Apollo 18 (I)
5 marca 2016
25 min
– Dwadzieścia sekund do startu – powiedział Franz z centrum kontroli misji w Houston.
– Wszystkie wskaźniki w normie. – Starałem się, aby mój głos brzmiał spokojnie, choć odczuwałem niepokój związany ze startem modułu księżycowego.
Jak na razie misja przebiegała wzorowo. Start z Ziemi zgodnie z planem, lądowanie na Księżycu idealne, trzy dni eksploracji Księżyca wykonane w stu procentach. NASA była z nas zadowolona. Nasze rodziny też. Przed nami kolejny krytyczny moment misji, czyli start z powierzchni naszego ziemskiego satelity.
– Status „GO”. Dziesięć sekund do startu – powiedział Franz i zaczął odliczać od dziesięciu do zera.
Cztery lata czekałem, żeby znaleźć się na księżycu. Cztery lata ciężkiej pracy i niepewności, czy wybiorą mnie spośród innych astronautów. Trudno opisać uczucie szczęścia i dumy, gdy dowiedziałem się, że zostanę kapitanem Apollo 18, a potem naprawdę załamałem się, gdy we wrześniu, tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku, Kongres obciął fundusze i anulował trzy ostatnie misje, w tym moją z numerem osiemnaście. Można powiedzieć, że swoje marzenie zrealizowałem dzięki Rosjanom. Gdy nasz wywiad doniósł, że Rosjanie planują lot załogowy na księżyc, Kongres znalazł jednak pieniądze na moją misję.
Obserwowałem kontrolki na moim pulpicie w module lądownika. Wszystkie świeciły na zielono. Po wielu miesiącach spędzonych w symulatorze kolor zielony stał się moim ulubionym. Znienawidziłem za to czerwony, ale na szczęście, jak do tej pory, nie musiałem go oglądać podczas prawdziwej misji.
Gdy Franz z centrum kontroli misji w Houston doliczył do zera, zmieniłem pozycję przełącznika startowego, aby uruchomić silniki rakietowe i wzbić się na orbitę Księżyca. Niestety, nie wgniotło mnie w fotel, nie poczułem uderzenia i nie usłyszałem żadnego dźwięku, za to zobaczyłem przed sobą czerwoną kontrolkę. Człon wznoszenia, w którym siedzieliśmy, pozostał na miejscu, na powierzchni srebrnego globu. Spojrzałem na Zacka, mojego partnera z kokpitu i westchnąłem.
– Houston, mamy problem – powiedziałem do mikrofonu.
Po chwili ciszy odezwał się Franz z kontroli misji.
– Widzimy. Pozostańcie w gotowości.
– Widzicie coś więcej niż my?
– Analizujemy problem.
Kolejne okienko startowe mieliśmy za siedem minut, ale nie miałem nadziei, że tak szybko rozwiążemy problem. Wyglądało na to, że możemy pobić rekord najdłuższej misji księżycowej.
– Matt, nie wygląda to dobrze – powiedział Zack.
– Kolejna czerwona kontrolka. – Potwierdziłem jego słowa.
– Dziwne. Zerowy poziom tetratlenku diazotu.
– I to w obydwu zbiornikach. Po to jest wszystko zdublowane, żeby przynajmniej jeden działał.
– Bez utleniacza nie polecimy.
– Może tylko czujnik nawalił?
– Mam taką cholerną nadzieję.
– Erin zrobi mi awanturę, jak się spóźnię na obiad.
Zaśmialiśmy się razem, ale szybko spoważnieliśmy.
Wciąż byliśmy w fazie niedowierzania, więc stres odreagowywaliśmy przez żart. Reakcja obronna organizmu, aby nie dopuścić do świadomości myśli o naszej marnej sytuacji.
– Houston, jak wygląda sytuacja? – zapytałem Franza.
– Wciąż zbieramy dane. Mamy najlepszych specjalistów, więc na pewno coś wymyślimy.
– Podoba mi się na Księżycu. Spędziłem bardzo miło trzy dni, ale brakuje tutaj baru. Nie ma się gdzie napić i nie ma rozebranych tancerek. Wolałbym wrócić do domu.
– Ściągniemy was, chłopaki. Bez obaw.
– Franz?
– Tak?
– Zbierz najlepszych ludzi.
– Tak zrobię.
Przez następną godzinę zmienialiśmy położenie różnych przełączników i przycisków, przekazywaliśmy dane do centrum kontroli misji i wprowadzaliśmy dane do komputera pokładowego. Wszystko zgodnie z instrukcjami z Ziemi. Inżynierowie wprowadzali dane najpierw u siebie w symulatorze na replice naszego modułu wznoszenia, a potem przekazywali instrukcje nam.
– Zack, przełącz OTB na off – poleciłem Zackowi.
Zack wpatrywał się w Księżyc.
– Zack! Przełącznik.
Zack odwrócił się w moim kierunku, ale jego oczy patrzyły w dal.
– Sophie nie chciała, żebym leciał – powiedział ściszonym głosem. – Mówiła, że ma złe przeczucia.
– Zack, skup się. Nie myśl teraz o tym.
– Twoja Erin cieszyła się, że lecisz. Wszystkim opowiadała, jaka jest z ciebie dumna, a Sophie cały czas powtarzała, żebym nie leciał.
– To normalne, że ukochana osoba się martwi. To nie jest podróż do sklepu i z powrotem.
– A Erin nie bała się o ciebie?
– Też się bała, ale wolała myśleć pozytywnie. Wierzyła, że nasza misja, tak jak poprzednie, zakończy się sukcesem.
– Matt, masz mądrą żonę.
– Mądrą i piękną. – Rozmarzyłem się wspominając jej zgrabne ciało i miękkie piersi, na których chciałbym położyć teraz swoją głowę.
* * *
Erin stała nago opierając się rękoma o ścianę. Paul wchodził w nią od tyłu, uderzając w pośladki ze zwierzęcym zapałem. Uwielbiała kochać się z Paulem, zwłaszcza w tej pozycji, ale dzisiaj nie potrafiła się odprężyć i skupić na Paulu. Myślała o mężu, który był czterysta tysięcy kilometrów od niej. Ucieszyła się, gdy Matt został szefem misji Apollo 18. Nie tylko dlatego, że koleżanki patrzyły na nią z zazdrością, że jej mąż będzie trzynastym człowiekiem, który postawi stopę na Księżycu. Cieszyła się również dlatego, że Matt zaczął częściej wyjeżdżać na szkolenia i treningi. Miała więcej czasu dla Paula, a ukrywanie romansu stało się łatwiejsze.
Erin odwróciła głowę w stronę Paula.
– Wciąż jesteś zły na Matta?
Paul wbił się mocno w Erin przygniatając ją do ściany. Poczuła ból.
– Teraz chcesz o tym gadać? – powiedział z wyrzutem ciężko sapiąc.
Napierał na nią całym ciałem. Wciąż czuła ból.
– Już nie chcę – odpowiedziała wykrzywiając wargi.
Paul odchylił się i poluzował ucisk.
– Erin, dlaczego do tego wracasz?
– Miałeś z nim lecieć. On właśnie realizuje swoje marzenie, a ty pewnie czujesz frustrację, że Cię skreślili?
– Tak, mieliśmy razem chodzić po Księżycu, mieliśmy razem spełnić swoje marzenia i po powrocie razem zjeść śniadanie z Prezydentem. Gdyby Matt nie powiedział NASA o mojej bójce z astronautą, to teraz też bym realizował swoje marzenie.
– Matt mówił, że uderzyłeś też swoją dziewczynę Amy.
Zaśmiał się głośno.
– To ona się na mnie rzuciła. Broniłem się – warknął ze złością.
– Amy podała inną wersję.
Zamyślił się dłuższą chwilę.
– Znałem Matta dziesięć lat. Nie mogę uwierzyć, że przez niego nie poleciałem.
– Bał się, że zagrozisz misji?
– Wpisali mi w papiery „labilność emocjonalna”. Dranie. Zrobili ze mnie neurotyka.
– Lekarze wpisali, nie Matt.
– Nie, to Matt odebrał mi marzenie. – Podniósł głos i zacisnął zęby. – Przez niego nie polecę już nigdy na Księżyc.
Paul powrócił do tego, co kochał robić z Erin najbardziej. Po kilku minutach skończył wycieńczony i położył się na łóżku. Erin rozprostowała obolałą rękę, którą się broniła przed przygnieceniem twarzy. Odniosła wrażenie, że Paul był bardziej agresywny niż zwykle, jakby chciał się zemścić na Mattie. Położyła się obok niego. Nie przytulił jej. Leżała chwilę rozmyślając o mężu, gdy zadzwonił telefon.
– Erin Johannsen. Słucham.
– Dzień Dobry. Tu Harris Gane, dzwonię z NASA, aby powiadomić panią o problemach pani męża na Księżycu. Proszę do nas przyjechać jak najszybciej.
– Co się stało? – Erin poderwała się na nogi tak gwałtownie, że wypadła jej z ręki słuchawka telefonu. Złapała ją w locie i szybko przyłożyła do ucha.
– To tylko małe problemy – mówił Harris Gane. – Na pewno sobie poradzimy. O szczegółach powiemy na miejscu.
– Dziękuję. Już jadę.
Erin rzuciła się do szafy, aby jak najszybciej się ubrać.
– Co się stało? – zapytał Paul.
– Matt ma problemy – powiedziała roztrzęsiona. – Jadę do NASA.
– Jadę z tobą.
– Nie. Nie chcę, żeby nas zobaczyli razem.
– Ok. Przyjadę za jakiś czas.
Erin złapała torebkę. Włożyła buty. Rozejrzała się nerwowo, czy czegoś nie zostawiła i wybiegła z domu.
Paul spojrzał w lustro i dostrzegł, że jego wyraz twarzy jest zbyt radosny. Poprawił się przybierając smutną, zatroskaną minę. Taka twarz będzie mu potrzebna przez najbliższe dni, a może nawet miesiące.
* * *
– Gotowe – poinformowałem Franza na Ziemi.
– Czekamy – odpowiedział.
Zgodnie z instrukcjami z Ziemi, zmusiliśmy komputer pokładowy, aby ignorował czujnik poziomu utleniacza. Mieliśmy nadzieję, że tetratlenek diazotu wciąż jest w zbiorniku, a komputer przerwał start z powodu uszkodzonego czujnika. Sprawdziliśmy wszystko trzy razy i czekaliśmy na okno startowe. Krążący na orbicie Księżyca Moduł Dowodzenia musi znajdować się w odpowiednim miejscu, abyśmy mogli do niego dołączyć i powrócić na Ziemię. Do startu pozostało jeszcze osiem minut. Zack zaczął stukać nerwowo palcem o pulpit.
– Myślisz, że Rosjanom uda się dolecieć na Księżyc za dwa dni? – zapytał Zack.
– To jest szaleństwo. Zrobili cztery próby z rakietą N1 i wszystkie zakończyły się katastrofą. A teraz chcą posadzić na szczyt tej rakiety ludzi.
– Korolew zrobił błąd umieszczając w rakiecie trzydzieści silników. To nie miało prawa działać.
– Rozstawiliśmy kamery na wzgórzu, żeby ich śledzić, a oni zakończą piątą próbę efektownym rozbłyskiem na kosmodromie.
– Wydajemy mnóstwo pieniędzy, żeby ukryć prawdziwy cel naszej wyprawy i prawdziwe miejsce lądowania, żeby wywiad radziecki się nie dowiedział, a wszystko pójdzie na nic.
– Misja samobójcza.
– Pomyśl co czują kosmonauci, którzy mają lecieć. – Zack opuścił wzrok i posmutniał.
– Jak się dowiedzieli, że w ostatniej misji Apollo 20 chcemy wysłać kobietę, to wymyślili, że pierwsi posadzą kobietę na Księżycu.
– Z tego co słyszałem, to ich rakieta nie jest w stanie udźwignąć takiego ciężaru jak Saturn V, więc wsadzając do rakiety drobną kobietę mają dwa w jednym. Mniejszy ciężar i pierwszą kobietę na Księżycu.
– Jak im się uda.
– A widziałeś ich kosmonautkę? Chyba Anna ma na imię.
– Nie widziałem.
– Wygląda jak nastolatka. Niska, chuda. Waga to pewnie było ich najważniejsze kryterium przy wyborze.
Parsknęliśmy śmiechem.
– Ale ładna – dodał. – Słowiański typ urody. Jasne włosy. Duże oczy. Tylko piersi małe.
– Chcieli, żeby ładnie wyglądała na paradach i w telewizji.
– Jak uda jej się wrócić.
– Jak nie uda, to przynajmniej na znaczkach pocztowych będzie dobrze wyglądać.
Ponownie wybuchliśmy nerwowym śmiechem.
– Trzy minuty do startu – przerwał naszą rozmowę Franz. – Wciąż macie status GO.
Zack przyspieszył stukanie o pulpit, a ja poprawiłem swoją pozycję.
– A gdzie widziałeś tę Annę? – zapytałem.
– Franz pokazywał zdjęcie na przyjęciu po zakończeniu poprzedniej misji. Wywiad zdobył.
– Nie byłem na imprezie. Musiałem wyjechać testować skafander.
– Ale twoja Erin była. Widziałem, że się dobrze bawiła.
– Poszła z innymi żonami astronautów.
– Zabalowała – powiedział rozbawiony. – Widać, że lubi imprezy.
Spojrzałem na Zacka i zastanawiałem się dlaczego teraz o tym opowiada.
– Co masz na myśli mówiąc zabalowała?
– Matt, wielu mężczyzn zazdrości ci takiej ładnej dziewczyny, a ona lubi być adorowana. Ciebie nie było, a samotność jest smutna.
– I ktoś ją pocieszał?
– Przetańczyła wieczór z kilkoma przystojniakami, ale podobno najwięcej z Paulem.
– Paul opiekował się Erin pod moją nieobecność. Z Paulem znamy się od wielu lat. Poznaliśmy się jeszcze w marynarce wojennej, a potem razem oblatywaliśmy nowe maszyny w Strefie 51.
– Skoro tak mówisz.
Do startu pozostała minuta. Skupiliśmy się na odczytach z ekranu i przygotowywaliśmy procedurę startową. Franz z centrum kontroli misji przekazał nam gotowość swojego zespołu, a ja zacząłem odliczać w myślach ostatnie sekundy. Napiąłem mięśnie i poczułem jak tętno skoczyło do góry. Patrzyłem w skupieniu na wyświetlacz komputera, który odliczał czas do startu. Gdy na ekranie pojawiło się zero, na panelu obok zapaliła się kolejna czerwona kontrolka. Nie wystartowaliśmy.
– Kurwa. – Nie wytrzymał Zack. – Co teraz? Aerozyna? – Walnął pięścią w pulpit.
* * *
– Możemy wchodzić? – zapytał kapitan oddziału antyterrorystycznego.
– Czekajcie na sygnał – odpowiedział ukryty w furgonetce obserwator z lornetką, który chciał jeszcze chwilę popatrzeć na nagą dziewczynę ujeżdżającą swojego partnera. Podskakiwała i opadała, wiła się na boki, zarzucała długimi włosami na wszystkie strony.
Miał dobry widok na jej falujące piersi. Wyobrażał sobie jak trzyma je w dłoniach, leżąc pod nią, gdy poczuł uderzenie w bok.
– Oddaj lornetkę zboczeńcu. – Zaśmiał się partner z furgonetki i wyrwał tamtemu lornetkę z rąk.
Przystawił lornetkę do oczu i błysnął białymi zębami zadowolony z obrazu, jaki zobaczył.
– Możecie wchodzić – powiedział do oficera obserwator, któremu odebrano lornetkę.
– No hej! – Zdenerwował się ten drugi. – Świnia z ciebie. Chciałem jeszcze popatrzeć. – Rzucił wrogie spojrzenie na swojego kompana.
– Na „trzy” wchodzimy – powiedział kapitan oddziału antyterrorystycznego.
Stał o dwudziestej trzeciej przed drzwiami domu z bronią gotową do strzału. Po drugiej stronie drzwi przyległ do ściany gotowy do wejścia partner. Z każdej strony domu ukryli się dwaj policjanci, gotowi wkroczyć do akcji.
– Raz, dwa, trzy – policzył kapitan i uruchomił mały ładunek wybuchowy umieszczony na zamku drzwi.
Kapitan pchnął roztrzaskane drzwi i wbiegł do środka kierując się na drugie piętro. Wszedł po schodach i stanął w drzwiach sypialni z bronią wycelowaną w siedzącego na łóżku człowieka.
– Na ziemię! – krzyknął. – Na ziemię!
Drugi policjant wbiegł do środka, pchnął wystraszonego człowieka na podłogę, wykręcił ręce do tyłu i założył kajdanki.
Pokój wypełnił krzyk nagiej dziewczyny leżącej na łóżku. Przykryła się kołdrą, jakby chciała osłonić ciało przed kulami z karabinu. Policjant uspokajał dziewczynę i starał się zapanować nad atakami histerii. W końcu wyprowadził ją na dół, aby nie przeszkadzała przy przesłuchaniu. Do sypialni wszedł oficer Rozz. Skinieniem głowy dał znak drugiemu policjantowi, aby podniósł pojmanego z podłogi i posadził na łóżku. Podszedł do przerażonego człowieka i rzucił na niego pogardliwe spojrzenie.
– Takich zdrajców wieszałbym za jaja. – Wycedził powoli przez zęby, aby pojmany mógł usłyszeć każde słowo. – Publicznie.
Rozejrzał się dookoła. Na ścianie wisiał wielki plakat Buzza Aldrina, stojącego na powierzchni Księżyca, a na szafce prezentował się okazały model rakiety Saturn V.
– Ile Rosjanie ci zapłacili? – zapytał patrząc prosto w oczy. – Za ile sprzedałeś życie naszych dwóch astronautów?
– Ja nic... – odezwał się cicho długowłosy programista z NASA. – Nie wiem o co...
– Kłamiesz! – Przerwał oficer Rozz.
– To jakaś pomyłka – wymamrotał niepewnie.
– Mamy dowody, że to ty wprowadziłeś zmiany w programie modułu księżycowego. – Oficer Rozz zbliżył się do twarzy wystraszonego chłopaka na odległość kilku centymetrów.
– Jestem programistą w NASA – powiedział, a jego szczęka zaczęła drżeć. – To moja praca.
– Praca? Chyba w radzieckim KGB.
* * *
– Dobrze, że mamy łopatkę na pokładzie – powiedział Zack, wpatrzony w czerwoną kontrolkę w module księżycowym.
Spojrzałem na niego. Zdawał się projektować w umyśle czarny scenariusz, więc wolałem nie pytać, do czego potrzebuje łopatki.
– Przynajmniej wykopiemy sobie groby – wyjaśnił bez pytania.
– Zack, pomyśl. Przejdziemy do historii. Napiszą o nas w encyklopedii. Zack Rozen i Matt Johansson – pierwsi ludzie pochowani na Księżycu.
– Ale ja chciałem być spalony, a nie pochowany.
– Sam widzisz, że nie ma rozpałki. – Pokazałem na wskaźnik braku paliwa rakietowego.
– Nie ma paliwa, nie ma utleniacza. Co następne? Tlen? – krzyknął.
– Lepiej go nie marnuj. Uspokój oddech.
– Dwa dni. Tyle nam zostało.
– Przy twoim zużyciu tlenu, pewnie mniej.
– Hare Kryszna, Hare Kryszna, Kryszna Kryszna, Hare Hare... – Zamknął oczy, przyłożył dłoń do klatki piersiowej i zrobił kilka głębokich oddechów.
Wróciłem do komputera pokładowego. Sprawdzałem podsystemy i starałem się zrozumieć, dlaczego nie działają czujniki systemu paliwa. Dwa zbiorniki z paliwem, po obu stronach członu wznoszenia, nie mogły być puste.
– Matt, tu Houston. – Usłyszałem przez radio.
– Franz, co macie?
– Dobre wieści. Wasze problemy to wina Rosjan.
– Skurwiele – Zack wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Na szczęście namierzyliśmy sabotażystę w zespole programistów i wiemy, jakie wprowadził zmiany w komputerze pokładowym.
– Sprzedajna dziwka – skomentował Zack i uderzył pięścią w otwartą dłoń jakby chciał przyłożyć zdrajcy.
– Niedługo prześlemy wam instrukcje. Najpierw sprawdzamy działanie na symulatorze.
– Spieszcie się, bo Zack zaraz rozwali budę i nie będzie czym wracać. Odetchnąłem z ulgą, przywołując w myślach wspomnienie, jak siedzę z Erin nad brzegiem morza podczas naszej drugiej randki. Chciałbym wrócić tam z Erin jak wyląduję na Ziemi. Szum morza zawsze mnie uspokajał.
– Nie uwierzycie, ale Rosjanom udało się wystartować – powiedział Franz.
– Cztery nieudane próby jednak nie poszły na marne – powiedziałem. – Czegoś się nauczyli.
– Opuścili już orbitę Ziemi i lecą w waszym kierunku.
– Jak oceniasz ich szanse na lądowanie?
– Wywiad mówi, że skopiowali wiele naszych rozwiązań, ale nie testowali tyle co my, więc trudno ocenić.
– Złodzieje – wtrącił Zack.
* * *
Erin siedziała w pokoju gościnnym w centrum kontroli lotów i czekała na rozmowę z mężem. Paul siedział obok.
– Pani Johansson. Prosimy – powiedziała sekretarka.
Erin szybkim krokiem ruszyła za sekretarką. Kilka pokoi dalej założyła słuchawki z mikrofonem i odezwała się nieśmiało.
– Cześć kochanie.
– Cześć Erin. Przepraszam, że się spóźnię, ale tu jest tak pięknie, że chcieliśmy jeszcze chwilę zostać.
– Cieszę się, że wracacie. Nie mogę pojąć, do czego zdolni są Rosjanie.
– Nie mogli cieszyć się z naszych niepowodzeń, więc sami pomogli.
– Dobrze, że Paul odnalazł wydruki.
– Paul? Jakie wydruki?
– Tak, Paul się zaangażował. Jest astronautą, ale wiesz, że oprócz tego jest dobrym programistą. Szukał przyczyny waszych kłopotów. Rozmawiał z programistami. Zobaczył na biurku jednego z programistów wydruki kodu, więc je przejrzał i odnalazł podejrzany fragment.
– Wydruki leżały na biurku?
– Tak. Zgłosił to szefowi, a potem odnaleziono kolejne wydruki w szafce programisty z kodem, który nie pozwalał na start z Księżyca.
– Programista się przyznał?
– A ty byś się przyznał, gdyby groziło ci krzesło elektryczne?
– Erin, pamiętasz naszą drugą randkę nad morzem w Miami? – Zmieniłem temat.
– Pocałowałeś mnie wtedy pierwszy raz. – Rozpromieniła się.
– Mogłabyś kupić bilety. Jak wrócę, chciałbym polecieć tam z tobą.
– Kupie bilety – powiedziała, a po policzku pociekła jej łza.
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem wróciła do pokoju gościnnego i słuchała transmisji między Ziemią, a Księżycem. Franz przekazywał Mattowi instrukcje dla komputera pokładowego. Testy w symulatorze na Ziemi zakończyły się pomyślnie. Teraz trzeba było wprowadzić zmiany w module księżycowym i powrócić na Ziemię.
Erin usiadła uspokojona po rozmowie z mężem. Nie wymachiwała już nogą. Paul podszedł do okna i spojrzał na zegarek. Była czternasta pięćdziesiąt. Słuchając transmisji radiowej wiedział, że Franz niedługo skończy przekazywać instrukcje. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i podszedł do ściany. Odwrócił się i przemaszerował na drugi koniec pokoju. Spojrzał ponownie na zegarek. Jeszcze pięć minut – pomyślał. Chwycił za brodę i spojrzał na Erin. Zawsze mu się podobała. Matt nie zasługiwał na taką piękną dziewczynę. Nie chciał się już nią dzielić, szczególnie po tym, jak Matt doniósł na niego i odebrał jego marzenia. Podniósł wyżej rękę z zegarkiem i wodził wzrokiem po wskazówce sekundowej. O godzinie piętnastej odwrócił się plecami do Erin i uśmiechnął się pod nosem.
* * *
– Franz, powtórz jeszcze raz ostatni wers kodu – poprosiłem, aby upewnić się, że transmisja nie zakłóciła przekazu.
– Franz?
Czekałem na odpowiedź z centrum kontroli misji w Houston.
– Franz? Powtórz proszę.
Franz nie odpowiadał. Czasami zdarzały się krótkie zaniki głosu, ale teraz cisza zrobiła się niepokojąca.
– Franz! Jesteś tam! – krzyknąłem do mikrofonu.
Patrzyłem jak Zack zaciska zęby coraz mocniej, a na jego twarzy pojawia się wściekłość.
– Kurwa! Co za złom! – Wybuchnął.
Wywoływałem Franza przez kolejne minuty, ale odpowiadała nam martwa cisza.
– Jak się nie odezwą to po nas. – Zauważył rezolutnie Zack.
– Może zrobili sobie przerwę na kawę? – Próbowałem pocieszać się żartem.
Zack nie zaśmiał się. Patrzył na mnie wrogo. Szukał winnych niepowodzenia misji.
– Wymarzyłem sobie być astronautą. – Zack wlepił wzrok w pulpit. – Kurwa! Dlaczego nie zostałem zbieraczem szyszek?
– Szyszek? – Zacząłem podejrzewać, że bredzi.
– Siedziałbym teraz na czubku sosny w leśnej puszczy i słuchał śpiewu słowików. – Rozmarzył się. – Wdychałbym rześkie, poranne powietrze o zapachu igieł sosnowych i cieszył oczy zielenią drzew.
* * *
Oficer Rozz wszedł do Sali przesłuchań, w której siedział programista NASA, Robert Mask, podejrzany o szpiegostwo dla Rosjan. Oficer gardził ludźmi słabymi, bez honoru, bez miłości do najlepszego kraju na świecie, jakim, według niego, są Stany Zjednoczone Ameryki.
Podszedł do pojmanego. Nie usiadł na krześle naprzeciwko, tylko stanął obok, aby zdrajca poczuł jego władzę. Pomyślał, że gdyby nie głupie konwencje genewskie zabraniające tortur, już dawno wydusiłby z tego kapusia wszystkie informacje.
– Mam dobrą wiadomość. – Zaczął oficer Rozz z ironią. – Jeśli będziesz współpracować, unikniesz kary śmierci. – Roześmiał się w duchu.
– To naprawdę jakaś...
– Milcz! – krzyknął wściekle pojmanemu do ucha. – Ja zadaję pytania. Ty odpowiadasz. – Zagotował się w środku.
Robert Mask skulił się i opuścił wzrok na blat stołu.
– Dla kogo pracujesz?
Robert Mask wiedział, że odpowiedź nie spodoba się oficerowi i wywoła kolejny wściekły atak.
– Pracuję dla NASA w firmie Grumman – powiedział cicho i skulił się jeszcze bardziej, jakby chciał uniknąć gwałtownej reakcji oficera.
– Kto jest twoim bezpośrednim kontaktem? Nazwisko?
– Moim przełożonym jest...
– Nie pytam o szefa! – przerwał gwałtownie oficer Rozz. – Kto zlecił sabotaż? Kto zlecił ci zmiany w kodzie programu modułu księżycowego?
– Nikt nie zlecał. Oprócz mojego przełożonego.
Oficer Rozz rzucił na stół rulon kartek, które trzymał w ręku, z wydrukami zmienionego kodu programu.
– Z twojego terminala dokonano zmian na chwilę przed wysłaniem modułu na przylądek Canaveral – powiedział oficer Rozz oskarżycielskim tonem.
Programista wziął wydruki w ręce i przyglądał się w milczeniu. Pospiesznie studiował linijki kodu, obawiając się, że oficer Rozz zaraz je zabierze.
– Amatorska robota. – Programista pokręcił głową.
– Co tam szepczesz pod nosem, synu? – zdenerwował się ponownie oficer Rozz.
– Amatorska robota – powtórzył głośniej, bardziej pewny siebie. – Ja bym inaczej to napisał.
* * *
Przez dwa dni próbowaliśmy naprawić radio. Wyszedłem na zewnątrz, aby sprawdzić antenę, ale nasze starania nie przyniosły efektu. Straciliśmy kontakt z Ziemią i nie wiedzieliśmy dlaczego. Staraliśmy się też zrozumieć kod programu i na własną rękę dokonać poprawek, aby naprawić problem z paliwem. Bez rezultatu. Kończył nam się tlen. Starczy go najwyżej na jeden dzień. Moduł dowodzenia, który czekał na nas na orbicie Księżyca pewnie zbierał się już do drogi powrotnej na Ziemię. Nawet gdybyśmy teraz wystartowali, nie mielibyśmy do czego się przesiąść i nie wrócilibyśmy na Ziemię. Nasza sytuacja była beznadziejna. Bardzo beznadziejna.
Pomyślałem o mojej żonie, Erin. Jaką sentencję umieści na moim nagrobku. Może „Twoja wola stała się Panie”. Tylko jaki cel miałby Bóg w tym, żeby dzieci Matta i Zacka pozostały bez ojców. Wolałbym przeczytać „Nikt nie umiera na ziemi, dopóki żyje w sercach tych, którzy zostają”. Zmieniłbym tylko „Nikt nie umiera na ziemi”, na „Nikt nie umiera na księżycu”. Tak, śmierć boli nie tych, którzy odchodzą, lecz tych, co wśród żywych pozostają.
* * *
Erin siedziała z rodziną na sofie przed telewizorem i wyczekiwała nerwowo na przemówienie prezydenta Nixona. Obraz w telewizorze pokazywał pustą mównicę, z której dwie minuty temu miał zacząć przemawiać prezydent. Erin wstała, przeszła się po pokoju i rozejrzała dookoła. Byli z nią rodzice, były dzieci. Czteroletni Trevor układał drewniane klocki, a ośmioletnia Nicole rysowała przy stole kredkami.
– Ładne, mamusiu? – Pokazała swój rysunek zadowolona z pracy, jaką wykonała.
– Piękne. – Pochwaliła Erin, gdy zobaczyła narysowaną rakietę z wielkim oknem, z którego wychylał się Matt. Machał radośnie, żegnając się z nimi.
Do oczu Erin zaczęły cisnąć się łzy, ale powstrzymała się od płaczu przy Nicole.
Pięć minut po czasie, na mównicę wszedł prezydent Nixon. Rozejrzał się wśród zebranych osób, poprawił mikrofon przy mównicy i zrobił głęboki wdech.
– Los chciał, żeby ludzie, którzy wyruszyli na Księżyc, aby go w spokoju eksplorować, pozostaną tam, aby w spokoju spoczywać. – Prezydent zrobił dłuższą przerwę i przymknął na chwilę oczy. – Ci dzielni ludzie, Matt Johansson i Zack Rozen, wiedzą, że już nie ma nadziei, abyśmy ich odzyskali. Ale wiedzą też, że ich poświęcenie dało ludzkości nadzieję.
Erin poczuła jak jej mama obejmuje ją i przytula. Po policzku popłynęła łza, a żuchwa zaczęła drżeć. Erin została wcześniej poinformowana, ale zastanawiała się jak powiedzieć dzieciom.
– W dawnych czasach – kontynuował prezydent – ludzie, patrząc w gwiazdy, widzieli w konstelacjach swoich herosów. W dzisiejszych czasach robimy tak samo, jednak nasi herosi są epickimi bohaterami z krwi i kości.
– Nie potrzebuję herosa – warknęła ze złością. – Potrzebuję męża i ojca.
Przypomniała sobie, jak wtulała się w niego wieczorem przed snem. On ją obejmował, a ona czuła się kochana i bezpieczna.
– Dlaczego? – Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.
* * *
– Matt, jak ty sobie to wyobrażasz? – zapytał Zack, gdy zbieraliśmy się do wyjścia na powierzchnię księżyca.
– Znajdziemy ich, powiemy „Zdrastwujtie tawarisze”, napijemy się wódki i wrócimy razem w braterskiej przyjaźni na Ziemię.
– Cztery osoby w dwumiejscowym module?
– Wyrzucimy kilka skrzynek z wódką i moduł zrobi się lżejszy.
Kąciki ust Zacka uniosły się nieznacznie. Mój mały sukces w terapii rozładowywania napięcia. Dobrze, że nie wziąłem ze sobą Paula. Mógłbym nie okiełznać jego porywczej natury. Mam nadzieję, że zaopiekował się Erin.
– Szanse, że udało im się w ogóle wylądować, oceniam nisko, ale szanse, że udało im się wylądować tam, gdzie zamierzali oceniam na zero – powiedział Zack kpiącym tonem głosu.
– Więcej wiary, Zack. Po co by nas tutaj wysyłali, żebyśmy rozstawili te kamery na górze do podglądu ich poczynań. NASA na pewno zebrała dobre informacje o ich misji, skoro wydała tyle pieniędzy na szpiegowanie. – Starałem się uspokoić Zacka.
– Kiepsko to wygląda, Matt.
– Musimy tylko przekonać radzieckich towarzyszy do współpracy. Skontaktujemy się z NASA, odbierzemy instrukcje zmiany kodu i wracamy do naszego modułu.
– Tak? – Zack zdawał się powątpiewać w tak prosto nakreślone rozwiązanie naszego problemu. – A co im odpowiemy, gdy zapytają, co robimy pięćset kilometrów od miejsca lądowania? NASA nie będzie zadowolona, że zdradziliśmy naszą tajną misję szpiegowską.
– Hmm, coś będziemy musieli wymyślić, bo na pewno nie uwierzą, że zniosło nas pięćset kilometrów.
Obaj pogrążyliśmy się w myślach. Nigdy nie byłem zwolennikiem kłamstwa, ale zimna wojna wymagała poświęceń dla kraju. Tylko jak Rosjanie mieliby zaufać i pomóc oczywistym łgarzom. Przeszło mi przez myśl, że nasze władze wolałby nas poświęcić, niż pozwolić Rosjanom odkryć nasze księżycowe tajemnice.
– Nasz pojazd księżycowy przejedzie najwyżej dwadzieścia kilometrów, zanim wyczerpie się bateria. – Zack znalazł kolejny problem, wyrywając mnie z rozmyślań.
– Tak, a rezerwy tlenu zostanie nam wtedy na około dziesięć kilometrów. – Przyznałem niechętnie.
– Właśnie, a to oznacza, że to podróż w jedną stronę. Nawet jak ich znajdziemy to i tak nie wrócimy do naszego modułu.
– Chyba, że pożyczymy trochę tlenu. – Nie sądziłem, że jest to możliwe technicznie, ale może technicy rosyjscy i amerykańscy coś wymyślą i przekażą instrukcje.
– I myślisz, że jak się dowiedzą, że chcieliśmy ich szpiegować, to będą chwili z nami współpracować?
Miałem nadzieję, że człowieczeństwo zwycięży politykę. Chciałem wierzyć, że tutaj, daleko od Ziemi, poczujemy się mieszkańcami wspólnej planety, a nie obywatelami swoich krajów.
– Powinniśmy wychodzić. – Spojrzałem na zegarek. – Za trzy godziny będą lądować. Będziemy jechać pod górę, więc łazikiem pojedziemy dziesięć kilometrów na godzinę, pieszo pięć. Mamy cztery godziny, żeby do nich dotrzeć.
* * *
Erin otworzyła drzwi i wpuściła Paula do swojego domu. Powitała go oficjalnie, bez czułości, aby rodzina nie nabrała podejrzeń, że są kochankami. Zaprowadziła go do kuchni, gdzie zostali sami.
– Paul, przecież oni mogą jeszcze żyć – powiedziała roztrzęsiona. – Mają jeszcze zapas tlenu na kilka dni. Dlaczego NASA już ich pogrzebała?
– Erin, od dwóch dni nie ma z nimi kontaktu. NASA musiała ściągnąć moduł dowodzenia z orbity Księżyca, aby nie narażać kolejnego członka załogi.
– Przecież znaleźli szpiega. Mogli dowiedzieć się, czy moduł dowodzenia jest sprawny, czy nie. Jeśli jest sprawny, to mogli zostawić go jeszcze kilka dni na orbicie. Może Matt i Zack naprawiliby radio i nawiązali łączność.
– Erin, nie zadręczaj się takimi myślami. NASA zrobiłaby wszystko, żeby uratować chłopaków, gdyby była taka możliwość.
– I nic już... – Nie dokończyła, tylko zwiesiła smutna głowę.
Paul pokiwał przecząco głową. Podszedł do niej. Spojrzał, czy nikt ich nie widzi z salonu i objął Erin od tyłu.
– Zaopiekuję się tobą – powiedział cicho do jej ucha. – Finansowo też nie musisz się martwić. NASA płaci hojnie za ludzkie tragedie.
Erin podniosła wzrok. Skarciła siebie w myślach, za wyobrażenie, co mogłaby kupić za odszkodowanie po zmarłym mężu.
Paul położył głowę na jej ramieniu i poczuł zapach perfum. Uczucie szczęścia rozpierało go od środka. Od teraz miał dla siebie nie tylko najseksowniejszą dziewczynę w mieście, ale i dziewczynę bogatą.
– Pogadam z kierownictwem NASA. Może da się coś jeszcze zrobić – powiedział Paul, aby pokazać jak się dla niej stara.
– Dziękuję – powiedziała z wyraźną ulgą w głosie, jakby uwierzyła, że Matt może jeszcze do niej wrócić.
– Jak tylko stąd wyjdę, od razu jadę do NASA.
Paul przesunął dłoń po tali Erin i chwycił za pierś.
- Paul! – skarciła go Erin.
Pożądał jej, ale musiał być cierpliwy. Nie mógł się już doczekać, aż położy się na niej i wbije głęboko w jej gorące wnętrze. Ścisnął mocniej jej pierś.
- Paul! – Erin odwróciła głowę w jego stronę rzucając lodowate spojrzenie. - Nie teraz. - Złapała za jego rękę i odsunęła od piersi.
- Jadę – powiedział i ruszył w stronę wyjścia.
- Przyciśnij kierowników NASA.
- Tak zrobię.
Paul wyszedł z domu Erin i pojechał do klubu nocnego.
* * *
Byliśmy w połowie drogi od ich teoretycznego miejsca lądowania na Mare Nubium. Byłem ciekaw, czy nasz wywiad dobrze się spisał. Rosjanie mogli przecież podłożyć fałszywkę i nas wykiwać. Mogli wylądować w zupełnie innym miejscu.
Już raz odbyliśmy tę drogę trzy dni temu, aby dostarczyć na wzgórze kamery i urządzenia nasłuchowe. Ustawiliśmy aparaturę szpiegowską, rozstawiliśmy anteny i zamaskowaliśmy odpowiednim materiałem przywiezionym z Ziemi. Szkoda, że nikt nie pomyślał o niezależnym systemie nadawczym dla tych kamer. Moglibyśmy teraz wykorzystać aparaturę do kontaktu z NASA.
Do szczytu zostało nam około dziesięciu kilometrów. Oby bateria wytrzymała dłużej, niż zakładali chłopaki z General Motors, bo nie uśmiechała mi się piesza wspinaczka. Zużylibyśmy za dużo tlenu. Mieczysław Bekker wykonał dobrą robotę przy projektowaniu tego łazika. Miałem nadzieję, że bateria, którą zamontował, spisze się lepiej niż wskazywały dane fabryczne.
Spojrzałem ponad horyzont na błękitną planetę i poczułem w sercu mieszankę szczęścia i smutku. Byłem jednym z niewielu ludzi, spośród czterech miliardów, którym dane było podziwiać Ziemię z tej perspektywy. Widok był niesamowity. Błękitna kula, na której zakwitło życie, wisiała niczym w magicznej sztuczce, na tle czarnego nieba.
Po godzinie dotarliśmy na krawędź przełęczy wzgórza. Przejechaliśmy łazikiem kilka kilometrów więcej niż się spodziewaliśmy, a łazik wciąż obracał kołami. Po drugiej stronie przełęczy powinniśmy dostrzec radziecki moduł księżycowy. Wziąłem specjalnie zaprojektowaną księżycową lornetkę i zacząłem penetrować okolicę. Gdy skończyłem, oddałem lornetkę Zackowi.
– No, to by było na tyle. – Podsumował nasze położenie Zack.
Nie dostrzegliśmy żadnego śladu ziemskiej obecności.
– Wracamy, czy zostajemy? – spytałem Zacka.
– Jebać ten złom! – Usłyszałem w słuchawkach jak Zack sapie z wściekłości. – Nie wracam do tej puszki! – Rzucił lornetką w dół przełęczy. – Zostaję. – Spojrzał do góry w kierunku Ziemi i osunął się na kolana.
Jak Ci się podobało?