie podnosząc wzroku.
Mój puls szaleje i robię, co w mojej mocy, żeby się nie zdradzić, jak bardzo na mnie działa.
– Nie prosiłem o zaproszenie.
– Więc?
– Wyproś mnie, jeśli naprawdę chcesz, żebym wyszedł.
– Znowu to przerabiamy?
– No, śmiało. Wypierdalaj, Olgierd. – Mierzymy się spojrzeniami, a kiedy zwilżam językiem wargi, łapie za brzeg kołdry. – Tak myślałem. – Zrywa ją.
Kiedy znów się prostuje, pod ręcznikiem zaczyna odznaczać się spora wypukłość. Przygryzam usta, mając jego wzwód na wysokości oczu. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja jestem gotowa.
– Tego chcesz? – Kiwa głową, wskazując między swoje uda. – To usiądź na brzegu łóżka.
Moje serce wali tak mocno, że zastanawiam się, czy je słyszy. Stawiam stopy na podłodze i chwytam się prześcieradła, zaciskając na nim pięści.
– Tak bardzo chcę cię zerżnąć. – Muska palcami mój policzek. – Chcesz tego? Pozwolisz mi?
– Chcę. I pozwolę. – Cały mój zdrowy rozsądek ulotnił się kilka sekund temu. A może nie wrócił od wczoraj?
– Tak, Olgierd, proszę – poprawia mnie.
– Tak, Olgierd, proszę – powtarzam, pragnąc jego zadowolenia.
– Bardzo dobrze – uśmiecha się.
Jego pochwała jest jak pyszny kąsek. Więcej!
– Chcę trzymać twoje włosy, wbić zęby w tę piękną, jasną skórę, oznaczyć ją, zostawić na niej ślady klapsów – opowiada z namaszczeniem. – Chcę wcisnąć twoją buzię w materac. Zacisnąć palce na twojej szyi i widzieć, jak walczysz o oddech – sunie opuszkami po moich ustach, aż do dekoltu. – Chcę szeptać ci do ucha, że jesteś moją suką. Czy to jest dla ciebie w porządku?
Wyciągam rękę, by go dotknąć, ale łapie ją w połowie drogi.
– Odpowiedz mi.
– Tak. To wszystko jest dla mnie w porządku.
– Tak, Olgierd, proszę.
– Tak – przełykam ślinę – Olgierd, proszę.
– Grzeczna dziewczynka – masuje mój kark i przymykam powieki pod tą pieszczotą. – Patrz na mnie. – Unosi mój podbródek. – Jeżeli stanie się cokolwiek, co ci się nie spodoba, jeżeli cokolwiek będzie ponadto, co jesteś w stanie znieść, możesz przerwać w każdej chwili. Rozumiesz?
– Rozumiem.
– Skoro wszystko jest jasne...
Czuły dotyk zamienia się w mocny chwyt i Olgierd ściąga mnie na podłogę. Padam na kolana, podpierając się rękoma.
– Rozbierz mnie – żąda.
Wsuwam posłusznie palce za brzeg ręcznika, dotykając przy tym rozgrzanej skóry, pod którą czuję twarde mięśnie brzucha. Kiedy tkanina opada na dywan, jego penis sterczy skierowany wprost we mnie.
– Otwórz usta. – Wsuwa w nie kciuk i rozchyla, kładąc go na języku.
Palec prześlizguje się po wnętrzu policzka i zębach. Zaczynam go ssać, a on naciska na moją dolną szczękę. Próbuję ścisnąć cipkę udami. Potrzebuję jej dotknąć. Podniecenie, które czuję, jest niemal bolesne.
– Weź go. – Wypycha ponaglająco biodra i twarda główka ociera się o mój policzek. – No, dalej.
Łapię penisa i składam na czubku miękki pocałunek, po czym łakomie biorę go między wargi. Głęboko, aż ociera się o moje gardło i mruczę przy tym zadowolona.
– O mój boże, tak. – Łapie mnie obiema dłońmi z tyłu głowy i dociska nieco mocniej.
Uśmiecham się i ochoczo przyjmuję go jeszcze głębiej. Jest aksamitnie gładki, twardy i ślizga się po moim języku. Chwytam go w dłoń od góry i liżę przez całą długość.
– No, proszę. – Śmieje się. – Jaka łakoma.
Pojękuję cicho, wciąż ssąc go z oddaniem, pod miękkim spojrzeniem Olgierda. Jego przyspieszony oddech motywuje mnie jeszcze bardziej.
– Rozłożysz dla mnie nogi? Pozwolisz mi zjeść swoją słodką, małą cipkę? – mruczy.
Wczołguję się tyłem na łóżko, a on zsuwa ze mnie szorty od piżamy. Kiedy klęka na podłodze, zaciskam nagle uda. Liże moje kolano, wpatrując się we mnie z rozbawieniem, kiedy zakrywam twarz przedramionami. Moje policzki płoną i nie potrafię nic z tym zrobić.
– Wstydzisz się, skarbie?
Kiwam potakująco głową spod skrzyżowanych rąk.
– Patrzyłaś mi w oczy, połykając fiuta, ale wstydzisz się pokazać cipkę? – Rozbawienie nie znika z jego przystojnej twarzy.
Odpowiadam mu niewyraźnym mruknięciem i lekko rozchylam kolana.
– Pokaż mi ją. – Wślizguje się między moje nogi. – Piękna – szepcze i delikatnie rozchyla ją palcami jednej dłoni.
– O boże. – Wyginam się, gdy wpija się we mnie łapczywie z jękiem, którym ucieka mu przez nos.
– Kurwa, twój smak, twój zapach… – Unosi na mnie zamglone spojrzenie i oblizuje wargi, po czym wsuwa w nią palec.
– Olgierd, proszę.
– O co mnie prosisz, skarbie? – droczy się. – Głębiej? Szybciej?
– Chcę cię w sobie – dyszę z odchyloną w tył głową.
– Masz prezerwatywy? – Składa szybki pocałunek na moim podbrzuszu i opiera się na materacu na wyprostowanych rękach.
Zerkam na niego przestraszona. Kompletnie o tym nie myślałam. Biorę tabletki, a po rozstaniu z Konradem, nie byłam z nikim innym. Gdzieś walało się jakieś stare opakowanie gumek, ale nie mam pojęcia, gdzie teraz jest.
– Spokojnie – śmieje się, widząc moją minę. – Zaraz wracam.
Kiedy zostawia mnie na chwilę samą, słyszę, jak wali mi serce. Zrobię to. Zrobię to, choćbym miała smażyć się w piekle. Nie dam rady już się zatrzymać. Chcę go tak bardzo, że jestem gotowa błagać, jeśli znów mi odmówi.
Szelest rozrywanej folii rozlega się nad moją głową i Olgierd wchodzi do łóżka.
– Chcesz mi pomóc? – Wygina brew.
– Przyznaj się, że po prostu nie potrafisz.
Mruży oczy, ale czuję, że nie gniewa się ani trochę. Jest tak cudownie wyluzowany, że w końcu i mnie udziela się ten nastrój. Wciąż to żartuje, to żąda. Jest czuły i delikatny, by za chwilę rzucić mnie na kolana. Mózg się lasuje. Chcę go więcej i więcej.
– Dzisiaj, ale wyjątkowo tylko dzisiaj, nie złoję ci tyłka za pyskowanie. – Obejmuje moją twarz i wyciska mocny pocałunek na ustach.
Wsuwa we mnie język, łapczywie liżąc ich wnętrze. Jezu, zaraz dojdę od samego całowania.
Zakładam prezerwatywę na twardego penisa i zdejmuję z siebie górę piżamy. Podsuwam się wyżej na łóżku, czekając na to, co już nieuniknione. Olgierd wbija wzrok w moje piersi z szatańskim uśmiechem i sadowi się na kolanach między moimi udami.
– Jesteś piękna, wiesz? – Bada moje ciało, głaszcząc brzuch.
Jego skóra jest gładka i złota, a mięśnie wyraźnie zarysowane. Obserwuję, jak się napinają przy każdym ruchu. Jeżeli ktokolwiek tutaj jest piękny, to właśnie on.
– Chcę w ciebie wejść – szepcze. – Chcę w nią wjechać. – Wsuwa we mnie dwa palce, a moja cipka powoli go wpuszcza. – Tak, skarbie, otwórz się dla mnie. – Porusza nimi, a ja rozchylam szeroko kolana.
Gdy opiera gorącą główkę penisa na moim wejściu, słyszę, jak przyspiesza jego oddech. Pochyla się i wchodząc we mnie, jednocześnie pożera w mocnym pocałunku. Głośny, stłumiony jęk nas obojga wybrzmiewa w sypialni, kiedy wycofuje się i znów rozpycha moje wnętrze.
– Ja pierdolę, skarbie – skomle w zgięcie mojej szyi.
Porusza się chwilę, a kiedy owijam wokół niego nogi, jego ruchy stają się mocniejsze.
– Słyszysz to? – Kiwa głową co raz szybciej, kiedy załapuję, że chodzi mu o mokre dźwięki mojej cipki. – Tak, właśnie to – śmieje się, dysząc. – To dla mnie. Wszystko dla mnie.
Obejmuje mój sutek ustami i wciąga głęboko, aż syczę. Wplatam palce w jego włosy i przytulam do niego policzek. Czuję jego ciężar, jego rozpychającego się we mnie fiuta, trącego rozgrzane ścianki cipki.
– Ja... – jęczę. – Nie dam rady długo.
– Wierz mi, że ja też. Chcę cię od tyłu – liże moją szyję. – Chcę wcisnąć cię w materac i wejść w ciebie tak głęboko, jak tylko mnie wpuścisz.
Nie musi mnie namawiać. Klękam na łóżku, przykładając policzek do chłodnego prześcieradła. Olgierd wygina jedną z moich rąk w tył i układa na krzyżu. Kiedy wchodzi we mnie i kładzie się na moich plecach, wygina ją jeszcze mocniej, aż czuję napięcie w barku.
– Potrzebujesz pomocnej dłoni? – pyta z ustami przy mojej łopatce.
Serio? Pyta mnie o to? Rumienię się, wciśnięta w pościel i przygryzam wargi.
– Skarbie – mruczy wesoło, skubiąc zębami skórę moich pleców. – Tkwię w tobie po same kule, a ty wciąż się wstydzisz? – Czuję, jak drży ze śmiechu. – Jesteś piękna. – Wbija się głębiej. – Seksowna – powtarza pchnięcie – masz wspaniałe cycki i smakujesz jak niebo. – Kąsa mnie tuż nad łopatką i wzdycham, kiedy zaciska mocniej zęby. – Mógłbym cię zjeść. Zapytam jeszcze raz…
– Poradzę sobie. – Wsuwam pod siebie rękę i kładę palce na łechtaczce. – O boże.
– Grzeczna dziewczynka. A teraz – jego głos, z którego umknął uśmiech, wzbudza mój niepokój – chcę cię mocno.
Krzyczę, kiedy uderza we mnie biodrami. Ból, rozchodzi się gorącą falą po moim wnętrzu, gdy naciera na mnie szybciej i szybciej.
– O tak – jęczę.
Wkłada pode mnie dłoń i jego palce zaciskają się na sutku, wyrywając ze mnie pisk.
– Wytrzymaj – warczy, opierając czoło na mojej łopatce.
Moje ciało wstrząsane pchnięciami, uwiezione jest między nim, a materacem. Czuję go wszędzie. Zęby zaciśnięte na skórze pleców, dłonie – jedną wciskającą moją twarz w łóżko, drugą ściskającą pierś, jego ciężar, jego kutas rozpychający się w środku.
– Mocniej – skomlę. – Olgierd, mocniej.
Podnosi się, chwyta moje biodra i dostaję to, czego potrzebowałam. Tempo i siła jego pchnięć są zabójcze, aż zaczynam osuwać się niżej. Nie pozwala mi na to, podciągając wyżej moje pośladki. Jego dłoń odrywa się ode mnie, tylko po to, by opaść z głośnym plaśnięciem. Piekący ból, wyrywa ze mnie krzyk. Olgierd nie pozwala mi na ochłonięcie, bo kolejne trzy uderzenia lądują w tym samym miejscu.
– Boże! – Unoszę głowę.
– Powiedziałem wytrzymaj. Jeszcze chwilę, skarbie. Poradzisz sobie – głos mu się rwie.
Pierwszy raz jestem z facetem, który tak głośno potrafi manifestować swoją rozkosz. Jego powarkiwania, skomlące jęki i dyszenie wypełniają moją głowę. Podnieca mnie to, jak cholera.
– O tak! – Pierwsza fala rozkoszy paraliżuje moje ciało.
Krzyczę, kiedy orgazm rozlewa się we mnie wrzącą lawą.
– O kurwa – wzdycha.
Spina się i pchnięcia stają się płytsze. Jest na granicy, a kiedy ze mnie zaczyna opadać orgazm, skupiam się na jego przyjemności. Zapieram się rękoma, by wyjść mu naprzeciw.
– Dojdź we mnie, proszę, Olgierd.
Wbija się tak mocno, że uginają się pode mną ręce i upadam policzkiem na materac. Pojękując, pcha biodrami jeszcze kilka razy i zamiera, łapiąc ciężki oddech.
– O mój boże – dyszy. – O mój pieprzony boże – śmieje się i pociąga nosem.
– Żyjesz? – zerkam przez ramię, na półprzytomnego mężczyznę, który przewiesza się przez moje plecy.
Wyszczerza się, leżąc z zamkniętymi oczami. W końcu wzdycha głęboko i osuwa się na łóżko. Siadam na materacu i rozglądam się w poszukiwaniu piżamy. Odnajduję splątaną koszulkę i chcę ją przewrócić na właściwą stronę, kiedy obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie.
– A ty dokąd?
– Puszczaj. – Siłuję się z jego ramieniem, owiniętym wokół talii.
– Zaraz. Daj się trochę poprzytulać. Gdzie twój romantyzm?
Nie wytrzymuję i uśmiecham się, a w końcu śmieję razem z nim. Odwraca się na bok, ale nie wypuszcza mnie z objęć.
– Wszystko w porządku?
– Tak – odpowiadam sennie.
– Chryste, Lila. – Przeciera twarz dłonią i uchyla powieki.
Na jego twarzy, maluje się niczym nie skrępowana radość.
– Hm?
– Powiedz coś w końcu – stuka mnie palcem w czubek nosa.
– A co chciałbyś usłyszeć?
– No, nie wiem. Prawdę? Byłeś cudowny, Olgierd. Jesteś najlepszy, Olgierd. Do końca życia będę twoją seks-fanką, Olgierd – wybucha śmiechem i przerzuca sobie przez biodra kawałek prześcieradła.
– Zawsze tyle gadasz, Olgierd? – Unoszę brew w złośliwym uśmiechu.
Zmęczony, grozi mi od niechcenia palcem.
– Doigrasz się.
– Straszysz mnie?
– Daj mi dziesięć minut, to zobaczysz – porusza brwiami. – Ale język mam wciąż sprawny, więc… – Podnosi się, a ja natychmiast popycham go na materac.
– Mowy nie ma.
– Zmęczyłem cię?
– Powiedzmy, że… – przygryzam policzek od środka, udając zastanowienie.
– Że co?
– Że udało ci się mnie zmęczyć.
---
No i stało się. Czy żałuję? Nie. Czy zrobiłabym to jeszcze raz? Niech mnie szlag, ale tak.
Po wyjściu z mojej sypialni, Olgierd zamknął się w swoim pokoju i najwyraźniej ostro zakuwa do jutrzejszego kolokwium. Staram się nie hałasować, więc też zamknęłam się u siebie i odpoczywam. A mam po czym. Facet jest jak seks-marzenie. Śmiało mogę powiedzieć, że to był jeden z lepszych, jeśli nie najlepszy seks w moim życiu. Gdyby nie to, że wciąż czuję go między nogami, a pod łopatką mam odbite jego zęby, co szczypie mnie lekko przy każdym ruchu, mogłabym wziąć to za wyjątkowo udany sen. Bo takie rzeczy, tak dobre rzeczy, mogą się tylko przyśnić.
Niech mnie szlag.
Zakrywam twarz poduszką. I co dalej? Będę udawać, że nic się nie stało? Przecież muszę przetrwać z tym facetem jeszcze trzy miesiące pod jednym dachem. Nie mam pojęcia, co robić. Wiem tylko, że to nie może się udać. Seks z nim jest nieziemski, ale na tym koniec. Kropka.
Niech. Mnie. Szlag.
***
Poniedziałek. Laptopa powinnam zamknąć jakąś godzinę temu, ale jak na razie nie ma na to widoków. Do środy ma wyjść komplet papierów, a centrum certyfikacyjne Rectifica ma nas głęboko w dupie, pomimo całkiem pokaźniej sumki, jaką przytulili. Bez raportu od nich, cała reszta leży. I kwiczy. Tak, jak ja.
Szef od południa dostaje pierdolca i pomimo że nie darzę go sympatią, wcale mu się nie dziwię. Dokumentacja od Rectifici powinna dotrzeć do nas dzisiaj rano, tymczasem dochodzi osiemnasta, a w folderze „Certyfikacje” mojej skrzynki pocztowej, co najwyżej turlają się biegacze, niczym w westernach.
– Dużo ci jeszcze zostało? – Olgierd podaje mi herbatę, którą przyjmuję z wdzięcznością i siada po drugiej stronie stołu.
– Sama nie wiem – wzdycham. – Staram się przygotować tak dużo, jak mogę, żeby po otrzymaniu raportów, uzupełnić tylko braki i puścić to dalej.
– Rozumiem. Wyglądasz na zmęczoną, może odpuść już na dzisiaj, co?
– Muszę jeszcze dokończyć ten dokument. A, właśnie – reflektuję się – nawet nie zapytałam, jak ci dzisiaj poszło. Udało się?
– Myślę, że tak. Odpowiedziałem na wszystkie pytania, więc spodziewam się, że do przodu. To kolokwium było bardzo ważne, bo jeśli dostanę co najmniej czwórkę, to nie będę musiał podchodzić do egzaminu.
– Przykładny pan student. – Uśmiecham się. – Przepraszam, ale chcę to dokończyć i naprawdę muszę odpocząć.
– Jasne. – Wstaje od stołu. – Może zrobię ci coś do jedzenia? Zaraz będę jadł kolację, więc mogę przygotować też coś dla ciebie.
– Jeśli to nie kłopot, to pewnie. Zrób cokolwiek, nie jestem wybredna.
– A co z Bartkiem? Pisałem do niego, ale nie odpowiada.
– W poniedziałki wraca późno, bo po pracy jeździ na mecze piłki nożnej.
– No tak, kompletnie wyleciało mi to z głowy. Okej, nie przeszkadzam. Kończ, co tam masz do zrobienia.
---
Ekran laptopa zamyka się na moich dłoniach i podskakuję wyrwana z amoku. Półprzytomna patrzę na Olgierda, który trzyma palce komputerze.
– Miałaś skończyć za chwilę, a minęło półtorej godziny.
– Rany, aż tyle? – Wydymam policzki i przeciągam się, aż coś strzela mi w kręgosłupie.
– Twoje kanapki. – Podsuwa mi talerz. – A tu masz ciepłą herbatę. Poprzednią wypiłem, nawet się nie zorientowałaś, że zwinąłem ci kubek.
Ojej. Zrobił dla mnie jedzenie. Urocze. Dba żebym nie marzła, pieprzy się, jak złoto i jeszcze karmi.
Nie, Lila. Osiem lat, kojarzysz?
Zgarniam kromkę z talerza i niemal całą pakuję od razu do ust, zapijając wielkim haustem ciepłego earl greya.
– Bowe, to jeft pyfne.
Olgierd śmiejąc się, staje za mną i kładzie dłonie na moich barkach. Twarde palce wbijają się lekko w mięśnie i moja głowa automatycznie opada w tył.
– Tak dobrze?
– Mhm, cudownie.
– To mówisz, że Bartek o której dzisiaj wraca?
– Późno, dopiero po dwudziestej pierwszej – odpowiadam i popijam herbatę. Przymykam oczy i pomrukuję z zadowoleniem, kiedy rozmasowuje moje ramiona.
– A więc mamy jeszcze ponad godzinę.
– Mhm, tak. Jeszcze tu, z prawej. – Wyginam się.
Jego dłonie suną wyżej, na kark, aż wsuwają się we włosy. Pojękuję cicho, kiedy palcami naciska na skórę i ciągnie delikatnie za kosmyki. Cudownie, odpływam.
– Lila – jego głos wyrywa mnie z błogostanu i napotykam rozpalone spojrzenie czarnych, migdałowych oczu.
– Nie – zaprzeczam, ale bez przekonania. – Nie możemy…
– Możemy.
Pochyla się nade mną i wsuwa język w moje usta. Jego dłonie zsuwają się na moje piersi i przez bluzkę drażni twardniejące sutki. Skomlę pod tą pieszczotą.
– Tak bardzo cię chcę, Lila – szepcze między pocałunkami. – Tak cholernie chcę znów znaleźć się w tobie.
– Olgierd – wplatam palce w jego włosy i przyciągam do siebie.
Zdrowy rozsądek? Czyj? Gdzie? Co to jest? Nie wiem, nie teraz. Później.
– Usiądź na stole. – Odsuwa mnie wraz z krzesłem i jednym ruchem zrzuca z siebie T-shirt.
Nie zastanawiam się dłużej, tylko pospiesznie przesiadam się na blat. Olgierd staje między moimi kolanami, które podciąga wyżej, przez co kładę się na plecach. Opada na mnie i znów całuje tak, że brakuje mi powietrza. Podciąga moją bluzkę i wyjmuje piersi z miseczek stanika. Chciwie przysysa się do jednego sutka, a drugi obraca między opuszkami palców.
– Boże, Olgierd – jęczę drapiąc jego plecy.
– Mhm, wiem. – Śmieje się z ustami wokół mojej piersi. – Zdejmij to. – Zsuwa miękkie spodnie z mojej pupy.
Kiedy to robię, opuszcza swoje tylko trochę poniżej bioder i zakłada prezerwatywę na w pełni twardego penisa.
– Pomyślałeś o wszystkim. – Wyginam brew, zerkając na kondom.
– Miałem chwilę, jak pracowałaś. – Popycha mnie na blat i wsuwa dłoń między moje uda.
W odpowiedzi oplatam go nogami i przyciągam bliżej. Opiera się na wyprostowanych rękach po obu stronach mojej głowy i z jękiem wjeżdża jednym pchnięciem.
– Och, Lila.
Zaczyna mnie pieprzyć. Szybko. Mocno. Chwytam się jego pleców i oddaję przyjemności.
– O tak, tak! – Zaciskam się na nim.
– O tak, tak? – przedrzeźnia mnie, rozpychając się mocniej. Ciągnie moje włosy z tyłu głowy, wyginając moją szyję. – A teraz? – Przyspiesza. – Tak, tak?
Jego gorący oddech łaskocze mój policzek. Łapie moją nogę pod kolanem i podciąga wyżej.
– O boże! – krzyczę.
– Jesteś taka ciasna. Taka ciasna, nie dam rady. Dalej, skarbie, dojdź na moim kutasie.
– Ja…
– Dalej, Lila – warczy, dociskając moje kolano mocniej.
Dochodzę z głośnym krzykiem. Jeżeli słyszą mnie właśnie sąsiedzi, to mam to kompletnie w dupie.
– O boże, jak dobrze! – Moje ciało drży w spazmach.
– Mhm, tak. Tak dobrze, tak dobrze – powtarza za mną z zamkniętymi oczami. – Lila! – Wbija się we mnie tak mocno, że przesuwa stół. Pcha jeszcze kilka razy z głośnym jękiem i opada na moją pierś. – Kurwa – śmieje się, dysząc ciężko – cudownie.
Jestem padnięta. Zadowolona, zaspokojona i zmęczona. Gładzę jego plecy, kiedy dochodzi do siebie, a on składa drobne pocałunki na mojej szyi i obojczyku.
– W porządku?
– Pewnie – mruczę. – Ale musisz zejść, bo nie mogę oddychać.
Wycofuje się ze mnie, krzywiąc się z uśmiechem. Gdy wyrzuca prezerwatywę do kosza i wraca, ja wciągam na siebie spodnie. Przygląda mi się z założonymi na piersi rękoma. Wciąż jest półnagi, miękkie, dresowe spodnie luźno opadają na jego biodra, oczy mu błyszczą, a usta są opuchnięte od pocałunków.
– Co? – Rozczesuję palcami włosy.
– Nic. Po prostu... – śmieje się cicho, kręcąc głową. – Nic. Wezmę prysznic.
– Daj mi chwilę, zanim wejdziesz do łazienki. Chcę wstawić pranie. Możesz dorzucić też swoje rzeczy.
– Serio?
– Pewnie. Jeżeli masz jakąś bieliznę i się krępujesz, możesz wrzucić ją sam do pralki, a ja zaraz dołożę resztę.
Przygląda mi się zdumiony i jakby… z zachwytem?
– No co?
– No nic – uśmiecha się. – Nie znamy się długo, ale ja czuję się przy tobie, jakbym znał cię co najmniej kilka lat.
– Bo chcę wrzucić też twoje pranie?
– Nie. To znaczy to też, tak, ale dbasz o to, żebym nie czuł się zakłopotany. I wychodzi ci to tak – wzrusza ramionami – naturalnie. Doceniam to – całuje mnie w czoło i wychodzi do swojego pokoju.
Przygryzam usta, czując, jak coś ciepłego rozlewa się w mojej klatce piersiowej. Niby nic, nie? A jednak coś.
***
Zaczynam przyzwyczajać się do obecności trzeciej osoby w domu. To nawet fajne. Do tej pory często przebywałam w nim sama, bo Bartek zwykle zjawia się dopiero wieczorem albo i następnego dnia. Studia, praca, imprezy, wyjazdy – jest aktywnym, młodym człowiekiem, co mnie cieszy, bo ja swoje najlepsze lata przesiedziałam w domu. Najpierw bardzo przykładałam się do nauki, później poznałam Konrada, którego najlepszą rozrywką było oglądanie meczów i granie na konsoli, a po rozstaniu z nim, już mi się po prostu nie chciało biegać po imprezach do białego rana. Nie mam żalu do losu, lubię swoje życie.
W sobotni poranek siedzę przy stole i kończę jeść śniadanie. Bartek jeszcze nie wrócił z wczorajszej imprezy, a Olgierd zniknął skoro świt. Słyszałam tylko, jak wychodzi. Siedzę więc sama i w spokoju kontempluję nad kanapką z pomidorem. Układam plan dnia, ciesząc się, że w końcu nadszedł weekend i wieczorem będę mogła znów zalec z książką.
Chryste, kiedy stałam się taka stara?
Krzątam się w kuchni, sprzątając po śniadaniu, kiedy do pomieszczenia wchodzi Olgierd, obładowany kilkoma siatkami, które stawia na blacie.
– A to co?
– Zrobiłem zakupy. Ostatnio Bartek zapłacił za wszystko, wcześniej ty, więc przyszła kolej na mnie.
Mrugam. Raz. Drugi.
– Zrobiłeś zakupy dla wszystkich?
– Tak. Co w tym dziwnego? Gotujesz dla nas, regularnie pochłaniam wszystko, co tylko podsuniesz mi pod nos, a czułbym się jakoś dziwnie, proponując ci za to pieniądze. No, chyba że wolisz...
– Nie – przerywam mu, unosząc dłoń. – Nie będziesz płacił mi za gotowanie, na litość boską.
– O tym właśnie mówię. – Grzebie chwilę w jednej z toreb i wyciąga moje ulubione zbożowe ciastka w czekoladowej polewie, których zapas trzymam z tyłu szafki. – To te?
– Skąd o tym wiesz?! – Wyrywam mu słodycze z rąk.
– Widziałem puste opakowania w koszu. Rozumiem, że to była tajemnica?
Zerkam na niego spod byka, kiedy niezrażony rozpakowuje resztę rzeczy.
– Pomożesz mi? Nie wiem, gdzie to chować.
– Ziemniaki wstaw do szafki pod zlewem – instruuję, układając w lodówce jogurty.
– Masz jakieś plany na wieczór?
– Zamierzam zacząć nową książkę. Romansidło, ale dziewczyny z pracy bardzo sobie chwalą.
– Romansidło – wzdycha. – Bartek dzwonił do mnie jakąś godzinę temu i powiedział, że będzie w domu na obiad. Przy okazji zaproponował, żebym wyszedł z nim na piwo wieczorem.
– To, że pieprzyliśmy się dwa razy, nie oznacza, że musisz mi się spowiadać gdzie i z kim chodzisz.
– Hola! – Robi wielkie oczy. – Po co ta agresja? Pomyślałem, że może miałabyś ochotę wyjść z nami, zamiast siedzieć sama w domu. Nie zamierzamy wyruszać na miłosne podboje, ani urządzać alko-tripa.
Och. Ojej.
– Nie? – pytam słodko. – Myślałam, że faceci tylko po to wychodzą na miasto.
Obejmuje mnie w pasie i zakłada mi za ucho kosmyk włosów, który wyswobodził się z luźnej kitki.
– Skarbie, gdybym chciał wyruszyć na łowy, nie mógłbym cię zabrać ze sobą – mówi aksamitnym głosem, od którego topnieje moje serce.
– A to niby czemu? Nie jestem twoją dziewczyną i… w ogóle.
– Temu, że moja uwaga skupia się tylko na tobie.
– O matko! Ale z ciebie czeski romantyk!
Śmiejemy się, po czym pochyla się i całuje mnie miękko w usta.
– W porządku. – Odrywam się od niego. – Pójdę z wami. Ale nie dlatego – unoszę mu przed nosem palec – że potrzebuję twojej uwagi.
– Oczywiście. – Cmoka mój opuszek. – Nie śmiałbym nawet przypuszczać, że jest inaczej.
---
Początkowo zamierzałam ubrać się w coś wygodnego, jak top i jeansy, ale po wyjściu spod prysznica przyszła mi chęć, aby odrobinę podrasować swój codzienny wygląd. Wyprostowałam włosy i nałożyłam makijaż.
– No, no – mruczę z uznaniem, przeglądając się w lustrze. – Nawet, nawet.
Kiedy Bartek z Olgierdem czekają w salonie, oglądając telewizję, ja wybieram z szafy coś niezobowiązującego. Sukienka z cekinami odpada, top z dekoltem do pępka tym bardziej.
– Co by tu ubrać? – Przekładam po kolei wieszaki.
W końcu decyduję się na dopasowane spodnie i bluzkę z kopertowym dekoltem. Za to właśnie kocham koperty – niby nic, a jednak na czymś tam oko można zawiesić.
– Siostraaa – woła Bartek. – Weź chodź już!
– A to wy na mnie czekacie? – Wychodzę z pokoju. – Czytałam książkę, myślałam, że jeszcze coś robicie. – Nie chcę, żeby myśleli, że szykowałam się pół popołudnia. Chociaż dokładnie tak było.
Obydwaj odwracają się w moją stronę, kiedy staję w salonie. Bartek wyłącza telewizor, a brew Olgierda podjeżdża prawie pod linię włosów.
– Rany, Lila – mówi z podziwem i lustruje mnie z góry na dół. – Wyglądasz… łał.
– Ej, ej, ej! – Brat daje mu kuksańca w ramię. – To moja siostra, dupku. Przestań się obleśnie gapić.
Spuszczam wzrok, przypominając sobie, co robiliśmy z Olgierdem pod nieobecność Bartka. Sądząc po reakcji, możliwe, że padłby, jak długi, gdyby się dowiedział.
– Mówię tylko, że jest piękna – Olo zerka na niego, rozmasowując ramię.
– Oczywiście, że jest piękna. To moja siostra. Musiałbyś zobaczyć resztę naszej rodziny. Wszyscy jesteśmy tacy urodziwi. – Wyszczerza się. – A tobie powtarzam, trzymaj łapy przy sobie.
– Dobrze, już dobrze! – Wchodzę między nich. – Dalej, idziemy, bo nam nocy zabraknie.
---
Wnętrze pubu jest pełne ludzi, ale gdzieniegdzie można jeszcze znaleźć wolne stoliki. Zajmuję jeden z nich, kiedy moi towarzysze ustawiają się przy barze. Jest całkiem przyjemnie, w tle gra muzyka, obok jakaś grupka gra w planszówkę, wybuchając co chwilę głośnym śmiechem. Rozglądam się po wnętrzu, łapiąc zainteresowane spojrzenie bruneta, siedzącego z kolegami w boksie pod ścianą, po drugiej stronie pomieszczenia. Uśmiecham się lekko, kiedy przede mną staje Olgierd i odsuwa sobie krzesło.
– Long Island dla pani. – Stawia wysoką szklankę na blacie. – Widzę, że nie tylko ja jestem pełen podziwu dla twojej urody – zauważa z pozoru lekkim tonem.
– Co? – Udaję, że nie wiem o czym mówi.
– To. – Odchyla się w bok, odsłaniając mi widok na faceta pod ścianą.
– Ach, to. – Uśmiecham się słodko i pociągam drinka przez słomkę.
– Tak, to.
Jestem rozbawiona tym nagłym przejawem zazdrości. To urocze. Dawno nikt nie był taki zaborczy wobec mnie. Zaraz, poprawka. Nikt nigdy nie był wobec mnie zaborczy. Konrad zdecydowanie nie był typem faceta, który urządzałby mi wymówki. Czasami aż zastanawiałam się, czy gdybym otwarcie zaczęła flirtować z innym, w ogóle by to zauważył.
– Ej, stary. – Bartek przysiada się do stolika. – Widziałeś tę blondynę przy barze?
– Eee, chyba nie. Co z nią?
– Niezła.
Olgierd wzrusza ramionami i popija z butelki piwo. Jego przymknięte, migdałowe oczy rzucają mi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, gdy unosi ją do ust. Widzę, jak bardzo chciałby powiedzieć coś jeszcze, ale obecność mojego brata go powstrzymuje.
Tymczasem rozmowa schodzi na inne tory i spędzamy miły wieczór w swoim towarzystwie. Większość rodzeństw, które znam, żyją ze sobą, jak pies z kotem, a my zawsze potrafiliśmy się dogadać i dobrze bawić razem.
Zerkam na Olgierda, który przewiesił jedno ramię przez oparcie krzesła, a palcami drugiej dłoni obraca stojącą na podkładce butelkę. Jego pierś drży i wyszczerza się w szerokim uśmiechu, kiedy Bartek opowiada coś zabawnego, ale nie przysłuchuję się ich rozmowie. Prześlizguję się po nim wzrokiem, od pięknych, czarnych oczu, po szeroko zostawione kolana. Jest apetyczny. Zabawny. Elokwentny. Seksowny. Rżnie się, jak zły. I jest za młody.
Zastanawiam się chwilę, czy by nie wejść w tę relację chociaż na trochę. Uszczknąć tego szczęścia, choć odrobinę. A gdyby tak… porzucić zdrowy rozsądek na te kilka tygodni? Po prostu uciąć sobie wiosenny romans i zapomnieć. Plan nie brzmi źle. Zawsze to lepsze, niż znoszenie do końca życia pytań, czy zostałam kuguarzycą, która uwodzi młodych chłopców. Wzdrygam się. Nigdy.
Ale czas, który Olo spędzi w moim domu, zamierzam wycisnąć, jak cytrynę.
– Siostrzyczko. – Bartek macha mi dłonią przed oczami. – A co ty tak zamilkłaś?
– Co? Nie. Zamyśliłam się po prostu. – Przeskakuję między nimi wzrokiem i sięgam po swojego drinka.
– Przepraszam? – Przy naszym stoliku staje wysoka, ładna dziewczyna o blond włosach. – Mogę postawić ci piwo? – Zwraca się do mojego brata.
Hoho, ktoś tu ma fartowny dzień.
– Idź i baw się dobrze, braciszku. – Uśmiecham się i widzę ulgę na twarzy młodej kobiety.
– Pójdę z tobą dokąd zechcesz, aniele, ale to ja stawiam. – Bartkowi nie trzeba dwa razy powtarzać. Rusza za dziewczyną do baru, ale nagle zawraca. – Poradzicie sobie, co?
– Pewnie – odpowiadam. – Leć.
– Nawet nie mam mu za złe. – Olgierd opiera łokcie na stoliku i uśmiecha się znacząco.
– Ale z ciebie kolega.
Wzrusza ramionami i dopija resztkę piwa.
– Chcesz jeszcze jednego? – Zerka na moją pustą szklankę.
– Tak, ale ja płacę.
Przewraca oczami i wstajemy od stolika. Kiedy przechodzę na jego stronę, łapie mnie w pasie i prowadzi tak, bym szła przed nim.
– Po prostu przyznaj się, że chcesz obczaić mój tyłek – mówię przez ramię.
– Przejrzałaś mnie. Co chcesz w nagrodę?
– Nagrodę?
– No, wiesz. – Przeciska się obok barczystego faceta, który stoi na środku przejścia razem z kolegą i zżarcie o czymś dyskutują. – Udało ci się mnie przyłapać, możesz żądać nagrody.
– To my gramy na jakieś punkty? – Tym razem ja wykonuję niemal piruet, kiedy kelnerka z tacą pełną drinków, mija mnie w wąskim przejściu.
– Nie. – Obejmuje mnie znowu w talii i przyciąga do siebie. – Ale miałbym pretekst, żeby ściągnąć z ciebie majtki, a tak po prostu wychodzę na zboka. – Jego gorący oddech owiewa moje ucho i ciało pokrywa się gęsią skórką.
– Jezu, Olgierd. – Robię wielkie oczy i rozglądam się, czy ktoś go usłyszał, ale hałas i tłok są zbyt duże, żeby ktokolwiek mógł się nami w ogóle zainteresować.
– Jezu, Olgierd, brzmi dobrze, skarbie. To jak? Urywamy się z tej imprezy?
---
W taksówce zachowujemy pozory zwykłej dwójki, podróżujących w swoim towarzystwie osób. W ciszy przebywamy drogę z pubu do domu, odprowadzani migającym światłem mijanych ulicznych lamp.
Za to tuż po tym, jak zamykają się za nami drzwi, Olgierd natychmiast przyciska mnie do ich wewnętrznej strony i miażdży moje usta pocałunkiem. Nawet trudno nazwać to pocałunkiem, to bardziej jak szaleńcza walka na języki, wśród pomrukiwań i stęknięć. Łapie moje uda i zmusza do zaplecenia nóg wokół swoich bioder. Kiedy ociera się o mnie, przez ubrania czuję, że jest już twardy. Przechodzi do mojej sypialni, gdzie rzuca mnie na łóżko, jak lalkę.
– Ściągaj spodnie – żąda.
Posłusznie wykonuję polecenie, zrzucając przy okazji bluzkę. Leżę przed nim w samej bieliźnie, niecierpliwie czekając na rozwój wydarzeń. Klęka na podłodze i przyciąga moje biodra na skraj materaca. Kiedy pochyla się nad moim brzuchem, wsuwam mu palce we włosy, stopując jego zamiary.
– Może... – przygryzam dolną wargę. Cholera, dlaczego on mnie tak onieśmiela? Podnosi na mnie wzrok, ślizgając się językiem wokół mojego pępka. – Może pójdę pod prysznic?
– Kąpałaś się jakieś trzy godziny temu. Chcesz się odświeżyć?
– Chcesz mnie całować tam i...
Śmieje się i zdejmuje T-shirt. Moja uwaga skupia się chwilowo na jego nagiej klatce piersiowej i rozkosznym kolczyku, o który zamierzam go wkrótce wypytać. Ale wkrótce, na pewno nie teraz.
– Wstydzisz się? – Przykłada nos do mojego wzgórka i głęboko wciąga powietrze.
W ułamku sekundy czuję, jak moją twarz oblewa gorący rumieniec i próbuję go odepchnąć, zaciskając uda.
– Skarbie. – Na powrót delikatnie je rozchyla, składając drobne pocałunki na moich nogach. – Nie masz pojęcia, jak działa na mnie twój zapach. A teraz – przejeżdża językiem po majtkach na mojej cipce – jest wspaniały. Chcesz dokładnie zobaczyć, co ze mną robisz? – Mruga z zawadiackim uśmiechem.
– Wykończysz mnie – burczę.
– Mhm, mam zamiar porządnie cię wykończyć. – Składa mokre pocałunki na tkaninie okrywającej moje ciało i zaczyna powoli zsuwać ją z moich bioder. – Daj mi tę śliczną cipkę. O tak – wzdycha, kiedy zrzuca majtki na podłogę i szeroko rozchyla moje nogi. – Jest taka piękna. – Wpija się we mnie łapczywym pocałunkiem. Liże przez całą długość i rozpycha się językiem między jej płatkami. – Taka pyszna. – Obejmuje ustami łechtaczkę i zasysa.
– O tak – jęczę, kiedy na przemian ssie i kręci kółka językiem. Czuję, jak wsuwa we mnie palce i oczy uciekają mi w głąb czaszki, gdy silny prąd przeszywa mnie po czubek głowy.
Jego niskie pomruki kręcą mnie równie bardzo, jak zapał, którym oddaje się sprawie. Niesamowity widok – jego twarz wciśnięta między moje uda i kurczowo obejmujące moje biodra dłonie. Nie potrzebuję dużo czasu, żeby dojść i ocieram się o niego z jękiem.
Olgierd kładzie się obok i wtula twarz w zgięcie mojej szyi, kiedy łapię oddech.
– Chciałbyś, żebym wyczarowała coś dla ciebie?
– Dzisiaj chciałem po prostu usłyszeć twój orgazm. – Cmoka mnie w policzek. – Wiesz – odzywa się po chwili, nawijając na palce kosmyki moich włosów. – Chcę z tobą o czymś porozmawiać.
Spinam się. Chce czegoś więcej niż seks? Nie ma takiej opcji. Nasz sekretny romansik kończy się wraz z jego wyprowadzką.
– O czym?
– Stosujesz jakąś antykoncepcję?
Ou, tego się nie spodziewałam. Rozsądne pytanie w zaistniałej sytuacji.
– Tak.
– A badałaś się ostatnio? Nie zrozum mnie źle – dodaje szybko. – Ja robiłem badania w zeszłym miesiącu, a od kilku z nikim nie spałem. Pomyślałem, że jeśli jesteśmy zdrowi, a ty się zabezpieczasz, to może moglibyśmy odłożyć gumki. Oczywiście jeżeli masz coś przeciwko, to nie naciskam.
– Badałam się po rozstaniu z moim byłym, a od tamtej pory z nikim nie spałam.
– Więc? Chciałabyś, żebym doszedł w tobie? – szepcze mi do ucha. – Marzę, żeby zobaczyć, jak wypływa z ciebie moja sperma.
No i bang. Burak spalony. Co jest, kurwa, ze mną nie tak?
– Zobaczyć... C-co?
– Szokuje cię to? – Gładzi palcem mój brzuch. – Jeżeli to zbyt perwersyjne...
Szokuje i kręci, jak cholera. Gorąco znowu rozlewa się między moimi udami.
– Jak na razie twoje i moje – robię palcami cudzysłów w powietrzu – perwersje, spotykają się w tych samych punktach. Czasami po prostu mnie onieśmielasz.
– Dobrze. Gdyby cokolwiek było ponad twoje możliwości, to chcę od razu o tym wiedzieć. Lubię... Różne rzeczy. Czasami brudne. Lubię patrzeć na twój ból albo zmuszać cię do uległości, ale tylko jeśli tobie sprawia to przyjemność. Mogę nazwać cię dziwką, albo trzymać twoją śliczną szyję – przejeżdża po niej językiem – i patrzeć, jak walczysz o oddech, ale zawsze będę darzył cię szacunkiem. To, co lubię robić z tobą w łóżku, kończy się w chwili, gdy kończymy zabawę. Może i jestem perwersyjny – śmieje się cicho – ale nigdy nie zrobię ci krzywdy. Chcę, żebyś czuła się przy mnie bezpieczna. Jeśli mamy robić te wszystkie onieśmielające – wyszczerza się – rzeczy, to będziemy musieli ustalić też hasło bezpieczeństwa.
Wow. To znaczy... Tak, wow. Moje serce przyspiesza. Jest cholernie odpowiedzialny i tak dojrzały, że przez jedną krótką chwilę rozpala się we mnie nadzieja, że może mogłabym z nim... Coś więcej. Coś...
Kurwa, nie. Nie zakocham się w nim. Wszystko i tak poszło dalej, niż planowałam.
– Rozumiem – ucinam. – Skoro ustaliliśmy zasady to może – sięgam między jego uda i gładzę przez spodnie – przejdziemy do czegoś jeszcze?
– A może przejdziemy się na spacer? – Przechwytuje moją dłoń, splatając palce z moimi i całuje ich kostki.
– Na spacer? – Aż unoszę głowę. – Leżę naga, a ty chcesz iść na spacer?
– Rany, jakie święte oburzenie – śmieje się. – Nie zawsze musi być win-win. Dzisiaj jest jeden zero dla ciebie, innym będzie dla mnie.
– No... dobrze. Daj mi chwilę, założę coś wygodnego i możemy iść.
---
Wieczór jest ciepły, wiosna w końcu rozpieszcza nas pogodą. Idziemy chodnikiem wzdłuż kamienic, które teraz pysznią się w całej swej okazałości, odrestaurowane dzięki dotacjom. Niestety, ale zanim Polska przystąpiła do Unii, moje miasto było najwyżej podupadającą dziurą. Nie żebym była fanką jednej, czy drugiej opcji politycznej. Zwyczajnie byłam świadkiem, jak zmieniała się infrastruktura, dzięki dodatkowej kasie wpompowanej w nasz kraj.
– Miałam zapytać o to wcześniej, ale jakoś nie było okazji – zagajam rozmowę. – Skąd pomysł na nagrywanie audiosów?
Olgierd śmieje się, pocierając dolną wargę kciukiem i wzrusza ramionami.
– Bo ja wiem? To fajne. Bawi mnie. Jestem incognito i mogę bezpiecznie uwalniać swoje pomysły, a przy okazji dawać frajdę innym.
– Zarabiasz na tym?
– Skąd. Robię to wyłącznie dla zabawy. Gdy byłem dzieciakiem, interesowała mnie muzyka, ale nie samo tworzenie, a techniczna strona. Na koncertach zwracałem uwagę na cały osprzęt sceniczny. Nagrywałem jakieś swoje kawałki, ale szło mi marnie, więc spróbowałem swoich sił w czytaniu książek i wrzucałem to na YouTube. Chwyciło, ludziom się podobało i jakoś tak poszło. Rodziców było stać na kupowanie mi drogich zabawek, więc z pomocą ojca zrobiłem sobie przydomowe studio nagrań. Nic ultraprofesjonalnego, ale do hobby w zupełności wystarcza.
– Rodzice wiedzą, co nagrywasz? – Zerkam z ukosa.
– Nigdy w życiu! – Wybucha śmiechem. – Mama zrobiłaby mi niezły raban. Jest z pochodzenia Koreanką i bywa strasznie konserwatywna. Po latach spędzonych w Polsce i dzięki mojemu ojcu, który regularnie studzi jej zapędy i tak spuściła już nieco z tonu, ale ponoć kiedyś była... Trudna.
– A więc to mamie zawdzięczasz te piękne oczy – mówię szybciej, niż zdążę pomyśleć.
– Och, uważasz że jestem piękny? – Podłapuje od razu.
– Ale z ciebie atencjusz!
– Może trochę. Ale tylko jeśli chodzi o twoje komplementy. Jesteś strasznie skąpa pod tym względem.
– Tak myślisz?
– Oczywiście. Dobrego nigdy za wiele, a ty nie zapewniasz mojemu ego nawet minimum, przez co zaczyna więdnąć. No dalej, nakarm je – drażni się i przystaje obok, kiedy kiwam głową z niedowierzaniem. – Powiedz jeszcze raz, że jestem piękny.
– Jesteś niemożliwy.
– To może chociaż, że jestem najlepszy w łóżku? – Pochyla się nade mną, szczerząc się w uśmiechu.
– Moje orgazmy nie wystarczą na dowód, że dobrze ci idzie?
– Widzisz? O tym właśnie mówię. Chcę usłyszeć, że jestem najlepszy – jego ramiona drżą od powstrzymywanego śmiechu – a nie, że dobrze mi idzie.
Przewracam oczami i ruszam przed siebie spacerowym tempem. Rząd kamienic kończy się, a zaczynają miejskie tereny zielone, pośród których znajduje się spore oczko wodne. W sezonie często organizowane są tam festyny i różne wydarzenia kulturalne. Fajne miejsce za dnia, romantyczne wieczorem. Urocze alejki, oświetlone miękkim światłem lamp, ławeczki, ciche zakątki.
– Słyszysz to? – Olgierd nadstawia ucha.
– Muzyka?
– Abba! Kurczę, nie słyszałem tego chyba milion lat. – Nuci pod nosem razem z niosącym się pogłosem.
– Pewnie nad stawem jest potańcówka. Jak tylko robi się cieplej, organizują tam zabawy w każdą sobotę.
– Potańcówka?! – Jego oczy zapalają niczym lampki i ciągnie mnie w stronę parku. – Idziemy!
– Mowy nie ma! Nie potrafię tańczyć.
– Nauczę cię. – Porusza brwiami z kocim uśmiechem. – To nie takie trudne.
– Nie, dziękuję. Możemy iść, posłuchać tej koszmarnej muzyki i zobaczyć, co w ogóle tam się dzieje, ale nie zamierzam tańczyć.
Po dotarciu na miejsce, okazuje się, że nad stawem odbywa się całkiem niemała impreza. Disco dudni na całego, wszystkie stoliki i okoliczne ławki są zajęte przez bawiących się na świeżym powietrzu ludzi. Kilkanaście par kręci się na parkiecie, nad którym rozwieszono łańcuchy żarówek. Wygląda to naprawdę dobrze, ale ja trzymam się swego i nie zamierzam pląsać razem z nimi.
– Piwo? – Kiwam głową w stronę baru.
– Pewnie, ale zobacz – Olgierd wskazuje mi właśnie zwalniającą się ławkę – jest miejsce. Usiądź, a ja coś przyniosę.
– Równie dobrze ty możesz je zająć, a ja kupię nam po piwie.
– Lila – wzdycha z rezygnacją. – Wystarczy, że głodzisz moje ego ograniczając mu komplementy. Nie kastruj mnie jeszcze do tego.
Przewracam oczami i idę zająć miejsca. Stąd jest dobry widok na całe to zamieszanie, a za nami rosną gęste krzewy. Jest ciepło, wokół rozlega się gwar rozmów, brzęczenie szkła i dudniące disco.
– Proszę. – Olo podaje mi butelkę i siada obok, opierając kostkę jednej nogi, na kolanie drugiej. Jego ręka wędruje na oparcie za moimi plecami. – Nie wiedziałem, że można tu potańczyć.
– Lubisz takie spędy?
– Spędy – prycha. – Sami moglibyśmy się zabawić. Zobacz. – Wskazuje grupkę starszych osób, którzy urządzili sobie własny parkiet wokół sąsiedniej ławki. Wiekowi, czy nie, zazdroszczę kondycji. – Tak trzeba żyć.
– Ej, chłopaku – woła do niego jeden z bawiących się mężczyzn. – Zostaw to piwo i rwij ją do tańca!
– Porwałbym ją na koniec świata, ale się wzbrania, a tato uczył, że siłą nie można. – Rozkłada bezradnie ręce.
– Ooo, to się nie zmarnujesz! – Wartka, na oko sześćdziesięciolatka, podbiega do Olgierda tanecznym krokiem i wyciąga ręce, bujając się w rytm muzyki. – Panienka pozwoli, że wypożyczę jej kawalera – mówi kurtuazyjnie. – Mi brakuje partnera do tańca, a tu takie cudo leży odłogiem. No dalej, wstawaj i pokaż, co tam jeszcze tato uczył.
– Masz coś przeciwko? – Zerka na mnie Olo.
– A skąd. – Wyciągam mu z dłoni butelkę. – Idź, wyżyj się, parkietowa bestio.
Olgierd łapie dłoń kobiety, a gdy wstaje, ta aż się odchyla by na niego spojrzeć.
– O rany boskie, to mi się wielkolud trafił!
Prowadzi ją w stronę bawiącej się grupki i zaczyna poruszać się do muzyki, a mnie opada szczęka. Nie żeby był jakimś profesjonalnym tancerzem, ale... Gdzie on się tego nauczył?
Rusza się lekko, jakby robił to od dziecka. Idę o zakład, że na wszelkich weselach jest tym typem, który obtańcowuje wszystkie dziewczyny swoich kolegów, żeby ci w spokoju mogli pić przy stole.
Pani, która poprosiła go do tańca, nabiera rumieńców, kiedy Olgierd delikatnie odchyla ją w tył, przytrzymując ramieniem pod plecami. Jebaniutki, nawet sześćdziesiątki jest w stanie oczarować. Uśmiecham się mimowolnie, obserwując jego poczynania. Poruszanie się w takt muzyki, nie stanowi dla niego żadnego wysiłku.
Jestem mniej więcej w połowie butelki, kiedy kończy się któryś z kolei kawałek, a Olgierd pochyla się nad dłonią partnerki i wraca na ławkę. Łapczywie wypija kilka solidnych łyków piwa i zadowolony rozpiera na drewnianym oparciu.
– Lepiej ci?
– Świetna zabawa. Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz ze mną zatańczyć.
– Zostaw mnie w spokoju. Tam masz jeszcze kilka chętnych. Zobacz te tęskne spojrzenia. – Kiwam w stronę grupki, a cztery głowy odwracają się w różne strony, udając, że wcale o nim właśnie nie dyskutowały.
– Sztywniak. Masz ochotę się przejść? Moglibyśmy wziąć po piwie i pospacerować.
– Chodźmy więc.
Idziemy powoli w kierunku baru, który stoi bezpośrednio przy parkiecie. Piosenka, która właśnie leci skłania raczej do tańca–przytulańca, zamiast do dzikiego skakania i kilka par kręci się leniwie wokół swojej osi.
Gdy staję przy ladzie, ręka Olgierda owija się wokół mojej talii i nim zdążę się zorientować, stoję w jego objęciach na parkiecie.
– Co ty robisz? – Próbuję się wyswobodzić. – Mówiłam ci, że nie tańczę.
– No weź. – Splata palce z moimi i opiera na swojej piersi, a drugą dłoń kładzie na moim krzyżu. – Nie zmuszam cię do tanga, chcę tylko się z tobą pokręcić. Właśnie w tak. – Pochyla się i przytula policzek do mojej skroni, obracając się wraz ze mną.
Początkowo jestem sztywna, jak kołek, ale udaje mi się w końcu rozluźnić. To nawet przyjemne.
– Widzisz, to nie takie trudne, jeśli mi trochę zaufasz.
Podnoszę wzrok wprost w jego oczy. Patrzy na mnie, uśmiechając się tak, że miękną mi kolana.
– Jesteś piękna, wiesz? – Muska palcami mój policzek. – I dobrze się z tobą czuję.
Co ty wyprawiasz? Jesteś ślepa? Spójrz na niego. Widzisz ten maślany wzrok? Co ty robisz?
– Idziemy? – Wyślizguję z jego objęć.
– Powiedziałem coś nie tak?
– Nie, skąd. Piosenka i tak już się kończy, więc możemy iść po piwo i ruszyć w stronę domu.
– Do domu? Myślałem, że chcesz iść jeszcze na spacer.
– Jestem trochę zmęczona i zaczyna robić mi się zimno. – Ustawiam się w kolejce, unikając jego wzroku.
– Weź, mi jest ciepło. – Olgierd nie czekając ani chwili, ściąga z siebie bluzę i otula nią moje ramiona.
– Oszalałeś. Ubierz się, bo będziesz chory.
– Skarbie. – Staje obok i pochyla się nade mną, a ja wstrzymuję oddech. – Załóż ją, dobrze? Pozwól mi być dorosłym facetem. – Cmoka mnie w czubek nosa.
Wcale nie jest mi zimno, wręcz przeciwnie. Wściekła na siebie, gotuję się w grubej bluzie, zmuszając się do powolnego powłóczenia nogami, chociaż mam ochotę rzucić się sprintem w kierunku domu, a później zamknąć się w pokoju na cztery spusty. Tylko, żeby znaleźć się dalej od niego.
Obiecywałam sobie. Obiecywałam, kurwa! Że nic z tego, że to się nie może wydarzyć. I co? I chujów sto. Teraz pląsam z nim, patrząc sobie głęboko w oczy, w otoczeniu miękkiego światła rzucanego przez girlandy lampek. Jezu. Tylko skrzypka i pierścionka zabrakło. Mam ochotę chlasnąć się w twarz.
Milczymy, idąc w kierunku naszej kamienicy. Chyba wyczuł, że coś się stało, bo nawet nie próbuje mnie zagadywać, a jedynie zerka na mnie z ukosa. Cisza między nami ciąży, jak kamień młyński u szyi, ale dzielnie prę naprzód. Byle do domu. Byle zamknąć się w sypialni. Jeszcze tylko kawałek.
Otwieram drzwi mieszkania i zrzuciwszy buty, gnam do siebie, odprowadzana zaskoczonym spojrzeniem Olego.
– Lila – odzywa się pierwszy raz, od kiedy wyszliśmy z parku. – Nie wiem co się stało, ale czuję że nastój padł. – Nerwowo przeczesuje palcami włosy, a mnie jest mi przykro, że mu to robię. – Dobrze się z tobą bawiłem dzisiaj i... I jeżeli zrobiłem coś nie tak, to proszę, powiedz mi to.
– Ja też dobrze się bawiłam. Nie zrobiłeś nic złego, chcę się po prostu położyć. Dobrej nocy. – Wchodzę do siebie i zamykam drzwi, o które opieram czoło i robię długi, drżący wydech.
Weź się w garść. Wiedziałaś, że tak może być.
***
Kolejne tygodnie mijają mi na uprawianiu sportów z dziedziny wyczynowej, jak slalom gigant po własnym mieszkaniu, gdzie rolę słupków pełni Olgierd, albo biegi na trzy metry – nikt tak jak ja, z takim oddaniem, nie ucieka z własnej kuchni, słysząc otwierające się drzwi jego pokoju, tudzież łazienki. W repertuarze mojej duszy sportowca pojawiały też gry zespołowe, podchody na przykład, kiedy z zapałem godnym lepszej sprawy, śledziłam wszystkie znaki mające ułatwić mi unikanie jego towarzystwa. Ale, jak już przekonałam się wcześniej – mieszkanie pod jednym dachem, wyklucza możliwość całkowitego braku interakcji.
Siedzę zamknięta w swojej sypialni, gdy słyszę otwierające się drzwi wejściowe do domu.
– Stary, połóż się do łóżka – mówi Bartek. – Wyglądasz, jak gówno.
– Dzięki, dupku. Teraz czuję się zdecydowanie lepiej.
– Potrzebujesz czegoś? – Następne pytanie zostaje zagłuszone przeraźliwym kaszlem Olego. – Zawołam Lilę, może…
– Nie. Jeszcze ją zarażę.
– No, w sumie. Będę spał dzisiaj w salonie. Nie wiadomo, co ci jest, a poza tym, muszę jutro wcześniej wstać. Wyśpij się, nie będę cię budził.
– Gdzie jedziesz? – Wydmuchuje nos.
– Rodzice Pietrasa kupili domek nad jeziorem. Jedziemy na parapetówkę.
– Mam nadzieję, że nie przeczytam o was w gazetach.
– Pietras pytał o ciebie i zamierzałem zaproponować, żebyś jechał z nami.
– Dzięki, ale sam widzisz. – Kicha. – Kurwa, łeb mi zaraz pęknie.
– Gdzie się tak załatwiłeś?
– Nie mam pojęcia. Idę jeszcze do apteki i się położę.
Zrywam się z łóżka i wchodzę do przedpokoju, gdy Bartek odkłada buty na półkę. Olgierd opiera się o ścianę i faktycznie, nie wygląda dobrze.
– Źle się czujesz? – pytam ostrożnie.
Nie muszę być dyplomowanym lekarzem, żeby widzieć, że jest chory. Jego oczy niezdrowo błyszczą, ma zaczerwieniony nos i wypieki na policzkach.
– Bywało lepiej. – Uśmiecha się słabo.
Kładę dłoń na jego czole, a on przymyka powieki.
– Nigdzie nie idziesz. Chyba, że do łóżka – zarządzam.
– Ale…
– Żadnego ale. Marsz do pokoju. A ty – zwracam się do Bartka – pojedziesz do apteki.
– Jasne. Co mam kupić?
– Zaraz przejrzę apteczkę – odpowiadam, wchodząc do kuchni.
Kiedy Bartek wychodzi, Olgierd zalega w łóżku, a ja wyciągam swoje zapasy z zamrażarki. Nic tak nie stawia na nogi, jak rosół. Kilka rodzajów mięsa, dużo warzyw, przyprawy. Nastawiam wywar i idę zerknąć, co z Olem. Pukam do drzwi, które uchylają się z cichym skrzypnięciem. Olgierd leży na materacu i pomimo dość wysokiej temperatury na zewnątrz, on zawinięty jest w kołdrę po same zęby.
– Brałeś już coś? – Klękam na wykładzinie obok.
– Nie. – Pociąga nosem.
– Zaraz wrócę, przyniosę kilka rzeczy.
Organizuję mu zestaw, jaki zawsze przygotowuję dla siebie, kiedy choruję. Ciepła herbata z goździkami, chusteczki, termometr, izotonik. Dorzucam jeszcze kilka ciasteczek i paracetamol. Wracam do pokoju z całym tym naręczem i zauważam, że zasnął. Stawiam wszystko na podłodze przy materacu i przysiadam na piętach. Mierzę mu temperaturę bezdotykowym termometrem, którego ekran zaświeca się na czerwono i wskazuje trzydzieści osiem stopni.
Cholera.
Jego oddech jest ciężki i płytki. Podciągam wyżej kołdrę, która zsunęła się z jego piersi.
– Lila…
– Ćśś. – Dotykam jego policzka, a on znów zamyka oczy i wtula się w moją dłoń. – Nie zasypiaj. Musisz wziąć paracetamol, masz gorączkę. Ale żeś się załatwił. – Kręcę głową, gdy siada i dopada go atak suchego kaszlu. – Masz, weź to. – Podaję mu tabletkę i kubek z herbatą.
– Nie jest słodka. – Stwierdza smutno i odstawia go na tacę.
– Cukier nie pomaga wyzdrowieć, a miodu niestety nie mam. Napij się jeszcze, łatwiej będzie ci się wysmarkać.
– Nie chcę – marudzi i zwija się w kłębek pod kołdrą.
– Jezu, nie umierasz, wiesz? To tylko przeziębienie.
– No zobacz, a czuję się, jakby mój koniec był blisko.
– Prawdziwy mężczyzna w każdym calu. – Przewracam oczami. – Przynieść ci kartkę i długopis, żebyś spisał testament?
– Jesteś okrutna. Nie ma w tobie za grosz współczucia, nawet kiedy leżę na łożu śmierci.
Wzdycham.
– Niedługo powinna spaść gorączka. Poczujesz się lepiej i przestaniesz wygadywać głupoty.
– Poczułbym się lepiej, gdybyś była po prostu trochę milsza, wiesz?
– Wygnałam Bartka do apteki, zrobiłam herbatę z goździkami i wstawiłam rosół, a ty mówisz, że nie jestem miła? To dopiero wdzięczność. – Drażnię się z nim, ale gładzę jego rozpaloną, jak piec hutniczy dłoń, wystającą spod kołdry.
Splata palce z moimi i wtula twarz w poduszkę. Milczy, a jego oddech zwalnia, więc uznaję, że zapadł w sen. Chcę wyjść, ale kiedy próbuję go puścić, chwyta mnie mocniej.
– Nie idź jeszcze. Czuję się lepiej, jak jesteś. Nawet niemiła.
Uśmiecham się mimowolnie, bo zachowuje się, jak mały chłopiec.
– Muszę sprawdzić, co z rosołem. Zaraz wrócę. Zdrzemnij się.
– Lila.
– Tak? – Odwracam się, stojąc już w drzwiach.
– Dziękuję.
– Zrobiłbyś dla mnie to samo.
– Zrobiłbym dla ciebie więcej, niż myślisz – odpowiada ledwo słyszalnie.
Zatrzymuję się w półkroku.
Co?
Potrząsam głową i idę do kuchni. Wywar zaczął już pyrkać, więc zbieram szumowinę i zmniejszam gaz, gdy wraca Bartek.
– Masz wszystko? – Zaglądam do postawionej przez niego na blacie torebki z logo apteki.
– Tak. Jak on się czuje?
– Chujowo, ale stabilnie. Dałam mu paracetamol i zasnął. Niedługo powinno być lepiej.
– Gotujesz rosół? – Bartek unosi brwi. – To dla niego?
– No... Co w tym dziwnego?
– Nic – wzrusza ramionami, ale przygląda mi się podejrzliwie. – Lubisz go, co?
Podnoszę pokrywkę z garnka i zbieram kolejną porcję szarej piany. Liczę, że sam się odczepi, ale wciąż nie rusza się z miejsca.
– Jest chory. Po prostu chcę pomóc.
– Ach, tak? Jakoś dla mnie nie gotujesz rosołu, jak kichnę dwa razy i mam gorączkę. – Zakłada ręce na piersi i opiera się biodrem o blat szafki.
– O co ci chodzi, co? Sam powinieneś to zrobić, a nie bawić się w detektywa i szukać drugiego dna, kiedy chcę pomóc twojemu przyjacielowi – podkreślam.
– Dla mojego przyjaciela pojechałem do apteki. A ty, komu pomagasz, hm?
– Przestań chrzanić, Bart. To będzie najlepsza pomoc.
Przez cały wieczór zaglądam do Olgierda kilka razy, ale wciąż śpi. Lek zaczął w końcu działać, bo kiedy stoję w drzwiach, przysłuchując się jego oddechowi, zauważam, że pomimo iż wciąż jest ciężki, to zdecydowanie głębszy.
Sama też w końcu kładę się do łóżka. Zanim zasnę, czytam jeszcze kilka stron książki, ale powieki zaczynają mi ciążyć, więc odkładam ją i gaszę światło. Zastanawiam się, czy nie zajrzeć jeszcze raz do niego, ale nie chcę wzbudzać więcej podejrzeń Bartka i zapadam w sen.
---
Nad ranem budzi mnie szuranie pod drzwiami i przypominam sobie, że brat wyjeżdża dzisiaj ze znajomymi nad jezioro.
– Obudziłem cię? – Zatrzymuje się z ręką na klamce drzwi wyjściowych, gdy staję w korytarzu.
– Tak, ale nie przejmuj się. Wracam zaraz do łóżka.
– Daj mi znać później, co z nim, albo niech sam do mnie napisze.
– Jasne. A ty napisz, jak będziesz na miejscu i pilnuj się tam.
Po wyjściu z toalety, idę sprawdzić co z Olgierdem. Chociaż w całym domu wciąż panuje półmrok, to gdy uchylam drzwi, widzę go śpiącego na wznak. Kołdra znów zsunęła się z niego i okręciła wokół bioder, więc podchodzę i naciągam ją wyżej, wygładzając jej brzeg.
Nagle łapie za mój nadgarstek i pociąga w dół, a kiedy upadam na materac, zwinnym ruchem oplata mnie ramieniem i wciąga w objęcia na łyżeczki.
– Rozumiem, że jesteś już zdrowy – burczę.
– Nic, a nic. Wciąż czuję się koszmarnie.
– Ale siły odzyskałeś.
– Może odrobinkę. Chcesz mnie zbadać? – Ociera się biodrami o moje wypięte pośladki.
Cholera, jest twardy.
– Odrobinka, to chyba trochę za mało na taki wysiłek.
Chociaż się przekomarzamy, nasze głosy są przyciszone, wciąż jesteśmy senni, a szarość za oknem pogłębia ten stan. Jego dłoń głaszcze moje udo i wspina się po żebrach do piersi. Kiedy ją obejmuje i delikatnie ściska twardy sutek, wciskam się mocniej pośladkami w jego biodra. Mruczy przeciągle i nie przestaje ocierać się o mnie twardym penisem.
– Wątpię, żeby to miało pomóc. – Wiercę się.
– Odmówisz choremu? Jeszcze wczoraj byłem jedną nogą w grobie. – Wsuwa dłoń w moje szorty.
Spinam się, ale on nie sięga dalej, po prostu trzyma dłoń na moim brzuchu. Gorączka ewidentnie spadła, a jego ciało jest wciąż tak rozkosznie rozgrzane snem, że pomimo rosnącego podniecenia, zaczynam ziewać.
– Chcesz się jeszcze zdrzemnąć? – Szepcze w tył mojej głowy.
– Mhm.
– Śpij, skarbie. Ja też jeszcze trochę pośpię. – Obejmuje mnie ciaśniej ramieniem i wtula twarz w moje włosy. – Lila – mówi sennie – nie zostawiaj mnie tu samego.
– Zostanę. – Wsuwam dłoń w jego, spoczywającą na moim brzuchu i kołyszę nas jeszcze chwilkę, zanim zapadnę w sen.
Budzę się, bo brakuje mi powietrza i jestem spocona, jak mysz. Olgierd wciąż przytula mnie w żelaznym uścisku, a jego ciało jest gorące, jak diabli. Gorączka znowu zaczęła rosnąć, więc wstaję, żeby podać mu leki.
Gdy wracam z ciepłą herbatą, on wciąż śpi, oddychając przez otwarte usta.
Biedactwo, ale się załatwił.
Przyglądam mu się chwilę, klęcząc na materacu. Odsuwam grzywkę z jego czoła i głaszczę po policzku. Nawet podoba mi się takie troszczenie się o niego. Dzieciak, czy nie, jest mi go niesamowicie szkoda, kiedy tak się męczy. Jego wspaniałe, wysportowane ciało, teraz totalnie poddało się gorączce. Gdy podnoszę jego przedramię i poprawiam kołdrę, bezwładnie opada na nią z powrotem.
– Och, kocie – wzdycham z żalem, a on zwilża językiem spierzchnięte wargi przez sen. – Hej, obudź się.
Z trudem unosi powieki i spogląda na mnie zaczerwienionymi oczami.
– Musisz wziąć leki.
– Strasznie tu zimno. – Zaczyna drżeć i szczękać zębami.
– Nie jest zimno, znowu masz gorączkę. – Z krzesła przy biurku sięgam jego bluzę i pomagam mu ją założyć. – Weź. – Podaję mu tabletki. – Jeżeli nie spadnie za pół godziny, to jedziemy do lekarza.
– Nie chcę.
– To nie było pytanie, wiesz? – Gładzę jego policzek, który zaczął już robić się szorstki od zarostu.
– Nie lubię lekarzy. Chcę spać.
– Śpij. Pójdę zagrzać rosół, musisz coś zjeść. Chyba, że wolisz kanapki.
– Wolę spać.
– Biedaku – rozczulam się nad nim, gdy zawija się w kołdrę i wygląda, jak wielkie, czarnowłose burrito. – Zdrzemnij się.
Włączam palnik pod garnkiem i korzystając z tych kilku minut, idę się trochę ogarnąć. Co prawda jest weekend i nigdzie się nie wybieram, ale nie lubię chodzić taka rozmemłana. Zanim rosół zdąży się zagotować, wracam do kuchni przebrana w miękki dres. Mieszam w garnku, gdy wokół mojej talii owijają się dwie ręce i szorstki policzek przytula się do mojego.
– O, ktoś tu ożył. – Sięgam w tył i głaszczę jego czuprynę.
– Powiedzmy.
– Zaraz będzie jedzenie. Wróć do łóżka, co?
– Nie chce mi się już tam leżeć.
– To może pościelę ci tutaj i obejrzymy jakiś film?
– Brzmi fajnie, ale boję się, że cię zarażę.
– Chyba już trochę za późno. Spędziłam z tobą tyle czasu, że jeśli miałam się zarazić, to jest po wszystkim.
– Cholera, skarbie… – Robi zmartwioną minę i sięga do kieszeni po chusteczkę.
– Nie martw się, twarda ze mnie sztuka. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz chorowałam, nawet covid mnie ominął.
– Serio? Mnie tak sieknął, że dwa tygodnie leżałem, jak zwłoki.
– Dlatego wskakuj do łóżka.
– Muszę wziąć prysznic. Strasznie spociłem się w nocy.
– To idź, póki leki cię trzymają. Tylko wysusz się dokładnie i od razu ciepło ubierz. Nie łaź…
– Tak, tak, wiem – przerywa mi, przewracając oczami. – Ubierz się i nie chodź po domu nago.
– Dokładnie – odpowiadam z krzywym uśmiechem, kiedy wychodzi do łazienki.
---
Godzinę później leżymy przed telewizorem. Olgierd zjadł i wygląda na to, że poczuł się trochę lepiej, bo jak na razie gorączka nie rośnie. Drzemie, a ja zerkam na film, grając w układanie klocków na smartfonie. Leniwie spędzamy dzień, nie musząc się nigdzie spieszyć, ani przed nikim ukrywać. Przypominam sobie, żeby napisać do Bartka, co niezwłocznie robię i informuję go o stanie zdrowia Olego.
Odpowiedź przychodzi po chwili.
BARTEK: To dobrze. Ja niedawno dotarłem na miejsce, wszystko jest okej. Nie skacz za bardzo wokół tego wałkonia, bo gotów jeszcze zamieszkać z nami na zawsze, a ja chciałbym odzyskać swój pokój i siostrę.
Wałkoń? Skąd on zna takie słowa?
– A, właśnie – odzywa się nagle Olgierd, a ja drgam zaskoczona, bo myślałam, że przysnął. – Nazwałaś mnie kotem.
– Eee… Nie – bąkam.
– Tak, tak. Brzmiało to dokładnie, jak och, kocie – zerka na mnie z uśmieszkiem.
– Miałeś wysoką gorączkę i ci się przyśniło. Cholera, skusiłam. – Uruchamiam nową turę gry.
– Nieprawda. – Przyciąga mnie. – Nazwałaś mnie kotem. Tak, teraz jestem pewny. – Wyciska mi na policzku całusa.
– Zabieraj te swoje bakcyle! – Wyrywam się.
– Ponoć i tak już za późno. Podobało mi się to, wiesz? – Chowa twarz w zgięciu mojej szyi.
Zauważam, że jego skóra wreszcie ma normalną temperaturę i oddycham z ulgą.
– Cicho, chcę oglądać ten film. Co robisz? – Pytam, kiedy próbuje wsunąć dłoń pod moją bluzę.
– Nic. Oglądaj film, jest taki interesujący – mruczy.
– Olgierd…
– Po prostu oglądaj.
Niby od niechcenia gładzi mnie w tę i z powrotem od pępka, do spodu piersi. Jego ruchy są niespieszne, a ja z każdą chwilą mniej interesuję się akcją na ekranie. W końcu przymykam powieki i pozwalam jego dłoni błądzić coraz dalej. Krąży palcem wokół mojego sutka, który aż piecze i delikatnie skubie wargami moją szyję.
– Może ci przypomnę, że jeszcze dwie godziny temu…
– Lila. Oglądaj film.
Sznuruję usta, ale kiedy głaszcze mnie między udami przez spodnie, nie mogę wytrzymać i wzdycham cicho.
– Powinieneś wziąć znowu leki.
– Dobrze. – Trąca nosem mój policzek. – Gdzie są?
– Na tacy przy twoim łóżku.
Kiedy wychodzi, próbuję nieco ochłonąć i poprawiam jego poduszkę. Wiem, do czego zmierzał, dlatego musiałam to przerwać. Ale czy chciałam? Nie. Niech mnie szlag, ale nie chciałam. Zanim wraca, idę do kuchni wstawić wodę.
– Herbaty? – pytam, gdy kładzie się na kanapie.
– Pewnie. Przyjdziesz tu jeszcze?
– Tak, jak tylko zagotuje się woda.
Zalewam dwa kubki, z którymi wracam do salonu. Stawiam je na komodzie i układam się po drugiej stronie kanapy, starając się zachować dystans. Olgierd, jakby tego nie zauważał, gramoli się i znów wtula w mój bok, przerzucając przeze mnie nogę.
– Czy ty słyszałeś kiedyś o czymś takim, jak przestrzeń osobista?
– Tak, ale chętnie posłucham, co masz o niej do powiedzenia. – Jego usta znów skubią moją skórę tuż pod uchem, a ja wyginam szyję, przymykając oczy.
– Odnoszę wrażenie, że nie masz o niej pojęcia.
– To mi opowiedz. – Ssie płatek mojego ucha.
Szlag.
– To taka prywatna przestrzeń, którą każdy człowiek – wzdycham, kiedy jego język prześlizguje się po mojej małżowinie – ma wokół siebie.
Wsuwa dłoń pod moje spodnie, a ja rozchylam uda, by sięgnął dokładnie tam, gdzie od dłuższej chwili jest już naprawdę gorąco.
– Naruszam ją teraz?
– Jak cholera.
Śmieje się cicho, wsuwając palec między wargi mojej cipki. Jęczę, kiedy przesuwa się po łechtaczce, rozciera i kręci wokół niej kółka.
– Och, skarbie… – mruczy. – Tak dobrze?
– Tak – skomlę.
Nie mogę już wytrzymać i obracam go na plecy. Siadam na nim okrakiem i ściągam bluzkę. Olgierd rozpina mój stanik, gdy pochylam się i pieszczę ustami jego szyję. Sięgam do brzegu jego bluzy i pomagam mu się rozebrać. Przesuwam dłońmi po nagiej skórze torsu. Czuję przez spodnie, jaki jest twardy i ocieram się o niego powolnym ruchem bioder, a on obejmuje moje piersi od spodu.
– Kochaj się ze mną, skarbie. – Oddycha co raz ciężej.
– Pójdę po…
Z kieszeni spodni wyciąga kwadratową paczuszkę i podaje mi ją, przygryzając dolną wargę, by ukryć uśmiech. Unoszę brew, ale nie komentuję. Zamiast tego zsuwam z niego spodnie i sama rozbieram się do naga, śledzona jego spojrzeniem. Chcę go tak bardzo, że rozrywam opakowanie zębami i pospiesznie zakładam prezerwatywę na sterczący w gotowości penis.
– O mój boże – jęczy, kiedy wsuwam go w siebie i zaczynam powoli ujeżdżać.
Podoba mi się, jak mocno mnie wypełnia. Rozkoszne rozpieranie wewnątrz. Tarcie. Ślizgające się we mnie twarde, gorące ciało.
– Och, Lila. – Siada i obejmuje mnie ramionami, tuląc szorstki policzek do mojego obojczyka.
Poruszamy się w niespiesznym tempie, objęci, pojękujący w rytm leniwego kołysania. Sięga ustami do mojego sutka i liże go, a ja wyginam się w tył, wplątując dłoń w jego włosy.
Kładzie się na wznak, pozwalając mi przejąć inicjatywę. Łapie moje biodra, kiedy opieram dłonie na jego piersi. Tempo wciąż pozostaje wolne, raczej ocieram się o niego, niż dziko ujeżdżam. Przesuwam palcem po jego kolczyku, co sprawia, że odchyla głowę w tył z zamkniętymi oczami.
– Lubisz to? – Znów przejeżdżam opuszkiem po sterczącym sutku, który twardnieje pod tym dotykiem. – A może… – Pochylam się i liżę go miękko.
– Lila. – Wbija się we mnie mocniej.
Cholera. Jego ciało pokrywa się gęsią skórką, a ja przechodzę do drugiego sutka, który zasysam lekko między wargi. W odpowiedzi dostaję kilka mocnych pchnięć. Czuję, że orgazm zaczyna zbliżać się wielkimi krokami, więc odchylam się i ujeżdżam go, opierając dłonie ja jego udach.
– Pomóż mi. – Kładę jego palce na łechtaczce. – Proszę, pomóż mi, jestem tak blisko.
– Dalej, skarbie. Chcę zobaczyć, jak ci dobrze.
– Och, kocie! – Orgazm rozlewa się w moim ciele.
Olgierd unosi się lekko i wbija we mnie jeszcze kilka razy, po czym dochodzi, pojękując w rytm własnej rozkoszy.
Opadam na jego pierś, łapiąc oddech i słyszę szybki galop jego serca. Wsuwa palce w moje włosy, tuląc do siebie i całując policzek i szyję, a drugą ręką głaszcze moje plecy, kiedy leżymy tak, odpoczywając.
– A więc zostałem twoim kotem, hm? – mruczy i słyszę uśmiech w jego głosie.
No, nie wymigam się teraz, ale warto spróbować…
– Nie wiem o czym mówisz. – Zsuwam się na bok.
– Och, kocie – przedrzeźnia mój jęk.
– Majaczysz w gorączce?
– Nic, a nic. To słodkie, podoba mi się. – Nawija na palec kosmyk moich włosów. – Nikt tak do mnie nie mówił.
Milczę, pozwalając mu gapić się na mnie z tym cholernym uśmiechem. A, niech mu będzie. Ostatecznie „kocie”, to nie wyznanie miłości. Prawda?
Dopadają mnie wyrzuty sumienia. Po jaką cholerę, nadaję mu słodką ksywkę, skoro to i tak niedługo się skończy? Pochmurnieję i wychodzę z łóżka.
– Lila?
– Co? – pytam nieco zbyt obcesowo i pionowa zmarszczka pojawia się między jego brwiami.
– Hej, chodź tutaj. – Wyciąga do mnie rękę, siadając na brzegu kanapy.
Waham się chwilę, po czym pozwalam posadzić się na jego kolanach.
– Zdenerwowałem cię czymś?
– Nie – wzdycham.
– To co się stało? Wydawało mi się, że jest miło.
– Bo było miło.
– Było?
– Po prostu… – milknę, szukając odpowiednich słów.
– Po prostu, co? – Ponagla mnie delikatnie, zakładając mi za ucho kosmyk włosów. – Rozmawiaj ze mną. Jeżeli coś jest nie tak, to mi to powiedz prosto z mostu. Nie chcę, żebyś odsunęła się ode mnie, jak ostatnim razem.
– Ostatnim razem?
– Tak, jak wróciliśmy ze spaceru. Rozmawialiśmy, tańczyliśmy, bawiliśmy się, było przyjemnie. Przynajmniej ja tak czułem, ale coś się stało. Jak wróciliśmy do domu, zamknęłaś się u siebie i unikałaś aż do wczoraj.
Kurwa. Czyli zauważył.
A czemu miałby nie zauważyć? Średnio rozgarnięta ameba wiedziałaby, że coś się dzieje.
– A teraz... Teraz czuję, że będzie tak samo. Dlaczego mnie unikasz, Lila?
Bo nie możesz się we mnie zakochać. Bo ja nie mogę zakochać się w tobie. Bo to nie ma sensu. Ale nie mogę mu tego powiedzieć. Nie teraz. Jeszcze nie. Potrzebuję czasu spędzonego razem, a później pozwolę mu odejść i żyć tak, jak powinien. Pozwolę mu robić cholerną karierę, rozwijać się, znaleźć kogoś w swoim wieku. Przeżyć wszystko w swoim czasie i po kolei.
Zgrzytam zębami na myśl, że dobrowolnie chcę go wypuścić z rąk, a raczej wypchnąć ze swojego życia, żeby miał własne. Bo chociaż co raz bardziej jestem skłonna odsunąć swoje marzenia na bok, to wiem, że unieszczęśliwię tym nas oboje.
– Lila, skarbie. – Głaszcze mój policzek. – Co się dzieje?
– Nic. – Wtulam mu się pod brodę. – Jak się czujesz?
– Czasami nie mam do ciebie siły.
– Widzisz? To czas na wzmacniający rosołek. – Cmokam go w czoło i zeskakuję z jego kolan.
Ubieram się i wchodzę do kuchni, odprowadzana zaniepokojonym spojrzeniem migdałowych oczu.
***
Jest środek tygodnia, kiedy po powrocie z pracy zjadam szybko obiad i zbieram się do wyjścia. Dzień był dość luźny i miałam trochę czasu, żeby się poobijać, zamiast w pocie czoła wypełniać rubryczki albo biegać po całym piętrze, kompletując papiery. W związku z tym oddawałam się jednemu z moich ulubionych zajęć – przeglądaniu Pinteresta w poszukiwaniu inspiracji. Od kilku miesięcy marzyła mi się jakaś zmiana w sypialni, ale nie miałam pomysłu, co konkretnie zrobić, aż trafiłam na coś, co obudziło radosne drżenie w moim brzuchu. Do uzyskania zamierzonego efektu potrzebuję czarnej farby do ścian, nowej lampy i kilku bibelotów.
Uzbrojona w listę zakupów, zwijaną metrówkę i butelkę z wodą, zakładam trampki i obrzuciwszy się pobieżnym spojrzeniem w lustrze, łapię za klamkę drzwi wyjściowych.
– Gdzie idziesz?
– Jadę do Castoramy. – Odwracam się przez ramię, kiedy Olgierd przystaje w korytarzu.
– O – rzuca ożywiony. – Mogę zabrać się z tobą? Potrzebuję kilku przewodów.
– Pewnie. Szykuj się, a ja pójdę po auto, bo znowu musiałam zaparkować na końcu osiedla i podjadę pod kamienicę.
Kilkanaście minut później przechadzamy się alejką numer czterdzieści jeden, pełną puszek i wiader z farbami do malowania ścian. Wybór kolorów przyprawia o ból głowy i widząc cały ten miszmasz, zaczynam powątpiewać, czy aby na pewno czarny to ten, którego chcę.
– Farby? – Olgierd spaceruje obok z rękoma w kieszeniach jasnych spodni.
Założył okulary na czubek głowy, przez co jego grzywka sterczy spod nich zabawnie na wszystkie strony. Jest tym typem faceta, który nawet gdyby ogolił się na łyso i posypał brokatem, wciąż wzdychałabym na jego widok. Tak jak robię to po cichu teraz, kiedy nasadza oprawki na nos i studiuje opis na jednym z wiader farby w paskudnym landrynkowym kolorze. Obejmuje opakowanie długimi palcami, a ja przyglądam się grze ścięgien i mięśni na jego przedramionach.
– Chcę przemalować ścianę w sypialni.
– Na jaki kolor?
– Na czarno. – Ściągam z półki puszkę i wkładam ją do sklepowego wózka.
– Odważnie. Potrafisz malować?
– To się okaże – wyszczerzam się, dorzucając jeszcze folię malarską i rolkę taśmy.
– Mogę ci pomóc.
– A ty znasz się na tym? – Przeglądam wieszaki z wałkami i sięgam po ten, który wzbudził moje zainteresowanie. Jest puchaty, mięciutki i ma ładne, zielone paski.
– Trochę. – Wyciąga mi go z rąk i odwiesza na miejsce. – Weźmy taki. – Odkłada do wózka podobny, ale mniejszy i z krótszym włosiem. – Potrzebujemy jeszcze kuwetę.
– Co?
– Taką tacę, na którą wlewa się farbę i moczy w niej wałek – odpowiada nie odrywając wzroku od półki.
Unoszę brew. Kurde, dobrze, że zabrał się ze mną, bo jak widać lepiej ogarnia techniczną stronę mojego pomysłu.
– Chcę iść jeszcze na dział dekoracji. – Popycham kosz ku wyjściu z alejki. – Może znajdę jakieś ładne poduszki, przydałyby się też nowe zasłony. Rozdzielimy się? – proponuję. – Nie będę cię zanudzać dobieraniem odpowiedniego odcienia beżu, a w tym czasie mógłbyś iść po te kabelki.
– Nie mam nic przeciwko, żeby ci towarzyszyć, ale pewnie. Sprawdzę, co w ogóle mają i zaraz się znajdziemy.
Ruszamy, każde w swoją stronę, a ja wchodzę do interesującego mnie działu i przystaję z nosem w telefonie, szukając zapisanej inspiracji. Jest - czarne i białe ściany, uzupełnione miękkimi tkaninami w brązach i bielach, a do tego duże fotografie w przeszklonych ramach. Łatwo będzie kupić to wszystko tutaj i już nie mogę doczekać się końcowego efektu.
– Cześć.
Gdy podnoszę wzrok znad ekranu, przede mną stoi mój były. Wewnętrznie przewracam oczami, ale odpowiadam na powitanie i próbuję go ominąć.
– Znowu się spotykamy. Może to znak? – Puszcza mi oko.
– To znak, że robimy zakupy w tych samych marketach.
– Nadal nie jesteś romantyczką. – Uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
– Ty za to jesteś. Wciąż bluzgasz do telewizora na mecze i gry na zmianę? – rzucam niechętnie.
Nigdy nie byłam wobec niego wredna, nawet kiedy kazałam mu spakować swoje rzeczy i wynieść się z mojego mieszkania, po uprzednim wyłożeniu powodów podjętej decyzji. Teraz tracę cierpliwość, widząc jego kokieteryjne spojrzenie. Miał swoje pięć minut, których nie wykorzystał, więc nie rozumiem, co próbuje wskórać, tym bardziej po upływie takiego czasu.
– Ludzie się zmieniają, Lila – podchodzi krok bliżej, a ja przesuwam wózek tak, by tkwił dokładnie między nami. – Ty też.
– Otóż to. Wybacz, ale trochę się spieszę.
– Co z naszym spotkaniem? – pyta niezrażony.
Czy ten facet jest ślepy?
– Ostatnio powiedziałaś, że musimy je przełożyć. Mamy okazję umówić się na kawę. Co ty na to?
– Konrad, ja…
– Tu jesteś, kochanie. – Dłoń Olgierda spoczywa obok mojej na uchwycie sklepowego wózka, do którego wrzuca kilka opakowań z przewodami. – Szukam cię i szukam. Cześć, Konrad – dodaje od niechcenia, całując mnie w czubek głowy. – Masz już wszystko? Musimy lecieć, bo Bartek chce jechać na trening, a nie wzięliśmy kluczy od domu.
– Prawie – odpowiadam ostrożnie, próbując zrozumieć, co się dzieje.
– Jesteś z nim? – Konrad nie odrywa ode mnie wzroku.
– Chyba nie myślałeś, że taka kobieta długo będzie sama? – Olgierd obejmuje mnie ramieniem i popycha lekko do przodu. – Gratulacje możesz przesłać smsem, a teraz przepraszamy, ale jak mówiłem, musimy się spieszyć. Wszystkiego dobrego, Konrad!
Mijamy mojego byłego, który odprowadza nas spojrzeniem spod zmarszczonych brwi.
– Co to było?! – Napadam na Olgierda, kiedy tylko oddalamy się na bezpieczną odległość.
Wzrusza jednym ramieniem i wsuwa ręce do kieszeni spodni, rzucając mi rozbawione spojrzenie.
– I z czego się śmiejesz, głupku?! – Wymierzam mu kuksańca w ramię, wzbudzając jego śmiech.
– Gdybyś widziała swoją minę… – Zadziera głowę i bierze głęboki oddech. – O, albo teraz – mierzy we mnie palcem.
– Dupek!
– Lubisz mnie za to.
– Nie.
– Przyznaj. – Zagradza mi drogę, pochylając się nad moimi ustami. – Podobało ci się to.
– Nie.
– Spójrz na mnie i powtórz to.
– Nie. Zostaw mnie w spokoju. – Omijam go, ale kładzie rękę na moim biodrze i przyciąga z powrotem.
– Jesteś zła?
– Nie – wzdycham po chwili. – Ale jak jeszcze raz zrobisz coś takiego, to cię uduszę.
– Jesteś piękna, wiesz? – Całuje mnie w czoło. – Nawet, kiedy się złościsz. Wracajmy do domu i pokażesz mi, co chcesz wyczarować z tej farby.
Odpuszczam resztę zakupów i kierujemy się do linii kas, lawirując między gęstniejącym tłumem. Straciłam wenę do myszkowania w dodatkach i postanawiam poszukać wszystkiego w Internecie.
---
Stoimy w niewielkim korku do wyjazdu z parkingu, kiedy włączam radio i zauważam, że noga Olgierda nerwowo podskakuje. Od dłuższej chwili czuję, że wiszą między nami jakieś niewypowiedziane słowa.
– Powiesz mi? – zagaduję, wyglądając przez boczną szybę po swojej stronie.
– Co takiego?
– Co cię tak trapi?
Wzdycha i bębni palcami w kolano. Posyłam mu spojrzenie z ukosa, gdy przygryza policzek od wewnątrz.
Samochody przed nami ruszają w żółwim tempie, więc wrzucam jedynkę i toczę się za nimi. Pomimo że moje miasto jest średniej wielkości, to w godzinach szczytu nie da się swobodnie przejechać przez centrum i trzeba po prostu uzbroić się w cierpliwość. Jednak teraz jest mi to na rękę, bo będziemy mieć więcej czasu na rozmowę w bezpiecznej przestrzeni auta.
– Przepraszam, że cię zdenerwowałem. Po prostu nie dzierżę tego fiuta i odnoszę wrażenie, że ty też nie przepadasz za jego towarzystwem.
– To mój były. Ty swoim eks rzucasz się na szyję?
Już wcześniej byłam ciekawa jego historii, a teraz nadarza się dobry moment. Dużo ich ma, tych eks?
– Nie, mamy neutralne stosunki, a ja nie widzę, żebyś ty traktowała go neutralnie. Dlaczego? Nawywijał, czy może jednak wciąż coś do niego czujesz?
– Boże, nie. – Krzywię się. – Jedyne, co czuję do tego faceta to odrobina niechęci.
– A więc nawywijał?
– I tak i nie – odpowiadam lakonicznie.
– Opowiesz coś więcej?
– Po co? Konrad to przeszłość i tam zostanie. Jaki jest sens opowiadania o swoich byłych?
– Bo ja wiem? – Wzrusza ramionami i widzę, że się rozluźnia. – Może chciałbym wiedzieć, czysto hipotetycznie, jak nie zostać jednym z nich?
Śmieję się krótkim, nerwowym śmiechem. Chociaż to zabawna odpowiedź, znowu wkraczamy na cienki lód.
– Nie za bardzo jest o czym opowiadać. Mieliśmy różne priorytety i po prostu to musiało umrzeć.
– Jakie są twoje? – Opiera się plecami o drzwi.
No i po co mi to było?
– A może ty opowiesz mi coś o sobie? – Odbijam.
– Co tylko zechcesz.
– Cokolwiek. Mamy mnóstwo czasu – kiwam głową na korek, w którym właśnie się ustawiamy, wjeżdżając na główną drogę. – Bartek mógłby złapać nas gdzieś w drodze, bo nie zdążymy zanim…
– To była tylko wymówka. Wcale nie chciał nigdzie wychodzić. – Uśmiecha się przepraszająco. – A więc priorytety. Chciałbym być z kimś, kto będzie mnie po prostu lubił.
– To brzmi jakbyś szukał koleżanki, a nie partnerki.
– Może i tak, ale pomyśl sama. Wielka miłość, gorące uczucia, całe te porywy namiętności to wszystko jest fajne, ale szybko się wypala. Ilu masz znajomych, którzy po kilku latach życia w małżeństwie, najwyżej się tolerują?
– Przynajmniej kilkoro.
– No właśnie. Dlatego chcę kogoś, kogo będę lubił, bo nawet, jak już opadnie cały ten różowy pył, to będę wracał do domu, do osoby, z którą spędzę czas z przyjemnością, nawet jeśli będzie to tylko zjedzenie razem obiadu i wypad na zakupy.
– Brzmi utopijnie.
– Uważasz, że przyjaźń ze swoim partnerem to utopia?
– A ty uważasz, że to możliwe? – Wrzucam kierunkowskaz i próbuję przebić się na sąsiedni pas.
– Tak. Dla mnie związek to nie tylko gorący seks, patrzenie sobie w oczy i wręczanie kwiatów. To rozmowy o wszystkim, bez tabu, wspólne spędzanie czasu, akceptacja drugiej osoby ze wszystkim, co ma i czego nie ma. Fajnie byłoby mieć kogoś, z kim po kilku latach wciąż miałbym tyle tematów do rozmów, żeby siedzieć do rana przy butelce wina.
– Romantyk. – Zerkam na niego z uśmiechem.
– Powiedziałbym raczej, że mam jasno sprecyzowane oczekiwania – wyszczerza się. – Chcę przyjaźnić się ze swoją kobietą. Nie chcę kucharki, sprzątaczki, praczki i szwaczki, tylko partnerki. Takiej, która będzie wiedziała, kiedy przestać mówić, ale będzie potrafiła mi się postawić.
– Bo lubisz dominować, co?
– Trochę – krzywi się. – Ale tobie się to podoba. Lubisz wykonywać moje rozkazy.
– Chyba trochę się zagalopowałeś.
– Czyżby? – jego głos obniża się, brzmiąc jak aksamit. – Patrz na mnie – mówi twardo, a ja automatycznie odwracam się, dając mu, czego żąda. – Widzisz? Jesteś do tego stworzona. – Wybucha radosnym śmiechem, a ja uderzam go otwartą dłonią w udo. – Co nie zmienia faktu, że potrafisz na mnie fuknąć, jak coś ci się nie podoba. Nie chcę być z kimś, kto mi się całkowicie podporządkuje, bo z czasem to robi się nudne i męczące.
– Męczące?
– Nie wydaje ci się tak? Wyobraź sobie, że facet całkowicie ci ulega, aż w końcu wszystkie decyzje spadają na ciebie. Sama musisz wybierać w którym banku wziąć kredyt, gdzie pojedziecie na wakacje, a nawet które mleko kupić. Duże decyzje podejmuje się rzadko, ale to te mikro stanowią codzienność i z czasem zaczynają przytłaczać, jeśli wszystkie spoczywają na tobie.
Zastanawiam się nad tym, co powiedział. Może i brzmi utopijnie, ale zgadzam się z nim. Przyjaźń w związku jest solidną podstawą do zbudowania czegoś, co przetrwa trudne chwile, kiedy nie ma czasu albo siły na miłosne uniesienia.
Zaskakuje mnie, że jest tak dojrzały. Kurczę, dzieciak ma łeb na karku i faktycznie wie, czego chce.
Uświadamiam sobie też, że ja również chciałabym takiej przyjaźni. Kogoś, komu mogę ufać i kogo interesuję. Kto rozumie moje poczucie humoru i akceptuje małe dziwactwa, jak chowanie ciastek z tyłu szafki i podjadanie ich w tajemnicy albo przepłukiwanie kubka ciepłą wodą, przed zaparzeniem herbaty. Przy kim mogę czuć się sobą, bo nie obdarzy mnie krzywym spojrzeniem, a najwyżej będzie się ze mną droczyć, a na końcu i tak zrobi mi herbatę w tym ogrzanym wcześniej kubku.
---
– Tylko ta ściana ma być czarna? – pyta Olgierd, kiedy stoimy w mojej sypialni.
– Tak. Powieszę na niej jakieś ładne fotografie nad łóżkiem.
– Moje? – Przygryza końcówkę języka, powstrzymując szeroki uśmiech.
Posyłam mu rozbawione spojrzenie, gdy w drzwiach staje Bartek.
– Co robicie? – Zajada chipsy wprost z szeleszczącej torby. – Tylko nie mów, że dałeś jej zaprząc się do jakiejś fuchy! – Jego wzrok pada na puszkę i resztę akcesoriów.
– Sam się zaoferowałem.
– O, chłopie. Już po tobie.
– Ej! – zaperzam się. – Jestem tutaj!
– Pokaż, że potrafisz i zostaniesz pełnoetatowym majstrem, złotą rączką. Co tydzień będziesz przestawiać meble, szlifować szafki, kłaść tapety albo malować ściany.
– Wynocha! – Tupię nogą.
– Lubię robić takie rzeczy. – Olgierd wzrusza ramionami i schyla się po wałek, którym kręci i przygląda się, jak ten obraca się w uchwycie.
Pokazuję bratu język, a on mruży oczy.
– To mój przyjaciel. Znajdź sobie własnego, złodziejko. – Wrzuca do ust chipsa i wychodzi.
– Powinienem czuć się skradziony? – szepcze Olgierd, chwytając ramę łóżka, które odsuwa od ściany z głośnym zgrzytem, kiedy wracam zamknąwszy drzwi za Bartkiem.
– Może na chwilę.
– Tylko na chwilę? – Wysuwa dolną wargę i rozrywa opakowanie folii malarskiej. Rozkłada ją na podłodze i sięga po taśmę. – A co jeśli rozwinie się u mnie syndrom Sztokholmski?
– To załatwię ci terapię.
– Pragmatyczna, aż boli. Co z twoim romantyzmem, Lila?
– Nie widzę nic romantycznego w uzależnieniu od swojego dręczyciela.
– Ale przyjemnego owszem. – Okleja taśmą narożnik między ścianami, a ja marszczę brwi, nie rozumiejąc do czego zmierza. – Podoba ci się, kiedy ja cię dręczę.
– O czym ty mówisz?
– Och, tak, Olgierd – jęczy cicho – o, boże, jak dobrze, Olgierd.
Otwieram szeroko oczy i łapię leżącą na łóżku poduszkę, którą rzucam w jego plecy, na co posyła mi przez ramię koci uśmiech.
***
Na początku odsuwanie go od siebie szło opornie, ale nadszedł czas przygotowań do egzaminów, więc zarówno Olgierd, jak i mój brat mieli mniej wolnego czasu i musieli wziąć się do roboty. Dla mnie, oprócz tego, że mogłam znów w miarę normalnie egzystować we własnym domu, oznaczało też, że zbliża się moment, kiedy Olo zniknie.
Teraz, na niecałe dwa tygodnie przed końcem egzaminów, wracam z pracy i rozpaczliwie szukam pomysłu, co zrobić, żeby zagłuszyć niepokojące myśli.
Sprzątanie. Nic tak nie przywraca wiary w samostanowienie o własnym życiu, jak porządki. Już czuję rozchodzące się w brzuszku ciepło, na samą myśl o wywaleniu całej zawartości swojej szafy i układaniu wszystkiego od nowa.
Pełna werwy, energicznie wkraczam do mieszkania, w którym… rozlega się jęk.
Co jest, kurwa?
Nadstawiam uszu. Kolejne, drżące, niecierpliwe westchnięcie, a ja wiem, do kogo należy.
Mrugam szybko.
Zaprosił kogoś? Tutaj? Wiedząc, że mogę wejść w każdej chwili? Wiem, że nic między nami nie zostało przypieczętowane, ale... No, kurwa. Pod moim dachem?
Zaglądam przez kilkucentymetrową szparę, w uchylonych drzwiach łazienki. Olgierd, stoi plecami do mnie, nagi od pasa w górę, a miękkie szare spodnie są lekko zsunięte poniżej bioder. Opiera się na wyprostowanej ręce o ścianę obok lustra, a drugą...
Ożeszkurwa!
Cofam się, jakbym zobaczyła scenę morderstwa, a nie faceta zwyczajnie robiącego sobie dobrze. Jestem zawstydzona i zafascynowana jednocześnie. Wiem, że powinnam odejść, ale...
– O boże.
Ciche stękniecie uderza wprost między moje uda. Słyszę, jak jego dłoń ślizga się po penisie, oczyma wyobraźni widzę tę piękną część, jego równie wspaniałego ciała i ślina napływa mi do ust.
Tylko zerknę. Na chwilę. Obiecuję.
Z zaciśniętymi powiekami, łapie powietrze przez rozchylone usta. Mam ochotę tam wejść i oglądać go z bliska.
– Otwórz drzwi, Lila – rozlega się jego głos z wnętrza łazienki.
Chryste!
Uciekam tak gwałtownie, że zahaczam stopą o chodnik w korytarzu i omal przewracam się w tył.
– Przepraszam, ja... – Marszczę nos i zaciskam palce na jego nasadzie, chowając się za ścianą. Kurwa, kurwa, kurwa! Myśl, jakaś wymówka, szybko, cokolwiek! – Nie wiedziałam, że to ty!
Genialne. Po prostu brawurowe.
– Otwórz. Jebane. Drzwi – cedzi, a mój puls przyspiesza.
Nie mam odwagi. A może mam? A może właśnie tego chcę?
Łapię za klamkę i powoli uchylam skrzydło. Olgierd, wciąż stoi tyłem do mnie, ale patrzymy na siebie w lustrze.
– Nie wiedziałaś, że to ja, tak? Liczyłaś, że to Bartek? To trochę dziwne, nie sądzisz? – jego głos jest zimny aż ciarki mi przechodzą.
Przyłapana na gorącym uczynku, wypuszczam długo wstrzymywany oddech.
– Okej, okej! – Unoszę dłonie. – Winna! Pozwij mnie za to. Swoją drogą, mógłbyś być trochę ostrożniejszy, Bart też mógłby cię nakryć.
– Bartek wyszedł z domu godzinę temu i wróci jutro po południu albo wieczorem, bo dostał telefon od promotora. Na pewno sam chętnie opowie ci więcej szczegółów.
– Och, więc go nie ma?
Olgierd powoli kręci głową w odpowiedzi.
– I nie będzie? Do jutra?
Potakuje i prześlizguje się po mnie wzrokiem.
Jego ręka znów wykonuje powolne, posuwiste ruchy i przyglądam się temu, jak zahipnotyzowana. Zwilżam wargi językiem, gdy nieco przyspiesza i z jego gardła wyrywa się warknięcie.
– Chcesz popatrzeć?
Nie widzę dotychczasowej radości w jego oczach. Jest pochmurny. Powiedziałabym, że nawet zły.
– A chcesz mi pokazać? – Wyginam brew i opieram się barkiem o futrynę drzwi.
Olgierd odwraca się i opiera pośladkami o umywalkę. Zsuwa niżej spodnie, tak że mam teraz doskonały widok na jego ciało. Na seksowny kolczyk w brązowym sutku, na napięte mięśnie brzucha, na sztywnego kutasa, po którym nie przestaje przesuwać dłonią i dwoje mocnych ud, ginących pod gumką spodni.
Obejmuje mocniej główkę i przyspiesza. Głowa opada mu w tył i jęczy ciężko z szeroko otwartymi ustami. Jest absolutnie męski. Tylko ktoś z nieskrępowaną pewnością siebie, może w takiej chwili wystawiać się na widok innej osoby. Jest tak podniecający, że chcę klęknąć i błagać, by pozwolił mi possać swojego fiuta.
– Tęsknię za tobą, Lila – dyszy, a kiedy nie odpowiadam dodaje – rozbierz się.
Nie musi dwa razy powtarzać. Ściągam sukienkę przez głowę i zostaję w samej bieliźnie.
– Pieprzona, grzeczna dziewczynka. Idź do sypialni.
Wykonuję polecenie, a kiedy po chwili staje w drzwiach, obrzuca mnie zdegustowanym spojrzeniem.
– Dlaczego wciąż nie jesteś naga?
Biustonosz i figi lądują na podłodze przy łóżku, a ja czekam, co będzie dalej. Podchodzi, przyglądając mi się w zamyśleniu i popycha mnie na materac.
– Nie wiem, czy…
– Nie pozwoliłem ci mówić – przerywa. – Po prostu rób, co każę. Teraz lepiej. – Muska palcami moje usta. – Mam dla nich zajęcie.
Odruchowo spoglądam między jego uda i zwilżam wargi językiem.
– Dokładnie tak. Jesteś taka posłuszna. – Wsuwa dłoń w moje włosy i masuje skórę.
Przyjemne. Krąży palcami, aż moja szyja rozluźnia się i głowa zaczyna opadać w przód.
– Rozbierz mnie. – Jest opanowany, ale zdradza go pierś unosząca się i opadająca w przyspieszonym oddechu. – Na co tak patrzysz?
– Na ciebie.
– Tak? I co widzisz?
– Że bardzo chcesz coś zrobić, ale albo się wahasz, albo nie wiesz, na co się zdecydować.
– Piękna i inteligentna. – Głaszcze mój policzek. – Ale do tego, co masz robić, nie potrzebujesz ani jednego, ani tym bardziej drugiego. Klęknij. – Ściąga mnie na podłogę i zbiera moje włosy w kitkę, którą przytrzymuje z tyłu głowy. – Otwórz usta. Nauczyłaś się już, że trzeba szeroko. Bardzo ładnie. – Patrzy z zachwytem.
Wie, jak mówić, żeby trafiło. Brzmi obcesowo, ale jego zachowanie świadczy o czymś zupełnie przeciwnym. Na przemian chłoszcze mnie słowami i czule dotyka. Mówi coś, co powinno mnie oburzyć, ale za chwilę upewnia się, czy dobrze się czuję. Jak na kolejce górskiej – mieszanka emocji, zlewa się w końcu w jedno i mózg na haju bawi się w najlepsze.
Wsuwa główkę penisa w moje usta z głośnym sykiem.
– Pamiętaj, że w każdej chwili możemy przerwać, okej? – W odpowiedzi wciągam policzki i zaczynam ssać. – O mój, kurwa, boże. Dobra, koniec zabawy.
Wpycha się w moje gardło, aż oczy zachodzą mi łzami i zaczyna zapamiętale pieprzyć. Zakładam ręce za plecami, nie bronię się, bo nagrodą jest seria jego głośnych jęków. Wciąż trzyma moją głowę z tyłu i ślizga po moim języku.
– Lubisz to? – Wyciąga go spomiędzy warg, które zamykają się z cmoknięciem.
– Tak, Olgierd.
– Lubisz ten smak, co? Mała, brudna, szmata. – Pochyla się, wpija w moje usta mrucząc i niskie wibracje rozchodzą mi się w głowie.
Staje nade mną i przesuwa zaciśniętą pięścią po nabrzmiałej, czerwonej główce. Płatki jego nosa falują, górna warga wykrzywia się, nadając mu brutalnego wyglądu.
– Pozwól mi obciągać, Olgierd. – Mój głos brzmi obco dla mnie samej.
Od kiedy robię takie rzeczy?
Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem i wsuwa w usta palec drugiej dłoni, który natychmiast zaczynam ssać.
– Ale się ślinisz. – Rozmazuje wilgoć wokół ust. – Marzysz, żeby go ssać, ale nic z tego. Wchodź na łóżko i wypnij się.
Odsuwam kołdrę i robię, co kazał, opierając się nisko na łokciach. Cholernie bardzo potrzebuję poczuć go w sobie. Wciska we mnie palec i wzdycha z zachwytem.
– Kurwa, jaka mokra. Dla mnie, cała dla mnie.
Nie widzę co robi, ale po chwili czuję na sobie jego usta i język. Zadzieram głowę z głośnym jękiem.
– Olgierd! – Sięgam dłonią w tył i wplątuję palce w jego włosy.
– Mmm – mruczy między kolejnymi pociągnięciami języka. – Jesteś taka dobra.
Pomiędzy długimi liźnięciami, pożera moją cipkę, szeroko otwierając usta. Spija wszystko, ssąc łapczywie.
– To nie tak, że nie wiem, co z tobą robić. – Wstaje. – Po prostu... Jesteś absolutnie pierwsza, która jest tak idealnie uległa, że aż inspirująca. – Głaszcze moje plecy i ustawia się przy wejściu do cipki. Naciskam na niego biodrami, bo nie mogę znieść, że przedłuża ten moment. – Tak, właśnie o tym mówię – śmieje się cicho. – Chcesz go? Chcesz tego twardego fiuta? Zobacz, co z nim robisz. – Ślizga się między moimi pośladkami.
– Tak – skomlę.
– Poproś o to.
– Olgierd...
– Nienawidzę, gdy muszę ci powtarzać dwa razy.
– Proszę.
– A dokładniej? Czego dokładnie chcesz, moja mała, chciwa księżniczko?
– Chcę – ocieram się o niego – żebyś mnie zerżnął. Błagam, nie każ mi już czekać.
Jestem tak mokra, że wjeżdża jak po maśle. Nie czekając, zaczyna mnie posuwać szybkimi pchnięciami, a ja niemal od razu czuję pierwszą falę orgazmu.
– O mój boże, ale się zacisnęłaś. Dochodzisz, skarbie?
– Och! – Drżę, kiedy rozkosz rozlewa się w moim ciele. Nie wiem, czy to mój jęk, czy szloch, wszystko zlewa się w jedno, w akompaniamencie jego śmiechu.
– Obróć się na plecy. – Odsuwa się, robiąc mi miejsce i znów wjeżdża w moją rozgrzaną cipkę. Opiera się na łokciach po obu stronach mojej głowy. Jego pchnięcia są leniwe, tak jak pocałunki, którymi karmimy się nawzajem. – Dasz radę jeszcze?
– Tak, proszę.
Unosi się i zgina moje nogi, dociskając je po bokach. Jego palce wbijają się w tylną stronę moich ud, gdy rozchyla mnie, przyglądając się, jak znika w moim wnętrzu.
– O tak – jęczy. – Przyjmij mnie, skarbie. Przyjmij do końca. Jeszcze trochę, jeszcze. – Dociska do mnie biodra, aż syczę, czując, jak moje ciało ustępuje pod jego naporem. Ślini palce i pociera moją łechtaczkę. – Właśnie tak, grzeczna dziewczynka.
Jego pchnięcia stają się szybsze, bardziej rozpaczliwe i gna po swoje spełnienie.
Jezu, nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było mi tak dobrze. Moje miauczące pojękiwania i jego niskie warknięcia wypełniają sypialnię.
– Olgierd, proszę…
– Wiem, skarbie, wiem. Wytrzymaj jeszcze, wytrzymaj.
Wbijam paznokcie w jego prawą pierś, które przesuwają się wraz z mocnymi pchnięciami. Chyba mu się spodobało, bo orgazm szarpie jego ciałem i dochodzę razem z nim po raz drugi. Mogłabym oglądać i słuchać go tak godzinami.
Wychodzi ze mnie i złącza razem moje kolana. Zerkam niepewnie, kiedy klęka na podłodze.
– Pozwól mi to zobaczyć. – Całuje moje udo tuż pod pośladkiem i zbiera wypływające ze mnie powoli nasienie, które wpycha z powrotem, wsuwając we mnie palec. – Piękne, wiesz? Jesteś taka miękka i rozgrzana, że mógłbym wsunąć i trzy. – Uśmiecha się, kiedy podrywam głowę. – Ćśś, nie tym razem, skarbie. Teraz odpoczniemy. – Sięga z podłogi swoją koszulkę, którą wyciera moją skórę i kładzie się obok. Od razu przyciąga mnie do swojej piersi i unosi moją twarz ku swojej. – Wszystko w porządku?
– Mhm. – Oczy mi się zamykają. Zaczynam odpływać.
– Wybacz, jeśli byłem za ostry. Znowu uciekłaś, a ja nadal nie wiem, dlaczego to robisz. – Odsuwa z mojego czoła kosmyk włosów. – Poza tym – uśmiecha się spod półprzymkniętych powiek i całuje mnie miękko w czubek nosa – podoba mi się, jak chętnie to przyjmujesz. Chcesz się zdrzemnąć? – Okrywa nas kocem, kiedy potakuję kiwnięciem głowy. – Zdrzemnę się z tobą.
Przysypiam, gdy jego niski, mruczący głos dociera do mnie gdzieś z oddali.
– To, co pozwalasz mi robić ze swoim ciałem... – Ziewa i wtula nos w moje włosy. – Uszczęśliwia mnie, a to jak czuję się przy tobie… – milknie i myślę, że zasnął, gdy drga lekko i obejmuje mnie mocniej w pasie. – Jest uzależniające, skarbie. Lubię… być z tobą.
---
Budzę się. Moje serce wali, jak młot pneumatyczny, aż boję się, że leżący obok Olgierd może je usłyszeć. Staram się oddychać powoli i nie wiercić się, ale z nerwów zaczynam się pocić i moja skóra, klei się do jego ciała.
Muszę to skończyć. Muszę. Chociaż mam ochotę powiedzieć mu to samo, co usłyszałam od niego, wiem, że to najgorszy z możliwych pomysłów. Chcę go przytulić i wyznać, że ja też czuję się z nim dobrze, że lubię jego obecność, uwielbiam jego ciało i umysł, jego poczucie humoru i to jaki jest dojrzały.
Ale rozsądek wyje, że nie ma szans na związek między nami. Osiem lat. Teraz może i nie robi to większej różnicy, ale za jakiś czas będzie widoczne. Już jest widoczne, bo ja chcę rodziny i dzieci, a jego czas być może nadejdzie, kiedy dla mnie będzie za późno.
Sine światło zalewa sypialnię, nadając jej ponurego wyglądu. A może to po prostu mój nastrój?
Olgierd przekręca się na brzuch, podkładając jedną rękę pod głowę, a drugą przerzuca przez moją klatkę piersiową.
Brakuje mi powietrza, bynajmniej z powodu ręki, która przyciska mnie do materaca. Od kilku tygodni odpychałam od siebie to, co nieuniknione, a teraz ta świadomość uderza we mnie z siłą rozpędzonego pociągu. Wiem, że to musi się skończyć, ale strach przed jego utratą, zmusza mnie do ucieczki. Tyle, że już nie ma dokąd uciekać. Jego wczorajsze wyznanie jest najlepszym dowodem. Stało się. Powiedzieć, że zjebałam, to jak nic nie powiedzieć.
Ale to się nie może wydarzyć. Nie ma dla nas przyszłości.
Czuję, jak oczy zachodzą mi łzami, kiedy po cichu, wewnątrz siebie godzę się na to, co muszę zrobić. Próbuję się delikatnie wyswobodzić, ale obraca się na bok i znów wtula we mnie na łyżeczki. Wzdycham z rezygnacją.
– Spróbuj zasnąć, skarbie – mruczy sennie. – Nie ma jeszcze piątej.
Staram się leżeć spokojnie, żeby chociaż on mógł spać, ale ze zdenerwowania znów zaczynam się pocić i jest mi niewygodnie. Obracam się na plecy.
– Nie możesz spać?
– Chyba pójdę pod prysznic. Niedługo i tak muszę wstać do pracy.
– Ranny ptaszek. – Ziewa. – Ale ja też lubię wstawać wcześnie.
Zapada cisza, podczas której wsłuchuję się w jego spokojny oddech. Nerwowo przełykam ślinę, zastanawiając się, jak mam powiedzieć mu o tym, co zamierzam.
– Niedługo kończy się semestr – mruczy w zgięcie mojej szyi. – Zdam ostatnie egzaminy i w zasadzie zacznę wakacje.
– I? Co w związku z tym? – Spycham go z siebie i siadam na łóżku.
– No, nie wiem. – Opiera głowę na zgiętej w łokciu ręce i śledzi wzrokiem, jak ubieram bieliznę. – Nie mogę mieszkać tu bez końca, w charakterze kolegi twojego brata w trudnej sytuacji mieszkaniowej – próbuje żartować, ale słyszę ostrożność w jego głosie. – Chyba, że…
– Chyba że co? – pytam nieco zbyt ostro.
Kiedy spotykam jego zaniepokojone spojrzenie, jest mi żal nas obojga.
– Pomyślałem, że... – milknie na chwilę. – Nie wiem co o tym pomyślisz, więc może... – urywa i śmieje się wciąż nieco zaspany. Jest taki uroczy, zrelaksowany, a jego migdałowe oczy, wciąż są lekko opuchnięte, po niedawnej pobudce. – Kurwa, to takie trudne. – Przeciera twarz dłonią. – Muszę poszukać nowego mieszkania. Nie myślałem, że sytuacja między nami tak się rozwinie i nie rozglądałem się za niczym. Może przyjechałabyś do mnie? Będziesz miała jakiś urlop, prawda? Moglibyśmy spędzić czas w domu rodziców. Są naprawdę w porządku. Niedaleko jest jezioro i stadnina koni.
Ubrana staję na środku pokoju z rękoma na biodrach, podczas gdy on wciąż zalega nagi w moim łóżku. Cienka kołdra owinęła się wokół jego wąskich bioder, które jeszcze kilka godzin temu, z głośnym plaskiem obijały się o moje pośladki. Zgrzytam zębami na to wspomnienie i ściskam nasadę nosa.
– Skarbie? – Olgierd siada, wyciągając przed siebie jedną z długich nóg, a drugą opuszcza na podłogę. Srebrny kolczyk błyszczy w wątłym świetle dnia, a na drugiej piersi czerwienią się ślady po moich paznokciach. – Co się dzieje?
– Nic.
– Hej, przecież widzę. Dlaczego jesteś zdenerwowana? – Wstaje, a kołdra opada na łóżko.
Sięga po bokserki, które wczoraj sama z niego zdarłam i podchodzi bliżej, marszcząc brwi.
Boże, tak mi przykro. Proszę, wybacz mi.
– Nie wiem co planujesz, ale nasze tête-à-tête właśnie się kończy – wyrzucam z siebie, jak serię z karabinu.
– Co? Nie mówisz poważnie.
– Owszem, mówię. Rozumiem, że do ostatniego egzaminu zostało jeszcze dziesięć dni. Możesz zostać tu tak długo, jak będziesz potrzebował. W tej sytuacji mieszkanie razem byłoby żenujące dla nas obojga, dlatego przeprowadzę się do rodziców. Obiecałam mamie pomóc zrobić nowe rabaty, więc nie będzie o nic pytać, tak samo Bartek.
Milczy. Cisza przedłuża się tak bardzo, że wrzyna się w moje uszy, jak ząbkowany nóż myśliwski.
– Widzę, że wszystko już przemyślałaś.
– Tak. Tak będzie najlepiej.
– Najlepiej dla kogo?
– Dla ciebie, dla nas. – Wzruszam ramionami.
– Dlaczego? Coś dzieje się dla ciebie za szybko? Wyjaśnij mi to.
– Myślałam, że to jest jasne. Mówiłam ci, że jesteś dla mnie za młody. To nie miało szans przetrwać i właśnie się kończy.
– Aha. – Wciąga spodnie.
Patrzę na mięśnie jego brzucha, jak napinają się pod złotą skórą, kiedy unosi nogę i przekłada stopę przez nogawkę.
– Nie wierzę, że to się dzieje. – Zaciska zęby, a płatki jego nosa zaczynają falować. – Oszukałaś mnie i dokładnie zaplanowałaś, jak się mnie pozbyć. Jak jebanego trupa z szafy! – Pozwalam mu mówić. Zasługuję na to, chociaż wolałabym wbić sobie rozżarzony drut w obydwoje uszu. – Bo tym właśnie jestem, nie? Małym, brudnym sekretem, którego się pozbywasz.
– To nie tak.
– A jak?! – podnosi głos. – To jest, kurwa, niewiarygodne. Jeszcze kilka godzin temu, leżałaś pode mną i błagałaś, żebym wsadził w ciebie kutasa, a teraz mówisz mi prosto w oczy, że jestem za młody? – Śmieje się, ale nie ma w tym ani krzty radości.
– Mówiłam ci to od samego początku!
– Kurwa, to wszystko co ze mną robiłaś wczoraj i… i wcześniej. – Patrzy z niedowierzaniem. – Pozwoliłaś mi wierzyć, że między nami jest coś więcej, niż pieprzenie, a doskonale wiedziałaś, że tak nie jest. I nigdy nie będzie. Prawda? Od początku nie miałaś zamiaru wziąć więcej, niż samego kutasa!
– Olgierd, ja...
– Brzydzę się tobą. – Krzywi się. Wsuwa palce we włosy i zaciska na nich pięści. – Kiedy podjęłaś decyzję, że kończysz ze mną zabawę? Tuż po tym, jak nazwałem cię szmatą, a ty błagałaś, żeby mi obciągnąć, czy może, jak doszłaś na moim fiucie dwa razy, zanim przyjęłaś w siebie cały ładunek?
Reaguję za szybko. Wymierzam mu policzek, aż jego głowa odskakuje w bok. Prostuje szyję, oblizując kącik ust.
– Wspaniale. – Śmieje się gorzko. – Fantastycznie. Tego było mi trzeba. Nie musisz wyprowadzać się z własnego domu, bo twój sekrecik właśnie go opuszcza. – Mija mnie i wychodzi z pokoju.
Staram się oddychać, chociaż na mojej klatce piersiowej leży pięć ton poczucia winy. Próbuję łapać powietrze, które ze świstem przechodzi przez zaciskające się gardło.
Nie będę płakać. Nie mogę płakać. Nie teraz, nie przy nim. Boże, moje serce właśnie rozpada się na kawałki.
Wychodzę z sypialni i ruszam za nim do pokoju, gdzie pochylony pakuje swoje rzeczy do sportowej torby.
– Nie musisz...
– Milcz. – Podnosi nagle głowę. – Nie mam ochoty cię słuchać. Nie chcę twojej litości, dobrych rad, ani poczucia winy. Nie mogę na ciebie patrzeć – mówi z obrzydzeniem, aż cofam się za próg pomieszczenia.
Zabolało.
Zawiesza torbę na ramieniu i wychodzi na korytarz, trzymając pod pachą zwiniętą w rulon pościel. Na jego policzku wykwitła już czerwona plama, a ja przymykam oczy na ten widok.
– Jak Bartek zapyta, co się ze mną stało, powiedz, że nie było cię w domu, a jak wróciłaś to już mnie nie było. Może i jestem zauroczonym szczeniakiem, ale nie jestem chujem. Załatwię to z nim sam, unikniesz pytań. Twoje sekrety są bezpieczne. – Mija mnie w drzwiach. Zatrzymuje się jeszcze przy łazience i zgarnia z półki kosmetyki, które wrzuca luzem do torby. – Jeżeli coś zostawiłem, to bądź tak miła i zrób to, co potrafisz najlepiej. Wyjeb to do śmieci. – Wsuwa stopy w buty.
Trzaśnięcie drzwi oznajmia, że zostałam sama, więc pozwalam sobie w końcu zaszlochać. Opadam na kolana tam, gdzie stoję i po prostu wyję, jak zranione zwierzę. Łzy skapują mi na dekolt i wsiąkają w szary materiał bluzki, z której wciąż unosi się jego zapach.
– Boże, ja tego, kurwa, nie przeżyję. – Opieram dłonie na podłodze i kładę się, zwijając w kłębek.
---
Chwilę po siódmej piszę do szefa smsa, że muszę wziąć urlop na żądanie. Odpisuje po kilku minutach zwięzłe „ok”, a ja wracam do wypłakiwania oczu.
Jestem żałosna. Żałosna idiotka, która od początku wiedziała, jaki będzie koniec, a mimo wszystko weszła w to z beztroskim uśmiechem.
„Brzydzę się tobą”, wspomnienie jest, jak uderzenie pięścią w brzuch. „Nie mogę na ciebie patrzeć”, kolejny cios.
Zasługuję na to.
Jak mogę mieć nadzieję, że znajdę kogoś, kto mnie pokocha, skoro traktuję ludzi w ten sposób?
---
Bartek wraca późnym popołudniem. Gdy słyszę ciche pukanie do drzwi mojej sypialni, w której zaciągnęłam zaciemniające rolety i od kilku godzin leżę na łóżku, gaszę lampkę, by ukryć opuchniętą od płaczu twarz.
Żałosna idiotka.
– Siostra? – Nikłe światło sączy się przez powstałą szparę. – Śpisz?
Podsuwa mi ten pomysł i udaję, że dokładnie to robię. Wiem, że będę musiała z nim porozmawiać, ale mój wygląd nastręczy dodatkowe pytania, na które nie chcę odpowiadać. Ani dzisiaj, ani nigdy, bo… jestem żałosną idiotką i jeżeli jeszcze cały świat o tym nie wie, to może uda mi się poudawać nieco dłużej.
Bartek zamyka drzwi, a z moich oczu płyną kolejne łzy. Poszewka poduszki jest już od nich mokra i klei mi się do policzka, więc obracam ją na drugą stronę, która wcale nie jest w lepszej kondycji.
I czego leżysz tu i beczysz, jak rozmemłana pizda, skoro stało się dokładnie to, czego chciałaś?
Bo jestem… tak, tak – żałosną idiotką. To moje nowe imiona – Lilianna Beata Żałosna Idiotka Żuławska. Dzień dobry, świecie!
***
Ospale przeglądam dokumentację, którą otrzymaliśmy od centrum certyfikacyjnego, o dziwo, przed terminem. Równie dobrze mogłabym patrzeć się po prostu w ścianę. O ile moja twarz wygląda już w miarę normalnie, bo udało mi się przestać płakać zaraz po tym, jak Bartek wrócił do domu, o tyle łeb mi pęka, jak na kacu-gigancie. Fizycznie czuję się jak gówno, psychicznie niewiele lepiej.
Na twarzy mam taką ilość szpachli, że nawet gdybym spróbowała się uśmiechnąć, to jest wielce prawdopodobne, że nic by z tego nie wyszło. Odpuszczam, nie będę kusić losu, że maska popęka.
„Brzydzę się tobą”, powietrze ucieka mi z płuc i zgrzytam zębami, czując jak szklą mi się oczy. Pociągam nosem i wstaję, by wyjść do łazienki, zanim zainteresuje się mną któryś ze współpracowników. Nie chcę robić scen w miejscu pracy, nie chcę z nikim rozmawiać. Chcę po prostu przetrwać ten dzień, podpisać listę obecności i wyjść.
– Lilka – głos szefa zatrzymuje mnie w półkroku.
Biorę głęboki wdech, liczę do trzech i odwracam się w jego stronę.
– Tak?
– Poproszę na słówko do konferencyjnej.
– Czy mogę skorzystać wcześniej z toalety?
– Pewnie. Czekam na ciebie.
W łazience staję przed lustrem i zaciskam palce na brzegu umywalki, aż bieleją mi kłykcie. Koniec z płaczem. Wiedziałaś, chciałaś, stało się. Jesteś dorosłą kobietą, która zrobiła to, co było właściwe. Jakiś szyderczy śmiech rozlega się w mojej głowie, a ja potrząsam nią, by go wyprzeć.
Gdy wchodzę do sali, szef odkłada na bok folder reklamowy i wskazuje mi miejsce.
– Usiądź, proszę.
Nigdy nie żądał rozmowy w cztery oczy, więc zaczynam się denerwować, czy czasami nie otrzymam wypowiedzenia. Zastanawiam się na szybko, czy zrobiłam coś, czym mogłabym się narazić, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
– Wzięłaś wczoraj urlop na żądanie – stwierdza, a ja potakuję. – Przepraszam, ale dzisiaj nie wyglądasz najlepiej, chociaż bardzo starasz się zachować pozory.
Zaciskam usta w prostą linię, kiedy on najwyraźniej czeka na jakąś odpowiedź. Przynajmniej wiem, że nie chce mnie zwolnić, tylko popierdolić nad uchem o mojej niekompetencji. Oczywiście, dokop mi, powiedz jaka jestem chujowa i obniżam morale zespołu. Może założę na łeb papierową torbę, na której narysuję uśmiech?
– Jestem ojcem trzech córek i mężem. – Wzdycha, widząc, że nie zamierzam wchodzić z nim w konwersację. – Oprócz tego, przez ostatnie trzydzieści lat zatrudniałem wystarczająco dużo osób, żeby wiedzieć, że są takie dni, kiedy lepiej trzymać gębę na kłódkę. – Bębni palcami w stół. – Pracujesz u mnie od pięciu lat. Nigdy nie wzięłaś urlopu na żądanie, ani zwolnienia lekarskiego. Nie musiałem sprawdzać tego w kadrach. Wiem, bo jesteś, jeśli nie najlepszym, to jednym z lepszych pracowników, na którym zawsze mogę polegać.
Co?
– Wyglądasz dzisiaj na kogoś, komu bardzo przyda się coś miłego, więc mam nadzieję, że uda mi się podnieść cię na duchu. Twoja kierowniczka złożyła wypowiedzenie i jesteś pierwszą kandydatką na to stanowisko.
Moja szczęka opada.
– Ale żebyś nie myślała, że próbuję zapchać tobą dziurę. – Unosi ostrzegawczo palec. – Zamierzałem awansować cię na to stanowisko, bo wykazujesz się od dłuższego czasu, a Danka, no cóż – rozkłada ręce. – Przemyśl to, bo chciałbym, żebyś zaczęła od przyszłego miesiąca, a jeśli chodzi o dzisiaj – milknie i pociera usta dłonią. – Chcesz iść na zdalną? Nie pytam, co się stało, ale wyglądasz na zmęczoną. Nie znoszę miękkiej gry, ale każdy czasami zasługuje na fory. Dam ci coś, przy czym nie trzeba się przemęczać i będziesz mogła dokończyć w domu.
– Jestem zaskoczona – odzywam się w końcu. Zaschło mi w gardle, więc sięgam po jedną ze stojących na środku stołu butelek wody i duszkiem wypijam połowę zwartości. – Nie spodziewałam się awansu. Bardzo to doceniam i dziękuję, ale faktycznie, muszę to przemyśleć.
– Oczywiście. Do poniedziałku będziesz wiedziała?
– Tak. Co do zdalnej, to chętnie skorzystam. – Wycieram dłonie w uda.
---
Po skończonej pracy, zamykam ekran laptopa i pakuję cały sprzęt do torby. Szef, tak jak obiecał – dał mi luźną robotę, przy której nie musiałam za dużo myśleć, więc pomijając chujowy stan ducha, zaczynam czuć się lepiej.
– Cześć, siostra. – Bartek wychodzi z korytarza. Jego kurtka ocieka wodą i obracam się do okna.
– Cześć. Rany, nawet nie zauważyłam, że tak leje.
– Przed chwilą zaczęło. Rozmawiałem z Olgierdem – mówi, a mój żołądek wywija salto. – Wyprowadził się wczoraj, wiesz?
Wiem. Nawet nie wiesz, jak bardzo wiem.
– Och, naprawdę? Rano zauważyłam, że nie ma jego kosmetyków, ale myślałam, że może po prostu gdzieś wyjechał.
– Powiedział, że w firmie rodziców coś się wywaliło, a semestr i tak zaraz się kończy, więc postanowił wrócić do domu wcześniej. W sumie został już tylko jeden egzamin w przyszłym tygodniu. – Wzrusza ramionami. – Jemy coś?
A więc zrobił, jak obiecał.
„Może i jestem zauroczonym szczeniakiem, ale nie jestem chujem”.
Za to ja jestem. Bardzo.
***
Przez następny miesiąc, żyję jak w transie. Praca, dom, praca, dom. Kilka razy Bartek podpytywał, czy coś się stało, bo jestem jakaś markotna, ale wymówiłam się robotą. Awans na kierownicze stanowisko, nadmiar pracy, dodatkowy stres, zmęczenie. Kiwał ze zrozumieniem głową i proponował, żebym wytrzymała jeszcze kilka miesięcy, nabrała doświadczenia jako kierownik i rzuciła tę pracę w diabły.
Gdyby tylko wiedział.
Przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że stres faktycznie nie najlepiej na mnie wpływa. Jestem blada, mam podkrążone oczy, a na czole wywaliło mi kilka pryszczy. Na dodatek wciąż chce mi się spać. W zasadzie mogłabym robić to cały czas. W pracy, po pracy, w ramach relaksu, jako hobby i jeszcze gdzieś w międzyczasie.
A może to wina tabletek antykoncepcyjnych? Zdarzyło mi się pominąć kilka, a nowego opakowania nawet nie zaczęłam. Muszę się w końcu ogarnąć, iść do lekarza, bo to w sumie ostatnia paczka i nie mam więcej recept.
Tylko… po co mi to? Olgierda już nie ma, a n samą myśl, że miałby mnie dotknąć ktoś inny aż się wzdrygam.
Obiecuję sobie umówić się na wizytę jutro z rana i wpisuję w telefon przypomnienie. Nie ufam swojej pamięci za grosz, bo przez to, co się ostatnio ze mną dzieje, zapominam nawet o tym, że mam pustą lodówkę. Może to dlatego, że przez stres i nawał nowych obowiązków zupełnie straciłam apetyt. Nawet głośne burczenie w brzuchu nie zawsze jest w stanie przekonać mnie do posiłku.
Pomimo że rzuciłam się w wir pracy, żeby odciągnąć się od nadmiernego rozmyślania, Olgierd wciąż tkwi w mojej głowie. Wyłączyłam nawet powiadomienia z aplikacji, do której wrzuca audiosy. Co prawda od ostatniego podcastu nie pojawiło się nic nowego, ale gdyby... Nie dałabym rady. Słuchanie go w takiej sytuacji, byłoby zwykłym aktem masochizmu.
Piątkowe popołudnie zaczyna się, jak zwykle. Wracam z pracy i zwalam się na kanapę. Nie mam siły, żeby się przebrać, ani jeść. Zaraz coś sobie przygotuję, tylko na chwilę zamknę oczy. Na dwie minutki…
– Siostra. – Czuję szarpanie za ramię. – Lilka, co ci jest?
Półprzytomna otwieram oczy i napotykam zatroskane spojrzenie brata. Najwyraźniej zasnęłam tak, jak padłam, czyli na brzuchu, z jedną ręką zwisająca z kanapy
– Boże – jęczę z bólu i próbuję ją zgiąć, ale jest jak z drewna.
– Lila, co się dzieje?!
– Cicho, nie drzyj się tak.
– Chryste, co się z tobą dzieje? – Kuca przede mną, gdy próbuję ogarnąć rzeczywistość. – Nie mogłem cię obudzić, myślałem, że coś się stało.
– Nic się nie stało, po prostu zdrzemnęłam się po pracy.
– Zdrzemnęłaś? Lilka, szarpałem cię, a ty byłaś nieprzytomna. I znowu nie zjadłaś obiadu! Czy ty w ogóle coś jesz?
– Jakiego obiadu? – pytam zaskoczona, bo przecież od dawna niczego nie gotowałam. Ba, nawet zakupy, które robiłam były bardzo ograniczone.
– Tego, który regularnie zostawiam ci w lodówce, ale zjadam sam! Od dwóch tygodni gotuję i ani razu nie zjadłaś żadnej porcji. Czy ty widziałaś się w lustrze? Kurwa, wyglądasz jak śmierć na chorągwi, a teraz musiałem cię szarpać, żeby cię ocucić. Wciąż śpisz, jesteś apatyczna, snujesz się jak cień!
Przyglądam mu się zdezorientowana. Naprawdę jest tak źle? Kurde, może faktycznie powinnam iść do lekarza. Może to cukrzyca? Albo jakiś nowotwór? Wzdrygam się na samą myśl.
– Przesadzasz.
– Przestań pieprzyć! Masz iść do lekarza albo powiem o wszystkim mamie!
Ta groźba brzmi tak zabawnie, że parskam śmiechem, ale wiem, że z Ulą nie ma żartów. Wolę szybko ogarnąć sprawy, niż ściągnąć ją sobie na głowę.
– A ty jak zawsze ta sama śpiewka. Bo powiem mamie – przedrzeźniam go złośliwie. – Masz dwadzieścia trzy lata, a dalej zachowujesz się, jakbyś miał dziewięć.
– Tak? No to patrz. – Wyciąga z kieszeni telefon, na którym coś klepie i pokazuje mi ekran.
„Dzwonię... Mama Ula”.
– Odbiło ci?! – Wyrywam mu smartfona z ręki i zrzucam połączenie.
– Chyba tobie.
– Jeszcze hiszpańską inkwizycję na mnie naślij, bo zdrzemnęłam się po pracy i jestem trochę blada. – Pukam się w czoło.
– Nasza matka to pikuś w porównaniu z hiszpańską inkwizycją. Obydwoje to wiemy, więc albo weźmiesz się za swoje zdrowie, albo nie zawaham się jej użyć!
– Dobrze, już dobrze! Tylko przestań truć dupę!
– Idę pod prysznic. Na stole stoi talerz pomidorówki, jak wyjdę ma być zjedzona. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek, bo wiesz co.
– Bo powiem mamie.
– Dokładnie tak. Do jedzenia. Marsz.
Wzdycham, kiedy zamykają się za nim drzwi łazienki. Jezu, taka afera o nic.
– Bo powiem mamie. – Robię minę i siadam do stołu.
Pierwsza łyżka staje mi kością w gardle, aż zaczynam kaszleć.
Jezus, Maria, zabić mnie chce!
Ale ciepło rozchodzi się przyjemnie w brzuszku, więc sięgam po kolejną i kolejną, aż wiosłuję zapamiętale. Ze smutkiem zauważam dno talerza i zerkam na kuchenkę w nadziei, że zobaczę tam garnek. Nic z tego. Kurde, jestem głodna. Chcę coś jeszcze. Przypominam sobie o ciasteczkach i gnam do mojej sekretnej skrytki, w której znajduję opakowanie. To opakowanie. To ostatnie opakowanie, które kupił mi Olo. Czuję ukłucie żalu, ale po chwili otwieram je i zażeram się owsianymi ciasteczkami w czekoladzie.
– O bowe, tak – wzdycham z pełnymi ustami.
Do kuchni wchodzi Bartek, który na wstępie urządza inspekcję pustego talerza, a później zagląda jeszcze do zalewu i kosza na śmieci.
– Chyba nie myślisz, że wylałabym to do śmietnika?
– Anorektyczki nie myślą logicznie, tylko emocjonalnie. Liczy się tylko, żeby nie jeść, nie ważne z jakim skutkiem.
– Ty te mądrości to chyba z mojego Bravo Girl wyczytywałeś.
– Z dupy, siostra, wiesz? A co ty robisz? – Unosi brwi na widok trzymanej przeze mnie paczki ciastek.
– Ciasteczko? – Podsuwam mu opakowanie. – Swoją drogą – wrzucam do ust połowę łakocia i mówię z pełnymi ustami – zjadłabym coś jeszcze. Zamówimy pizzę? Z boczkiem, salami, oliwkami, pepperoni i jalapeno, co? Zjesz ze mną, bo zamawiam? – Ruszam po swój telefon.
– Nie wiem jaki lekarz jest ci potrzebny, ale zacznij od psychiatry.
– Jak możesz śmiać się z psychicznie chorych, ty...
– Najpierw głodzisz się tygodniami, a teraz żresz, jak opętana! Może tobie egzorcysty trzeba, a nie lekarza?!
– Przyładuję mu, jak boga kocham. Przyładuję, zamorduję i pójdę siedzieć, jak za człowieka!
– Ty w żadnego boga nie wierzysz, więc nie wzywaj, bo jakiś przyjdzie i będzie ci głupio.
– Dobra, jesz tę pizzę, czy jesteś mientki?
Dwie godziny później zalegamy na kanapie. Opakowanie po sześćdziesięciocentymetrowej pizzy, leży smętnie wybebeszone na stoliku przed nami. Składając zamówienie, poprosiłam jeszcze o litrową colę, którą właśnie dopijam, kiedy Bartek pojękuje, klepiąc się po brzuchu. O ile jego wciąż jest płaski, tak mój wygląda jakbym zeżarła piłkę lekarską. I to tę największą, którą nigdy nie byłam w stanie rzucić na W-F-ie.
– Gdzieś ty to wszystko zmieściła?
– O tu. – Masuję się.
– Serio, siostra, cieszę się, że wrócił ci apetyt, ale dziwnie się zachowujesz. Pójdziesz do lekarza? Proszę.
– No pójdę. Żarty, żartami, ale nie zamierzam się zabić.
– To dobrze, bo za miesiąc chcę zrobić imprezę i wolałbym, żeby to nie była twoja stypa. – Chichocze, a ja uderzam go butelką po coli w głowę. – Au!
– Ja ci dam moją stypę, gnojku. A co to za okazja? – Doskonale wiem, że wkrótce ma urodziny.
– Jak będziesz zadawać takie pytania, to bez wątpienia będzie to twoja stypa – odburkuje, a ja znowu wymierzam mu cios butelką. – Ej, no!
– Nie miaucz, tylko mów co, gdzie i kiedy.
– Chcę wynająć pub na kampusie. Olo ma sprzęt grający, a do żarcia każdy coś przyniesie w ramach prezentu. Napoje i alkohol kupię sam.
Na dźwięk ksywki jego kolegi, czuję skurcz w przepełnionym żołądku, aż cała treść podjeżdża mi do gardła.
– Olo też będzie?
– No, pewnie. Przecież to mój przyjaciel. Skąd to pytanie?
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Kto jeszcze?
– Znajomi z roku i z pracy. Wyjdzie z trzydzieści osób. A, możesz zaprosić Agatę. Ona chyba przyjdzie z kimś, co?
– Tak, ze swoim panem adwokatem.
– Taka strata – wzdycha. – Ale ponoć nie ma takiego wagonu, którego nie da się odczepić. – Wyszczerza się, a ja wymierzam mu kolejny cios butelką. – Przestaniesz wreszcie?!
– Ty się za naukę weź, a nie za stare baby. Na dodatek zajęte.
– Stare baby? – Rozciera miejsce na głowie, w które go uderzyłam. – Ona jest w twoim wieku!
– No właśnie, czyli dla ciebie za stara.
– Osiem lat, to nie trzydzieści, żebym musiał się zastanawiać, czy nie mam jakiegoś problemu.
– Ale to wciąż osiem lat.
– Pieprzysz, siostrzyczko. – Cmoka mnie w policzek, który natychmiast wycieram rękawem. – Babki w waszym wieku, wciąż stanowią nasz target.
– Nasz? Target?
– No, nasz. Mój, Olgierda… Dlaczego w ogóle muszę ci to tłumaczyć?
Nie. Nie, kurwa, nie. To niedorzeczne. Po prostu nie. Daj spokój, Lila, dzieciak się przejadł i tak pierdoli, co mu ślina na język przyniesie. Za parę lat się ocknie, dorośnie, dojrzeje, zrozumie.
***
Następnego dnia zeskakuję się z łóżka niczym Ninja na kokainie i pędem gnam do łazienki, przytrzymując zawartość ust dłonią. Dopadam do muszli klozetowej i w konwulsjach opróżniam żołądek.
– Jezu. – Opieram czoło o deskę sedesową. – Jezu, umrę.
Po chwili następuje kolejna seria torsji i mam wrażenie, że moje wnętrzności wywróciły się właśnie na lewą stronę.
Gdy dźwigam się z kolan, boli mnie wszystko od kostek w górę. Rzyganie to najgorsza możliwa rzecz. Spocisz się, obsmarkasz, popłaczesz, popuścisz siku i jeszcze kilka innych „atrakcji”. Absolutna ohyda.
Po wyszczotkowaniu zębów, wychodzę z łazienki, pod którą zastaję Bartka.
– Co ci jest?
– Nie wiem, chyba się czymś strułam. Niedobrze mi, pewnie po tej pizzy.
– Ja też ją jadłem i nic mi nie jest. A nie najadłaś się po prostu za dużo wczoraj? Najpierw się głodziłaś się, a później nażarłaś, jak dzik, to teraz są skutki. Połóż się, zrobię ci herbatę.
Powłócząc nogami, docieram do kanapy. Przykrywam się cienkim kocem i przymykam powieki, starając się oddychać powoli i głęboko, bo znowu miesza mi się w żołądku i... Biegnę do łazienki. Męczę się okrutnie, bo już nie mam czym wymiotować, a wciąż mną rzuca.
– Cholera, źle to wygląda. Może zawiozę cię do lekarza, co?
– Zostaw mnie – jęczę z głową w muszli.
Bartek macha ręką i wraca do kuchni.
Dołączam do niego po chwili i siorbię ciepłą herbatę, która spływa przez mój zdarty przełyk, jak roztwór metalowych wiórów z wrzątkiem.
– Posprzątam dzisiaj, a ty odpocznij, okej? – Nie przestaje mi się przyglądać.
– Zaraz mi przejdzie. Wezmę jakiś węgiel, napiję się coli, będzie dobrze. Swoją drogą, nie wychodzisz nigdzie? Zastać cię w domu w weekend, to jak święto.
– Nie mam żadnych planów. Ludzie porozjeżdżali się na wakacje, do pracy nie idę, więc mogę coś porobić. Tym bardziej, że nie wyglądasz na kogoś w pełni sił, a ze śmietnika zaczyna się wysypywać.
– Wyjątkowo nie mam nic przeciwko, żebyś sprzątnął. Tylko pamiętaj...
– Wiem, wiem! – Przerywa mi i unosi dłonie. – Odkurz pod łóżkiem, zetrzyj kurze z parapetów, a kabinę prysznicową myje się środkiem do łazienki, a nie płynem do szyb.
Mrużę ostrzegawczo oczy, ale w głębi duszy jestem zadowolona, że jednak pamięta coś z mojego zrzędzenia.
Wracam na kanapę, z której zrywam się jeszcze kilka razy w ciągu następnej godziny. Mdłości przechodzą dopiero po kilku godzinach i umordowana zasypiam snem sprawiedliwego.
Późnym popołudniem Bartek budzi mnie, żebym się napiła i może spróbowała zjeść coś lekkiego. O dziwo, czuję się świetnie, oprócz tego, że od rzygania, jak kot po ogórkach, bolą mnie mięśnie i przełyk. Wrzucam więc w siebie kilka kanapek i paczkę ciastek, którą znajduję w sekretnym schowku, o którym i tak już wszyscy wiedzą.
– A może ty masz po prostu tasiemca, co? Jakiegoś nie wiem... Ósmego pasażera Nostromo? – Przygląda mi się z krzywą miną.
– O co ci chodzi? Dopiero marudziłeś, że jem za mało. Teraz, że za dużo. Ty nie masz żadnych zajęć? Może jednak zorganizuję ci jakiś wyjazd?
– Wieczorem wychodzę, umówiłem się z Olgierdem, ale do tego czasu – wskazuje na swoje oczy, a następnie na moje.
Pokazuję mu język. Bardzo dojrzała komunikacja dwójki dorosłego rodzeństwa.
Idzie z Olgierdem na miasto? Oczyma wyobraźni widzę go uśmiechniętego, z jakaś uroczą dziewczyną, siedzącą na jego kolanach i żółć znowu podjeżdża mi do gardła.
Nie, Lila. Nie rób sobie tego. Po prostu zamknij te drzwi i nie zerkaj przez nie więcej.
***
Niedzielny poranek wygląda, jakby jakiś bóg ćwiczył sobie kopiuj + wklej. Od chwili przebudzenia znowu rzygam i śpię, rzygam i śpię, aż do południa, kiedy zasypiam wyczerpana na kanapie. Z tą różnicą, że Bartek już nie prosi mnie o wizytę u lekarza, ale żąda, żebym się ubrała i czym prędzej zeszła do auta.
– Nic mi nie jest. Zatrułam się wczoraj pizzą i zamiast dać organizmowi odpocząć, to dorzuciłam mu znowu do pełna i dlatego się zbuntował. Pozwól mi po prostu odpocząć. Zobaczysz, że jutro rano będzie dobrze.
– A jak nie, to co? Jaką nową wymówkę sobie znajdziesz? Czy ty masz jakąś fobię przed lekarzami?
– Nie mam żadnej fobii. Po prostu nie będę zawracać komuś dupy tylko dlatego, że nażarłam się, jak świnia. Ale jeżeli rano nie poczuję się lepiej, to obiecuję, że zadzwonię do przychodni i umówię się na wizytę. Słowo honoru. – Podnoszę dwa palce, które ledwo wystają spod koca.
– I co ja mam z tobą zrobić? – Pociera szczękę.
Uśmiecham się słabo i znów odpływam w drzemkę.
***
Miesiąc później, piątek, dzień imprezy urodzinowej Bartka
W studenckim pubie „u Jabola” jestem pół godziny przed czasem. Choć nazwa może być myląca i może wskazywać na niezłą mordownię, to lokal jest bardzo ładny.
Jestem pierwsza, więc kręcę się wśród rozstawionych wokół parkietu stolików, zaglądam to tu, to tam, sprawdzając, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Tak naprawdę nie ma czego tu dopinać, bo naczynia są jednorazowe, jedzenie przyniosą goście, a resztę zrobiła obsługa pubu. Po prostu szukam sobie zajęcia, bo denerwuję się przed spotkaniem z Olgierdem. Nie widziałam go od dwóch miesięcy i chociaż liczyłam, że czas pomoże mi złagodzić, co czuję... Na niewiele się to zdało.
Żałosna idiotka.
Dzisiejszy wieczór muszę po prostu przetrwać. Zacisnąć zęby, unikać jego towarzystwa i przetrwać te kilka godzin.
Okrążam stoły kolejny raz, kiedy do sali wchodzą pierwsi goście, a za nimi Bartek. Czuję ulgę na jego widok, bo wreszcie widzę jakąś znajomą twarz, no i nie na mnie spadnie witanie Olgierda. Zaraz znajdę sobie jakieś miłe miejsce poza zasięgiem wzroku. Zaszyję się, dotrwam do końca, porozwożę chętnych do domów i będzie z głowy.
Przez ostatnie kilka tygodni wzięłam się za siebie - zaczęłam pilnować posiłków i nawet trochę ćwiczyć, chociaż z tym wciąż mam problem, bo brakuje mi siły. Jednak udało mi się uzyskać tyle, że wyglądam już nieco lepiej, niż niedospana amatorka kokainy.
Wygładzam szarą sukienkę, która ładnie kontrastuje z moją cerą. Myślę, że wyglądam dobrze i to dodaje mi nieco otuchy. Nie będę ściemniać, gdyby nie fakt, że będzie tu Olgierd, to nie wydałabym tej małej fortuny na fryzjera, kosmetyczkę i makijażystkę.
Tylko po co, skoro to ja kazałam mu zniknąć? Nie wiem! Jestem żałosną idiotką! A może... Może po prostu... Może chciałabym zakląć rzeczywistość i jeszcze przez kilka godzin, móc poczuć się, jak przez te dwa miesiące, które z nim spędziłam?
Moje rozmyślania przerywa Agata, która właśnie stanęła w drzwiach i na pierwszy rzut oka widzę, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak.
– Hej. – Wychodzę jej na powitanie.
– Muszę się napić.
– A gdzie twój luby?
– Najpierw się napiję, a później odpowiem na wszystkie pytania. – Ciągnie mnie za rękę do baru, gdzie zamawia dwie pięćdziesiątki.
Ku mojej konsternacji wypija jedną po drugiej bez popijania i nawet się nie wzdryga.
– Chodź. – Łapie mnie pod pachę i idziemy do stolika w rogu, na drugim końcu sali.
Z tego miejsca mamy doskonały widok na cały pub. Widzimy kto wchodzi, kto wychodzi i co się dzieje przy barze, a jednocześnie same nie rzucamy się w oczy.
– Siadaj przodem do ludzi, ja nie chcę żeby ktoś mnie widział, jak się rozbeczę. Rzucił mnie. – Siada ciężko na krześle.
– Dlaczego?
– Ni chuja nie wiem. – Dopiero teraz widzę jaka jest zmęczona i ma podkrążone oczy. – Jeszcze rano wydawało mi się, że wszystko jest dobrze, a dwie godziny przed imprezą przyjechał i powiedział, że to za szybko się dzieje i potrzebuje więcej przestrzeni dla siebie.
– Ale co za szybko? Oświadczyłaś mu się? – Próbuję żartować, na co Agata posyła mi ponure spojrzenie.
– Nawet ja nie jestem tak szalona.
– Naprawdę mi przykro. Myślałam, że go poznam, pobawimy się i spędzimy miło czas.
– No i chuj bombki strzelił.
Milczę, gładząc jej dłoń. Czasami po prostu wystarczy przy kimś być, zamiast klepać frazesy. Będzie dobrze, jeszcze się ułoży, znajdziesz następnego. Pierdolenie. Może kiedyś będzie dobrze, jakoś zawsze się układa, a następny nigdy nie będzie tak dobry, jak...
Stop. Skup się na Agacie.
Skupiam się więc na przyjaciółce, której oczy szklą się i robią co raz bardziej czerwone, kiedy otwierają się drzwi i staje w nich dziewczyna tak piękna, że większość głów odwraca się w jej kierunku. Jest absolutnie zjawiskowa. Ma długie, jedwabiste, jasnobrązowe włosy, nogi do samego nieba, a jej szczupłe, wysportowane ciało, spowija krótka mała czarna. Jej idealny wygląd mogłabym opisać nawet czternastozgłoskowcem, gdyby nie przedramię, które właśnie owija się wokół jej talii. Przestaję oddychać, gdy obok piękności staje Olgierd i rozgląda się, najwyraźniej szukając Bartka. Jego wzrok zatrzymuje się na mnie na jedną, krótką sekundę, a później przesuwa się dalej.
Boli, bardzo boli. Gardło ściska mi się tak mocno, że kolejny oddech wciągam do płuc siłą.
– Ej. – Agata marszczy brwi, po czym zerka przez ramię. – Co jest?
– O mój, boże – wyduszam. – O mój, kurwa, boże.
– Hej, co się dzieje? – Podnosi się z krzesła, ale powstrzymuję ją, przyciskając jej dłoń do blatu stolika.
– Nie wstawaj. Proszę, błagam cię.
– Lilka?
– Cicho bądź. Po prostu siedź i udawaj, że nic się nie dzieje.
– A dzieje się? – Jej dotychczas zmartwiona mina, wyraża teraz coś na granicy przerażenia. – Jesteś blada... Biała jak papier. Źle się czujesz?
– Niedobrze mi.
Do Olgierda i jego dziewczyny podchodzi Bartek. Przedstawiają się sobie, czyli to ktoś nowy. Rozmawiają chwilę, po czym mój brat odbiera od Olego torbę, którą odstawia na pobliski stół i wskazuje gdzie mogą usiąść. Kiedy idą we wskazanym kierunku, dziewczyna porusza się jak modelka, na niebotycznie wysokich obcasach. Olgierd odsuwa jej krzesło, a sam zajmuje miejsce plecami do mnie.
– Chcę stąd wyjść.
Agata podąża za mną, kiedy na drżących nogach opuszczam salę, w swoich śmiesznych dziewięciocentymetrowych szpilkach. Na pewno idę, jak nowonarodzone cielę, a dla pełni efektu jeszcze powinnam się wywalić.
Gdy otwieram drzwi, sierpniowy upał uderza mnie w twarz i prowadzę nas do ławek ustawionych pod ogromnym drzewem, na środku trawnika.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć? – Agata zakłada nogę na nogę i wygładza sukienkę.
– Nie.
– Lilka – rzuca ostrzegawczo. – Magister psychologii ze mnie, jak z kozich cycków kastaniety, ale widziałam dzisiaj wystarczająco dużo.
Chowam twarz w dłoniach, nie dbając już o makijaż za dwie stówy. Wszystko i tak zaczęło się sypać, jak domek z kart i żaden podkład od Diora tego nie uratuje. Biorę głęboki oddech, który boleśnie rozciąga mięśnie klatki piersiowej. Wiedziałam, że będzie musiało dojść do tej rozmowy, ale wciąż nie jestem na nią gotowa.
– Co jest między wami? – pyta, kiedy wciąż milczę.
– Nic.
– Wkurwiasz mnie.
– Niczego między nami nie ma. Widziałaś z kim przyszedł? – macham niedbale ręką. – A widzisz mnie? Więc masz odpowiedź. Po co mu ktoś taki jak ja, skoro…
– A co było między wami?
Wzdycham.
– Nic.
– Mhm. No, to chodźmy się z nimi przywitać. – Podnosi się z miejsca.
– Nie! – Moja reakcja jest tak oczywista, że Agata tylko wygina brew. – Nie teraz – dodaję spokojniej. – Za chwilę. Później.
Wiatr szumi w koronie drzewa nad naszymi głowami. Staram się skupić uwagę na tych dźwiękach, na szeleszczących liściach i skrzypiących konarach. Tutaj, w cieniu, upał jest nieco lżejszy, ale i tak zaczynam się pocić. Ocieram o siebie wilgotne dłonie, próbując wymyśleć powód, dla którego mogłabym zniknąć z tej imprezy. Nie dam rady bawić się w towarzystwie Olgierda i jego nowej dziewczyny. Czuję, jak oczy zachodzą mi łzami na wspomnienie jego ręki, spoczywającej na jej talii. Zastanawiam się, jak długo są ze sobą, gdzie się poznali i snuję wszystkie możliwe scenariusze, jakbym chciała samą siebie ukarać za to, że śmiałam ich zobaczyć.
– Czy już jest później? Sukienka klei mi się do tyłka.
– Możesz iść, ja... Jeszcze tu posiedzę.
– Czy możesz w końcu powiedzieć mi, co się dzieje, czy mam iść i zapytać Olgierda?
Naważyłaś? To teraz żłop, żałosna idiotko.
– Spałam z nim – mówię cicho.
– I po jednorazowym numerku wpadasz w panikę na jego widok z nową panienką?
– To nie był jednorazowy numerek. Można powiedzieć, że... – urywam.
Wiem, co chcę powiedzieć, ale te słowa nie chcą przejść mi przez gardło. To nie było jednorazowe. Nie było na chwilę. Było za to najpiękniejsze, co dotychczas mnie spotkało.
– Że?
– Spotykaliśmy się... Jakiś czas.
– Jakiś czas – Agata powtarza jak echo.
– Prawie dwa miesiące.
– Mhm. I co się stało, że się zesrało?
Wiercę się na ławce. Tyle słów, tyle myśli, tyle uczuć kłębi się w mojej głowie, które tak długo tłamsiłam, że teraz nie potrafię poradzić sobie z ich nadmiarem.
– Musiałam to skończyć.
– Musiałaś?
– Jest osiem lat młodszy. Wyobrażasz sobie nas razem za parę lat? Wyglądałabym przy nim jak starsza pani, polująca na chłopców. Poza tym, mam ponad trzydziechę, chciałabym założyć rodzinę i mieć dzieci. Nie mogę wciągnąć go w takie coś, kiedy nie zdążył właściwie przeżyć swojej młodości.
– Brzmisz, jak stara dewota. Nie zdążył właściwie przeżyć swojej młodości? – Parska. – Przepraszam, Lilka, ale co ty pierdolisz?
– Jest wspaniałym facetem – ciągnę, biorąc głęboki wdech i moje płuca w końcu bezboleśnie napełniają się powietrzem – który sprawiał, że każdy dzień był lepszy od poprzedniego, seks z nim to sen na jawie i ma przed sobą przyszłość, ale jest za młody. Musiałam to skończyć, bo ten związek nie mógł się udać, a on chyba zaczął się we mnie zakochiwać. Z wzajemnością – dodaję cicho.
Agata patrzy na mnie, jakby na czole wyrosła mi noga, a ja odwracam wzrok.
– Dobrze, jeszcze raz i powoli. – Masuje skronie z zamkniętymi oczami. – Spotykasz faceta, który cię uszczęśliwia, pieprzy się jak zły, jest rokującym inżynierem, przystojnym jak sam diabeł, zakochuje się w tobie z wzajemnością, ale ty kończysz tę relację, bo jest osiem lat młodszy i nie możesz go skazać na pieluchy, bo nie zdążył się wyszaleć?
– Mniej więcej.
– Zrywasz z nim nie dlatego, że ma chorobę weneryczną, o której ci nie powiedział, jest dendrofilem, albo seryjnym mordercą, ale dlatego, że jest młodszy.
– Nie kpij ze mnie!
– Sama to robisz, Lila. Porzucasz kogoś, kto daje ci szczęście, z jakiegoś nieistniejącego powodu. Czy on o tym wie?
– O czym?
– O tym śmiesznym powodzie!
– To nie jest śmieszne!
– Nie mogę uwierzyć, że ty sama w wierzysz w to, co mówisz! Zostawiłaś kogoś takiego, a teraz siedzisz tu załamana, bo sobie kogoś znalazł. Co ty, kurwa, robisz? Patrz na mnie. – Łapie moją twarz i odwraca ku sobie. – Po co? Dlaczego? W imię czego?
– Mówiłam już, że jest za...
– Skończ pieprzyć te bzdury! Po pierwsze mam żal, że o niczym mi nie powiedziałaś, tylko cierpiałaś w milczeniu. Po drugie, nie wierzę, że wygnałaś ze swojego życia takiego faceta, tylko dlatego, że dzieli was kilka lat. Jak to przyjął?
– Był... Zły. Wściekły. Okej, okej – unoszę dłonie – wkurwiony.
– O boże – mówi cicho z szokiem wypisanym na twarzy. – Ty od początku tej znajomości wiedziałaś, że go rzucisz.
Zaciskam usta w prostą linię. Nie mam nic na swoją obronę.
– Oszukałaś go?
– Zanim cokolwiek się wydarzyło, powiedziałam mu, że między nami jest zbyt duża różnica wieku.
– Ale weszłaś w to, a później go rzuciłaś, jak zaczęło robić się poważnie.
– No... Tak.
Agata nie mówi nic więcej. Nie musi. Po prostu siedzi i patrzy, a ja wolałabym, żeby dała mi w twarz, nakrzyczała na mnie, cokolwiek.
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, Lila – odzywa się w końcu, a ja czuję rosnącą w gardle gulę. – Dlatego będę z tobą tak szczera, jak to możliwe, niezależnie od konsekwencji. Weszłaś z nim w relację, nie traktując go poważnie. Pozwoliłaś wam poczuć coś więcej, rzuciłaś go, a teraz ukrywasz się tutaj, bo nie możesz znieść, że się pozbierał i znalazł sobie inną. Nie rozumiem twoich powodów. Wierzę, że są dla ciebie bardzo ważne, ale to co zrobiłaś było okrutne i egoistyczne. – Wzdycha, pocierając czoło dłonią. – Przyszłam tutaj z nadzieją, że może uda mi się chociaż na chwilę oderwać od myślenia o Arturze, ale to co usłyszałam teraz, przygniotło mnie jeszcze bardziej. Przeproś Bartka, powiedz mu, że źle się poczułam i musiałam wrócić do domu. Ta impreza skończy się katastrofą, jeśli stąd nie wyjdę, bo albo będę siedzieć i płakać nad sobą albo wejdę do środka i to ty będziesz płakać. Wracam do domu. A ty – wstaje – ogarnij się. Nie wiem, czy chcę mieć obok siebie osobę, która traktuje ludzi w ten sposób.
Odchodzi, a ja zostaję sama z całym bajzlem, jakiego narobiłam. Jeżeli przez chwilę poczułam się lepiej, tak teraz ten moment właśnie minął.
Stopień wyższy od żałosnej idiotki, to beznadziejnie żałosna idiotka, którą właśnie się stałam.
Z ciężkim sercem dźwigam się z ławki. Otrzepuję sukienkę z niewidzialnych kłaczków i wygładzam materiał. Czas wyżłopać to brudne piwo.
We wnętrzu pubu impreza trwa w najlepsze. Wszyscy goście zdążyli już dotrzeć i teraz kilka osób pląsa na parkiecie, inni siedzą przy stołach albo rozmawiają w grupkach. Szukam dla siebie jakiegoś miejsca, w którym nie będę rzucać się w oczy i przez chwilę rozważam zamknięcie się w jednej z kabin w toalecie, aż zauważam samotne krzesło, częściowo schowane za głośnikiem na końcu sali. Idealna kryjówka. Zadowolona, że udało mi się przemknąć obok Bartka i Olgierda siedzących przy barze, mknę w kierunku raju obiecanego, gdy…
– Lilka! – woła mój brat.
Kurwa. Prawie się udało. Uśmiecham się szeroko, aż bolą mnie policzki, po czym raptownie się odwracam. Jestem pewna, że z tym sztucznym uśmiechem wyglądam, raczej jak Huggy Wuggy, a nie ktoś, kto stara się być miły. Beznadziejnie żałosna idiotka.
– Cześć. – Podchodzę do baru. – Jak się bawicie?
Chociaż z całych sił staram się nie patrzeć na Olgierda, kątem oka widzę, jak od niechcenia prześlizguje się po mnie wzrokiem i odwraca głowę.
Ała. Rozumiem, że nie mogę równać się z Idealną Pięknością, ale to było przykre.
– O to samo chciałem zapytać – mówi. – Olo już jest. Zdążyliście się przywitać?
– Nie, jeszcze nie. Cześć. – Wychylam się zza brata.
– Cześć, Lila. – Wygina usta w coś na kształt uśmiechu, ale grymas nie sięga oczu.
– Pójdę przywitać się z innymi. Miłej zabawy! – Uciekam, zanim Bartek wciągnie mnie w rozmowę.
Z głośników dudni popowy kawałek, który porwał tłumy, bo przy stolikach siedzi ledwie kilka osób. Wśród nich zauważam Pawła, który pracuje z jednej firmie z moim bratem. Zostaliśmy sobie przedstawieni podczas przypadkowego spotkania w markecie, stąd wiem, jak w ogóle ma na imię. Rozpromienia się i rusza w moją stronę.
– Dobry wieczór, Lila. Wspaniale cię znowu widzieć.
– Dobry wieczór. Ja również cieszę się, że jesteś. – Podaję mu rękę.
– Świetna impreza. – Wsuwa dłoń do kieszeni i zerka na parkiet.
– Faktycznie, rozkręciło się na całego.
– Zatańczysz ze mną?
– J-ja... – jąkam się i rozglądam dookoła. Już mam odmówić, kiedy napotykam baczne spojrzenie Olgierda. Czarne, migdałowe oczy czujnie przyglądają mi się znad brzegu szklanki, którą unosi do ust. – Pewnie. Tylko... musisz mi pomóc, bo jestem bardzo kiepska w te klocki.
– Z przyjemnością poprowadzę cię tak, że nikt się nie zorientuje. To będzie nasza tajemnica – dodaje tuż przy moim uchu, kiedy wchodzimy między tańczących ludzi.
Muszę przyznać, że idzie mu znakomicie. Chociaż ja poruszam się, jak słoń, to on zdaje się kompletnie nic sobie z tego nie robić, dzięki czemu i mnie udaje się świetnie bawić.
Schodzimy z parkietu, po najdłuższym tańcu w moim życiu. Cztery kawałki pod rząd! I tylko dwa razy nadepnęłam mu na stopę, z czego tylko raz na tyle skutecznie, że omal nie wywinął orła. Cała ja, pełna gracji, beznadziejnie żałosna idiotka.
– Usiądziesz z nami? – Prowadzi mnie do stolika.
Kilka osób odwraca się do nas, uśmiechając się przyjaźnie. Prawie udaje mi się zająć takie miejsce, by siedzieć tyłem do baru, ale w ostatniej chwili Paweł podstawia mi krzesło obok swojego. Nie pozostaje mi nic innego, jak przyjąć to z uśmiechem, chociaż siedzę na wprost Olgierda. Na szczęście zostaję wciągnięta w wir towarzyskich pogawędek i moja uwaga skupia się na tych sympatycznych ludziach, którzy wypytują mnie o różne rzeczy.
– Napijesz się? – Paweł stawia przede mną szklankę i unosi butelkę wódki.
– Dziękuję, ale nie mogę. Jestem kierowcą i będę odwozić gości po imprezie.
– Ach, tak. Bartek wspominał, że zapewnia transport, ale nie pomyślałem, że wrobi w to ciebie.
– Sama zaproponowałam. – Wzruszam ramionami.
– Pozwól więc, że ja wzniosę toast. – Unosi szkło. – Zdrowie wszystkich pięknych pań. – Mruga do mnie.
Jest zabawny i udaje mi się rozluźnić w jego towarzystwie. Mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie, że dość przystojny, chociaż blondyni nie są w moim typie. Za to ja, wyraźnie jestem w jego. Schlebia mi to. Poza tym świetnie bawię się z nim i jego znajomymi, którzy przyjęli mnie jak swoją. Chociaż poznaliśmy się przed chwilą, czuję się, jakbym znała ich od wieków. Z jedną z dziewczyn nawet wymieniamy się kontaktami, bo okazuje się, że mamy wspólne zainteresowania, jeśli chodzi o wystrój wnętrz i umawiamy się na podsyłanie sobie co ciekawszych materiałów.
Do siedzących przy barze Olgierda i Bartka podchodzi Idealna Piękność. Rozmawiają o czymś chwilą, po czym brat wskazuje na mnie palcem i dziewczyna rusza w moim kierunku.
– Cześć. Ty jesteś Lila?
– Tak. A ty to... ?
– Asia. – Uśmiecha się uroczo. – Przyszłam z Olgierdem. Znacie się, prawda?
Przytakuję, zastanawiając się czego ona ode mnie chce. Wydaje się miłą osobą i nie bije od niej nic negatywnego. I, mój boże, nawet pachnie zjawiskowo.
– Bartek powiedział, że będziesz odwozić gości. Czy zgodziłabyś się odwieźć też nas?
Nas. Razem. Piękni, młodzi, wstawieni, rozbawieni. Wspólna noc. U niej, czy u niego? Ciekawe, czy ją też tak rżnie...
Przessstań! Chryste. Przestań.
– Pewnie. – Przyklejam do twarzy uśmiech tak sztuczny, że zaraz odpadnie i poturla się po podłodze.
– Super, dziękuję. – Ściska mnie lekko, a ja odruchowo cofam się, zaskoczona tą nagłą bliskością – Jeju, przepraszam. – Chichocze. – Wstawiłam się i chyba włącza mi się miłość do wszystkich ludzi. Wybacz.
– W porządku. – Uśmiecham się.
Jest, kurwa, urocza. Gdyby nie okoliczności, mogłabym ją naprawdę przytulić.
– Olgierd opowiadał mi trochę o tobie i Bartku. – Przysuwa sobie krzesło i siada tak blisko, że jej idealna noga, o idealnie gładkiej skórze, dotyka mojego uda. – Mieszkał u was jakiś czas.
Przytakuję bez słowa i przesuwam się nieco, robiąc jej więcej miejsca przy stoliku.
– Jest taki słodki. – Opiera dłoń na brodzie i wodzi maślanym wzrokiem za stojącym przy wejściu do pubu Olgierdem.
Ten rozmawia z jakimś tyczkowatym chłopakiem o płomiennie rudej czuprynie. Jedną dłoń wsunął do kieszeni czarnych spodni, a w drugiej trzyma szklankę z alkoholem. Chociaż wygląda na rozbawionego, coś w jego postawie psuje to wrażenie.
Ale mimo wszystko... Tak, zgadzam się. Jest słodki.
– Ile razem mieszkaliście? Dwa miesiące? – Jej głos wyrywa mnie z odrętwienia.
– Coś koło tego.
– To znasz go dłużej, niż ja. Zawsze jest taki... – szuka słowa, pochylając niżej głowę. – Odległy?
– Odległy?
– Zawsze jest taki zamyślony. Nawet jak jest blisko, to wydaje się być gdzieś daleko.
– Chyba nie znam go na tyle, żeby móc powiedzieć ci coś więcej. – Próbuję ją zbyć.
– Jesteś taka miła. Powiem ci coś, jak kobieta, kobiecie. – Kładzie mi głowę na ramieniu, a ja sztywnieję, jak manekin.
O, boże. Jeszcze tego mi było trzeba. Co za, kurwa, katastrofa.
– Spotykamy się od jakiegoś czasu, ale ja mu się chyba nie podobam.
Ooo, nienienienie. Zapomnij, maleńka. Jestem ostatnią osobą na świecie, której chcesz o tym opowiadać.
– Idziemy tańczyć? – W akcie desperacji chwytam się tego pomysłu, jak brzytwy.
Wolę połamać nogi sobie i kilka nosów w moim nieskładnym wywijaniu wprost przeciwnym do rytmu, niż słuchać tego, do czego najwyraźniej zmierza to lekko bełkoczące dziewczę.
– Wiesz, że on nie chce iść ze mną do łóżka?
Jezu. Kurwa. Chryste.
Co zrobiłam w poprzednim wcieleniu, że mnie to spotyka? Striptiz na pogrzebie? Rysowałam penisy na sierocińcach?
– Na pewno w końcu wam się uda. – Wstaję z krzesła, a jej głowa opada mocniej na bok. – Rany, uważaj, zrobisz sobie krzywdę. – Podtrzymuję ją i dopiero teraz zauważam, że ona nie jest wstawiona, tylko regularnie pijana. Biedactwo.
– U, koleżanka chyba przeholowała. – Paweł pomaga mi utrzymać ją w pozycji siedzącej. – Hej, panienko. – Próbuje zajrzeć jej w oczy, ale dziewczyna najwyraźniej straciła kontakt z bazą.
– Niedobrze mi.
– Pomóż mi zaprowadzić ją do łazienki – mówię do niego, rozglądając się za Olgierdem, ale nigdzie go nie widzę.
I tak było mi dane dotknąć Idealnie jedwabistych włosów Asi. Co prawda podczas trzymania ich, kiedy ona zwracała całą zawartość żołądka, klęcząc nad muszlą klozetową, ale jednak.
– Zostaniesz tu chwilę? Pójdę poszukać jej chłopaka, trzeba będzie ją odwieźć.
– Pewnie. Leć.
Na szczęście nie muszę go długo szukać, bo tym razem szybko napotykam niechętne spojrzenie czarnych oczu, które staje się wrogie, kiedy zbliżam się coraz bardziej.
– Twoja dziewczyna wymiotuje w toalecie. – Staram się, by zabrzmiało to tak neutralnie, jak to tylko możliwe. – Wątpię, żeby udało się ją jeszcze ocucić na tyle, żeby wróciła dzisiaj do zabawy. Musisz pomóc mi zaprowadzić ją do auta i odwiozę ją... was – poprawiam się – do domu.
Olgierd kiwa głową i bez słowa rusza w kierunku toalet. Szybkim krokiem przemierza parkiet, poruszając się między tańczącymi, zwinnie jak kot, a przecież od początku widziałam, że pił. Ja jestem trzeźwa, jak niemowlę, ale ledwo udaje mi się przebrnąć, a na końcu i tak otrzymuję cios w plecy jakąś zabłąkaną w szaleńczym tańcu ręką. Jezu, to mogłabym być ja i właśnie dlatego nie tańczę.
Docieramy do toalet, gdzie Paweł tkwi z Asią wciąż wiszącą nad muszlą klozetową.
– Chyba jej przeszło, bo przestała wymiotować. – Prostuje się, kiedy Olgierd wchodzi do kabiny i dźwiga dziewczynę w górę. – Pomogę ci. – Łapie ją pod drugie ramię i razem wyprowadzają ją na zewnątrz.
Wybiegam przed nimi i otwieram samochód, do którego delikatnie wsadzają półprzytomną Asię, a ja siadam za kierownicą.
– Pojechać z wami? – Paweł przytrzymuje drzwi, zanim zdążę je zamknąć.
– Nie trzeba – odpowiada Olgierd, który wsiadł właśnie z tyłu i układa sobie na kolanach głowę dziewczyny. – Jej brat jest na miejscu.
– W porządku. To zobaczenia. – Mruga do mnie i wraca do pubu.
– Nie znam adresu – mówię, odpalając silnik.
– Kasztanowa sześćdziesiąt osiem.
– Gdyby zrobiło jej się gorzej...
– Mam ze sobą torbę – przerywa mi. – I jak coś, to będzie rzygać na mnie. Bez obaw, nie zabrudzi twojego auta.
Zgrzytam zębami, widząc że nie ma szans na normalną rozmowę i ruszam pod wskazany adres.
Wspaniale się w życiu ustawiłaś, Lilianko. Wieziesz właśnie faceta swojego życia, na spędzenie nocki z ukochaną.
Czy ja nazwałam go właśnie facetem swojego życia?
---
Droga przebiega bez żadnych ekscesów, kiedy z tylnej kanapy dociera do mnie słaby głos Asi. Początkowo brzmi to trochę jak miauczenie, ale po chwili udaje mi się wyłowić pojedyncze słowa, a nawet zdania.
– Zostaniesz?
– Odpoczywaj. Wypiłaś trochę za dużo.
– Olo... Zostań u mnie. Rodziców nie ma, ja czuję się już lepiej, moglibyśmy...
– Ćśś, odpocznij. Zaraz będziemy na miejscu.
– Olo, proszę. Chcę żebyś został. Nie podobam ci się? Dlaczego mnie nie chcesz?
Przysięgam. Staram się zniknąć. Nie słyszeć. Nie patrzeć. Szybkim ruchem wciskam guzik na kierownicy i muzyka zaczyna płynąć z głośników. Zerkam we wsteczne lusterko i w tym samym momencie, gdy mijamy uliczną latarnię, napotykam mroczne spojrzenie Olgierda. Aż ciarki przechodzą mi po plecach i wbijam wzrok przed siebie.
Co tu się, kurwa, dzieje?
Pod wskazanym adresem na Asię rzeczywiście czeka już jej brat. Otwiera drzwi auta i pomaga dziewczynie wysiąść.
– Możesz na mnie zaczekać? – Odwracam się, żeby mieć pewność że Olgierd mówi do mnie.
– Mogę. – Opadam na oparcie fotela i gaszę silnik.
Przyglądam się, jak prowadzą Asię, która próbuje stawiać nieporadne kroki. Znikają we wnętrzu domu, a po chwili Olgierd zbiega ze schodów i wsiada na miejsce pasażera z przodu.
– Nie powinieneś z nią zostać? – pytam z dłonią na przycisku uruchamiającym auto.
– Jesteś ostatnią osobą, która może mi mówić co powinienem.
Ty...
Zgrzytam zębami. Nie dam się sprowokować.
W milczeniu przebywamy drogę powrotną do pubu. Drażni mnie jego spokój, kiedy ja zaciskam mokre od potu dłonie na kierownicy.
Nie sypia z nią. On. Z nią. Nie sypia. Ale są razem. Przyszli razem, a on zamiast bawić się ze swoją dziewczyną, siedział cały czas przy barze. O co w tym chodzi? Pokażcie mi takiego w promieniu tylko dwudziestu metrów, który by jej nie chciał. A jednak wyszedł od niej.
Jesteś jak pies ogrodnika, ty beznadziejnie żałosna idiotko.
---
Na miejscu parkuję blisko wejścia, w razie gdyby znowu trzeba było kogoś eksportować do domu.
– Czy mam się z tobą rozliczyć za ten kurs? – pyta.
W odpowiedzi napotyka tylko moją uniesioną brew. Wzrusza ramionami i zamyka za sobą drzwi. Patrzę za nim, kiedy idzie w kierunku pubu, a później znika w jego wnętrzu.
No dobra, jakoś prawie udało mi się przetrwać.
W środku impreza zaczyna powoli dogasać. Niektórzy już się ulotnili. Inni jeszcze się bawią, a kilka osób śpi przy stołach.
– Lilka? – bełkot brata zwraca moją uwagę. – Odwieziesz chłopaków?
– A to ta piękna pani będzie naszym kierowcą? – Nie mniej napruty facet, uwiesza się na moim ramieniu.
Uśmiecham się nerwowo i próbuję go odsunąć, ale po mojej drugiej stronie staje kolejny, który gapi mi się obleśnie w dekolt.
Mam jechać z nimi dokądś sama? W nocy? Nie ma, kurwa, mowy.
Siedzący obok przy barze Olgierd, przysłuchuje się tej rozmowie, z miną nie wyrażającą żadnych emocji, ale jego spojrzenie przeskakuje między tymi dwoma typami.
A spierdalaj.
– Pojedziesz z nami? – pytam Bartka z nadzieją.
– Liluś, podrzuć chłopaków, to tylko kawałek. Ja mam jeszcze gości. Zaczynają się powoli zwijać, ale nie mogę zostawić ich tu i wyjść.
No tak, w końcu to jego impreza, ale ja nie chcę jechać z nimi sama. Nie czuję się bezpiecznie. Przygryzam od środka policzek, szukając jakiegoś wyjścia.
– To co, mała, jedziemy? – Alkoholowy oddech owiewa moją twarz i żołądek podjeżdża mi do gardła.
– Ja pojadę – Olgierd wstaje z wysokiego stołka. – Podrzucisz mnie do nocnego? Skończyły mi się fajki.
– Ty palisz? – pytamy jednocześnie z Bartkiem.
– Tak – odpowiada i wychodzi na zewnątrz.
---
– Nie musiałeś tego robić – mówię, kiedy koledzy Bartka opuszczają moje auto.
– Jechać po papierosy?
– Przecież wiem, że nie palisz. – Jestem zmęczona tym wieczorem i chciałabym odbyć z nim chociaż jedną, normalną rozmowę, po której nie poczuję się źle.
– Nic o mnie nie wiesz.
– Coś tam jednak wiem.
– Tu jest jakiś sklep, zatrzymaj się.
Zjeżdżam w autobusową zatoczkę. Wątpię, by o tej godzinie funkcjonowała komunikacja miejska, a w razie gdyby, to szybko odjadę.
Olgierd wraca po kilku minutach z paczką złotych Marlboro.
Nie wierzę. Kręcę tylko głową i ruszam.
– Dziękuję, że ze mną pojechałeś.
– Czy ty rozumiesz, co mówię? Powtarzam, że pojechałem przy okazji po papierosy. Nie obchodzi mnie, czy jechałabyś z nimi dwoma, czy pięcioma, w dzień, czy w nocy, ani czy się bałaś, czy nie.
A więc niechęci ciąg dalszy.
---
Pod pubem Olgierd wysiada zanim zdążę zatrzymać auto. Jest tak pełny niechęci wobec mojej osoby, że z ulgą przyjmuję jego zniknięcie.
Gdy wracam do środka, okazuje się że goście rozeszli się już do domów i na sali znajduje się tylko obsługa sprzątająca stoły. Za to mojego brata nigdzie nie widzę. Wychodzę na zewnątrz i obchodzę budynek dookoła.
Jak na sierpień, ta noc jest wyjątkowo ciepła. I wyjątkowo męcząca.
Spaceruję, rozglądając się w poszukiwaniu Bartka, gdy z dłoni wypada mi niewielka kopertówka. Kucam, by ją podnieść i słyszę dobiegającą zza rogu rozmowę dwóch mężczyzn.
– Ty palisz?
– Nie, kurwa. Przecież wiesz, że nie znoszę tego gówna. – Ten głos już znam. Przyjemny, aksamitny, chociaż teraz rozdrażniony.
– To po co ci to?
– Chryste, bierzesz, czy nie? Bo jak nie, to wywalam do śmieci.
– No biorę, biorę. Odbiło ci? Marlborasy do śmieci wyrzucać?
Zapada krótka cisza, podczas której zmierzam powoli ku rogowi budynku. Już mam zza niego wyjść, gdy rozmowa znów się zaczyna i moja ciekawość bierze górę. Poza tym, wreszcie zostałam sama i nikt niczego ode mnie nie chce. Przystaję więc i opieram się plecami o ścianę.
– Ale ta twoja Asia – nieznajomy głos brzmi łakomie – cud dziewczyna. Laska nie z tej ziemi, aż ci zazdroszczę.
Cisza.
– Gdzie ją poznałeś?
– Przez znajomych.
– A ci znajomi to mają więcej takich, jak ona? – rechocze. – Może mnie też udałoby się załapać?
Cisza.
– Coś jesteś nie w sosie, kolego. Spadamy do domu?
– Muszę jeszcze znaleźć tego kretyna, bo gdzieś zniknął.
– Jakiego kretyna?
– Tego, który ma dzisiaj urodziny i tego samego, który chciał puścić swoją siostrę samą z Chyłkiem i Antkiem. Mam ochotę tłuc jego łbem o stół.
– Pierdolisz! Chciał, żeby pojechała z nimi sama?
– Ta – burczy Olgierd. – Nie zatrzymuję cię. Muszę poszukać tego idioty. Na razie!
– No, trzymaj się.
Znowu zapada cisza, a ja opieram głowę o ścianę i patrzę w niebo.
Przyszedł z dziewczyną, a siedział całą imprezę przy barze. Gapił się na mnie. Odwiózł ją do domu, ale nie został na noc, chociaż go prosiła. Nie sypia z nią. Zabrał się ze mną i tymi dziwnymi typami, niby żeby kupić fajki, a teraz je oddał, bo „to jest gówno”. O co tu chodzi?
Jestem zbyt zmęczona, żeby dumać nad tym dzisiaj, więc odpycham się od muru i chcę iść dalej, gdy wpadam na Olgierda wychodzącego zza rogu.
– Ostrożnie. – Łapie mnie pod łokcie i natychmiast puszcza, kiedy orientuje się kim jestem. – Co ty tutaj robisz?
Jest ciemno, ale wątłe, sine światło latarni dociera tutaj na tyle, by nie potknąć się o własne nogi.
– O to samo mogłabym zapytać ciebie. – Poprawiam stopę w szpilce.
– Widziałaś gdzieś Bartka?
– Nie, też go szukam.
Milczy.
Naprawdę nie mam siły na więcej przepychanek, więc mijam go i odchodzę.
– Czy mogłabyś nie chodzić po nocy sama? – Dogania mnie po kilku krokach.
Z jego długimi nogami i moimi kroczkami na szpilkach, to żaden wyczyn.
– Mogę robić wszystko, na co mam ochotę.
– Mogłabyś chociaż spróbować wykazać minimum ostrożności! – Wścieka się i łapie mnie pod ramię, obracając twarzą do siebie.
– Mam ci przypomnieć, jak niewiele cię to obchodzi? – Płatki jego nosa falują, kiedy patrzy na mnie z góry. – Tak myślałam. Puść mnie. Powiedziałam, puść mnie – syczę, kiedy wciąż mnie trzyma.
W końcu unosi dłonie i cofa się dwa kroki, a ja ruszam na dalsze poszukiwania. Daleko iść nie muszę, bo mój brat, a w zasadzie jego spite truchło, zalega na ławce pod drzewem, gdzie wcześniej siedziałam z Agatą.
Chryste, jeszcze z nią będę musiała porozmawiać.
– Bartek. – Potrząsam nim, ale odpowiada nieskładnym bełkotem. – Wstawaj, chcę jechać do domu.
Próbuję go dźwignąć, ale nic z tego. Nie mam tyle siły. Może nie jest kolosem, ale jego bezwładne ciało w żaden sposób nie pomaga.
Za plecami słyszę szelest kroków na trawie i nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć kto nadchodzi.
Kurwa, błagam. Niech to już się skończy.
– Co z nim?
– Jest nawalony, jak szpadel.
Wzdycha głośno i przeczesuje włosy palcami. Niemal czuję jego złość. Wiem, że walczy ze sobą, a ja nie zamierzam go prosić o pomoc, choćbym miała spędzić noc tutaj. Jeszcze raz bezskutecznie próbuję podnieść Bartka, aż w końcu siadam na ławce w poczuciu bezradności.
Olgierd wzdycha kolejny raz i przekłada sobie ramię Bartka przez szyję. Brat unosi głowę i uśmiecha się błogo.
– Zabiję cię, ale dopiero jutro. – Staję po jego drugiej stronie i razem taszczymy bezwładne dupsko mojego brata.
W połowie drogi do auta, na nos spada mi zimna kropla. Potrząsam głową i patrzę w czarne niebo. Kolejne dwie uderzają mnie w czoło i policzek.
Wspaniale. Jeszcze tylko szarańcza, wybuch wulkanu i wieczór będę mogła uznać za zakończony.
Kiedy docieramy pod drzwi kamienicy, wszyscy jesteśmy przemoczeni do suchej nitki. Woda leje mi się po dekolcie i spływa między piersiami na brzuch. Zaczynam drżeć z zimna, a kiedy muszę wsadzić klucz do zamka, to trzęsą mi się ręce i dzwonię zębami.
Stoję w drzwiach, gdy Olo zrzuca z siebie Bartka, jak worek ziemniaków i odwraca się. Biała koszula, przykleiła mu się do skóry, przez co odznacza się kolczyk w jego lewym sutku. Robię szybki zwrot na pięcie i wychodzę do przedpokoju.
– Jestem zbyt zmęczona i zziębnięta, żeby odwozić cię do domu, wybacz – mówię, kiedy staje w korytarzu z rękoma w kieszeniach.
– Nie potrzebuję twojej pomocy.
– Nie proponuję ci jej. Mówię, że nie mogę cię odwieźć. Jest późno, leje, a do ciebie jest daleko. Jeżeli chcesz, to mogę pościelić ci w salonie.
– Znajdę kogoś, kto mnie odwiezie. Wolałbym nie spać... – urywa i cmoka ze złością. – Wolałbym spać w swoim łóżku, poza tym jestem cały mokry.
– W szafie mam trochę twoich ubrań, które zostawiłeś. Masz w co się przebrać.
Unosi na mnie wzrok. Pierwszy raz od kiedy zobaczyłam go na dzisiejszej imprezie, pojawia się w nim coś innego niż niechęć, złość, albo obojętność. Jest... Zaciekawiony.
– Były w koszu na pranie, więc je wyprałam i... – Macham dłonią w powietrzu. – Jakieś spodnie, kilka koszulek i bielizna. – Wchodzę do sypialni, a on staje w drzwiach, kiedy klękam na podłodze przy szafie.
Kątem oka widzę, jak opiera się barkiem o futrynę. Skądś już znam ten scenariusz.
Znajduję pudełko, w którym schowałam jego rzeczy i kładę je na łóżku. Kiedy podnoszę pokrywę, Olgierd podchodzi bliżej, zaglądając do środka. Jego obecność jest tak boleśnie namacalna, że trudno mi oddychać. Zamieram, gdy uświadamiam sobie, jak blisko mnie stoi i jak blisko łóżka się znajdujemy. Podnoszę na niego wzrok i wiem, że on myśli dokładnie o tym samym.
– Lila.
– Proszę, nie rób tego.
– Nie robić czego? – Pochyla się tuż nad moimi ustami, ale jego dłonie wciąż tkwią w kieszeniach spodni.
– Olgierd, proszę.
Jego oddech łaskocze moje usta. Przymykam powieki, pewna że mnie pocałuje, ale nagle moją twarz owiewa chłód, gdy się cofa.
– Po prostu byłem ciekawy. – Zbiera swoje ubrania i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
W pierwszym odruchu chcę za nim pójść i wywalić z domu, ale koniec końców odpuszczam, chociaż kolejny raz dzisiaj sprawił mi przykrość. Przyjmuję na klatę, że mi się należy.
Zrzucam z siebie wilgotną sukienkę i padam na łóżko, jak długa.
Jutro. Wszystkim zajmę się jutro.
---
Poranek wita mnie brzękiem naczyń w kuchni i wesołą gadaniną Bartka. Papla głośno, jakby wczoraj wcale nie zaliczył zgona. Skąd on ma tyle siły?
Wychodzę z pokoju ubrana w miękki dres, z włosami związanymi w koczek na czubku głowy. W pierwszej kolejności muszę zmyć z twarzy całą tę szpachlę, z którą położyłam się spać, w przeciwnym razie wieczorem moja skóra pokryje się pryszczami, jak u nastolatki.
Rzucam zdawkowe „cześć”, nawet nie zaglądając do kuchni i zamykam się w łazience. Gdy przeglądam się w lustrze, stwierdzam, że naprawdę wyglądam dużo lepiej niż miesiąc temu. Nie mam pojęcia co się ze mną działo, ale najwyraźniej minęło i nie zamierza wracać.
Ariwederczi.
– Mam dobrą wiadomość. – Bartek stawia przede mną herbatę w moim ulubionym kubku. – Posprzątamy ci dzisiaj piwnicę.
Olgierd siedzi nieruchomo po drugiej stronie stołu, jakby nie toczyła się tu żadna rozmowa. Po prostu patrzy tępo w talerz z kilkoma okruszkami chleba.
– O rany, a co cię tak wzięło?
– Już dawno obiecałem, że to zrobię i oto nadszedł ten wiekopomny moment.
– Czy ty aby nie powinieneś mieć kaca, czy coś?
– Na kaca najlepsza jest praca, siostrzyczko! – Ściska mnie za szyję i pomimo że odpycham go ile sił, udaje mu się wycisnąć mi buziaka na policzku.
– Ohyda. – Wycieram się wierzchem dłoni. – Znajdź sobie jakąś biedną dziewczynę, która będzie to znosić.
– A propos dziewczyny – zagaja. – Stary...
– To co z tą piwnicą? – Zrywa się z krzesła. – Od czego zaczynamy?
Zerkamy na siebie Bartkiem, aż w końcu brat wzrusza ramionami i rzuca mu klucz od komórki.
– Mam nadzieję, że nie boisz się pająków. – Klepie Olego w plecy i wychodzą z mieszkania.
---
Godzinę później większość gratów stoi już pod śmietnikiem. Został jeszcze jeden regał i jakieś pudła pełne szpargałów, ale z tym poradzę sobie już sama.
Chłopaki zabierają się za wynoszenie ostatniego kolosa, a ja czekam w korytarzu. Olgierd idzie tyłem do wyjścia z komórki, a Bartek wypycha grata na zewnątrz. Regał przechylony jest na stronę Olego, więc mogę po cichu podziwiać jego napięte mięśnie.
Beznadziejnie żałosna idiotka.
W pewnym momencie widzę, jak Olgierd stawia krok w tył i reszta dzieje się w zwolnionym tempie. Jego stopa zawadza o pudło, które podstawiłam, aby drzwi się nie zamykały i osuwa się po nieoheblowanych deskach. Widzę, jak podciąga się jego t-shirt i goła skóra szoruje po koszmarnie chropowatej powierzchni pełnej drzazg. Jednocześnie regał wyślizguje mu się z dłoni i oczyma wyobraźni widzę, jak miażdży mu nogi. Nie wiem skąd biorę siłę, ale łapię mebel i udaje mi się go utrzymać.
– Uciekaj! – krzyczę.
Olgierd wyczołguje się tyłem pod przeciwległą ścianę korytarza, a ja upuszczam grata, który z głośnym hukiem zwala się na podłogę.
Ręce i reszta ciała płoną mi żywym ogniem. Krew uderza mi do głowy, ciemnieje w oczach i upadam na kolana, ciężko łapiąc powietrze.
– Lila! – wołają obydwaj.
– Nic ci się nie stało? – Olgierd klęka przy mnie i łapie w dłonie moją twarz.
– Nie – jęczę. – Tylko trochę się zmęczyłam.
– Siostra, jak ty to zrobiłaś? – szepcze Bartek, który został teraz uwięziony w środku komórki.
Kręcę tylko głową, dochodząc do siebie. Przez chwilę wszyscy potrzebujemy ochłonąć. W końcu Olgierd wstaje i pomaga mi się dźwignąć w górę.
– Mogę cię puścić? Nie przewrócisz się?
– Tak, dam radę. A co z tobą? – Oglądam go od stóp do głów.
Wykręca prawą rękę, na której widnieją krwawe zadrapania i wbite drzazgi. Unoszę jego koszulkę i skóra na żebrach też nie wygląda lepiej.
– Trzeba to zdezynfekować, może nawet pojechać do lekarza.
– Nic mi nie jest. – Próbuje mnie zbyć, ale krzywi się, gdy materiał dotyka pokaleczonej skóry na boku.
– Właśnie widzę.
– Olo, nie wygłupiaj się – mówi Bartek. – Idźcie na górę, a ja będę wynosił tego klamota, bo tak pierdyknął, że zostały z niego tylko części.
Faktycznie, regał chybocze się na wszystkie strony, a jego ściany wyraźnie się od siebie oddzielają.
– Chodź. – Łapię go pod zdrowe ramię i prowadzę w stronę schodów.
Gdy tylko znikamy z pola widzenia Bartka, wyrywa się i odsuwa najdalej, jak to możliwe.
– Boli cię coś jeszcze? – pytam ostrożnie, gdy idziemy na górę.
– Nic mnie nie boli.
– Nie wygłupiaj się, to nie wyglądało dobrze. Mogłeś sobie coś złamać albo…
– Nic. Mi. Nie jest – cedzi przez zęby.
Przewracam oczami i nie odzywam się więcej. Skoro ma siłę na pyskówki, to najwyraźniej faktycznie nic mu nie dolega.
– Połóż się na stole. Będzie mi wygodniej wyciągać drzazgi. – Wchodzę do łazienki.
Gdy wracam, Olgierd posłusznie układa się na blacie. Koszulka drażni zranione miejsce, na co znów się krzywi z głośnym sykiem.
– Gdybyś ją zdjął, przestałaby szorować po skaleczeniach, wiesz? – Zakładam ręce na piersi, odkładając obok jego głowy buteleczkę z wodą utlenioną, pincetę i jałowe gaziki.
– Nie ma takiej potrzeby. Po prostu zrób, co masz zrobić i miejmy to z głowy.
Zaciskam usta w prostą linię i przysuwam sobie krzesło.
– Może zacznę od ręki. – Chcę go dotknąć, ale cofam dłoń, niepewna, jak zareaguje. – Muszę… cię dotknąć. Mogę?
Zamyka oczy i wzdycha.
– Po prostu to zrób, okej?
Układam jego przedramię, tak żeby mieć jak najlepszy widok. Całe szczęście, że dzień jest pogodny, więc nie brakuje mi światła i sprawnie usuwam kilka drzazg.
– Teraz będzie trochę nieprzyjemnie, bo muszę polać to wodą utlenioną. – W odpowiedzi znowu wzdycha, a ja przewracam oczami. Rana natychmiast pokrywa się białą pianą. – No, dobrze, a teraz…
Delikatnie, niemal samymi paznokciami łapię brzeg T-shirtu i podciągam prawie pod samą szyję Olgierda. Jego spocona skóra lśni w jasnym świetle południowego słońca, a klatka piersiowa unosi się i opada w drżącym oddechu. Czuję się, jak cholerna, wojenna sanitariuszka, tylko zamiast bomb i samolotów, nad moją głową krążą myśli, jak mu pomóc i nie skupiać się na jego pięknym ciele.
Lila, skup się. Tu cierpi człowiek.
I ja. Beznadziejnie żałosna idiotka.
– Zrobimy tak. Zacznę od trzech największych. – Biorę głęboki wdech. – Postaram się zrobić to bardzo delikatnie – szepczę, łapiąc pincetą pierwszy drewniany odłamek, chociaż wiem, że na nic się to nie zda, bo skóra w tym miejscu jest wrażliwa na ból. – Gotowy? – Nie czekam na odpowiedź, tylko od razu wyciągam ją i zaciskam oczy, słysząc zdławiony jęk.
– Kurwa!
– Udało się. – Podsuwam mu pod nos zakrwawioną drzazgę.
– To była największa? – Krople potu roszą mu się na czole.
– Tak. Dwie następne są już mniejsze.
Nie wiem skąd znajduję w sobie te pokłady zręczności, ale udaje mi się je chwycić i wyjąć za pierwszym razem, unikając grzebania w ranie.
– Najgorsze za nami. Teraz kilka mniejszych.
Dezynfekuję pincetę i zabieram się za resztę. Po kilkunastu minutach, sama ocieram pot z czoła i łapię za butelkę z wodą utlenioną.
– Teraz muszę oczyścić ranę. Będzie trochę nieprzyjemnie.
W odpowiedzi burczy coś niewyraźnie i zakrywa oczy zdrowym przedramieniem. Jego ciało napręża się przy tym, a ja przełykam ślinę. Dresowe spodnie, osunęły się niżej, odsłaniając seksowne „V” znikające pod ich paskiem.
Boże.
– Okej, uwaga.
Polewam ranę, a Olgierd spina się tak, że mogę z anatomiczną szczegółowością ponazywać partie mięśni, prężące się pod skórą.
Mogę się tylko domyślać, jak to musi boleć, więc staram to uśmierzyć.
– Co ty robisz? – Słyszę ciche pytanie, kiedy z zamkniętymi oczami, raz po raz dmucham delikatnie na skaleczenia.
– Chciałam tylko… Nieważne. – Odsuwam się z krzesłem od stołu.
Chcę wstać, ale dopadają mnie zawroty głowy i opadam z powrotem na siedzisko.
– Hej, co jest? – Olgierd w ułamku sekundy siada na stole, tak że teraz siedzę między jego kolanami i przytrzymuje mnie za ramię.
– Nic. Zakręciło mi się w głowie, bo dmuchałam na twoją cholerną ranę i podniosłam się zbyt gwałtownie. – Wstaję. – Skoczę do apteki po jakiś większy plaster, bo ubrania będą się ocierać o skórę i...
– Nie trzeba.
– Ale…
– Nie trzeba – powtarza z naciskiem i zsuwa się z blatu. – Wracam na dół.
– Okej. – Zbieram ze stołu zabrudzone waciki. – Uważaj na ranę.
Olgierd opuszcza mieszkanie, a mnie opuszczają siły. Opieram się czołem o lodówkę, zastanawiając się, ile jeszcze jego niechęci jestem w stanie udźwignąć.
Czy on nie powinien wrócić w końcu do domu? Po co wciąż tu tkwi?
Bo pomaga ci posprzątać twoją piwnicę?
No tak. Racja.
W sypialni rozdzwania się mój telefon, więc idę sprawdzić, kto to. Na ekranie wyświetla się tylko numer i jestem prawie pewna, że to jakiś spam, ale odbieram.
– Halo?
– Cześć, Lila – słyszę znajomy głos, ale nie rozpoznaję go. – Z tej strony Paweł.
– Och, cześć. – Uśmiecham się.
– Pozwoliłem sobie wyprosić twój numer od Bartka. Mam nadzieję, że nie masz tego za złe ani mnie, ani jemu.
– Nie, skąd, wszystko w porządku. Co u ciebie? Jak się czujesz po imprezie?
– Dobrze. Na szczęście nie wypiłem zbyt dużo, więc dzisiaj jestem w pełni sił. Właśnie zbierałem się na trening i pomyślałem, że może... – urywa i śmieje się nerwowo. – Może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na przejażdżkę rowerem?
Ou. Facet nie zasypia gruszek w popiele.
– No nie wiem… – zastanawiam się. – Skoro miałeś robić trening, to ja raczej nie wytrzymam takiego tempa. Marny ze mnie sportowiec.
– Planuję miłą trasę, bez szaleństw – zapewnia.
Mam do wyboru tkwić tutaj z naburmuszonym Olgierdem albo skorzystać z pięknego dnia i wyjść na świeże powietrze w całkiem miłym towarzystwie.
– W sumie, czemu nie? Tylko obiecaj, że nie przeciągniesz mnie czterdzieści kilometrów przez jakąś krajówkę – zaznaczam.
– Obiecuję. Znam kilka tras, gdzie nikt nie będzie nawet próbował nas staranować. To co? Widzimy się za jakieś dwie godziny?
– Pewnie.
---
Zbieram się do wycieczki, gdy Bartek z Olgierdem zalegają na kanapie przed telewizorem. Kręcę się po domu kompletując rzeczy i zastanawiam się, kiedy w końcu zamierza wrócić do siebie. Chcę uniknąć niezręcznej sytuacji, kiedy zjawi się Paweł, ale przypominam sobie, jak Olo wparował na imprezę ze swoją nową dziewczyną, chociaż doskonale wiedział, że tam będę. Jakoś nie miał oporów. W mojej głowie rozciąga się szeroki uśmiech kota z Cheshire.
Właśnie. To dlaczego ja mam się przejmować?
Bo… w gruncie rzeczy, zależy ci na nim.
Cicho. Cicho!
Sio, do nory, parszywy głosie.
Wciągam kuse leginsy, bo to ostatnie z krótkich spodni, w jakie się mieszczę. Wychodzę z pokoju z plecakiem zarzuconym na ramię i zaczynam grzebać w szafie w przedpokoju, poszukując adidasów.
– Idziesz gdzieś? – pyta Bartek.
– Tak. – Opieram się barkiem o ścianę i staję na jednej nodze, wciągając but na drugą stopę.
Olgierd popija piwo z butelki, leniwie skacząc po kanałach, zupełnie niezainteresowany moją osobą.
Tym lepiej.
– A dokąd?
– Idę z Pawłem na rower.
Oho.
Migdałowe oko rozszerza się i łypie w moją stronę.
– Z tym Pawłem? Ode mnie z roboty?
– Tak, dokładnie z tym. Świetnie bawiliśmy się wczoraj, dopóki… – przygryzam policzek od wewnątrz, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. – Dopóki nie przerwał nam pewien incydent.
– Co mnie ominęło? – Bartek siada bokiem na kanapie, odwracając się tyłem do Olego.
– Nic spektakularnego. Dziewczyna Olgierda źle się poczuła.
– Biedactwo.
Sznuruję drugiego buta, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi.
– O, to po mnie. – Wyszczerzam się w szerokim uśmiechu. – Bawcie się dobrze, chłopcy.
Olo odwraca głowę i przysięgam, gdyby wzrok mógł zabijać…
Trzepoczę rzęsami, po czym zgarniam plecak i wychodzę.
---
Trasa rowerowa jest tak przyjemna, jak obiecał Paweł. Jedziemy lasem, gawędząc o wszystkim i o niczym, to przyspieszając, to znów zwalniając.
Z niepokojem zauważam, że moja kondycja poleciała nawet nie na łeb, na szyję, co zwyczajnie pierdyknęła na mordą o beton. Najmniejsze wzniesienie sprawia, że wręcz tracę oddech, a dwa razy musiałam prowadzić rower, bo nie byłam w stanie podjechać.
– Chyba muszę odkurzyć karnet na siłownię. – Wzdycham, kiedy robimy przystanek na pięknej polanie, otoczonej gęstymi sosnami.
Trawa tutaj wciąż jest soczyście zielona, chociaż powoli, małymi kroczkami zbliża się jesień, a za nami jest fala upałów.
– Daj spokój. Niczego ci nie brakuje. – Paweł kładzie swój rower na ziemi i przesuwa po mnie leniwym spojrzeniem.
Tak, wiem, co ono oznacza. Nie kryje się ze swoimi zamiarami od samego początku, a ja nie zamierzam tego ucinać, przynajmniej na razie. To przyjemne i łechce moją próżność. Poza tym, niczego mu nie brakuje. Może nie jest zbyt wysoki, ale dobrze zbudowany, ma zadbane dłonie, ładny uśmiech i nie jest Olgierdem. A to już coś.
– Obawiam się, że nie o braki się rozchodzi. – Wydymam usta.
– Wy, kobiety, macie niepokojącą tendencję do wyolbrzymiania tego, na co my, mężczyźni w ogóle nie zwracamy uwagi, albo ścieramy ślinę z brody.
– Ach, tak?
– Tak. – Stoi w lekkim rozkroku z rękoma na biodrach. – Więc czego, w twoim mniemaniu oczywiście, masz za dużo? – Wpatruje się sugestywnie w mój biust.
– Zetrzyj ślinę z brody. – Uśmiecham się krzywo.
– Masz mnie. – Puszcza mi oko.
– Mam cię?
Robi leniwy krok naprzód i zbliża się powoli, nie spuszczając ze mnie wzroku. Z jednej strony jestem go ciekawa, a z drugiej… Sama nie wiem. Brakuje mi w nim tego „czegoś”. Jest przystojny, wygadany, zabawny, ale… No, właśnie. Ale.
– Czy pani ze mną flirtuje, pani Lilianno? – Staje tak blisko, że czuję jego ciepły, pachnący miętą oddech na ustach.
– Może odrobinę, panie Pawle.
– Chciałbym…
– Nie opowiadaj, tylko zrób to.
Pocałunek jest niezły. Całkiem dobry. Niezbyt napastliwy, wyważony. Powiedziałabym, że jest idealnym pierwszym pocałunkiem. Jego wargi skubią moje, delikatnie zaczepia mnie językiem, to cofając się, to znów pozwalając mi wciągnąć go nieco do wnętrza moich ust.
Ale.
Ale, kurwa, nie ma ognia.
Nic nie czuję. Staram się włożyć w to całe serce i… Nic. Równie dobrze mogłabym całować się z manekinem albo z własnym bratem. Wzdrygam się, przesadziłam.
Zrezygnowana przerywam pocałunek i zwieszam głowę między ramionami. Paweł nie rusza się z miejsca, ale czuję, że się uśmiecha.
– Nic z tego, co?
Po chwili potakuję kiwaniem głowy.
– Za szybko?
– Nie – zaprzeczam od razu.
– Nie podobało ci się?
– Nie, naprawdę. – Podnoszę na niego wzrok. Jego spojrzenie bada moją twarz i nie przestaje się uśmiechać. – Świetnie całujesz.
– Na tyle świetnie, żebyś dała skusić się na drugą rundę? – Pyta, chociaż obydwoje znamy odpowiedź. – Ech, Lila. Chodzi o tego chłopaka ze skośnymi oczami?
– Co? – Odsuwam się, jak rażona prądem. – Nie, skąd ten pomysł?
– Obserwowałem cię wczoraj, kiedy wszedł z tą długonogą boginią. Wyglądałaś, jakbyś połknęła żabę. Zastanawiałem się, czy za chwilę nie zemdlejesz.
– A mimo to jesteśmy tutaj.
– Chciałem się upewnić. – Wzrusza ramionami. – Spodobałaś mi się od kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, ale zabrakło mi odwagi. A wczoraj… Kurczę, wyglądałaś zjawiskowo. Dobrze się z tobą bawiłem, dopóki nie przerwała nam jego dziewczyna.
– Skoro wiedziałeś, to co tutaj robimy?
– Warto było spróbować. Poza tym, ty też świetnie całujesz. – Porusza zabawnie brwiami. – To co? – Pochyla się do moich ust. – Runda druga, czy wracamy grzecznie do domu?
– J-ja...
– Spokojnie. Chodź, napijemy się wody i ruszamy w drogę powrotną.
Na miejscu Paweł pomaga mi schować rower do piwnicy. W naszej komórce jest już zdecydowanie więcej miejsca i łatwiej się w niej poruszać. Odnotowuję, żeby ogarnąć resztę szpargałów i wychodzimy na górę.
– To była bardzo miła wycieczka. – Paweł zatrzymuje się przy drzwiach wyjściowych z klatki. – Gdybyś miała jeszcze kiedyś ochotę ją powtórzyć, albo tak po prostu się spotkać...
– Jasne. – Odpowiadam szybko. Za szybko.
– To nie brzmi obiecująco.
– Słuchaj, ja...
– Rozumiem, Lila. Jestem dużym chłopcem i wiem, jak to jest dostać kosza. Między nami wszystko okej, nie mam żadnego żalu, ani nic z tych rzeczy.
– To dobrze. Lubię cię i miło spędziłam czas, ale nie będę robić ci nadziei na coś więcej. To byłoby nie fair. Poza tym, nie chciałabym, żeby odbiło się to negatywnie na atmosferze w pracy mojego brata.
– O to możesz być spokojna, Bartka to w żaden sposób nie dotknie. Cenię sobie twoją szczerość. Dzięki za dzisiaj. Trzymaj się. – Kiwa mi na pożegnanie i wychodzi.
Patrzę jeszcze chwilę, jak odpina swój rower od stojaka przed kamienicą i odjeżdża. Jest mi trochę przykro, że tak wyszło, bo zdaje się być naprawdę fajnym facetem. Takim, z którym nie ma nudy.
Ale...
Ale nie jest Olgierdem.
A Olgierda mieć nie mogę.
Zaciskam zęby i ruszam na górę. Swoją drogą, ciekawe, czy powód mojej randkowej porażki, opuścił w końcu nasze mieszkanie.
Wątpliwości rozwiewają się od razu po otwarciu drzwi. Muzyka gra dość głośno i od progu rzuca mi się w oczy butelka wódki, stojąca na stoliku przy kanapie, w towarzystwie szkła i Fanty.
– Co tu się, kurna, dzieje? – mamroczę pod nosem, wchodząc w głąb mieszkania.
Bartek z Olgierdem stoją przy kuchennym blacie, zajadając pizzę wprost z kartonowego opakowania.
– Siostrunia!
– A co wy tu robicie?
– Jemy – odpowiada bełkotliwie. – Masz ochotę? Częstuj się. Jest tak duża, że wystarczy dla wszystkich.
– Długo jeszcze zamierzacie uskuteczniać to pijaństwo? Co to w ogóle na znaczyć? Ja wychodzę na chwilę, a wy organizujecie tu prawie melinę – wściekam się.
– Nie było cię cztery godziny. – Olo sięga po kawałek pizzy. – W tym czasie skończyliśmy sprzątać.
– No właśnie, siostra. Co ty taka drażliwa? Napracowaliśmy się dzisiaj dla ciebie.
– Dla mnie?! – Odpalam się w ułamku sekundy. – Dla mnie?! A to tylko moja piwnica, tak? Tylko moje graty tam leżą?
– Moje na pewno nie. – Olgierd wzrusza ramionami.
– Proszę, nie odzywaj się, jeżeli chcesz wrócić do domu w jednym kawałku! – Zaciskam palce na grzbiecie nosa.
– Hej, nie krzycz na mojego przyjaciela! – Bartek odkłada niedojedzony kawałek.
– A co? Naślesz na mnie swojego chłopaka? – Patrzy mi prosto w oczy i odgryza kawałek pizzy.
Nie wiem co bardziej wyprowadza mnie z równowagi. Lekceważący ton, bezczelne słowa, czy cała postawa.
– Zawsze możesz pojechać do swojej dziewczyny. A ty – zwracam się do Bartka – nie mów mi na kogo mogę, a na kogo nie mogę krzyczeć we własnym domu!
– Dopiero powiedziałaś, że to nie tylko twój dom!
– Idź, pożal się mamie!
– Lila, bo przestanę być miły. – Olgierd nie odpuszcza.
– Och, to do tej pory byłeś?
– Jesteś taka wkurzająca czasami, że mam ochotę cię udusić! – Brat podpiera się pod boki, ale jest zbyt pijany żeby tak ustać i opiera się o blat.
– Coś w tym jest – burczy Olgierd.
– Hej, dupku, to moja siostra! – warczy Bartek.
– To znaczy, że nie może być wkurzająca?
– A co ty do niej masz, co?
– Nic. – Unosi dłonie w obronnym geście. – Absolutnie nic. Pokornie błagam o wybaczenie. – Mija mnie i siada na kanapie.
Zapada pełna napięcia cisza, podczas której mierzymy się z Bartkiem złymi spojrzeniami.
– Dajmy może spokój, co? – mówi Olgierd. – Kłócimy się o jakieś bzdury. Chodź, napij się ze mną. – Unosi pełny kieliszek. – A w tym czasie, Lila może opowie nam, jak było na randce.
Przyładuję mu. Jak boga kocham, przyładuję mu zaraz w tę przystojną gębę, aż nakryje się kopytami.
– No, nie dąsaj się tak, Lileczko. – Uśmiecha się złośliwie. – Twój chłopak jeszcze gotowy skuć mi mordę za wprawianie cię w zły nastrój.
– Pieprz się – syczę.
– W sumie. – Cmoka i z apetytem mierzy mnie z góry na dół. – Chętnie, ale masz chłopaka.
– Ej, ej, ej! – Bartek rusza do niego.
– Dobra, dość! – wrzeszczę. – Jesteście nie do wytrzymania! Obaj! Ty – wbijam bratu palec w pierś, aż się krzywi z bólu – sprzątnij ten bajzel! A ty – odwracam się do Olgierda z szaleństwem w oczach, na co otrzymuję tylko krzywy uśmieszek – wracaj do domu!
– Skoro już o tym mowa. – Bartek nagle spuszcza z tonu, posyłając mi przymilne spojrzenie. Cóż za nagła zmiana. – Odwieziesz Olego?
– Ani mi się śni! Nie zamierzam przebywać w towarzystwie tego dupka w promieniu krótszym, niż pięćdziesiąt metrów!
---
Pół godziny później jesteśmy w drodze do domu Olgierda. Ja, wściekła jak osa, mój brat, nawalony jak bela, śpiący na siedzeniu pasażera i Olgierd, wpatrzony w ciemność za oknem.
Zaciskam palce na kierownicy, zerkając na jego profil we wstecznym lusterku. Nasze awanturnicze zapędy opadły i teraz każdy zajęty jest własnymi myślami. Poza Bartkiem oczywiście. Ten chrapie w najlepsze, momentami zagłuszając radio.
Zamierzam odstawić Olgierda do domu, wrócić i napić się wina. Dużo wina. Dużo, dużo wina. Obliczam ile zostało w lodówce, kiedy widzę ruch we wstecznym lusterku i napotykam pochmurne spojrzenie migdałowych oczu. Odwracam wzrok i patrzę przed siebie, ale ciężko mi jest skoncentrować na drodze. Zerkam raz jeszcze. Nic się nie zmieniło.
– Rozpraszasz mnie – mówię sucho.
– Nic nie robię.
– Robisz. Przestań się gapić.
Głośne chrapnięcie brata odwraca na chwilę moją uwagę.
– Dlaczego tak ci to przeszkadza?
Przełykam gulę w gardle i redukuję bieg, żeby wyprzedzić auto przede mną. Kierunkowskaz, droga wolna i jazda.
– Przestań – odpowiadam, zjeżdżając na właściwy pas.
Przemierzamy kolejne kilometry w ciszy, która co jakiś czas przerywana jest chrapaniem Bartka.
– Skręć w prawo za zielonym słupkiem – wskazuje Olgierd i zjeżdżam w wąską drogę, prowadzącą przez las. Niby asfaltowa, ale wąska i pełna nierówności. – Musisz jechać wolniej, bo dużo tu dziur i...
Huk koła wpadającego w wyrwę, stawia nas wszystkich na równe nogi.
– Kurwa, co to było? – Bartek przebudza się i rozgląda półprzytomnym wzrokiem.
– Wjechałam w dziurę i chyba złapałam gumę. – Odpowiadam, gdy rozlega się charakterystyczny dźwięk.
– Masz zapasówkę? – pyta Olgierd.
– Oczywiście, że mam. Masz mnie za amatorkę?
Zjeżdżam na wysypane szlaką pobocze i włączam awaryjne światła. Pomarańczowy blask rozświetla gęste zarośla po prawej stronie.
– Śpij, brachu, zajmę się tym. – Olo klepie mojego brata w ramię i wysiada razem ze mną.
Bartek tylko bełkocze coś niewyraźne i jego głowa opada na szybę drzwi. Ululał się na całego.
– Włącz latarkę w telefonie – komenderuje.
– Włącz latarkę w telefonie. – Idę w stronę bagażnika, przedrzeźniając go.
– Bardzo dojrzałe. – Patrzy na mnie z góry i wyczuwam w jego oddechu woń alkoholu.
– Zmieńmy to koło i jedźmy. Nie mam ochoty na więcej przepychanek. – Otwieram kufer, a Olgierd wyciąga z niego cały niezbędny ekwipunek.
A proszę bardzo, rzucam w myślach. Brudź się sam. Staję nad nim, przyświecając latarką. Nie mam najmniejszego zamiaru, pomagać w czymkolwiek. Nie ja chciałam tu jechać, nie z nim, nie dzisiaj i w ogóle nie.
Sprawnie odkręca śruby, kiedy samochód już stoi na lewarku. Muszę przyznać, że idzie mu naprawdę dobrze.
– Robiłeś jakieś fuchy na pit stopie? – zagaduję, rozglądając się na boki.
Do strachliwych nie należę, ale jesteśmy w samym środku jakiejś ciemnej dupy i nie czuję się komfortowo. Mogłabym nawet jeszcze trochę się z nim pokłócić, tylko żeby nie myśleć o tych trzaskających za moimi plecami gałęziach.
– Jak byłem dzieciakiem, pomagałem dziadkowi grzebać przy samochodzie. Poza tym, też jestem kierowcą i głupio byłoby nie potrafić zmienić koła. Ja nie zaczepię nikogo z pobocza na zgrabne nogi.
Przewracam oczami na ten przytyk, owinięty dla niepoznaki tanim komplementem.
– Zawsze tak tu ciemno?
– Boisz się? – Odkłada klucz na bok. – Wsiądź do auta.
– Wszystko jest okej. – Kłamię i podskakuję z krzykiem, kiedy trzask gałęzi rozlega się bardzo blisko.
– Hej, to tylko zwierzęta. – Wstaje i kładzie mi dłoń na ramieniu, a ja zamieram. – Dużo tu saren i dzików. Naprawdę sobie poradzę, idź do auta.
Skupiam się na cieple jego palców, które przechodzi przez mój T-shirt. Zaciska je lekko i bardzo, bardzo delikatnie przyciąga mnie do siebie.
– Co robisz? – pytam, kiedy nasze ciała dzielą już tylko centymetry.
– Nie mam pojęcia, ale nie chcę przestać.
Słyszę jego przyspieszony oddech, który zrównuje się z moim.
– Olgierd, co ty...
– Tęsknię za tobą, Lila.
Nad naszymi głowami, wiatr szumi w gęstych koronach drzew, a ja przestaję zwracać uwagę na trzaskające dookoła gałęzie. Zaczynam drżeć na całym ciele, kiedy Olgierd pochyla się do moich ust.
– Tęsknię za tobą tak kurewsko bardzo, że zaczynam tracić rozum. Widzę cię wszędzie, słyszę cię wszędzie, czuję cię wszędzie. – Zwilża językiem wargi. – Nie potrafię bez ciebie normalnie funkcjonować. Nie mogę spać, nie mogę jeść, nie mogę pracować, nie mogę się uczyć, nie mogę trenować. Brakuje mi twojego ciepła. – Oplata mnie w pasie i przytula do swojej piersi.
Wdycham jego ciepły zapach i moje oczy zachodzą łzami. Mam ochotę wykrzyczeć, że ze mną jest, jeśli nie tak samo, to bardzo podobnie. Jestem chora z tęsknoty.
– Ja... – Bierze głęboki wdech. – Ja się w tobie zakochałem, Lila.
Wszystko zwalnia. Dźwięki są przytłumione, niewyraźne, jak jego obraz przed moimi oczami. Moje serce tłucze się w piersi, aż przełykam, mając wrażenie, że zaraz przeciśnie się do gardła.
– Jesteś mądra, czuła, piękna i zaradna. Uwielbiam twoje poczucie humoru, to jak się wściekasz, jak się rumienisz, jak dochodzisz. – Muska ustami moje czoło, a ja przymykam powieki, spod których kąpią łzy. – Działa na mnie wszystko w tobie. Twój głos, twoje spojrzenie, nawet jak jesteś zła, tak jak przed wyjazdem. Twój zapach sprawia, że mam ochotę wyć, kiedy nie mogę wtulić się w ciebie. Czy ty – oddech mu się rwie – dałabyś nam jeszcze szansę?
– Olgierd – łkam cicho.
– Nie odpychaj mnie tylko dlatego, że jestem młodszy. Niedługo kończę studia, wiesz że pracuję i mam zapewnioną posadę. Potrafię zadbać nie tylko o siebie, Lila. Nie mogę, kurwa, żyć bez ciebie, rozumiesz? – Zaciska dłonie na moich biodrach i wtula nos we włosy na czubku mojej głowy. – Widzę, jak wciąż na mnie reagujesz. Nawet teraz, pozwalasz mi się dotykać. Gdybyś naprawdę mnie nie chciała, to nie pozwoliłabyś mi na to. – Pochyla się i całuje mnie miękko.
Nie odpowiadam na ten pocałunek, ale też się nie cofam. Czuję, że wkłada całe serce w tę pieszczotę, ale boję się dać mu jakąkolwiek nadzieję. Kiedy przesuwa językiem po moich wargach, wyrywa się spomiędzy nich mój cichy jęk.
– Widzisz? O tym mówię. Daj nam szansę, skarbie. Obydwoje tego chcemy, tylko ty wciąż się bronisz. Dlaczego to robisz, Lila? O co tak naprawdę chodzi?
Milczę, kiedy on wciąż gorączkowo szepcze w moje włosy, to zaciskając to rozluźniając palce, wbijające się w moje ciało. Czuję, jak całym sobą walczy o mnie. To mnie zabija. Nie mogę znieść, że tak bardzo go ranię.
– Rozmawiaj ze mną, błagam. – Zagląda mi w oczy.
– A co z Asią?
– Lila. – Odchyla głowę w tył z głośnym westchnięciem. – Dobrze wiesz, że to nie jest żaden związek. Nie potrafię się w to zaangażować.
– To po co z nią jesteś?
– Myślałem, że może uda mi się o tobie zapomnieć – przyznaje zawstydzony. – Wiem, że jestem nie fair i nie zamierzam tego dłużej ciągnąć. A ty i ten Paweł?
– To było jedno spotkanie.
– Więc? – Obejmuje moją twarz dłońmi. – Dasz nam szansę?
Chcę potwierdzić. Chcę powiedzieć, że ja również się w nim zakochałam, że jest mi bez niego cholernie źle, że nie potrafię być z kimś innym.
Ale nie mogę.
Osiem lat. Powinien być teraz z jakąś miłą dziewczyną na randce, a nie błagać mnie o szansę w środku lasu, zmieniając przebitą oponę. Powinien... Być szczęśliwy beze mnie. Przeżyć swoje życie, a nie spełniać moje.
– Olgierd, ja...
– Zaczekaj, przemyśl to. Nie odpowiadaj od razu.
– Nie muszę – odpowiadam z bólem.
– Dlaczego mnie nie chcesz? Co takiego jest ze mną nie tak, że nie zasługuję na twoją miłość?
– Po prostu to się nie uda.
– Ale dlaczego?! – Traci w końcu cierpliwość.
– Ciszej, obudzisz Bartka – zaglądam przez szybę, ale ten śpi wciąż w niezmienionej pozycji.
– Podałem ci siebie na tacy. Powiedziałem wszystko, odkryłem się przed tobą, a ty nie jesteś w stanie podać mi sensownego powodu, tylko w kółko powtarzasz że nie możemy i że to się nie uda. – Jego spojrzenie staje się twarde. – Jeżeli mnie teraz odepchniesz... Nie rób tego. Błagam cię, nie rób, bo to mnie zabije.
Przełykam ślinę. Staram się nie patrzeć mu w oczy, bo wiem, że ulegnę. Nie wiem, co powiedzieć, jak powiedzieć to, co zamierzam, żeby sprawić mu jak najmniej bólu, a tym samym sobie.
– Chyba znam odpowiedź. – Odsuwa się, a ja wyciągam rękę, żeby go powstrzymać, ale cofam ją i przyciskam do piersi. – Powiedz mi jeszcze jedno. Dlaczego ja, skoro do zwykłego pieprzenia, chętnych na pewno by ci nie zabrakło?
– Nie szukałam takich znajomości. O co mnie posądzasz?
– Dlaczego pozwoliłaś mi wierzyć, że jest między nami coś więcej?
– Ja... Nie wiedziałam, że to się tak skończy.
– Nie wiedziałaś, że ludzie mają uczucia? – Patrzy z niedowierzaniem. – Nieważne. Nie wiem czego się spodziewałem. Wsiadaj do auta.
– Proszę, pozwól mi...
– Na nic więcej ci nie pozwolę. Nigdy. Kurwa. Więcej. Ja się z ciebie wyleczę. Zapomnę o tobie prędzej, czy później, ale ty... Ty po prostu zawsze już taka będziesz. Umrzesz z tym.
– Ale...
– Wsiądź do auta. Zmienię koło i będziesz mogła zaraz wracać do domu.
Zrezygnowana wsiadam do środka i czekam, aż pozbiera narzędzia.
Wściekam się na siebie.
Ciągnie mnie do niego tak, że z trudem mogę oderwać wzrok, kiedy tylko pojawia się w zasięgu, a jednocześnie mój hamulec jest tak mocno zaciągnięty, że nie potrafię dopuścić do siebie żadnych uczuć.
Dobre sobie. To dlaczego czujesz się teraz, jak gówno?
Kiedy otwiera drzwi i siada na tylnej kanapie, chłodne powietrze owiewa mój kark. Zerkam na niego we wstecznym lusterku, ale uparcie wbija wzrok gdzieś za okno. Widzę, jak poruszają się mięśnie na jego policzku, kiedy zaciska zęby.
– Jedź.
Na miejscu Olgierd przekonuje Bartka, żeby został na noc, a ten z kolei namawia mnie na nocleg. Nie wyobrażam sobie zostać tu dłużej, niż to konieczne. Chcę jak najszybciej wrócić do domu. Jestem emocjonalną papką, która resztką sił powstrzymuje się przed rozlaniem i żałosnym skapywaniem na podłogę auta.
Umawiamy się na telefon jutro i ruszam w drogę powrotną, modląc się, by nie złapać kolejnej gumy. Chyba umarłabym wtedy ze strachu w tych leśnych ciemnościach, wypełnionych trzaskiem gałęzi.
Mijam nieoświetlony odcinek drogi i wyjeżdżam na krajówkę. Tutaj oczywiście wcale nie jest jaśniej, ale czuję się nieco pewniej z myślą, że gdyby coś stało się z samochodem, to są większe szanse, że ktoś będzie przejeżdżał i mi pomoże.
Wzdycham z ulgą i rozprostowuję spocone dłonie. Dopiero teraz czuję, jak mocno zaciskałam je na kierownicy.
Miękki dźwięk zestawu głośnomówiącego rozlega się z głośników i na ekranie pulpitu, pojawia się „Agata dzwoni”.
Cholera. Runda druga połajanek?
– Cześć. – Naciskam zieloną słuchawkę.
– Hej. Wiem, że rozstałyśmy się wczoraj w kiepskiej atmosferze, ale...
– Co się dzieje? – Marszczę brwi, słysząc jej zmartwiony głos.
– Możemy się spotkać? Potrzebuję pogadać.
– Pewnie. Będę za jakieś pół godziny. Mam wolną chatę, bo właśnie odwiozłam chłopaków do Olgierda. Przyjechać po ciebie?
– Nie. Nie trzeba. W zasadzie to... Siedzę pod twoim domem.
– Agata? Co się stało?
– Pogadamy, jak już będziesz, okej? To nie rozmowa na telefon.
– Jasne. Postaram się wrócić jak najszybciej.
– Nie gnaj. Jedź bezpiecznie.
---
– Dobra, mów co się dzieje. – Ściągam buty w przedpokoju. – Mów, bo denerwuję się, jak cholera.
Agata wchodzi do salonu, rzuca na kanapę torbę i siada ciężko, chowając twarz w dłoniach.
– Rozstałam się z Arturem.
– Z panem adwokatem?
– Ta.
Przysiadam obok i zauważam, że coś wysunęło się z jej torebki. Chwytam kolorowy kartonik z nadrukiem uśmiechniętego bobasa i unoszę brwi.
– Test ciążowy?
Agata kiwa głową, opartą na zgiętych w łokciach rękach.
– Kupiłam piętnaście opakowań. Spóźnia mi się okres.
– Ja pierdolę. Muszę się napić. Nie proponuję ci, bo... Sama rozumiesz.
– Ta.
Nalewam sobie pełną lampkę białego wina, omal nie przelewając zawartości przez brzegi szkła. Zanim odstawiam butelkę, pociągam jeszcze kilka sążnistych łyków i wracam na kanapę.
– Chciałam się z tobą spotkać, bo – pociąga nosem – bo boję się zrobić test sama. – Kładzie mi głowę na kolanach i rozkleja się na całego.
Głaszczę jej włosy i podaję chusteczki, gdy łka, aż brakuje jej tchu. Nie ma dobrych słów w tej sytuacji, więc milczę i pozwalam jej się po prostu wypłakać.
– Długo się spóźnia?
– Jakiś tydzień.
– Bez tragedii. Ja czasami czekałam trzy, albo i dłużej.
– Ale ja nigdy nie miałam nieregularnych miesiączek. Zdarzało się, ale to była kwestia dwóch, góra trzech dni.
– Rozumiem. To co? Działamy?
W łazience rozpakowujemy testy i czytamy instrukcję użycia.
– Kto pierwszy? – Agata podnosi na mnie załzawiony wzrok i trzęsącymi się rękami odkłada plastikowy pen na półkę nad umywalką.
– Ja zrobię pierwsza, a ty spróbuj się uspokoić. Jeżeli faktycznie jesteś w ciąży, to już się stało. Teraz to tylko kwestia unaocznienia sobie tego faktu.
– Dobra, nie pierdol mi tu filozofią, tylko sikaj.
Wypijam duży łyk wina i zasiadam na muszli klozetowej. Ze spodniami spuszczonymi do kostek, jeszcze raz czytam, co dokładnie trzeba zrobić.
Odkładam test na brzegu wanny, a Agata zajmuje miejsce na sedesie. Chociaż nie mam powodów, żeby się stresować popijam wino, które zaczyna szumieć mi w głowie i zerkam podejrzliwie na kawałek plastiku.
– Gotowe? Dawaj go tu. – Czekam aż odłoży swój test. – Wychodzimy.
– Ale...
– No już, już. – Wypycham ją za drzwi. – Nie będziesz tu stać i obgryzać paznokci. Za chwilę wrócimy. Chodź, zrobię ci herbatkę. Chcesz w swoim ulubionym kubeczku?
– Poproszę. – Wyłamuje palce, kiedy wchodzimy do kuchni.
– Hej. – Obejmuję ją. – Jest dobrze. Pamiętaj, że nie zostaniesz z sama, niezależnie od wyniku, jaki się pojawi.
– Ja... Nie urodzę tego dziecka.
– Kochanie – szepczę w jej włosy. – Spokojnie. Poczekajmy najpierw na wynik.
---
Woda zaczyna bulgotać w czajniku w tym samym czasie, co się włącza budzik oznajmiający koniec oczekiwania na rezultat testu.
– Lilka, odczytasz mój? Proszę, ja nie dam rady.
– Oczywiście. Usiądź sobie w pokoju, a ja pójdę sprawdzić wynik.
Włączam światło w łazience i mój już lekko rozbiegany wzrok ogarnia dwa leżące na brzegu wanny testy. Zanim odważę się sprawdzić ile jest na nich kresek, jeszcze raz czytam instrukcję.
Dobra, dwie kreski – ciąża, jedna kreska – upijamy się do nieprzytomności.
Staję nad wanną z zamkniętymi oczami. Okej, Lilka. W końcu to nie twój test, bądź dzielna.
– I co? – woła Agata.
Trzy, dwa, jeden...
– Zaraz. Który był twój?
– Ten po prawej! – Zrywa się z kanapy i wbiega do łazienki, zawisając nad moim ramieniem.
– Nie, niemożliwe. Musiałaś coś pomylić. Ten po prawej jest negatywny.
– Co?
– No patrz. – Odsuwam się na bok i pokazuję jej testy.
Na jednym z nich widnieją bardzo wyraźne dwie różowe kreski.
– Kurwa, Lila. To twój.
– Daj spokój. – Parskam śmiechem. – Musiałyśmy coś pomylić. Zróbmy jeszcze raz i każda będzie pilnowała swojego.
Osiem testów później jestem trzeźwa jak niemowlę, a moje dłonie drżą tak mocno, że ledwo jestem w stanie otworzyć kolejny kartonik.
– Lilka. – Agata wyjmuje mi opakowanie z dłoni. Kuca przede mną, kiedy siedzę na toalecie i przygląda mi się z zatroskaną miną. – Musisz iść do lekarza. Kiedy ostatnio miałaś okres?
Jestem zbyt zdenerwowana, żeby sobie przypomnieć. Potrząsam głową i śmieję się nerwowo.
– Nie wiem, nie pamiętam. Brałam tabletki, kilka pominęłam, nie zaczęłam nowego opakowania, ja... My spaliśmy ze sobą i on...
– Liluś. – Obejmuje mnie bardzo mocno, a ja łkam w jej ramię.
– Boże, co się, kurwa, dzieje z moim życiem? Czym ja sobie zasłużyłam na to wszystko?
– Kochanie. – Nie przestaje mnie tulić. – Chodźmy stąd.
Od godziny patrzę się tępo w podłogę. Nie chce mi się już nawet płakać. Do tej pory miałam zwykłe, nudne, poukładane życie. Żadnych fajerwerków, większych stresów, życiowych histerii. I wystarczyły trzy miesiące, żeby to wszystko wyjebało się do góry kołami.
– Co zamierzasz? – pyta cicho Agata.
– Nie wiem.
– Chcesz urodzić to dziecko?
Bezradnie wzruszam ramionami.
– Jeżeli nie, to...
– Nie chcę teraz o tym myśleć.
– Jeżeli nie chcesz go urodzić, to musisz o tym myśleć teraz.
– Ale ja chcę je urodzić. – Podnoszę w końcu na nią wzrok. – Nie jestem już nastolatką, mam warunki, pracę i ludzi, którzy mi pomogą. – Przecieram twarz dłońmi i przeczesuję włosy.
Zaczynam myśleć trzeźwo i układać plan. Nie takie rzeczy przytrafiają się innym i żyją dalej. Nie zamierzam pogrążyć się w jakimś marazmie i bezradnie siedzieć na dupie.
– Kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
– Bartkowi?
– Ojcu.
– A skąd ci mój ojciec przyszedł do głowy?
– Lilka, mówię o ojcu dziecka. Dobrze się domyślam kim jest?
Zagryzam wargi i kiwam głową. Nie spodoba się jej to, co chcę powiedzieć.
– Musisz mi coś obiecać.
– Cokolwiek zechcesz. – Ściska moją dłoń. – Pomogę ci we wszystkim.
– Musisz przysiąc. – Patrzę jej prosto w oczy.
– Lila, zaczynasz mnie niepokoić.
– To dziecko Olgierda.
– Wiem, czyje jest. Pytam, kiedy zamierzasz go o tym poinformować.
– Nie zamierzam.
– Co? O czym ty mówisz?
– Nie zamierzam informować Olgierda o ciąży.
– Nie rozumiem. – Potrząsa głową. – Możesz mówić jaśniej?
– Posłuchaj, wszystko się zjebało. Rozstaliśmy się i... Nie zniósł tego dobrze. Nie chce mnie znać i wcale mu się nie dziwię.
– Lilka, czy ty postradałaś rozum?
– Daj mi dokończyć. On mnie nienawidzi. Nie chcę, żeby moje dziecko wychowywało się w takiej atmosferze.
– Zapominasz, że to nie tylko twoje dziecko!
– Facet jest młody, dopiero kończy studia, ba, nawet jeszcze ich nie skończył. Jest w takim momencie życia, że powinien robić karierę, uczyć się, żyć, bawić, a nie tonąć w pieluchach. Mam mu odebrać to wszystko?
– Zwariowałaś. – Agata patrzy na mnie z przerażeniem. – Nie zrobisz tego. To dziecko ma ojca, niezależnie od tego jaki plan na życie ułożyłaś już temu chłopakowi!
– Przysięgnij, że nikomu nic nie powiesz.
– Lila, ocknij się, do kurwy nędzy! Ciąża to nie wyciśnięcie pryszcza! Ona się skończy i rezultatem będzie dziecko!
– Nie rozmawiaj ze mną jak z głupkiem!
– Widocznie muszę, bo pierdolisz jak potłuczona! Jak ty to sobie wyobrażasz? Będziesz chodzić z brzuchem, a później z dzieciakiem i nikt nie będzie zadawał pytań?! – Wstaje i nerwowo chodzi po pokoju. – Poza tym, czy ty widziałaś z kim idziesz do wyra? Ten facet ma taki wygląd, że nie będą potrzebne testy na ojcostwo!
Tak, to jest wyrwa w moim planie, ale jestem absolutnie zdeterminowana, żeby go dopiąć. Olgierd niedługo skończy studia i nie będzie tak często bywał w mieście, które nie jest znowu takie małe. Da się w nim mijać.
– Przysięgnij, że nikomu nie powiesz – powtarzam twardo.
– Lila, błagam cię...
– Zabraniam ci mówić komukolwiek!
– To chore, wiesz o tym?
– Nie. To... Pragmatyczne.
– Nie masz prawa zrobić czegoś takiego. Dobrze – dodaje po chwili ze zmartwioną miną. – Nie powiem. Nie będę się wtrącać. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, więc zrobię to przez wzgląd na naszą znajomość. Ale to co robisz temu chłopakowi, Lila... Jest nieludzkie.
– Jest wyrazem miłości, Agata.
– Nie. Jest, kurwa, nieludzkie. Wykorzystałaś go, porzuciłaś, a teraz odbierasz mu szansę na ojcostwo, nie biorąc w ogóle pod uwagę jego zdania. Przemyśl to, bo chcąc uchronić go przed wzięciem odpowiedzialności, możesz wyrządzić mu ogromną krzywdę, a także temu dziecku.
Nie odpowiadam więcej. Zamierzam wdrożyć swój plan, niezależnie, czy jej się to podoba, czy nie.
– A co z Bartkiem? – Agata zakłada ręce na piersi. – Olgierd jest jego najlepszym przyjacielem. Liczysz się z tym?
– Porozmawiam z nim.
– Tak, jak ze mną? To nie rozmowa, tylko terroryzm.
– Olgierd jest jego przyjacielem, ale ja jestem jego siostrą. Wyjaśnię mu wszystko, na pewno zrozumie.
– To jakieś szaleństwo. – Kręci głową. – Mam nadzieję, że chociaż on będzie w stanie ci to uświadomić. Kocham cię, jak własną rodzinę, pomogę ci we wszystkim, w czym tylko będę w stanie, ale nie zgadzam się z tym, co robisz temu chłopakowi. Chcę, żebyś o tym wiedziała.
– Rozumiem. I dziękuję. Za wszystko.
Ta noc jest jedną z trudniejszych w moim życiu. Długo walczę z myślami, czy na pewno dobrze robię, chcąc zataić ciążę przed Olgierdem, ale koniec końców, postanawiam tego właśnie się trzymać.
Przez chwilę rozważam jeszcze, czy faktycznie chcę tego dziecka. Samotne macierzyństwo, może okazać się trudniejsze, niż sobie wyobrażam. Może mnie przerosnąć. Mam jednak to szczęście, że są wokół mnie ludzie, którzy na pewno mi pomogą. Mama, Bartek, Agata – nie zostawią mnie samej, chociaż nie zamierzam w żaden sposób nadużywać ich pomocy. Decyzja, aby zostać mamą jest moja i zamierzam wziąć za nią pełną odpowiedzialność.
Ciekawe, jak zareagowałby Olgierd? Czy znienawidziłby mnie jeszcze bardziej? Kazał usunąć ciążę? Rzuciłby mi w twarz pieniędzmi i kazał zniknąć? Jezu, nie, potrząsam głową w ciemności. Może i nie darzy mnie ciepłymi uczuciami, ale nie wierzę, że byłoby go stać na coś takiego.
Głaszczę brzuch, zastanawiając się, czy rosnąca we mnie fasolka, będzie chłopcem, czy dziewczynką. Do kogo będzie podobne. Modlę się gorąco, żeby do mnie. Niech weźmie po ojcu wszystkie cechy charakteru i co tylko możliwe, ale niech będzie podobne do mnie.
Boże, jeśli tam jesteś, nie pozwól, by miało jego oczy.
---
Następnego dnia rano jadę po Bartka i wracamy razem do domu. Staram się zachowywać, jak zawsze, nawet gotuję obiad i zasiadamy do niego we dwójkę. Przygotowuję się mentalnie do tego, co muszę mu powiedzieć, ale bardziej do tego, czego muszę zażądać.
– Jestem w ciąży.
– Co? W czym? – Trzymająca widelec dłoń Bartka, zatrzymuje się w połowie drogi do ust.
– Po reakcji sądzę, że jednak słyszałeś, co powiedziałam.
– W jakiej ciąży? Z kim? Z Pawłem?
– W ciąży. Nie wiem jeszcze który to tydzień, dopiero pójdę do lekarza, a ojcem jest – biorę wdech – Olgierd.
Bartek przestaje przeżuwać. Mrugać. I mam wrażenie, że też oddychać.
– Aha – odpowiada w końcu, ale wciąż nawet nie drgnie. – Co dalej zamierzacie?
– Nie zamierzamy.
– Dobra, czekaj, powoli. – Chowa twarz w dłoniach. – Jak to się stało?
Unoszę brew.
– Nie, przestań, nie o to mi chodzi. Wiem, skąd się biorą dzieci, ale... Kurwa mać, jesteście razem, dlaczego ja nic o tym nie wiem? – Rzuca widelec na talerz.
– Nie jesteśmy.
– Jak to nie jesteście? To skąd ta ciąża?
– Spaliśmy ze sobą kilka razy. To wszystko. Nie każ mi wdawać się w szczegóły, to nie twoja sprawa.
– Jesteś moją siostrą, a on moim przyjacielem. To jest moja sprawa!
– Nie dramatyzuj.
– Lilka...
– Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Pochylam się do niego przez stół, opierając łokcie na blacie. – Jestem w ciąży z Olgierdem, ale nie jesteśmy razem i nigdy nie będziemy.
– Dlaczego?
– Bo tak. I już – ucinam. – Olgierd nie wie o dziecku i nigdy się o nim nie dowie.
Brwi Bartka zjeżdżają do wewnątrz. Jego wzrok błądzi po mojej twarzy i widzę, jak próbuje zrozumieć wszystko, co przed chwilą usłyszał.
– Czy on zrobił ci krzywdę, Lila? – W życiu nie słyszałam takiego tonu u mojego brata. Aż krew w żyłach się ścina.
– Nie, nigdy.
– Więc... Kurwa, nic nie rozumiem. Dlaczego nie chcesz mu o niczym powiedzieć?
– Bo taką podjęłam decyzję.
– Pojebało cię? – pyta niskim głosem. – Odpierdalacie jakąś krzywą akcję, ukrywając się przede mną, jak dzieci. Nie jesteście i nie zamierzacie być razem, chociaż jesteś w ciąży, a na dodatek nie chcesz mu o niej powiedzieć. To mój przyjaciel. Podaj mi chociaż jeden dobry powód, dla którego miałbym mu zrobić coś takiego.
– Jestem twoją siostrą.
– I? To mnie zobowiązuje do krzywdzenia kogoś, z kim nie jestem spokrewniony?
– To cię zobowiązuje do bycia lojalnym wobec mnie.
– Mowy nie ma. Co to w ogóle za akcja? Dlaczego on nie może się o niczym dowiedzieć? Jak ty to sobie wyobrażasz? To mój najlepszy kumpel, jak mam patrzeć mu w oczy, wiedząc że moja własna siostra robi mu coś takiego? Co, do chuja, jest tobą nie tak?!
– Po prostu tak będzie lepiej.
– A co ty za jakieś pierdoły tu opowiadasz? – Uderza dłońmi w blat i wstaje. – Nie chcecie być razem, to nie chcecie, wasza sprawa, ale skoro cię nie skrzywdził, to dlaczego odbierasz temu dziecku ojca?
Bartek jeszcze długo nie daje się przekonać do mojej prośby. Tłumaczę mu mniej więcej to samo, co Agacie – Olgierd jest na mnie wściekły z powodu rozstania i nie chcę, żeby moje dziecko rosło w takiej atmosferze.
– A więc to ty nie chcesz z nim być? – Jego twarz jest czerwona ze złości. – To czego ty chcesz, co? Spałaś z nim, jesteś w ciąży, ale nie chcesz go o tym poinformować. To... Jest jak kradzież.
– Proszę cię, nie wygaduj bzdur. Robię mu przysługę.
– Kompletnie nie ogarniam o co ci chodzi. – Rozkłada ręce na boki. – Mam, kurwa, dość. Dobrze, nie chcesz żeby wiedział, nie powiem. Pomogę ci, co tylko będę w stanie, bo kocham cię bardziej, niż sobie wyobrażasz, ale nigdy w życiu nie wybaczę ci tego, czego żądasz. Jeśli kiedykolwiek dowie się, co mu zrobiłaś, znienawidzi ciebie, a mnie jeszcze bardziej i wtedy... Nie wybaczę ci tego, Lila. To najlepszy człowiek, poza tobą, jakiego mam przy sobie, chociaż teraz zastanawiam się, kim ty w ogóle jesteś.
Jak Ci się podobało?