Brother in law (I)
31 października 2015
Brother in law
16 min
– Boję się Alex. A jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli coś się nie uda? – Abbie nie była w stu procentach pewna pomyślności ich misternie uknutego i od miesiąca przygotowywanego planu. Im bliżej było dnia, kiedy mieli wcielić go w życie, tym większych nabierała wątpliwości.
– Nie myśl o tym. Jeśli nawet, odpukać oczywiście w niemalowane, to wszyscy skupią się na mnie, nie na tobie.
– No właśnie. Przecież robimy to głównie po to, żeby nie skupiali się na tobie – bezradnym wzrokiem spojrzała na jego odbicie w lustrze. Siedział na kanapie i zawiązywał krawat. Mimo, że starał się tego nie okazywać, wiedziała, że też jest zdenerwowany, nie mniej niż ona. Znała i przyjaźniła się z Alexem już przeszło pięć lat. Poznali się, gdy jako świeżo upieczona studentka zgubiła się w bibliotece, a on pomógł jej odnaleźć wszystkie potrzebne książki. Choć z początku była bardzo zawstydzona, niepewna i nieufna szybko znaleźli wspólny język. Bardzo się zaprzyjaźnili i stali się prawie nierozłączni. Mimo, że pochodzili z dwóch różnych światów. On z kręgu bogatej finansjery, do której należało pół stanu, łącznie z jego stolicą – miastem, w którym mieszkali. Ona z ubogiej klasy robotniczej, zamieszkującej przedmieścia metropolii. Tego dnia właśnie, miała wystąpić przed śmietanką towarzyską bogaczy jako jego ukochana dziewczyna. Alex nie miał dziewczyny, co bardzo denerwowało jego ojca i martwiło matkę. Stało się też swego czasu przyczyną plotek, jakie zaczęły krążyć w ich kręgach. Były dość przykre, zwłaszcza dla pana Clifforda, który przypłacił to atakiem serca. Nie bez znaczenia był też stresujący tryb życia, jaki od wielu lat prowadził pan Clifford, ale Alex cały czas powtarzał, że to jego wina. Urodziny jego matki były wyśmienitą okazją, żeby zamknąć usta wszystkim plotkarzom i uspokoić ojca. Tak przynajmniej twierdził Alex.
– Na pewno chcesz pokazać się tam akurat ze mną? – obejrzała się krytycznie w lustrze. Nie uważała się za piękność, która pasowałaby do chłopaka jego pokroju. Nie uważała się nawet za ładną. Ot, taka szara myszka. W przydużych ciuchach ze zwykłej sieciówki, znoszonych butach i okularach kujona. Z bladą skórą, cienkimi włosami, których nigdy nie umiała ułożyć oraz minimalnym makijażem, ograniczającym się praktycznie tylko do podkreślonych lekko rzęs. W dodatku nie lubiła być w centrum uwagi, unikała ludzi i źle czuła się na wszelkiego typu zgromadzeniach. Miewała przez to niemałe kłopoty na studiach podczas wygłaszania obowiązkowych referatów na seminariach. Oczywiście wtedy pomagał jej Alex, z resztą zawsze był kiedy go potrzebowała.
– A niby z kim innym?
– Przecież ja się nie nadaję.
– Pozwól, że ja to ocenię.
– Nikt nie uwierzy, że taki ktoś jak ty, spotyka się z kimś takim jak ja.
– Ktoś taki jak ja? Taki jak ty? Abbie, gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że dzielisz ludzi na kategorie.
– Ja nie, ale twoi znajomi pewnie tak.
– To nie są moi znajomi. Dobrze o tym wiesz.
Prawda, wiedziała. Wiedziała, że Alexander w wyższych sferach traktowany jest jak czarna owca, ktoś kto wyłamał się z ogólnie przyjętego stylu życia.
– Oj, Abbie, Abbie. Co ja mam z tobą zrobić? Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Będziesz tam najładniejszą i co równie ważne, najmądrzejszą dziewczyną.
– Jakoś nie mogę ci uwierzyć.
– W tą mądrość czy ładność?
– Przecież wiesz.
– Znów zaczynasz? Myślałem, że mamy to już za sobą.
– No bo mamy, tylko że oni wszyscy będą się gapić i gadać.
– Niech sobie robią co chcą, Abbie. Pogadają, pogadają i przestaną, zobaczysz. Takiego jednego czy drugiego nadzianego nudziarza nie obchodzi nic poza czubkiem jego własnego, chirurgicznie poprawionego nosa. A tak na marginesie oni się nie gapią tylko spoglądają – zaśmiał się – Poza tym idziemy tam nie dla nich, a ze względu na moich rodziców i brata
– No właśnie. Nie wiem co gorsze. Ci wszyscy ludzie czy twój brat – pobladła. Nie wiedzieć dlaczego zawsze odczuwała dziwny niepokój myśląc o starszym bracie Alexa. Nigdy go nie poznała, nie widziała na oczy, ale mimo to... Słyszała o nim wiele. Wszak mieszkała wśród ludzi, którzy pracowali w zarządzanych przez niego zakładach. Nie miał najlepszej opinii.
– Aaaa, tu cię boli! Boisz się mojego brata - uśmiechnął się zawadiacko.
– Jakbyś ty się go nie bał.
– Bo się go nie boję. Przecież to mój brat.
– Ale porozmawiać z nim nie chcesz.
– Bo wiem, że on mnie nie zrozumie i gotów jeszcze polecieć z wieściami do ojca, prawników i bóg jeden wie do kogo jeszcze. Ja tego nie chcę.
– Ja też się go nie boję. Przecież go nawet nie znam, to jak mam się go bać? – wmawiała sobie Doskonale jednak wiedziała, że to właśnie perspektywa spotkania jego brata najbardziej ją stresowała.
– Będzie dobrze. On wcale nie jest taki zły jak mówią ludzie.
– Mam nadzieję. Żeby chociaż był w jednej czwartej taki jak ty.
– Jest lepszy. Przekonasz się.
– Nikt nie jest taki jak ty.
– To fakt – roześmiał się i przytulił swoją najlepszą, jedyną przyjaciółkę.
***
– I co? Nie było tak źle. Nawet z rodzicami jakoś poszło – szepnął jej do ucha, kiedy po oficjalnej prezentacji i złożeniu życzeń stali przy stole z ciastem i smakowali wszystkiego z każdego półmiska.
– Tak – powiedziała pod nosem i posmutniała.
– Hej, hej a co to za mina?
– Wyglądali na niezbyt zadowolonych gdy mnie zobaczyli.
– Wyobraź sobie jak mogliby wyglądać.
– Oj, nie żartuj – przerwała mu – Ja mówię serio. Od razu mówiłam, że powinieneś przyjść tu co najmniej z jakąś miss kampusu.
– I co bym z nią tu niby robił?
– To co niby ze mną.
– Nie wydaje mi się, żeby opychała się kremowym tortem.
– Fakt – uśmiechnęła się.
– I raczej bym z nią inteligentnie nie porozmawiał.
– Też fakt.
– Zanudziłbym się z taką na śmierć.
– Znów fakt – zachichotała – Ale i tak jest przecież nuda.
– No – również zachichotał – To dlatego z nimi nie mieszkam.
Uśmiechnęła się smutno, bo znała prawdziwe powody, które wpłynęły na jego decyzję o przeprowadzce z rodzinnej willi do wynajętego mieszkania.
– A propos... Obiecałem staruszkowi, że pogadamy chwilę gdy wszystkich już przywita.
– Nie zostawiaj mnie samej.
– Nie będę długo. Ale skoro nie chcesz tu zostać, możesz iść na górę. Powinien gdzieś być ten obraz, o którym ci opowiadałem.
– Ten z koniem?
– Aha. Możesz go iść poszukać. Tam się spotkamy.
– A mogę tam iść? Tak od sobie?
– A czemu nie? Z resztą tam nikogo teraz nie ma.
Oczywiście pewniej czułaby się gdyby Alex poszedł z nią, ale przecież była tu dla niego, a nie on dla niej. Nie miała prawa go zatrzymywać. Wzruszyła ramionami. Niby uczył ją by broniła własnego zdania i była bardziej asertywna, ale jemu nie umiała odmówić.
Nie zauważona przez nikogo przemknęła szybko po biegnących pod ścianą wielkich schodach i dotarła na piętro. Długi korytarz ciągnął się przez cały dom. Tu i ówdzie pod ścianami stały przeróżne wytworne meble, tu fotel, tu stolik, jeszcze indziej komoda. Wszystko sterylnie czyste i wypolerowane. Tak jakby nikt z nich nie korzystał.
– Biedne mebelki – zwróciła się do mijanego biureczka – Ale musicie się tu straszliwie czuć. Mimo, że żal było jej sprzętów, nie przypadły jej do gustu. Były zbyt wystawne. Ona preferowała bardziej przytulne. Jedyne co jej się tam spodobało to gruby, włochaty dywan na podłodze.
– Za to ty jesteś fajny – pogłaskała go ręką, zdjęła buty i zaczęła po nim chodzić w tę i z powrotem, a potem tańczyć w rytm muzyki dobiegającej z dołu. Uwielbiała tańczyć, jednak tylko wtedy gdy nikt nie patrzył. Na dyskotece nigdy nie była. To w domu, gdy była sama potrafiła przetańczyć całe popołudnie. Nagle wpadł jej w oko rodzinny obraz. Przyjrzała się szczęśliwej rodzinie. Mama, tata i dwóch chłopców – Alex i jego brat William. Był starszy od Alexa o osiem lat, czyli od niej o dziesięć. Skończył jakiś renomowany kierunek na jeszcze bardziej renomowanym uniwersytecie i pracował w firmie ojca. Był jakimś dyrektorem, czy kimś w tym rodzaju. Alex bardzo go kochał. Opowiadał jej często o ich dzieciństwie. Wtedy byli nierozłączni. William jako dużo starszy opiekował się ciekawym świata szkrabem. Potem gdy Alex zaczął mieć odmienne zdanie w wielu dziedzinach życia niż William i pan Clifford, ich drogi się rozeszły. Nie na tyle jednak by przestali się spotykać. By móc zobaczy obraz z bliska, postanowiła wejść na stolik stojący zaraz obok.
– O widzisz, ty się akurat na coś przydasz – mówiąc ni to do siebie, ni do stolika, przesunęła go całkiem pod ścianę i wdrapała na niego – Tylko stój spokojnie żebym się nie zwaliła – zaśmiała się i przyjrzała chłopcom. Alex zawsze powtarzał, że nie są do siebie podobni. Co prawda nie widziała nigdy Williama, ale obraz potwierdzał słowa przyjaciela. William wrodził się całkiem w ojca. Te same czarne włosy i ciemne oczy. Ten sam nos, wąskie usta. Ale nie tylko. Alex twierdził, że był do niego podobny nie tylko pod względem wyglądu, ale też i charakteru. Ten sam upór, zdecydowanie, władczość, w pewnym sensie również cynizm i brak empatii do kogokolwiek. Może dlatego tak dobrze się zawsze dogadywali. Do tego samego dążyli. Alex przypominał matkę. Miał delikatniejsze rysy, blond włosy i pełniejsze usta. Spojrzała na kobietę na portrecie. Była piękna. W sumie nadal była. Pani Clifford prezentowała się dziś wspaniale. Prawdziwa kobieta. Jak z resztą wszystkie inne w sali na dole. Eleganckie, z klasą. Wszystkie poza nią, szarą Abbie, która mimo, że włożyła dziś sukienkę, nie czuła się ani elegancko, ani kobieco, ani komfortowo, ani ładnie. Szara mysz. Nieciekawy gryzoń spod miotły.
– To szafka warta dwieście tysięcy - usłyszała nagle za sobą głos mężczyzny. Cudowny, głęboki głos, od którego dostała gęsiej skórki. Jednak ton nieprzyjemny i jakiś taki władczy. Wyrwana z zamyślenia, przestraszyła się i odwróciła gwałtownie trącając przy tym wazę, która stała tuż obok. Ta byłaby spadła i roztrzaskała się gdyby jej nie złapał.
– O rany! Ale mnie pan przestraszył.
Postawił z namaszczeniem wazę na miejsce i spojrzał na dziewczynę. W jego brązowych oczach nie było cienia życia, na twarzy z kolei miał wypisaną niechęć.
– Swoją drogą niezły refleks – dodała starając się rozładować napięcie, jakie wprowadził nieznajomy. Nie udało jej się, mało tego chyba nawet pogorszyła sprawę, bo spojrzał na nią podejrzliwie, a potem kolejno na obraz i wazę.
– Kolejne dwieście tysięcy? – nie poddawała się. Z natury była wesoła i pogodna. Lubiła się śmiać, nawet sama z siebie.
– Trzysta pięćdziesiąt – odparł krótko przyglądając jej się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Nie wygląda.
– Znawcy uważają inaczej.
– W takim razie żaden znawca ze mnie na szczęście nie będzie – zeskoczyła ze stolika. Powietrze dostało się jej pod sukienkę lekko unosząc ją do góry, odsłaniając nogi. Mruknęła coś pod nosem, szybko ją poprawiła i spojrzała na niego. Dopiero teraz, z dołu mogła zobaczyć go dokładniej. Jakby wyjęty żywcem z jej marzeń o facecie idealnym. No, może prawie żywcem, bo jej ideał był sympatyczniejszy. Ten był jakiś taki odpychający. Mimo to poczerwieniała. Jak głupiutka pensjonarka. A że wiedziała, że te rumieńce widać z daleka, zawstydziła się jeszcze bardziej. Zawsze czerwieniała w kontaktach z płcią przeciwną, zwłaszcza przystojną. Wiedziała jak nieciekawa musi się wydawać. A ten tutaj? Ucieleśnienie marzeń. Zawsze miała słabość do brunetów. O ile w jej wypadku można było mówić o jakiejkolwiek słabości. Przecież nie umawiała się z facetami. Bruneci po prostu bardziej przyciągali jej wzrok niż blondyni. Aktorzy, piosenkarze, klienci w barze, gdzie pracowała. Byli bardziej wyraziści i męscy. Ten tutaj wyrazisty był, aż nadto. Poczuła się przy nim nagle strasznie mała. Mimo, że ze swoimi 170 centymetrami nie należała do najniższych, on przewyższał ją co najmniej o kolejnych dwadzieścia. Czarne jak smoła włosy idealnie układały mu się na głowie. No i te oczy. Brązowe, otoczone ciemnymi, długimi rzęsami. Wyglądał niesamowicie. Nie widywała często takich facetów. No bo niby gdzie? W swoim przydrożnym barze? I akurat musiał nakryć mnie jak skaczę po tych bezcennych meblach – pomyślała. Już chciał coś powiedzieć, ale weszła mu w słowo.
– Przepraszam. Tu się nic nie stało – wytarła stolik rąbkiem sukienki – Nie miałam butów. Z wazonem, dzięki panu chyba też nie.
– To jest waza - poprawił.
– Ming? – wyrwało jej się, znów uśmiechnęła się, niby to do siebie, niby do niego.
Jeszcze raz poprawił wazę i spojrzał na dziewczynę krytycznie.
– Sądząc po pańskiej minie, znawcy pewnie uważają inaczej – co prawda była wstydliwa i nieśmiała, ale chowała to głęboko i nie okazywała na zewnątrz. Nauczył ją tego oczywiście nie kto inny jak Alex. Uwaga chyba była celna, bo tajemniczy facet przez chwilę sprawiał wrażenie jakby nie wierzył w to co widzi i słyszy.
– Co ty tu właściwie robisz? – spytał nagle, nie ukrywając wcale swojej niechęci do niej.
– Jestem gościem na przyjęciu – na oschły ton, odpowiedziała podobnym.
– Przyjęcie jest na dole.
– Wiem, ale czekam na Alexa.
– Na Aleksandra – poprawił.
– Zwał jak zwał. Dla mnie to Alex.
– Wiem, że jesteś na przyjęciu, pytam co robisz tu, na górze. Prócz tego że chodzisz po meblach, gadasz do nich i tańczysz po dywanie.
O rany, więc to też widział!!! Co za wstyd – pomyślała. Z początku ją zawstydził i krępował, teraz coraz bardziej denerwował. Co on sobie wyobraża? Czemu jest taki niemiły?
– Alex – powiedziała specjalnie akcentując to zdrobnienie jego imienia – zaraz miał przyjść, a ja miałam mu tu coś pokazać.
– W to nie wątpię – odburknął pod nosem i dziwnie zmierzył ją wzrokiem.
Nie lubiła gdy ktoś był dla niej niemiły lub traktował z góry. Kiedyś potulnie się usuwała, przy Alexie nabrała nieco odwagi. Przecież nie można tak dać się traktować. Jak Kuba Bogu...
– A właściwie... – przestąpiła z nogi na nogę – ...właściwie skąd tu to całe przesłuchanie i taka niechęć z pana strony? Przepraszam, ja rozumiem, że to pańska praca, że...
– Co proszę? – spytał, ale nawet tego nie usłyszała i mówiła dalej.
– ...odpowiada pan za ten dom, chociaż trudno go nazwać domem, bardziej przypomina muzeum, z tymi wszystkimi eksponatami w postaci wazonów, a raczej waz za dwieście tysięcy dolarów, ale...
– Słuchaj ty chyba nie wiesz...
– Nie, nie wiem. Nie wiem skąd od razu tyle jadu w pańskim tonie. Rozumiem, że praca w takim miejscu, u takich ludzi, nie należy do najprzyjemniejszych i ja dodatkowo sprawiłam kłopot narażając te pół miliona, ale to nie powód żeby tak od razu mnie niemiło atakować – przerwała w końcu bo chłopak robił się coraz bardziej kredowo biały.
– Ja wiem, że nie każdy z gości skakałby po meblach i zatańczyłby na takim włochaczu, ale ja...
– Co to jest włochacz? – przerwał.
– Włochacz? No dywan – zaśmiała się i wskazała na podłogę. Czasem nazywała rzeczy po swojemu, niekoniecznie istniejącymi w słowniku wyrazami.
– Chodnik – poprawił.
– Taaaak, znawcy pewnie określiliby go tym właśnie mianem – wkurzał ją. Czemu był taki arogancki? Co ona mu zrobiła? Teraz też stał i patrzył na nią z góry – nie tylko powodowanej różnicą wzrostu.
Zapadła krępująca cisza. Znaczy krępująca na pewno dla niej. On nie wydawał się skrępowany. Wręcz przeciwnie, był pewny siebie. Stał i patrzył. Przystojny jak smok i równie nieprzyjemny.
– Tak czy inaczej proszę nikomu nie mówić, co tu wyczyniałam.
– A niby czemu miałbym nie mówić? W końcu to moja... praca – zapytał jakby z sarkazmem.
– Wiem, ale... nie chce dawać im kolejnego powodu do tego by mnie... znaczy... i tak raczej nie przepadają za mną...
– Więc?
– Co więc?
– Nie lubią cię, czemu swoją drogą wcale się nie dziwię, ale co to ma wspólnego z niszczeniem mebli
Zabolały ją jego słowa. Dlaczego ludzie muszą być tacy okrutni?
– Ja...
– Ty, ty. Co mi dasz za milczenie?
– Słucham?! – jakby się przesłyszała.
– Nie bądź taka oburzona. W życiu nie ma nic za darmo, powinnaś o tym wiedzieć najlepiej.
– Nie rozumiem.
– Oczywiście.
– Może w tym życiu tutaj, rzeczywiście nie ma nic za darmo, w moim życiu jest.
– To wracaj do swojego życia, skoro to tutaj ci nie odpowiada.
– Uczynię to z największą przyjemnością... i panu... radzę to samo - wypaliła.
Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie gdzieś od strony schodów dobiegły ich nawoływania Alexa.
– Już idę – krzyknęła wniebogłosy, założyła buty, pożegnała się z nieznajomym życząc udanego wieczoru i pobiegła do schodów, raz po raz tracąc równowagę i potykając się na wełnianym dywanie. A raczej cholernym chodniku.
Alexa spotkała na schodach. Stwierdził, że obraz zaczeka, bo teraz muszą iść na toast. W drodze do sali głównej opowiedziała mu dokładnie o całym zajściu na korytarzu.
– Hm... To dziwne. U nas nigdy wcześniej na takich spędach nie było ochrony na górze. No chyba, że teraz zaszły jakieś zmiany, o których nie wiem. Jesteś pewna, że to był ochroniarz?
– Nie wiem, a któż by inny? Majordomus?
– Tak ubrany? Niemożliwe. Może to Albert? Chociaż też nie, bo Albert jest stary, a nie młody i zabójczo przystojny.
– Oj przestań. Teraz będziesz mi to wypominał?
– Musisz mi tego gościa koniecznie pokazać – powiedział gdy dotarli na dół.
– Ale cię wzięło, co?
– Mów za siebie.
– Nie rozumiem.
– Nie udawaj. Widzę przecież, że ci się spodobał. W twoim typie – uśmiechnął się.
– Absolutnie nie. Co z tego, że przystojny jak gbur.
– Twoje krwistoczerwone policzki świadczą o czymś całkiem innym.
– Alex! To przez to, że mnie wkurzył. Palant jeden!
– Przystojny palant – Alex bawił się wybornie.
– Zabiję cię – pisnęła, aż dwie kobiety stojące najbliżej, spojrzały na nią z odrazą.
– Dobra, dobra – niósł ręce w geście poddania - Widzisz go tu?
– Skąd pewność, że w ogóle przyjdzie na dół? Może musi siedzieć cały czas na górze?
– I pilnuje zbiorów muzealnych do których tak ładnie przemawiałaś? – uśmiechnął się.
Stanęli przy kominku, rozglądali w poszukiwaniu tajemniczej postaci, obgadywali sztywniaków wokół i bawili się zdecydowanie najlepiej. Co chwilę szeptali do siebie i chichotali. Wzbudzali zainteresowanie pozostałych gości, którzy patrzyli na nich z dezaprobatą.
– Uspokój się, bo znów się na nas gapią – szepnęła do niego i uderzyła łokciem w bok.
– Oni się nie gapią, ale spoglądają w naszym kierunku, pamiętasz? Znajdź mi tego faceta.
– Co to znaczy mi?
– Wiesz co mam na myśli.
– W twoim przypadku różne z tym może być. Mówię ci, on siedzi u góry i pilnuje tych waz. Nie widzę go tu.
– Ale ja za to widzę kogoś innego.
– Kogo?
– Willa. W końcu przyszedł.
– Will? – zbladła. Miała nadzieję, że go dziś nie będzie - Gdzie?
– Tam, przy stole. Gada, a raczej prowadzi konwersację, z tą babą w tym fioletowym czymś i spogląda na nas.
Wzięła łyk soku i spojrzała w stronę, którą wskazywał Alex. W pierwszej chwili zamarła. Zakrztusiła się napojem, zaczęła kaszleć, opryskując Alexa i siebie resztką soku ze szklanki.
– O Boże! Tylko nie to! – wydusiła z siebie, gdy odzyskała jako taki oddech, wyszarpnęła chustkę z marynarki przyjaciela i zaczęła go wycierać. – Tylko nie to – powtarzała jak w amoku.
– Co się stało?
– To nie może być on!
– Kto?
– Will!
– No Will i co z tego?
– Will, to ten gość z góry!!!
Jak Ci się podobało?