Waniliowi = nieklimatyczni = nie bawi ich właściwie żaden element bdsm - ani zależności psychiczne, ani jakieś role / przebieranki, ani mocny, wręcz brutalny seks. Bo nie. A mdła waniliowość to taka jeszcze bardziej ugrzeczniona 🙂
Hm, nie określiłbym seksu jako "waniliowy". W moim przynajmniej doświadczeniu. To znaczy może być i waniliowy, czekoladowy, ale i krwisty, i mięsny i cielesny i słony i różowy i truskawkowy i wszystkie te smaki i kolory naraz. To tak, jakby bdsm nazwać "kałowi". Bardzo skrajne i ograniczające. Rozumiem, że określenie to wykute zostało w potrzebie wyniesienia bdsm to statusu - "krok dalej", ale tak przecież nie jest. Bdsm to nie krok dalej, tylko raczej w bok, gdzie seks, czy jakaś jego nie zawsze zdecydowana manifestacja, bywa tylko i nie koniecznie, elementem całego rytuału.
Tak jak Murzynów nazywa się kolorowymi, podczas, gdy to "biali" ludzie są wielobarwni, bladzi, różowi, czerwoni, rudzi, a czarni to w zasadzie brązowi w różnych odcieniach, czyli jak wszystkie uwłaczające określenia; "waniliowi" jest co najmniej niemądre. Większość ludzkości posiada własne fetysze, upodobania i inne bziki dotyczące seksu, nie związane z przyjmowaniem czy zadawaniem tortury psychicznej czy fizycznej, a ta garstka, która nie posiada ich wcale, to dopiero muszą być świry. Ich też nie nazwałbym waniliowymi.
Co do samego bdsm, myślę, że to po prostu moda, przeżywająca renesans w dzisiejszych czasach, podobnie jak w latach siedemdziesiątych wolny seks, otwarte pary i dzieci kwiaty. nie zapominajmy o nie tak dawnej mani wampiryzmu, podobnie, rozpędzonej i napędzanej literaturą i kinematografią klasy B, czy jak kto woli pop.
Większość z neo bdsmowiczów uprawia, albo wydaje im się, że uprawia bdsm, nie wiedząc, co oznacza i skąd tak naprawdę się wzięło. Mało kto ma rzeczywiście zaburzenia osobowości, jest sadystą lub masochistą czy poddaje się skomplikowanym praktykom bondage. Zazwyczaj kończy się to na przygodzie z bacikiem, albo poręczą łóżka. Zaraz dzisiejsi "klimatyczni" nazywani się będą "waniliowymi", w kręgach twardego BDSM, tego w wykonaniu prawdziwych psychopatów.
Mnie BDSM nie bawi, bo za mało w nim seksu, czyli cukru w cukrze.
No oczywiście, że jakieś ma, a może nie mieć? Tak samo, jeśli narrator-bohater kogoś zabija i zjada albo pije wódkę, której my nie lubimy, nie? Nie rozumiem chyba kwestii.
Mogę utożsamiać się z bohaterem, jeśli do tego znam jego upodobania i jest mi sympatyczny, mogę mu nawet kibicować, aby jego partnerka okazała się jak najbardziej w jego typie, przeciwnym do mojego, i nie czerpię w ów czas bezpośredniej przyjemności z JEGO aktu seksualnego, ale bardziej dzielę z nim frajdę, w sposób empatyczny. Cieszę się jego radością, bez względu na różnicę w upodobaniach nas dzielącą. Czy o to chodzi?
Chcesz wziąć udział w dyskusji?
Zaloguj się