Czas grozy (II)
16 lipca 2020
Czas grozy
17 min
Wielce wzięłam Wasze uwagi do serca - i nie ma tu już ani jednej "kuciapki". :)
Mam do Was mnóstwo pytań, ale żeby nie mitrężyć Waszego czasu, pozwolę sobie postawić tylko kilka.
1. Czy dodawać opisy pomieszczeń, obyczajów, strojów itp. co by znacznie przybliżyło klimat, ale jednocześnie wydłużyło akcję?
2. Czy akcja nie jest właśnie zbyt długa...? Spodziewam się, że niektórzy chcieliby szybciej przejścia do konkretów, czy wręcz (tu pozdrawiam Anetę) tzw. ostrego seksu.
3. Czy, zwłaszcza mężczyzn, nie drażni niemoc bohatera, który "nie staje na wysokości zadania"?
Białogłowa zadumała się nad swym losem. Pieśni trubadura ulatywały gdzieś poza nią.
„A może… warto zostać nałożnicą tak możnego pana…? Nałożnicą… jak to brzmi! No, jakby nie patrzeć, lepiej niż „ladacznicą”, czy „sprzedajną dziewką”… A jeśli już nawet sprzedajną, to nie za drobne miedziaki… a za jakoweś wpływy na dworze… No właśnie. Będąc nałożnicą Karola, posiadłabym wiedzę i dostęp do ucha władcy… „posiadłabym” – jak to zacnie brzmi, wszak to on by mnie posiadł…
Ponadto, gdybym spała z tym możnym panem, uchroniłabym się tym samym, od conocnych wizyt wartowników… a wszak Karol, to dworniś, tamto – prostacy… no i poza tym, co dałoby mi sypianie z nimi?”
Dwa pacierze umknęły, niczym z bicza strzelił. Martha pomykała cichcem do komnaty władcy. Ten już tu był. Jego czy żarzyły się jak węgielki.
- Nie mogłem się ciebie doczekać, pani.
- Miło mi słyszeć tak dobrotliwe słowa, o panie… - Kobieta dygnęła, kornie kłaniając się nisko.
Podszedł do niewiasty, żeby, w świetle pochodni, przyjrzeć się jej lepiej.
- Sława twej urody tak wielka, ale nijak się ma, do tego co widzę. Jesteś jeszcze urodziwsza! Twe lico! Twe anielskie kształty!
Martha była w siódmym niebie. Zawsze ubóstwiała pochwały, ale te, pochodzące z ust tak możnego, działały na nią, jak żadne inne.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, spuściła oczy i jedynie łopotała rzęsami.
- Czy wiesz, w jakim celu cię tu przywołałem, pani?
Niewiasta doskonale to odgadła, lecz cóż miała rzec?
- Panie… domyślam się jeno… - odparła stremowana sytuacją.
W duchu dodając: „Ano po to, cobyś mógł mnie mieć… coby uczynić mnie nałożnicą…”
Karol uśmiechnął się, mrużąc oczy, ujął jej dłoń i obrócił kobietę dokoła, aby móc się dokładnie napatrzeć jej kształtom.
- To dobrze, że się domyślasz… - powiedział zadowolony, myśląc już o tym, jak będzie napawać się jej krągłościami.
„Co za zadek! Co za cyc! Nie wypuszczę cię gołąbeczko z mego łoża zbyt chybko!”
- Ale panie… wiedz, że ze mnie porządna i cnotliwa niewiasta…
Osłoniła się dłońmi, jakby chcąc chronić swą cnotę.
- A tak… wiem… wiem… taka sława też za panią podąża. Słyszałem aż o dwóch mężach, którzy pono chcieli wtargnąć do pani alkowy i zostali z niczym… Mimo, że byli to możni i majętni panowie… To się rozeszło po kraju, że Martha przed nimi swą cnotę uchroniła… Ale… ja znam też inne opowieści… Choćby taką, jak to do arcybiskupa pani posłowała…
Kobieta zarumieniła się.
„Psiajuchy! Ach te chłopy! Chwalą się swymi zdobyczami. Nawet jeśli jest to „Jego Ekscelencja ksiądz biskup…” Nawet on nie omieszkał…”
Kontynuował.
- Wiem, że spędziła pani tam kilka dni… i nocy… - uśmiechnął się porozumiewawczo - Ksiądz arcybiskup wielce sobie chwalił pani towarzystwo… obcowanie z tak miłą niewiastą… Pono dysputy z panią trwały w jego prywatnych apartamentach aż do świtu!
- Nnno tak…
- I nie wypuścił pani klecha, dopóki się nią... to jest ową dysputą, należycie nie nacieszył?!
„Wypuścił cię pewnikiem dopiero, jak już zupełnie z sił opadł!”
- Wielce gościnny okazał się dla mnie ksiądz biskup… to prawda…
„No tak… on gościł mnie… a ja gościłam jego…”
- No to ja chcę panią ugościć tak samo, a może lepiej, niż ksiądz arcybiskup…
Dłoń księcia masowała plecy Marthy.
Kobieta pomyślała, że nie ma najmniejszego sensu zgrywać dziewicy, w sytuacji, gdy ten stary klecha wypaplał o swych bezeceństwach. Dlatego powiedziała wprost.
- Panie… a zatem zamierzasz uczynić mnie swą nałożnicą? - Aż zdziwiła się sobie samej, że z taką łatwością wypowiadała te słowa. – Wiedz, że niewielu mężów gościło w mym łonie…
Zdania wypowiadane przez Marthę podniecały go. Arcybiskup zdradził mu, że nie była dziewicą w chwili, gdy ją posiadł. Ale też wyjawił mu, że była „anielsko ciasna”.
- Mądra i domyślna z ciebie niewiasta.
Jedną ręką dotykał delikatnie jej podbródka, a drugą położył na biodro.
„Samica! Rozłożysta, stworzona do rodzenia dziatek!”
Przygarnął ją do siebie i pocałował w usta.
Martha początkowo, podczas pocałunku patrzyła mu w oczy, lecz szybko spuściła wzrok.
Spodobała mu się nieśmiałość dziewczyny.
- Wiedz, żem już nie młody, miecz już nie taki twardy i nie tak prędko unosi się do boju. Dlatego najprzód, opowiedz mi o tym, jak to było u arcybiskupa…? Pono żądał pobożności… byś klęczała na kolanach?
Martha zadrżała. Przypomniała sobie, jak rozpasany biskup kazał jej uklęknąć przed nim.
- Co potem nakazywał książę kościoła? Byś ucałowała jego dłoń i jego… ha ha… pastorał!
Kobieta zarumieniła się. Doskonale pamiętała, wyłaniający się z szat biskupich… pastorał. Pamiętała, jak dziś, jakie czuła upokorzenie.
- I ten pastorał, musiałaś i ucałować i… wypolerować… ha ha ha!
Poczuła ten sam rodzaj pohańbienia co wtedy.
- Biskup prawił, moja damo, że nauczyłaś się tej sztuki w kraju Franków…?
Marta uniosła głowę w geście zaskoczenia.
„A to papla! Wszystko o mnie powiedział co wiedział! A może jeszcze co więcej?!”
- Ksiądz arcybiskup obdarzony jest łaską wielkiej wyobraźni…
Karol wpatrywał się w nią bacznie.
„Ciekawe, kto ją tego wyuczył?! Czyjego kutasa gościły te duże i rozkoszne usteczka??? Wojownika? Duchownego?! Zapewne go zgrabnie ssały…”
- Ależ przyznaj się turkaweczko… jakoś takom rad wiedzieć…
Kobietę podniecało, takie przypieranie jej… wyciąganie z niej informacji…
„Ach… gdyby on wiedział, kto mnie natenczas zbałamucił… komu tak dobrze robiłam ustami…”
- Nieważne panie… to był pośledni dworzanin – skłamała.
- Zatem gołąbeczko zapewne i mi zgrabnie wypolerujesz moje berło – zaśmiał się – moje insygnia władzy!
„Ach ty stary capie… zapewne to berło to sflaczała kiszka… ale moja korność, gotowość i uległość zdziałają cuda.”
- Cóż panie… wedle twojego życzenia… czy mam takoż przed wami, panie uklęknąć?
Zaświeciły się oczka staremu. Ta damulka klęcząca przed nim, to nie to samo co służki, ani tym bardziej sprzedajne dziewki. O tak! Chciał ją mieć przed sobą na kolanach! Z ustami gotowymi do przyjęcia jego berła!
- A pewnie!
Delektował się tym, jak wytworna Martha, zgrabnymi ruchy, zbliżyła się, z niepewnym, ale jednak, uśmiechem na twarzy.
Podwinąwszy lekko suknię, uklękła najpierw na jedno kolano, po czym dołączyła drugie.
Podniecał ją ten akt uległości, zwłaszcza, że wykonywany wobec tak znacznego władcy. Aura władzy zdecydowanie wzmacniała podniecenie.
Wpatrywała się w mężczyznę grzebiącego przy swym ubraniu.
Gdy wydobył z niego swą męskość, kobieta otworzyła szeroko usta i wysunęła język, jakby w oczekiwaniu na smakołyk.
„Niby stary fiut, a jednak tak mnie to kręci, że będę mogła go objąć, polizać… possać…”
Władca sapiąc, podszedł i ulokował swą „miękką kiszkę” w buzi Marthy.
Przyjęła to z oddaniem. Nie odrywając wzroku od oczu mężczyzny, pieściła ustami jego klejnot. Najpierw czyniła to niezwykle delikatnie, potem coraz intensywniej. Męskość powiększała się i twardniała.
Karol wzdychał zrazu płytko, potem coraz głębiej. Nie odrywał oczu od prześlicznej twarzyczki cudnej białogłowy.
„Nie dziwię się temu klesze arcybiskupowi, że tak zachwalał jej towarzystwo… pięknie ją w tym kraju Franków wyuczono! Ciekawe co za mistrz dorwał ją w swe łapy?”
Martha bardzo sprawnie pracowała ustami, wspomagając się dłonią. Starała się połknąć miecz rycerza jak najgłębiej, ale oręż już jednak nie rósł. Był co najwyżej sztylecikiem, i to nie za twardym.
Władca nie był zadowolony.
- Przestań… na razie… Chyba bardziej będą mnie rajcowały opowieści z twojego pobytu na dworze biskupim…
Kobieta wypuściła z ust męskość Karola i wstała z kolan.
„Czego on ode mnie chce? Żebym opisywała, jak chędożył mnie tamten stary cap???”
- Jestem wielce ciekaw, jak do tego doszło, że arcypobożny duchowny, wielce cnotliwą pannę, zbałamucił! Ha ha ha!
Martha spuściła oczy.
- I czy w istocie prawda to, że trzy razy jednego dnia, brał cię pani w posiadanie?
„A to pofantazjował stary pryk! No raz, rzeczywiście dwa razy mnie dosiadł… pierwszy po obiedzie… a potem wgramolił się do mojego łoża w nocy. Upojony winem, acz wtargnął nie tylko do mojego łoża, ale także we mnie…”
- Cóż panie mam ci rzec… ano prawda… wiele męstwa drzemie w jego ekscelencji… zmógł mnie trzy razy… w jeden dzień…
„A niech tam, niech księżulo ma sławę. A Karol niech zazdrości…”
- A to jurny klecha! Powiedz Martho, prawda li to, co gadał, że jak już wlazł na ciebie… to długo nie złaził…?”
„A to księżulo – bajarz! Przecie bywało, że ledwie wszedł we mnie, a już kończył… ale trzeba przyznać, że w niedzielę, po długich celebracjach w katedrze, to jak na mnie legł, to myślałam, że nie przetrwam nocy… ależ wtenczas był jurny! Dał mi popalić! Myślałam, że zemdleję, tak mnie wyobracał… cały kolejny dzień, ledwie mogłam chodzić…”
- Ano… - kobieta spuściła wzrok – prawda to… jego wielebność miał moc, za przeproszeniem, jako byk, jak buchaj… gdy zagościł w mym łożu… to dopiero gdy kur zapiał, schodził ze mnie…
Karol słuchał z błyskiem w oku. Niezmiernie rozpalała go ta rozmowa.
- Ano chwalił się sługa boży, że, jak to mówił „jego pastorał wojował nie zgorzej niż miecz. Że srodze dźgał w cel… i że ty turkaweczko, musiałaś długo nogi rozkładać i że dał ci do wiwatu”.
- Och… tak…
- I że potem cały dzień ledwo przy stole zmogłaś usiedzieć! Ha ha ha! Tako ciebie przećwiczył! Prawda to?
Oczka władcy świdrowały Marthę.
- Ano cóż… jam jeno słaba białogłowa… A jego wielebność, to, za przeproszeniem, chłop na schwał…
Karol wizualizował sobie tę piękną damę, w łożu biskupim, szeroko rozkładającą nogi, pod tłustym cielskiem sługi kościoła, raźno pracującym lędźwiami. Ciężkie, solidne łoże, a i tak skrzypi!
„Jakoż to prawił ojczulek? Że ta nobliwa damulka, przyciśnięta, jęczy tak jakoś dystyngowanie, tak uroczo… zrazu cichutko, ale jakby oddawała hołd swemu zdobywcy…
Psia krew! Jak ja chcę to usłyszeć!”
- Nasz wspólny znajomy, sługa ołtarza, chwalił twój głos… zwłaszcza w afekcie…
„A to łachudra! Gadzina! Wszystko musiał wypaplać! Ględził, jak to uwielbia słuchać jak stękam, dopraszał się, żebym stękała głośniej… Ale… wychodzi teraz na to, że opisywał to jak jęczę, innym mężom??? Cóż to dla mnie za wstyd!”
- Martho, a czy prawda to, że wielce pobożny ojczulek, także w łożu dowodził swej żarliwości religijnej? Pono kazał ci się w nocy spowiadać???
„Ach! Tego upokorzenia nie zapomnę do końca życia! Przepytywał mnie z tego, jak grzeszyłam… Jak straciłam cnotę…? Ilu mężczyznom się oddałam? Lubieżnik! Po klika razy musiałam to samo opowiadać. Komu nadstawiłam zadka…? Kiedy ostatni raz byłam chędożona…? I musiałam opisywać to ze szczegółami… Choćby to, gdy spowiadałam się z mojego spotkania z rzeźnikiem, z tego jak zaciągnął mnie na przęterek… Ileż wstydu się wtedy najadłam! Ojciec ołtarza??? Stary, sprośny wieprz!”
- Cóz ci rzec panie… Zaiste, żarliwie pobożny jest jego wielebność… A że mnie spowiadał, to takoż prawda… bardzo drobiazgowo.
Karol zamyślił się.
„Ależ taki, nawet pośledni, księżulek to ma raj! Może wszystkie dziewki przepytywać z tego, jak były chędożone! Ależ bym sobie tego posłuchał!”
- Martho, bardzom tego ciekaw. A, jakoż ocenił to, żeś grzeszyła?
„A to jucha! I to też musiał opowiadać! To, że po tym, gdy przyznałam się do tego, że sypiałam z innymi mężami, ilu mnie posiadło i w jakich okolicznościach, począł mnie nazywać - a to wszetecznicą, a to sprzedajną dziewką. Grzmiał – nadstawiałaś zadka, komu popadło – to teraz mi go nadstawiaj na pokutę – i prał mnie sążniście dłonią po pośladkach. Puszczałaś się! Jesteś dziewką lekkich obyczajów!”
- Cóż panie, widzę, że ksiądz arcybiskup raczył ci wiele opowiedzieć. Zapewne i to jak się srożył. Jak nieprawnie huczał na mnie – że się źle prowadzę. Nawet, przykro to gadać - nazywał mnie – ladacznicą… Cóż… chyba to taka jego słabostka…
- A to wyborne! Klecha chędożył cię sam, a jednocześnie wyzywał od dziwek!
„Ciekawe panie, jakie ty masz słabostki? Bo pachniesz mi takim gagatkiem, co miewa dziwaczne zboczenia...”
Martha szybko miała się o tym przekonać.
Okazało się, że władca mimo, iż podniecił się jej opowiadaniem, to i tak jego miecz ani drygnął. A tak bardzo chciał posłuchać jęków Marthy. Tak bardzo chciał zobaczyć ją z zadartą suknią i rozłożonymi nogami. Dosiadaną, kłutą raźnie męską włócznią.
Dlatego rychło przedstawił swą propozycję.
- Coś mi się zdaje, że nie stanę na wysokości zadania… ale ja mam na to sposób. Nie obrazisz się Martho, gdy przywołam swego giermka?
Kobieta znieruchomiała.
„Jak to?! Mam oddać się jakiemuś giermkowi? Słudze, którego zobaczę pierwszy raz w życiu???”
- Niewiasto, pytam jedynie z grzeczności. Nie myśl, że ci odpuszczę! Zresztą, jak bym ci odpuścił, i tak wpadłabyś w łapska tego opasłego huncwota – mojego syna. A tego bym - na kroćset diabłów – nie zdzierżył! Ten łapserdak udumał sobie, że każda białka, czy to młoda dziewuszka, czy stateczna matrona, ma przejść przez jego łoże! Takie pokrętne tłumaczenie prawa pierwszej nocy, które nawet jeśli, to mi przysługuje! Dlatego nie dopuszczę, żeby pierwszą łożnicą, do której trafisz w tym zamku – była ta Teodoryka!
Martha, potwornie speszona, z trudem wydobywała z siebie słowa.
- Ależ panie… wiesz, że nie jestem taką pierwszą, lepszą, która sypia z kim popadnie… Wstydziłabym się rozebrać przed nowopoznanym giermkiem, a co dopiero mu się ulec…
Karol jednak nie nawykł do przyjmowania odmów.
- W takim razie… rozbierz się teraz, przede mną.
Kobietę przeszły dreszcze.
„To nawet byłoby ekscytujące, zsuwać przed władcą powoli swą suknię… najpierw obnażyć przed nim biust, potem biodra i wreszcie łono… moja suknia ległaby na posadzce, a ja stałabym przed nim nagusieńka, jak Ewa w raju… Ale… to wszystko tylko po to, żeby wszedł jakiś sługa i od razu miał mnie, jak na tacy?!”
- Mój panie. Jeśli tego chcesz… odkryję przed tobą wszystkie swe niewieście sekrety. Ale błagam… nie pozwól, by wtedy pojawił się tu jakiś pachołek. Nie chcę zostać przez niego splugawiona, choćby wzrokiem…
Karol tak bardzo pragnął ujrzeć Marthę nagą, że nie zamierzał wdawać się w dyskusje. Władczym wzrokiem, wskazując dla dobitności palcem, nakazał.
- Moja damo. Już!
Kobietę niezwykle ekscytowało takie stanowcze, wręcz bezwzględne jej potraktowanie. Oto nie ma wyjścia. Jest przyparta do ściany, a pożądliwy wzrok władcy czeka na widok jej intymnych sekretów.
Stanęła przed nim i drżącym, niepewnym głosem, zaproponowała.
- Panie, a może… sam zechcesz mnie obnażyć?
„Ach… czyż nie byłoby to oszałamiające… poczuć jego dłonie, zdzierające ze mnie suknię! Łapczywie szukające mych skarbów?!”
- Nie. Rozodziewaj się. Chcę to widzieć, jak sama otwierasz się przede mną, jak rozchylasz swe wrota w geście uległości przed zdobywcą…
„Achh! On ma rację! To nie mniej rozpalające! Odkrywanie się samej! Akt poddania, a zarazem wyjawienia swych tajemnic…”
Powolnymi ruchami rąk, rozpięła broszę. Delikatnie upuściła ją na podłogę. Dżwięczny brzęk metalu, jak uderzenie w dzwony, jakby wieścił akt kapitulacji.
Chwyciła za górę sukni i stopniowo zsuwała w dół. Obnażyła górę piersi, tak, że nie widać jeszcze było brodawek.
Karol zagryzł wargi. Z jednej strony chciał zakrzyknąć – „Już” – by zobaczyć jej nagi biust. Z drugiej, niezwykle podobało mu się wolne tempo, w jakim działała kobieta.
Wreszcie obnażyła piersi. Lecz wtedy, niemal natychmiast, zakryła je obie dłońmi.
„Znam was mężczyzn! Wiem, jak was ten gest podnieca! Już jesteście w domu, już witacie się z gąską, a tu jeszcze nie jest wam dane napawać się naszymi kulami… A z drugiej strony już wiecie, że to akt bezbronności niewiasty, że już łania wam się nie wymknie z waszych drapieżnych szponów!”
Karol zazgrzytał zębami. Czekał.
Widok kobiety osłaniającej rękami nagie, wielkie dzbanki, gdy jej suknia osunęła się i zawisła na biodrach, wywierał na nim piorunujące wrażenie.
Lecz spokojnie czekał.
Wreszcie Martha, teatralnym gestem, odsłoniła swe wdzięki. Zdawała się mówić: „Otom twoja!”
Władca szeoko rozdziawił usta, niczym szczupak łapiący oddech.
Ależ mu się spodobały okazałe i kształtne piersi!
„Jakież ona ma zgrabne, mimo, że wielkie, te swoje puchary! Nic, tylko z nich pić!”
Bez słowa podszedł do niej i chwycił biust w dłonie.
- Są boskie!
Kobieta uwielbiała pochwały mężczyzn dotyczące jej dużych walorów.
Jakby bezwiednie, sama prężyła się przed księciem.
- Są boskie! – powtórzył – jakie kształtne! Jak zamorskie puchary! Podobnież jako i one stworzone do picia!
W tym momencie pochylił się. Najpierw ucałował jedną pierś prosto w brodawkę. Potem drugą. Wreszcie przyssał się do sutka, silnie, jak niemowlę.
Martha wzdychała głęboko.
- Ach… mój panie… proszę… nie tak mocno… wyssiesz mnie całą…
- A tak! Wyssę. Wyssę. Wydoję!
Po tej deklaracji książę jakby przystąpił do jej urzeczywistniania. Ustami ssał zachłannie, a dłońmi ujął cycki i począł je namiętnie ściskać.
- Ach… panie… błagam, nie tak mocno… jestem delikatną białogłową… - Martha wzdychała, lecz tak naprawdę, schlebiała jej admiracja księcia.
- Delikatna białogłowa, a cyce jak dynie!
Karol gniótł piersi zapamiętale, atakował jak rozjuszony odyniec.
- Ach… panie… ach… litości…
- Nie mów dzieweczko, że arcybiskup oszczędzał twoje bimbały! Mówił, żeś cycatka, jakich mało! Prawił, że złożył swój pastorał między twe kielichy! Prawił, że najpierw z nich pił, ale potem lał w owe puchary swój nektar!
- Ach… a więc pochwalił się?
„Cóż za sprośny wieprz! Wyzywał mnie od wszetecznic, a sam wszelakie swawole na mnie eksperymentował! Istotnie wtargnął swą buławą między moje cycki! Ścisnął mi je, po czym posuwał, jakby był w piczy!”
- I to jak pochwalił! Twierdził, że nie tylko siedzieć nie mogłaś, ale i położyć się na brzuchu, ha ha ha!
- Panie, racz nie dworować sobie z biednego dziewczęcia… Auua! – Krzyknęła Martha, gdy poczuła jak uszczypnął ją w sutek.
- Biedne dziewczę się ociąga i jeszcze nie odkryło przed władcą swych skarbów! Nuże paniusiu, zrzucaj swe śliczne, damulkowe fatałaszki!
Kobieta z każdą chwilą podniecała się coraz żarliwiej.
Dlatego chciała tego. Chciała obnażyć się przed władcą. W geście uległości. Uchylić przed nim rąbka swej tajemnicy…
Nie! Odsłonić przed nim całą kotarę!
- Dobrze panie… po to jesteś władcą, by białogłowie, tak pośledniego stanu jak ja, dekretować rozkazy…
Karol pławił się swą władzą.
„Warto rządzić! Choćby po to, by mieć w swej mocy taką dziewkę! By delektować się jej usłużnością…”
Gapił się jak urzeczony na to, jak Martha ujęła dłońmi materiał sukni na biodrach, po czym, powolnym ruchem zsunęła.
Ubranie legło na posadzce, a przed księciem stanęła zupełnie naga kobieta. Zawstydzona, okryła rękami łono.
„Ależ uroczo to wygląda! Zdrowa dziewka! Ze zdrowym zadkiem, osłania swoje najsekretniejsze skarby! Ale do czasu! Do czasu! Zaraz się mi pięknie obnaży!”
- Jesteś śliczna i zgrabna jak rusałka! Unieś ręce do góry i obróć się ze wszystkich stron. Chcę się tobą nasycić!
Martha opuściła wzrok, zaś uniosła ręce. Wstydziła się. Ledwie dziś poznała księcia, a już stoi przed nim nagusieńka.
„Ależ on się na mnie gapi! Jakby chciał mnie pożreć! Ach… teraz mam się okręcić naokoło… jak w tańcu… Nie! Jak niewolnica na targu!”
Martha, kusząco kręcąc tyłkiem, obróciła się wokół swej osi.
Książę nie mógł się powstrzymać, doskoczył i niemal z całej siły, klepnął kobietę w pośladek.
- Auuuaa! – żachnęła się panna.
- Damulko, pewnie nie raz w tłoku, jakiś, czy to możny, czy to pachoł, podszczypnął cię, albo przyrżnął klapsa!
Martha wzniosła oczy ku niebu.
„A pewno! Zwłaszcza mocno zakrapiane uczty służą temu, by mężowie szukali okazji by złapać tu, czy tam, lubo uszczypnąć czy klepnąć… Skaranie boskie z tymi chłopami!”
Napalony rycerz parł do jednego celu.
- Pani, legnij teraz na tym łożu, na plecach.
Marthę ciekawiło, czy książę podniecił się na tyle, by chcieć ją posiąść. Ona bardzo tego chciała. Wręcz pragnęła.
Dlatego, tylko krótko pozorując ociąganie się, kierowała kroki ku łożu.
- Panie… pomnij, żem cnotliwą białogłową… jedynie ze względu na twój majestat, idę do twego łoża…
Karol z lubością przypatrywał się damie, która, zupełnie naga, kładła się na skórze niedźwiedzia.
- A teraz, moja panienko, rozłóż nóżęta!
Martha udawała bardziej skonfudowaną, niż była.
- Panie… sromotnie zawstydzasz, biedną i skromną białogłowę…
Mężczyzna jednak syknął przez zęby.
- Nuże! Chcę widzieć twe skarby!
Sytuacja podniecała kobietę. Oto przed możnym władcą rozkłada się, rozkłada szeroko nogi, by ukazać swe niewieście sekrety.
Widziała blask w jego oczach, gdy rozchylała uda. Dostrzegła jego drżenie ust, gdy wpatrywał się w jej, niczym nie osłonioną, szparkę.
Podszedł bliżej, by mieć łono tuż przed twarzą.
- Pozwól, że złożę pocałunek na kwiecie twej kobiecości, o pani.
„Cóż za dworski z niego rycerz! Pełen ogłady romantyk… Niech całuje me płatki! To musi być rozkoszne! Jak wtedy, w kraju Franków…”
Karol językiem i ustami „oddawał hołd wonnej lilii”, jak raczył to określić. Nasłuchiwał przy tym emocjonujących westchnień kobiety, która nie kryła odczuwanej rozkoszy.
- Aaaa… panie… cóżże ty ze mną wyczyniasz… aaaa… jestem tam taka wrażliwa... aaaaa!
Tym zapamiętalej pieścił książę srom Marthy. Wbił język najgłębiej jak potrafił. Penetrował cipkę tak, jakby wylizywał najsmakowitszy nektar z wąskiego pucharka.
- Aaaach… panie… odlatuję ku niebiosom! Dowodzisz tego, że mąż… achhhh… może niewiastę wychędożyć… achhh… nie tylko swym przyrodzeniem…
Karola to ogromnie ekscytowało, ale jednocześnie potwornie drażniło. Jego miecz nie uniósł się ani trochę!
Jak Ci się podobało?