Cóżeś ty uczynił, Adamie? Nic ponad to, czego sama nie chciałaś, czyli nic się nie dzieje przypadkiem, o Ewo! (V)
13 czerwca 2019
Adam i Ewa
53 min
Po niemal dwumiesięcznej przerwie spowodowanej rodzinno-zawodowym pierdolnikiem, publikuję kolejną część historii Ewy i Adama. Na pytanie, czy będzie ona ostatnia, od razu odpowiadam – niby tak, ale nie do końca. Mianowicie:
1. Zamknięcie wszystkich wątków okazało się po prostu niemożliwe, ze względów tak objętościowych, jak i ogólno-fabularnych… Chociaż patrząc na ostatni sezon pewnego serialu, nie ma rzeczy niemożliwych, haha. Niemniej i tak kilka tematów, które pierwotnie miały się w poniższym tekście znaleźć, finalnie z hukiem z niego wyleciało, ale reszta została tak poprowadzona, że mam nadzieję że nikt nie zauważy jakiś wielkich dziur logicznych (logika w pornografomaństwie, dobre sobie). Aha, cliffhanger na zakończenie jest od początku celowy, chociaż wiem, że może mi się za niego oberwać. Ale cóż, mój cyrk i moje małpy.
2. Piszę w 100% amatorsko, po godzinach, w wolnym czasie którego mam jak na lekarstwo i do tego jeszcze powoli. Nie tyle w sensie technicznym, ale często gruntownie przerabiam obszerne fragmenty już właściwie gotowego tekstu (bo mi po prostuprzestaja pasować do całości z takich, czy innych względów), a inne poddaję długiemu – nomen omen – dopieszczaniu. A piszę dla was, drodzy czytelnicy i drogie czytelniczki i zależy mi na waszej satysfakcji z lektury. I jeśli widzę, że opowiadania w które było włożone naprawdę dużo wysiłku, wcale nie cieszą się jakimś specjalnym powodzeniem, to zakładam że robię coś źle.
3. Stąd też w niniejszej części kontynuuję testy m.in. różnych form narracji – częściowo dla was, ale częściowo i dla mnie, żeby sprawdzić która z nich daje najlepszy efekt w stosunku do poświęconych roboczodupogodzin.
4. Dlatego wraz z ostatnią (ale tym razem naprawdę ostatnią) częścią sagi o ewich cyckach i adamowych fujarach wprowadzę gruntowne zmiany stylistyczne, zapowiadające kierunek mojej ewentualnej (ważne słowo), przyszłej twórczości. Ale o tym napiszę szerzej, jak już ten finał finałów się pojawi. Uprzedzam, że tym razem prawdopodobnie szybciej, niż myślicie.
A na razie miłej lektury życzę!
Agnessa
PS Tekst jest po korekcie do korekty, ale możliwe, że nadal uchowały się w nim jakieś chochliki. Wybaczcie, ale już oczopląsu dostaję od ich poprawiania.
Adam siedział jak na szpilkach od dobrej godziny, warcząc na każdego, kto śmiał choćby zbliżyć się do drzwi jego biura. Chciał zadzwonić do Ewy już wcześniej, ale ta równie wyraźnie co dosadnie powiedziała mu, że nie wie ile czasu zajmie jej wizyta, a poza tym nie odbierze ani w poczekalni, ani tym bardziej w gabinecie. Po raz kolejny roztrząsał wydarzenia ostatnich dni, nijak nie potrafiąc się skupić na pracy i żałując coraz mocniej, że nie wziął wolnego – zwłaszcza, że jego szef sam zaproponował, że w razie potrzeby bez problemu da mu dzień czy dwa urlopu. Ostatecznie praca nie zając. W sumie to nic nie zając. Tylko zając to zając.
Kiedy telefon wreszcie zabrzęczał, sięgnął po niego tak szybko, że mało brakło a zrzuciłby go ze stołu, razem z laptopem i kubkiem dawno wystygłej herbaty.
– Tak Ewa, jestem! I co powiedział lekarz?
– Wszystko… Wszystko jest dobrze – odpowiedziała niby uspokajająco, ale wyraźnie nerwowym tonem. – Mówił, że skoro tylko raz się tak stało, to pewnie tylko z przemęczenia albo stresu i… Teraz będzie już w porządku. Nie martw się.
– A wyniki badań?
– W normie.
– To super! Cieszę się bardzo, że u ciebie… – zaczął pocieszać tak ją, jak i samego siebie.
– Dobra, Adam, zadzwonię później! – przerwała mu w pół słowa – Nie mam czasu. Tylko zrób zakupy po drodze, bo już nie mam siły. Pa!
Gapił się bezsilnie w ekran. Tak, to zdarzyło się tylko raz. Jedno jedyne zasłabnięcie i to bez jakiś dalszych, przykrych konsekwencji. Ciekawe tylko co by się stało, gdyby akurat jego nie było w domu? Albo gdyby to się nie daj Boże powtórzyło? Na przykład w trakcie samotnego wyjścia Ewy choćby na zakupy? Wolał nie wiedzieć. Na szczęście był na miejscu i wspólnie opanowali sytuację. A skoro teraz, po dodatkowych badaniach, też nie wyszło nic niepokojącego, to znaczy że będzie już dobrze. A przynajmniej powinno być – chciał w to wierzyć, ale i tak musiał koniecznie przedsięwziąć jakieś środki zaradcze na przyszłość. No i przede wszystkim, dlaczego skoro było tak dobrze, to Ewa brzmiała tak źle? Trudno, na wszelki wypadek poza piekarnią i spożywczakiem odwiedzi też aptekę.
– Wróciłem już! Ewcia, kochanie! Jesteś? – rzucił od progu, nie zdejmując nawet butów.
– Tak, jestem. Czuję się dobrze. – weszła powoli do przedpokoju. Albo była bardzo zmęczona, albo bardzo zestresowana. Albo jeszcze bardziej wkurzona. Albo wszystko naraz. – Lekarz twierdzi, że to nie powinno się powtórzyć. Pod warunkiem, że…
– …zrobię wszystko co tylko trzeba! Wypisał ci leki? Albo masz chodzić na jakieś zajęcia czy rehabilitację? Nie ma sprawy, ustawi się to jakoś, tylko…
– Adam! Przestań! – wydarła na niego tak ostro, że mało brakowało a upuściłby torbę z zakupami – Sam zobacz, co mi wypisał! Zakichany konował, jełop dyplomowany, doktorek z bożej łaski! A w ogóle to wszyscy faceci są tacy sami! Następnym razem idę do kobiety!
Wziął podany mu kawałek papieru i przesuwał po nim wzrokiem, czytając półgłosem. I starając nie komentować uwag na temat tego, że dzisiaj pan lekarz jest be, a dwa tygodnie temu był cacy. Kiedy jego poprzedniczka, jakby nie patrzeć kobieta, była be.
– Pacjentka… Wiek, waga… Wyniki: HGB, HCT… – FBI, KGB, ZUS. I tak nie znał tych skrótów. Co prawda poszuka ich na necie, żeby nie wyjść na kompletnego ignoranta. – Ciśnienie krwi, poziom cukru… Zalecenia: powstrzymanie się od współżycia do końca ciąży.
Przeczytał to jeszcze raz, tym razem w myślach, po czym podniósł zdziwione spojrzenie znad kartki. W tym samym momencie Ewa odstawiła minę złej mopsicy, prychnęła, odwróciła się energicznie na pięcie i oddaliła w sobie tylko znanym kierunku.
Poprawiał się kilka razy, aż wreszcie znalazł pozycję wygodną i dla siebie, i dla Ewy, którą udało mu się w międzyczasie udobruchać na tyle, że w ogóle pozwoliła na jakiekolwiek czułości. Objął ostrożnie jej brzuch i oparł na nim głowę, starając się wychwycić nawet najcichsze odgłosy świadczące o cudzie rodzącego się we wnętrzu, nowego życia. I równocześnie, po raz kolejny, zadając sobie to samo pytanie: jak do tego w ogóle doszło? Nie wiedział. Na dobrą sprawę nikt, włącznie z lekarzami, nie był jednoznacznie i w stu procentach pewien, w jaki właściwie sposób jego ukochana znalazła się w stanie błogosławionym. Owszem, ciąża w jej wieku nie była w dzisiejszych czasach niczym niespotykanym – ostatecznie medycyna radziecka znała nie takie przypadki. Do tego uprawiali seks bez jakichkolwiek zabezpieczeń i to w ilości, która aż nadto przekraczała minimalną liczbę stosunków niezbędną do celów prokreacyjnych. Ale przecież Ewa wielokrotnie badała się w tym kierunku. Przecież, według słów jej samej, starała się o dziecko w przeszłości. I rezultat zawsze był ten sam – czyli żaden. ŻODYN.
Pierwsze symptomy, że coś może być na rzeczy, pojawiły się późną wiosną, kiedy Ewa nagle zaniemogła i zaczęła krwawić. I chociaż razem z Adamem bardzo ich to przestraszyło, to nie wyciągnęli z tej nagłej i wyjątkowo nieprzyjemnej niedyspozycji właściwych wniosków. Zresztą nie tylko oni, bo nawet lekarz pierwszego kontaktu zalecił tylko wzmożony odpoczynek i wypisał receptę pod tytułem „pani Ewo nie jest już pani taka młoda hehe w tym wieku trzeba na siebie uważać dam pani witaminki na wzmocnienie niech się pani nie przemęcza haha wszystko będzie dobrze do widzenia następny proszę”.
A potem przyszły wakacje, a wraz z nimi typowe dla tego czasu zamieszanie w pracy, wyjazdy urlopowe pełne nerwowej (jak to zwykle w czasie wolnym, służącym z założenia do błogiego relaksu) bieganiny, tropikalne upały, nagłe burze, i masa innych czynników mogących nie najlepiej wpływać na samopoczucie. W tym ostre bóle brzucha, które trwały tydzień, potem drugi, aż w końcu naprawdę mocno zaniepokojona Ewa postanowiła wybrać się do specjalisty – tym razem dalece bardziej kompetentnego. Co prawda z początku nie przewidywała wizyty u eksperta od spraw kobiecych, ale dała się przekonać Adamowi, żeby zawitała i tam, przy czym bardziej w celu zrobienia ogólnej ultrasonografii lub zlecenia badań hormonalnych, niż z jakimkolwiek konkretnym podejrzeniem.
Czekając na koniec wyraźnie przedłużającej się wizyty, Adam założył nogę na nogę, leniwie przeglądając telefon i starając się nie zwracać uwagi na wysoce rakotwórcze dyskusje madkowo-bombelkowe, gęsto wypełniające poczekalnię po sam sufit. Dlatego pierwsze podejrzane odgłosy, dobiegające zza zamkniętych drzwi, przeoczył. Drugie zignorował. Dopiero za trzecim (czy może nawet czwartym) razem stwierdził, że coś było mocno nie tak. Wahał się jeszcze kilka chwil, ale ostatecznie wstał i ignorując mordercze spojrzenia, rzucane mu przez współczekaczki, zapukał anonsująco i nie czekając na pozwolenie wparował do gabinetu.
Ewa leżała na fotelu z miną, jakby ktoś wykładał jej nierelatywistyczną mechanikę kwantową. Po starocerkiewnosłowiańsku. Co zresztą wcale nie przeszkadzało jej wyjątkowo ekspresyjnie gestykulować, a w połączeniu z głośnymi komentarzami doprowadzało siedzącą naprzeciw lekarkę do ewidentnych początków bladej kurwicy.
– Ewa, Matko Bosko, co to się stanęło? – zapytał, starając się zrozumieć o co właściwie chodzi.
– O, w sumie dobrze, że pan jest – zaskoczona nagłym wtargnięciem ginekolosz… Dyplomowana pani ginekolog zwróciła się bezpośrednio do niego. – Proszę wytłumaczyć żonie, bo mnie jakoś nie chce słuchać, że jest w ciąży.
– Ewa nie jest moją… Że jak? Kto? Co pani powiedziała? – przybrał pełną zrozumienia minę karpia świeżo wyciągniętego z wody.
– Że pana żona, czy nie żona, nie wnikam już, dziecko będzie miała znaczy. Zakładam, że pan jest sprawcą tych ciąż, panie mężu. Czy też nie mężu. Bo nie kojarzę, żeby gwałcili w naszym mieście – zaśmiała się sama do siebie, ignorując fakt, że najwidoczniej ani Adam, ani Ewa nie do końca załapali kontekst.
– Ale pani doktor! To niemożliwe! – Ewa zaprzeczyła gwałtownie, chociaż siedząc z wciąż rozłożonymi nogami (i świecąc dokoła wszystkim, co miała pomiędzy nimi) wyglądała raczej mało poważnie.
– Jakbym powiedziała wam, ile miałam tu niemożliwych przypadków, to byście nie uwierzyli nawet w połowę – lekarka westchnęła, coraz wyraźniej poirytowana ciągłymi pytaniami o to samo. – A teraz proszę się stosować do moich zaleceń. I niech pani pamięta: czterdzieści plus to jeszcze nie starość, ale nastolatki proszę nie udawać. A pan, panie Adamie – odwróciła głowę w jego kierunku – proszę uważać na… Ewę. Ale tak serio uważać. Zostawiam wam listę badań jakie będą potrzebne, tu drugą z lekami, a jak następnym razem się zobaczymy, to…
Nie było dnia, żeby nie rozmawiali i o samej wizycie, i tym co się (najprawdopodobniej) stało przed nią, jak i wszystkim co (już nieco mniej prawdopodobnie) mogło się stać w przyszłości. I za każdym razem byli w coraz większym szoku. Zresztą mniej lub bardziej, ale zaskoczeni byli wszyscy, którzy kolejno się o zaistniałym fakcie dowiadywali: jej matka, jego rodzice, ich szefowie, współpracownicy, sąsiedzi, panie na poczcie, sklepikarze oraz rozliczni krewni i znajomi Królika.
Niby wiedzieli, skąd się biorą dzieci, ale… No właśnie – skąd? Być może w ich przypadku nastąpił po prostu szczęśliwy zbieg jeszcze szczęśliwszych przypadków? Może wpływ na to miało gruntowne przemeblowanie życia Ewy, która po pamiętnych wydarzeniach ostatnich walentynek naprawdę ostro wzięła się za siebie? A definitywne i nieodwołalne rzucenie alkoholu okazało się być tylko wstępem do długiej listy zmian – zapisała się na basen, zaczęła eksperymentować z fintessami, aerobikami, callaneticsami i innymi podobnymi wynalazkami, przeprowadziła też szeroko zakrojoną (i zakończoną heroicznym zwycięstwem z wyrżnięciem wszystkich jeńców) ofensywę przeciwko śmieciowej zawartości lodówki. Co szybko przyniosło efekty tak spektakularne, że równie nagle co niespodziewanie dla samej siebie, stała się lokalnym guru zdrowego stylu życia.
A może tak samo ważna, o ile nie ważniejsza, była rewolucja która przetoczyła się przez jej psychikę? Ewa przestała zamartwiać się nieistotnymi drobiazgami i zaczęła szukać pozytywów nawet w drobnych, codziennych sytuacjach – co prawda nie stała się nagle zwolenniczką jakiś hiperoptymistycznych bredni rodem z kołczooszołomowych kanałów na jutubie (względnie książek kosztujących pięć dych w dniu premiery, a po miesiącu dodawanych za darmo do srajtaśmy w dyskoncie), ale przynajmniej nie szukała problemów tam, gdzie ich nie było. Ostatecznie i nieodwołalnie odcięła się też od toksycznych złogów towarzyskich, które mogły z powrotem wciągnąć ją w szambo nałogów, złych nawyków i jeszcze gorszych decyzji. A przede wszystkim doprowadziła wszystkie swoje zaległe sprawy do porządku – tak zawodowe, jak i rodzinne, na czele z budowaną powoli (ale z każdą wizytą coraz efektywniej) relacją z rodzicami Adama. Który przyglądał się swojej „nowej” Ewie z rosnącą ciekawością, aż w końcu postanowił samemu wziąć z niej przykład.
Ostatecznie, co mu szkodziło pójść z nią na pływalnię? Albo wygospodarować godzinkę czy dwie na siłownię? Albo samemu przejść na dietę? Co zresztą zrobił i czego skutki odczuł nie dość, że zaskakująco szybko, to na dodatek w obszarze, w którym zupełnie się tego nie spodziewał… Czy raczej oboje się nie spodziewali. Zrzucili kilka zbędnych kilogramów? Super, ale było to zasadniczo naturalną konsekwencją ich działań. Wymodelowali sylwetki? Tak samo. Poprawili wygląd skóry, jej jędrność i koloryt? Podobnie. Zwiększyli swoja wytrzymałość i odporność na zmęczenie? Nic, tylko się cieszyć.
Ale nie przewidzieli wzrostu libido. Tak silnego i gwałtownego, że w pewnej chwili zorientowali się, że uprawiają seks pod byle pretekstem, przy praktycznie każdej nadarzającej się okazji i w każdym chociaż trochę nadającym się do tego miejscu. A jeśli akurat takowych nie było, to dokładali wszelkich starań, żeby je znaleźć, nawet na siłę i wbrew panującym aktualnie warunkom lokalowym. Nawet jeśli miał to był tylko szybki, spontaniczny, kilkuminutowy numerek, zaliczony ukradkiem choćby w basenowej przebieralni. Pod prysznicem po saunie. Na zapleczu klubu fintess. W samochodzie na podziemnym parkingu galerii handlowej. W przymierzalni w tejże galerii.
I, co było jak do tej pory chyba szczytem ich perwersyjnej pomysłowości, w łazience. W łazience ich wspólnej znajomej, w samym środku gwarnego przyjęcia imieninowego. Na które Ewa zabrała nie tylko prezent dla solenizantki, nie tylko nowy komplet biżuterii, ale też niewielkie, sterowane smartfonem jajeczko. Które, sowicie oblane żelem do zabaw erotycznych, umieściła we właściwym dla jego przeznaczenia miejscu i którym zabawiała się dyskretnie od samego początku imprezy. A kiedy już poczuła, że jest o krok od spełnienia (co bardzo wymownie uświadomiła jej upuszczona – na szczęście już opróżniona z kawy – filiżanka), pod byle pretekstem udała się do toalety, ciągnąc za sobą wciąż nieuświadomionego Adama. I chociaż łazienka była ciasna, czasu mało, ona roztrzęsiona, on zaskoczony, a do tego musieli być możliwie cicho, to i tak w ciągu ledwie paru minut udało im się zaliczyć palcówkę, minetkę, pocałowanie tyłeczka (zakończone takim orgazmem, że Ewa musiała przysłonić usta zwiniętym ręcznikiem, żeby nie było jej słychać aż na klatce schodowej) i ekspresowego lodzika z połykiem.
Niestety, mimo zaangażowania wszystkich dokoła, oraz własnych starań, Ewa z miesiąca na miesiąc czuła się gorzej. Miewała co prawda całe tygodnie, w których bez przerwy tryskała energią, humorem i namiętnością (co zazwyczaj wykorzystywała wykorzystując Adama na tyle, na ile się tylko dało), ale były one coraz częściej i na coraz dłużej przerywane okresami tak tragicznego samopoczucia, że lepiej było wtedy do niej nie podchodzić. Ani z marchewką, ani tym bardziej z kijem.
To właśnie w jednym z takich momentów, w którym kolejny raz niedomagała i od kilku dni nie miała ani siły, ani tym bardziej ochoty na seks, Adam miał doświadczyć czegoś, co zmieniło jego postrzeganie Ewy nie tylko jako jego ukochanej, ale przede wszystkim kobiety. Sama zainteresowana leżała na kanapie w najzwyklejszej, codziennej podomce, przykryta cienkim kocem, nie mogąc się zbytnio zdecydować czy zdrzemnąć przez godzinkę, czy jednak wybrać na hawajską. Ale nie średnią, tylko od razu podwójną, z potrójną szynką, poczwórnym serem zawiniętym w brzegach i popiątnym ananasem – nawet, gdyby miało oznaczać to natychmiastowe i nieodwołalne wykluczenie z intergalaktycznej loży amatorów pizzy i ciepłego, wygazowanego piwa. I wtedy, bez właściwie żadnego wstępu i pod wpływem nagłego impulsu, Adam zapytał czy może przy niej usiąść i po prostu się nią pozachwycać.
Mimo, że przecież wciąż regularnie i namiętnie (a przynajmniej na tyle, na ile pozwalało im bieżące samopoczucie Ewy) się kochali, to kiedy poprosił ją o tak drobną i zwyczajną rzecz jak zdjęcie ubrania, poczuł niemal młodzieńcze zawstydzenie. Była zaskoczona propozycją, ociągała się trochę, ale ostatecznie odrzuciła i narzutkę, i wszystko co miała pod nią. Ułożyła się wygodnie, w półsiedząco-półleżącej pozycji, z podłożonymi pod głowę dużymi, puszystymi poduszkami. Rozszerzyła zgięte w kolanach nogi, tak jakby miała już szykować się do porodu, a uniesione ręce założyła za głowę.
I wtedy, pierwszy raz w życiu, Adam mógł niepodważalnie i otwarcie stwierdzić, że odczuwał czysto fetyszystyczne podniecenie. Nie wiedział czy to dobrze, czy źle, natomiast na pewno żałował, że z założenia będzie to sytuacja przejściowa – i może właśnie dlatego postanowił skorzystać z niej na tyle, na ile tylko mógł. A mógł podziwiać ciało swojej ukochanej kobiety bez końca. Już wcześniej Ewa była niesamowicie ponętna, ale zmiany jakim podlegało jej organizm w czasie ciąży sprawiały, że pobudzała go wręcz do szaleństwa. Oczywiście obserwował ją uważnie i doskonale wszystko zauważał: że złapała trochę ciała tu a trochę więcej ówdzie, że jej brzuch rósł coraz szybciej, ale wszystko to było takie… Normalne. I o ile pod pewnymi względami Adam wręcz pragnął, żeby jeszcze bardziej się zaokrągliła, to jednocześnie o tyle o ile był w stanie, dbał nie tylko o jej dietę, ale też tryb życia jako taki. W końcu zdrowie Ewy – i oczywiście nie tylko jej – było bez porównania ważniejsze, niż coraz silniejsza chęć spróbowania grubego seksu. Dosłownie.
Ale pozostawały mu jeszcze szczegóły, i to one robiły największą różnicę. Ewa była niby tą samą Ewą, ale taką… Bardziej. Więcej, mocniej, silniej, pełniej.
Całe jej krocze było wciąż nieogolone, ale teraz nie dość że zarost stał jeszcze dłuższy niż zwykle, to cała kobiecość wyglądała, jakby była cały czas podniecona. Nieomal napuchnięta, intensywnie ukrwiona, sprawiająca wrażenie bezustannie rozchylonej, chętnej i tylko czekającej, żeby ją wypełnić. Najlepiej jego równie napaloną męskością. Nawet jej zapach i smak stały się bardziej intensywne, ostrzejsze, czasami wręcz na granicy tego, co Adam mógł uznać za przyjemne – kiedy będąc pierwszy raz w takiej sytuacji w końcu przezwyciężył swój początkowy opór i zaczął ją lizać, to podniecił się tak mocno, że wytrysnął po ledwie paru chwilach, bez jakiegokolwiek dalszej stymulacji. Ku zaskoczeniu tak swoim, jak i samej Ewy, która od razu kategorycznie zażądała, żeby jeszcze raz stanął na wysokości zadania i zaspokoił ją odpowiednio do sytuacji. Sam oczywiście nigdy nie poprosił jej o celowe przymknięcie oka (tym bardziej, że wiedział, że nie wynikało to przecież z jej zaniedbań) na kwestie higieniczne, ale jeśli już okazywało się, że akurat pachniała mocniej, to korzystał z tego jak tylko mógł.
Samo wspomnienie tych przeżyć było tak silne, że aż musiał je od siebie odepchnąć i skupić się na dalszym podziwianiu swojej najdroższej kobiety. Przenosił wzrok pomiędzy jej rozbuchaną doliną rozkoszy, przez wystający brzuch z coraz wyraźniej widoczną, ciemniejącą kresą, aż po opadające na boki piersi. Ogromne, miękkie piersi, którym najwidoczniej nadal nie było dość objętości. Ukoronowane sutkami, już wcześniej dużymi i ciemnymi, a teraz dodatkowo mocno wystającymi, o barwie zbliżającej się do dojrzałego burgundu. Nad nimi, w dołkach pod ramionami, zauważył coś jeszcze. Najwyraźniej Ewa w czasie ostatniej niedyspozycji albo zapomniała, albo po prostu nie miała ochoty ogolić pach. Wpatrywał się to w nie, to w ciemne brodawki, to w owłosiony wzgórek.
Z początku chciał tylko nacieszyć oczy widokiem swojej kobiety, adorować jej ciało, może nawet dotknąć tu czy tam, ale nic ponadto. Ale bardzo szybko pojął, że walka z błyskawicznie rosnącym pożądaniem nie ma najmniejszego sensu. Dlatego, chociaż wcale nie planował tego od początku, uklęknął między jej nogami, zsunął majtki, bez zażenowania wziął penisa w poślinioną wcześniej dłoń i zaczął się szybko onanizować, ekscytując widokiem jej dojrzałego ciała. Wręcz nieprzyzwoicie rozwartego i tak bezwstydnie naturalistycznego, jak to tylko możliwe. Widział, że Ewa też obserwowała go uważnie, najwyraźniej zaskoczona tym, co robił. Ale końcu uśmiechnęła się do niego i zachęciła, żeby ją dotknął, na co on ostrożnie położył swoją otwartą dłoń na jej ciążowym brzuchu. Mimo, że nie spodziewał się wielkich doznań, przeżył tak intensywny orgazm, że nie był w stanie nawet się podnieść, żeby otrzeć i siebie, i ją z rozchlapanej dookoła spermy.
Chociaż cała ta sytuacja była z początku mocno krępująca, to szybko okazało się, że jednocześnie jest bardzo wygodna i przynosi korzyści im obojgu. Ewa nie musiała ani tłumaczyć się nikomu ze swoich wahań nastroju, ani zgadzać się na coś na siłę. Nie, Adam nigdy jej do niczego nie przymuszał, ale widziała przecież wyraźnie jak bardzo ma na nią ochotę i jak się męczy nie mogąc dać ujścia swoim pragnieniom. Do tego właściwie nie musiała niczego robić i zazwyczaj po prostu leżała, czy to na plecach, czy na boku, czy w jakiejkolwiek pozycji w jakiej akurat było jej najwygodniej. Natomiast on zaspokajał się otwarcie, będąc blisko niej, nie musząc ani powstrzymywać swojego podniecenia, ani tym bardziej rozładowywać go ukradkiem. Czasami miał wytrysk na jej piersiach, czasami na pupie – niejednokrotnie wcześniej dokładnie wycałowanej – a czasami nawet na kobiecości. Natomiast kiedy Ewa była formie nadal nie pozwalającej na pełny seks, ale już nie tak złej, że przespałaby pół dnia (albo może jednak wybrała się w końcu na tę pizzę? #teamhawajska), wtedy sama pieściła się dłonią. To, czy dochodziła wtedy przed Adamem, równo z nim, czy po (zwykle korzystając wtedy hojnie z jego nasienia), było już mniej istotne.
Tymczasem jesień ustąpiła miejsca zimie (a przynajmniej kalendarzowo, bo wyczekiwanego śniegu nadal było jak na lekarstwo), a Święta minęły równie szybko co przyszły, przynosząc ze sobą nie tylko prezenty, którymi Ewa została wyjątkowo hojnie obdarowana, ale i coraz lepsze i stabilniejsze samopoczucie. Przynajmniej do pamiętnego dnia, w którym wieczorny, kanapowy relaks Adama został przerwany nagłym, przenikliwym hałasem, dobiegającym z kuchni. Po wszystkim nawet sama Ewa nie pamiętała za bardzo, co właściwie chciała zrobić, niemniej ostatecznym efektem było ocknięcie się na podłodze, pośród rozbitych resztek talerza, z pokaleczoną ręką i raptownie rosnącym siniakiem na pewnej części ciała.
Chociaż Adam robił wszystko, żeby do takich sytuacji nie dochodziło, to kiedy już nadeszły, nie miał zamiaru się ociągać. Kiedy tylko wstępnie opatrzył Ewę i przeniósł ją na łóżko, zadzwonił do jednego lekarza, który opiekował się Ewą, potem do drugiego, aż w końcu ściągnął trzeciego – czy raczej trzecią, bo była to ta sama ginekoloszka, która poinformowała ich o ciąży – na wizytę domową. Zjawiła się u nich najszybciej jak tylko mogła, zbadała Ewę ze wszystkich stron i na tyle dokładnie na ile tylko była w stanie w tych warunkach, uspokoiła wszystkich obecnych i finalnie wypisała specjalistyczne skierowanie do swojego znajomego. Tego samego, na którego potem Ewa miała pomstować i przez którego warczała na wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jej wzroku.
Ze szczególnym uwzględnieniem będącego najbliżej Adama, który owarczony ze wszystkich stron i ostatecznie odpędzony od możliwości choćby przytulenia swojej ciężarnej kobiety, której nagle zrobiło się niewygodnie, niekomfortowo, nieporęcznie, za ciężko i w ogóle, został doprowadzony na skraj załamania psychicznego. Po bezowocnych, trwających cała resztę wieczoru próbach jej pocieszenia, stwierdził ostatecznie, że nie ma sensu tego wszystkiego przeciągać. Ogarnął się, zagonił ją do łóżka i poinformował sucho, że samemu też idzie spać, mając nadzieję że sen przyniesie mu jakieś sensowne rozwiązanie problemu. Niestety ani noc, ani poranek, ani nawet mijające w nerwowej atmosferze przedpołudnie nie sprawiły, że czuł się bardziej wypoczęty. Nie wspominając o byciu mądrzejszym. Wiedział doskonale, że emocje targające Ewą są absolutnie nie do ogarnięcia i że jakakolwiek próba ich okiełznania skończy się albo źle, albo jeszcze gorzej. Przynajmniej, jeśli to on sam wyjdzie z propozycją. Tak po prawdzie podejrzewał, że jedynym sensownym sposobem na rozładowanie jej buzujących nastrojów byłoby zastosowanie najprostszego i wielokrotnie sprawdzonego rozwiązania w postaci zaciągnięcia jej do łóżka i nie wypuszczania z niego przynajmniej do następnego dnia.
Nie, nigdy nie potraktował swojej kobiety jak rozkapryszonej lafiryndy, której humory wybija się nie z głowy, ale z dupy. Najlepiej przy pomocy gołej, stojącej na baczność fujary. Co nie zmieniało faktu, że… To działało. I to na nich oboje. Mogli się na siebie wkurzać, mogli być zestresowani z dowolnego powodu, mogli mieć na głowie masę problemów i nie wiadomo jakich zmartwień, a i tak najlepszym lekarstwem na kłopoty praktycznie zawsze okazywał się właśnie seks. Ale, chociaż miał na niego ogromną ochotę, nie mógł się przemóc. Tym bardziej, że zalecenia doktora były bardzo jasne.
– Ewa, mam pytanie – zaczął wreszcie.
– Czego znowu? – odburknęła – Tylko nie mów, że chodzi ci o wczoraj, bo nie mam ochoty na dyskusje!
– No właśnie o to – zmełł w ustach chęć niecenzuralnego doprowadzenia jej do porządku i kontynuował spokojnie. – Wiem, wiem, czytałem przecież to samo co ty. I uważam, że… Skoro lekarz tak twierdzi, to powinniśmy się tego trzymać.
Dobrze, że wzrok nie mógł zabijać, wywalać w ścianach dziur na wylot, ani wywoływać klęsk żywiołowych.
– Et tu, Brute, contra me? Tak, jasne, wszyscy macie rację! – krzyknęła na niego, nawet nie próbując ukryć złości. Co jednak nie było przeszkodą w użyciu „mundrego” cytatu, mającego najwyraźniej podnieść poziom merytoryczny dyskusji. Bezskutecznie. – Ja się mam męczyć, a ty jak tylko będziesz miał ochotę to sobie zmarszczysz freda i wszystko będzie okej!
– A tobie ktoś broni sobie dogadzać? – odparował.
– Co?
– Jajco, pomyśl przez chwilę! – tym razem to on podniósł głos. – Doktor zabronił współżycia. Czyli stosunku, tak? A reszty też? Zapytałaś o to? Czy tylko, jak to ty, opieprzyłaś go i wyszłaś?
– No powiedział, żebym była ostrożna, ale tak ogólnie i… – zmieszała się.
– To w końcu możesz, czy nie możesz? I co właściwie możesz? Ewa, przecież to ty tam byłaś! Jeśli mam się z tobą nie kochać, to nie będę. Ale przecież mogę ci chyba sprawić przyjemność… Inaczej. Przecież wiem, że lubisz być całowana – zachęcił ją figlarnie, widząc że wreszcie mija jej zły humor. – Albo nawet sama się wypieścisz No wybacz, ale to chyba ci wolno, prawda?
– Nie będę ci kłamać, że sama o tym nie myślałam. A dzisiaj rano nawet zadzwoniłam do lekarza, bo miałam jeszcze kilka pytań, o których wczoraj zapomnia… No dobra, nie zapomniałam. Miałeś rację – wkurzyłam się wtedy i nie chciałam już z nim rozmawiać. Ale już wszystko wiem. I tak, on nadal obstaje przy wstrzemięźliwości. Ale powiedział, że jeśli… Mam ochotę, to… Tak ostrożnie… To wtedy mogę.
– To po co to całe przedstawienie? – Adam westchnął zrezygnowany.
– A bo zła byłam! – funkęła, niczym obrażona niedostateczną tłustością podanych drewbnojadów jeżyca.
– A teraz jesteś?
Zamilkła na dłuższą chwilę, jakby nie będąc pewna, co odpowiedzieć, żeby nie powrócić do punktu wyjścia.
– Nie. Tak. Nie wiem już sama – przytuliła się do Adama, zaskakując go swoim nagłym wybuchem czułości. – Ale co wiem na pewno to to, że... Ja chcę. Ja chcę ciebie, rozumiesz? Nie mówiłam ci, ale cała mokra jestem! Bez przerwy od kilku dni. Chciałam zaczekać, aż lekarz mi powie, że wszystko jest dobrze, a potem w niedzielę, w naszą rocznicę… – zawahała się na moment. – Ale nie chcę dłużej czekać. Bądź ze mną już dziś. Zrób mi dobrze. Proszę. I przepraszam za to wszystko. Wstyd mi teraz.
– Jesteś pewna?
– Tak. Kochaj się dzisiaj ze mną. Ten ostatni raz. Delikatnie, ale i namiętnie, tak jak tylko ty potrafisz. A potem… Obiecuję, że nie będę cię do niczego namawiać. No, prawie niczego – Ewa w końcu zaśmiała się szczerze, przysunęła do Adama i pocałowała go w policzek.
Chociaż Adam chciał ją w tym wyręczyć, Ewa uparła się, że to ona przygotuje wspólny obiad. Po pierwsze dlatego, że gotowała znacznie lepiej od niego, a po drugie, chciała mu się w ten sposób zrewanżować. A po trzecie, ćwiartki gruszek zawinięte wraz z orzechami włoskimi w szynkę dojrzewającą i zapieczone w cieście francuskim (polanym palonym masłem, żeby być dokładnym), choć były daniem sprawiającym wrażenie nie wiadomo jakiej ekskluzywności, to po prawdzie wymagały mniej pracy niż pospolita kartoflanka. Siedli, zjedli, z powodu wciąż bezwzględnie przestrzeganego szlabanu na alkohol popili zieloną herbatą, zaparzoną razem ze skórkami wspomnianych gruszek i po niedługim odpoczynku na zawiązanie sadełka przeszli wspólnie do łazienki.
Nawet, jeśli momentami niespieszne, subtelne pieszczoty stawały się lekko nużące, to ani razu ani nie pogoniła swojego adoratora, ani tym bardziej nie przerwała jego starań. I tak już wystarczająco dużo wycierpiał nie ze swojej winy. W zamian pozwoliła, żeby wyszorował ją całą, od palców u stóp, po... Nie, zanim jeszcze weszła do wanny, Adam zapytał ją, czy może samemu przekonać się jak bardzo jest podniecona. Po czym ściągnął jej przesiąknięte kleistą wilgocią majtki, usadził na niewielkiej, stojącej w kącie łazienki pufie, przyklęknął i zanurzył twarz między jej udami. Nawet z tej odległości czuła swój mocny, wiercący w nosie zapach, a kiedy Adam wreszcie podniósł głowę, od brody aż do policzków był cały pokryty lśniącymi, lepkimi śladami.
Dopiero wtedy rozebrał ją do końca, pomógł wejść do wanny i oddał się oblewaniu jej ciała ciepłą, jedwabistą, pachnącą cynamonowym żelem do kąpieli pianą. Powoli prześlizgiwał się swoimi rękami po jej miękkich krągłościach. Całował jej szyję, piersi, brzuch. Odwrócił ją tyłem, pochylił i delikatnie umył, a potem równie czule wycałował uda, pośladki i wszystko pomiędzy nimi. Tak, zrobił to ponownie, bo nadal było mu mało. Tym razem bardzo dokładnie, centymetr po centymetrze, długo bawiąc się w zakręcanie, prostowanie, skubanie i wylizywanie jej bujnego zarostu. I mimo, że Ewa miała wielką ochotę na przeżycie spełnienia już wtedy, to w odpowiedniej chwili wyszła z nieprzyjemnie już stygnącej wody i podała Adamowi ręcznik.
Przeprosiła go na kilka minut, udając się do garderoby, gdzie zawsze w pogotowiu czekało na nią kilka czyściutkich zestawów z serii „jak doprowadzić faceta do szaleństwa, zbytnio się nie wysilając”. I dopiero odpowiednio przygotowana, ubrana i podmalowana wróciła do sypialni. Gdzie bez dalszych wstępów odwdzięczyła się Adamowi – a przynajmniej zaczęła odwdzięczać, nie chcąc żeby i on doszedł zbyt szybko. Dlatego pobudziła go tylko na tyle, żeby był gotowy i wyraźnie zaznaczyła, że gdyby tylko zbliżył się za bardzo do granicy, za którą nie będzie już odwrotu, ma jej od razu powiedzieć. Albo ją powstrzymać, gdyby to ona była powodem jego nadmiernej ekscytacji. Względnie po prostu samemu przestać.
Kiedy uznała, że męskość Adama została wystarczająco obficie przez nią ośliniona, położyła się na boku, zginając jedną nogę w kolanie. Wcześniej nie przepadała specjalnie za tą pozycją, ale teraz, kiedy musiała dźwigać rozrosłe ponad miarę piersi i brzuch, stała się ona dla niej jedną z najwygodniejszych. Całą inicjatywę oddała Adamowi, rozkoszując się jego wyjątkowo pokaźnym penisem, wnikającym aż po nasadę pomiędzy jej rozpalone uda. Czując jego palce, muskające jej rozchylone wargi, wbijające się głęboko w pulchne piersi, ugniatające rozłożyste pośladki. Jego usta, skubiące płatki jej uszu, muskające szyję, łapiące za fałdki na bokach biustu, bokach ramion i bokach boczków. I co jakiś czas schodzące znacznie niżej, ku jej kobiecości. Za którymś z kolei razem, kiedy Adam wyjątkowo długo lizał ją właśnie tam, poczuła że nadeszła dla niej pora. Co prawda zakładała, że z powodu zmęczenia uda jej się dojść tylko raz i chciała jeszcze z tym poczekać, ale nie mogła już dłużej powstrzymywać swojej namiętności. Tym bardziej, że nie kojarzyła, kiedy ostatnim razem – o ile w ogóle – szczytowała w takiej właśnie pozycji.
Dlatego podniosła zgiętą nogę lekko do góry, rozchyliła dłonią uda, żeby Adam mógł całować ją jeszcze głębiej, i zachęciła go, żeby wspomógł się palcami. Orgazm był niespodziewanie spokojny, relaksujący, przynoszący odprężenie całemu jej napiętemu ciału. I chociaż była nim bardzo usatysfakcjonowana, to chciała więcej. Dużo więcej. Nie czekając, aż jej namiętność opadnie do końca, przetoczyła się na plecy, podkładając zwiniętą poduszkę pod biodra. Ale chociaż starała się jak mogła, chociaż pozwalała Adamowi na bycie bardziej namiętnym i rewanżowała się tym samym, chociaż zmieniała pozycje, najpierw znów na boczną, a potem od tyłu, to nie potrafiła odpędzić coraz natrętniejszej myśli, że w pełni usatysfakcjonuje ją tylko jedno.
Myśli, która pojawiła się już rano. Która tak naprawdę nachodziła ją regularnie od roku. Której początkowo dawała ujście niemal zawsze, kiedy tylko ta się pojawiła. Tak, pomimo początkowych oporów, całej kontrowersyjnej otoczki panującej wokół tego rodzaju miłości i oczywistych niedogodności z nią związanych, Ewa stała się zadeklarowaną i praktykującą zwolenniczką seksu analnego. Czasami miała wręcz wrażenie, że większą niż sam Adam, którego za każdym jednym razem musiała nakłaniać, namawiać i przekonywać, że wszystko jest i będzie dobrze. I że naprawdę to lubiła. I naprawdę nic (no, może prawie nic, bo niestety ale pewne incydenty miały miejsce) ją nie bolało. I nawet, jeśli wiele kobiet nie dopuszczało do siebie nawet myśli, żeby dopuścić mężczyzn właśnie tam, to chociaż rozumiała i szanowała ich zdanie (i jednocześnie bez litości jechała po tych facetach, którzy przymuszali swoje partnerki do czegokolwiek, czego same nie tolerowały), sama miała decydowanie inne poglądy na ten temat. I naprawdę chciała, żeby ogromny kutas Adama ostro rżnął jej napaloną, wielką dupę, doprowadzając ją do wariackich, wrzeszczących orgazmów. Bo tak.
Dopiero po jakimś czasie nauczyła się, że bezrefleksyjne folgowanie zachciankom w tej akurat sferze nie jest najlepszym pomysłem – mimo starannych przygotowań obtarła się raz czy drugi, nadwyrężyła mięśnie których istnienia nie była nawet świadoma, aż w końcu poczuła najzwyklejszy w świecie przesyt. W efekcie stopniowo ograniczała, aż w końcu w pewnym momencie zupełnie zrezygnowała z analu. Czyli może jednak pogląd pań na te sprawy nie wziął się znikąd?
I właśnie wtedy spłynęło na nią owo niespodziewane błogosławieństwo w postaci przyszłego potomka. W pierwszych tygodniach nowej rzeczywistości kochała się z Adamem jak najdelikatniej, najspokojniej, bez jakichkolwiek szaleństw. Ale szybko nie dość, że jej się to po prostu znudziło, to przekonała się, że owszem, musi zmienić kilka dawnych łóżkowych nawyków (na przykład zmodyfikować pozycję na jeźdźca tak, żeby była pozycją na jeźdźca, a nie jak do tej pory dzikim ujeżdżaniem pełnym szaleńczych podskoków, demolującym tak materac, jak i Adama), ale że jednocześnie ciąża to nie choroba. Dlatego stopniowo zachęcała swojego ukochanego do coraz większego zaangażowania, aż ostatecznie dotarła do momentu, w którym – mówiąc otwarcie – przygotowała się bardzo pieczołowicie, odpowiednio nawilżyła i nadstawiła mu swój chętny tyłeczek. Z którego, po początkowych wątpliwościach, znowu zaczęli regularnie korzystać.
Czy chciał tego? Nie, nie chciał. Pożądał całym sobą, całym swoim ciałem i duszą, ale nadal nie mógł przezwyciężyć dręczących go wątpliwości. Dlatego na razie tylko rozprowadzał dodatkową porcję żelu poślizgowego po swojej męskości, wpatrując się milcząco w Ewę, klęczącą przed nim tyłem. W jej szerokie uda, opięte jaskrawoczerwonymi, koronkowymi pończochami, utrzymywanymi na miejscu przez szeroki, misternie wyszywany pas. Tak napięty, że aż wrzynał się w ogromne pośladki, okalając sobą wysoko podniesiony, otwarty na całą szerokość tyłeczek. Otoczony rozchodzącymi się promieniście, lśniącymi od nałożonego obficie lubrykantu włosami. W końcu stwierdził, że nie ma na co czekać – skoro Ewa i tak tego chciała, to albo zadośćuczyni jej pragnieniom, albo wszystko znowu skończy się kłótnią. Do której zdecydowanie nie mógł dopuścić. I dlatego przysunął się do niej i jednym, zdecydowanym ruchem wsunął swojego penisa głęboko w jej pupę. Jęknęła cicho, zadrżała, nieznacznie spięła mięśnie, ale nie odsunęła się.
– Nie bój się – powiedziała do niego cicho. – Wiesz przecież, jak bardzo to lubię.
Normalnie nie musiałaby go w ogóle zachęcać, ale w jej obecnym stanie musiał być wyjątkowo ostrożny. Niby zawczasu przeczytał wszystko, co tylko był w stanie wyszukać na temat pożycia w ostatnich miesiącach ciąży i generalnie lektura rozwiała większość jego obaw. Ale i tak się bał, bo potencjalnych problemów było aż nadto. Pierwsza ciąża. Mocno po czterdziestce. U kobiety, która uprawiała naprawdę energiczny i bardzo mocno angażujący seks. W tym przypadku na dodatek analny. No i jeszcze to omdlenie… Ale nie chciał do tego teraz wracać i skupił uwagę tylko na tym, żeby jego najcenniejsza na świecie osoba poczuła się tak, jak tylko na to zasługiwała. Na szczęście była zaskakująco luźna, a dzięki nadmiarowi żelu nawilżającego nie czuł żadnego dyskomfortu czy ucisku. Zakładał więc, że ona też nie.
– Mocniej, proszę. – jęknęła.
Zwiększył szybkość i siłę pchnięć. Ścisnął jej rozchylone szeroko pośladki i oparł się o nie. O ile pozycja, w której Ewa była mocno pochylona, podnosząc biodra znacznie powyżej swojej głowy, była niezwykle podniecająca, to po prawdzie nie należała do najwygodniejszych. Nawet kiedy kochali się klasycznie. A w obecnej chwili, w której Adam penetrował jej tyłeczek, było mu po prostu trudno utrzymać równowagę. Chcąc nie chcąc, zamiast klęczeć za Ewą, musiał nad nią kucnąć, dodatkowo podpierając się rękoma o jej biodra.
– O tak! Tak mi dobrze! Weź mnie tak jak tylko chcesz! – zachęcała go otwarcie.
Przez moment przypomniał sobie te wszystkie chwile z ich pierwszego wspólnego wieczoru, w których wyobrażał sobie jak bez zahamowań wykorzystuje Ewę. Tak wtedy, jak i teraz, wzdrygnął się na sam ten pomysł. Z tą różnicą, że w tym momencie… Naprawdę to robił. Ostro ruchał ją w dupę. Swoją stękającą ciężko, klęczącą pod nim w bezgranicznym oddaniu, ubraną w wyuzdaną bieliznę, będącą w zaawansowanej ciąży, dojrzałą, nieogoloną, jedyną i najbliższą sercu kobietę. Otrząsnął się jeszcze raz, tym razem skutecznie odpychając od siebie niechciane myśli.
– Ewa… Nie wiem jak długo jeszcze dam radę – wydusił z siebie.
– Nie przestawaj! Przeżyj tak rozkosz, a ja się potem zaspokoję sama, tylko…
– Nie! Nie ma takiej opcji! – wysunął się w z niej w ostatniej chwili, ledwo co powstrzymując wytrysk. – Odwróć się i połóż tak, żeby było ci jak najlepiej.
Ewa leżała wygodnie na dużym, miękkim łożu, skąpana w ciepłym, migoczącym blasku porozstawianych dokoła świec. Odgarnęła pachnące kwiatowymi perfumami włosy i ułożyła głowę na jednej poduszce, ozdobionej (podobnie jak puszysty, miękki koc pod jej plecami) motywem „Pocałunku” Klimta, a pod biodra podłożyła drugą, zwiniętą w rulon. Objęła ramionami swój ogromny, ciążowy brzuch, jednocześnie podtrzymując zsuwające się na boki piersi. Jedną dłonią, skrytą w czerwonej, satynowej rękawiczce, rozchyliła swoje naturalnie owłosione płatki warg, a drugą na przemian to wsuwała w otwartą szeroko kobiecość, zbierając palcami obficie wypływającą z niej mlecznobiałą wilgoć, to pocierała intensywnie zaróżowioną, rozpaloną, uwrażliwioną na najdelikatniejszą pieszczotę łechtaczkę. Przymknęła podmalowane mocnym, brokatowym cieniem powieki, skupiając się wyłącznie na pozostałych zmysłach i pławiąc w przepastnej toni oceanu najgłębiej skrywanych marzeń.
Adam klęknął przed nią, opierając jej opięte pończochami nogi na swoich barkach i dodatkowo podtrzymując je ramionami tak, żeby móc całować palce jej stóp. Muskać je lekko językiem, ssać wargami, delikatnie podgryzać, tak jak tylko miał na to ochotę. Dłonie położył na jej falujących miękko piersiach, masując swoimi palcami obrzmiałe, niemalże bordowe sutki. A przynajmniej starając się masować, bo ciężko było mu się skupić na aż tylu czynnościach naraz. Tym bardziej, że przecież tkwił swoim wielkim, grubym, napalonym penisem głęboko pomiędzy szerokimi, kołyszącymi się zamaszyście za każdym jego pchnięciem, błyszczącymi od sowitej porcji nawilżacza pośladkami Ewy. Ale w przeciwieństwie do niej nie zamknął oczu – chciał po prostu nacieszyć się takim widokiem swojej ukochanej. Najprawdopodobniej ostatnim takim, bo przecież zgodnie ze złożoną sobie obietnicą, mieli powstrzymać się od tego rodzaju seksu aż do momentu, w którym mądrzejsi od nich uznają, że wszystko jest już w porządku.
Wpatrywał się w Ewę, zupełnie nie przejmując tym, że daleko było jej do ideału. Wprost przeciwnie – im dłużej oberwował jej wszystkim wady i niedoskonałości, tym bardziej nie mógł się im oprzeć. Uwielbiał jej przeurocze, malutkie fałdki pod podbródkiem i w zgięciach ramion, dookoła boczków, ud i w wielu innych, często zupełnie niespodziewanych miejscach, pojawiające się i znikające wraz z ruchami ich splecionych ciał. Drobne zmarszczki, pokrywające cieniutką siateczką kąciki oczu i otaczające błąkający się po jej twarzy, zmysłowy uśmiech, w tym momencie dodatkowo podkreślony karminową szminką. Skórę pokrytą miejscami nie tylko szorstką fakturą cellulitu, ale i coraz częściej także prążkami rozstępów, ujawniającymi się zwłaszcza na brzuchu i pupie. Jej wielkie, ciężkie, opadające coraz niżej piersi, zwieńczone ciemnymi kręgami ogromnych sutków. I przede wszystkim naturalistyczne jak to tylko możliwe krocze, które mógł podziwiać bez końca. I z każdej dostępnej perspektywy.
Kochali się długo, wolno, napawając każdym swoim pojedynczym dotykiem, wdychając zapach rozgrzanych do czerwoności, namiętnych ciał, otulonych eteryczną wonią perfum i różanym bukietem świec. Powstrzymywali się przed spełnieniem tak długo jak tylko mogli, nie raz przerywając pieszczoty. Zastygali wtedy bez ruchu, wzdychając głęboko i wymieniając czułymi szeptami. Ale w końcu nadszedł ten moment, w którym byli już tak pobudzeni z jednej, a zmęczeni z drugiej strony, że nie byli w stanie dalej odwlekać nieuniknionego.
Pierwsza granicę rozkoszy zaczęła przekraczać Ewa. Najpierw nieśmiało, tylko nieznacznie przyspieszając oddech i zwiększając tempo w jakim się pobudzała. Ale już po kilku kolejnych chwilach pozwoliła porwać się bez reszty wzbierającej gwałtownie, nieokiełznanej fali namiętności. Z całą mocą napięła mięśnie ud, wepchnęła w siebie naraz trzy palce jednej dłoni, a drugą mocno, niemalże na granicy bólu, ucisnęła przekrwioną, sterczącą ponad otaczające ją płatki łechtaczkę. I wtedy eksplodowała, zalewając pokój dzikim, spazmatycznym krzykiem, a brzuch Adama dosłownie tryskającą z jej kobiecości żądzą.
Zanim jeszcze pozwoliła opaść ostatnim przypływom ekstazy, silnie ścisnęła pośladki, obejmujące ciasno tkwiącą głęboko w niej męskość. Aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę, jak to działa na Adama. I zgodnie z przewidywaniami bardzo szybko poczuła pulsowanie, zrazu delikatne i oddzielone dłuższymi przerwami, ale z każdą upływającą chwilą coraz częstsze, intensywniejsze, aż do momentu w którym rozbryzgi ciepła obficie wypełniły jej wnętrze w akompaniamencie głośnych, rwanych pojękiwań.
Gdzieś daleko z tyłu głowy Ewy pojawiła się krótka, ale bardzo wyraźna i jeszcze konkretniejsza myśl. Żeby jej ukochany wysunął się z jej tyłeczka i szybko, zanim ten mimowolnie się zamknie, wcisnął w niego palce. Najlepiej od razu dwa, a może nawet i trzy. Niech porusza nimi mocno, wypychając spomiędzy jej pośladków swoją własną spermę, a jednocześnie obejmie ustami jej rozgrzaną, mokrą cipkę, spijając nektar rozkoszy z jej wzgórka, ud i oczywiście rozwartego szeroko wnętrza kobiecości. Niech ssie ją głośno, bezwstydnie, wręcz obscenicznie, tak jakby smakował najsłodszą, boską ambrozję.
A co, jeśli Adam oświadczy, że nie da już rady? To wtedy rzuci go na plecy i dosiądzie tyłem. Przyciśnie jego głowę swoją ciężką, rozłożystą dupą i każe się lizać tak głęboko, jak tylko będzie w stanie dosięgnąć. I oczywiście odwdzięczy się tym samym – dzikim, bezpruderyjnym, pozbawionym jakichkolwiek zahamowań, głębokim oralem. I dopiero wtedy, kiedy oboje po raz kolejny dojdą w swoich ustach, będzie mogła uznać, że jest w pełni zaspokojona.
Ale zamiast tego spojrzała na jego półprzytomną twarz, potem na swoje obolałe ciało, i tylko szepnęła cichutko.
– Dziękuję, że jesteś. Kocham cię.
Ewa widziała doskonale, że mimo zakończonych przed ledwie paroma godzinami wyjątkowo namiętnych seksów, Adam nadal miał na nią ochotę. Mogła zignorować niby to przypadkowe muśnięcia jej piersi kiedy się przytulali, siedząc na sofie, czułe całusy składane niby od niechcenia na szyi, czy nawet delikatne poklepywanie pośladków w chwilach, w których się do niego odwracała. Ale na pewno nie ewidentnie pobudzoną, rozpychającego się coraz wyraźniej pod bokserkami penisa, którego po prostu nie dało się nie zauważyć. Dlatego postanowiła zrobić mu małą niespodziankę. Co prawda nie czuła się może idealnie, ale nie mogła tez powiedzieć, że zupełnie nie miała ani siły, ani ochoty.
Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego właściwie mężczyźni się tego wstydzą. A wstydzili – mniej lub bardziej, ale zawsze – wszyscy, z którymi była. Czy sprawiało im to przyjemność? Oczywiście, że tak! Przecież nie raz była świadkiem, jak ta przecież prosta i niewymagająca specjalnego wysiłku czynność rozgrzewała ich do czerwoności. Czy sami lubili zajmować się jej piersiami? Ba, co za pytanie – powiedzieć, że to ubóstwiali, to jakby nic nie powiedzieć. Do tego dochodziła cała mnogość możliwości – mogła pieścić męska klatkę piersiową ustami, palcami, czy choćby swoją własnym biustem. Czasami delikatnie, innym razem zdecydowanie, z dodatkowym pobudzeniem męskości (przez którąkolwiek ze stron) lub bez. Ostatnią, ale wcale nie najmniej istotną zaletą, była uniwersalność takich pieszczot – nadawały się i do gry wstępnej, i jako przerywnik w przypadku, gdyby poczuli się zbyt zmęczeni jakimiś co bardziej angażującymi zabawami, oraz oczywiście jako jedna z opcji na finał. Do wyboru, do koloru.
Jaki w takim razie był prawdziwy powód, dla którego męska część świata – a przynajmniej ta, z którą Ewa miała do tej pory do czynienia – wzbraniała się przed pobudzaniem własnych sutków? Ani nie było to przecież jakoś specjalnie wyuzdane, ani męczące dla którejkolwiek ze stron, ani nie dotyczyło miejsc uważanych za zbyt intymne, ani nie wiązało się z koniecznością jakiś specjalnych przygotowań... Może chodziło bardziej o przełamanie jakiejś bariery psychicznej? Nawet Adam nie był jakimś specjalnym wyjątkiem w tej materii, a przecież jego nie mogła posądzać o zbytnią pruderię. No, może kiedyś, ale szybko oduczyła go niepotrzebnych zahamowań. Owszem, reagował entuzjastycznie kiedy już zainteresowała się tą częścią jego ciała, ale żeby kiedykolwiek samemu o to poprosił, albo chociaż zachęcił gestem, to nie. Aż wreszcie za którymś razem, kiedy oboje się rozszaleli, bez uprzedzenia złapał ją za włosy. Ale zamiast zrobić z nią to, czego najbardziej się w tamtej chwili spodziewała, przycisnął jej głowę do swojej klatki piersiowej, a w ręce włożył penisa. Już samo to było dla niej niemałym zaskoczeniem, a kolejnym, i to chyba nawet większym, okazała się intensywność przeżytego w ten sposób orgazmu. Z którego oboje wyciągnęli odpowiednie wnioski, błyskawicznie i nieodwołalnie włączając ten rodzaj pieszczot w swój coraz bogatszy, łóżkowy repertuar.
Kazała mu się wstać, rozebrać się i odwrócić do siebie tyłem. Stanęła za nim, obejmując ramionami na tyle, na tyle pozwalały na to jej obecne gabaryty i zaczęła pieścić rękoma jego tors, jednocześnie szepcząc czułe słówka do ucha. I, pomimo podjęcia przez niego kilku prób, nie pozwalając się obrócić. Jedną dłonią przesuwała po jego klatce piersiowej, to delikatnie opuszkami palców, to mocno, zostawiając czerwone ślady po paznokciach. A drugą objęła męskość, poruszając rytmicznie w górę i w dół.
Kiedy uznała, że przestało jej być dość wygodnie (a Adamowi przyjemnie), podstawiła przed nim niską pufę, na której przysiadła, mając jego penisa dokładnie naprzeciwko twarzy. Złapała go za nasadę, odciągając napletek mocno do tyłu, i zaczęła bardzo wolno i delikatnie całować. Po główce, trzonie, kilka razy schodząc też niżej. Ssała go wargami, lizała językiem, co jakiś czas wspomagając sie też dłonią. Do momentu, aż kilka razy drgnął, a na jego czubku pojawiła się kropla półprzezroczystego płynu.
– Powiedz mi, kiedy będziesz już prawie…
– Ale to już teraz! Ewa, co ty… Dlaczego przestałaś? – spytał bardziej zaskoczony, niż zawiedziony.
– Bo dokończę jutro! No co, nie możesz zaczekać? – odpowiedziała, przekomarzając się.
– Mogę, oczywiście że mogę. – spuścił wzrok, jakby zastanawiając się, co powiedzieć. – Ale teraz będę cały czas napalony i boje się, że… Wiesz.
Wiedziała. Chociaż podejrzewała Adama znacznie wcześniej, przyłapując go na nagłych nocnych wizytach w łazience, albo znajdując w praniu jego wilgotną jakby po myciu mydłem bieliznę, to nabrała pewności dopiero wtedy, kiedy przydarzyło mu się to w trakcie ich wspólnego snu. Chciała obrócić całą sytuację w żart, ale szybko przekonała się, że stanowiła ona dla niego zaskakująco duży problem. Dopiero frontalny atak gołym cycem, połączony z szybkim wskoczeniem na wciąż pobudzoną męskość, zakończył dyskusję. Definitywnie i ostatecznie. Chociaż, co sama Ewa musiała przyznać, od tamtej pory traktowała deklaracje Adama nad wyraz poważnie. I jeśli już posunął się do otwartego stwierdzenia, że z takiego czy innego powodu jest non stop pobudzony, to wcale nie przesadzał.
– Ale do rana chyba wytrzymasz, prawda?
– A mam inne wyjście? – spróbował obrócić to w żart, ale nie przekonał nawet sam siebie.
Chociaż noc przebiegła bez żadnych przykrych niespodzianek, to Adam już od samego przebudzenia zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest podniecony. Dlatego gdy tylko i on sam, i w międzyczasie Ewa, zakończyli poranne odświeżanie, od razu wznów wskoczyli do łóżka.
Usiadł przed nią nagi, oparty plecami o pikowane wezgłowie łóżka. Ewa przysunęła się do niego i usadowiła wygodnie pomiędzy jego rozchylonymi szeroko nogami, tak że niemal dotykała swoją kobiecością sterczącego sztywno, pokaźnego penisa. Zgięła się wpół na tyle, na ile tylko pozwalał jej ciążowy brzuch, i podobnie jak wczoraj wzięła go w swoje usta. Bardzo płytko, najdelikatniej jak potrafiła, tak żeby możliwie najmniej go tym dodatkowo pobudzić, ale jednocześnie obficie nawilżyć. Kiedy uznała, że już wystarczy, wyprostowała się, przez chwilę wpatrywała się swojemu mężczyźnie w oczy, aż w końcu zaczęła go całować. Długo, namiętnie, pożądliwie, aż poczuła strużki śliny spływające po jej brodzie.
Ani razu nie przyznała się do tego, ale wielokrotnie celowo doprowadzała do takich sytuacji – niby wszystko wyglądało naturalnie, czy wręcz całkiem przypadkowo, ale było od początku zaplanowane. Najpierw kochała się z Adamem tak, żeby zostawić jak najwięcej swojej wilgoci na jego męskości, następnie ją wylizywała, a na końcu przenosiła ich wspólne soki do jego ust. Im było ich więcej i im intensywniej oboje smakowali, tym bardziej ją to podniecało. A szczytem szczytów perwersji było dodanie do tej serii wyjątkowo fortunnych zdarzeń pozycji sześćdziesiąt dziewięć, w której nie tylko ona wycałowywała Adama, ale i on ją. I to nie tylko w kobiecość. I dopiero po tym oddawali się pozostałym przyjemnościom. I chociaż zdawała sobie sprawę, że mogliby pójść razem jeszcze dalej, to nie miała zamiaru włączać do tych i tak już wyjątkowo śliskich zabaw ani spermy, ani tym bardziej seksu analnego – nieważne czy przed całowaniem, czy po, w trakcie, czy jakimkolwiek innym momencie.
Tym bardziej nie interesowało jej to dzisiaj. Jej plan na ten poranek był może i namiętny, ale nie przewidywał specjalnych ekscesów. Co prawda miała ochotę jeszcze poprzedłużać tę zabawę, ale wiedziała, że ani ona, ani Adam nie są w najlepszej formie. Dlatego wyprostowała się, dosunęła do niego jeszcze bliżej, i oparła mokrą główkę penisa na swojej łechtaczce.
– Popatrz na mnie, wiem że chcesz – zachęciła go cicho. – Poruszaj się tak, jak lubisz. Tylko ostrożnie, dobrze?
Adam jakby tylko na to czekał. Przyciągnął Ewę do siebie, złapał za piersi i zaczął kołysać biodrami tak, żeby pocierać swoją męskością o jej kobiecość. Pulchną, rozchyloną przed nim szeroko, naturalnie owłosioną, poddającą się miękko jego łagodnemu naciskowi. I chociaż najchętniej po prostu by się w nią teraz wsunął, to takie delikatne doznania nie dość, że go nie rozczarowały, to ich intensywność bardzo mile go zaskoczyła.
– Ewa, kochanie, czy możesz… Mogłabyś robić mi tak częściej? Jest mi cudownie. – westchnął rozmarzonym głosem.
Nie czekając na odpowiedź, podniósł jej ciężki biust i objął ustami wybrzuszone sutki, zataczając językiem szerokie okręgi dokoła nich. Z każdą mijającą chwilą, z każdym kolejnym ruchem penisa i cmoknięciem ust, zbliżał się coraz szybciej do wzbierającej od wczorajszego wieczoru rozkoszy. W końcu, będąc o dosłownie jeden, pojedynczy malutki kroczek od ostatecznego spełnienia, znieruchomiał. Podniósł wzrok i spojrzał w oczy swojej ukochanej, po czym przysunął swoje usta do jej ust.
Ewa myślała nawet przez chwilę, że Adam źle się poczuł. Albo że może ją o coś jeszcze poprosi? Ostatecznie nie była specjalnie zmęczona, więc gdyby miał na ochotę na jakieś specjalne specjalności, bardzo chętnie spełniłaby jego życzenie. Ale nie, on tylko ja pocałował – o ile zetknięcie ich warg można było w ogóle nazwać pocałunkiem. I wtedy eksplodował. Nie, że najpierw przez pół minuty sapał, potem następne trzy się trząsł, a kolejne pięć… Nie. Od razu, momentalnie, jakby do tej pory dzielnie opierająca się nieustannie napierającej namiętności tama nagle postanowiła, że ma już dość i zawaliła się na całej swojej długości.
Słyszała jego rwany, chrapliwy oddech, przechodzący w gardłowy jęk. Widziała przymrużone, rozbiegane oczy i nerwowy grymas, przebiegający przez twarz. Czuła palce, wbite z cała siłą głęboko w jej piersi. Męskość, gwałtownie pulsującą na jej łonie i zalewającą kolejnymi falami gorącej, bryzgającej namiętności nie tylko kobiecość, ale i cały dół brzucha, uda i oczywiście prześcieradło.
Była podniecona na tyle mocno, że mogłaby bez problemu sama przeżyć orgazm w ciągu ledwie kilku minut. Ale po pierwsze, przyobiecała sama sobie, że powstrzyma nieco swoją i tak nadmiernie rozszalałą żądzę. A przynajmniej się postara. A po drugie, kiedy rozprostowywała mięśnie, poczuła niemiłe, kłujące uczucie gdzieś w dole brzucha. I chociaż i tym razem – bo nie był to niestety pierwszy przypadek – wszystko po chwili wróciło do normy, to był to dla niej wystarczający sygnał, że na dziś wystarczy.
Niestety, im Ewa mocniej starała się nie zaprzątać sobie głowy seksem, tym jej myśli stawały się coraz bardziej natarczywe i – nomen omen – włochate. Dlatego po obiedzie, zamiast bezmyślnie gapić się w telewizor, z którego i tak spodziewała się co najwyżej szczucia cycem, postanowiła skorzystać z zaskakująco przyjemnej jak na tę porę roku aury i zrobić sobie spacer. Na co i Adam przystał, choć nie tak ochoczo jak się spodziewała, marudząc po drodze coś o tym, że powinna odpoczywać, oszczędzać się i takie tam pierdoły.
Lokalny park nie stanowił może szczytu estetyki, zwłaszcza w połowie lutego, ale lubiła to miejsce, pozwalające na chociaż chwilę wytchnienia pośród chaotycznego zgiełku miasta. Przechadzała się po nim noga za nogą przez dobre pół godziny, z rzadka tylko wymieniając po parę zdań a potem znów milknąc na dłuższy czas, aż w końcu postanowiła przysiąść z Adamem na jednej ze skąpanych w ostatnich promieniach zachodu ławeczek.
Położyła rękę na wyraźnie odznaczającym się pod ciepłym paltem brzuchu i zamyśliła. Wiedziała, że postąpiła słusznie. Że nie chciała, nie potrafiła i po prostu nie mogła inaczej. I ani wtedy, ani teraz nie żałowała podjętej decyzji, chociaż nie raz sugerowano jej (mniej lub bardziej dosłownie, grzecznie i kulturalnie), że istnieje przecież inne wyjście. Łatwiejsze, szybsze, prostsze. Może i samolubne, ale równocześnie rozwiązujące od ręki zdecydowaną większość tak aktualnych, jak i potencjalnych problemów. Oraz, jak niektórzy twierdzili, bardziej „odpowiedzialne”. Bo nikt ani nic nie ma prawa zmuszać kobiety do czegokolwiek, prawda? Może robić, co tylko jej się żywnie podoba! Jej ciało, jej wybór! Szkoda tylko, że jedna z możliwości tegoś niełatwego przecież wyboru była otwarcie chwalona i promowana, a druga jawnie potępiana i wyszydzana. Niekoniecznie zgodnie z tym, co podpowiadało zarówno serce, jak i rozum.
Bo co ci wszyscy piewcy… Czy raczej piewczynie nieograniczonej niczym swobody, tolerancji czy wolnego wyboru, tak właściwie wiedziały o odpowiedzialności? Dojrzałości? Ponoszeniu konsekwencji własnych działań? Ewa miała na ten temat swoje zdanie – jakby nie patrzeć mocno niedzisiejsze, raczej kontrowersyjne i dalece różniące się od tego, co było aktualnie promowane w ich jakże światłych i postępowych kręgach. I uważała, że skoro owe kręgi tak zażarcie promują takie a nie inne idee, to niechże same się do nich zastosują i pozwolą jej na zrobienie tego, co sama uzna za najwłaściwsze. Czyli, mówiąc bardziej wprost, w ogóle się od niej tolerancyjnie, wolnościowo i postępowo odpierdolą.
Co nie znaczyło, że nie nachodziły jej wątpliwości, oj nie. Nie dość, że ich nie brakowało, to zwykle dopadały ją w najmniej stosownej chwili. Nawet, jeśli wszyscy dokoła wspierali ją i pomagali jak tylko mogli, to z wieloma problemami musiała radzić sobie w samotności. I nie chodziło nawet o perturbacje zdrowotne, o których mogłaby napisać naprawdę opasła księgę. Nie o to, jak i dlaczego los / opatrzność / fiut Adama w połączeniu z jej własną cipką, sprawiły im taką niespodziankę. Nie o konieczność dogłębnego zastanowienia się nad własnym systemem wartości. Tylko o… Wszystko? Tak naprawdę wszystko, włącznie z nawet drobnymi, pozornie nic nie znaczącymi sprawami?
O wahania nastrojów, niejednokrotnie boleśnie raniące każdego, kto znalazł się w zasięgu rażenia, oczywiście na czele z będącym najbliżej niej mężczyzną. O obawę, czy będzie ni mniej, ni więcej, tylko dobrą matką, nie popadającą ani w nadmierną surowość, ani pobłażliwość, ani… Jak pogodzi wychowanie dziecka z pracą zawodową, którą autentycznie lubiła i w której od lat się spełniała? I która, nie ukrywajmy, pozwalała na utrzymanie naprawdę niezłego poziomu życia. I co będzie, kiedy jej dziecko zacznie dorastać, pójdzie do szkoły, odda się pierwszym miłostkom, podejmie decyzję o karierze i tak dalej, a ona w tym czasie się zestarzeje? Tak, zestarzeje. Będzie w wieku, w którym zamiast nastoletniego syna / córki (niepotrzebne skreślić) mogłaby swobodnie mieć odchowane wnuki?. Jak się poczuje, siedząc na placu zabaw, na zebraniu klasowym, albo po prostu w gronie nowych znajomych (którzy przecież naturalnie się dokoła niej pojawią) o połowę młodszych od niej samej? Jak będzie odbierać ich i jak sama zostanie odebrana? I co z Adamem? Czy będzie miała dla niego wystarczająco dużo czasu, zainteresowania, miłości? Czy go, nawet nieświadomie, nie odepchnie od siebie? Bo to dziecko będzie teraz najważniejsze, , a chłop ma nie wymagać zbyt wiele, zamknąć się i zapierdalać na utrzymanie!
I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…
– Może już wystarczy na dzisiaj? Chłodno mi jakoś – odezwała się w końcu, kiedy światło słońca ustąpiło ostatecznie blaskowi latarni.
– Przecież sama chciałaś wyjść! A mówiłem: do wanny, do łóżka, jakiś serial odpalić i leżeć tak do końca weekendu! – westchnął, przewracając znacząco oczami. – To wstawaj, tylko ostrożnie bo ślis… Ewa?
Już chwilę wcześniej poczuła, że coś może być nie tak, ale naiwnie miała nadzieję, że to jedynie chwilowy dyskomfort i że przeczeka go tak samo, jak i wszystkie poprzednie. Najwyraźniej się myliła, bo kiedy podnosząc się napięła mięśnie, tępy ból uderzył ją z całą siłą. Tak mocno, że bezwiednie zgięła się wpół, nie upadając na chodnik tylko dlatego, że Adam zdążył ją jakimś cudem złapać.
– Ewa, Chryste Panie, co ci?
– Źle się poczułam, ale to chyba tylko… Pomóż mi usiąść.
Opadła z powrotem na twarde deski ławki, starając się oddychać możliwie spokojnie i głęboko. W czym zdecydowanie nie pomagało uczucie, które pojawiło się niespodziewanie między jej nogami.
– Rozepnij mi płaszcz i przytrzymaj mnie chwilę, muszę coś sprawdzić. Nie patrz, dobrze? – poprosiła, starając się nie panikować. Przynajmniej na razie.
– Ewa, daj spokój, przecież… O kurwa!
Z rosnącym przerażeniem w oczach Ewa spoglądała to swoją dłoń, która po wyjęciu z majtek przypominała rekwizyt rodem z niskobudżetowego horroru gatunku gore, to na wyraźnie spanikowanego Adama. Co robić, co robić… Nie dostrzegła żadnych innych spacerowiczów, więc założyła, że będą musieli poradzić sobie sami. Najprościej i najlepiej byłoby od razu wezwać karetkę, ale zanim ta nadjedzie i znajdzie ich w parkowych uliczkach, może trochę minąć. W takim razie może Adam pobiegnie i podjedzie tu własnym autem? Tylko to też potrwa pewnie z kilkanaście minut, o ile nie dłużej, bo przecież zdążyli się w międzyczasie trochę oddalić od domu. A jeśli w tym czasie jej stan się pogorszy, będzie bardzo nieciekawie.
Ostatecznie, zupełnie nie wiedząc czy ma to jakikolwiek sens, Ewa oparła się na ramieniu Adama i w taki sposób przeszła ostrożnie aż do bramy, gdzie przysiadła na szerokim gzymsie ogrodzenia. Tutaj przynajmniej ambulans szybko ich znajdzie – bo to, że będzie musiała po niego zadzwonić, stawało się aż nadto oczywiste.
– Dobra Adam, koniec żartów! – wysapała z wyraźnym bólem w głosie – Weź telefon i… Adam! Uważaj!
Czerwieńszy niż palce Ewy, sportowy wóz z czarnymi jak smoła szybami pojawił się dosłownie znikąd. Podskoczył na krawężniku oddzielającym ulicę od wyjątkowo szerokiego w tym miejscu trotuaru, przejechał w poprzek niego i zahamował gwałtownie, głośno buksując kołami na kostce brukowej i bulgocząc liczbą cylindrów zapewne kilkukrotnie przekraczającą najnowsze trendy. Dosłownie metr od Adama, który odruchowo wyskoczył przed maskę, jakby chcąc chronić to, co miał najcenniejszego.
– No co za kurwa debil, zaraz ci chłopie przypierdolę! – zerwał się i podbiegł do drzwi kierowcy, ale nagle zatrzymał się wpół kroku, jakby wpadł w niewidzialną ścianę.
– Zamknij się i zbieraj swoją żonę, bo dostanie wilka. No pakuj ją do auta, ośle dardanelski! I mów, do którego szpitala jechać!
Przez dłuższą chwilę Ewa nie miała pojęcia o co chodzi, tym bardziej że Adam zasłaniał widok na swojego rozmówcę. Czy raczej rozmówczynię, bo tyle była w stanie rozpoznać po samym głosie. Dopiero kiedy podniosła się z zimnego, brudnego betonu, jej oczom ukazała się złotowłosa kobieta o figurze jak z żurnala i twarzy tak perfekcyjnej, że aż nienaturalnej. Wpatrująca się w nią bezczelnie wielkimi, przenikliwymi oczami.
– Przepraszam, a pani to właściwie kim jest? – oparła się ręką o dach, powstrzymując Adama przed niezrozumiałą próbą wepchnięcia jej do wnętrza auta. Chociaż po prawdzie już teraz podejrzewała, kto zaszczycił ich swoim nagłym pojawieniem
– Znajomą twojego męża Adama, droga Ewo. Która zamiast zapierdalać z wami do szpitala na pełnej piździe, stoi jak ten goły na rogu stodoły i odpowiada na bzdurne pytania.
– Ale Adam nie jest moim…
– No ja jebię, stosunki rodzinne będzie mi tłumaczyła… Wsiadać mi do auta i nie gadać! Oboje! Już!
Ostatnie słowa nieznajomej zabrzmiały jak rozkaz, którego niewykonanie mogłoby nieść za sobą reperkusje o charakterze przynajmniej międzynarodowym.
Niestety, lenistwo niedzielnego wieczoru udzielało się najwyraźniej także obsłudze poczekalni. Najpierw Adam, który pierwszy wybiegł z auta, nie mógł się doprosić o podstawienie chociaż wózka, a kiedy wreszcie wziął sprawy w swoje ręce i na nich wprowadził Ewę do szpitalnego holu, okazało się, że dyżurujący lekarz jest akurat zajęty. Przez chwilę zastanawiał się, czy w takim przypadku najlepiej jest od razu zacząć od rękoczynów na pielęgniarce, czy najpierw obrazić jej rodzinę, zwierzęta domowe i partię, na którą głosowała w ostatnich wyborach.
Ale wtedy stało się coś, czego ani on, ani Ewa się nie spodziewali. Nawet hiszpańska inkwizycja, która z założenia przybywała raczej niespodziewanie, byłaby bardziej na miejscu i o czasie. Bo o ile sama obecność Lili w tej konkretnej chwili i tym konkretnym miejscu już była co najmniej zastanawiająca, to jej podejście do nich, uspokojenie obojga i poproszenie o spokojne zajęcie miejsc siedzących w całkowicie pustej o tej porze poczekalni, było jeszcze dziwniejsze.
Siedzieli na tyle blisko recepcji, że powinni słyszeć całą rozmowę. Ale Lili, jakby doskonale o tym wiedząc, bez cienia skrępowania złapała niczego nie spodziewającą się pielęgniarkę za fartuch, przyciągnęła do siebie przez szerokość lady i zaczęła mówić jej coś na ucho. Ani Adam, ani Ewa nigdy nie dowiedzieli się, jakie słowa zostały wtedy wypowiedziane, ale reakcja recepcjonistki była jedną z bardziej zastanawiających rzeczy, jakie kiedykolwiek widzieli w życiu. Najpierw złośliwy uśmieszek znikł z jej twarzy. Następnie rumiana, różowiutka cera zaczęła blednąć. Tak szybko i mocno, że po dosłownie minucie miejsce zajęła trupia bladość, a oczy otworzyły się tak szeroko, jakby miały zaraz wypaść z orbit. Potem, w momencie w którym Lili wyciągnęła rękę w ich stronę, pielęgniarka spojrzała na nich rozbieganym, przerażonym wzrokiem, po czym jakby ostatkiem sił wyrwała się z uścisku i pędem wybiegła na korytarz, zrzucając po drodze zalegające na blacie dokumenty.
Nie minęły kolejne dwie minuty, jak wróciła cała przejęta, w towarzystwie swojej koleżanki, sanitariusza z wózkiem i co najważniejsze doktora – tego samego, który miał być ponoć tak bardzo zajęty, a tymczasem biegł przez korytarz tak szybko, jakby gonił go rozjuszony behapowiec, wespół z inspektorem skarbówki i kontrolerem urzędu pracy. Kiedy wreszcie posadzili Ewę na podstawiony wózek i już-już mieli jechać z nią gdzieś w głąb szpitala, nagle Lili podeszła do nich władczym krokiem, stopując całe towarzystwo jednym gestem. Spojrzała na Ewę swoimi nieludzko przenikliwymi oczyma, kucnęła naprzeciwko niej i nie pytając o pozwolenie, położyła swoją rękę na jej brzuchu, równocześnie przymykając powieki, jakby miało to pomóc w skupieniu. Był to tak nagły i niespodziewany gest, że nikt z obecnych nie był w stanie w jakikolwiek sposób zareagować.
– Będzie dobrze – oznajmiła po dłuższej chwili, podnosząc wzrok i uśmiechając się tajemniczo do Ewy. – Nie martwicie się – przeniosła oczy na zszokowanego Adama – a przynajmniej nie dzisiaj. Macie jeszcze czas. Wszyscy troj… Czworo? – zamrugała, pierwszy i jedyny raz tracąc absolutną pewność, czy w tym przypadku też ma rację.
Chociaż bardzo tego pragnął, nalegał, prosił i naciskał, Adam ostatecznie nie został wpuszczony na oddział, a Lili w tym akurat jednym najwidoczniej nie miała zamiaru mu pomagać. Siedział w poczekalni i odliczał wyjątkowo wolno płynący czas, starając się zebrać myśli, co szybko okazało się zajęciem równie irytującym, co skazanym na porażkę. W czym wcale nie pomagało mu milczące towarzystwo jego coraz bardziej zastanawiającej towarzyszki.
Skąd ona się tam w ogóle wzięła? Jaki miała w tym cel? I co się właściwie stało pomiędzy nią a recepcjonistką? Dlaczego lekarza najpierw miało nie być, a po ledwie kilku chwilach nie dość, że przyleciał do nich jakby się paliło, to jeszcze zachowywał się tak, jakby Adam był co najmniej ordynatorem, a Ewa panią ordynatorową? I jak – no jak, do jasnej cholery i kurwy nędzy – wiedziała, co pokazało USG?
Chciał ją o to wszystko bardzo dokładnie wypytać, ale za każdym razem, kiedy tylko otwierał usta, Lili momentalnie go uciszała. W końcu, po dobrej godzinie wzajemnych podchodów, odgarnęła na bok włosy, odwróciła się do Adama półprofilem i zaczęła mówić. Cicho, spokojnie, miękkim głosem, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt na przeciwległej ścianie.
– Nie pytaj o nic, bo i tak nie uzyskasz żadnych satysfakcjonujących odpowiedzi. I przestańże się wreszcie stresować, chłopie! Nic złego się nie stało, najedliście się oboje strachu, ale teraz już wszystko będzie w porządku. Tylko następnym razem, zamiast siać panikę, od razu dzwońcie – podała mu wizytówkę z numerem telefonu. – Wystarczy, że powiecie że chodzi konkretnie o Ewę, a pogotowie przyjedzie od razu i zajmie się nią najlepiej, jak tylko… Nie przerywaj mi! – niemal krzyknęła, doprowadzając skuloną za ladą recepcjonistkę na skraj zawału, ale momentalnie znów ściszyła głos. – Tyle mogłam dla was zrobić. I chociaż wydaje mi się, że ostatnio powiedziałam ci to samo, to tym razem bądź pewien, że już więcej się nie spotkamy. Niezależnie od twoich, czy też waszych, starań i poszukiwań. Po prostu nie. No chyba, że… – zastanowiła się, mrużąc oczy – Ale nie, to skrajnie mało prawdopodobne. Wyczerpaliście już swój limit moich... Objawień i następnym razem naprawdę będziecie musieli sami sobie poradzić ze swoimi problemami, jakie by one nie były. A w ogóle, to…
W tym momencie oboje usłyszeli skrzypienie uchylanych drzwi na końcu korytarza, równocześnie odwrócili głowy w tamtą stronę i zobaczyli Ewę. Idącą wolno, ale o własnych siłach, lekko tylko podtrzymywaną przez pielęgniarza, i dyskutującą zawzięcie z dreptającym obok niej lekarzem. Na której widok Adam poderwał się jak oparzony z krzesełka, nie zważając na to, że Lili najwyraźniej nie skończyła swojej przemowy.
Podbiegł do Ewy i z miejsca wypytał zarówno ją samą, jak i towarzyszącego jej doktora, o wszystkie zarówno te najważniejsze z ważnych, jak i najmniej istotne z nieistotnych szczegóły. I dopiero wtedy wziął ją pod rękę, odwrócił się i chciał jeszcze raz, tym razem wspólnie, podziękować Lili za wszystko, co dla nich zrobiła. Nawet, jeśli i tym razem nie miał bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
Ale jej już nie było.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Zdjęcie w tle: Agnessa Novvak
Wiem, że to bezczelna autopromocja, lecz jeśli Drogi Czytelniku / Szanowna Czytelniczko podobało ci się powyższe opowiadanie, czekasz na więcej oraz masz ochotę docenić moją pracę, będzie mi niezmiernie miło gdy polubisz (i dołączysz do obserwowanych oczywiście, by nie przegapić żadnej nowości) moją stronę autorską:
facebook.com/agnessanovvakstronaautorska/
Z góry dziękuję!
Agnessa
Jak Ci się podobało?