Brother in law (II)
10 listopada 2015
Brother in law
12 min
– Co?! – parsknął śmiechem – Żartujesz?
– A wyglądam jakbym żartowała? – pobladła.
– Ale jaja!
– Nie powiedziałabym. To się nie dzieje naprawdę – kręciła głową.
– Bierzesz to za bardzo do siebie. Spójrz na to z innej strony. Przynajmniej pierwsze spotkanie masz już za sobą. Wiesz jak to mówią, pierwsze koty za płoty – chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę brata.
– Zwariowałeś! – stanęła jak wryta – Nie każ mi teraz do niego iść. Ani teraz. Ani później. Ani nigdy! Boże! Jeszcze ten cholerny sok – próbowała wyrwać się Alexowi, ale trzymał ją mocno.
– Chodź, nie będzie tak źle. Will to wbrew pozorom równy chłop.
– Odniosłam całkiem inne wrażenie.
– No chodź. Zobaczysz, jeszcze oboje będziecie się z tego kiedyś śmiali.
– Chyba nie po tym, co mu powiedziałam.
– A co mu powiedziałaś? Że ten dom to muzeum? Przecież to prawda.
– Ty to wiesz, ja to wiem, ale on raczej nie. Pewnie poczuł się dotknięty.
– Will? Dotknięty? Jego nigdy, nic nie dotyka.
– Daj spokój. Proszę cię. Nie mogę do niego iść – starała się jakoś jeszcze wybronić, ale nie minęła minuta, a czerwona na twarzy, z plamą na sukience i z potarganymi włosami stanęła przed obliczem Williama. Czuła się głupio i niezręcznie.
Alex przywitał się z bratem i jak gdyby nigdy nic przedstawił mu dziewczynę, nazywając swoją lubą, mimo, że prosiła, by tak nie mówił.
– My się już poznaliśmy – odparł z posępną miną.
– A no tak. Coś obiło mi się o uszy – Alex nie mógł przestać się śmiać. William stał spięty i coraz bardziej wściekły.
– Co w tym takiego śmiesznego?
– To, że wzięła cię za ochroniarza i stwierdziła, że jesteś przystojnym gburem – niewiele było już trzeba, by popłakał się ze śmiechu – I palantem – dodał po chwili.
Jej błagalne, „Aleeex” i „ Daj spokój” Williama zabrzmiały jednocześnie. Spojrzeli na siebie, ale natychmiast odwrócili wzrok. Abbie pomyślała, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Nie rozumiała przyjaciela. Zamiast załagodzić sytuację, dolewał oliwy do ognia. Mówił rzeczy, których nie powinien. Rozmawiali między sobą i między nimi to powinno pozostać. Po jaką cholerę mówi wszystko temu idiocie? Tak, idiocie. Wzbudzał w niej tyle skrajnych emocji. Strach, wstyd, złość. Mieszanka wybuchowa, nad którą nie umiała zapanować. W jednej chwili bała się go, w drugiej wstydziła jak mało kogo, w jeszcze innej, ledwo powstrzymywała się by mu nie przyłożyć. Niezręczną sytuację pogorszyło nadejście pana Clifforda. Poprosił na chwilę Alexa. Popatrzyła błagalnie na przyjaciela. Nie chciała, by odchodził, ale ten tylko się uśmiechnął, pocałował ją w czoło i poszedł za ojcem. Została sam na sam z Williamem. Patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie potrafiła rozszyfrować. Pod spojrzeniem jego brązowych oczu kolana jej się uginały. W życiu nie widziała równie ciemnych tęczówek. Tak ciemnych, a jednocześnie tak zimnych. Dziękowała za ten brąz. Ocieplał trochę to lodowate spojrzenie. Pomyślała, że gdyby miał te ślepia niebieskie, z miejsca zamieniłaby się w bryłę lodu.
– Teraz już nie jesteś taka wygadana, co?
– Nigdy nie byłam wygadana. Ja... ja tylko... Will, chciałam...
– William – poprawił ją.
– William... to znaczy... – miała wrażenie, że zaraz zapomni jak się nazywa – Przepraszam – wydusiła w końcu i westchnęła z rezygnacją. W jakiś sposób musiała naprawić to, co zepsuła – To wszystko nie tak miało być – pokręciła głową.
– No pewnie!
– Trochę głupio wyszło.
– Trochę?! – był cholernie zły.
– Alex przesadza.
– Doprawdy? Sam wymyślił palanta?
– N... nie... ale... ale nie powinien...
– To ty nie powinnaś! Nie powinnaś tu w ogóle być!
I znów ją wkurzył. Kim jest, żeby tak ją traktować?
– Czyżby?! Dlaczego? Nie pasuję do tego zacnego towarzystwa?
– Spójrz tylko na siebie.
– Patrzę i nie widzę różnicy między mną, a tymi babami wokół.
– Babami? – na ułamek sekundy złość i niechęć zniknęły z jego oczu. Pojawiła się maleńka iskierka. Sprawiła, że zrobiły się takie... takie piękne. Przełknęła ślinę. Nie lubiła tego słowa. Rzadko, kiedy go używała. A jeśli już, to zawsze, gdy opisywała zachód słońca, poranną rosę na pajęczych sieciach, kolorowe liście na jesiennych drzewach. Nigdy w związku z ludźmi. Ci byli ładni, fascynujący, ciekawi, atrakcyjni, seksowni. Nigdy piękni. A teraz? Ogieniek w jego brązowych oczach poraził ją do tego stopnia, że pierwsze, o czym pomyślała, to właśnie „piękne”. Zrobiło jej się słabo, jednocześnie nie umiała oderwać od niego wzroku. Hipnotyzował i przyciągał. Nie potrafiła określić, co dokładnie miała oznaczać owa iskierka, bo zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Wróciła wściekłość. Wróciły zachmurzone, ponure oczy Bazyliszka, które sprowadziły Abbie na ziemię.
– Przepraszam, chciałam powiedzieć wielmożnymi damami.
– Ja widzę ponad dwieście milionów różnic.
– Wiesz, gdybyś nie zachowywał się jak palant, nie miałabym powodów tak cię nazywać.
– Czyli to moja wina?
– A nie?
– Więc jestem palantem? Palantem i gburem? – zawahał się – Przystojnym?
Zarumieniła się po czubki uszu.
– Coś nie tak? Czyżby pani się zawstydziła? – uśmiechnął się ironicznie.
– A czemu miałabym? Może i jesteś przystojny, ale to rzecz gustu. Ja wolę blondynów. Z niebieskimi oczami – skłamała i poczerwieniała jeszcze bardziej. Co się z nią dzieje? W całym swym życiu, nigdy, żadnemu mężczyźnie, nie powiedziała, że jest przystojny.
– Ja... – aż zapowietrzyła się z nadmiaru myśli i emocji.
– Nie wysilaj się – wyminął ją i podszedł do długonogiej blondynki, która pojawiła się właśnie w salonie. Abbie została sama. Spojrzała na przybyłą. Dziewczyna wyglądała jak z okładki. Alabastrowa, gładka cera - wypielęgnowana u kosmetyczki, opalona skóra - zapewne pamiątka z wakacji w tropikach, szczupła sylwetka - z siłowni, makijaż i fryz - od stylisty, kiecka - z najnowszej kolekcji. Długo mogłaby wymieniać. Nie, nie zazdrościła jej pieniędzy, dzięki którym mogła sobie na to wszystko pozwolić. Zastanawiała się, ile trzeba mieć czasu wolnego, żeby z tym wszystkim zdążyć. Popatrzyła ze smutkiem na swoją starą sukienkę i krótko przycięte paznokcie, lekko muśnięte pierwszym lepszym lakierem. Poprawiła włosy, ciaśniej związując je w koński ogon. Poczuła się niczym Kopciuszek. Kopciuszek, który dotarł na bal, ale wśród zebranych wzbudził tylko litość i nie znalazł swego księcia. Mogła posłuchać jednak Alexa i dać się porwać na zakup bardziej odpowiedniej sukienki. Wtedy nie chciała o tym słyszeć, ale teraz... Przynajmniej nie wyglądałaby jak sierota. Spojrzała na przyjaciela. Rozmawiał z ojcem, ale raz po raz rzucał jej ukradkowe spojrzenia. Poczuła jakby go zawiodła. Stary Clifford traktował ją jak powietrze, Cliffordowa jak dziewczynę niższej kategorii, a Will... Westchnęła. Miał rację, twierdząc, że tu nie pasuje.
– Proszę się nie przejmować.
– Słucham?
– Niełatwo rozmawia się z Williamem, zwłaszcza, gdy jest w takim humorze – facet, około pięćdziesiątki, o raczej nieszczerym uśmiechu poklepał ją krzepiąco po ramieniu, nieco zbyt długo, jak na jej gust, przytrzymując na nim swoją dłoń.
– Pani pozwoli, że się przedstawię, Maksymilian Foresite – chwycił jej dłoń i ucałował.
– Abbie... Abigail McKansie – powiedziała z wahaniem. Nie lubiła takich facetów. Takich z lepkimi rękami, śliniących się na widok dziewczyn i macających je przy każdej nadarzającej się okazji. Wiele razy miała do czynienia z takimi ludźmi w pracy.
– Narzeczona Alexandra, jak mniemam.
– Narzeczona jeszcze nie, dziewczyna – powiedziała krótko i spuściła głowę. Trudno było jej kłamać, wydawało jej się, że kłamstwo ma wypisane na twarzy i każdy od razu zorientuje się, że mówi nieprawdę. Ale w końcu przecież po to tu przyszła. Spojrzała na Maksa i z trudem odwzajemniła jego uśmiech. Dotrzymał jej towarzystwa póki nie wrócił Alex. Pogratulował mu dziewczyny, wyrażając jednocześnie ubolewanie nad własnymi wyborami i pożegnał się.
– Na tego uważaj.
– Wiem, poczułam to. Obleśny typ.
– Mało powiedziane. Lepiej żebyś z nim sama nie zostawała. Pamiętasz sprawę pokojówki?
– Oczywiście. Została zgwałcona. Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że... że to jego sprawka?
– Komu uwierzą elity? Biednej dziewczynie znikąd czy szanowanemu przedsiębiorcy, z którym co weekend grają w tenisa?
– Ale to jest ohydne! I on tak normalnie żyje? Chodzi na przyjęcia? Twoi rodzice wiedzą?
– Są sprawy, o których w tych kręgach się nie mówi. Udajemy, że nie widzimy.
Abbie była wzburzona. Dobrze pamiętała głośną sprawę dziewczyny, która oskarżała bogatego przedsiębiorcę o gwałt. Wyparł się wszystkiego, twierdząc, że sama chciała. W następstwie jego zeznań, wyrzucono ją z pracy za spoufalanie się z gościem.
Alex przytulił przyjaciółkę. Znał ją dobrze i wiedział, że przejmuje się ludzkim nieszczęściem. Że teraz będzie rozmyślać o pokojówce i szczerze znienawidzi Foresita.
– Gdzie Will? – postanowił zmienić temat.
– Will? – wzruszyła ramionami – Chciałeś powiedzieć William – dodała ironicznie.
Alex uśmiechnął się. William nie lubił, gdy ktoś zdrabniał imiona, zwłaszcza jego. Twierdził, że to infantylne.
– Raczej mnie nie polubił.
– Przejdzie mu.
– Nie jestem tego taka pewna.
– Swoją drogą, on rzadko kiedy kogoś lubi, więc nie masz się czym przejmować.
– Na następnym braterskim spotkaniu szykuj się na kazanie.
– E tam. Lubię te jego kazania. Próbuje być jak ojciec, a za nic mu to nie wychodzi. W sumie, jeśli chodzi o jego kazania, tylko ze mną mu się nie udaje. I to jest w tym wszystkim najbardziej zabawne.
Abbie miała inne zdanie na ten temat. Modliła się, by wieczór jak najszybciej się już skończył. Gdyby wiedziała, że brązowe oczy śledzą niemal każdy jej ruch, uciekłaby natychmiast.
Chwilę wytchnienia znalazła w ogrodowej altanie. Wieczór był chłodny i mglisty, dlatego goście nie wychodzili na zewnątrz. Jej chłód nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie, otrzeźwił umysł i ochłodził rozpalone policzki. Niestety nie pomógł na bolący coraz bardziej brzuch. Nie wiedziała czy to z nerwów, czy nadmiaru jedzenia. Pewnie i jednego i drugiego. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz tyle zjadła.
Cały czas myślała o tym, że chyba nie spisała się najlepiej. Chciała zrobić na nich wszystkich dobre wrażenie, sprawić by ją polubili, dali Alexowi w końcu święty spokój, ale to się nie udało. Wszyscy poza jednym obleśnym Maksem, traktowali ją jak kogoś niegodnego ich towarzystwa, patrzyli z pogardą. Nie wspominając o Williamie. Z resztą, co tam William... Liczył się tylko Alex.
– Noooo tu jesteś. Wszędzie cię szukam.
– Przepraszam Alex.
– Za co?
– Nie wyszło, tak jak zakładałeś.
– Wręcz przeciwnie – zaśmiał się – wyszło idealnie.
– Nie powiedziałabym.
– Abbie, doskonale wiedziałem jak będzie. Wiedziałem, że rodzice cię tak potraktują. Oni uznają tylko swoich. Powtarzam jeszcze raz, nie masz się czym przejmować. Z resztą, najważniejsze, że uwierzyli, w co uwierzyć mieli.
– Skąd wiesz, że dali się nabrać?
– Bo ojciec ostrzegał mnie, że lecisz tylko na moją kasę.
– Co takiego?!
– Nie myśl o tym. On już taki jest.
– Ale... ale... jak tak można?! – czuła się dotknięta. Ona i pieniądze? To ostatnie, na czym jej zależało. Dlaczego? Ponieważ nie utożsamiała szczęścia z ich posiadaniem. Wychowywała się w biedzie, ale doświadczyła miłości, rodzinnego ciepła i bliskości. To było dla niej najważniejsze. Byli biedni, ale bardzo, bardzo szczęśliwi. A Alex? Nigdy nie myślała o jego bogactwie. Traktowała go, jak każdego innego człowieka. Nie korzystała z faktu, że miał pieniądze. Gdy razem wychodzili, zawsze płaciła za siebie, nie pozwalała, żeby cokolwiek jej kupował. Kiedy namawiał ją na tygodniowy urlop na Hawajach, odmówiła. Nie polecieli, bo nie było jej na to stać, a nie chciała, by cały wyjazd fundował on. Nie lubiła dziewczyn, które wykorzystywały w ten sposób chłopaków. Dziwiła się im. Ona nigdy by się na coś podobnego nie zdobyła. Nie umiała tak. Była zbyt dumna. A teraz, taki Clifford, który w ogóle jej nie zna, śmie twierdzić, że jest zwykłą materialistką. Nikt jej jeszcze tak nie obraził!
– Wiem, Abbie. Przepraszam. Stary wszędzie węszy podstęp. Zwłaszcza, jeśli chodzi o pieniądze.
– A... a William? – ledwo wypowiedziała jego imię. Czemu w ogóle o nim pomyślała?
– Palant William? – gdy wspominał o bracie, uśmiech automatycznie pojawiał się na jego twarzy.
– Nie żartuj sobie. To było fatalne – pokręciła głową – A swoją drogą. Po co mu to wszystko mówiłeś?!
– Dla jaj.
– Dla ciebie wszystko jest dla jaj.
– Bez jaj jest nudno i smutno. Nie przejmuj się.
– Jak mam się nie przejmować? Wszyscy myślą, że lecę na twoje pieprzone pieniądze.
– Oboje wiemy, że to nieprawda.
– Ale oni nie. I William – zamyśliła się – Może, dlatego tak się zachowywał?
– A co ty z tym Williamem tak, co? – uśmiechnął się – Podoba ci się – ni to stwierdził, ni zapytał.
– Absolutnie nie. Wkurza mnie i tyle.
– Tak, tak. Znam to. Kto się czubi, ten się lubi.
– Nieprawda.
– Przejdziemy się? – zaproponował spacer, by zmienić temat. Ukłonił się i podał jej rękę.
– Chętnie – dygnęła. Dla jaj.
Lubiła spacerować. Mogła chodzić długimi godzinami i obserwować otaczający świat. Zwłaszcza przyrodę. Miejskie mury, samochody ją odstraszały i zniechęcały. Ludzie podobnie. Na łonie natury zawsze odżywała. Była ciekawa czy ogród Cliffordów był równie nieskazitelny i uporządkowany jak dom.
– A jak tam twój brzuch? Nadal boli? – spytał, gdy dotarli z powrotem do altany. Przyłożył do niego ucho – Burczy to znaczy, że jest lepiej.
– Wcale nie. Za dużo zjadłam.
– Wiem, zwłaszcza tortu – pogładził jej brzuch.
– Sam nie jesteś lepszy.
– Ale ja jestem facetem, więc muszę jeść więcej.
Wyliczając ilości pochłoniętych kalorii i wspominając smak ciasta, skierowali się do domu. Na tarasie natknęli się na Williama. Był blady i oczywiście zły.
– Ona jest w ciąży! – nie krył oburzenia.
Spojrzeli na siebie zdziwieni.
– Skąd ten pomysł? – Alex nie wiedział czy się śmiać, czy symulować oburzenie.
– Nie udawajcie. Widziałem.
– Co widziałeś?
– Jak ją macasz!
Już otworzyła buzię żeby zaprzeczyć, ale Alex ją ubiegł.
– Spokojnie braciszku. Czy aż tak cię przeraża myśl o tym, że zostaniesz wujkiem? – zaśmiał się i pociągnął oniemiałą Abbie za sobą. Zapytała go, czemu od razu nie wyjaśnił nieporozumienia. Oczywiście odpowiedział, że dla jaj. Odwróciła się i zdążyła jeszcze zobaczyć minę „wujaszka”. Stanowczo nie był zadowolony z perspektywy narodzin domniemanego bratanka. Gdyby wzrok mógł zabijać...
***
Miała nadzieję, że to było ich pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie. Że więcej się już nie zobaczą. Otworzyła oczy i spojrzała przed siebie. William stał nieopodal i rozmawiał z lekarzem. Nie wiedziała, o czym. Nie chciała wiedzieć. Nie chciała już nic, tylko zasnąć i nigdy już się nie obudzić. Chciała, by Alex tu był. Żeby ją przytulił. To już jednak nie było możliwe. I już nigdy możliwe nie będzie.
Jak Ci się podobało?