W letnie, ciepłe popołudnie,
Jakże piękne, jakże cudne,
Jasiek szedł koło stodoły,
A w ten dzień był prawie goły.
Żeby było mu wygodnie,
Nosił same tylko spodnie,
Bez koszuli, nagie plecy,
Pot na całym ciele świeci.
A że Jaś był umięśniony,
Kroczył pewnie, nie speszony
I nie wstydził się tak chodzić,
By się w upał ciut ochłodzić.

Idąc nagle się zatrzymał
I na chwilę oddech wstrzymał.
Otarł ręką pot na czole,
Słychać dziwny głos w stodole.
Słychać jakieś dziwne jęki,
Jakby ktoś przechodził męki.
Komuś krzywda tam się dzieje,
Skoczył, złapał za wierzeje
I otworzył je gwałtownie,
Mało co nie porwał spodni,
Ale co tam spodnie przecież,
Jak on na ratunek leci.
Komuś krzywda tu się działa,
Więc nie ważna odzież cała.

Lecz gdy wszedł szybko do środka,
Niecodzienny widok spotkał.
Widok wręcz niesamowity,
Stanął nagle więc jak wryty.
Oczy mu się rozszerzyły,
usta mu się otworzyły.
I choć był spocony cały,
Jeszcze poty go oblały,
Bo w stodole na klepisku
Obok Jaśka całkiem blisko,
Uczepiona wozu koła,
Stała Jagna całkiem goła.

Dziewka we wsi najpiękniejsza,
Gładka, cudna, najzgrabniejsza.
Ładna buzia, duże oczy,
Jasne długie dwa warkocze.
Szczupła w pasie, krągła w biodrach,
Duże piersi, niepodobna
Patrzeć na nią z obojętna,
Gdy jej postać tak ponętna.
Cała męska okolica
Jej wdziękami się zachwyca.
Jasiek nie był tu wyjątkiem,
Wzdychał do niej też pokątnie.

Kiedyś ją przy zwózce siana
Ujrzał prawie bez ubrania.
Zwinnie bardzo się ruszała
Układając furę siana.
A że stała na jej szczycie,
Jasiek widział znakomicie,
Jak z rozpiętej jej koszuli,
Wystawały dwie półkule,
Dwa spocone wielkie cyce,
Jędrne, duże jak donice.
Tym widokiem upojony
Potem w nocy, choć zmęczony,
Wodził ręką pod pierzyną,
Marząc, że jest z tą dziewczyną.
I tak było mu cudownie,
Że aż zmoczył nocne spodnie.
Jasiek często o niej marzył,
Lecz się nigdy nie odważył
Jagnę jawnie adorować.
Wolał swoje żądze schować,
Choć okropnie nim targały.
Jasiek strasznie był nieśmiały.
Chociaż wodził za nią wzrokiem,
To omijał Jagnę bokiem.

Teraz stojąc na klepisku
Koło Jagny aż tak blisko,
Tak był bardzo zaskoczony
I tak mocno przestraszony,
Że z początku chciał uciekać.
Lecz po chwili zaczął zwlekać.
Widok był niesamowity,
Stanął Jasiek jak słup wryty.
Jagna calusieńka goła,
Pochylona koło koła.
Poczochrane mocno włosy
I przymknięte na wpół oczy.
Jęcząc głośno, prawie krzyczy,
Cała dziwnie się kołysze.
Na wpół ciało pochylone,
Nagie piersi jak szalone
W dzikim tańcu podskakują,
Obijają się, falują.
Jedną ręką trzyma koło,
Drugą gładzi nagie łono.
Całe ciało mokre z potu,
Łono błyszczy od jej soku.
Mokre włosy na jej skroniach,
Mokre włosy na jej łonie.
Jakaż to nieziemska scena,
Jaśka sen się w jawę zmienia.

Lecz najbardziej go zdumiało,
Bo się także okazało,
Że tuż pod jej pośladkami,
Z tyłu, między jej udami,
Sterczy długi grabi trzonek,
Uwiązany na postronek
Do stojącej tu drabiny
Koło sterty koniczyny.

Jagna ciało swe wypręża
Ujeżdżając z drewna męża.
Mocno, dziko galopuje,
Coraz głośniej pojękuje.
Nagle Jaśka zobaczyła,
Swoją jazdę spowolniła.
Wystraszona niespodzianą
Tą wizytą ów młodziana,
Przyłapana na uciechach,
Chciała skończyć i uciekać.
Ale co tam, niechaj widzi
I podglądacz nich się wstydzi.
Powróciła do szybkiego
Swego tańca rozpustnego.

Jasiek ciągle jak z kamienia,
Stał i patrzył wciąż w milczeniu.
Ani drgnąwszy stał zdziwiony,
Zapatrzony i speszony.
Od posągu go różniły
Spodnie, co się wybrzuszyły.
Górka w kroku szybko rosła,
Męskość Jaśka tak urosła,
Że aż szwy spodni pękały,
Stając nagle się za małe.

Jakże jemu niewygodnie,
Czując chuć i ciasne spodnie,
Rozpiął je swą drżącą dłonią
Wypuszczając swego konia.
A ten będą uwolniony,
Sterczał dziarsko podniesiony,
Naprężony, duży, hardy
I nad podziw teraz twardy.

Kiedy Jagna kątem oka
Zobaczyła owy pokaz,
Z miną nagle uśmiechniętą,
Dosięgając go swą ręką,
Twardą męskość w dłoń złapała,
Nie zwalniając ruchów ciała.
I w rytm tańca rozpustnego
Masowała jaśkowego
Ogromnego teraz wzwodu
Najpierw w tył, potem do przodu.
Jasiek cicho, bez protestów,
Poddał się tej grze cielesnej.
Czy z podniety, czy z upału,
Jeszcze poty go oblały.
I po chwili coraz chętniej,
Jasiek ruszał się w jej tempie,
Bo odwagi mu przybyło,
Raz do przodu, raz do tyłu.

Jagna krzycząc coraz głośniej
I ruszając coraz mocniej,
Nagle prawie zapiszczała
I się nagle zatrzymała.
On z głośniejszym teraz jękiem
Jął nacierać na jej rękę,
Która ciągle go trzymała
Za ten twardy kawał ciała.
Coraz mocniej, coraz prędzej,
Czując co za chwilę będzie.
Nagle jęknął, znieruchomiał
I z twardego jego konia
Strzelił mocno i obficie
Gęsty sok dający życie.

Trwając chwilę nieruchomo,
Jasiek Jagnę dotknął dłonią.
Ona uśmiechnięta wstała,
Lekko go pocałowała.
Poprawiła swoje włosy
I otarła z czoła rosę.
Założywszy swą sukienkę,
Pomachała jemu ręką,
Wzięła w ręce grabi trzonek,
Wcześniej zrywając postronek
I wybiegła ze stodoły,
A on został sam i goły.

Stał tak wciąż w oszołomieniu
I w głębokim zamyśleniu.
Czy to mu się przydarzyło,
Czy złudzeniem tylko było?

pawcior (maj 2010)