Awans
8 maja 2024
1 godz 5 min
Zatem jeśli ktoś szuka tryskających po ścianie plemników, odsyłam do innych tekstów.
Natomiast, jeśli ktoś na przykład jest zainteresowany tematem medialnym gościa, który zbiegł właśnie na Białoruś, a nazywa się Szmydt, to to opowiadanie i pewne klimaty są dla niego.
To jest nowelka sensacyjna, szpiegowska i ma fabułę. W dodatku opartą na faktach.
To co?
Dla relaksu i odmiany ktoś wejdzie w intrygę wywiadowczą? A potem na deser seksik. Lub w odwrotnej kolejności...
– Panowie, zebraliśmy się, bo pan prezes chce podzielić się z wami dobrymi nowinami.
Spojrzenia pięciu dyrektorów pobiegły w stronę rudowłosej asystentki Roberta Wolskiego.
– I zrobię to bez zbędnego wstępu – odezwał się, odstawiając szklankę z wodą jej szef. – Rozszerzamy działalność o krajową produkcję elektroniki. Nie będziemy tylko importerem – dodał z uśmiechem. – W związku z tym rada nadzorcza zdecydowała o powiększeniu składu zarządu. Do naszego skromnego, trzyosobowego grona potrzebujemy dołączyć kogoś, komu będzie podlegać zakład produkcyjny w Piasecznie, w którym od wczoraj mamy pakiet kontrolny.
Siwiejący, opalony mężczyzna w drogim garniturze rozejrzał się po salce.
– Jakieś pytania?
– Czy to będzie ktoś z zewnątrz? – odezwał się dyrektor sprzedaży.
Na twarzy Wolskiego pojawił się cień niesmaku.
– Panie Ksawery… Szczerze mówiąc… spodziewałem się innego pytania…
– Czy moglibyśmy poznać szczegóły techniczne? Co będzie produkował ten zakład? I dlaczego to było trzymane w tajemnicy? – zapytał Janusz, szef IT.
Prezes uśmiechnął się.
– To pytanie brzmi znacznie lepiej. Zanim odpowiem, przypomnę, że obowiązuje nas wszystkich daleko posunięta… dyskrecja.
Obecni zgodnie skinęli głowami.
– Będziemy produkować podzespoły wykorzystywane w przemyśle obronnym. Konkretnie – moduły sterowania nowej generacji dronów. Szczegóły są ściśle tajne. Czy to jest jasne?
Pięciu mężczyzn spojrzało po sobie z zaskoczeniem.
– Mamy odpowiednią kadrę techniczną? – zdziwił się dyrektor ekonomiczny. – Damy radę? To się opłaci?
– Nie potrzebujemy kadry technicznej. Piaseczno ma wszystko, czego potrzeba – odparł stanowczo prezes.
– A co my, jako firma handlowa, robimy w takim dealu?
Najmłodszy z grona, pucułowaty Jacek Karski, szef wydziału public relations nie potrafił powstrzymać się przed zadaniem pytania, czym wyręczył wszystkich pozostałych.
– Pozwoli pan, że na to pytanie nie odpowiem? – zmarszczył brwi Wolski. – A teraz chciałbym zakomunikować, że zarówno rada nadzorcza, jak i ja z moimi kolegami z zarządu długo zastanawialiśmy się nad odpowiednią kandydaturą. I podjęliśmy decyzję. Propozycję otrzyma człowiek, który jest z firmą od jej początku. Człowiek, który ma duże doświadczenie w pracy z kadrami. Człowiek, do którego mamy pełne zaufanie. Jest to… – zawiesił głos. – Obecny tu pan dyrektor Karol Stępień.
Karol z niedowierzaniem spojrzał na Wolskiego. Przełknął ślinę i rozejrzał się dookoła, obserwując reakcje kolegów.
– Szczerze ci gratuluję, Karol. Nikt bardziej nie zasłużył na taki awans.
Janusz wzniósł szklaneczkę i uśmiechnął się do przyjaciela. W małej knajpce nie było wielu gości. Cicha muzyka podkreślała kameralny klimat, a sympatyczny barman dolewał whisky stałym bywalcom.
– Widziałeś minę Ksawerego? – zapytał zamyślony Karol.
– Widziałem. Chodzą plotki, że on wcześniej wiedział o wszystkim. I… liczył, że to on dostanie propozycję.
– W sumie mu się nie dziwię – odparł brodaty szef HR. – Dotychczas kwitliśmy dzięki jego marketingowi…
– Karol… Uważaj na niego. On jest cholernie ambitny…
– Janusz, a ty nie pomyślałeś, że to tobie powinni zaproponować? Przecież to elektronika, komputery… Jesteś inżynierem i znakomitym fachowcem. A ja?
Janusz Kowal skinął na barmana.
– Dwa razy to samo – powiedział. Potem spojrzał kumplowi w oczy.
– Przyjaźnimy się od pięciu lat, prawda? Ja mam swój świat w firmie i dobrze mi w nim. Poza tym jestem singlem, a ty masz żonę i dziecko. No i jesteś starszy. Nie. Nie zazdroszczę ci.
Wyciągnął dłoń. Karol uścisnął ją z wdzięcznością.
Do drzwi gabinetu ktoś zapukał. Karol podniósł wzrok.
– Proszę wejść – rzucił zza biurka.
– Przyszłam posprzątać, psze pana.
W progu ukazała się kobieta. Mogła mieć równie dobrze trzydzieści, jak i czterdzieści lat. Potargane włosy, nieumalowana, rumiana twarz i workowaty kombinezon nie wzbudziły entuzjazmu dyrektora Stępnia.
– Pani jest nowa? Z firmy outsourcingowej? – zapytał domyślnie.
– Nie wiem, co to jest ten… ałtsursing, ale zastępuję koleżankę. Śmieci wynoszę, kawę mogę zaparzyć, albo coś, jeśli wola – uśmiechnęła się przyjaźnie. – A pan kierownik długo jeszcze będzie w robocie? Bo to już po godzinach – dodała.
Karol spojrzał w sufit. Podekscytowanie wywołane rozmową z członkami zarządu minęło godzinę temu. Teraz czuł się zwyczajnie zmęczony.
– Wygląda pan na chętnego – mruknęła sprzątaczka.
– Słucham?! Na co?
– No, na kawę. Zaparzyć? Pan da dla mnie kubek, to przyniosę. Sekretarka już wyszła.
Karol mimowolnie roześmiał się.
– Kubek dla pani? – popatrzył w zdziwione oczy. – Pani z Podlasia może?
– No, blisko. Spod Sejn pochodzę. Jak pan kierownik zgadł?
– A powie pani dla mnie, skąd konkretnie? Mam rodzinę w tamtych stronach.
– Co mam nie powiedzieć… Toć to żaden sekret. Z Berżnik. A pana kierownika familia gdzie?
Karol poczuł sympatię do czupiradła, które wtargnęło ze szczotką do jego gabinetu.
– W Augustowie. Pięknie tam, prawda?
– Może pięknie, ale bida. W Augustowie to jeszcze idzie żyć, ale u nas na wiosce… – popatrzyła w okno. – Da pan ten kubek. Rozpuszczalna może być?
Stępień skinął głową, wspominając wakacje z czasów młodości. Kobieta wyszła, nie zamykając za sobą drzwi. Nie potrafił się na nią za to rozgniewać.
– Karol, dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – Ewa przywitała męża w drzwiach z pretensją w głosie.
– O czym? – speszył się lekko.
– O awansie! Spotkałam Janusza w supermarkecie. Wiesz, jak mi było głupio, że nic nie wiem?
– Kochanie… to jeszcze nic pewnego. Są procedury… Poza tym nie chcę zapeszać.
– Głupi jesteś. Czytałam twój horoskop. Ogromny sukces i duże pieniądze!
– Ty wciąż czytujesz te głupoty?
– To nie głupoty – obruszyła się. – Możesz sobie nie wierzyć, ale przecież się sprawdziło!
– Daj spokój…
Machnął ręką i wszedł do domu.
– Co to jest? – zapytał na widok obficie zastawionego stołu, butelki markowego wina i zapalonych w salonie świec.
– Jak to co? Świętujemy twój sukces!
– A gdzie jest Antoś?
– Pojechał na dwudniową wycieczkę klasową. Nie pamiętasz?
Poczuł wyrzuty sumienia.
– Zapracowany jestem. Przepraszam…
Przytulił żonę.
– Kochasz mnie? – zapytała.
– Przecież wiesz, że tak – wymruczał, czując nieokreślony niepokój.
– Panie Karolu, chcę panu kogoś przedstawić.
Prezes Wolski wskazał wchodzącemu przystojnego blondyna, który wstał szybko z fotela i wyciągnął dłoń na powitanie.
– To jest pan Mateusz. Mateusz Czaplicki. Będzie panu pomagał ogarniać temat Piaseczna. Pan Mateusz jest jednym z najlepszych w Polsce fachowców w branży.
– Jestem tylko skromnym informatykiem – uśmiechnął się blondyn.
– Ale z ciekawą specjalizacją – przerwał mu prezes.
– Kolejny outsourcing? Pan Mateusz jest może z Podlasia? – wyrwało się Karolowi.
– Nie. Z Żoliborza. O co chodzi z Podlasiem? – zainteresował się Wolski.
– O nic. Myślałem, że to ja jestem szefem kadr, a okazuje się, że…
– Drogi Karolu… Nie czas na żarty. Usiądźmy i porozmawiajmy o sprawach poważnych. – Pani Eugenio, trzy kawy poproszę – rzucił do interkomu.
Stępień sięgnął do klamki drzwi swojego gabinetu. Ze zdziwieniem dostrzegł sprzątaczkę, która wydawała się speszona nagłym pojawieniem się dyrektora.
Polerując miękką szmatką blat biurka, zamrugała powiekami.
– Pan kierownik dziś znowu zostanie po godzinach? – zapytała ze śpiewnym akcentem.
Obrzucił spojrzeniem powyciągany, mocno sfatygowany kombinezon i rozczochrane włosy.
– Ostatnim razem zapomniałem o coś zapytać. Jak pani na imię właściwie?
– Marysia. Tak mi na chrzcie dali. A panu Karol, tak?
– Skąd ta wiedza?
Wskazała na plik wizytówek, leżący w metalowym pudełeczku. Zaśmiała się.
– Już wiem, że kierownik to dyrektor. A podobno niedługo to nawet trzeba będzie do pana mówić „prezesie”.
– Będę zwykłym członkiem, pani Marysiu. Zarządu, znaczy – dodał szybko, widząc rozbawienie na twarzy kobiety.
– Kawy zrobić?
Nie czekając na odpowiedź, chwyciła kubek i wybiegła z pokoju. Znowu nie zamknęła za sobą drzwi.
Komórka zawibrowała.
– Jesteś jeszcze w firmie?
W głosie Janusza wyczuł napięcie.
– Zaraz wychodzę, a co?
– Musimy pogadać. Mam wrażenie, że dzieje się coś dziwnego – padła tajemnicza odpowiedź.
– Czego to dotyczy?
– Nie czego. Kogo. Ciebie. Bądź za trzy kwadranse w bistro, okej?
– Czy to… – zaczął pytać Karol, ale rozmówca przerwał mu w pół zdania.
– Ktoś ci chce zaszkodzić. Rozmowa nie na telefon. Czekam.
Stępień wziął głęboki oddech i wypuścił bardzo powoli powietrze z płuc. Marysia pojawiła się w tym samym momencie.
– Z mlekiem zrobiłam.
Postawiła kubek na biurku i spojrzała na Karola z widoczną troską.
– Coś się stało? Pobladł pan.
Nie odpowiedział. Sprzątaczka pokiwała głową ze zrozumieniem i zniknęła w korytarzu. Tym razem zamknęła za sobą obite skórą drzwi.
– Zapytam prosto z mostu.
Janusz wpił przenikliwe spojrzenie w oczy kumpla i podniósł do ust szklankę soku.
– Czy ty masz konto na portalu erotycznym?
Stępień wytrzymał spojrzenie.
– A co to kogo obchodzi? – warknął.
– Pytasz z naciskiem na „co” czy „kogo”?
Karol poluzował krawat i rozpiął jeden guzik śnieżnobiałej koszuli. Sięgnął po szklaneczkę z colą.
– Możesz jaśniej?
– Wiesz, że kontroluję w firmie pewne zasoby… pewne przepływy informacji, prawda?
– Jesteś szefem IT. Leży to w zakresie twoich obowiązków. Ale ja oddzielam moje życie… nazwijmy to… prywatne od służbowych komputerów – powiedział cicho brodacz. – Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
– Do tego, że na adres prezesa Wolskiego ktoś wysłał maila z twoimi rozmowami na tym portalu.
Stępień rozkaszlał się i poczerwieniał na twarzy.
– Uspokój się. Ten mail już zniknął. Wolski go nie przeczytał – uśmiechnął się Janusz.
– Wiesz, kto to zrobił?
– Bardzo się zamaskował… Ale zajęło mi pół godziny, żeby mieć pewność, że to Ksawery.
– Był na tyle głupi, żeby wysyłać z firmowej sieci?
– Nie. Na tyle głupi nie był. Ale głupszy niż ja.
– Co radzisz? Jaką mam mieć pewność, że tego nie powtórzy?
– No właśnie musimy coś wymyślić. Razem. Znasz Wolskiego. On jest z innej epoki. I nie dopuści do zarządu nikogo podatnego na kompromitację, zgadza się?
– Zgadza się… – wyszeptał Karol.
– Mam pewien pomysł.
Kowal zmrużył oczy i popatrzył na przyjaciela z diabolicznym uśmiechem. Potem zaczął mówić, jednocześnie rozglądając się czujnie po prawie pustej kawiarni.
– Tato, pomożesz mi z pracą domową?
Trzynastolatek spojrzał błagalnie na Karola, sadowiąc się na kanapie z kawałkiem pizzy w dłoni.
– Z jakiego przedmiotu?
– Z polskiego. Muszę napisać wypracowanie o konfliktach międzyludzkich. No wiesz… Skąd się biorą, jak można je rozwiązywać i takie tam pierdoły – Antoś wpakował do ust ogromną porcję i zaczął przeżuwać.
Stępień drgnął. Znów poczuł niepokój. To okropne i obezwładniające umysł uczucie atakowało go coraz częściej.
Opanował się. Patrzył na beztroskiego chłopaka i na okruchy jedzenia zsuwające się po czarnej bluzie. Usiłował bezskutecznie skojarzyć kapelę rockową, której nazwa biła jaskrawą czerwienią spomiędzy fałd materiału. Potarł czoło palcami.
– To jak? – nie odpuszczał nastolatek.
– Konflikty są tak stare jak świat, synu. W ludzkiej naturze zaprogramowano skłonność do nich wręcz genetycznie, żeby zapewnić ewolucję gatunku. Bo w każdym konflikcie ktoś musi przegrać, żeby inny, silniejszy wygrał. Albo przetrwał – rzekł w zamyśleniu. – Na świecie żyje nas grubo ponad siedem miliardów. Codziennie każdy człowiek wchodzi w jakiś konflikt. Jeśli nie z innymi, to przynajmniej sam ze sobą. Teraz policz, jaka to liczba w skali roku, a co dopiero w całej historii. I dodaj konflikty interesów w sensie grup zawodowych, państw, narodów, religii… Tak. My jesteśmy jednym wielkim konfliktem – mruknął ponuro.
– Wolniej, ojciec! Nie nadążam notować tej filozofii.
Młody klikał zawzięcie w ekran tabletu, nie zważając na niezbyt czyste palce.
– Skoro są naturalną cechą ludzi, to dlaczego są złe? – Antoś sięgnął po szklankę z wodą. Siorbnął głośno i patrzył wyczekująco.
– A kto ci powiedział, że wszystko co naturalne, jest dobre?
– Pani od przyrody.
– Przy okazji zapytaj ją, ile wydaje na kosmetyki – zachichotał Karol. – Albo lepiej nie pytaj…
– Okej. A co powiesz o rozwiązywaniu konfliktów, w takim razie? – drążył młody.
– Czasem po prostu trzeba iść na ustępstwa. To się nazywa „sztuka negocjacji”. Żeby osiągnąć kompromis.
– To coś jak u nas, kiedy ty i mama chcieliście rok temu jechać na urlop?
Karol uśmiechnął się mimowolnie.
– Tak. To niezły przykład… Ja myślałem o górach, a mama uparła się na Mazury.
– Ale gdzie był kompromis, skoro pojechaliśmy nad Śniardwy?
– W tym, że następne wakacje spędziliśmy w Bukowinie Tatrzańskiej. A tak przy okazji, gdzie jest mama?
– Nie wiem. I na twoim miejscu bym się jej przyjrzał, tato. Bo od miesiąca się nietypowo zachowuje…
– Co masz na myśli? – zmarszczył brwi, obserwując zapadający za oknem wrześniowy zmierzch.
Antoś spuścił wzrok, udając, że wpatruje się w notatki.
– Nic. Tak sobie zażartowałem. Idę do siebie pisać. I dzięki za pomoc.
Zerwał się z kanapy i pobiegł na górę.
Karol Stępień pogrążył się w rozmyślaniach.
– Może wreszcie zaczniemy mówić sobie po imieniu?
Szeroki uśmiech i wyciągnięta dłoń wzmacniały przyjazny przekaz.
– Oczywiście. A propos… Używasz jakichś zdrobnień? Mateusz mi się kojarzy z księdzem – zaśmiał się.
– Używam. Ale znają je tylko kobiety, a i to nie wszystkie. Ty kobietą nie jesteś, więc… A wiesz, że twoje imię kojarzy mi się ze znanym terrorystą?
– Masz na myśli Carlosa? – Stępień poczuł skurcz w żołądku. Konto w portalu skasował od razu po rozmowie z Januszem, ale ten nieszczęsny nick tkwił wciąż w pamięci.
– No i z Karolem Wielkim. O, to był gość… Wiesz, że polskie słowo „król” się wzięło od niego?
– Wiem. Miło, że o tym wspomniałeś. Dzięki.
Czaplicki zmrużył oczy.
– Nie sądzisz, że imiona zobowiązują?
– Nie rozumiem, do czego ta aluzja.
– Wasza firma weszła na nowe tory. To szansa dla ciebie, prawda?
– Ty mi kadzisz, czy ewangelizujesz, Mateuszu?
– Powiedzmy, że oferuję przyjaźń i pomoc.
– Pomoc masz w kontrakcie, z tego co wiem.
– Ale przyjaźni nie… – rzekł tajemniczo przystojny blondyn.
Rudowłosa wychyliła się zza drzwi.
– Pan prezes już może panów przyjąć. Zapraszam – obdarzyła Czaplickiego uwodzicielskim spojrzeniem.
Stępień westchnął i poprawił krawat. Przepuścił nowego kolegę przodem.
– Pan, panie Karolu, niech jeszcze zostanie.
Brodacz spojrzał na Wolskiego z ledwo uchwytnym niepokojem, który nie umknął uwadze Mateusza. Blondyn odwrócił się i wyszedł z gabinetu.
– Wiem, że bardzo przyjaźnisz się z Kowalem… – powiedział prezes, patrząc w oczy rozmówcy.
– To coś złego? My też się przyjaźnimy, Robercie.
Obaj przestrzegali starej umowy. Zwracali się do siebie po imieniu jedynie, gdy byli sami.
– Dokooptowanie cię do zarządu nie ma z naszą znajomością nic wspólnego, dobrze o tym wiesz.
Stępień pokiwał głową i sięgnął po szklankę z mineralną.
– Specyfika nowej produkcji… wymaga absolutnego zaufania. Myślę, że jesteś tego świadomy? – usłyszał.
– Nie jestem dzieckiem – żachnął się.
– Powiedz mi… Ufasz w pełni Januszowi? – padło zaskakujące pytanie.
– Nigdy mnie nie zawiódł – odpowiedział ostrożnie.
– Mnie też nie. Ale strzeżonego pan Bóg strzeże… Mam do ciebie prośbę. A właściwie polecenie służbowe.
Wolski spojrzał w okno, jakby szukając tam wsparcia przy podejmowaniu trudnych decyzji.
– O roli pana Mateusza w firmie nie wolno ci mówić absolutnie nikomu. Nawet przyjaciołom.
– Takim jak dyrektor Kowal?
– Żadnym!
Karol spuścił wzrok.
– Rozumiem – powiedział cicho.
– To dobrze. A tak przy okazji… Nie wiesz może, dlaczego Kowal nie lubi Derkacza?
– Ksawerego? Nie mam pojęcia. Oni nigdy za sobą nie przepadali. Janusz jest cichy, skromny… a nasza gwiazda marketingu… No sam wiesz – zaśmiał się Karol, maskując narastające uczucie strachu.
Robert sięgnął do szuflady. Wyjął staroświecko wyglądającą fajkę. Nabijał ją w skupieniu. W gabinecie zapadła cisza.
– Kiedyś obiecałem twojemu ojcu, że będę… w jakimś stopniu… go zastępował. A ojciec musi być wymagający, nieprawdaż? – powiedział, wydmuchując chmurę aromatycznego dymu.
– Nie bardzo rozumiem… Masz do mnie jakieś zastrzeżenia?
– Gdybym miał, dowiedziałbyś się o nich pierwszy. Nie. Nie mam – uśmiechnął się dobrotliwie. – I ufam ci – dodał.
Skurcz w żołądku ścisnął mocniej. Karol poruszył się w fotelu.
– Zrobię wszystko, żeby nie zawieść twojego zaufania – zapewnił.
– I o to właśnie chodzi. Tego po tobie oczekuję. Może kiedyś przejmiesz po mnie zarządzanie tym biznesem – zamyślił się, spoglądając na sporo młodszego mężczyznę.
– Co do Mateusza… To pewny człowiek? Kontrakt, który z nim podpisaliśmy daje mu… nieograniczony dostęp do wszystkiego – Karol zmienił temat.
– Zastanawiasz się, skąd się wziął? Sprawdziłem go. Poza tym… – zawahał się – on ma specjalne rekomendacje.
– Jakie?
– Takie, że wystarczyły, żebym podjął decyzję. Nie o wszystkim musisz wiedzieć. Nawet ty. Wybacz.
Prezes Wolski wstał, dając do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca.
Średniego wzrostu brunet w czarnej koszuli i dżinsach przechadzał się nerwowo po pokoju. Promienie zachodzącego słońca przebijały się przez jasne rolety. Zmrużył oczy i spojrzał po raz kolejny na zegarek. Usiadł przy biurku i zapalił papierosa. Zaciągnął się kilka razy, zakrztusił dymem, zaklął i ze złością zdusił niedopałek w szklanej popielniczce.
Telefon zadzwonił dopiero po kwadransie.
– Nareszcie! – warknął do mikrofonu. – Jaki wynik?
– Zero zgodności.
– Powtórz!
– Powtarzam – zero zgodności. Pokrewieństwo wykluczone.
– Czyli mieliśmy rację.
– Mieliśmy. Sprawy się komplikują.
– Albo upraszczają. Pomyłka jest wykluczona? – upewnił się, rozpinając dwa guziki i pocierając spoconą szyję.
– Kwestionujesz badania DNA?
– Nie.
– Wiesz, co robić?
– Wiem. Cześć.
Sięgnął do szafki. Przez chwilę patrzył na butelkę brandy i pękaty kieliszek. Przesunął palcem po zielonym szkle i zatrzasnął drzwiczki.
Dotknął ekran komórki. Czekał tylko przez moment. Po dwóch sygnałach w głośniczku usłyszał spokojny głos.
– Melduję się.
– Obiekt numer trzy nie pasuje do hodowli.
– Rozumiem. Mam zielone światło?
– Masz.
Rozłączył się i ponownie otworzył szafkę.
Karol podjechał pod dom i wcisnął przycisk pilota. Brama odsunęła się powoli. Nie zdążył wjechać do garażu, gdy na wyświetlaczu telefonu pojawiło się imię przyjaciela.
– Wszystko załatwiłem. Cieszysz się?
W głosie Janusza pobrzmiewała wesoła nuta.
– Oczywiście, że się cieszę. I dziękuję ci – odpowiedział z mieszanymi uczuciami. Przed oczami ciągle miał przyjazną, ale budzącą respekt twarz Wolskiego.
– Wszystko w porządku? – Kowal wyczuł wahanie w głosie kumpla.
– Tak. Zmęczony jestem…
– To odpoczywaj – zaśmiał się informatyk. – A, i mam do ciebie pytanie. Kim jest ten blondyn, który się kręci po firmie?
– A kręci się? Nie powinien.
– Czym on się właściwie zajmuje? – drążył Janusz.
– Ma nadzorować linię produkcyjną w Piasecznie – Stępień powiedział tylko ćwierć prawdy.
– Czyli inżynier? To mam pomysł. Wyciągnijmy go w sobotę na drinka. Co ty na to?
– W sobotę idziemy z Ewą do kina. Wybacz…
W głośniczku zapadła cisza.
– To w tygodniu – Janusz nie ustępował. – Bardzo chciałbym go poznać.
– Dobrze. Pomyślę. Przepraszam cię, ale muszę kończyć. Obiad stygnie – zaśmiał się dla zatarcia wrażenia. Czuł się podle wobec najlepszego przyjaciela.
– Nie ma sprawy. Smacznego.
Siedział chwilę w samochodzie i patrzył w czarny ekran smartfona.
– Obiad macie na stole. Ja wychodzę – powiedziała Ewa, mijając się z mężem w drzwiach.
– Wychodzisz? Dokąd?
– Mam spotkanie z koleżankami. Jak chcecie jadać w gronie rodzinnym, to obaj wracajcie wcześniej do domu.
Obrzuciła chłodnym spojrzeniem zarówno Karola, jak i Antoniego, który podjechał na rowerze pod furtkę.
– Z jakimi koleżankami? – zapytał zdziwiony.
– Z dobrymi.
Odwróciła się na pięcie i po chwili zniknęła za rogiem małej, gęsto zadrzewionej uliczki.
– Mówiłem ci, tato, że z nią się coś dzieje – odezwał się, żując gumę, Antoś.
– Nie masz lekcji do odrobienia? – mruknęła głowa familii.
– Jeden facet powiedział, że to życie jest trudną lekcją i że nie można się jej nauczyć, tylko przeżyć – Antoś wypluł gumę i pomaszerował w stronę jadalni.
– Skądś to znam… Co to za facet?
– Stefan Żeromski. Siadajmy do stołu, ojciec, bo mi głód kiszki skręca.
Drzwi łazienki otworzyły się. Na tle jasnych kafelków ukazała się potężna sylwetka Ksawerego.
– O, Karol! – wchodzący uśmiechnął się przyjaźnie, stając przy pisuarze.
Stępień zakręcił kran i podstawił dłonie pod suszarkę. Użył całej siły woli, aby nie okazać nienawiści. Tak uzgodnili z Januszem.
– Jak poszło w Gdańsku? – zapytał pozornie uprzejmym tonem.
– Świetnie! Mamy kolejne duże zamówienie. A ty co taki nadęty? Mam już mówić do ciebie „prezesie”? Chyba się nie wyrzekniesz starych kolegów?
Zapiął rozporek i wyciągnął dłoń na powitanie.
– Może byś najpierw umył ręce? – rzucił cierpko brodacz.
– Masz rację – zaśmiał się Derkacz. – Czyste ręce w firmie to podstawa.
Sięgnął po pojemnik z mydłem i demonstracyjnymi, starannymi ruchami tarł dłonią o dłoń.
– Wyskoczymy na lunch? – zapytał.
Karol zacisnął pięści. Zachowanie spokoju kosztowało go bardzo wiele.
– Muszę teraz pojechać do Piaseczna. Innym razem.
Udało się. Ksawery niczego nie wyczuł. Co za cyniczny drań – pomyślał o szefie sprzedaży.
– Miłego dnia – machnął dłonią, wychodząc. Po chwili siedział w swoim gabinecie i analizował sytuację.
A co będzie, jeśli ten kapuś porozmawia z prezesem osobiście? – pomyślał. Nie. Nie zdradzi się, że to jego sprawka – odpowiedział sam sobie.
Sięgnął do interkomu.
– Dostanę kawę? – zapytał.
– Zaparzę dwie. Ma pan gościa – głos sekretarki brzmiał w głośniku, jakby zobaczyła Brada Pitta.
– Czyżby pan Mateusz?
– Skąd pan dyrektor wie? Tak. Może wejść?
Stępień westchnął ciężko.
– Oczywiście – potwierdził.
– Witaj, królu. Mogę usiąść w twojej obecności? – usłyszał w drzwiach kpiący głos.
– Nie przypominam sobie, żebyś miał w kontrakcie bycie błaznem – odparł zimno dyrektor.
– Wyluzuj. Ja naprawdę oferuję ci przyjaźń.
– Dziwnie się do tego zabierasz. Chcesz pojechać ze mną do Piaseczna? Mam tam spotkanie.
Mateusz milczał. Odpowiedział uśmiechem na promienne spojrzenie sekretarki, która postawiła dwie filiżanki na małym stoliczku i kręcąc biodrami wyszła z gabinetu.
– Jestem tam umówiony jutro. Ale wypijmy kawę, bo mamy do pogadania.
– O czym?
– No właśnie… – Czaplicki zrobił tajemniczą minę, przyłożył palec do ust i podszedł do ściany. Delikatnie zdjął mały obrazek i pokazał zdumionemu Karolowi mikroskopijny czarny przedmiot przyklejony do ramki od wewnątrz.
Ponownie przytknął palec do ust i powiesił pejzaż na miejsce.
Wziął z biurka kartkę, z kieszeni wyciągnął długopis i napisał krótkie zdania.
“Zero zdziwienia. Powiedz, że się spieszysz”.
Brodacz otworzył usta w odruchu zaskoczenia. Opanował się.
– Mateusz, ja nie mam czasu na pogaduchy. Wszystko jest ustalone.
“Wybierz mój numer i nic nie mów” – na kartce pojawiło się kolejne zdanie.
Osłupiały Karol posłusznie spełnił prośbę. Dzwonek telefonu Mateusza zabrzmiał wesołą melodią.
– Tak, słucham? Oczywiście. Zaraz będę.
“Za kwadrans na parkingu przy McDonald`s. Zielony mustang” – litery ułożyły się w coś, co wyglądało na rozkaz.
– Pech, panie dyrektorze. Nie pogadamy. Mam pilną sprawę – Czaplicki powiedział to głośno i wyraźnie, jednocześnie mrugając okiem. – Do zobaczenia – dodał, wskazując obrazek. Wykonał przy tym znaczący gest.
Stępień zrozumiał go właściwie. Miał niczego nie ruszać.
Drzwi zamknęły się cicho. Serce Karola waliło jak oszalałe. Co tu, kurwa, się dzieje? – pomyślał.
Klasyk z amerykańskich filmów stał w cieniu. Zgrabna sylwetka kabrioletu przyciągnęła uwagę przechodzących licealistek. Pomachały zalotnie rękami do siedzącego za kierownicą przystojniaka w ciemnych okularach i chichocząc, usiadły na ławeczce nieopodal.
Mateusz dostrzegł opla w lusterku. Skinął dłonią i ruszył powoli w kierunku wyjazdu. Karol pojechał za nim. Po półgodzinnym przedzieraniu się przez zatłoczone centrum miasta mustang skręcił z Puławskiej w boczną, pustą uliczkę. Zatrzymał się.
Czaplicki skinął zapraszająco i uchylił drzwi pasażera.
Karol zaparkował po drugiej stronie jezdni. Po chwili siedział obok blondyna.
– Wyjaśnisz mi to wszystko, mam nadzieję? – zapytał, starając się bardzo, aby jego głos brzmiał stanowczo.
– To ty podłożyłeś mi podsłuch? – dodał z nadzieją w głosie.
– Oceniałem wyżej twoją inteligencję, kolego.
Nadzieja prysła jak bańka mydlana. Pozostało jedyne logiczne wytłumaczenie.
– Derkacz? – szepnął, ściskając palce w odruchu wściekłości.
Rozparty za kierownicą facet spojrzał w prawo. W jego wzroku pojawiło się zaskoczenie.
– Dlaczego sądzisz, że to on?
– Bo… – urwał Stępień, czując, że już powiedział za dużo.
Mateusz patrzył przez moment sponad ciemnych okularów na wyraźnie speszonego pasażera.
– Zacznijmy od początku – rzekł powoli. – Kto cię próbował szantażować twoimi internetowymi przygodami?
Stępień stracił oddech. Tego się nie spodziewał. Odwrócił głowę, obserwując kota wygrzewającego się na niskim murku, otaczającym zdziczały ogródek posesji, przy której się zatrzymali.
– Kim ty jesteś, Mateusz?
– Twoim przyjacielem – padła spokojna odpowiedź.
– Czego oczekujesz w zamian za… przyjaźń?
Kierowca nie odpowiedział. Sięgnął do schowka. Otworzył puszkę coli i przytknął ją do ust.
– Coś ci opowiem. Słuchaj uważnie, dobrze? – powiedział cicho.
Karol otarł pot z czoła. Czekał zrezygnowany.
– Kilka miesięcy temu w stołecznym Urzędzie Stanu Cywilnego zdemaskowano agenta obcego wywiadu. Jak sądzisz, czym się zajmował?
– Nie mam pojęcia.
– Może to i lepiej, że nie wiesz – uśmiechnął się Czaplicki. – Chcesz coli? – wyciągnął dłoń z puszką. Karol chwycił ją i wypił łapczywie do dna.
– Ten gość dostarczał informacji, które służyły obcym służbom do legalizowania fałszywych tożsamości. Wiesz, kto to jest „nielegał”?
– Czytałem trochę powieści szpiegowskich – mruknął Stępień.
– Okej. Idziemy dalej z tą historią. Tego gościa zatrzymano z zaskoczenia. W ręce naszego kontrwywiadu wpadło wiele ciekawych tropów… Zaczynasz kumać?
– Niezupełnie.
– Jeden z nich prowadził do waszej firmy – rzekł beznamiętnym głosem Mateusz.
– O kogo chodziło? – szef kadr zbladł.
– I tu przechodzimy do sedna sprawy, Karol. Sam trop nie wystarcza. Trzeba mieć pewność. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz?
– Czy ty jesteś z…?
– Nie. Nie jestem z instytucji, o której myślisz. Jestem naprawdę informatykiem – zaśmiał się blondyn. – Powiedzmy, że… współpracuję, jako wolny strzelec.
– Wolski o tym wie?
– A jak myślisz? A przy okazji… Wasz prezes to bardzo niedzisiejszy człowiek. Nie z tej epoki. W sensie moralności i poglądów… Nie dziwię się twoim obawom… wiesz jakim – mrugnął okiem.
– Ty też próbujesz mnie…
– No właśnie. Wróciliśmy do mojego pytania. Kto to był?
Karol wziął głęboki oddech.
– Derkacz – wydusił w końcu. – I nie szantażował. Próbował mnie utrącić.
Czaplicki pokręcił głową.
– Wasze wewnętrzne rozgrywki nie ułatwiają działań skierowanych na ochronę tajemnic naszego przemysłu obronnego – rzekł z goryczą.
– Powiesz mi wreszcie, kto jest tym tropem? – wybuchnął dyrektor HR.
– Nie. Jeszcze nie.
– To Derkacz?
– Nie. Nie pan Ksawery. Tyle mogę ci powiedzieć.
– Przyjaciele nie powinni mieć przed sobą tajemnic – spojrzał z wyrzutem na blondyna.
– A już jesteśmy przyjaciółmi?
– Skąd wiesz o moich… przygodach internetowych? – odpowiedział pytaniem na pytanie kadrowiec.
– Powiedzmy że… też byłeś sprawdzany. Mam nadzieję, że nie korci cię, żeby się komukolwiek skarżyć, prawda? I jeszcze jedno pytanie. Skąd o tym wiedział Derkacz?
– Nie wiem, skąd.
Mateusz zdjął okulary.
– A skąd ty wiesz, że wiedział? – wpił wzrok w oczy Karola.
– Wykrył to Janusz. Mój przyjaciel. Przecież wiesz, kim on jest i co potrafi.
Czaplicki skrył oczy za markowymi, ciemnymi szkłami, ukrywając błysk zainteresowania.
– Mateusz, co mam zrobić z tym podsłuchem?
– Nic. Po prostu uważaj na to, co mówisz w gabinecie. Zaręczam ci, że to nie podsłuch naszych służb. Nie takich używają.
– Kurwa! To kto go tam przykleił?
– Jest sposób, żeby to ustalić. Posłuchaj teraz i zapamiętaj każde słowo.
Czaplicki mówił krótko. Zajęło to trzy minuty. Stępień potarł czoło.
– Zgoda – skwitował.
– Jeszcze jedna sprawa. Zdaje się, że masz wątpliwości co do twojej żony, prawda?
– Jakim cudem to wiesz?!
– Żyjemy w XXI wieku. Dziś nie ma cudów. Dam ci przyjacielski prezent.
Mateusz sięgnął do kieszeni. Wyciągnął przedmiot wielkości główki szpilki.
– Co to jest?
– Miniaturowy lokalizator. Wkładasz do… na przykład damskiej torebki.
– A gdzie widzę efekt?
– Tu – Czaplicki wyciągnął kolejny gadżet przypominający zwykły telefon. – Tu włączasz – pstryknął mały guziczek. Ekran rozjaśnił się, pokazując mapę z migającym punkcikiem.
– Nie dziękuj. I o naszej rozmowie nikomu ani słowa. Rozumiemy się, Carlos40?
– Nawet tym, którym ufam? – przełknął aluzję.
– A ufasz komukolwiek? Nie rób tego, dobrze ci radzę.
– Nawet tobie?
– Nawet mnie – uśmiechnął się blondyn. – I jedź już do Piaseczna. Nasza armia czeka na nowe drony.
Z pokoju Antosia dochodziło miarowe dudnienie. Karol nie był fanem hard rocka, ale ostre rytmy w przedziwny sposób pasowały do rozterek duchowych dyrektora.
Stał przy oknie i obserwował ulicę. Po kilkunastu minutach przed domem zatrzymała się granatowa toyota. Przez chwilę nikt nie wysiadał. Potem drzwi pasażera otworzyły się i zobaczył Ewę. Samochód odjechał, a kobieta poprawiła fryzurę i sięgnęła do klamki furtki.
Wchodząc do salonu, dostrzegła męża. Zamrugała powiekami, dziwnie zmieszana.
– Ktoś cię odwiózł ze spotkania z koleżankami? – zapytał ironicznie.
Położyła torebkę na ławie.
– Tak. Mąż Agnieszki. Zazdrosny jesteś? – uśmiechnęła się.
– Ostatnio często znikasz. Masz jakieś sekrety?
– Każdy ma jakieś. Ale nie musisz się obawiać, zapewniam.
Weszła na górę. Usłyszał przytłumiony szum wody z łazienki. Spojrzał na torebkę. Nie wahał się długo.
– Pani Zosiu, gdzie jest pani pryncypał?
Stępień stał w drzwiach działu sprzedaży i rozglądał się po niewielkiej salce przedzielonej szklanymi taflami.
– Też go szukamy. Podobno był z samego rana u prezesa Wolskiego. Potem przepadł jak kamień w wodę.
– Nie odbiera telefonów – mruknął Karol.
– Od nas też. Nie wie pan, co się stało?
Wzrok pani Zofii wyrażał autentyczne zaniepokojenie.
Machnął ręką i wyszedł na korytarz. Komórka zawibrowała w kieszeni.
– Cześć, Robert. Dobrze, że dzwonisz, bo szukam Ksawerego.
– Ja właśnie w tej sprawie. Możesz być u mnie za pięć minut?
Brodacz rozłączył się, a w sercu poczuł falę satysfakcji.
Doigrałeś się – pomyślał mściwie.
– Prezes czeka. Podać coś do picia? – zapytała ruda asystentka.
– Wodę mineralną, jeśli to nie kłopot.
Otworzył ciężkie drzwi i wszedł do gabinetu.
– Siadaj. Mamy poważny problem.
Na czole Wolskiego rysowały się głębokie bruzdy, a ton nie wróżył nic dobrego.
Eugenia wniosła tackę z butelką i szklanką, po czym dyskretnie zniknęła.
– Powiem ci teraz coś, o czym w firmie mogą wiedzieć tylko dwie osoby. My dwaj.
– Co się dzieje? – zagrał zdziwienie szef kadr.
– Pan Ksawery przebywał ostatnio w Gdańsku. Podpisywał dużą umowę z niemieckim kontrahentem – zaczął mówić Wolski.
– To wiedzą wszyscy – wyrwało się brodaczowi.
– Ale nie wszyscy wiedzą, że Derkacz udał się wieczorem do podejrzanego lokalu, z którego wyszedł w towarzystwie kobiety lekkich obyczajów.
– No… to się może zdarzyć każdemu facetowi…
– Tobie też? – spytał nagle prezes.
– Ja mam żonę, Robercie.
– Derkacz też ma – skrzywił się Wolski. – Ale problem polega na czymś innym. Pan Ksawery zaprosił ową niewiastę do hotelu, dokąd pojechali taksówką. Rzecz w tym, że ten kretyn miał przy sobie neseser z poufną dokumentacją handlową, a że był zamroczony alkoholem, zostawił ją w taryfie!
– Dokumentację, znaczy? Nie niewiastę? – upewnił się Karol, przełykając ślinę i patrząc zdumiony na szefa. Nie taki był plan Janusza.
– To nie jest śmieszne, mój drogi!
– Chcesz powiedzieć, że straciliśmy dokumenty?!
– Na szczęście nie. Taksówkarz okazał się uczciwy i zaniósł neseser do recepcji hotelu.
– Ksawery sam ci się do tego przyznał?
– Gdyby to zrobił, być może mu wybaczyłbym. Nie. Przemilczał ten incydent.
– Więc… skąd o tym wiesz?
– To właśnie jest dziwne. Dostałem dziś rano anonimową informację z ukrytego numeru.
Prezes wypił zawartość szklanki jednym haustem.
– Może to ktoś z hotelu? Z recepcji?
– Możliwe. Ale jaki hotelowy pracownik fatygowałby się do prezesa firmy?
– Nie chciał kasy za przysługę?
– Właśnie nie. Opowiedział, co zaszło i się rozłączył. W dodatku jego głos brzmiał sztucznie. Jakby mówił cyborg.
– Rozumiem, że docisnąłeś Derkacza, a on nie mógł się wyprzeć, tak?
– Dokładnie tak. Przyznał się do wszystkiego.
– A dlaczego zniknął?
– Bo go wysłałem na przymusowy urlop. Potem się zastanowię, co z nim zrobić. A ty masz jakiś pomysł?
Stępień zamyślił się. Nic mu nie pasowało. Czyżby, oprócz Janusza, ktoś inny dobrał się do skóry kapusiowi?
– Nic nie zginęło z teczki?
– Nic. Ale skąd mamy mieć pewność, że ktoś nie zrobił kopii? To ściśle poufne informacje. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby chodziło o dokumentację tych nowych modułów?! Kompletnie nieodpowiedzialny idiota!
– Nie powinniśmy pogadać z… Mateuszem?
– Absolutnie nie! To nasza wewnętrzna kompromitacja. I nie może wyjść poza firmę. Czy ty w ogóle czujesz temat? Pijany dyrektor firmy produkującej elektronikę dla wojska gubi dokumenty w taksówce! Gdyby takie coś wyciekło, to byłby koniec Piaseczna. Nasz też.
– No ale… ktoś spoza firmy już o tym wie. Ten ktoś, kto dzwonił…
– No właśnie. I to jest największy kłopot. Oczekuję twojej rady, Karol.
– A gdyby wtajemniczyć Janusza? No… bez szczegółów… – zaproponował nieśmiało. – On być może potrafi namierzyć tego „życzliwego”.
Wolski potarł czoło.
– Jeżeli ręczysz za Kowala… to spróbuj. Powiedz mu, że ktoś mi zrobił jakiś dowcip i chcę… No sam wiesz. Ale jak on ma to niby sprawdzić?
– Na jaki numer dzwonił? Na twoją komórkę?
– Nie. Na sekretariat.
– Czyli połączenie przeszło przez naszą wewnętrzną sieć… W takim razie szansa jest spora. Kowal mógłby być hakerem. Mówię ci… zna przeróżne sztuczki – ugryzł się w język, czując, że zdradza za dużo.
– Dobrze. Masz moją zgodę. Ale ostrzegam. Ostrożnie i z wyczuciem!
Wchodząc do swojego gabinetu, spojrzał w głąb korytarza. Przy windzie stała rozczochrana jak zwykle Marysia i wrzucała zawartość kosza na śmieci do plastikowego worka. Pomachała mu przyjaźnie dłonią.
Usiadł w fotelu. Czuł, że traci kontrolę nad wydarzeniami. Patrzył tępym wzrokiem na wiszący na ścianie pejzaż. Kierowany ciekawością wstał i ostrożnie zdjął go z haczyka. Czarny prostopadłościan był na swoim miejscu.
Podszedł do okna. Zachmurzone niebo nie poprawiło mu humoru.
Melodia z filmu „Love Story” zabrzmiała w kieszeni marynarki.
– Ewa? Nigdy nie dzwonisz o takiej godzinie.
– Musisz pojechać do szkoły Antoniego.
W głosie żony brzmiało zdenerwowanie.
– Co się stało? – zaniepokoił się.
– Bójka. Dyrektorka do mnie dzwoniła przed chwilą.
– Jaka bójka? Pobił ktoś Antosia?
– Nie. To on przyłożył koledze.
– Antoś kogoś uderzył? Przecież to pacyfista – mimowolnie uśmiechnął się, uspokojony. Nawet poczuł coś w rodzaju dumy.
– Nie rób sobie żartów! Tamten ma podbite oko i oby się nie okazało, że złamany nos! Musisz zaraz tam jechać i załatwić sprawę.
– Co to znaczy „załatwić”? Plaster mam chłopakowi przykleić? Poza tym nie mogę. W firmie jest problem.
– Czyli znowu wszystko na mojej głowie, tak?
– Znowu? A kiedy ostatnio Antoś kogoś pobił?
W głośniczku zatrzeszczało.
– Widzę, że ciebie to bawi. Okej. Pojadę sama. Cześć.
Ewa rozłączyła się.
Wyjął z teczki gadżet od Mateusza. Usiadł wygodnie, włączył go i z satysfakcją obserwował przemieszczający się po mapie punkcik.
Po pięciu minutach wrócił do firmowej rzeczywistości. Wybrał numer Janusza.
– Chodź, zjemy sushi za rogiem.
– Coś się stało?
– Powiem, jak się spotkamy. Za pół godziny, okej?
– Janusz, miałeś założyć profil na portalu, wstawić tam fotki Ksawerego, pozaczepiać kilka damulek i czekać na odpowiedni moment, prawda?
– O co ci chodzi? Tak zrobiłem. Nadszedł już ten moment?
Stępień chwycił pałeczki. Porcja ryżu zniknęła w ustach. Spojrzał przyjacielowi w oczy.
– Nie zrobiłeś nic więcej?
Kowal skrzywił się, a jego wzrok wyraził bezmiar urażonej godności.
– A co miałem zrobić? Czekam na twój sygnał, wspólniku – postukał pałeczkami w szklankę. – Powiesz mi, co się dzieje? Podobno Ksawery zniknął.
– Nie zniknął, tylko jest na urlopie okolicznościowym – mruknął niechętnie Karol. – Za to prezes ma do ciebie prywatną prośbę – upił łyk wody. Wasabi paliło go w język.
– Jaką prośbę? – zainteresował się informatyk.
– Dasz radę ustalić zastrzeżony numer, z którego ktoś dziś kwadrans po ósmej dzwonił do sekretariatu Wolskiego?
– Czyli na firmowy telefon, tak?
– Tak. Chodzi o jakiś głupi dowcip. Prezesowi bardzo zależy. To ja mu ciebie poleciłem – zaznaczył Karol.
Chuda twarz Kowala rozpromieniła się. Żuł powoli rybę, patrząc triumfalnie na kumpla.
– Na kiedy? – zapytał.
– Na wczoraj.
– Zajmę się tym od razu.
Janusz skinął na kelnera. – Dziś ja stawiam – zaśmiał się.
– I nie miej takiej ponurej miny, jakbyś się szykował na szkolną wywiadówkę Antoniego – dodał, klepiąc brodacza w plecy. – Nie wracasz do biura? – spytał zdziwiony.
Stępień stał przed barem i myślał intensywnie.
– Idź sam. Ja muszę się przejść po lunchu. Dla zdrowia.
Obserwował oddalającego się przyjaciela, aż ten zniknął za rogiem. Potem ruszył powoli w przeciwnym kierunku. Skwer był niedaleko. Usiadł na ławeczce przy fontannie i długo gapił się w rozbryzgi wody.
Wyciągnął lokalizator. Kropka zmierzała w kierunku domu. Sięgnął po telefon.
– Ewa, czy ty rozmawiałaś dziś z Januszem?
– Może byś zapytał o syna?
– O synu pogadamy w domu. Rozmawiałaś z Kowalem czy nie? To dla mnie bardzo ważne.
– Chyba oszalałeś. Z nikim nie rozmawiałam. Miałam wystarczająco dużo atrakcji w szkole. O której będziesz? Halo!
Karol rozłączył się.
– Nie. To niemożliwe. Zaczynam wpadać w paranoję – szepnął.
– Gdzie jest sprawca zamieszania? – rzucił od progu, zdejmując marynarkę.
– U siebie. Obiad już zjadł. Nie jesteś ciekaw szczegółów?
Stępień usiadł przy stole. Uśmiechnął się na widok ulubionej zupy pomidorowej.
– Opowiadaj, proszę.
– Tamten na szczęście nie ma złamanego nosa. To po pierwsze…
Spojrzała na męża i ku jego zdziwieniu zaśmiała się.
– Po drugie… Antka przed konsekwencjami uratowała pewna dziewczyna. Ładna nawet – mrugnęła okiem.
– Jak to „uratowała”?
– No, opowiedziała, jak do tego doszło. Okazało się, że ten z podbitym okiem najpierw ją szarpał i prawie zrzucił ze schodów. Zaczęła krzyczeć. Wtedy nasz synek złapał łobuza i przytrzymał. Tamten uderzył go pierwszy. W brzuch. A Antoś rozłożył go jednym ciosem.
Łyżka znieruchomiała w połowie drogi. Karol otworzył szeroko oczy.
– To jakiś żart? On się nie umie bić!
– Już umie. Wiesz, gdzie znikał czasem popołudniami?
– Mówił, że zapisał się na kurs programowania.
– Na kurs owszem. Ale nie programowania. Na kurs samoobrony.
– Niemożliwe! On? A skąd wziął kasę?
– Od twojego brata, Karolku. Mój kochany szwagier zawsze uważał, że wychowujemy ciepłe kluchy. No i namówił bratanka…
– Przecież to rodzinny spisek! Nic o tym nie wiedziałaś?
– Słowo honoru, że do dziś nie wiedziałam. Karol… a ty umiesz się bić? – zapytała z filuternym uśmieszkiem.
– Od czasów szkolnych nie musiałem – mruknął, sięgając po drugie danie. Był dumny z syna.
– Skoro już mówimy o spiskach, muszę ci się do czegoś przyznać… – spuściła wzrok.
Serce brodacza załomotało. Poruszył się niespokojnie na krześle i patrzył wyczekująco.
– Wiesz, że zawsze marzyłam o pracy w wydawnictwie?
– Chcesz powiedzieć, że…?
– Tak. Trzy lata temu zrezygnowałam z etatu w gazecie, ale mam dość zawodowego marazmu. Antek już jest duży, a poza tym będę mogła pracować głównie w domu.
Będę selekcjonować propozycje literackie. Wiesz, jak kocham książki, prawda? – spojrzała w oczy męża.
W spojrzeniu nie było prośby o akceptację. Karol wyczytał w nim ostateczną decyzję.
– Co to za wydawnictwo? – zapytał.
– Mąż Agnieszki dostał spory spadek i postanowił zainwestować w coś pożytecznego. Odnalazłam kilka koleżanek jeszcze ze studiów i namówiłyśmy je z Agą do współpracy. Zaczynamy w przyszłym tygodniu.
Ewa sięgnęła do barku. Wyciągnęła butelkę wina.
– Oblejemy tym razem mój sukces? – spytała cicho.
– To do nich się wymykałaś z domu?
– Tak. Musieliśmy opracować strategię. Będziemy inwestować w młodych autorów. Organizować konkursy, spotkania z czytelnikami i takie tam…
Popatrzyła badawczo na Karola. Nagle wybuchnęła śmiechem.
– A ty myślałeś, że mam romans?
Zaczerwienił się, chrząknął zakłopotany i sięgnął po korkociąg.
– Oblewamy! Tylko poczekaj pięć minut. Przecież muszę iść na górę i temu ancymonowi pogratulować, prawda?
Ewa podeszła i przytuliła się. Pocałował ją. To był bardzo namiętny pocałunek.
Do firmy dotarł dopiero około dziewiątej.
– Proszę mocną kawę – powiedział do sekretarki, wszedł do gabinetu i zdjął obrazek ze ściany. Podsłuch zniknął.
– Czy tu ktoś wchodził, zanim przyszedłem? – zapytał, stając w progu sekretariatu.
Kobieta speszyła się.
– Szczerze mówiąc… nie wiem. Musiałam zejść do recepcji i nie było mnie przez kwadrans.
– Zostawiła pani drzwi otwarte? – zmarszczył groźnie brwi.
– Chyba tak. Panie dyrektorze, to się już nie powtórzy – spuściła wzrok. – Zginęło coś?
Stępień sapnął gniewnie. Machnął ręką i wziął kubek z kawą. Po chwili siedział za biurkiem z komórką w dłoni.
– Zbadałeś temat?
– Tak.
– Mów. Nie mam czasu.
– Janik.
– Kto?! Dyrektor ekonomiczny?! Żarty sobie robisz?
– Nie robię. Ze swojej prywatnej komórki. I nie rozumiem zdziwienia. Przecież mówiłeś, że chodziło o jakiś dowcip, tak? A Krzyś jest z tego znany. Pamiętasz, co zrobił w Prima Aprilis?
– Dobra. Dziękuję, Janusz.
Karol rozpiął marynarkę. Pił kawę i próbował zebrać myśli.
– Robert? Jesteś u siebie? – rzucił do mikrofonu.
– Tak. Czyżby Janusz nam pomógł?
– Czyżby tak.
– To zapraszam.
Kłęby dymu krążyły po gabinecie jak ciężkie burzowe chmury. Wolski ssał ustnik fajki, próbując opanować emocje.
Dotknął interkomu.
– Pani Eugenio, proszę wezwać dyrektora Janika. Tak. Natychmiast.
– Mam wyjść? – zapytał Karol.
– Nie. Zostań…
Po kilku minutach w drzwiach pojawił się chudy, drobny mężczyzna w okularach.
– Pan ma rodzinę na Wybrzeżu, prawda? – Wolski nie bawił się w ceregiele.
– Nie rozumiem… Mam. Coś się stało?
– Kiedy ostatnio był pan w Trójmieście? – kontynuował prezes.
– Miesiąc temu. Ale nadal nie rozumiem…
– Ma pan przy sobie swoją prywatną komórkę?
Janik spojrzał na Karola, jakby szukając u niego wsparcia. Brodacz odwrócił wzrok.
– Panowie, czy to jakieś przesłuchanie? O co chodzi? – Janik podniósł głos.
– Chciałbym zobaczyć pańską komórkę. Pokaże nam ją pan sam, czy mam wezwać ochronę?
– Ja sobie wypraszam takie traktowanie! – krzyknął główny księgowy. A komórka mi zginęła. Dowiem się, co tu się dzieje?
– Zginęła, powiadasz pan… A kiedy?
– Nie wiem dokładnie.
Janik opadł ciężko na fotel i otarł pot z czoła.
– Komórkę można zlokalizować. Próbowałeś, Krzysiu? – wtrącił się Karol.
– Próbowałem. Zgłosiłem do operatora, ale jest wyłączona.
– Kiedy pan to zgłosił? – spytał jadowicie brzmiącym głosem prezes.
– Wczoraj po południu. Wtedy się zorientowałem, że jej nie mam. Ostatni raz z niej korzystałem dwa dni temu. Pytam ponownie – o co chodzi? Chyba mam prawo wiedzieć?
Wolski spojrzał w okno. Milczał. Potem ledwo dostrzegalnie skinął głową, zerkając na Karola.
– Krzysiek, chcesz nam o czymś powiedzieć? Jeżeli wiesz, o czymś, co jest ważne dla firmy, zrób to teraz.
– Ludzie! Czy wy zwariowaliście? O co mnie podejrzewacie? – krzyknął Janik.
Stępień zawahał się. Albo jest tak dobrym aktorem, albo mówi prawdę – pomyślał.
Prezes wypuścił z ust kolejny obłok.
– Panie Krzysztofie, jest pan od tej chwili na urlopie. Odpocznie pan, zastanowi się… Jeżeli uzna pan, że chce nam pan o czymś powiedzieć, zapraszam. A, i najważniejsze. O tej rozmowie radziłbym nikomu nie mówić. A teraz proszę jechać do domu. I szukać telefonu – syknął i zmrużył oczy.
– To jakieś kosmiczne nieporozumienie! To skandal! – zabulgotał Janik.
– Chyba nie muszę przypominać, co zaczynamy produkować? Chce pan kontynuować rozmowę w innym gronie? Radzę się uspokoić – warknął Robert.
Blady Janik zamilkł i wyszedł z gabinetu bez słowa.
– Nadal uważasz, że poradzimy sobie z tym sami?
Karol kręcił młynka palcami i patrzył zakłopotany na Wolskiego.
– Myślisz, że jemu naprawdę ktoś rąbnął komórkę? – odpowiedział pytaniem na pytanie prezes.
– Nie możemy tego wykluczyć. Ale to oznacza…
– Że masz rację. Nie poradzimy sobie sami. Ale z drugiej strony… Na razie nie stało się nic złego, tak naprawdę. Pewien bałwan o mało nie zgubił dokumentów handlowych, ktoś mi o tym lojalnie doniósł… – Wolski patrzył w okno, za którym dziś świeciło słońce. – Może po prostu jakiś anioł stróż anonimowo dba o nasze interesy? Jak sądzisz?
– Sądzę, że żeby ci donieść na Ksawerego nikt nie musiał kraść telefonu dyrektora ekonomicznego.
– Chyba że on po prostu kłamie. Przestraszył się konsekwencji donosu i tyle.
– Trochę znam się na ludziach. Janik był autentycznie zbulwersowany. Coś tu śmierdzi – rzekł stanowczo Karol.
I to nawet bardziej niż się wydaje – dodał w myślach, przypominając sobie rozmowę z Mateuszem. Rozmowę, o której miał nikomu nie mówić. Nawet prezesowi.
– Robert, musimy podjąć decyzję. Albo bawimy się nadal w detektywów, albo trzeba dać znać, sam wiesz, gdzie… Pomyślałeś o tym, że ten anonimowy telefon mógł być testem?
– Jakim testem?
– Lojalności. I chęci współpracy. Twojej…
Prezes wstał. Przeszedł się po gabinecie.
– Zajmę się tym – powiedział w końcu.
– Pani już w pracy?
Wychodząc z windy prawie zderzył się z Marysią i jej mopem.
– Zarabiać trzeba na chleb, panie dyrektorze – odpowiedziała, schodząc mu z drogi.
Coś go tknęło.
– O której dziś pani przyszła do biura?
– A przed godzinką. Ledwo zdążyłam posprzątać u informatyków. Skaranie boskie z tymi flejtuchami!
– U mnie w gabinecie pani nie była?
– Chciałam wynieść śmieci, ale mnie sekretarka nie wpuściła. Czegoś nie w humorze od rana kobitka – zaśmiało się czupiradło. – A pan dyrektor to też wzrok ma dziwny. Jakaś epidemia, czy co?
– Widać, biomet niekorzystny.
– Bio… co? – otworzyła szeroko oczy.
– Nic, nic. Do widzenia.
Mateusz patrzył na oddalającą się sylwetkę Wolskiego. Prezes wsiadł do mercedesa i ruszył z piskiem opon. Kierowca zielonego mustanga sięgnął do kieszeni. Wybrał numer.
– Ja w sprawie ogłoszenia. Czy mogę obejrzeć to mieszkanie jeszcze dziś?
– W każdej chwili. Rozumiem, że panu bardzo zależy, prawda?
– Bardzo. Za godzinę?
– Mam nadzieję, że dysponuje pan konkretną zaliczką?
– Bardzo konkretną.
– To do zobaczenia.
Czaplicki podniósł dach kabrioletu i wyjechał z podziemnego parkingu. Po pięćdziesięciu minutach zatrzymał się przed niepozornie wyglądającą willą na peryferiach.
– Czy to pewne?
Facet w czarnej koszuli wpił wzrok w rozmówcę.
– Trzy godziny temu Alfa poprosił o pilny kontakt. Wszystko, co ci przed chwilą zrelacjonowałem, pochodzi od niego. Sam oceń. Bez powodu bym się nie zjawiał w centrali.
Dobrze zbudowany, krótko ostrzyżony, młody człowiek wytrzymał badawcze spojrzenie szefa.
Brunet sięgnął do interkomu.
– Połącz się z delegaturą w Gdańsku i uprzedź ich, że Bogdan będzie u nich jutro z samego rana – powiedział.
– I że ma wszelkie pełnomocnictwa. Wszelkie – powtórzył znaczącym tonem.
– Przyjąłem. Wykonuję.
Zielona lampka zgasła.
– A ty na co czekasz? – spojrzał na młodego. – Pakuj się.
– Dobrze usłyszałem? Wszelkie?
– Bardzo dobrze usłyszałeś. Tylko nie przegnij, jak ostatnio… – uśmiechnął się leciutko.
– Karol, muszę z tobą pogadać.
Głos Ksawerego brzmiał płaczliwie.
– A o czym?
– O Gdańsku.
– Wiem, co zrobiłeś w Trójmieście. Wiem to samo, co prezes.
– A chcesz się dowiedzieć więcej?
Stępień uśmiechnął się i przełożył telefon do drugiej dłoni.
– Mów. Słucham.
– Spotkajmy się. Bardzo cię proszę.
– Gdzie i kiedy? – rzucił oschle.
– Dostosuję się. Ale jeśli możesz, jeszcze dziś.
– Jeżeli to coś ważnego, dlaczego dzwonisz do mnie, a nie do Wolskiego?
W głośniczku zapadła cisza. Karol czekał ze stoickim spokojem.
– Próbowałem. Nie chciał ze mną gadać.
– A skąd wiesz, że ja zechcę?
– Bo ty masz coś, czego nie ma pan prezes.
– Masz na myśli brodę? – zakpił Stępień. Bawił się świetnie.
Ksawery wydawał się być niezrażony sarkazmem.
– Intuicję – powiedział cicho.
– Kadzisz mi, czy obrażasz prezesa i głównego udziałowca firmy? To jakaś prowokacja? Nagrywasz naszą rozmowę?
– Nic nie nagrywam. Spotkamy się?
Karol podrapał się w policzek.
– Okej. Bądź o siedemnastej w bistro.
– Dziękuję. Naprawdę dziękuję.
Dyrektor Stępień rozłączył się bez pożegnania. Westchnął i wybrał numer Ewy.
– Wrócę dziś trochę później. Wybaczysz?
– Dużo później?
– Nie.
– Wróć, zanim zasnę – zaśmiała się zmysłowo.
Usiedli w rogu, za kolumną. Przy jedynym stoliku zapewniającym względną dyskrecję.
Patrzył z niesmakiem na worki pod oczami Derkacza. Nieźle go tąpnęło – pomyślał.
– Powiem jak na spowiedzi. Mimo że mi nie uwierzysz – zaczął Ksawery.
– Czego właściwie oczekujesz? Rozgrzeszenia?
– Co panom podać?
Kelnerka pojawiła się znienacka.
– Przyjechałeś samochodem? – Karol zerknął w prawo.
– Taksówką.
– To w takim razie dla mnie sok pomarańczowy, a dla tego pana duża whisky – uśmiechnął się do dziewczyny. – Z lodem, bez coli – dodał.
– Słuchaj, ja w Gdańsku nie wypiłem ani grama alkoholu w tamtej knajpie – odezwał się Ksawery, gdy apetyczna szatynka zniknęła za kolumną.
– Fakty mówią co innego – odparł Stępień.
– Daję ci najświętsze słowo honoru. Poszedłem zjeść kolację. Fakt, miałem ze sobą dokumentację. Ale co w tym złego?
– I przypadkowo wybrałeś lokal, znany z przesiadujących tam kurew?
– Nie miałem o tym pojęcia. Wszedłem do pierwszego lepszego.
Na stoliku pojawiły się dwie szklanki. Kelnerka zakręciła pupą i odeszła bez słowa. Derkacz podniósł szkło do ust i wypił łapczywie połowę zawartości. Jego dłoń drżała, co nie umknęło uwadze szefa kadr.
– Dobrze. Opowiedz wszystko po kolei.
– Zamówiłem kolację. Nie miałem żadnych planów, zaręczam – spojrzał w oczy dawnego kumpla. – Kiedy kończyłem deser, podeszła ta laska. Poprosiła o ogień. Zapytała, czy jestem w delegacji… I tak od słowa do słowa…
– Kretyn. Po prostu kretyn – stwierdził Karol i skinął na kelnerkę.
– Dla kolegi jeszcze raz to samo.
Przez chwilę obserwował szerokie biodra odchodzącej. Potem spojrzał na trzymającą pustą szklankę dłoń Ksawerego i zdał sobie sprawę z hipokryzji. Swojej.
Chrząknął, upił łyk soku.
– Usiadła przy twoim stoliku, tak?
– Tak.
– Zdarzyło się tam coś szczególnego?
– Co masz na myśli?
– Nie wiem. Zamówiłeś jej drinka?
– Tak. Ale tylko jej. Ja piłem kawę.
– I co było potem?
– Wyszedłem na chwilę do kibla.
Stępień zmrużył oczy. Poczekał, aż kelnerka odejdzie. Derkacz od razu podniósł do ust przyniesioną szklankę. Kostki lodu zagrzechotały.
– Czy po powrocie miałeś jeszcze kawę?
– Tak. Dopiłem i jeszcze przez jakiś czas rozmawialiśmy.
– A potem?
– No właśnie nie pamiętam, co było potem…
Karol zamyślił się.
– Ksawery… Mam do ciebie pytanie. Czy liczyłeś na to, że to tobie zaproponują wejście do zarządu? Dobrze się zastanów, zanim odpowiesz.
– Szczerze? Tak.
Kolejna porcja whisky zniknęła w ustach.
– A teraz uważaj jeszcze bardziej z odpowiedzią. Chciałeś mi w jakikolwiek sposób zaszkodzić?
Reakcja była natychmiastowa. Szeroko otwarte, zdziwione oczy nie mogły kłamać.
– Żadnych anonimów, żadnych głupich pomysłów?
– O czym ty mówisz, człowieku?! Mam wady, wiem. Ale nie jestem świnią!
Derkacz podniósł się z krzesełka.
– Uspokój się – osadził go spojrzeniem Karol. – Zaczynam ci wierzyć – mruknął, pocierając czoło.
– Rachunek proszę – machnął dłonią do obserwującej ich zza barku dziewczyny.
– A ciebie osobiście odwiozę do domu.
– Karol… Pomożesz mi? – wyszeptał Ksawery.
Stał przez chwilę przed obrotowymi drzwiami, prowadzącymi do hotelu. Od strony morza wiał lekki wiatr, a sobotnie popołudnie i pogodne niebo zachęcały do spacerów. Grupki turystów zmierzały w stronę zabytkowej Starówki.
Westchnął, rozpiął suwak bluzy i wszedł do środka.
Recepcjonista spojrzał znudzonym wzrokiem.
– Nie mamy wolnych pokojów – poinformował od razu.
– Kto miał wieczorny dyżur we wtorek?
Bogdan nie lubił tracić czasu. Zdziwiony młody mężczyzna w białej koszuli i czarnej kamizelce spojrzał zaniepokojony na gościa.
– A dlaczego miałbym odpowiedzieć na takie pytanie? – skrzywił się.
Podsunięta pod nos legitymacja sprawiła, że stracił rezon.
– Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego? – szepnął zaskoczony.
Funkcjonariusz przyjrzał się plakietce przyczepionej do kamizelki.
– Zatem kto, panie Kazimierzu? – powtórzył pytanie.
– Ja miałem wtedy nockę.
– Świetnie. Pamięta pan gościa, który zostawił w taksówce teczkę?
– Oczywiście, że pamiętam. Przyjechał z niezłą laską tuż przed dwudziestą drugą.
– Do laski zaraz dojdziemy. Ten gość był pijany?
– No… wyglądał na zamroczonego. Szedł chwiejnym krokiem. Ta babeczka pomogła mu wejść do windy i…
– Wpuszczacie tu kobiety z ulicy? – przerwał agent, uśmiechając się ironicznie.
– Zasadniczo nie. Ale ona przyszła razem z gościem. Klient nasz pan – odwzajemnił uśmiech.
– Nie jestem z obyczajówki. Nie wnikam. Co się wydarzyło potem?
Recepcjonista odetchnął z ulgą.
– Po kilku minutach wbiegł taryfiarz z neseserem. Powiedział, że pasażerowie zostawili go w aucie.
– Ile to jest „kilka”?
– Trzy, najwyżej pięć. Ja zresztą znam tego kierowcę. To szwagier mojego kumpla – przepytywany wykazał się nieograniczoną chęcią współpracy.
– Namiary?
Młody człowiek sięgnął po bloczek. Wyrwał kartkę i zapisał na niej imię, nazwisko i numer telefonu korporacji. Podał Bogdanowi.
– I co pan zrobił z tym neseserem?
– Szybko wjechałem na górę i zapukałem do numeru.
– Zostawił pan recepcję?
– Było pusto. Zresztą chciałem szybko oddać zgubę.
I dostać napiwek… – pomyślał agent.
– Kto otworzył drzwi?
– Ta babka.
– A gość? Widział pan go? Wszedł pan do środka?
– Tak. Ona mnie wpuściła i dała pięć dych.
– Wyciągnęła ze swojej torebki?
Recepcjonista zaśmiał się.
– Nie. Z portfela tego eleganta. Leżał na łóżku. Gość, nie portfel.
– Zauważył pan coś niezwykłego?
Kazimierz zastanowił się przez moment.
– Nie. Wszystko wyglądało normalnie.
– Co było później? Ta kobieta spędziła tam całą noc?
– A skąd! Nawet się zdziwiłem, bo wyszła po pół godzinie. Pewnie nie miała z faceta żadnego pożytku – zachichotał.
– Widział ją pan kiedykolwiek wcześniej albo później? To lokalna kurewka?
– Pierwszy i ostatni raz na oczy ją widziałem.
– Na pewno? – Bogdan wpił wzrok w oczy rozmówcy.
– Jak Boga kocham!
– Nie mieszajmy do tego Boga. Gdzie macie zapis z monitoringu?
– Zaraz zawołam kolegę. On panu wszystko udostępni, panie kapitanie.
– Nie jestem kapitanem. Wołaj pan tego kolegę – uśmiechnął się zadowolony z siebie porucznik Jabłonowski.
– Szybko pan przyjechał, panie Staszku – rzucił w stronę uśmiechniętego taksówkarza, delikatnie zatrzaskując drzwi białego opla.
– Powiedzieli mi przez radio, że chodzi o nagrodę – padła szczera odpowiedź.
Bogdan machnął legitymacją i zapiął pasy.
– Jedźmy, to będzie normalny kurs.
Spojrzał na zaskoczonego kierowcę. Twarz lekko siwiejącego faceta budziła zaufanie.
– Dokąd mam jechać?
– Do tej knajpy, z której wziął pan we wtorek dwoje pasażerów.
– Czyli nagroda za teczkę to podpucha? Czego ode mnie chcecie? Co chcecie wiedzieć?
– Wszystko. Najlepiej wszystko… – mruknął porucznik. – I nie podpucha. Zachowanie dyskrecji – dodał.
– Wszystko? O tym kursie do hotelu?
– A jest coś więcej, co mogłoby mnie zainteresować?
– Nie sądzę. Jestem uczciwym, spokojnym obywatelem. Żona, dwójka dorosłych dzieci, pies rasy bokser i nie chcę żadnych kłopotów – powiedział Stanisław, ruszając ostrożnie spod żółtej barierki.
– Wierzę. To teraz proszę mi wszystko opowiedzieć. Kto zamówił kurs, gdzie siedzieli pasażerowie, o czym rozmawiali…
Przez chwilę panowała cisza. Kierowca zmrużył oczy, przypominając sobie wtorkowy wieczór.
– Nie wiem, kto zamówił kurs. W centrali wiedzą. Ale wydaje mi się, że kelner z knajpy. Tam jest taki zwyczaj.
Bogdan popatrzył wyczekująco. Nie popędzał.
– Oboje siedli z tyłu. Nie rozmawiali w ogóle. Ten gość, wyglądał, jakby był nieprzytomny.
– Pijany?
– Właśnie nie… Nie czułem gorzałki. Powiedziałbym, że był na prochach. Wie pan, różnych miewam klientów. Życie znam… – uśmiechnął się smętnie. – Ale coś sobie teraz przypomniałem. W trakcie jazdy usłyszałem jakby trzask z tylnego siedzenia. Jakby ktoś otworzył zamek walizki. Znaczy… nesesera.
– Kto go mógł otworzyć?
– Raczej kobieta. W lusterku widziałem, że coś ogląda, w ogóle nie zwracając uwagi na tego gościa.
– Nie wydało się to panu podejrzane?
– Panie! – roześmiał się szofer. – Gdybym ja się dziwił wszystkiemu, co czasem się wyrabia na tylnej kanapie…
– Rozumiem. Oni wysiedli bez teczki, tak?
– Ano bez. Od razu się zorientowałem, bo nie domknęli drzwi i też musiałem wysiąść. No to pobiegłem za nimi, ale już pojechali na górę, więc oddałem zgubę Kazikowi z recepcji. Znam go, to wiedziałem, że przekaże.
Jabłonowski zamyślił się.
– Ta para… Widział pan wcześniej któreś z nich?
– Nie kojarzę. Facet wyglądał na biznesmena, a ta kobitka… była bardzo atrakcyjna, rozumie pan, co mam na myśli? – uśmiechnął się Staszek.
– Nie każda ładna kobieta musi być… rozumie pan, co mam na myśli? – odparł z głębokim przekonaniem Bogdan. – Kto zapłacił za kurs?
– Ona. Dała niezły napiwek – rzekł taryfiarz i zatrzymał samochód.
– To ta restauracja. Mogę jeszcze w czymś pomóc?
– Tak. Proszę tu na mnie zaczekać. Najwyżej pół godziny.
– Żaden problem. Licznik bije – zaśmiał się Staszek, patrząc wymownym wzrokiem na taksometr.
Porucznik wysiadł i szybkim krokiem wszedł do knajpy.
Po dwudziestu minutach wrócił.
– Dokąd teraz? – padło pytanie.
– Okopowa 9. Wie pan, o który budynek mi chodzi?
– Oczywiście, że wiem… – pokiwał głową taksówkarz.
Kwadrans później opel zatrzymał się nieopodal okazałego, budzącego respekt gmachu. Powstały ponad sto lat wcześniej obiekt mieścił początkowo siedzibę gdańskiej policji, później kilka innych specyficznych instytucji, a obecnie korzystała z niego delegatura ABW.
– Panie Staszku, reszty nie trzeba – Bogdan wręczył banknot. – Bardzo mi pan pomógł. Dziękuję. Co do nagrody… Nie mam na nią funduszy, ale może wystarczy to.
Sięgnął do kieszeni i wyjął mały kartonik z wydrukowanym numerem telefonu.
– Co to za numer? – Stanisław obracał tajemniczą wizytówkę, na której nie było nic poza dziewięcioma cyframi.
– Mój – Bogdan uśmiechnął się przyjaźnie. – W razie jakichkolwiek kłopotów, proszę dzwonić. Pomogę.
– Jakichkolwiek? Dobrze rozumiem?
– Tak. Jakichkolwiek. Tej rozmowy nie było, prawda? Miłego weekendu.
Stanisław patrzył na oddalającą się postać i kręcił niedowierzająco głową.
Opony zaszurały po drobnym żwirze. Aleja dojazdowa miała najwyżej sto metrów. Przejechał je powoli, podziwiając sielski widok. Z prawej strony od zieleni drzew odcinał się ceglastą czerwienią budynek starego klasztoru.
Na wprost lśnił bielą niewielki pawilon. Wybudowano go współcześnie na rozległych gruntach należących do zakonu. Architekt starał się, aby ukryta w parku bryła nawiązywała stylem do gotyku, co przy dużej porcji dobrej woli i wyobraźni można było zaakceptować.
Zaparkował w cieniu, wciągnął w nozdrza zapach sosnowego lasu, sięgnął do bagażnika i po chwili wszedł do niewielkiego holu, trzymając w dłoni kwiaty i pudełko czekoladek.
– Dzień dobry.
Recepcjonistka poznała stałego gościa i uśmiechnęła się łagodnie.
– Dzień dobry – odpowiedział cichym, nieśmiałym głosem. – Mogę iść od razu? – zapytał.
– Może pan – czterdziestoletnia blondynka skinęła głową.
W przeszklonych drzwiach minął się z pielęgniarką, która ustąpiła mu drogi i podeszła do recepcji.
– Kto to jest? – zapytała koleżankę.
– To syn pani Marii. Wiesz, o kogo chodzi?
– To ta pensjonariuszka z amnezją, tak?
– Tak.
– Nie wiedziałam, że ma syna…
– Bo pracujesz u nas dopiero od kilku dni. On przyjeżdża aż z Warszawy raz na dwa tygodnie. Czasem rzadziej. To smutna i jednocześnie piękna historia.
– Opowiedz, proszę… – złożyła dłonie jak do modlitwy. – Mam akurat przerwę – dodała, usprawiedliwiając ciekawość.
Siedząca za biurkiem westchnęła i wskazała ubranej w kremowy fartuch kobiecie krzesełko.
– Dziesięć lat temu rodzina pani Marii zginęła w wypadku samochodowym – zaczęła opowieść. – Cała rodzina, rozumiesz?
– No jak cała, skoro właśnie widziałam syna?
– Nie przerywaj. Słuchaj dalej. Pani Maria wychowała się w bidulu. Nie miała nikogo. Męża i dwie córki pochowała, ale miała jeszcze najstarszego syna. On kilka lat przed wypadkiem wyjechał do Australii i słuch po nim zaginął. Mówiono nawet, że nie żyje.
Recepcjonistka przerwała na chwilę i chwyciła kubek z herbatą. Zamyśliła się.
– Pani Maria to ciekawy przypadek medyczny. Pod wpływem nieszczęścia jej psychika zaczęła cofać się w czasie. Stopniowo zapominała o teraźniejszości. Pomimo wysiłków psychiatrów, po kilku latach wyparła wszystkie wspomnienia. Z wyjątkiem tych najwcześniejszych. Wiesz, że ona wierzy, że jest małą dziewczynką i mieszka w domu dziecka? – otarła łzę z policzka. – Pytasz o syna? Tak. Odnalazł się. Dwa lata po tym wypadku samochodowym. Wrócił do Polski na stałe, znalazł matkę w zakładzie psychiatrycznym i załatwił jej miejsce u nas. To chyba zamożny mężczyzna. Siostry zakonne nie prowadzą tej fundacji całkiem za darmo…
Recepcjonistka zakryła usta i rozejrzała się z niepokojem, łapiąc się na świętokradztwie.
– Ona go nie poznała? – zapytała zaintrygowana pielęgniarka. – Jego widok nie pomógł w terapii?
– Lekarze mówią, że gdyby wrócił do kraju wcześniej, to może to by zadziałało. Od ośmiu lat odwiedza ją, przywozi słodycze, kwiaty… I nic. Pani Maria myśli, że to jej kolega z bidula – znowu otarła łzę. – Gra z nią w warcaby. Oboje to uwielbiają – uśmiechnęła się.
– Boże… Najbardziej wzruszająca historia, jaką słyszałam. To musi być bardzo dobry, bogobojny człowiek. Jak on ma na imię?
– Janusz. Janusz Kowal.
– Ty czasem nosisz inne koszule niż czarne? – zapytał od progu Bogdan.
– A ty czasem mówisz „dzień dobry”, wchodząc do przełożonego? – padła natychmiastowa riposta.
– Czy dobry, to się jeszcze okaże – mruknął Jabłonowski.
– Siadaj. Opowiadaj.
– Kawy dasz? Przez cały weekend spałem może pięć godzin.
– Samoobsługa. Tam stoi termos. Nawijaj, bo cię rozszarpię!
Krnąbrny porucznik spojrzał krytycznym wzrokiem na jedyną w miarę czystą szklankę. Starł z niej serwetką ślad szminki i nalał sobie czarnego płynu. Mlasnął głośno i zaczął meldować.
Po kwadransie treściwej relacji zwierzchnik zadał bardzo konkretne pytanie.
– Wiesz już, kim jest ta kobieta?
– Znam jej imię i nazwisko. Dzięki firmie Faceware AI. No i mojej nocy przy komputerach… – uśmiechnął się. – Ale kim ona jest w tej grze, to się dopiero okaże. Nad morzem była w peruce. Makijaż też zmienia rysy…
– Faceware AI to był nasz strzał w dziesiątkę. Zlokalizowałeś babę?
– Tak. W Warszawie.
– No i co?
– To co zwykle. Obserwacja. I mała awaria prądu w jej mieszkaniu… Przecież nie zatrzymam laski za wyjazd do Gdańska. To wolne miasto… znaczy wolny kraj, chciałem powiedzieć – zaśmiał się z gry słów. – Dowodów na nic nie mamy. Za późno się dowiedzieliśmy o tej akcji.
– Ona może mieć coś wspólnego z obiektem numer trzy?
– To by nam pasowało, prawda? A jesteś przekonany, że układamy tylko jeden zestaw puzzli? – Jabłonowski zerknął na swoje paznokcie.
Pułkownik spojrzał mu w oczy.
– Tego właśnie nie jestem pewien – syknął. – Masz jakiś pomysł?
– Chyba mam… Chcesz posłuchać?
– Nie, kurwa, wolę obejrzeć „Koziołka Matołka” – warknął pryncypał.
– No to skup się.
Gdy porucznik skończył, na twarzy szefa pojawił się szeroki uśmiech.
– Masz zielone światło. Jakieś pytania do mnie?
– Tak. Jedno. Czyja to była szminka?
Bogdan zdążył się uchylić przed paczką marlboro, ciśniętą w jego kierunku.
– Odmeldowuję się – zachichotał, wychodząc z gabinetu.
– Ja w sprawie zaliczki. Musimy się pilnie spotkać i omówić szczegóły remontu lokalu – zabrzmiało w głośniczku.
– Mam przyjechać? – zapytał Mateusz.
– Tak. Jak najszybciej.
Ton porucznika Jabłonowskiego nie pozostawiał wątpliwości. Blondyn dopił sok, uregulował rachunek i wyszedł z kawiarnianego ogródka. Czuł wzrastający poziom adrenaliny.
Prezes Wolski wcisnął guzik w windzie i spojrzał na brodacza.
– Karolu, mam spotkanie na mieście. Za pół godziny w Łazienkach, przy Pałacu Na Wodzie.
– Dlaczego mi o tym mówisz?
– Bo to spotkanie z tobą.
Stępień oderwał oczy od lustra i skierował zdumiony wzrok na szefa.
– Będzie jeszcze ktoś. Ktoś, kto ceni sobie anonimowość. Pojedziesz osobno. Swoim samochodem. Nikomu ani słowa.
Winda zatrzymała się. Wolski zniknął w korytarzu, pozostawiając Karola w stanie oszołomienia.
Wielki paw rozpostarł skrzydła i wydał przeraźliwy okrzyk.
Porucznik wyciągnął dłoń.
– Bogdan – przedstawił się Stępniowi.
– Pan Bogdan jest z… – zaczął mówić Wolski.
– Bez nazw, proszę. I przejdźmy do sedna – uciął oficer. – Pospacerujmy – wskazał alejkę prowadzącą w stronę amfiteatru.
– Podsumujmy – powiedział. – Z naszych ustaleń wynikają niepokojące wnioski. Wasz kontrakt z niemiecką firmą wzbudził zainteresowanie obcych służb.
– Przecież to tylko zwykła transakcja handlowa… – Wolski wydawał się szczerze zdumiony. – Raczej spodziewałbym się zainteresowania naszą nową produkcją.
– Jedno się z drugim wiąże, prezesie. Nie chodzi o treść umowy. Chodzi o waszego kontrahenta.
Jabłonowski przystanął i obserwował kaczki pluskające się w stawie.
– Nie bardzo rozumiem – Robert sięgnął do kieszeni po fajkę. Włożył ją do ust, nie zapalając. Ssał ustnik w zamyśleniu. – Znacie treść kontraktu? Skąd? – zapytał wreszcie.
– Mamy swoje sposoby – Bogdan zmrużył oczy. – Ta niemiecka firma, dziwnym zbiegiem okoliczności, dostarcza pewne podzespoły elektroniczne do Rosji. Podejrzewamy, że służby Federacji starają się trzymać rękę na pulsie. W każdy możliwy sposób. Wykorzystując każdą okazję.
– Chce pan powiedzieć, że Derkacz padł ofiarą rutynowej ciekawości zagranicznego wywiadu? – wtrącił się Karol.
– Dokładnie – uśmiechnął się porucznik.
– A o anonimowym telefonie do prezesa pan wie?
– Pan prezes był łaskaw nas o tym poinformować. I bardzo dobrze zrobił, bo ten telefon rzuca nowe światło na sprawę.
– To znaczy? – Karol poczuł dreszcz.
– To znaczy, że nasze przypuszczenia się potwierdzają. Macie w firmie kogoś, komu bardzo zależy na wprowadzeniu chaosu – Bogdan przestał obserwować kaczki. Skierował wzrok na parę łabędzi.
– Z tym że ten ktoś popełnił ogromny błąd… Kierując podejrzenia na Janika – dodał po chwili. – Panie prezesie, odsunął pan od obowiązków dwa filary firmy. Dyrektora sprzedaży i dyrektora ekonomicznego, nieprawdaż?
– A co miałem zrobić w takiej sytuacji? – żachnął się Wolski.
– Postąpił pan logicznie. Choć nieco pochopnie. Trzeba było od razu dać nam znać. Pan też popełnił błąd. Teraz trzeba go naprawić. I dlatego poprosiłem o spotkanie – uśmiechnął się Jabłonowski.
– Jaki jest plan? – zapytał Karol.
– Co to za budowla? – odpowiedział pytaniem na pytanie oficer, wskazując sztuczne ruiny.
– Teatr – rzekł dyrektor kadr.
– No właśnie. Teatr.
Nad miastem wisiały deszczowe chmury. Wpatrzony w widok za oknem Karol nie od razu odebrał połączenie.
– Kumplu, dlaczego się nie odzywasz? – usłyszał głos Janusza.
– Bo mam dla ciebie niespodziankę. Wpadnij za pięć minut, dobrze?
– Twoje zaproszenie jest dla mnie rozkazem.
Kowal wydawał się tryskać humorem.
Pojawił się w gabinecie prawie natychmiast. Jakby czekał pod drzwiami. Uśmiechnięty, promieniejący.
– Siadaj.
Stępień wskazał fotel, kartkując akta.
– Janusz… – powiedział po chwili. – Ty jesteś absolwentem Politechniki Wrocławskiej, prawda? Kierunek inżynieria elektroniczna i komputerowa…
– Przecież świetnie o tym wiesz. Dlaczego pytasz?
Dyrektor kadr zamyślił się.
– Chcesz kawy? – zapytał.
– Nie. Wal, o co ci chodzi.
Karol spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
– Widzisz… Pan Czaplicki pokłócił się z prezesem. Już dla nas nie pracuje… Nie pójdziemy we trzech na wódkę.
– Do czego zmierzasz?
– Potrzebujemy kogoś zaufanego, kto pomoże przy wdrażaniu produkcji w Piasecznie. Ty ostatnio bardzo zaplusowałeś u Wolskiego. U mnie też – uśmiechnął się.
Kowal spuścił skromnie wzrok.
– I co ja mam powiedzieć? – mruknął. – Ale nadal nie rozumiem. Czego oczekujecie?
– Janusz, chcemy ci zlecić weryfikację projektu tych urządzeń. Coś tam nie działa, jak powinno. Moduł nie przeszedł testów. Miał to robić Mateusz, ale… – zawiesił głos.
– Dopuścicie mnie do poufnego projektu?
– Tak. Dostaniesz pliki z dokumentacją. Liczymy na ciebie i tylko na ciebie w tej sytuacji.
Twarz szefa IT rozjaśniła się.
– Dziękuję za zaufanie – powiedział.
– Tak a propos… Dlaczego nigdy nie opowiadałeś o swoich czasach studenckich? – usłyszał.
– Nie ma o czym. Harówa i wkuwanie – skrzywił się. – A… przy okazji… Co się dzieje z Janikiem i Derkaczem?
– Obaj popadli w niełaskę zarządu – zaśmiał się sztucznie Karol, pilnie obserwując reakcję kolegi. Twarz informatyka nie wyrażała żadnych uczuć. Skrył ją za maską obojętności.
– Mam zacząć od razu?
– Pójdziesz teraz do Wolskiego. On osobiście przekaże ci materiały. I bierz się szybko do pracy! Obiecuję, że firma doceni twoje zasługi.
Stępień wstał i wyciągnął dłoń. Janusz uścisnął ją mocno.
Zgrabna blondynka zapięła ostatni guzik bluzki. Poprawiła włosy i nachyliła się nad leżącym na łóżku nagim mężczyzną. Pocałowała go w czoło.
– Byłeś wspaniały – powiedziała i skierowała się w stronę drzwi. Zatrzasnęła je i zeszła po schodach. Wyszła na ulicę. Rozejrzała się. W mroku spowijającym małą uliczkę nie dostrzegła nikogo. Podeszła do samochodu i nacisnęła przycisk pilota. Sięgnęła do klamki citroena.
W tym samym momencie usłyszała za plecami szybkie kroki. Dwóch facetów zjawiło się znikąd.
– Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – usłyszała. – Pani pozwoli z nami.
Sparaliżowana strachem, kompletnie zaskoczona, nie próbowała uciekać. Nie miało to najmniejszego sensu.
– Karol, od kilku dni jesteś jakiś dziwny. Zamyślony i nieobecny. Co się dzieje?
Ewa postawiła przed mężem szklankę z drinkiem i spojrzała mu w oczy.
Stępień milczał.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć? – usłyszał.
– Ewcia, mam poważny orzech do zgryzienia w firmie – odparł po namyśle.
– Czyli nie mogę ci pomóc…
– Możesz. Poczekaj jeszcze trochę i nie baw się w psychologa.
– Bywasz naprawdę niemiły – skrzywiła się i sięgnęła po laptop. Po chwili zatopiła się w lekturze nadesłanego do wydawnictwa materiału.
Stępień zreflektował się.
– Przepraszam – powiedział. – Jestem kłębkiem nerwów, ale to minie. Obiecuję.
Ewa zmrużyła oczy i sięgnęła po papierosa. Karol zakaszlał i wyszedł z salonu.
– Tak. Rozumiem – prezes Wolski wypuścił kłąb dymu z fajki. – Bardzo dobrze rozumiem – dodał i rozłączył się. Powolnym ruchem odłożył telefon na biurko. Hasło wypowiedziane przez rozmówcę sprawiło, że poczuł ulgę.
Ogromną ulgę.
– Pani Eugenio, proszę wezwać dyrektora Stępnia i dyrektora Kowala. Mają być u mnie za pół godziny – powiedział do interkomu.
Potem usiadł w obrotowym fotelu i, odchylony do tyłu, zamknął oczy.
Weszli prawie jednocześnie. Kowal uśmiechał się jak zwykle. Gęsta broda Karola skrywała wszelkie emocje.
– Siadajcie, panowie.
Prezes wskazał fotele i spojrzał w okno.
– Minęły trzy dni. Czy zapoznał się pan z dokumentacją tych modułów? – zapytał, nie patrząc na dyrektora IT.
Rozległo się chrząknięcie. Janusz założył nogę na nogę.
– Oczywiście, panie prezesie.
– Jakieś wnioski? Uwagi?
– Potrzebuję więcej czasu – mruknął lekko speszony inżynier.
– Ile?
Karol nie wtrącał się do rozmowy. Obserwował sufit.
– Nie wiem. To bardzo skomplikowany układ. Myślę, że powinienem pojechać do Piaseczna i przyjrzeć się linii produkcyjnej. I zobaczyć prototyp – Kowal popatrzył śmiałym wzrokiem na Wolskiego.
– Żeby pan mógł tam wejść, musiałbym załatwić specjalne zezwolenie. Wie pan od kogo, prawda?
– A będzie z tym jakiś problem? Jak mam pracować?
Prezes uśmiechnął się, zerkając na zegarek.
– Tak się szczęśliwie składa, że ktoś kompetentny w sprawie dostępu do tajnych projektów zaraz tu będzie – spojrzał na lampkę interkomu.
– Proszę wpuścić – rzekł głośno.
Drzwi otworzyły się i do gabinetu weszło dwóch mężczyzn w garniturach. Stanęli przy wejściu, nie odzywając się ani słowem.
– Panowie z Piaseczna? – zapytał Kowal.
– Niezupełnie – odpowiedział starszy z gości, wyciągając z kieszeni legitymację ABW. Młodszy również sięgnął pod marynarkę. W jego dłoni pojawił się żółty pendrive.
– Poznaje pan ten przedmiot, panie Januszu? – zapytał.
Janusz zbladł i zrobił ruch, jakby chciał uciekać.
– Pani Sylwia bardzo szczegółowo opowiedziała nam, skąd ma kopię dokumentacji i komu miała ją przekazać. To rozsądna osoba. Pan też będzie rozsądny, prawda?
Funkcjonariusz powiedział to bardzo spokojnym tonem, kładąc dłoń na kaburze.
– A teraz proszę wstać i powoli wyciągnąć dłonie przed siebie. Jest pan zatrzymany w związku z działalnością na rzecz obcego wywiadu. Artykuł 130 kodeksu karnego.
Kajdanki zatrzasnęły się na szczupłych dłoniach.
– Karol! Powiedz coś! – zatrzymany odwrócił się w stronę przyjaciela.
Stępień skrzyżował ręce na torsie.
– Jedyną rzeczą, którą chciałbym teraz zrobić, to dać ci w mordę – wycedził.
– Komu w drogę, temu czas – rzekł starszy z agentów. – Proszę nas nie odprowadzać. Dziękujemy obu panom za współpracę. Do widzenia.
Pociągnął milczącego Kowala w kierunku drzwi.
Prezes odłożył fajkę. Wstał zza biurka i otworzył szafkę.
– Chyba należy nam się odrobina koniaczku? – uśmiechnął się szeroko.
– Nie odmówię – Karol wciąż zaciskał pięści.
Robert wzniósł pękaty kieliszek.
– Za szczęśliwe zakończenie! – powiedział.
– Intuicja podpowiada mi, że pan Bogdan będzie się z nami chciał spotkać jeszcze dziś – odparł brodacz, delektując się smakiem Martella.
Komórka zabrzmiała spokojną melodią.
– Oczywiście – potwierdził Wolski do mikrofonu.
Odłożył telefon i spojrzał na Stępnia.
– Dar jasnowidzenia jest twoim dodatkowym atutem – zaśmiał się głośno. – Tyle że nie dziś, a jutro. A swoją drogą, gdyby ten drań Kowal naprawdę studiował we Wrocławiu, to by się zorientował, że nie dostał prawdziwych schematów. Ryzykowaliśmy, że nam popsuje spektakl…
– Myślę, że pan Bogdan, oprócz tego że jest świetnym reżyserem, zadbał o wiarygodne rekwizyty w tym przedstawieniu. On nie wygląda na hazardzistę – zamyślił się dyrektor kadr. – To jak? Mogę już dzwonić do Janika i Derkacza?
– Sam to zrobię. I pamiętaj… na wypadek, gdybyś w przyszłości usiadł w moim fotelu… Umiej przeprosić podwładnych za swoje błędy. Bez pośredników. To zanikająca umiejętność. Chcesz jeszcze koniaku?
– Karol, dlaczego wróciłeś z biura taksówką?
Ewa podeszła do męża i znacząco pociągnęła nosem.
– Alkohol w pracy? Prezes Wolski to toleruje? – zapytała mocno zdziwiona.
– Dziś tak. Nawet namawiał.
Stępień podszedł do barku. Wyciągnął sporą butelkę i dwa kieliszki.
– Napij się ze mną – mruknął ponuro.
– Co się z tobą dzieje? Stało się coś niedobrego?
Brodacz usiadł przy stole. Popatrzył mętnym wzrokiem na ścianę.
– Kiedyś powiedziałaś, że najbardziej boli zdrada osoby, której ufamy… Miałaś rację!
– O kim mówisz? – zaniepokoiła się.
– O moim przyjacielu Januszu. Byłym przyjacielu.
Karol zakrztusił się koniakiem. Ewa patrzyła na męża, kompletnie zaskoczona.
– Powiesz wreszcie, o co chodzi?
Stępień machnął ręką, jakby odganiał muchę i napełnił kieliszek.
– To zdrajca. Nie, gorzej! To oszust! Na szczęście go dziś zamknęli…
– Jak to „zamknęli”? Kto? Policja?
– Coś… ktoś w tym rodzaju… – czknął głośno. – I nie pytaj, za co… To jest… – rozejrzał się dookoła – tajemnica państwowa… Ciii… – przyłożył palec do ust.
Przełknął kolejny łyk i popatrzył na żonę.
– Ewuś, kochasz mnie? Kochasz?
Przytaknęła skinieniem głowy, nie rozumiejąc zbyt wiele i czując, że lepiej o nic więcej nie pytać.
– A wiesz, czego najbardziej żałuję? Wiesz? Że nie dałem mu w mordę. Nie zdążyłem…
Telefon z propozycją rozmowy nie zaskoczył Karola. Tym razem obyło się bez konspiracji. Przyjął gościa w swoim gabinecie, odruchowo zaglądając za obrazek.
– Nic tam nie masz – zaśmiał się blondyn.
– A gdzie mam? – padło podchwytliwe pytanie.
– Nigdzie. I oddaj mi wreszcie lokalizator. Mam nadzieję, że pozbyłeś się wątpliwości co do Ewy.
Zmieszany Stępień sięgnął do szuflady. Wyciągnął szpiegowski gadżet i wręczył go Czaplickiemu z uczuciem ulgi.
– Dziś macie spotkanie z Bogdanem. Musisz coś wiedzieć… – usłyszał.
– O czym?
Mateusz uśmiechnął się tajemniczo.
– Sprawa tego portalu erotycznego pozostanie między nami. No, pomiędzy tobą a Agencją. Prezes nie musi o tym usłyszeć. Chyba domyślasz się, że Kowal grał przed tobą komedię z rzekomym usuwaniem maila do Wolskiego?
– Wielu rzeczy się domyślam… I to nie od dziś.
– Powiedz szczerze, Karol… Jak nabrałeś podejrzeń co do Janusza?
Brodacz wskazał na ścianę.
– Dzięki tobie. Tylko ten, kto założył mi podsłuch, mógł wiedzieć o aferze w szkole mojego syna. On się zwyczajnie wygadał. A potem sprawdziłem coś w Politechnice Wrocławskiej. Nazwisko pewnego wykładowcy. W luźnej rozmowie powiedziałem, że go znam. Janusz dziwnie się zmieszał. Zweryfikowałem kilka szczegółów… Zresztą… wszystko powiedziałem Bogdanowi.
– Bogdan bardzo cię chwalił, wiesz? Nadawałbyś się… – urwał rozpoczęte zdanie.
Stępień zignorował komplement.
– A teraz ty mi coś powiedz. Nie jesteś ze służb? Nie skłamałeś?
– Nie skłamałem. Naprawdę mam zajmować się produkcją tych modułów – Mateusz uśmiechnął się skromnie.
– I przy okazji czuwać nad ich bezpieczeństwem?
– Coś w tym rodzaju.
Karol zamyślił się.
– Ty działałeś u nas sam?
– Masz na myśli rolę anioła stróża?
– Dokładnie.
Na twarz Czaplickiego wypełzł uśmiech.
– Nie uwierzysz, ale nie wiem. Nie zdziwiłbym się, gdyby był jeszcze ktoś.
– Kto?
– Ktoś, kto mógłby zupełnie nie zwracać na siebie uwagi. Anioły są niewidzialne – zaśmiał się. – I nie męcz mnie pytaniami. Wszystkiego… No, prawie wszystkiego dowiecie się od Bogdana.
Mateusz spojrzał na zegarek i wstał.
– Czas na mnie. Jesteśmy przyjaciółmi? – zapytał.
Karol spojrzał mu w oczy.
– Jesteśmy.
Porucznik Jabłonowski zaparkował na tyłach parku. Czekał chwilę, bacznie obserwując okolicę. Zapadający zmrok pochłaniał drzewa i okoliczne niewysokie domy. Kilka latarni rozbłysło, wydobywając z ciemności żółknące, zalegające na asfalcie liście.
Mercedes prezesa zatrzymał się obok.
Bogdan uchylił szybę i wykonał zapraszający gest. Wolski usiadł z przodu, Stępień ulokował się za jego plecami.
– Panowie… – zaczął mówić oficer. – Procedury nie przewidują takich spotkań. Ani tego, żebym wam opowiadał to, co za chwilę opowiem – dodał z uśmiechem. – Ale ze względu na moją kilkuletnią współpracę z panem prezesem… – chrząknął znacząco – no i godną pochwały postawę pana Karola… – obrócił się w stronę nowego członka zarządu – oraz ze względu na wasz udział w produkcji sprzętu dla armii… Krótko mówiąc, potraktujmy nasze spotkanie jako swoiste szkolenie, zgoda?
– I oczywiście mamy zachować je dla siebie, prawda? – odezwał się Karol.
– Bardzo dobre pytanie. Jednocześnie zawierające odpowiedź – skwitował porucznik. – Może pan zapalić tę fajkę – spojrzał w prawo. – Świetny tytoń. Lubię ten zapach.
Wolski odwdzięczył się uśmiechem, opuszczając szybę.
– Zacznijmy od początku… Na całym świecie toczy się walka wywiadów, kontrwywiadów i innych służb. I najczęściej wcale to nie wygląda jak w filmach o Jamesie Bondzie, zapewniam panów. To mrówcza praca tysięcy ludzi, którzy starają się zdobyć różne informacje. Co z tymi informacjami się dzieje potem, to inna sprawa. Wiecie kim są „śpiochy”?
– To taki uśpiony agent, tak? – zainteresował się Stępień.
– Mniej więcej. Rzecz polega na umieszczeniu swojego człowieka w obcym państwie, tak aby wtopił się w lokalną społeczność. Dostaje fałszywą tożsamość lub wciela się w osobę nieżyjącą. Bywa że mijają lata zanim taki „nielegał” dostaje konkretne zadanie. To długoterminowa inwestycja, na której się nie oszczędza.
– Janusz Kowal to prawdziwe imię i nazwisko? – wtrącił się Wolski.
– Prawdziwy Janusz Kowal po studiach na Politechnice Wrocławskiej wyjechał na antypody. I zniknął tam bez śladu… Nie znaleziono ciała, więc władze australijskie uznały go za zaginionego. Nie wiemy, co się naprawdę stało, ale po kilku latach ten młody człowiek wrócił do Polski.
– I nikt z rodziny się nie zorientował, że to nie oryginał? – zapytał prezes.
– Cały dowcip w tym, że jego rodzina zginęła w wypadku. Została tylko matka, ale ze względu na poważne zaburzenia psychiczne, umieszczono ją w zakładzie psychiatrycznym. To wrak człowieka. Nie jestem pewien, czy rozpoznaje własne odbicie w lustrze.
Dla wywiadu Federacji wymarzona okazja… Znaleźli fizycznie podobnego Rosjanina o polskich korzeniach, świetnie mówiącego po polsku… przeszkolili… No i nasz kraj odzyskał jednego obywatela.
– Od dawna działał?
Zainteresowanie Karola wzrastało.
– Od ośmiu lat. Wy zatrudniliście go pięć lat temu, tak?
– Tak. Miał znakomite referencje i wyjątkową żyłkę do programowania. Wrocławski dyplom sprawdziłem u źródła. Wszystko się zgadzało. Był sfałszowany?
– I tak i nie. Sam dyplom to podróba. Ale przecież prawdziwy Kowal naprawdę ukończył ten wydział, więc w rejestrach uczelni wszystko się zgadzało. Proszę sobie nie robić wyrzutów, panie Karolu. Postawił pan na młodego, zdolnego… informatyka.
– A inne dokumenty?
– Tych „śpiochów” jest u nas więcej. Jednego wykryliśmy w Urzędzie Stanu Cywilnego. Zaczyna pan kojarzyć?
Brodacz przypomniał sobie rozmowę z Mateuszem.
– Tak. Już wszystko rozumiem. Poza jednym – pochylił się na tylnym siedzeniu. – Dlaczego on szukał pracy w naszej firmie? Wtedy nie było mowy o żadnej tajnej produkcji.
Porucznik roześmiał się.
– To był przypadek. Chociaż nie do końca. Od dawna mieliście kontakty handlowe z całym światem, a to stwarza wiele możliwości. Zwłaszcza komuś, kto kontroluje przepływ informacji w takiej firmie. „Śpioch” jest cenny, gdy jest blisko wodopoju, rozumie pan?
– Tak – odparł Stępień. – Przez pięć lat nie robił nic? Aż do teraz?
Jabłonowski zamyślił się.
– Co robił wcześniej, to się dopiero okaże… Jest dość chętny do współpracy z nami, więc może się tego dowiemy. W każdym razie na pewno dostał zadania w momencie, gdy na horyzoncie pojawiły się moduły do dronów. Wszyscy trzej wiemy, że chodzi o odporność na zakłócenia łączności, na przechwycenie przez nieprzyjaciela. Zdobycie takiej technologii to priorytet. I dla nas i dla naszych wrogów.
– Ale Kowal zaczął wprowadzać również chaos do firmy – zauważył Wolski, wypuszczając kłąb wonnego dymu.
– Oczywiście. Te intrygi miały na celu opóźnienie produkcji. Zdobycie schematów to jedno, ale jednoczesna dywersja to podwójny sukces. I tu nasz geniusz popełnił błąd…
– Gdańsk? – zapytał Karol.
– Tak. Gdańsk. Nie mieliśmy przeciwko panu Januszkowi żadnych dowodów. Tylko tropy i poszlaki. Nawet zdobyte próbki materiału genetycznego, z których wynikało, że nie jest spokrewniony z własną matką, którą zresztą umieścił w luksusowym domu opieki i często odwiedzał, nie pozwalały postawić zarzutu o szpiegostwo.
– Skurwysyn – wyrwało się brodaczowi. – Wykorzystywał chorą kobietę jako przykrywkę!
– No… Na to można spojrzeć z dwóch punktów widzenia. Pani Maria bez wsparcia finansowego wegetowałaby w obskurnym psychiatryku. Miejsce, w którym obecnie przebywa jest prawie rajem…
– Co się z nią teraz stanie? Przecież Kowal nie będzie już płacił za jej pobyt. – Karol potarł czoło ze smutkiem w oczach.
Wolski zakasłał cicho.
– Myślę, że naszą firmę stać na ludzkie odruchy. Prawda, dyrektorze?
Karol skinął głową z aprobatą. Porucznik uśmiechnął się szeroko.
– Szczerze mówiąc, liczyłem na taki gest – powiedział wyraźnie usatysfakcjonowany. – Chcecie posłuchać o Gdańsku?
Obaj przytaknęli.
– Kowal miał wspólniczkę. Niejaką Sylwię, którą zwerbował dwa lata temu. Jako „call girl” nadawała się znakomicie do różnych zadań. Pod przykrywką swoich usług była idealną łączniczką z rezydentem wywiadu Federacji Rosyjskiej. Poza tym nawiązywała kontakty z wieloma wpływowymi panami, którzy jak większość facetów, głupieją na widok pięknych kobiet… No i miał darmowy seks, rzecz jasna – uśmiechnął się ironicznie.
– Wiedzieliście o niej?
– Otóż nie. Do czasu nieszczęsnego incydentu z dyrektorem Derkaczem. Kowal chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zdobyć dla mocodawców informacje handlowe dotyczące waszego kontrahenta i przy okazji skonstruować intrygę. Tu właśnie popełnił błąd. Przegiął, kradnąc komórkę Janika i dzwoniąc do prezesa. A propos – macie dobry zwyczaj z kontraktami i innymi sekretami.
– Jaki? – zapytali jednocześnie.
– Ich treść nie wchodzi do systemu informatycznego. Trzymajcie się tej zasady, proszę.
– To nie dotyczy pana Mateusza, prawda? – mruknął Karol.
– Słuszna uwaga, dyrektorze. Tym bardziej że pan Czaplicki zostanie nowym szefem IT, nieprawdaż? – odparł oficer, mrużąc oczy. – Wracając do sprawy Gdańska… Pani Sylwia została nagrana przez kamery monitoringu hotelowego. Nie pomogła jej charakteryzacja. Zaiste… technika rozpoznawania twarzy poszła bardzo do przodu – znów się uśmiechnął. – Zgarnęliśmy panią Sylwię, gdy wychodziła od Janusza z naszą przynętą skopiowaną na pendrive`a.
– Nie mogliście poczekać, aż odda to Ruskim? Mielibyście i ją i ich agenta.
Jabłonowski spojrzał na Karola z rozbawieniem.
– My doskonale wiemy, kto jest ich rezydentem. I nie zależało nam na wywołaniu skandalu. Najważniejsze było wyrwać chwast z waszego ogrodu. I rozpocząć produkcję modułów.
– Ciekawe, co zrobiłby Kowal ze zleceniem znalezienia rzekomego błędu w schematach, skoro nie jest inżynierem o specjalności, którą podał w papierach. Przecież się zgodził. Chciał zniknąć z firmy? Uciec za granicę? – Stępień nie odmówił sobie zadania pytania, które nurtowało go od kilku dni.
– Myślę, że miał jakiś pomysł. Na pewno by nie zniknął. Obdarzony zaufaniem przez zarząd, dopuszczony do tajemnic produkcji… Stałby się dla swoich cenny jak złoto. Może nam o tym opowie. On jest cwany, ale słaby psychicznie. Pażiwiom, uwidim – jak mawiają nasi dawni sojusznicy.
Porucznik spojrzał na zegarek.
– Musimy się pożegnać. Obowiązki wzywają – rzekł stanowczym tonem.
– Jedno pytanie – odezwał się cicho Karol. – Ilu takich „śpiochów” jest w Polsce?
Bogdan odwrócił się i spojrzał brodaczowi w oczy.
– Setki. A może nawet tysiące.
– Pan dyrektor znowu siedzi po godzinach?
W otwartych drzwiach gabinetu stanęła Marysia. Jak zwykle rozczochrana, tym razem nie miała na sobie workowatego kombinezonu. Obcisłe dżinsy i T-shirt uwydatniały zgrabną figurę.
Stępień drgnął z wrażenia.
– Pani do mnie prywatnie czy służbowo?
Zaśmiała się.
– I tak i tak. Przyszłam się pożegnać.
– Jak to?
– Ano tak to. Koleżanka wraca z urlopu, to ja dziś ostatni dzień u was.
– Ale ma pani jakąś pracę? Może mogę pomóc?
– Ja na brak roboty nie narzekam. Sama mnie znajduje. A z pana dyrektora to dobry człowiek jest – uśmiechnęła się. – I uczciwy – dodała.
– Skąd pani to wie?
– A sprzątaczka nie może się znać na ludziach? Nikt mnie nie zauważa, ale ja widzę wszystko.
– Nikt nie zauważa, powiedziała pani?
– Mało kto. Jakbym była niewidzialna. Wszyscy widzą tylko szczotkę i kubeł – rzekła całkiem poważnym tonem.
Karol spojrzał na sufit, próbując przypomnieć sobie podobnie brzmiące słowa.
– To co, dyrektorze? Firma dobrze posprzątana? Jeśli tak, to już sobie pójdę – wyciągnęła dłoń.
Zanim ją uścisnął, zauważył, że jest starannie wypielęgnowana i delikatna. Niezwykłe u pracującej fizycznie kobiety. W mózgu otworzyła się zablokowana klapka. Już wiedział, kto mówił o niewidzialności.
– Pani jest aniołem od świętego Bogdana? – zapytał z błyskiem w oczach.
– Jakim aniołem? Od jakiego Bogdana? Oj, przepracowany pan jest. Jakiś wypoczynek by się przydał dyrektorowi – zachichotała drwiąco, ale jednocześnie spuściła wzrok. – Uciekam, zanim mi pan skrzydła przyprawi.
Podbiegła do drzwi. W progu przystanęła na moment i zerknęła na stojącego nieruchomo mężczyznę. Potem zniknęła w korytarzu.
Stępień usiadł i długo zastanawiał się, czy w jej spojrzeniu była ironia, uznanie dla jego intuicji, czy coś zupełnie innego.
Jesienny wiatr targał gałęziami sosen. Zachodzące słońce ledwo przebijało się przez gęstniejące deszczowe chmury. Gotyckie mury klasztoru straciły czerwoną barwę, a biały pawilon poszarzał.
W przytulnie urządzonym pokoju świeciła jedynie mała lampka nocna. Przedwcześnie posiwiałe włosy mieniły się w półmroku srebrnymi odblaskami.
Siedziała nieruchomo przy stole, na którym rozłożyła planszę do gry w warcaby. Białe i czerwone pionki czekały cierpliwie na pierwszy ruch.
Kobieta patrzyła na drzwi, nasłuchując upragnionych kroków.
Nadaremnie.
Jak Ci się podobało?