Bynajmniej
22 lutego 2017
12 min
Druga klasa, początek drugiego półrocza, pierwsza praca klasowa i... pierwsza w życiu jedynka! Za co? Dlaczego? Godziny przygotowań, zarwane noce, wypracowanie o Pasku, Potockim i Sobieskim na pięć stron maczkiem, i wszystko to na nic? Za co ta jedynka? Za głupie "bynajmniej"?!
Patrycja jest wściekła. Bez słowa wybiega z klasy, trzaskając za sobą drzwiami. Z impetem wbiega do łazienki, zatrzaskuje drzwiczki, wybucha płaczem. Jak on mógł to zrobić? On! Profesor X! Pan Marek! Najlepszy polonista na świecie. Złotousty, mądry, nad wyraz sympatyczny i przystojny. Obiekt marzeń i wzdychań. Pierwsza wielka miłość, oczywiście tajna. Prawdziwa motywacja do nauki. I on jej postawił pałę! Niezasłużenie! Absolutnie bez powodu. Za nic... Zdrajca!
Kilku dni później w szkole pojawia się mama Patrycji. Na zebraniu rodziców broni córki przed niesprawiedliwą oceną i przed jawną złośliwością belfra. Żąda usunięcia tyrana ze szkoły. Natychmiast! Wzbudza gorący aplauz mam.
Skandal przekracza próg gabinetu dyrektora. Mama Patrycji w porywie gniewu grozi interwencją w kuratorium. "To mobbing, panie dyrektorze! Na to nie ma naszego pozwolenia. Dyrektor pozostaje jednak niewzruszony. Na krzyki i histerię zna tylko jedną odpowiedź: "Pan magister X ma rację." wzmocnioną cynicznym "Służę szklanką wody, mineralnej z magnezem. Niech pani się uspokoi."
Sypią się minusy, "czarne dziury", "bomby", ostrzeżenia, uwagi. Za jedną jedynką idzie druga. Za nieodrobienie pracy domowej, za nieprzeczytanie lektury, za oddanie pustej kartki na sprawdzianie. Między Patrycją a profesorem X panuje wojna. Śmiertelna. Okrutna. Wojna na gesty i słowa, w której niewinne "przynajmniej" i "bynajmniej" mają siłę rażenia bomby wodorowej.
- Bynajmniej, panie profesorze.
- Bynajmniej, Patrycjo, to nie jest prawidłowa odpowiedź. Niestety, jedynka.
- Bynajmniej wiem za co.
- Chętnie wyjaśnię, jak zapytasz?
- Cooo?!
Dziewczyna coraz częściej traci panowanie nad sobą. Łapie w garść torbę i wybiega z sali. Ku uciesze klasy rozbawionej cierpieniem koleżanki.
Mija marzec, mija kwiecień. Mama Patrycji po raz drugi odwiedza nauczyciela w szkole. Oświadcza stanowczo, że z uwagi na mobbing nie wyśle córki na zaplanowaną wycieczkę do Wiednia.
Polonista ma serdecznie dosyć. Drobny spór z uczennicą już dawno przestał go bawić. Wydostał się spod kontroli, eskalował do niebotycznych rozmiarów, potwornie szkodził. Nie tylko reputacji pedagoga, lecz przede wszystkim Patrycji. Może trochę nazbyt emocjonalnej, przesadnie dumnej, ale pracowitej, inteligentnej i, co też nie jest bez znaczenia, ładnej uczennicy. Kłótnia niczemu dobremu nie posłużyła. Ani przez sekundę nikomu nie była potrzebna. Najwyższa pora naprawić błąd. Głęboko zakopać topór wojenny. Nim będzie za późno.
Na to, że Patrycja zostanie w klasie po lekcji na rozmowę w cztery oczy, nie ma co liczyć. Już dwa razy odmówiła, robiąc złośliwe komentarze przy całej klasie. Nieprzyzwoicie niedwuznaczne. Trzeci raz Marek nie będzie działał otwarcie. Nie będzie udawał, że konflikt rozgrywa się na płaszczyźnie zawodowej, że walczą uczennica i nauczyciel.
Nie. To bój osobisty. Tu chodzi o zranione uczucia. Marek odtrącał tę myśl, spychał w najgłębsze jamy podświadomości, ale okłamywać siebie w dalszym ciągu, nie ma już najmniejszego sensu. Tylko marnuje siły. To walka kobiety i mężczyzny... którzy się lubią. Właściwie on lubi ją, a ona jego nienawidzi. Trzeci raz Marek nie poprosi dziewczyny o rozmowę w miejscu publicznym. Pora złamać konwenanse.
Sprawdza adres. Po lekcjach zaczepia Patrycję pod jej domem. W ręce trzyma bukiet stokrotek. Dziewczyna przerażona spotkaniem wrednego nauczyciela, nie ucieka. Nie krzyczy na całe gardło i nie szarpie za klapę marynarki. Spogląda na polonistę. Raz. Drugi raz. Uśmiecha się mimowolnie. Nie daje rady dłużej go nienawidzić.
- Patrycjo, pora ułożyć nasze stosunki od nowa. - Patrycja milczy. Przyjmuje kwiaty, mówi ciche "dziękuję" i odchodzi, zostawiając profesora samego. Odwraca się dopiero przeszedłszy dwadzieścia kroków. Nauczyciel wciąż stoi w miejscu, odprowadza ją wzrokiem. Patrycja żegna się cichym "Do widzenia", którego on nie usłyszy, i macha ręką.
Rano podchodzi do niego przed bramą liceum.
- Niech pan nie prosi dyrektora. To głupie, żeby przeze mnie zmieniać opiekuna całej klasie. Pan Chrabąszcz chyba nawet nie zna niemieckiego.
- A ty pojedziesz?
- Nie wiem. Grozi mi jedynka na koniec roku. Muszę się uczyć.
- Nie wierzę. Z jakiego przedmiotu?
- Znów się pan ze mnie nabija. - Patrycja smutnie spogląda pod nogi. - Z polskiego! Tylko z polskiego mogę nie zdać.
- Zdasz na pewno. Obiecuję.
Jest wieczór trzydziestego pierwszego maja. Cała klasa pod opieką trojga nauczycieli, w tym Marka X, zajmuje pół wagonu w nocnym pociągu "Chopin". Pomimo wyższej ceny zdecydowano się na miejsca leżące. Pociąg rusza, mija stację Warszawa Włochy. W wagonie rozpoczyna się "Wędrówka Ludów". Ubikacje są tylko dwie, a zęby musi umyć ponad trzydzieści osób. Dopiero za Włoszczową na korytarz wraca pozorny spokój.
Z przedziałów co jakiś czas dochodzi gromki chichot. Nie wszystkim uczniom jest jednak do śmiechu. Na przykład do jednej z dziewczyn jadących w przedziale Patrycji przyszedł chłopak. Jej oczywiście jest miło, ale pozostałym niekoniecznie. Wprawdzie nastolatek stara się nikogo nie zgorszyć, milczy, jakby w ogóle nie był obecny, koleżanki z innych półek nie mogą o nim nie myśleć. Domyślają się, że pod kocem, pod którym leży para zakochanych, musi być wesoło. Aż ślinka cieknie i męczy zazdrość.
Na domiar złego bezczelna dziewczyna chce rozmawiać. Sama szczęśliwa zupełnie nie dba o uczucia pozostałych. Oparłszy się plecami o chłopaka co chwilę zadaje Patrycji pytanie o niedawno zażegnany spór z polonistą. Patrycja udziela wymijających odpowiedzi. Nie chce nic wyjaśniać. A tu nagle w sukurs ciekawskiej przychodzi druga nastolatka.
- Co twoja mama powiedziała X-owi, że się przestał czepiać? - pyta. - Teraz już mu to twoje "bynajmniej" nie przeszkadza.
Pięć par oczu wypala na czole Patrycji dziurki niewidzialnym laserem. Chłopak szepcze coś do ucha swojej sympatii, wywołując uśmiech.
- Nic nie powiedziała.
- Sama go przekonałaś? No, nie bądź taka tajemnicza. Nam możesz powiedzieć.
Tego już za wiele. Patrycja niewyraźnie mruczy, że obiecała X-owi poprawę. Nie chce rozmawiać. Wychodzi na korytarz. Ucieka.
I tam jednak nie ma spokoju. Nagle w przejściu pojawia się polonista. Skądś wraca.
Nastolatka odwraca wzrok w ciemność, rozpościerającą się za oknem. Tylko kącikiem oka obserwuje mężczyznę. Ukradkiem. Liczy kroki. Jeden, dwa, trzy, prawa, lewa... Zbliża się do swojego przedziału. Człap, człap, kroczy uśmiechnięty. Ale! Dlaczego minął przedział? Gdzie on lezie? O Boże! X zmierza do niej...
- Przepraszam, Patrycjo, czy mogę postać z tobą przy oknie?
- O, pan profesor! - Dziewczyna wita nauczyciela udawanym wyrazem zaskoczenia i zadowolenia. Tylko, mimo skrępowania, radości wcale nie musi udawać. Sztuczny uśmiech okazuje się całkiem naturalnym. - Chyba tak. Nie wiem. Jak nie będzie to panu przeszkadzać.
- Przeszkadzać? Co? Dlaczego?
- No, moja obecność. Przecież mnie pan nie lubi. - odpowiada Patrycja po chwili zastanowienia. Obraca się raptownie. W nagłym przypływie odwagi patrzy na twarz nauczyciela.
- Bynajmniej! - polonista zdecydowanie zaprzecza oskarżeniom.
Jego odpowiedź wcale jednak nie zadowala nastolatki. Z jej ust momentalnie znika uśmiech. Usta się zakrzywiają kącikami w dół. Uczennica, posmutniawszy nagle, mimowolnie kieruje wzrok na podłogę. Na szczęście Marek X rozumie przyczynę niezadowolenia. Wojna o "bynajmniej" sporo go nauczyła. Tym razem reakcja nastolatki, jakkolwiek nieadekwatna, sprawiła mu przyjemność. Łechce jego męskie ego. Żeby tylko niczego nie popsuć! - nakazuje sobie bycie rozważnym.
- Jest dokładnie na odwrót, pani Patrycjo! Akurat ja bardzo panią lubię. Bez względu na nasze niedawne niesnaski... Wbrew pozorom jestem do pani bardzo pozytywnie nastawiony.
- Ale... - z jej ust wydobywa się początek zdania.
Myśl się jednak urywa. "Znowu sobie drwi ze mnie? - myśli część mózgu, odpowiedzialna za emocje lękowe. "Nie, To niemożliwe!" - natychmiast protestuje obszar powątpiewania. "To nie mogą być drwiny." - dodaje kora logicznych wniosków. - "Marek jest zawsze dla mnie miły. Nie gniewa się nawet będąc w sporze. Oznaki sympatii są szczere. To ja musiałam go źle zrozumieć." Patrycja nieśmiało znów spogląda mężczyźnie w oczy, pytając bez słowa: Która wersja ciebie jest prawdziwa?
Marek patrzy w czarne źrenice. Widzi niepokój i nadzieję. Sprzeczne emocje, które czasami występują obok siebie i się wzajemnie uzupełniają. W oczach nastolatki Marek dostrzega też szansę dla siebie. Zaczyna wierzyć w spełnienie marzeń, dotąd skrywanych głęboko, iście diabelskich."Raz kozie śmierć!" - myśli. - "Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!" Przenosi wzrok z oczu dziewczyny na szyję i jeszcze niżej. Bezczelnie lustrował zgrabną figurę nastolatki.
- Chyba już wiem, w czym problem, Patrycjo. - odzywa się, nie odrywając wzroku od dresowej bluzy. Jego uwagę przykuwają uwypuklenia w okolicy mostka. - zaraz ci wszystko wyjaśnię. Cały szkopuł w tym nieszczęsnym "bynajmniej", prawda, Patrycjo? Ty nadal nie rozumiesz tego słowa!
- Ja? Jak to? No, nie wiem - jąka się Patrycja. Jest zdezorientowana. - A dlaczego pan tak nie lubi tego słowa? - ucieka od odpowiedzi zadając pytanie nauczycielowi.
- Słowo lubię - odpowiada Marek. - Nie lubię tylko, kiedy go niewłaściwie używasz. Chodź! - chwyta dziewczynę za nadgarstek.
Trzyma ją lekko, symbolicznie. Ciągnie ją za sobą, nie używając siły. Wchodzą do pustego przedziału. Marek przekręca zamek, zaciąga łańcuch zabezpieczający drzwi, zasuwa firankę. Teraz już żaden zbłąkany podróżny nie przekroczy progu prowizorycznej klasy. Nie zakłóci lekcji.
Odciąwszy jedynej uczennicy drogę ucieczki, mówi:
- Rozbieraj się! Teraz będziemy się kochać. - Głos polonisty przybrał nagle ton rozkazujący, nietolerujący protestu.
- Słucham?! - odpowiada Patrycja niemal krzykiem, nie w pełni kontrolując siłę swego głosu. Jest oszołomiona nagłym żądaniem.
- Przecież chcesz ze mną iść do łóżka. - Mężczyzna robi się coraz bardziej bezczelny. Obiema rękami dotyka dziewczęcej bluzy. Sunie palcami od bioder do wysokości pępka.
- Ja? Eeech... Nie... Jak to? - Patrycja jąka się, zakłopotana, ale już nie krzyczy. Wrzaśnie, jak będzie trzeba. Na razie nie dowierza. W jej źrenicach znów widać bitwę strachu i nadziei.
- No dobrze. Nie będziemy się teraz kochać, skoro nie chcesz. - uspokaja nauczyciel. Uśmiecha się. Robi przebiegłą minę. - Ale, bynajmniej, wcale ci nie wierzę. - dodaje, porozumiewawczo mrużąc oko.
"O Boże, znowu to "bynajmniej"! - szlocha mózg dziewczyny. "Niech on wreszcie przestanie się ze mnie naśmiewać!" Zablokowanie drzwi, teksty o kochaniu: Kolana Patrycji są jak z waty. "Co się dzieje? Co ja tu robię?" pyta się dziewczyna sama siebie. Długo by mogła myśleć, lecz Marek nie może dać jej czasu na dumanie:
- Patrycjo! - zwraca się do niej ponownie, kładąc ręce na jej biodrach. - "Kochana, zapamiętaj sobie, co ci powiem, raz na zawsze: "Bynajmniej" znaczy "Nie, nie i jeszcze raz nie", "W najmniejszym stopniu", "Nigdy, przenigdy", "W żadnym razie". Nie możesz mówić "Bynajmniej tak", bo przeczysz sama sobie. Rozumiesz? Będziesz pamiętać?
- Aha. - dziewczyna prostuje plecy, podnosi brodę. Łagodny głos mężczyzny działa na nią kojąco, przywraca poczucie bezpieczeństwa. Kiwa głową na znak, że zrozumiała. Jej uwagi nie zaprząta jednak "bynajmniej", lecz inne słowo spontanicznie użyte przez nauczyciela. "Kochana"?
Wtem, nowe zaskoczenie! Marek obejmuje ją w talii tak, że jej obie ręce zostają ściśnięte jego silnymi ramionami. Nagle, jednym energicznym pociągnięciem przybliża do siebie nastolatkę. Dwa ciała szczelnie przywierają do siebie. Brzuch opiera się o brzuch, udo o udu. Jednocześnie stykają się usta. Mężczyzna składa na wargach dziewczyny długi mocny pocałunek. Patrycja może tylko westchnąć, oprzeć się o napastnika i odczekać, aż opadnie z sił. Od tej pory będzie już rozumiała co po rosyjsku znaczy "поцелуй взасос" - namiętny pocałunek, z zassaniem.
Przez myśl przechodzi jej refleksja, że dotychczasowe próby spoufalania się z nią zawsze kończyły się dla śmiałka paroma siniakami i obrażeniem do końca życia. Tymczasem przed nauczycielskim atakiem wcale nie zamierza się bronić. Gdy pocałunek dobiega końca, jest wręcz na siebie zła, że przyjęła go zaledwie biernie. "Głupia! Mogłam rozchylić usta. Teraz nie wiadomo, czy taka szansa się jeszcze powtórzy."
- Zrobimy ćwiczenie, dobrze? - proponuje Marek zachęcony brakiem oporu. Wie, że nie może spędzić z uczennicą całej nocy, jak by sobie życzył, ale jeszcze nie pora kończyć spotkanie.
- Aha! - Patrycja nie ma nic przeciw eksperymentom. W uszach szumi jej od stukotu kół pociągu i od intensywnych wrażeń. Niecodziennej lekcji nie chce jeszcze kończyć.
- Poćwiczymy użycie słowa "bynajmniej". Będę ci zadawał pytania, a ty odpowiadaj, używając "bynajmniej", kiedy uznasz że pasuje. Zaczynamy?
- Okey. - zgadza się z szerokim uśmiechem na ustach.
- Mogę cię pocałować? - pada pierwsze pytanie. Belfer chwyta ramiona uczennicy tuż nad łokciami.
- Bynaj... - Patrycja milknie w pół słowa. - Tfu! Nie! Tak." - gubi się, ale w końcu znajduje właściwą odpowiedź.
Tym razem rozchyla wargi. Pozwala się pocałować i odwzajemnia pocałunek, nieporadnie pieszcząc usta nauczyciela swoimi.
- Siądź ze mną. - Marek klepie się po nodze.
- Tak może być dobrze? - pyta Patrycja zająwszy wskazane miejsce.
- Idealnie. Teraz drugie pytanie: Podobał ci się nasz pocałunek?
Patrycja reaguje serdecznym śmiechem. Z przyzwyczajenia ciśnie jej się na usta "bynajmniej".
- Taaak. - odpowiada przeciągle.
- Pocałujemy się jeszcze raz?
- Oczywiście! Jeśli pan zechce.
Marek muska ustami jej dolną wargę.
- Czy mam przestać? - pyta przewrotnie.
- Bynajmniej! - pada zdecydowana odpowiedź.
Marek nie przestaje. Całuje dolną wargę, po chwili górną. Przenosi pocałunki na policzek.
- Obejmij mnie! - prosi.
- Panie profesorze... - Patrycja odpowiada szeptem i przytyka wilgotne usta do policzka Marka. - Pocałuje mnie pan jeszcze? - pyta, znając odpowiedź. Dziwi się tylko, że Marek każe jej zbyt długo czekać na ten pocałunek.
Dziewczyna opiera ręce na barkach profesora. Jego dłonie wślizgują się pod jej bluzkę. Pomału, ale zdecydowanie wędrują po jej bokach do góry. Zatrzymują się dopiero pod pachami.
- Co pan robi? - Patrycja szepcze mężczyźnie do ucha. Zwraca się do niego per pan, ale już tylko z przyzwyczajenia. Wie, że on jej tego niedługo zabroni, Że będzie jej Mareczkiem.
Dłonie wędrują na plecy, z obu stron podchodzą do zapięcia stanika. Rozpinają go i wracają, każda w swoją stronę. Lewa dłoń wkrótce opuszcza przestrzeń pod bluzą, łapie Patrycję za pupę. Prawa ręka chwyta za pierś. Usta licealistki i usta nauczyciela spotykają się w kolejnym namiętnym pocałunku.
- Och! Ja jeszcze nigdy... Panie profesorze, pan się ze mnie nabija, prawda? - Patrycja śmieje się, gdy palce Marka kreślą ósme kółko wokół zgrubiałej brodawki.
- Bynajmniej, kochanie. - Marek odpowiada głośnym szeptem.
Pół godziny później Patrycja cała w skowronkach wraca do swojego przedziału. Stanik zakończy podróż w plecaku polonisty. Jako pamiątka z podróży, myśliwskie trofeum i przypomnienie, że jego serce już ma właścicielkę. Żeby się przypadkiem nie oglądał za innymi uczennicami.
Patrycja nie zaśnie tej nocy ani na sekundę. W jej uszach do końca podróży brzmieć będzie ostatnie zdanie kochanego nauczyciela:
- W drodze powrotnej przećwiczymy różnice między "wypadkiem" a "przypadkiem" i przerobimy przyimki porównawcze "jak" i "niż". Na lekcję możesz nie zakładać biustonosza. Taki jest przywilej najlepszej uczennicy.
Jak Ci się podobało?