Po przespaniu się z tym (nie polecam, 2/10) stwierdzam, że problem z gwiazdkami jest prosty: w pewnym momencie tekst może to wyglądać tak:
–O kurwa, "majava!*************** O ty chuju majavo!
majva******************** – fińskie bóbr
Nie wiem (może
@Marc powie) jak wygląda wstawianie w edytorze tekstowym Pokątnych indeksów górnych, ale chyba się nie da (albo i da w ograniczonym stopniu¹), acz łyka on większość znaków specjalnych. Stąd takie numerowanie lub jak zasugerował to trafnie
@Indragor, po prostu wypisanie alfabetycznie w formie indeksu (np: wstawiając nagłówek INDEKS) i wówczas dać listę słówek niezrozumiałych będzie najlepszym rozwiązaniem.
No, a teraz z innej beczki.
Oczywiście każdy musi sam ocenić, jaką funkcję pełni w jego tekście tłumaczenie. Mogę sobie wyobrazić jakiś tekst fantasy, który zacznie się od słownikowego opisu krainy, w której toczy się akcja. Ilość obcych słów w mojej "Grze" sprawia, że dodanie słownika nie jest tylko ułatwieniem dla czytelnika, ale koniecznością.
Tutaj też pozwolę sobie zacytować powyższego:
Jeśli znaczenie słowa wynika z kontekstu wypowiedzi, to można sobie darować objaśnianie, zwłaszcza gdy takich trudnych słów jest niewiele, powiedzmy 2 – 3.
Trochę tak, a trochę nie.
Z jednej strony, jeśli wpiszemy "pojechał samochodem" lub trudniej "poruszał się czarnym Volvo" to raczej nie trzeba nikomu takich rzeczy tłumaczyć. Chyba, że jesteś swoim pradziadkiem z 1000 roku, który nie wie co to samochód, on chcy ino zimnioka.
Tu podpisuje się pod Agnyzą, że "są rzeczy, które są oczywiste i takie, których się nie rozumie". Pisałam kiedyś, że w szwedzkich książkach znalazłam coś, co się nazywało "snus" i nie wiedziałam co to. Czy to mi przeszkadzało w odbiorze? Skądże. Podobnie jak nieistniejące amerykańskie marki w powieściach Kinga, robienie zakupów w SevenEleven w skandynawskich i wiele innych, mocno związanych z narodowością autorów zbieżności.
Pytanie więc, gdzie kończy się samochód, a zaczyna "aby zbudować głowicę nuklearną, potrzebujesz: 50 kg czystego czeczeńskiego uranu…"?
Ostatnio właśnie zastanawiałam się pod podobnym względem na tekstami fantasy/s-f. Czy naprawdę potrzebujemy "obsesji tłumaczenia rzeczy"? Czym różni się bowiem prowadzenie samochodu przez nas dla żyjącego na futurystycznym Tytanie Kowalskiego jego poduszkowca antygrawitacyjnego? On żyje tym światem, a narrator opowiada jego historię, a nie służy tu za tłumacza zażyłości świata.
Wracając do rozmowy o Pencie Riven – zakładając, że gdzieś obok nie ma osoby, która zapyta "o czym gadacie?", raczej nie ma sensu tłumaczyć takich rzeczy.
Osobiście lubię stosować narratora obserwatora lub narratora uczestnika. Jeśli wszechwiedzący narrator może uznać tę rozmowę za bełkot, którego on nie rozumie, to jest ciekawsze, niż teraz miałby tłumaczyć, o co chodzi w tej rozmowie, aby czytelnik się nie pogubił. Jeśli zaś narratorem jest uczestnik, który np. grał tą Riven, to raczej nie będzie on teraz odwracał mordy do ekranu, patrzał na Czytelnika i mówił: "Wiesz, chodzi o LoLa. League of Legends. Taka gra komputerowa, rywalizacyjna. A penta to seria zabójstw w maksymalnie 10-sekundowym odstępie, duży wyczyn dla każdego gracza LoLa".
W moim odczuciu pozostawienie tego w formie transparentnego dowcipu > wyjaśnienie – wzięło się to z filmu "Coś" Carpentera.
Na początku widzimy jak helikopter na Alasce goni psa rasy husky i pilot krzyczy coś, co nie zostaje przetłumaczone, a bohaterowie (Amerykanie) nie rozumieją, co on mówi.
I teraz wyobraźcie sobie, że jak ten film miał premierę w norweskich kinach, to widzowie dostali na dzień dobry wielki spoiler tego, dlaczego pilot (krzyczący ostrzeżenia po norwesku do Amerykan) gonił tego konkretnego psa.
Miałam zaczyn na opowiadanie, które otwiera rozmowa telefoniczna po niemiecku. Narrator (pierwszoosobowy) nie zna tego języka, więc wszystkie kwestie są pozostawione w oryginale i czytelnik (jeśli też nie włada językiem Tomasza Manna) poczuje to, co on. "Nie rozumiem". Inaczej by było, gdyby on również władał tym językiem, wtedy (ponownie) wystarczyłby przypis: "Rozmawiała po niemiecku, mówiąc: – Oczywiście, że tak!"
Takie rzeczy czynią opowiadania organicznymi i jakoś nie pojawił się jeszcze żaden maruda w komentarzach, który by mówił: "ja ni rozumi, ja chce zimniok!".
A nie, jeden mi wypomina użycie
Mesjasza Diuny, bo nadal nie widzi konotacji między bohaterami i tym na co się decydują.
Zwracam uwagę, zabawa z gwiazdkami (chyba że chodzi o 1 – 2 słowa) raczej nie ma tu większego sensu, bo przecież edytor Pokątnych umożliwia stosowanie wygodnych odnośników.
Na upartego da się wstawić hiperłącze, ale jak ktoś pobierze PDF (lub inny e-book) to raczej już go nie dostanie.
Zmuszanie czytelnika do samodzielnego szukania od początku słówek w sieci jest niepoważne. Przede wszystkim irytuje czytelnika, bo nadmiernie odrywa od fabuły. Trzeba wyjść ze skorupy świata opowiadania i przenieść się do świata rzeczywistego. Przeskoczenie do słowniczka i powrót do czytania nie wytrąca nadmiernie ze świata opowiadania. Czytelnik nie znajdując pod ręką wyjaśnienia, przeważnie ignoruje brak zrozumienia, licząc, że dalej „samo się wyjaśni”. A potem jest drugie takie słowo, trzecie… I porzucenie z irytacją czytania, ewentualnie z „1” jako oceną tekstu. Pomyślcie drodzy autorzy, czy na pewno o taki odbiór waszego tekstu chodzi.
Idk, ja przeczytałam
Diune od deski do deski i dopiero po lekturze ogarnęłam, że na końcu jest indeks i mam sobie sprawdzać tam definicje znacznej części neologizmów.
Stąd ważniejsze jest, aby "chwycić" czytelnika, a nie kazać mu się doedukowywać, by zrozumieć tekst.
albo i da w ograniczonym stopniu¹ – przekleiłam 1 w indeksie głównym z tablicy znaków.