Słońce gasło na zachodzie,
Gdy Krzyś w swoim samochodzie
Po podróży trudach wielu,
Dotarł wreszcie do hotelu.
Hotel mały, ale schludny
I w tym czasie wręcz bezludny,
Bo jesienią w tej mieścinie
Turystyka całkiem ginie.
A Krzyś sprawy miał służbowe,
Umówiony na rozmowę
Był w południe w dniu następnym,
Nieopodal w sklepie wielkim.
Teraz, po długiej podróży
Na spoczynek Krzyś zasłużył.
Marzył, aby zdjąć ubranie,
Prysznic wziąć, a potem spanie.
Lecz meldując się w recepcji
U przemiłej młodej pani,
Doznał nagle Krzyś refleksji,
Że za wcześnie jest na spanie.
Zwłaszcza, kiedy się dowiedział,
Że dla swych zmęczonych gości,
Hotel ma rozrywek przedział
Dla relaksu i radości.
Okazały bar z trunkami,
Bilard, automaty z grami,
Można też zamówić masaż,
Basen, sauna też zaprasza.
Na alkohol nie miał chęci,
Masaż Krzysia trochę nęcił,
Lecz w efekcie zdecydował,
Że się w saunie chwilę schowa.
Tam oczyści myśli swoje,
W samotności, ze spokojem,
Tam odpręży całe ciało,
Będzie mu się dobrze spało.
W chwilę potem w swym pokoju
Zdjął ubranie całkowicie,
Szlafrok wdział i w takim stroju,
Szybko z swej sypialni wyszedł.
Krzysztof marzył, że niezwłocznie,
Zaraz po suchej kąpieli,
Wróci i wreszcie odpocznie,
Leżąc w mięciutkiej pościeli.
Przeszedł pustym korytarzem,
Lecz gdy na dół biegł schodami,
Spiesząc się, nie zauważył
Wychodzącej z boku pani.
Która również szybkim krokiem
W stronę sauny podążała,
Okryta białym szlafrokiem,
W bok skręcając nie spojrzała.
I przez wspólną nieuwagę
Bo oboje szli z pośpiechem,
Zdarzył przykry się wypadek,
Bo zderzyli się z impetem.
Krzyk wydali zaskoczeni
Tym zdarzeniem w owej chwili,
W chwilę potem zawstydzeni
sytuacją w jakiej byli.
Krzyś zachował równowagę,
Stał masując zbite ramię,
Ona legła na podłogę
W pozie, co nie stoi damie.
Rozchylone mocno nogi,
Z których szlafrok się osunął,
Ukazując widok błogi,
W całej krasie czarne runo.
Na jej twarzy grymas bólu,
Tyłek od upadku zbity,
Lecz w pośpiechu już otula
Skarby swój nagle tak odkryty.
Krzysztof niby to zajęty
Masowaniem zbitej ręki,
Udał, że nie dostrzegł sceny,
Lecz się mocno zarumienił.
Zdążył przyjrzeć się dokładnie
Rozłożonym mocno udom
I na widok bródki czarnej
Westchnął cicho – Istne cudo!
Uda silne, ale zgrabne,
Umięśnione kształtne łydki,
Biodra krągłe i powabne,
A pośrodku czerń jej cipki.
Widok ten go oszołomił,
wpuścił mrówki między nogi,
lecz się szybko opanował,
pomógł pani wstać z podłogi.
Teraz przyjrzał jej się całej.
Miała krótkie jasne włosy,
Pełne usta, uszka małe,
Ciemne oczy, zgrabny nosek.
Lat ma zgoła już czterdzieści,
Lecz nadzwyczaj piękna, świeża
I go widok jej niewieści
Otumanił i uderzył.
Piękna buzia, cudne ciało,
Choć zakryte już szlafrokiem.
Stoi Krzysztof osłupiały
I pożera ją swym wzrokiem.
Czuł się winny za tę napaść,
W myślach siebie mocno zganił,
Zaczął zaraz ją przepraszać,
zaczął pytać, czy ją zranił.
„Ależ nie, to z mojej winy”
Tak odrzekła mu powoli.
Z nieuwagi, z tej przyczyny,
Teraz mnie kolano boli.
Uśmiechnęła się nieśmiało,
Odwzajemnił uśmiech szczerze,
Tak widocznie stać się miało,
Jeśli w przeznaczenie wierzyć.
Już po sprawie, zapomnieli,
Co przed chwilą się zdarzyło.
Gdy na siebie wskroś spojrzeli
To obojgu było miło.
Krzyś się ocknął i rzekł do niej
Bo zawstydził się spojrzenia
„Chyba szliśmy w jedną stronę,
to tymczasem, do widzenia”.
Ona też lekko speszona
Tylko głową mu skinęła,
Po czym spiesznie jak sparzona,
W damskiej szatni drzwiach zniknęła.
Krzyś ją odprowadził wzrokiem
Zapatrzony w zgrabne ciało,
Po czym ruszył szybkim krokiem,
Sauny bardzo mu się chciało.
W szatni zdjął swoje odzienie
I przepasał się ręcznikiem
I odczuwał wciąż mrowienie
Pod swym dzielnym wojownikiem.
Westchnął cicho i pogładził
Lekko swe nabrzmiałe jajka,
Chęć go naszła, cóż poradzić?
Marzy mu się mokra szparka.
Poszedł szybko w sauny stronę
Chciał wypocić się sowicie
Ale spieszył się też do niej,
By się przyjrzeć tej kobiecie.
Ujrzał ja przez drzwiczki szklane,
Ręcznik ledwie ciało kryje,
Wsparta o drewnianą ścianę,
Siedząc głaszcze nagą szyję.
Skóra błyszczy od wilgoci,
Na jaj nagich rękach, nogach.
Na ten widok już się spocił,
Ogarnęła Krzysia trwoga.
I pomyślał: „Jakże ładna,
Jaki blask z jej ciała bije,
Jakże gładka i powabna
I co ręcznik owy kryje?”
Wprawdzie widział już przez chwilę
Co między nogi skrywała,
Ale byłoby mu milej
Całość nagość ujrzeć ciała.
Widok jej i myśli owe
Poruszyły jego zmysły,
Ciarki w kroku poczuł nowe,
Ręcznik stawał się obcisły.
Z nieśmiałością wszedł do środka,
Lekki uśmiech mu posłała,
Już wiedziała, że go spotka,
Już przez szybę go dojrzała.
Krzyś nie wiedząc, czy z upału,
Czy na widok pani owej
Nagle potknął się, o mało
Co nie upadł na podłogę.
I próbując zostać w pionie
Złapał co najbliżej stało,
A że stał najbliżej do niej,
Chwycił ręką za jej ciało.
Lecz to zrobił tak gwałtownie,
Łapiąc szybko równowagę,
Że zdarł ręcznik z niej dosłownie,
Odkrywając ciało nagie.
Zaskoczona tym zdarzeniem,
Zakrzyknęła wylękniona
„Z panem istne utrapienie,
toż to napaść, gdzie ochrona?”
Wstyd i złość ogromną czując
Rozszerzyły się źrenice,
A rękoma wymachując,
W ruch wprawiła swoje cyce.
Wielkie, jędrne i spocone,
W osłupienie go wprawiły,
Falowały jak szalone,
Jakże widok jemu miły.
Nagle pani skamieniała
I zamilkła w jednej chwili,
Z tej przyczyny, że dojrzała,
Że oboje goli byli.
Krzyś przejęty jej widokiem,
Nie odczuwał, że jest goły,
Świecił całym gołym krokiem,
Bo ręcznika spadły poły.
Na dodatek pani ciało,
Takie piękne, idealne,
Tak na niego podziałało,
Że naprężył się triumfalnie.
I stał teraz duży, twardy,
Wyprężony wprost w jej stronę,
Wojowniczy wręcz i hardy,
Lico pani rozognione.
Wzrok swój całkiem wbiła w niego,
Gniew przerodził się w zdumienie,
Nie widziała tak wielkiego,
Nagle czuje podniecenie.
Pod wrażeniem jest tej pały,
Długa, gruba, sterczy mężnie,
Jaja co pod nią wisiały,
Wyglądały wręcz potężnie.
Jakże mokro mokro pod pachami
- Sauna mocno jest rozgrzana.
Wilgoć też między udami
- To zasługa tego pana.
Cóż to z nią się teraz działo?
Żądzą swą się zawstydziła,
Przysłoniła nagie ciało,
Głowę lekko odwróciła.
On zmieszany równie wielce,
Jął przepraszać panią szczerze,
Po czym złapał ręcznik w ręce
I pod prysznic z nim pobieżył.
Kiedy wybiegł prawie z sauny,
Uśmiechnęła się pod nosem
„Jaki męski i figlarny,
szkoda, że już sobie poszedł.”
On tymczasem zimną wodą,
Chłodził swoją twardą pałę,
Co dotknięta jej urodą,
Ciągle mocno jemu stała.
Pod strumieniem zimnej wody
Jego twarda, duża pała,
Nagłej doznawszy ochłody,
Wreszcie lekko mu zwiotczała.
Potem w ręcznik już odziany
Wrócił do rozgrzanej sauny,
Ciągle mocno był zmieszany,
Znajomości start był marny.
Krzysztof z wielką ostrożnością
Obok pani zajął ławę
I z wrodzoną mu grzecznością
Znów przeprosił za wypadek.
„Nie ma sprawy proszę pana,
toć wypadki to rzecz ludzka”
Tak orzekła mu zmieszana
Oblizawszy lekko usta.
Nie gniewała się na niego,
Bo podobał jej się bardzo,
Zwłaszcza, kiedy go gołego
Zobaczyła z pałą twardą.
Siedząc w ciszy w małej saunie
Skrępowanie lekkie czując,
On i ona nieustannie
Trwali w siebie się wpatrując.
Stopni w saunie chyba tysiąc,
Pot im spływa po ramionach.
„Jakże cudna” - myśli Krzysio
„Jakże piękny” - myśli ona.
Trwali tak jakby z kamienia,
Ciesząc zmysły chwilą ową,
Gdy pod wpływem podniecenia,
Stanął kutas mu na nowo.
Chciał to ukryć, lecz nie zdołał,
Ręcznik zbytnio się wybrzuszył
„Już dostrzegła, zacznie wołać”
zawstydzony do drzwi ruszył.
Ale pani nie krzyczała,
Wystawiła mocno nogę
I się lekko uśmiechając,
Zagrodziła jemu drogę.
Zaskoczony nagle stanął,
Nie rozumiał o co chodzi,
I tak patrząc z góry na nią,
Czuł, że musi się ochłodzić.
„Miły panie, czasu szkoda,
bo na nagłe pana wzwody,
nie pomoże zimna woda,
ja pomogę, znam sposoby.”
I to mówiąc, dość nieśmiało
Całkiem z siebie ręcznik zdjęła,
Obnażając nagie ciało,
Lekko nogi rozsunęła.
Zadziwiony tym widokiem,
Krzysztof stał oszołomiony,
Po jej ciele wodził wzrokiem,
Coraz bardziej podniecony.
Wielkie piersi, kształtny owal,
Takie lubił ponad wszystkie,
Lecz najmocniej wzrok kierował
Na włochatą czarną myszkę.
Coraz mocniej go cisnęła
Pod ręcznikiem twarda pała,
Toteż ręcznik pani zdjęła
I za pałę go złapała.
Przytrzymała lekko w dłoni,
Chcąc mieć jego przyzwolenie,
Lecz on wcale się nie bronił,
Westchnął cicho w uniesieniu.
Poruszyła wolno ręką,
Raz do przodu, raz do tyłu,
Przymknął oczy, cicho jęknął,
Jak mu dobrze, jak mu miło.
Jeszcze mocniej się naprężył,
Jeszcze bardziej stwardniał cały,
Wielki, dziarski oraz mężny,
Toż to pała jest nad pały.
Pani szybciej rusza ręką
I uśmiecha się w zachwycie,
Trzyma pałę taką piękną,
To dopiero jest przeżycie.
Szarpnie skórkę, główkę muska
I nie mogąc się powstrzymać,
Bierze całą pałę w usta,
Ręką duże jaja trzyma.
Drugą sięga do cipuszki,
Bardzo mokra, podniecona
I wtykając weń paluszki,
Pieści się niczym szalona.
Krzysztof złapał ją za włosy,
Ruszał tyłkiem w przód, do tyłu,
Jęczał głośno w wniebogłosy,
Jak wspaniale, och jak miło.
Pani chociaż z pełną buzią,
Też wydała głośne jęki,
Przyzywała rozkosz dużą,
Drażniąc palcem swoje wdzięki.
Jemu coraz jest przyjemniej,
Czuje w lędźwiach gorąc błogi,
Rzekł więc cicho. Ale pewnie:
„Wpuść mnie teraz między nogi”.
Ona jakby go nie słysząc,
Wzmogła tylko swoje ruchy,
Ssała szybciej, lekko dysząc,
Szybciej tarła czerń cipuchy.
Myśli Krzysztof: „To już koniec”
Spazm go przeszył, zadrżał cały,
Uderzyła krew we skronie
I wytrysnął potok biały.
Ciepłą lawę w ustach czując,
Pani głośniej zamruczała
I wciąż szparkę swą masując,
Również zaraz szczytowała.
Chociaż drży i głośno sapie,
Ssie go jeszcze i się śmieje,
Biały sok jej z brody kapie,
Będzie ssać, aż mu zwiotczeje.
Tak zabawa była miła,
Że nie czuli tej spiekoty,
Lecz gdy teraz się skończyła,
To ich zlały siódme poty.
Wyskoczyli szybko z sauny
I dla ciał swoich ochłody,
Weszli do ogromnej wanny,
Pełnej czystej, letniej wody.
Siedząc przy pani pod wodą,
Gładził Krzyś jej nagie ciało,
Upojony jej urodą,
Pragnął by się więcej stało.
Pani uśmiech mu posłała,
Jakby czując gdzie on zmierza,
Po czym nagle z wody wstała
I do wyjścia szybko zmierza.
Siedzi Krzyś z miną zdziwioną,
Ona szlafrok na się wkłada
Z twarzą swą rozweseloną.
Myśli Krzysztof: „Trudna rada.”
Nagle ona się odwraca
I wyrzuca cicho z siebie:
„Jeszcze nie skończona praca,
pragnę znowu widzieć ciebie.
Pierwsze piętro, pokój czwarty,
Dziesięć minut ja zostawię
Tobie pokój mój otwarty,
Spóźnisz się, będzie po sprawie”.
Krzyś wyskoczył jak sparzony,
Pobiegł jakby ducha spotkał,
Zdążył na czas wyznaczony
I wpuściła go do środka.
Co się w jej pokoju działo,
Może się nie zmieścić w głowie,
Pisać o tym, kartek mało,
Może kiedyś wam opowiem.
(pawcior 2012)