Burze i rytuały (VI)
12 listopada 2019
Dziki wschód
42 min
Jeśli istnieje jakaś część tego "świata", który wam się szczególnie podoba napiszcie w komentarzu. Chętnie przygarnę waszą bezcenną krytykę i uwagi.
PS. Wybaczcie mi zjedzone przecinki, całość pisana na literackim głodzie...
Zapraszamy do Kromleszna, malutkiego i absolutnie fikcyjnego miasteczka na skraju Polski, gdzie dziwne staje się codziennością, a granica między starodawnymi siłami powoli się zaciera.
Obcy
Ewa usiadła na ławie z surowego drewna. Przez moment próbowała znaleźć dla siebie miejsce, poprawiając sukienkę, której lekki materiał czepiał się niewygładzonego drewna. Zsunęła ze stóp ciemne szpilki o zdartych noskach, których błyszcząca niegdyś skórka, teraz przypominała marmur. Kurz niesiony wiatrem wżerał się w szczeliny i otworki, zostawiając po sobie gęsty labirynt rys i szczelin. Ewa przyglądała się powierzchnię buta, uświadamiając sobie, jak bardzo jest do niej podobna. Zmęczona, pokryta siateczką zmarszczek, starzejąca się. Miała 38 lat i chociaż dalej cieszyła się dobrą figurą, to jednak zbliżał się powoli koniec jej „kariery”. Miała nadzieję, że zdąży spłacić swoje długi, a oszczędności pozwolą jej znaleźć inną robotę. Rozprostowała nogi, odkładając szpilki na bok i rozciągnęła się leniwie na ławie, ignorując złośliwe uśmieszki podstarzałego Litwina z czerwonego TIR-a. Poprawiła czerwoną sukienkę i na moment zmrużyła oczy, wiedząc, że i tak nie znajdzie teraz klientów na tym opustoszałym parkingu.
Dzisiejszy dzień był dla niej mierny, zamykając się do tej pory na dwóch osobach. Pierwszym był niski, lekko otyły Litwin z siwawą bródką, który zabawnie seplenił. Bardziej szukał rozmówcy niż rozrywek. Spędziła z nim dłuższy czas, gdy opowiadał o chorej żonie i przytulał się do niej, szukając ciepła, nawet takiego, za jakie przyszło mu zapłacić. Było to dziwne, ale wolała takich mężczyzn. Byli mili, zazwyczaj niegroźni i płacili, traktując Ewę bardziej jako spowiedniczkę niż rzecz.
Wyjęła z torebki butelkę wody i na moment zamarła widząc pszczołę, powoli maszerującą po jej kostce, w stronę lewego palucha. Ruszyła się ostrożnie i owad leniwie uniósł się w powietrze, by po chwili wylądować z trudem na stole tuż obok. Ewa odkręciła butelkę i wlała kilka kropli do nakrętki, stawiając ją obok.
– Pewnie jesteś tak samo zmęczony tym dniem co ja, co? – wyszeptała, patrząc, jak pszczoła podchodzi do obróconej zakrętki i szuka kropel wody w środku. Ewa uśmiechnęła się lekko. Upiła kilka łyków i odstawiwszy butelkę, wyjęła zapalniczkę i pomiętego papierosa.
Drugi z klientów podjechał na parking szarą Skodą. Najpierw wysiadł, zatankował w pobliskiej stacji. Był ubrany w roboczą koszulę, może czterdziestoletni z lekką łysiną na głowie i dłońmi schowanymi w kieszeniach. Wyglądał na samotnego. Ewa podeszła do niego, kołysząc udami i zaproponowała swoje usługi. Zaprowadziła go do motelu, wprost do wynajętego pokoju. Gdy zamknęły się drzwi, mężczyzna usiadł na poskrzypującym łóżku, a ona zbliżyła się do niego, zdejmując sukienkę, po czym usiadła na podłodze, zajmując miejsce między jego obnażonymi udami, biorąc do ust lekko obwisły członek. Gdy był wciąż jeszcze dość wiotki, tamten wsunął palce we włosy Ewy i zacisnął dłonie na jej głowie. Nacisk był silny, a członek naprężył się mocno, na moment zabierając kobiecie dech. Puścił ją po chwili, dając jej wziąć oddech. Nieznajomy odprężył się wyraźnie, a rumieniec wystąpił na jego pokrytą, lekkim zarostem twarz. Nie czekając ani chwili, rozwarł jej uda i niemal zerwał jej bieliznę, wbijając się w nią mocno. Przeklinał przy tym i rycząc niemal, jak rozjuszone zwierzę, wbijał się w nią, a Ewa z trudem hamowała jego szaleńczy pęd, mając tylko nadzieję, że szybko skończy. Sapał głośno, dodając co jakiś czas kolejne wyzwisko pod jej adresem, chociaż używał wobec niej imienia „Danka”. Po chwili Ewa zdała sobie, że facet wyżywa się na niej, mając wciąż przed oczami, tą inną. Przydusił ją swoim ciałem do łóżka, zaciskając mocno palce na jej szyi. Miał półprzytomne spojrzenie i dopiero wytrysk przyniósł mu opamiętanie. Szarpnął się mocno, puścił jej szyję i patrząc to na swoje palce, to na wiotczejącą męskość opadł na bok. Pieniądze zmieniły właściciela i nieznajomy podciągnął spodnie i zniknął.
Spojrzała na swoją czerwoną sukienkę, spod której wyzierała krawędź znoszonego stanika. Sukienka wyblakła już nieco od prania i słońca. Jakiś samochód podjechał na parking. Przez moment śledziła go wzrokiem, gdy wysiadł z niego postawny brunet w krótkich spodenkach, ale zaraz za nim wysiadła blondynka w mini. Wiedziała, że nie warto na niego tracić czasu. Zazwyczaj mężczyźni sami ją znajdowali, czasem podchodziła do aut, gdy widziała kogoś samotnego, komu przydałoby się towarzystwo. Zazwyczaj udawało się jej trafić na takich z nadmiarem gotówki w portfelu. Starzy, młodzi, zazwyczaj potwornie nudni, grubi, chudzi, mali i duzi. Koleżanki, które znała z podrzędnego motelu Stiepana, czasem opowiadały o ciekawszych przypadkach. Dla niej jedynym chyba była starsza parka, która szukała towarzystwa do trójkąta. On około sześćdziesiątki, ona nieco młodsza, elegancka kobieta. Była zima i zapłacili za pokój w motelu na całą noc. Zapłacili jej, więcej niż chciała i pojechali w swoją stronę. Była wtedy pierwszy raz z kobietą i dalej nie była pewna, czy jej się to podobało. Wiedziała, że jej termin przydatności do spożycia zbliża się do końca i nawet silny makijaż, głęboki dekolt i sukienka prezentująca połowę tyłka, tego nie zmienią. Czasem miała tylko ochotę rzucić to i wrócić do rodzinnej wioski, ludzie by gadali, ale bywało gorzej.
Parka odjechała i znowu zrobiło się cicho. Jakiś zapomniany przez Boga ptak śpiewał głośno, ale nawet on stracił wkrótce ochotę. Głośny hałas silnika wyrwał Ewę z narastających rozmyślań. Szary sedan wjechał na parking, po czym objechał go, jakby szukając czegoś. Przystanął ostatecznie równolegle do niej, a szyba od strony pasażera zsunęła się w dół. W środku był tylko kierowca, wyglądał na 30-latka, w oknie błyszczała idealnie biała krawędź koszulki polo i opalone przedramię. Ewa nieśpiesznie wstała z ławy i wsunęła stopy w niewygodne szpilki. Podeszła próbując nadać swoim ruchom cień seksapilu. Uśmiechnęła się lekko i pochyliła, przyglądając się mężczyźnie. Ubrany w koszulkę polo i szerokie okulary przeciwsłoneczne, o lśniących szkłach, radio grała, jakaś lokalna stacja.
– Cześć, chcesz mnie gdzieś zabrać przystojniaku? – zapytała, próbowała przeciągać głoski.
Mężczyzna przyglądał jej się uważnie.
– Wsiadaj – rzucił oschle. Ewa dostrzegła, że nerwowo zaciska palce na kierownicy. Chłopak rozejrzał się na moment, mimo że okulary skrywały jego oczy, dalej mogła przysiąc, że są rozbiegane. Znała takie spojrzenie, miała przed oczami prawiczka. Może to nie jego pierwszy raz z kobietą, ale na pewno pierwszy raz z taką, której przyjdzie mu zapłacić.
Otworzyła drzwi i wsiadła. Skórzany fotel był przyjemny, całość pachniała środkami czyszczącymi. Kątem oka dostrzegła leżącą na podłodze ulotkę wypożyczalni. „Pewnie, jakiś bogaty chłoptaś na wyjeździe firmowym”, pomyślała, zamykając za sobą drzwi samochodu.
– Jestem Ewa.
– Adrian – rzucił krótko.
– Na co masz ochotę Adrianie? Za pięćdziesiąt wezmę do buzi, za stówkę możesz mnie poczuć – dłoń kobiety ruszyła w stronę sukienki i uniosła ją do góry. Uśmiechnęła się zalotnie i udając roztargnioną, rozszerzyła uda, prezentując skraj niebieskiej bielizny – na sobie, albo wejść we mnie?
– A co mi dasz za tyle? – Adrian wyciągnął z kieszeni dwa banknoty o znajomym złotawym kolorze. Ewa odgarnęła proste włosy na bok i przygryzła wargę.
– Dużo przyjemności. Może wejdziemy do motelu. Łóżka są wygodniejsze.
– Mam już miejsce, gdzie chciałbym się z tobą – zamilkł na chwilę i z ledwo odczuwalną nutą odrazy dodał – kochać.
– Ok. To daleko?
– Kawałeczek.
Jechali kilka minut. Ewa próbowała zaczynać rozmowę, próbując walczyć z niezręczną ciszą, nieprzerywaną nawet dźwiękiem radia. Dostrzegając w obcym szansę na dobry zysk, delikatnie musnęła palcami udo mężczyzny i zerkając to na drogę, to na niego, uniosła krawędź sukienki i odsunęła na bok niebieskie majtki, po czym zaczęła się masturbować. Mężczyźni zapalali się na ten widok, jak suche siano, podnieceni do granic, nim wyciągnęli sterczącą męskość ze spodni. Nieświadomi, że Ewa, po prostu szykowała się na nich i w jej gestach, poza fasadą napalonej ladacznicy, była tylko i wyłącznie sucha kalkulacja. Klienci zawsze gdzieś pędzili, także rzadko dawali jej okazję się przygotować i dobrze nawilżyć. Ten był przystojny i młodszy niż większość, także szybko poczuła znajomą wilgoć na czubkach palców.
Gdy zjechał w jedną z bocznych dróg, na wpół zarośniętą bzami, Ewa zaczęła mieć złe przeczucie. Nie znała tego miejsca, ale zrzuciła to na karb potrzeby prywatności. Wyjrzała za okno. Zbliżali się do zrujnowanego gospodarstwa, jeden z budynków, piętrowy, ceglany dom przerastały bez i bluszcz tworząc na nim zieloną pokrywę. Dach zapadł się, tak samo jedna ze ścian pokazując ziejącą pustką i zwałami śmieci wnętrze oraz obnażone schody biegnące, gdzieś ku górze. Obok budynku był ceglany budynek wyglądający na stodołę. Wysokie drzwi były spróchniałe i na wpół wyłamane, a zzieleniałe deski odsłaniały opustoszałe wnętrze rudery. Klient wysiadł i obszedł sedana, po czym otworzył drzwi prostytutce.
– Wysiądź – rzucił twardo, czujnie obserwując jej ruchy.
– Na co masz ochotę kochanie? – dłoń kobiety wylądowała na jego kroczu, ale odepchnął ją.
Bez słowa sięgnął do ramiączek sukienki i zsunął je na boki. Ewa skinęła głową i sięgnęła za plecy rozpinając sukienkę, po czym upuściła ją na ziemię. Podniosła wiotki materiał i rzuciła go na fotel pasażera.
– Resztę też – nakazał. Kobieta nieśpiesznie rozpięła materiałowy stanik, ukazując opadające już, niewielki piersi o ciemnych sutkach. Niebieskie majtki odsłoniły wydepilowaną kobiecość, chociaż jak zauważyła teraz Ewa, powinna ogolić się znowu, czując pod palcami kłujące włoski.
Mężczyzna otworzył drzwi na tył auta i poprowadził ją tam, po czym przez moment oglądał jej ciało. Odgarnął jej włosy, następnie przesunął ukrytą w skórzanej rękawiczce dłonią po jej piersiach i zważył jedną z nich.
– Może zdejmiemy te rękawiczki? – zapytała i wzięła w dłonie jego dłoń i ostrożnie zsunęła rękawiczkę.
Miał delikatne dłonie, pasujące do prawnika niż do kogoś, kto pracuje na zewnątrz. Sięgnęła do jego spodni i zaczęła go nieśpiesznie ugniatać. Wtedy pogłaskał jej policzek, niemal z czułością i obrócił ją, przywierając do jej pośladków swoim kroczem.
Rozszerzył jej uda kolanem i pchnął kobietę do przodu. Oparła się o skórzaną kanapę, gdy obcy rozwarł jej pośladki i przez moment dotykał jej łechtaczki, a potem warg i wreszcie odbytu, delikatnie wsuwając palec do środka. „Nie będzie gry wstępnej. Mam nadzieję, że nie weźmie mnie od tyłu”, myślała Ewa, próbując się odprężyć.
– Połóż dłonie na pośladki i rozsuń je szeroko – nakazał.
„Pewnie ma jakieś wymarzone porno i teraz chce je zrealizować. Tylko nie od tyłu” – myślała rozpaczliwie, poprawiając się. Wtedy chwycił jej nadgarstki i pociągnął je bardziej do tyłu. Syknęła z bólu, gdy zacisnął na nich dłonie.
– Muszę się rozgrzać przed analem kochanie. Nie wiedziałam, że tak lubisz – wyszeptała, przytrzymywana w niewygodnej pozycji. Wtedy docisnął jej głowę do tapicerki i poczuła coś na nadgarstkach, po czym rozległ się dźwięk przypominający dźwięk zamka. Wtedy zdała sobie sprawę, że tamten zacisnął coś na jej dłoniach. Próbowała je rozciągnąć, ale twardy materiał trzymał jej dłonie w uwięzi – Puść mnie. Będę grzeczna. – wyjąkała. Tacy się też zdarzali, najczęściej pozostawiali po sobie siniaki i podarte ubrania.
Przywarł do niej i zalśniła taśma monterska w jego rękach, gdy zakleił jej usta. „Jebany psychol” – przechodziło jej przez myśli, gdy narastała adrenalina, a serce waliło, jak młot. Pociągnął ją za włosy, wtedy Ewa z całej siły próbowała kopać i szarpać się, jednak jego uchwyt był silny. Rzuciła się kolejny raz i z całej siły uderzyła łokciem w jego splot słoneczny. Napastnik zgiął się z bólu. Uwolniona spróbowała odbiec od mężczyzny w stronę drogi. Po chwili jednak dogonił ją i rzucił się, przygniatając do ziemi. Oboje padli na ziemię, po czym tamten z wielką siłą uderzył ją w skroń. Wstał z ziemi, otrzepując z siebie kurz, po czym wziął głęboki oddech i uniósł ogłuszoną kobietę. Zaniósł do starej szopy, z trudem mijając ciasno rosnące krzewy i rozwalone drewniane drzwi. Gdy wróciła jej przytomność, spróbowała szarpać się, ale tamten przywiązał jej nogi do metalowych obręczy na skrajach szopy. Leżała na jakimś płaskim kamieniu. Stał obok, obserwując ją i kończył zakładać białe, lateksowe rękawiczki, po czym wyciągnął z kieszeni kłąb waty i zaczął go czymś nasączać. W powietrzu rozniósł się silny zapach rozpuszczalnika. Mężczyzna podszedł i chwycił ją mocno za biodra i przyciągnął do siebie. Odkleił jej taśmę, mocnym szarpnięciem, po czym spróbował stłumić jej jęk bólu zaciskając dłonie na jej ustach. Szarpnęła się i zacisnęła zęby na nieopatrznie odsłoniętym palcu. Poczuła w ustach smak talku i krwi, gdy rozdarła zębami lateksową rękawiczkę i wgryzła się w opuszkę. Mężczyzna wrzasnął z bólu i uderzył ją znowu, aż uderzyła czołem o płaski kamień. Ciepła krew spłynęła z rozciętego czoła, gdy zamroczona, uniosła głowę. Chwycił jej włosy i odciągnął do tyłu, po czym wcisnął w jej usta kłąb waty, który zasłonił wargi i nos, po czym zakleił wszystko taśmą. Z każdym wdechem czuła, jak w jej płuca wbija się opar rozpuszczalnika, dławiąc ją i coraz bardziej zbliżając do nieprzytomności. W ostatnim momencie odchyliła głowę i dostrzegła innego mężczyzna w błękitnych spodniach, wtedy zamknęła oczy.
Wtorek
Pobudka Anny
Budzik wyrwał Annę ze snu, jednego z tych, które nie dają odpoczynku, ani ulgi. Wstała, rozcierając podrażnione oczy. Chociaż była przekonana, że te realne koszmary senne, przestały być dla niej problemem, już lata temu, to jednak życie udowodniło jej, że jest inaczej. Teraz jednak wróciły ze zdwojoną siłą, jakby coś w tym mieście, wchodziło jej do głowy, pozostawiając po sobie tępy, pulsujący ból w skroniach. Koszmar z ostatniej nocy był dziwaczny, miała wrażenie, jakby nie był to jej sen, jakby była zaledwie gościem w czyimś potarganym i zepsutym umyśle. Sama myśl o tamtej dziewczynce przyprawiał ją o mdłości. Usłyszała ciche westchnienie. Adam spoglądał na nią, na wpół wybudzony. Pochyliła się i delikatnie pocałowała go w usta, wychodząc spod ciepłej kołdry. Marzyła o prysznicu i kubku kawy. Gdy spojrzała na siebie w lustrze, zdała sobie sprawę, że jest dokładnie, tak jak się obawiała. Ciemne cienie pod powiekami i potargane włosy dodawały jej lat. Weszła pod prysznic mając nadzieję, że przywróci jej nieco sił, bo jej wygląd nie pozostawał wielkich nadziei na poprawę, w najbliższym czasie.
Gdy opuściła prysznic z gęsią skórką na ciele, Adam zdążył się podnieść. Podszedł do niej i odgarnął mokre włosy z jej twarzy, po czym jego ciepłe palce prześlizgnęły się po policzku kobiety, ku szyi i sterczącym od lodowatej wody sutkom. Pochylił się i Anna poczuła ciepły oddech na piersi, a następnie mokry, gorący niemal język sunący ku lewej sutce.
– Przestań – powiedziała łagodnie – proszę. Nie mam teraz ochoty.
– Widzimy się później? – zapytał, wpatrując się w jej oczy.
– Może. Dzięki za wczoraj. Było… przyjemnie.
– Cieszę się.
– Ale popracuj nad tym masażem.
– Obiecuję – wyszczerzył się i odszedł w stronę łóżka.
Ubrali się niemal w milczeniu, traktując wczorajszą noc, za coś, co nie wymaga wielu słów.
– Jakie masz plany na dzisiaj?
– Pewnie poprowadzę kilka zajęć z konnej jazdy
– Dla kogo?
– Wczoraj przyjechała mała grupka.
– Grupka? Nie widziałam ich wczoraj?
– Od rana mieli zajęcia, także, jak wróciłaś, pewnie byli już ledwo żywi w pokojach. Moja matka preferuje intensywne treningi.
– Wygląda na dość surową – Adam wyraźnie zawahał się i uciekł wzrokiem, gdzieś na bok.
Przez chwilę Anna miała wrażenie, że dostrzegała nieznaczne drżenie dłoni chłopaka. „Dziwne”, pomyślała.
– Nie jest aż taka. Po prostu ma swoje zasady i jest dość… stanowcza – zawahał się – Lubi mieć nad wszystkim kontrolę.
– Nad tobą też? – spytała, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wkracza na grząski grunt.
Adam ukrył dłonie i zdawał się unikać kontaktu wzrokowego. Nerwowo potarł policzek i pokręcił głową. Cała reszta ciała wyraźnie potwierdzała domysły Anny. Chłopak nie nadawał się na pokerzystę.
– Skończymy później, zgoda? – zapytała wreszcie.
– Mhm.
Wyszli z pokoju w milczeniu. Dzisiejszy poranek wskazywał na kolejny parny dzień, jednak na horyzoncie zaczęły rysować się ciemne chmury. Wyjeżdżając z parkingu, dostrzegła kilkoro jeźdźców przewodzonych przez Elizę.
Komisariat
Biurko Marka, będące w zasadzie jedynym płaskim kawałkiem przestrzeni w komisariacie pokrywały sterty zdjęć i dokumentów. Dowodów było mało, poszlaki prowadziły donikąd. Na wydrukowanej mapie tereny, ktoś zakreślił kilka dużych okręgów w miejscach, które udało się przeszukać, czarne punkty oznaczały kolejne przesłuchane osoby i przeszukane domostwa. Anna stała nad pokreśloną płachtą papiery, ściskając w dłoniach kubek z napisem „Dla najlepszego ojca”, pożyczonym od Marka. Rozpuszczalna kawa drażniła nieprzyjemnie kubki smakowe, ale była wszystkim, na co mogła obecnie liczyć.
– Przepytałem wczoraj pracowników stacji benzynowych oraz mieszkańców tych kilku domów, które były najbliżej.
– I co? Masz coś? Monitoring?
– Nic, a monitoring jest w naprawie. Działa tylko kamera w środku, a i ona nie łapie wszystkiego.
– Czyli nie mamy nic.
– Wiemy, gdzie ich nie ma, a to już coś.
– Ładne mi coś. Marku?
– Tak?
– Opowiadałeś mi o tym spalonym gospodarstwie. Tam przy zakręcie, pamiętasz?
– No, o tej starej sprawie, tak?
– Mhm. Wiesz coś więcej?
– Dlaczego pytasz?
– Nie wiem sama, męczy mnie to. Ciekawość.
– Tam nic nie ma. Same ruiny. Możemy to sprawdzić, jak chcesz.
– Nie, na razie nie trzeba. Chyba będzie burza.
– Wybitnie dziś parno. Może wieczorem trochę zmieni się powietrze. Chociaż w prognozie nic nie zapowiadali.
Trzask zamykanych drzwi przykuł uwagę policjantów. W drzwiach stał zziajany Jacek.
– Coś się stało?
– Byłem jeszcze raz w gospodarstwie Starzyków.
– To ten, co znalazł namiot, tak.
– Dokładnie i nie zgadniesz, co mi powiedziała Starzykowa.
– Mów.
– Jak ją dokładniej wypytałem, to przypomniała sobie. Tamtej nocy, jakaś bardzo wysoki mężczyzna kręcił się po polu z tamtej strony. Była daleko, ale Starzykowa, była pewna, że to ten artysta.
– Pewna?
– Pokaż mi drugiego faceta, jak Łużyński, który mieszka w pobliżu. Zresztą sama go widziałaś, wysoki, jak cholera.
– Co chcesz zrobić? – zapytał Marek zaciekawiony.
– Przeszukać tę jego chałupę.
– Mamy dalej poszlaki.
– Mam świadka, poza tym, do cholery. Prokurator i tak da nam zielone światło.
– Komendancie? – Anna zerknęła na wchodzącego policjanta.
– Słyszę. Chcesz przetrzepać Łużyńskiego, nie podoba mi się to, ale ok. Dzwoń do prokuratora, jak się zgodzi, to jedźcie to sprawdzić. Rozmawiałem z rodzicami porwanych, nie dostali informacji o okupie. Poprosiłem Suwałki, by się nimi zajęli.
– Jasne – Jacek, szybko chwycił za telefon i zniknął, gdzieś za drzwiami.
– Co pani myśli? – Marek spojrzał wymownie na Annę.
– Sama nie wiem. Łużyński mi nie pasuje, ale może i warto, go sprawdzić
Prokuratura wyraziła zgodę i wysłała potwierdzenie w tempie ekspresowym. Najwyraźniej powiązanie ze sprawą Sałaty oraz medialność porwania zmotywowały ich do szybkiego znalezienia sprawcy. Gdy trójka policjantów zmierzała w stronę samochodów, z komendy wychyliła się podstarzała sekretarka.
– Marku, jest coś nowego.
– Co jest?
– U Sadyrów coś pokaleczyły im krowy.
– Krowy? Niech dzwonią do tych od Ochrony środowiska. Pewnie wilki.
– Wiesz co, przejadę się, rzucić na to okiem. Tylko powiedz mi, gdzie to jest.
– Na krowy? Po co?
– Dojadę do was. Opowiem, jak znajdę chwilę.
– Myślisz, że może mieć to związek.
– Mam nadzieję, że nie.
– Widzimy się u Łużyńskiego.
– Jasne.
Przeszukanie Nikodema
Gdy Anna dotarła do domostwa Łużyńskiego, dostrzegła, że artysta siedział w radiowozie z kajdankami na rękach.
– Coś znaleźliście?
– Sama zobacz – rzucił Jacek radośnie. Po chwili wrócił, niosąc schowany do plastikowej torby na dowody nóż. Ostrze wykonano z jakiegoś rodzaju kamienia, skórzaną rękojeść zdobiły symbole runiczne – to musiał być on. Jak nic, musiał to robić, jakieś pieprzone rytuały. Masz coś?
– Byłam u tego rolnika.
– No i?
– Kilka sztuk zostało zabite. Spuszczono im krew i wycięto fragmenty ciał, do tego ktoś wyciął symbol Welesa, na ciałach zwierząt.
– Welesa? – Jacek, spojrzał zaciekawiony na Annę.
– Nie mówiłam ci ostatnio. Ten sam, co na ciele Sałaty.
Policjantka przez moment przyglądała się mężczyźnie, jak ten nerwowo wbił dłonie w kieszenie. Wydawało jej się, że jakoś zbladł, ale trwało to krótką chwilę.
– Psychole – pokręcił głową – Marek z komendantem przeszukują chałupę. Musieliśmy ściągać weterynarza, żeby uspokoił tego durne psa.
– Nie uwierzysz, co on miał w tej swojej chałupie. Sypialnię obwiesił sobie gołymi fotkami. Nie mówiąc już, że miał tam więcej lin, niż przeklęty marynarz.
– Macie ślady tych dzieciaków?
– Szukamy. Idziesz do środka?
– Daj mi chwilę ochłonąć, dalej czuję zapach tych krów.
Eliza
Eliza nieśpiesznie weszła do opustoszałej stajni. Większość zwierząt pozostawała na padoku i teraz w środku oprócz niej i jednego z uczniów nie było nikogo. Chłopak stał przy gniadej klaczy, przywiązując ją do poręczy.
– Wyczesz ją – rzuciła oschle Eliza, obserwując poddenerwowanego chłopaka. Jego drobna, szczupła sylwetka nikła w porównaniu ze zwierzęciem. Podeszła bliżej widząc jego niezdarne próby wyczesania grzywy konia i chwyciła jego dłoń, trzymającą zgrzebło – W ten sposób, tylko go drażnić. Nie potrafisz, czegoś tak prostego? – spytała opryskliwie, patrząc na rumieniec oblewający policzki chłopca.
Trzymając mocno jego dłoń, prowadziła zgrzebło pewnymi ruchami przez grzywę i bok klaczy.
– Widzisz, jak to należy robić?
– Tak. – zacisnęła palce mocniej na jego dłoni – Tak proszę pani.
– Lepiej i nie zapominaj – puściła jego dłoń i przez moment obserwowała jego ruchy.
– Kazałam ci przerwać – rzuciła, czując, jak zaskoczony zatrzymał się na moment. Zbliżyła się do pozbawionego zarostu policzka i wodząc wargami nad skórą, przesunęła się bliżej ucha. Położyła dłoń na jego brzuchu, tuż ponad lędźwiami i delikatnie zadarła koszulkę, drażniąc paznokciami skórę, tuż ponad linią obcisłych bryczesów – Nie kręć się
– N… – próbował zaprzeczyć, gdy kobieta przygryzła jego ucho.
– Widzę, jak na mnie patrzysz – przez chwilę szukała właściwych słów, które zabrzmią dostatecznie wyzywająco – Od ciebie zależy, czy skończysz na wpatrywaniu się we mnie.
Dokończyła, ocierając się piersiami o jego plecy. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, zbliżając się do jego szyi.
– Tak? – wykrztusił z siebie, gdy Eliza cofnęła się o krok i obróciła zaskoczonego ucznia w swoją stronę.
– Wiesz, że robię to dla ciebie, by cię czegoś nauczyć – szeptała niemal z czułością. – Przyjdź do mojego gabinetu wieczorem, zgoda?
Kobieta była niemal pewna, że jego młodzieńczy umysł jest teraz zbyt zaprzątnięty, by odrzucić jej propozycję.
Nie odpowiedział. Gdy dystans między nimi zmniejszył się jeszcze, a kolano nauczycielki jazdy, wsunęło się między jego uda i nacisnęło na krocze, chłopak zaczął niewyraźnie mamrotać. Podniecenie, strach, wstyd, uległość, wściekłość, Eliza widziała je wszystkie, jak przelatywały nagle, ukazując się w pozie i twarzy ucznia. Nacisnęła mocniej, niemal wciskając go w drewnianą poręcz, po czym zbliżyła wargi do ucha chłopca.
– Drugiej szansy – westchnęła, ocierając się, niczym kotka w rui – nie będzie – jęknęła, po czym pocałowała go w policzek, pozostawiając na rozgrzanej, zaczerwienionej skórze, wilgotny ślad ust.
Skinął głową, na co Eliza odsunęła się i ruszyła do drzwi, nieco tylko ostentacyjnie poruszając biodrami. Szczupły młodzieniec stał w oniemiały. Uśmiechnęła się lekko, pewna, że nie dostrzeże jej twarzy.
– I weź ze sobą moje majtki. Powinieneś nauczyć się, że nieładnie kraść czyjeś pranie.
– Dobrze proszę pani, ale... – zamilkł, gdy wyszła ze stajni.
Na parkingu obok ośrodka, Adam grzebał przy samochodzie. Przystanęła z boku, patrząc, jak syn walczy z silnikiem, pokryty ciemnymi pręgami smaru.
– Dowiedziałeś się, czegoś jeszcze w naszej sprawie – spytała wprost.
– Nic nie wie, nawet nie interesuje się ośrodkiem.
– Miej na nią oko i nie przywiązuj się zbytnio. Dla własnego dobra – rzuciła.
– Możesz być spokojna. Wiem, co robię.
– I lepiej by tak zostało.
– Po co? Ona i tak o niczym nie wie.
– Potencjalnych wrogów należy trzymać bardzo blisko. Nigdy nie wiesz, kiedy staną się użyteczni. Daj mi znać, jak będzie wyjeżdżać na dłużej.
– Jak chcesz.
Ruszyła dalej w kierunku recepcji, gdy zza węgła wyłoniła się szczupła sylwetka w dżinsowych spodenkach i letniej, zwiewnej bluzce.
– Dzień dobry pani – Eliza usłyszała łagodny głos i spojrzała na mijającą ją Anielę.
– Dzień dobry – odpowiedziała, przyglądając się ciekawie młodej. Zawahała się, w końcu uznała, że określenie „kobiecie” pasuje – Idziesz na spacer?
– Trzeba korzystać z ciepła, jutro wyjeżdżamy?
– Tak szybko? – odpowiedziała kurtuazyjnie.
– Praca – Aniela uśmiechnęła się i odeszła w kierunku głównej bramy.
Jezioro
Na polnej dróżce prowadzącej od rzadko uczęszczanej szosy wzniósł się zgrzyt piasku pod kołami dwóch rowerów, a następnie piskliwe głosy, poprzetykane śmiechem. Ptaki wzniosły się, przerywając piaskową kąpiel i uciekły na okoliczne zarośla tarniny. Pod błękitnym niebem tafla jeziorka lśniła zielenią i błękitem. Pierwsza z dziewcząt zeskoczyła z siodełka, zgarniając z czoła kręcone, rude loki. Podskakując radośnie, obróciła się w stronę nadjeżdżającej koleżanki, a na rumianych, pulchnych policzkach ukazały się wyraźne dołeczki.
– Przejdzie bokiem – zawyrokowała z pewna siebie, przyglądając się ołowianym chmurom na horyzoncie.
Zerknęła na koleżankę, która właśnie schodziła z roweru.
– Mam nadzieję. Wiesz, że to głupota? – spytała, z cichą satysfakcją w głosie, odstawiając skrzypiący rower pod rosnącą, nad jeziorkiem wierzbę.
– Wiesz, że zrzędzisz?
– Wskakujemy do wody, zanim zacznie błyskać? – spytała druga rowerzystka, obrzucając rudą bystrym spojrzeniem brązowych oczu.
– Taką cię lubię, sis – ruda zrzuciła z siebie letnią bluzkę i nim ta zdążyła opaść, tuż obok znalazły się krótkie białe szorty, odsłaniając strój kąpielowy pod spodem. Odłożyła ubrania na gałęzi.
– Musiałaś ubrać taki sam strój kąpielowy? – płowowłosa koleżanka przyglądała jej się uważnie.
– No co? Teraz mi wypominasz? Tylko ten granatowy mi został.
– Niech ci będzie.
– Ale dobrze leży, co? – spytała, lekko obracając się na pięcie.
– Tylko coś ci wystaje – rzuciła kąśliwie, wskazując na lekko pulchny brzuszek.
– Decha! – odfuknęła ruda i uśmiechnęła się szerzej.
– Mów mi Ola. Ty masz za to ciałka za nas dwie.
– Olka, też cię lubię! – podkreśliła słowo „lubię”, jakby miało stać się złośliwością i puściła buziaka do przyrodniej siostry.
– No wiem, Lidka i dlatego, tak lubię cię drażnić.
Obie pognały do wody, po chwili wbiegając na głębokość kolan. Zwolniły i chlapiąc się wodą, powoli zanurzały się w ciepłej toni jeziora.
– Ale przyjemnie – westchnęła Lidka, zanurzając się aż po barki i lekko tylko wybijając od dna, dla zachowania równowagi.
Ola, widząc rozmarzenie na twarzy koleżanki, zanurzyła się obryzgując ją szerokim strumieniem. Lidka parsknęła, po czym zanurzyła się głębiej, tylko po to, by znienacka pociągnąć zaskoczoną dziewczynę pod wodę. Podczas ich zabawy, wiatr się wzmocnił, uginając wiotkie gałęzie wierzb i wzburzając fale na teraz metalicznej niemal tafli. Gdy zbliżyły się do środka, ruda dostrzegła cień na przeciwnym brzegu.
– Cześć – zawołała do nieznajomego, który zbliżał się do nich, gdy nieświadoma jego obecności Lidka wynurzyła się za plecami koleżanki.
– Kogo wołasz?
– O zobacz, tam ktoś idzie – wskazała, gdy chłopak wypłynął spomiędzy kęp trzcin i mocnymi uderzeniami ramion zbliżył się do kąpiących dziewcząt.
– Cześć – Lidka przyglądała się nieznajomemu i po chwili obie podpłynęły w jego stronę, po kilkunastu metrach znajdując łachę piasku. Zanurzony aż po szyję, spokojnie sunął w ich stronę. Był wysokim brunetem o mocnej budowie ciała, chociaż nie można było go nazwać otyłym. Ola przyglądała się ciekawa jego rysom twarzy, szczególnie przyciągał jej wzrok jego orli nos i ciemne, głęboko osadzone oczy. Przygryzła wargę, gdy chłopak spojrzał na nią i dopiero po chwili uśmiechnęła się zawstydzona.
– Cześć.
– Jestem Ola, a ty? – zapytała ruda, lekko drżącym głosem. Przyrodnia siostra delikatnie ją szturchnęła, widząc wyraźne zakłopotanie dziewczyny. Ola odepchnęła dłoń Lidki i uśmiechnęła się nagle.
– Jestem Romek. Jesteście stąd? Pierwszy raz was widzę? – Miał miękki, nieco monotonny i wyraźnie nosowy ton głosu.
– My ciebie też, Lidia – rzuciła płowowłosa, wyciągając dłoń w stronę nieznajomego – I tak jesteśmy z tych okolic.
– Mieszkam niedaleko stąd.
– Serio, nie wiedzieliśmy. Miło nam cię poznać. Popływasz z nami? – zapytała Ola, zawstydzona, na co Romek kiwnął głową, obdarzając ją uśmiechem – Myślałam, że znam tu wszystkich – rzuciła Ola.
– Najwyraźniej, nie mieliśmy jeszcze szansy się spotkać. – Romek wzruszył ramionami. – Chętnie.
Jak się okazało, Romek pływał lepiej od obu dziewcząt i doskonale nurkował. Ku zaskoczeniu Lidki, Ola chichotała, gdy tylko zatrzymywali się na chwilę, by zamienić kilka słów.
„Chyba się zabujałaś, oj Ola, Ola”, pomyślała trzymając się nieco na uboczy, dając swojej siostrze pełne pole do popisu.
– Skoczę do roweru się napić, ok? – zapytała, postanawiając dać nowo poznanym trochę czasu.
– Zaraz dojdziemy do ciebie – odpowiedział Romek i zbliżył się do Oli.
Gdy Lidka dotarła do brzegu, zdała sobie sprawę, że wiatr uniósł jej koszulę i porzucił ją na pobliskim trzcinowisku.
Ruszyła w ich stronę próbując wydobyć ubranie spomiędzy zbitej roślinności, której pędy czepiały się jej nóg, spowalniając jej kroki. Gdy wreszcie chwyciła koszulę, postanowiła ominąć kępę od strony wody. Dzierżąc wilgotny od wody ciuch i walcząc z narastającym wiatrem, wpłynęła na jeziorko. Wtedy dostrzegła parę na środku jeziora. Ola na wpół leżała w ramionach Romka. Po chwili oboje zbliżyli się do siebie wymieniając pocałunki i zawstydzone uśmiechy. Lidka wyszła z wody i zaskoczona schowała się przy rowerze. Pierwszy raz widziała, by siostra była aż tak „szybka” i zdziwiło ją, tak nagłe okazywanie uczuć nieznajomemu chłopakowi. Romek przytulił mocno dziewczynę i szeptał coś do jej ucha. Pulchna dziewczyna zaczęła wydawała się rozpływać w jego ramionach. Wydawała się rozanielona, coraz bardziej zanurzając się w wodę.
„Naćpała się czegoś”, pomyślała, przyglądając się, jak przyrodnia siostra wtula się w Romka. Przez moment wydawało jej się, że dziewczyna z niemal niedostrzegalnym oporem wysuwa dłoń chłopaka gdzieś spod wody i kładzie ją na swoje barki, szepcząc coś do niego.
Lidka weszła do wody, gdy grzmot w oddali sprawił, że włoski stanęły jej dęba. Powoli zbliżała się do pary, która coraz bardziej namiętnie wymieniała pocałunki.
– Musimy się wynosić, zaraz będzie burza – krzyknęła, ale para nie zareagowała w żaden sposób.
Opory wydawały się znikać, gdy nagle dziewczyna wygięła się w łuk i odchyliła głowę na bok. Z każdym krokiem woda zdawała się trudniejsza do przebrnięcia, rośliny pojawiały się wiążąc stopy i utrudniając pokonanie kolejnego metra. Para oddalała się coraz bardziej ku głębi na środku jeziora. Im bliżej była Lidka, tym głośniej słyszała jęki i krzyki siostry. W pewnym momencie oboje jakby zapadli się w wodę. Romek zanurzył się mocno, wciągając jęczącą kochankę w głąb jeziora. Lidka zanurkowała za nimi, ale głębia zdawała się nieprzebyta, a do niedawna czysta woda, teraz była zmącona i pełna unoszącego się w wodzie zielska. W końcu wyczuła przed sobą coś miękkiego i zimnego. Mocno chwyciła ciało dziewczyny i spróbowała wyszarpnąć je z toni. Ola nie opierała się, mimo wszystko wysiłek sprawił, że płuca dziewczyny płonęły.
W końcu wyciągnęła nieprzytomną koleżankę na brzeg. Pioruny uderzały bliżej, rozrywając niebo białymi wstęgami. Mocny blask oślepił ją, a postępujący po nim huk, postawił każdy włosek na jej karku. Lidka rzuciła się ku siostrze i próbowała ją ocucić. Miała nadzieję, że dziewczyna jest tylko nieprzytomna, ale brak oddechu i blada skóra wskazywały na coś innego. Zaczęła ją reanimować, przypominając sobie, to czego uczono ją w harcerstwie i na kursie w jej liceum.
Naciskała mocno złączonymi dłońmi. Z początku próbowała liczyć uciśnięcia, ale po chwili straciła rachubę, starając się ocalić Olę. Potem kolejne powtórzenie, aż mięśnie karku i płuca znów zapłonęły z wysiłku, a łzy spłynęły do oczu.
Przy kolejnym wdechu, jednak ta szarpnęła się mocno i krztusząc się obróciła na bok. Strumyczek wody spłynął na trawę.
– Co się... – wyszeptała, wpadając w ramiona siostry, gdy duże krople deszczu rozbijały się o jej ramiona.
Lekcja Elizy
Aksamitny szlafrok odpadł na ziemię odsłaniając półprzeźroczystą nocną koszulę zakończoną pasem koronki. Przez cienki materiał widać była wypukłości sutków oraz ciemny, lekko przystrzyżony trójkąt łona. Właściciela ośrodka „Pod Dębami” zbliżyła się rozkoszując się okolicznościami do swojego szerokiego łoża. Do metalowych, kutych ram przywiązano linkami przedramiona młodego mężczyzny. Musnęła palcami zimne żelazo, ciesząc się z pomysłu jej męża. Dopiero niedawno odkryła, że mocna rama łoża stanowi idealny punkt do przywiązywania osób. Zresztą niedawno odkryła też niemałą przyjemność, niesioną przez mocno zaciśnięte węzły, odsłaniające delikatne podbrzusze ofiary. Nogi chłopaka były wolne, nie próbował jednak szarpać się. Eliza rozszerzyła uda i usiadła okrakiem na biodrach tamtego, czując na kroczu rosnącą wypukłość. Pogłaskała go przez bokserki
– Dobrze?
– Mhmpf – sapnął, przez zakneblowane usta. Jako knebla użyła linki i własnych fig, których zwilżona śliną koronka wystawała z jego ust. Przymknął oczy i wierzgnął mocno, gdy ostry paznokieć kobiety musnął po męskości. Zdjęła z siebie przejrzystą koszulkę i rzuciła ją w kąt łóżka.
– Patrz na mnie! – rozkazała.
Sięgnęła po leżący w nogach łóżka masażer i pomachała nim przed oczami związanego. Otworzył szerzej oczy.
– Spokojnie. To mój – włączyła masażer i sunęła wibrującą końcówką po piersi chłopca, ku swojej łechtaczce. Jęknęła i mocniej otarła się o napięty materiał, którego delikatnie szorstka faktura dawała jej większy ładunek doznań. Uniosła się nieco i wsunęła masażer niżej, przekręcając gałkę na mocniejsze obroty. Chłopak szarpnął się i wytrzeszczył oczy, gdy naparła na wibrującą końcówkę, przytykając go do jego krocza. Na bokserkach wystąpiła mokra plamka – Ale możemy się podzielić.
Pochyliła się i przyśpieszyła ruchy bioder, współdzieląc zabawkę ze swoim kochankiem. Poczuła pod sobą, jak napina mięśnie, próbując odsunąć się od jej krocza, na tyle, na ile pozwalały mocno związane węzły. Odsunęła urządzenie i przeciągnęła nim po piersi chłopca na moment wyłączając zabawkę. Usiadła pewniej na nim i sięgnęła między uda.
– Nie podoba ci się? – spytała zawiedziona, mając w dłoniach na wpół opadły członek – Teraz lepiej? – zaczęła ocierać się mocniej, wiedząc, że jej soki pozostawiają wilgotny, lepki ślad na bokserkach.
– Mhm – westchnął, zaciskając usta na bieliźnianym kneblu.
– Teraz wyjmę ci knebel z buzi – sięgnęła i odciągnęła palcem sznurek, po czym dwoma palcami wyjęła wilgotne od śliny koronkowe figi. Młodzieniec chwycił powietrze z płuca. Uśmiechnęła się i pocałowała go, wpijając się w jego zaczerwienione wargi i głęboko wciskając język. Sama do końca nie wiedziała, co podniecało ją w mężczyznach niemal dwukrotnie młodszych od niej. Jeśli chodziłoby o normalny seks, byłaby dla nich nauczycielkom i w zasadzie tyle. Jednak tutaj, siedząc na związanym uczniu, otwierały się przed nią zupełnie inne, mniej schematyczne możliwości. Nie nauczeni życiem, by odmawiać i walczyć o swoje, ulegli, czy wreszcie szukający spełnienia i rozpuszczeni przez miliony podobnych scenariuszy widzianych w porno. Znała ten podobny dla wszystkich mężczyzn kompleks, przez który chłopcy milkli śledząc ją wzrokiem.
– Nie tego się spodziewałeś po dzisiejszym wieczorze, mam rację?
– Ja...
– Jeszcze jedno słowo, a znowu włożę ci knebel – rzuciła widząc, ognik oporu gasnący w oczach jej kochanka – To było pytanie retoryczne. Możemy to przerwać? Teraz i już nigdy – podkreśliła to słowo, masując jego członek. Wyjęła dłoń z bokserek i zbliżyła do ust wilgotną od lepkiej wydzieliny dłoń i dotknęła jej językiem – tego nie powtórzymy. Rozumiesz?
Skinął głową. Był słaby i wrażliwy, tak przynajmniej jej się wydawało. Mogła przewidzieć, że perspektywa niebiańskich pieszczot przekonają go, by nie odmawiał.
– To dobrze – szepnęła i stanęła na łóżku, po czym kołysząc się na miękkim materacu stanęła nad twarzą ucznia. Ostrożnie uklękła na nim, aż wreszcie cały jego świat ograniczył się do pokrytego włoskami łona, ociekającej wydzielinami róży i dwóch odległych półkul, drobnych piersi.
– Poliż ją – obniżyła się mocniej, a jej kobiecość zawisła tuż nad jego wargami. Wyciągnął język, wkładając go między jej srom. Poruszała udami, tak by mógł dosięgnąć jej łechtaczki. – Trochę wyżej – naprowadzała go, po czym opadła jeszcze niżej.
– Mhm – zamruczała i zaczęła delikatnie ocierać się pod jego wargach, unosząc się tylko na tyle, by dać mu odetchnąć. Po czym zakleszczała jego głowę między miękkością ud i wilgocią kobiecości.
Jęknęła głośno, dociskając go do materaca. Palce mimowolni uciekły do sutków. Uniosła pośladki do góry. Uczeń był spocony, czerwony na twarzy i pokryty od nosa w dół cienką warstewką śluzu.
– Grzeczny chłopiec – wyszeptała sięgając w dół i wpychając dwa palce do środka. Przyśpieszyła ruchy i jęknęła mocno, napinając pośladki.
Dzwonek telefonu rozbrzmiał z szafki nocnej. Sięgnęła drżącymi rękami do telefonu. „S.”, oznajmiał wyświetlacz. Odebrała i przysunęła urządzenie do ucha.
– Witaj Lizka – głos Siergieja, sprawiał wrażenie, jakby ten dobrze się bawił. W tle brzmiała nieco stłumiona muzyka.
– Cześć Siergiej – odpowiedziała. Chłopak pod nią spróbował coś powiedzieć. Szarpnął się na wiążącego go linie. Zatkała mu usta palcami mokrymi od soków i usiadła, zagłuszając go swoimi pośladkami. Szarpnął się znowu – Czego chcesz?
– Potrzebuje twoich koni. Dwóch.
– Rozumiem, po co?
– Na konkurs.
– Kiedy?
– Jak najszybciej. Przekaż Adamowi.
– Czemu sam tego nie powiesz? – zapytała, na co tamten roześmiał się. Eliza poprawiła się, czując język wbijający się między jej wargi.
– Pewnie się zdziwisz, ale chciałem usłyszeć twój głos.
– Rzeczywiście zaskoczyłeś mnie, ale jestem trochę zajęta. Coś jeszcze?
– Nie, ale zależy mi na pośpiechu i niech zabierze tego swojego weterynarza.
– Ok
Rozłączył się. Kobieta uniosła się w górę i spojrzała z politowaniem na swojego kochanka.
– Nie przeszkadzaj, gdy pani rozmawia – rzuciła stanowczo i zsunęła się z chłopca.
Wybrała numer Adama, po czym nasunęła knebel na usta ucznia. Przez moment stała przy oknie, za którym rozpościerał się mrok, przecinany odległymi błyskami piorunów. Zamknęła uchylone okno, czując siłę wiatru wdzierającego się do wnętrza.
– Przyjdź do moich drzwi, jak najszybciej. Musimy porozmawiać. – rzuciła nie, słuchając nawet, czy jej syn jest obecnie zajęty. Narzuciła na siebie szlafrok i dokładnie zawiązała go w pasie.
– Bądź cicho – szepnęła do ucha ucznia, poklepując go po lędźwiach.
Gdy tylko to zrobiła ktoś zapukał do jej drzwi. Wyszła z pokoju i przekroczywszy krótki korytarzyk, uchyliła je.
– Jesteś.
– Co się stało? – Adam wyglądał na zziajanego.
– Siergiej dzwonił. Weź dwa konie i tego weterynarza, kimkolwiek on jest i jedźcie.
– Gdzie?
– Nie mówił, więc pewnie tam gdzie zawsze.
– Rozumiem, coś się stało? Wyglądasz na poruszoną?
– Ćwiczyłam – rzuciła, chociaż brzmiało to mało przekonująco.
– Ok, nie mów. Wolę nie wiedzieć.
– Ruszaj, jestem zajęta.
Drzwi się zamknęły i Eliza z ulgą wróciła do pokoju i pozostawionego łoża. Przysiadła się z boku i zsunęła bieliznę z nóg chłopaka odsłaniając na wpół opadły członek. Pochyliła się biorąc go do ust i pieszcząc językiem, aż stał się czerwony i ociekał śluzem i jej śliną. Czuła pod wargami, napęczniałą, miękką skórę przyrodzenia, przygryzła żołądź i chłopak szarpnął się niewyraźnie w węzłach.
– To w nagrodę – wyciągnęła mu z ust knebel, po czym cisnęła w kąt łóżka oślinione figi.
– Czy nie możemy tego robić, normalniej? – zająknął się, a z zesztywniałych od knebla ust z trudem wydobywały się kolejne słowa.
– Normalniej?
– Bez tego wiązania, knebli?
– Żebym cię przytuliła, dała buziaka w policzek i rozłożyła nogi, tylko po to, byś doszedł nim poczułabym cię w środku? – roześmiała się. Rumieniec wypłynął na jego policzki – Jak sobie zasłużysz. Na razie jest mi bardzo dobrze
– Wykorzystujesz mnie – wypowiedział z wyrzutem.
– Mhm, uczysz się. Na początku, zlizałbyś błoto z moich butów, gdybym poprosiła – uśmiechnęła się – Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zapytała niewinnie, rozwiązując jeden z węzłów, a potem drugi. Roztarł nadgarstki i usiadł na łóżku, wbijając wzrok w leżącą obok starszą kobietę.
Sięgnął do jej twarzy i pocałował. Eliza uśmiechnęła się, głaszcząc jego czarne włosy, po czym ułożyła się wygodnie na łóżku. Chłopiec ułożył się na niej, po czym ona opięła go nogami, mocno przyciskając do siebie.
„Każdemu psu, czasem trzeba dać kość”, pomyślała, gdy wszedł w nią niezdarnie. Zabolało, gdy otarł się, nie tak, jak trzeba. Trochę za wysoko i za szybko. Wprowadziła go do środka i pozwoliła, by wchodził nierównymi ruchami.
– Kacper – powiedziała, obserwując na wpół zmrużone oczy chłopaka – mogę liczyć na ciebie? – spytała, patrząc, jak chłopak unosi wzrok i wpatruje się w nią. Zacisnęła palce na jego pośladkach, przytrzymując go w sobie.
– Tak. Ja już nie... – dyszał. – Mhm, nie, nie tam.
– Zaufaj mi. Teraz lepiej? – zapytała, masując jego jądra i delikatnie uciskając punkt tuż za nimi – Wytrzymaj – wsunęła palec w odbyt chłopca i ostrożnie uciskała jego prostatę – Tak lepiej.
Jęknął, a gdy Eliza mocno ucisnęła, zamarł na chwilę. Jego ciało zadrżało, a długo wstrzymywany wytrysk wypełnił jej pochwę i teraz spływał po wargach, wsiąkając w prześcieradło.
– Ja, prze... – spróbował powiedzieć, ale uciszyła go.
– Już dobrze. Było mi cudownie – pocałowała go w usta. – Przez twojego tatę i jego pracę, to może być nasze ostatnie spotkanie.
– Jak to? Mogę z nim jakoś porozmawiać? – spytał naiwnie.
– Nie, nie spodobałoby mu się to. Porozmawiamy jutro, jasne. Nie zaprzątaj sobie głowy.
– Ale, jak ci mogę pomóc.
– Nie ważne. Teraz chcę żebyśmy byli szczęśliwi – wyszeptała.
„Przyjemne z pożytecznym”, pomyślała, masując chłopaka, aż jego wciąż mokry od spermy i jej soków penis stanął w gotowości. Tym razem okazał się być delikatniejszy i wchodził w nią w równym, miarowym tempie.
Sny
Anna stała w nieznanym sobie miejscu. Niewielkie gospodarstwo z sypiącymi się ścianami niknęło otoczone przez drzewa, obciążone owocami. Kobieta weszła głębiej za zbutwiały płot i uniosła z ziemi jedno z jabłek. Przetarła je o białą koszulę i ugryzła kęs, czując na języku kwaśny smak owocu. Wchodziła głębiej w podwórze, próbując przypomnieć sobie to dziwne domostwo, które było gdzieś na skraju jej pamięci. Była pewna, że już tu była, ale nie wiedziała kiedy. Dom był zamknięty, a gdy zastukała do drzwi, z ceglanej ściany posypały się ziarna tynku. Obeszła wolno domostwo, najpierw po kamiennych płytach, a potem wąskiej ścieżce ciągnącej się między krzewami bzu i róż, wprost ku stodole. Drzwi były uchylone, a z wnętrza starego budynku dochodziły do niej odgłosy. Podeszła na palcach bliżej i zbliżyła się do bocznej ściany stodoły, gdzie jedna z desek była uszkodzona. Przyklękła ostrożnie, by nie narobić hałasu i zajrzała przez otwór do wnętrza.
Na lekko tylko przysypanym słomom klepisku siedziała młoda kobieta. Rzucona na beli słomy spódnica zasłaniała widok, także przez szczelinę widziała tylko nagie plecy kobiety i jej blond włosy. Unosiła się rytmicznie, by na chwilę przystanąć, wtulona w ramiona kochanka. Zwarli się ustami, aż po chwili chwycił ją mocno i położył na klepisku, znikając z oczu Anny. Rozejrzała się za kolejną szczeliną, z tamtej jednak dostrzegała tylko, nagie owłosione łydki mężczyzny i jego stopy, mocno wsparte o podłoże. Głośne westchnienia dziewczyny były słyszalne nawet stąd, po chwili krzyknęła głośno, a chłopak zatrzymał się na moment.
– Ciszej – usłyszała, głos chłopaka – jeszcze cię usłyszy twój ojczym.
– Niech słyszy – rzuciła jego dziewczyna i jęknęła głośno.
Na moment oboje usiedli, Anna wróciła do poprzedniego miejsca obserwacji. Skądś kojarzyła chłopaka, dziewczynę zresztą też. Oboje wydawali się znajomi.
– Pomożesz mi? – spytała, przytulając się do jego ramiona.
– Pomogę Gabryś. Obiecuję.
– On mnie zatłucze.
– Nie zatłucze. Jak będziesz pełnoletnia, uciekniemy z tej dziury. Mam ciotkę w Olsztynie, zabiorę cię.
– Pełnoletnia. Ja nie…
– Wytrzymasz, musisz.
– Ja nie chcę tu być. – perliste łzy spłynęły po jej policzku – Oni tu przyłażą – rzuciła z wyrzutem.
– Nie możemy tak po prostu uciec. Tak będziemy mogli wziąć ślub i nic im do tego.
– Nie rozumiesz.
– Może mój oj…
– On! – wyrzuciła wściekła – On też tu bywa. Twój tatuś, pieprzony sukinsyn.
– Ja, nie wiedziałem.
– Spieprzaj. Wszyscy jesteście tacy.
– Gabryś, błagam. Zabiorę cię stąd – wstała wściekła i cisnęła ubraniami w chłopaka. Tamten ubrał się i nie patrząc na nią, wybiegł czerwony na twarzy. Dziewczyna usiadła w kącie.
Minęło kilka chwil, gdy w ciszy uniosły się wypowiadane przez nią słowa.
– Jeśli mnie słuchasz diable, czy kimkolwiek jesteś. Ty, który odwiedzasz moje sny. Pomóż mi. Dam ci to, czego chcesz. Moje – zamilkła – łono czeka na ciebie. Tylko zabierz mojego ojczyma. Zabierz ich wszystkich, a dam ci swoje ciało. Zresztą każdy je bierze, ale może, chociaż ty dasz mi coś w zamian.
Anna zamarła, wbijając spojrzenie w młodą dziewczynę. Akt zawiązywania paktu z siłami nieczystymi wypełniło senną rzeczywistość policjantki drżeniem, opadła na kolana, orząc paznokciami po starym drewnie stodoły, siła uderzająca od dziewczyny, czy raczej od czegoś, co teraz znajdowało się w stodole powalała. Gabriela przysiadła, rozpościerając szerzej uda, po czym w znajomym rytmie unosiła się i opadała bezwładnie, niczym marionetka na podłogę. Anna spróbowała się podnieść, ale coś zabrało jej władzę w nogach, powalając ją na ziemię. Opadła zwinięta w kłąb, gdy niebo przybrało barwę granatu. Na około przez niebo przelatywały obłamane gałęzie i zielone jabłka otrząśnięte, przez potęgujący się wiatr. Anna na klęczkach spróbowała odsunąć się od stodoły, ale z każdym uderzeniem mocy zaciskała się na niej. Potężny huk wypełnił jej uszy, uderzając jej głową o zbity piach. Krew z rozbitej wargi spłynęła na jej usta.
We wszechobecnym chaosie ponad Anną stała ogromna, znajoma postać. Wielkolud bez twarzy, o skórze ciemnej, niemal nieodróżnialnej na tle burzowe nieba, uniósł ją w ramionach, niczym dziecko. Świadomość Anny odpłynęła, gdy mężczyzna ruszył w stronę granic domostwa i ciemnej głuszy.
Policjantka otworzyła oczy, by zdać sobie sprawę, że leży pod starym drzewem, na skraju kręgu z drzew i głazów. Nie wiedząc, czy to sen, czy rzeczywistość spróbowała wstać, jednak ból głowy sprowadził ją na ziemię. W niewielkiej odległości trzasnęło kilka gałązek połamanych pod stopami przybysza. Spojrzała w tamtą stronę, dostrzegając Gabrielę, ale tym razem w późniejszym okresie, jej życia. Młoda dziewczyna była ubrana w burą suknię. Była blada i przemarznięta, ściskając w dłoniach niewielkie zawiniątko. Gdy się zbliżyła Anna dostrzegła wypukły brzuch ciężarnej dziewczyny. Zbliżyła się do głazu, za którym leżała Anna i położyła kilka przedmiotów obok. Mimo chłodu rozwiązała sznur wiążący jej suknię i zsunęła ją, odsłaniając ramiona pokryte pasmami ciemnych znamion i wydatny brzuch. Po chwili naga i drżąca z zimna przyklękła przy spłaszczonym głazie. Rozplotła drżącymi palcami zawiniątko i wyciągnęła duży kawał ciemnoczerwonego mięsa, które mogłyby być sercem jakiegoś zwierzęcia. Wbiła w nie palce i pomagając sobie zębami, rozdarła ochłap na części, po czym ułożyła większy fragment na głazie. Po chwili wyjęła świecę i odpaliła ją, a gdy ciepłe światło rzuciło cień na głaz, dziewczyna usiadła na mokrej glebie i zaczęła coś monotonnie recytować. Pośród nieznanego zaśpiewu dawały się słyszeć pojedyncze słowa, a w miarę rytmicznych powtórzeń, całe zdania.
– Jam jestem żyzną glebą dla twych nasion – szeptała, kołysząc się. Ugryzła fragment serca i gdy krew spłynęła jej po brodzie i policzkach, starła ją starannie. Następnie pokrytymi krwią palcami zaczęła kreślić na piersi, a z każdą linią wstrząsało ją drżenie – Jam jest naznaczona i będę drzwiami dla ciebie.
Na koniec każdej linii powtarzała swój zaśpiew, czasami łkając, czasem wpadając w obłąkańczy śmiech. Każdy kęs i każda linia kreślona od obrzmiałej piersi, przez duży brzuch i szerokie biodra, coraz bardziej oddalał ją od granic człowieczeństwa. Odgryzała kawałek po kawałku, żując je i wracając do swego śpiewu, gdy tylko przełykała fragment. Im bliżej do końca, tym częściej zamiast słów wydobywały się z jej ust dźwięki niemożliwe do opisania. Recytując nieludzkie wersety opadła na dłoniach i na czworaka, niczym zwierzę pochłonęła ostatni fragment. Szarpiąc się opadła na ziemia. Anna oderwała wzrok od odprawiającej tajemniczy rytuał kobiety. Wąż wolno sunął po ziemi ku ciężarnej kobiecie. Spróbowała go odgonić, nie myśląc o tym, czy jej działanie mogą cokolwiek zmienić. Chwyciła leżącą gałąź i odpędziła zwierzę, ale gdy spróbowała zbliżyć się do dziewczyny, nie była w stanie, jakby coś pragnęło dokończyć rytuał. Kolejne węże wypełzły z nisz w okolicznych drzewach i spełzły z kamieni, kierując się ku dziewczynie. Kilka z nich wspięło się na jej biodra i obsiadły ją, zwijając się na nieprzytomnej kobiecie. Kolejne, czujnie wspinały się po kostce, aż ku jej kobiecości, jakby próbując dostać się do dziecka w jej brzuchu. Anna wstała i zaczęła się wycofywać, aż wreszcie zaczęła biec przed siebie. Z każdym krokiem sen zdawał się ustępować. Wreszcie dobiegła do drogi i opadła bez czucia.
Marek
Marek Szacki nerwowo łypał na drogę, chowając się pod szerokim kapturem. Dawno nie pamiętał burzy podobnej do tej. Pojechał do jednego z gospodarstw, gdzie mieszkała samotna staruszka z psem. Powoli przeklinał zamartwiającą się żonę, która zwykła od kobieciny kupować jajka i inne produkty. Nie mógł odmówić, gdy prosiła go o sprawdzenie, czy z babunią jest wszystko w porządku. Mimo to, po drodze, dwa razy mijał zwalone drzewa i jedynym, co go trzymało tutaj była odległość. Wolał przeczekać niepogodę pod starym domostwem niż ciągnąc się przez mrok, ryzykując przegniecenie przez spadające drzewo. Poszedł do auta i schował się w środku. Kolejny rozbłysk pioruna rozdarł niebo. W oddali dało się słyszeć ogromny huk.
„Pewnie kolejne drzewa”, pomyślał, próbując jakoś rozłożyć przeciwdeszczową kurtkę na fotelu kierowcy, by choć trochę przeschła.
„Kurwa”, rzucił, wpatrując się, jak drzewa w oddali kładą się przygniatane przez wiatr.
Wysiadł i popędził ku drzwiom starego domostwa. Tym razem, zamiast pukać uderzał w drzwi, by po kilku uderzeniach stanąć przed niską, tęgą kobieciną, która wyrosła w otwartych drzwiach.
– Moja żona prosiła, bym sprawdził, czy wszystko u pani w porządku – wykrzyczał. Starsza kobieta przyjrzała się mężczyźnie i gestem zaprosiła go do środka.
– I w taką pogodę się pan tak fatygował. Oj, było.
– Żona by mi spokoju nie dała.
– Toż mój dom murowany, on i nie takie rzeczy wytrzymał.
– Wichura, że drzewa łamie, jak zapałki. Dawno czegoś takiego nie widziałem.
– Oj, kara boska panie Marku. Napije się pan herbatki?
– Tak poproszę.
– Przeczeka pan ten żywioł w ciepełku tutaj – zaproponowała życzliwie, człapiąc w głąb wąskiego korytarzyka. Ciemne pomieszczenie rozświetlało tylko kilka mrugających świec.
Po kilku godzinach burza ustąpiła. Korzystając ze spokoju, Marek ruszył w stronę domu. Droga była w jeszcze gorszym stanie. Jakimś cudem udawało mu się manewrować między połamanymi drzewami i z trudem przedarł na wolną przestrzeń. Skręcił w rzadko uczęszczaną drogę przez łąki, licząc, że będzie tam bezpieczniej. W radiu słychać było tylko statyczny szum.
W trakcie pokonywania kolejnego zakrętu przed Markiem wyrosła jasna postać. Ostro przyhamował, by sprawdzić, kto to, a potem ochrzanić za wchodzenie na środek drogi. Po chwili zdał sobie sprawę, że blada kobieta wygląda, jak duch. Jasna koszulka była brudna i podarta, podobnie podrapane do krwi uda i włosy, pomiędzy którymi dało się dostrzec drobiny błota i liści.
– Pomocy – wyrzuciła z siebie, błagalnie. Marek owinął półprzytomną dziewczynę kurtką i posadził na przednim siedzeniu.
Środa
Anna zdała sobie sprawę, że leży zwinięta, niczym embrion na hotelowej posadzce. Pokój był w nieładzie, jakby w nocy, coś rozrzuciło jej rzeczy. Spojrzała na okno, które musiał otworzyć przeciąg. Czuła się osłabiona, dziwnymi snami, migreną, która uderzała w jej czaszkę niczym młot w kowadło. Zamknęła okno i kołysząc się na nogach, usiadła na łóżku. Dopiero teraz spojrzała na dłonie, na połamane paznokcie i ślady drewna. Była cała podrapana, jej nocną koszulkę rozdarto, czy może sama ją podarta targana dziwnym snem. Nie była pewna.
– Co się dzieje – wyszeptała. Zebrała rozrzucone na podłodze rzeczy na jedną kupkę. Przez dłuższą chwilę szukała zagubionego opakowania leków w podróżnej torbie. W końcu wydobyła napoczęte opakowanie środków przeciwbólowych i przełknęła kilka tabletek.
Nie wiedząc, czy to rzeczywistość, czy sen ostrożnie oglądała kolejne linie zadrapań, sińce i ślady pokrywające jej ciało. Podrapane kostki, siniec na udzie, zadrapania na boku, rozbita warga, która dopiero teraz zaczynała dawać o sobie we znaki.
Na siłę wcisnęła w siebie śniadanie i ubrała się, przypinając broń do paska. Wiedziona instynktem wsiadła do auta i ruszyła w miejsce, gdzie porwano dzieciaki. Ból głowy lekko ustąpił, a przynajmniej uległ zmianie, po tym, jak dotarła na miejsce. Weszła pomiędzy drzewa i ruszyła przed siebie. Z każdym krokiem huczenie w głowie ustępowało, a otaczające ją drogi i ścieżki wiodące przez las, stawały się coraz bardziej znajome.
„Co ja sobie myślałam”, dotarło do niej, gdy przystanęła i wyjęła telefon. Zdała sobie sprawę, że wiedziona przeczuciem zagłębiła się w nieznany teren, wiedziona snami, migreną i Bóg wie czym jeszcze. Spojrzała na telefon, ale wskaźnik zasięgu był pusty. Przez chwilę Anna stała w bezruchu, próbując połączyć się z siecią, po czym ruszyła w stronę, z której przyszła. Wtedy usłyszała silnik pracującego motocykla.
„Kurwa”, pomyślała, wciskając telefon do kieszeni, po czym ruszyła w stronę dźwięku.
Jak Ci się podobało?