Bard (I)
14 lipca 2011
7 min
Mosiężne drzwi otworzyły się z łoskotem. Dwie siedzące przy runicznym stole postaci poderwały się na równe nogi. Do komnaty wszedł starzec w bogato zdobionej szacie. Siwe włosy i pomarszczona twarz kontrastowały z bystrym spojrzeniem wilczych oczu.
- Co z obiektem? - rzucił krótko, władczym tonem.
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Jest przekonany, że pochodzi z Nysgard a jego rodzice umarli podczas zarazy. Jednak... - mag skłonił się głęboko i lekko wycofał - wciąż nie przeprowadziliśmy rytuału.
Starzec uniósł brwi i spojrzał na zgiętego w ukłonie mężczyznę
- A co was zatrzymuje? - lodowaty ton nie wróżył nic dobrego.
- Panie... potrzebujemy krwi. Kobiecej krwi. Poza tym... on te krew musi przelać osobiście.
Starzec pokiwał głową i podszedł do okna zamyślony. Oparł dłonie o zimny parapet i wciągnął do płuc mroźne, górskie powietrze.
- Te sprawę zostawcie mi...
***
Pochylony nad kowadłem chłopak wziął zamach i uderzył mocno, znad głowy. Ciężki młot z brzękiem opadł na rozgrzane żelazo, kawałek metalu odprysnął i poszybował wprost do wypełnionego wodą wiadra. Przez chwilą słychać było ostry syk stygnącej stali a kuźnię wypełnił gęsty dym. Chłopak ostrożnie chwycił uformowany materiał szczypcami i uniósł go do oczu.
- Cholera, znowu krzywo! - zirytowany cisnął go na oślep przed siebie. Wprost we wchodzącego właśnie ośrodka barczystego kowala.
- Psia mać! Zostawić cię na chwilę samego to zaraz coś spieprzysz. - tubalny głos zagrzmiał w pomieszczeniu.
- Przepraszam, ja...
- Słuchaj... Ele... jak ci tam było? Evan? Nieważne. Na kowala to ty się za cholerę nie nadajesz, masz trochę krzepy, ale za grosz wyczucia. Z metalem trzeba jak z babą, złapać w odpowiednim miejscu i obrabiać. Poszukaj sobie innego fachu.
Evan wzruszył ramionami. Perspektywa wielogodzinnego siedzenia w dusznej i zadymionej kuźni jakoś go nie pociągała. Wyszedł na zalane słońcem ulice miasta. Położone niedaleko granicy z Wielkimi Marchiami Nysgard było centrum przemysłowym królestwa Parden. Ogromne złoża żelaza i węgla skłoniły króla do stworzenia tu sieci kopalń i rozpoczęcia wydobycia. Z kolei bliskość potencjalnego zagrożenia ze strony Marchii wiązała się z koniecznością wysłania kilku chorągwi wojska dla zabezpieczenia górników. Obecność tak dużego garnizonu stacjonującego w dolinie sprawiła, że w okolicy zaczęły pojawiać się różnorakie tawerny, gospody i zamtuzy. Miejsca, gdzie żołnierze zwykli wydawać swój żołd. Wkrótce potem nadciągnęli pierwsi osadnicy, na zadziwiająco żyznej ziemi powstały pola uprawne i pierwsze gospodarstwa. Miasteczko rozwijało się błyskawicznie i już po kilkunastu latach stało się głównym ośrodkiem górniczo-rzemieślniczym królestwa.
W chwili, gdy pięć lat temu otworzono południowy szlak handlowy dochody Nysgard wzrosły niemal dwukrotnie.
Czy można takiego miasta nie kochać?
Evan go nienawidził. Nienawidził ciągłego łoskotu młotów, zgrzytu pił, uderzeń kilofów i syku topionego żelaza. Nienawidził pyłu spowijającego niemal całą okolicę, wgryzającego się w nozdrza i gardło. Nienawidził smrodu unoszącego się z każdego zaułka. Nienawidził faktu, że jedynym fachem, w jakim mógł się tu szkolić jest kowalstwo lub obróbka metalu.
Ostatecznie mógł jeszcze zostać górnikiem, ale nie uśmiechało mu się wielogodzinne przesiadywanie pod ziemią.
Wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie. Płuca natychmiast wypełnił pył powodując atak kaszlu. W Nysgard kasłali wszyscy, nawet najbogatsi magnaci. Nie było sposobu, by powstrzymać wszechobecny pył.
Evan skierował się do położonej na obrzeżach miasta gospody. Tu rzemieślniczy hałas niemal nie docierał. Po krótkim marszu pchnął wreszcie drzwi tawerny i wszedł do środka. W nozdrza uderzył zapach pieczonego mięsa, a uszy znalazły ukojenie w cichych dźwiękach lutni. Jak zwykle usiadł przy swoim ulubionym stole w rogu karczmy i jak zwykle zamówił dzban piwa. Nie przeszkadzało mu, że równie dobrze można byłoby nazwać go dzbanem wody. Evan odprężył się i wsłuchał w odgłosy gospody. Dwóch mężczyzn pochylonych nad zwojami prowadziło ożywioną dyskusję.
- ... dlatego jeśli założymy, że wszystko jest możliwe to czy możliwe jest żeby coś było niemożliwe?
- Doskonałe pytanie! W świetle teorii sformułowanej przez...
Evan westchnął. Filozofia nie była jego mocną stroną.
Powoli sączył piwo cierpliwie czekając aż pojawi się ona.
Alicja.
Dziwne imię, nigdy nie spotkał w Nysgard żadnej kobiety, która by się tak nazywała.
Cóż... w końcu pochodziła zza Grzbietu Północnego. Niewiele było wiadomo o tamtych terenach. Nikt, kto tam dotarł nie powrócił. Król zorganizował nawet wojskową ekspedycję, wydając na nią znaczne środki. W efekcie cztery chorągwie piechoty przepadły bez śladu. Evan znał mnóstwo legend o tamtych krainach. Jedne mówiły o niewidzialnych bestiach rozrywających podróżników na strzępy. Inne głosiły, iż jest to kraj tak wspaniały, że każdy, kto raz tam dotrze nigdy nie będzie chciał go opuścić. Mędrcy na uniwersytetach dokładali wszelkich starań, aby uchylić rąbka tajemnicy. Bezskutecznie. A teraz, dwa miesiące temu w Nysgard pojawiła się grupa podróżników o dziwnych imionach, utrzymujących, że przybyli zza Grzbietu. Oczywiście nikt im nie uwierzył - przecież nie mieli czerwonych oczu, ogonów i wielkich kłów. Wyglądali zbyt normalnie. Evan szybko się z nimi zaprzyjaźnił, byli to ludzie otwarci, rozmowni i o wielkim talencie aktorskim. Każdy z nich potrafił wspaniale śpiewać i grać na instrumentach, które nazywali lutniami. W Nysgardzkich gospodach szybko zdobyli dzięki swoim umiejętnością popularność, karczmarze hojnie płacili za ich występy.
Poza tym pośród nich była ona.
Skrzypienie zawiasów przerwało jego rozmyślania. Drzwi uchyliły się a do środka weszła Alicja. Jej smukła, niezbyt wysoka sylwetka wyglądała ślicznie w przytłumionym świetle lamp. Jasne włosy zafalowały, kiedy podeszła kołysząc biodrami. Evan przyglądał się, jak zręcznie usiadła naprzeciw niego i uśmiechnęła się czarująco.
- Dobry wieczór - zaczęła swoim delikatnym, śpiewnym głosem.
- Cześć, ślicznie wyglądasz - odrzekł, wpatrując się w jej niebieskie oczy.
Roześmiała się cicho, ukrywając źrenice pod rzęsami.
- Zawsze tak mówisz, powiedz może, że mam ładną sukienkę. Jest nowa, dostałam ją od ciotki. Bo wiesz, ostatnio na jarmarku...
Pochylił się nad stołem i delikatnie ją pocałował przerywając potok słów.
- Kocham cię.
- A ja ciebie - iskierki zatańczyły w jej oczach - chodźmy stąd... gdzieś, gdzie będziemy sami - szepnęła mu do ucha.
Wstali. Evan objął dziewczynę w talii i poprowadził polną drogą. Oddalali się od miasta, od jego zgiełku i wścibskich spojrzeń. Chcieli być sami.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy zatrzymali się na piaszczystym klifie. Evan rozłożył na ziemi płaszcz, usiedli zasłonięci przed światem. Mieli tylko siebie i tylko tyle chcieli. W oddali szumiało morze, fale odbijały promienie słońca. Gorący piasek grzał stopy. Alicja wyglądała cudownie w lekkiej letniej sukience.
- Masz ładną sukienkę. - szepnął jej do ucha. Uśmiechnęła się promiennie.
Przytulił ją i lekko pocałował. Gorące usta znalazły drogę do jej szyi, palce niecierpliwie szukały na plecach wiązań ubrania. Alicja przymknęła oczy i poddała się jego ruchom. Cichy jęk wyrwał się z jej piersi, kiedy sukienka opadła na ziemię a on dotknął jej nagiego ciała. Poczuła język jej piersi i palce błądzące po wewnętrznej stronie ud. Po chwili odnalazły drogę do jej wnętrza. Dziewczyna wygięła ciało w łuk. Wiła się pod jego dotykiem, poruszając biodrami. Z podbrzusza rozlewała się przyjemność wypełniając w krótkim czasie całe ciało. Alicja zagryzła wargę.
Nagle przywarł do niej cały, poczuła jak pulsujący penis ociera się o jej ciało. Jęknęła głośno, gdy wdzierał się w jej rozpalone wnętrze. Milimetr po milimetrze ocierał się o wilgotne ścianki jej szparki wymuszając kolejne fale rozkoszy. Złączyli się w miłosnym uścisku. Błogość zalała oboje. Alicja jęczała prosto do ucha swojego kochanka. Evan poczuł jak w ekstazie wbija paznokcie w jego plecy. Falowali wspólnie wśród przyspieszonych oddechów, szumu morza i promieni zachodzącego słońca. Cel osiągnęli jednocześnie. Śpiewny alt zmieszał się z głębokim tenorem w miłosnym spełnieniu.
Lecz na szczycie wszystko zaczęło się zmieniać.
Delikatny zapach kobiecości zamienił się w siarkowy odór, paznokcie przeistoczyły się w zakrzywione szpony boleśnie szarpiące skórę. Jęki rozkoszy zastąpiło opętańcze zawodzenie. Evan otworzył szeroko oczy i natychmiast zerwał się na nogi. Przed nim leżał pokryty czarną jak smoła skórą stwór. Ciemne, pozbawione białek oczy wpatrywały się w niego drapieżnie. Demon uniósł zakrwawione pazury, z ust wystrzelił długi język i zlizał posokę. Evan doskoczył do rozrzuconych ubrań i z cholewy buta wyszarpnął długi sztylet.
W samą porę.
Sukub rzucił się na niego godząc pazurami w oczy. Chłopak wykonał wyuczony wypad, minął ostre szpony i zatopił ostrze w piersi potwora. Weszło z cichym chrupnięciem aż po rękojeść. Ciszę rozerwał przerażający skowyt, skóra demona zaczęła się palić w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. W końcu potwór znieruchomiał wciąż brocząc krwią z paskudnej rany na piersi.
Ale coś było nie tak.
Na oczach elana truchło sukuba zmniejszyło się i przeobraziło w ludzkie zwłoki. U jego stóp leżała martwa Alicja.
Chłopak jak w transie uniósł do oczu zakrwawione dłonie. Miał na rękach jej krew.
Nie żyła.
On ją zabił.
Kolana uderzyły o ziemię, ciszę po raz drugi rozerwał krzyk. Tym razem straszniejszy, pełen bólu i wściekłości.
***
Zrozumiał dopiero, kiedy podpalał stos drewna. Leżały na nim zwłoki kobiety, którą kochał. I którą zabił. Zrozumiał. Uczono go przecież o iluzjach. Ta musiała być trzeciego stopnia, działała na wszystkie zmysły. A ona już nie wróci. Przez niego, bo nie rozpoznał prostego zaklęcia. Chaos wypełnił jego umysł. Tysiące myśli kołatało się po głowie.
Stał przed słupem ognia długo. Czekał aż wypali się całkowicie.
A potem pozbierał swoje rzeczy i ruszył przed siebie.
Wiało.
Nadszedł czas zmian.
Jak Ci się podobało?