Burza (III)
4 marca 2022
Burza
6 min
Poniższy tekst znajduje się w poczekalni!
Alentejo, 1965 r.
- Burza, zaczekaj! Musimy pogadać!
- Już ci mówiłem żebyś mnie tak nie nazywał. – burknął Jose. – Poza tym nie mam teraz czasu, spieszę się do kolejnej pracy.
- Wciąż pracujesz w kinie? - zapytał Tiago wlepiając swoje wielkie, niebieskie oczy w zmęczoną twarz przyjaciela.
Ze i Tiago znali się od najmłodszych lat. Zawsze chodzili razem do szkoły, razem rozrabiali, razem snuli plany. Byli niemal nierozłączni. Tiago był o dwa lata młodszy i miał teraz czternaście lat. Jego wiecznie rozczochrane blond włosy przykuwały uwagę tak samo jak wysoki wzrost i postawna budowa ciała. Jose był dla niego ideałem. Autorytetem, starszym bratem, obrońcą. Kimś, komu mógł zaufać i powierzyć wszystkie swoje sekrety.
- Tak… – odpowiedział Ze zatrzymując się i zeskakując z roweru. – Choć mam już tego dosyć, wiesz? Odłożyłem wystarczająco dużo pieniędzy by w końcu gdzieś się stąd ruszyć.
- Jak to ruszyć? A twój interes? Twoja mama? O czym ty w ogóle gadasz?
Ze zamyślił się na chwilę. Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć o rozmowie z ojcem.
- A co ze mną? Obiecałeś, że mnie tu nigdy nie zostawisz! - Tiago zaciskając usta starał się powstrzymać napływające łzy.
- Bo nie zostawię! - odparł Ze rzucając mu ostre spojrzenie. – Przestań się mazać i robić sceny. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień.
- Coś się stało? – dopytywał blond chłopiec. – Ze, przecież nie mamy przed sobą tajemnic, mów o co chodzi.
Z jakich powodów Jose bezgranicznie mu ufał. Wiedział, że Tiago jest nierozgarnięty, często bywa zamyślony i przez większość czasu żyje z głową w chmurach. Byli tak różni, a jednak ciągnęło ich do siebie.
- Mój ojciec dziś przyjechał na targ. Zaoferował mi swoje nazwisko.
Na twarzy Tiago mieszały się uczucia zdumienia, rozbawienia i niepewności.
- No to chyba super, co? – powiedział szczerząc równe, białe zęby. – Jako Pinto będziesz tutaj królem wszystkiego. Będziesz mógł otworzyć każdy biznes, przestaniesz pracować od rana do nocy, no i żadna dziewczyna ci nie odmówi, tego, no wiesz!
Ze roześmiał się głośno i objął przyjaciela silnym ramieniem. Patrząc mu w oczy uśmiechał się od ucha do ucha. Tiago dobrze znał to spojrzenie i ten wyraz twarzy.
- Ty…ty chyba mu nie odmówiłeś?! - krzyknął chłopiec wyrywając się z mocnego uścisku.
Ze uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Nie wierzę! – krzyczał Tiago. - Nikt, nigdy nie odmówił niczego Panu Pinto! Ale ty masz jaja brachu!
Chłopcy zaczęli śmiać się i przepychać. Już dawno tak się nie wygłupiali. Obaj pracowali codziennie, nawet w niedzielę. Nikt nic im nie dał. Na wszystko pracowali sami, nawet na swoje pierwsze buty, pierwszą koszulę czy wymarzony rower. Mimo to nigdy nie narzekali, potrafili cieszyć się tym co mają. Siadając na rozgrzanej słońcem ziemi obserwowali wielkie, pomarańczowe słońce chowające się za horyzontem. Biało-niebieskie domki Alentejo wyglądały w tym świetle jakby były zbudowane ze złota.
- Marzy ci się takie złoto, co? – odezwał się rechocząc Tiago.
- Oj marzy – westchnął Ze. – Mógłbym za nie zbudować coś super… może hotel, może wielką farmę, a może szkołę…
- Ty nigdy nie odpoczniesz, co? Tylko biznes ci w głowie. Nawet jakbyś miał miliony, to wciąż będziesz wstawał o szóstej rano i ruszał do pracy.
Ze uśmiechnął się i odpowiedział tylko kuksańcem w ramię przyjaciela.
- Mój wujek powiedział mi, gdzie jest złota pod dostatkiem. – Tiago uśmiechał się tajemniczo. – Już w przyszłym tygodniu wyjeżdża do Lizbony i stamtąd będzie płynął statkiem, a później małym samolotem, a później..
- No gdzie jest to złoto?! - przerwał mu zniecierpliwiony Jose.
Tiago uwielbiał tak się droczyć i chciał utrzymać przyjaciela jak najdłużej w niepewności. Uwielbiał patrzeć, jak ciekawość narasta na jego twarzy, tak, że niemal oczy wyskakują mu z orbit. Cierpliwość nie była jednak mocną cechą Ze dlatego po kilku sekundach czekania w ciszy, rzucał się na przyjaciela i w opracowanym przez siebie uścisku dusił go jedną ręką, a drugą przytrzymywał przy ziemi. Tiago śmiał się i wyrywał, usiłując przerzucić przyjaciela na ziemię. Mimo że był wyższy i lepiej zbudowany nigdy jeszcze nie wygrał tych zapasów. Obezwładniony, leżąc na ziemi, dyszał ciężko, a Ze z zadziornym uśmiechem czekał na swoją odpowiedź. Gdy w końcu Tiago mógł złapać oddech, otworzył usta i wykrztusił:
- Złoto jest w Afryce.
Tej nocy Jose nie mógł zmrużyć oka. Dwukrotnie przeliczył zebrane oszczędności. Był potwornie zmęczony lecz wiedział, że nie może się poddać. Że tylko ciężka praca da mu przyszłość o jakiej marzy. Jak ma tego dokonać, tu w tej wsi, gdzie wszyscy się znają, gdzie nie ma już perspektyw na rozwój czegoś nowego, wielkiego. Nie może tu zostać, ale też nie może nigdzie wyjechać nieprzygotowany. Obiecał Tiago, że gdziekolwiek zdecyduje się wyruszyć, zabierze go ze sobą. Będzie musiał znaleźć nową pracę i jeszcze zaopiekować się przyjacielem. Nie przeszkadzało mu to, cieszył się, że nie będzie w tym sam.
Tylko kto zdecyduje się go zatrudnić? Całe doświadczenie jakie udało mu się zebrać przez te szesnaście lat życia to zbieranie kory na korki do butelek wina, sprzątanie kurników, bieganie po zakupy dla bogatych rodzin, handel rybami na wiejskim targu i sprzedaż słodyczy z tacki przewieszonej przez szyję w lokalnym kinie. Spektakularnym dyplomem też nie mógł się pochwalić. Absolwent wiejskiej szkoły, która funkcjonowała tylko w godzinach porannych z pewnością nie będzie rozchwytywany na rynku pracy.
– Mam coś, czego nie mają inni. – przekonywał sam siebie – Właśnie dlatego mi się uda.
Jose spojrzał na stojący w pokoju ciężki, drewniany zegar. Za chwilę miał wybić godzinę czwartą nad ranem, co oznaczało, że zaraz powinien wychodzić z domu na połów. Cienie drzew tańczyły na białych ścianach domu swój radosny taniec. Ptaki śpiewały najpiękniejsze melodie, a ciepły wiatr wpadał przez okna do pokoi, bawiąc się przy tym z zasłonami, niczym beztroskie dzieci. Alentejo wiosną było wyjątkowo piękne. Kwiaty, które porastały całe ściany domów budziły się do życia. Delikatne promienie właśnie rozbudzonego słońca roztaczały przepiękną, pomarańczową poświatę. Kamienne uliczki zdawały się zapraszać do spacerów, a szum liści z wysokich, zielonych drzew magicznie splatał się z szumem bezkresnego oceanu.
Ze kochał to miejsce. Kochał zapach pieczonego chleba unoszący się w powietrzu. Kochał zapach winogron zbieranych do produkcji wina, zapach tytoniu, który wypełniał fajki mężczyzn zasiadających w lokalnych barach i kawiarniach. Kochał zapach swojej spracowanej matki, która do późnych godzin nocnych przygotowywała ciasto na wypiek pieczywa. To właśnie ta mikstura zapachu mąki, mleka, ciepłego chleba już zawsze będzie kojarzyć mu się z jednym słowem: dom. Teraz jednak musiał ten dom opuścić. To dziś jest jego ostatni dzień pracy na wsi. Już wiedział, gdzie pojedzie, gdzie zacznie swoją przygodę z prawdziwym życiem. Spojrzał na swoje buty. Pierwszą parę w życiu kupił na szesnaste urodziny za odłożone przez siebie pieniądze. Buty miały być symbolem wejścia w nowy etap. Miały pokazać wszystkim, że Batista potrafi na siebie zarobić. W czasie, gdy inne dzieciaki wciąż biegały od wioski do wioski na bosaka, on jeździł na rowerze w nowych, skórzanych butach. Był gotowy. Gdy tylko wróci dziś z targu natychmiast spakuje swoje rzeczy, porozmawia z matką, zabierze Tiago i razem wyruszą w podróż. Nie wiedział jeszcze, że wszystkie oszczędności, które zdołał odłożyć na podróż, właśnie zniknęły.
Jak Ci się podobało?